Podziękowanie Janowi Karolowi Chodkiewiczowi, fundatorowi krozkiego gimnazjum — w r. 1619


Oda VIII. Pieśń na cześć zwycięzcy Podziękowanie Janowi Karolowi Chodkiewiczowi, fundatorowi krozkiego gimnazjum — w r. 1619 • Poezye ks. Macieja Kazimierza Sarbiewskiego • Dzieła pośmiertne • Maciej Kazimierz Sarbiewski Podróż do Rzymu w roku 1622
Oda VIII. Pieśń na cześć zwycięzcy Podziękowanie Janowi Karolowi Chodkiewiczowi, fundatorowi krozkiego gimnazjum — w r. 1619
Poezye ks. Macieja Kazimierza Sarbiewskiego
Dzieła pośmiertne
Maciej Kazimierz Sarbiewski
Podróż do Rzymu w roku 1622
Przekład: Ludwik Kondratowicz.

I.
Podziękowanie Janowi Karolowi Chodkiewiczowi,
fundatorowi krozkiego gimnazyum — w r. 1619.

Ut ver perpetuo campos vestivit amictu,
Mitis Apollineos repetebat Gratia Crosos.



Kiedy wiosna oblicze zieleniła świata,
Do Kroż Apollinowych Gracya przylata,
I tu rzekła Febowi, (który na ustroni
Dzikim lasom i puszczom swoją piosnkę dzwoni):

Czemuż cię, czemu dotąd, lutni, nie zajęła
Chodkiewicza waleczność i Marsowe dzieła?
Czyż bramy Pandyonu wiecznieją w twym rymie,
Szermierstwa Encelada i bitwy olbrzymie?
Czyliż Centaurów harce tyle ci wesołe?
Niewdzięczny! któż licejską założył ci szkołę?
Kto kiedy przychylniejsze miał ku tobie oko?
Kto rękę szczodrobliwą rozwarł tak szeroko?
To rzekła, a mignąwszy, jako mara biała,
Strzepnęła w ptaszę skrzydła i w mgłach się rozwiała.

Zdumiał się bożek pieśni z takiego widziadła,
Drgnął prawicą, aż gęsla z ręki mu wypadła,
Bystro spojrzał przed siebie i zaiskrzył oko,
Wstyd oblał jego lice szkarłatną powłoką,
Przyłożył rękę k'czołu, i w myślach się troska,
Jakby grzmiała najgodniej cześć Chodkiewiczowska,
I jak się obowiązkom zadosyć uczyni.


W pustem urwisku skały, w krzemiennej jaskini,
Mieszkał gryf złotopióry, ptak wieszczy, najstarszy,
Co u zwierząt i ptaków trzymał sceptr monarszy,
Co znał ich tajemnice i rozsądzał spory.
Dwór jego niezliczony, — rada, senatory,
Służba obojga królestw jego tron otacza.
Mienią się jasne pióra monarchy skrzydłacza,
Jego szyja miękkiemi kędziory okryta,
A na czole wyniosłem drga szlachetna kita.

Przy starszych, strojnych w rogi i potężnych władzą,
Krzepkim węzłem związani bracia się gromadzą,
Słoń przywódca gromadę szykuje w orszaki.
W pierwszym rzędzie stanęły chyżolotne ptaki,
Dalej idą zwierzęta — a gryf, jako życzą,
Wzniósł nad niemi poważnie laskę sądowniczą,
I rozpostarł na ziemi kobierzec czerwony,
I miecz sprawiedliwości wziął w potężne szpony.

A więc jękły skargami i ptaki, i zwierze,
Słyszy sędzia bezprawia, morderstwa, łupieże:
Owdzie porznięta dziatwa, owdzie dom zgwałcony,
Owdzie gniazdo wydarte, tam las wypleniony.
Sędzia słucha — a sroka skrzecząca po lesie
Żałobę pokrzywdzonych przed trybunał niesie,
Papuga zaś ciemięzców uniewinnia głowę,
Silny miecz wykonywa wyroki sądowe.
Pod mieczem wilk-morderca, wieloryb-pirata,
Pod mieczem pada orzeł, miecz sępy rozpłata.

Już miano sąd zawiesić, już gromadna rzesza
Od kratek sądowniczych do domów pośpiesza,
Kiedy piękny Apollo stanął wpośród zwierza,
I cytarę nastroił, i w struny uderza,
I zwierzęta pozdrowił uroczemi słowy.

One spuściły grzywy, uchyliły głowy,
Gwar ucichł, — i Apollo, natchniony widocznie,
Zakołatał we struny i tak mowie pocznie:


Wielki monarcho zwierząt, królu puszcz i pola,
Nieśmiertelna ozdobo na tarczy Karola,
Z którego zespolony herbownym klejnotem,
Na hełmie i pawęży płomieniejesz złotem!
Tyś jest godło hetmańskie: czy w wojennej chwili
Tłum rycerstwa przed tobą swe czoło uchyli,
Czy po wojnie, łagodząc bohaterskie lice,
Pieszczotniej przygłaskiwasz czubatą przyłbicę,
Zawsześ najlepiej świadom, o monarcho zwierzy!
Imieniu Chodkiewicza ile czci należy.
Pomóż mi tedy pracę dokonać radosną:
Rozszerzmy jego imię daleko i głośno.
Wiesz, jako nad brzegami, gdzie Krożenta płynie,
Aońskim Pierydom zbudował świątynię;
Słyszysz, jak wdzięcznie tamta rozlega się niwa,
Jak tam leją się pieśni, jak harfa przygrywa;
Kwiaty, co tam rozpękły z dobroczynną wiosną,
Nad źródły kastalskiemi tak pięknie nie rosną.
Milszy tam dla mnie pobyt, o! milszy daleko,
Niż nad jasną dziewiczą Helikonu rzeką.
Lecz znowu, kto nam rękę podał tak łaskawą,
Do hołdów nadzwyczajnych niezłomne ma prawo.
Pięknież to i dostojnie, gdy jego pamięci
Wspaniały, marmurowy pomnik się poświęci.
Ale ręka Ubóstwa niezamożna w złoto,
Niezdolna wykonywać co pragnie z ochotą.
Lecz ty zasię, którego potęga i władza
Wszystkich krajów polarnych bogactwa zgromadza,
Dopomóż, niech zbuduje nasza wdzięczność szczera
Na wierzchołkach Olimpu pomnik bohatera.
Rozkaż powietrznym ptakom i zwierzętom w lesie,
Niech każde z swej ojczyzny podarek przyniesie;
Gdzie kruszec daje ziemia, czy gdzie płacze woda,
Niechaj każdy swój haracz do skarbnicy poda.
Tobie ptaków fenickich hołduje gromada,
Gdzie się gniazdko jedwabne dla piskląt układa,
I gdzie perskie z daleka sinieje się morze,

Tygrys ci kaukaski hołduje w pokorze,
I gdzie się złocą piaski, gdzie wieczna posucha,
Lampart, dziecko pustyni, twojej woli słucha.
Słucha cię jednorożec wśród rzek i źródliska,
Gdzie się rodzą klejnoty, gdzie złoto połyska,
Ostrowidz ci przynosi armeńskie kryształy,
Gryf kruszce wydobyte z pod lapońskiej skały,
Kopie dla cię klejnoty szponami krzywemi,
Wydobywa ci skarby ze wnętrzności ziemi.
Kiedy bijąc we skrzydła, w bojowej postawie,
Lecą z wojny pigmejskiej tessalskie żurawie
I po górach Pangejskich tryumfalnie krzyczą,
Do ciebie przylatują z wojenną zdobyczą;
W łupach złote łańcuchy i brylanty płoną,
I perły, które wrogom z hełmów pochwycono.
Tobie i ptak Junony wspaniałej postaci,
Tobie bażant z Kolchidy swą daninę płaci,
I biały wodny łabędź przynosi ci gwoli
Giętką i wonną gałąź nadbrzeżnej topoli;
On ci zebrał na rzecznym erydańskim żwirze
Wonne krople bursztynu i w wieniec uniże.
Feniks, pielgrzym indyjski, wszystko złoto niesie,
Cokolwiek na Hydaspie, co znalazł w Gangesie.
W cokolwiek assyryjska obfituje niwa,
Mnogie skarby rozkoszy, w które las opływa,
Przyniesie ci papuga ubarwiona cudnie,
Bo znany jej Wschód cały i całe Południe,
Ziemia zaoceańska dokładnie jej znana,
Kędy nawet nie doszedł i żagiel Hiszpana.

Masz hufce, których zimno ni skwar nie zastraszy,
Puśćże na świat twój orszak zwierzęcy i ptaszy,
Niechaj ziemię okrążą pośpiesznemi kroki
I przyniosą bogactwa na pomnik wysoki.
O! zbudujmy, zbudujmy nad saltyńską rzeką,
Której szmer po równinach rozległ się daleko,
Obelisk trójwieżysty, pomnik znakomity,

Z marmuru wykowany, godłami okryty,
Pomnik hetmańskiej cześci, co siła już liczy
Trofeów z barbarzyńcy i szwedzkich zdobyczy.
Niech hetman spina konia błyszczący a zbrojny,
Harcuje krwawą ścieżką tryumfów i wojny,
Niechaj się wyobraża, jako jego ramię
Tu Szwedów pokonywa, tam Moskwę przełamie.
Gdzie tryumf Chodkiewicza i Rusinów klęska,
Wykowamy ze złota wieżyce Smoleńska.
Zacny zwierząt monarcho! gdy przez twe staranie
Świetny rycerski pomnik wiekuiście stanie,
Wyznam, żeś wdzięczen Panu. Wy ptaki i zwierze,
Od was hojną Apollo nagrodę odbierze
Za śpiew na niwach trackich. Pomnicie zapewno
Piosnkę na mojej lirze serdeczną a rzewną,
Pomnicie głos uroczy owej pieśni starej,
Co brzmiała na pastwiskach licyjskiej Patary,
Której wtórzył Eurotas od brzegu do brzegu,
I źródło akarnańskie płynące z pod śniegu,
I bystry Archelous dźwiękami przejęty,
I wody permessańskie, i Lykormas święty?
Wszystko słuchało pieśni pobożnie i szczerze,
Umilknął szelest wichrów i fal na jezierze,
Kiedy pragnąc się dziwić tajemniczej mowie,
W powietrzu słuchający zawiśli ptaszkowie,
Lub siedząc na gałązkach w uroczystej chwili,
Lub w gniazdach zaczajeni piosnek się uczyli.

Przyjdzie czas, kiedy siły odzyskawszy wieszcze,
Nad brzegami Krożenty zanucę wam jeszcze,
I ciebie, zacny gryfie, i poddane twoje
Dźwiękiem lutnie uroczej i pieśnią napoję,
I pochwały Karola, i bojowe dzieje
Aż pod niebo wyniosę, aż gwiazdom opieję.
Jak niegdyś Orfejowi, dęby mi się wzruszą,
Zwierzęta z jaskiń wyjdą i słuchać mię muszą.
I będą biegły do mnie, jak gdyby kto goni,

Jelenie od pastwiska, a sarny od błoni,
I gołąb, co się gnieździ na sklepistej wieży,
I łabędź przyjdzie do mnie, byk z pługiem przybieży.
Owszem same jaskinie, i mury, i skały
Ciekawie słuchać będą Karola pochwały.
Wtenczas śpiesząc brać udział w uroczystej części,
Puszcza zielono-drzewna wtórem zaszeleści,
A imię Karolowe, jakby echo burzy,
Rozleje się w dolinie i w jarach powtórzy.
Że on wielki — ogłosi zielona płaszczyzna,
Że dzielny a dotrwały — opoka mu przyzna.

I oto nad Saltynem mieszkanie zakłada
Słodko-śpiewna Pierys i mądra Pallada;
One łącząc swe chęci z usilnością naszą,
Splotami wonnych kwiatów ten pomnik przepaszą.
A wokoło pomnika cna młodzież się zbierze,
Podziwiając wykute z marmuru rycerze, —
I piękny kształt rumaków, i godeł, i zbroi,
I dzieje wielkich bitew pamięci przyswoi,
I chórem je opiewać odważy się wreszcie.
O zacne pracowniki! pośpieszcie, pośpieszcie
Odważyć nieco pracy i nakładów nieco.
Ty pierwszy, królu ptaków! rozkaż, niech polecą
Wszyscy poddani twoi, — wszak dobrze ci znane
Wszystkie bogactwa ziemi, dotąd niewidziane.
Niechaj skrzydlate hufce przyniosą do Pana
Złoto z nad brzegów Tagu, z krainy Hiszpana,
Niech z wnętrza gór alpejskich złoto się pozyszcze.
Niech z krainy północnej, gdzie Boreasz świszcze.
Z biegunów południowej i północnej osi,
Gdzie morze bryły złota na piasek wynosi.

Rzekł — gryf skinął na zwierząt i ptaszęce straże:
Jednym skarby północne wydobywać każe,
Do Scytów i Numadów inny orszak spuści,
Innych posłał w pieczary alpejskich czeluści.

Owym wskazał plondorwać libijskie bezdroża,
Tych przeznaczył na brzegi Egipskiego morza,
Tych w odległą krainę Tyru i Sydonu,
Tym w minach Kartagi kazał szukać plonu,
Innym ku Atlantydzie dał skierować kroki,
Drugim skinął ku stronie Arabskiej zatoki,
Innym rozkazał kopać w Tomezańskiej skale,
Innym wyspy Egejskie przeznaczył w podziale,
Innym dał Orchomeńskiej głębiny odnogi,
Innym Baktrę, gdzie metal znajduje się drogi.

Jutrzenka po raz siódmy błysnęła w purpurze,
Apollo po wysokiej Miedziokalnej górze
Spuszcza się, pewien skutku i dobrej nadzieje.

A owo brzeg Krożenty jasno zielenieje,
Owdzie rzeka coś szepce w tajemniczej mowie,
Tam wesołe pastwisko, tam gęste sitowie.
Więc podniósł w górę oczy i wzrokiem sokoła
Cały okrąg niebieski ogarnął dokoła:
I widzi, jak się ptastwo zlatuje gromadą,
Aż niebiosa zaciemnia zgęszczone ich stado, —
Na wyścigi z wiatrami puszcza się ich rota,
Aż niebieski firmament mży się i migota, —
Pysznie mocnemi skrzydły wahają się w dali,
Jakby płynąc na chmurach i na wietrznej fali.
Gryf szybując najwyżej, gdzie nie dojdzie rzesza,
W niebieskiej równowadze swój ciężar zawiesza,
I monarszem spojrzeniem patrzy po przezroczu,
Tysiąc iskier ognistych sypie się mu z oczu.
Dziobem przerzyna wichry, skrzydłem mgłę rozbija,
Wzdyma się jego silna kędzierzawa szyja,
I wydaje trzy hasła, jak naczelnik warty,
I całym swym ogromem w chmurach rozpostarty,
Jasny zbrojną, rycerską, mieniącą się szatą,
Steruje swoim lotem, jak żeglarz fregatą,
Szpony wyciągnął naprzód, silnym dziobem szczęka,
Ucieka przed nim zefir — bo się cięcia lęka.


Za nim szeregi ptastwa — jak na bój ochoczy
Za hetmańskim proporcem rycerstwo się tłoczy,
A żaden się przodkować w locie nie odważa,
Choćby na jedną chmurkę wyprzedzić mocarza.
Lecą po jasnej drodze, kędy on szeleści,
I śpiewają mu pieśni tryumfów i cześci:
Jak on miejsce zajmuje naczelne, książęcie,
Jak mieczem pozłocistym silne płata cięcie,
Jak mu się błyszczy tarcza, jak pancerz jaśnieje,
Jak wzorzysty proporzec nad głową mu wieje,
Jako na jego hełmie, wykutym ze złota,
Goreją iskry ognia i pióro dygota.

Gdy się już przybliżyli do brzegów Krożenty,
Gdzie stary niegdyś Rekuć przybytek miał święty,
Widząc, jako się bieli miasto na jeziorze,
Uroczystym okrzykiem powitali Kroże.
A odgłos pozdrowienia powtórzyły z blizka
Krozkie góry, i krozkie błonie, i pastwiska,
Wody odbiły z szumem głos brzmiący pociechą,
I w lesistem zaciszu odhuknęło echo.

Zatem czoło w laurowe opasawszy liście,
Szedł Apollo spotykać hufce uroczyście.
Wtedy monarcha ptaków i władca na zwierze
Haracz swoich poddanych składa mu w ofierze,
I bogactwa, co zniosła ze wszech stron gromada,
Na gatunki rozdziela i w stosy układa.
Tu wielkie kupy złota, owdzie srebro świta,
Tam iskrzy się miedź twarda niczem niepożyta,
Owdzie odlew mosiężny, owdzie stos kamieni,
Owdzie marmur w bogatych kolorach się mieni.
Owo skała koryncka mieniona i czarna,
Na której różnobarwne malują się ziarna,
Jakby ogród kwiatowy, jak liści gromada,
We flader rozmaity obraz się układa.
Owo drogie klejnoty, owo łzy Tetydy,
Owo perły ze szczęsnych wysep Hesperydy,

Owo, jak ziarno gradu, perła migająca,
Błyszczy brylant z jaspisu, jako deszcz ze słońca.

I zdumiał się Apollo, z nim Pieryd rzesza
Widokiem tylu skarbów źrenice nacieszą,
Przepatruje, ogląda, przelicza na nowo,
Tam złoto, tam klejnoty, owdzie kość słoniową, —
I głosem uroczystym a pełnym słodyczy
Wezwał bóstwo, co dziejom ludzkim przewodniczy:

Córko! tobie przeszłości powierzona karta,
Przed tobą kolej wieków na oścież otwarta,
Znasz wojny, znasz rycerzów, ty wytężasz oko,
By święta starożytność nie zaszła pomroką,
Wskrzeszasz ją światu gwoli, wskazujesz widocznie,
Gdzie młodzian rozpoczyna, gdzie starzec wypocznie.
Chodź tu, córko parnaska! twej pracy potrzeba.
Tu się pomnik miedziany buduje do nieba,
Tu dzieło wiekuiste wznoszą moje ręce,
Gdy na cześć Chodkiewicza to dzieło poświęcę;
Kształtownie trzeba działać, a pracować szczerze,
Aż kamień uroczystą postawę przybierze.
Twojej tu trzeba ręki, co pomniki krzesze, —
Ja swoją tracką, harfę na ramię zawieszę,
Będę słodził robotę i orzeźwiał duszę,
Dźwiękiem pieśni kamienie i skały poruszę;
Same do ciebie przyjdą i pod twoją dłonią
Kształtny kolos dla oczu zdumionych odsłonią.
Pocznij tylko — wszak dawniej w sposób tenże samy
Amfion wzniósł tebańskie sklepienia i bramy,
Wszak pieśń moja pergamskie zgromadziła cegły,
Na głos harfy opoki i wzgórki pobiegły,
I kamienie wapienne, i frygijskie drzewa
Biegły w ręce robocze, gdy harfa zaśpiewa.

Tak mówił, biorąc harfę do swej lewej dłoni,
Prawicę podniósł w górę i w struny zadzwoni,
I pierwsze drżące dźwięki rozbiegły się w ciszy,

Od których lekki zefir rzeźwiej się kołyszy.
Potem silniejsze takty wydobywał śmiało,
Dźwięk popłynął do lasów, i w lasach zagrało,
I góry zachwycone aż pod niebo skoczą,
I doliny radosne zagrzmiały ochoczo,
I krzewiny, i wody wtórzyły dostojnie
Pieśń bojów bohatera i sławy po wojnie.
Tymczasem gryf zawołał na swój zastęp cały,
Ptaszki jęły szczebiotać i wstecz odleciały,
I pieśnią wyrażając swe uprzejme chęci,
Stado po jasnem niebie jak w tańcu się kręci.

Pracuje sławne bóstwo historycznych dziei,
Układa różnowzory marmur po kolei,
Muruje trzy pomniki we srebrze i złocie,
Jej słudzy, Cześć i Sława, stoją przy robocie.
Zwycięstwo okupione wojennemi dzieły
I kwitnące Tryumfy tuż miejsce zajęły,
Obok nich uwieńczona Marsowa Odwaga
Wierzchołek obelisku wznosie dopomaga.

Pracuje bóstwo dziejów, bo pilna robota:
Słychać trzaskanie skały i łoskot od młota,
Wtórują drobnych ptasząt niezliczone stada,
A echo napowietrzne na głos odpowiada.
Wszystko pragnie pomocy i sił swoich użyć,
Słońce zwolniło biegu, aby dzień przedłużyć.
Posną w oczach pomniki, młot bez przerwy kowa,
Przyszedł Wieczór, zdumiony, że praca gotowa,
Przyszły wieczne Godziny i swem czołem siwem
Uderzyły hołdownie, przejęte podziwem.

Piewczynie Helikonu, przychodząc koleją,
Uderzają po strunach i piosenki pieją,
I wszystkie, gwoli dziełu pracując z rozkoszą,
Giętkie zielone trawki na uplot przynoszą,
I wkoło kolumny dziewicza lilia
I śnieżysty liguster ramiona obwija.


Wtedy radosna Sława wzywa Apollina:
Patrz, jak troista wieża do niebios się wspina!
Tu na miedzi Karola dzieło znakomite,
Tutaj jego pochwały w marmurze wyryte.
Jeśli wola posłuchać, to przybliż się ku mnie,
Ja ci objaśnię rzeczy, ryte na kolumnie.

Na pierwszym obelisku, co po prawej ręce,
Wykowano Karola lata niemowlęce.
Patrz, jak się dziecię pali na miecz bohatera,
Jak rycerską przyłbicę piórami ubiera,
Jako puklerz ze stali kowanej wygięty
Chciałoby podejmować drobnemi rączęty;
Lecz nie może udźwignąć, więc pełne boleści,
Żeleźce ciężkiej włócznie całuje i pieści.
Patrz, jak zbroję rycerską za kolebkę bierze,
Bawi się z karaceną i czyści pancerze,
A gdy spocząć przymusi przedwczesna fatyga,
Siekierę od bardysza do pościołki dźwiga.
Ojciec powraca, z wojny, w jego rękach spisa, —
Patrz, jak dziecko radośnie na pierś mu zawisa,
Łuk mu zdejmuje z pleców, a przyłbicę z głowy,
Jak zręcznie klamry zbroje odpina stalowej.
Patrz, jaki uśmiech szczęścia siadł na ojca usta,
Jak go straszy przyłbicą, jak na ręku huśta,
Jak dziecię igra z ojcem, jak patrzy junacko,
Że pióropusz od hełmu dostało za cacko.
Potem młodzian ten samy już na szkolnej ławie,
Pięknem aońskiem światłem poi się ciekawie,
Jego umysł, Marsowi i Muzom ślubiony,
Bada dzieje odwieczne rycerskiej Bellony,
Fortele Hannibala, boje Macedona
Gorąco zapamiętał i przykuł do łona.

Drugi pomnik zielono laurami się wieńczy:
Tu widzisz pierwszy zawód Karola młodzieńczy.
W twarzy igra rumieniec, w boku blask ogniowy,

Hełm czubaty oblicze zakrył do połowy,
Lenistwo nie zmiękczyło młodzieńczego ducha,
W jego sercu odwaga i dobra otucha.
Z marsem na czole, z włócznią, w pancerzu ze stali, —
Wojenny tracki rumak pod nim się wspaniali,
A on, bieżąc na czele świetnego igrzyska,
Pewną prawicą dziryt do pierścienia ciska.
To są najpierwsze boje, tu się młodzież ściera,
Tu się uczy na przyszłość czynów bohatera,
I Karol tu się uczy, jak zadawać rany.
Napierśnik jego zbroje złotem szmelcowany,
Tarcz jasna jak zwierciadło, a iskrą przyświeca
Żeleźce jego włóczni i ostra szablica.
Patrz, jak mu pali wnętrze odwaga Gradywa,
Patrz, jak słodki pot pierwszy, co z czoła wypływa!
Krew mu bije do twarzy, kołysze się łono.
O! niemarne to iskry, co na mieczu płoną!
Oto już na pancerzu wyzłacana łuska
I piękny polor tarczy we krwi się opluska.
Wódz nie zważa na groty, na hufce okólne,
Miecz jego tnie zastępy, jako kłosie polne;
Kędykolwiek on stanie na korzyść ojczyźnie,
Stosy trupem powali i ulicę wyżnie,
Reszta pierzchnie ze strachu i zginie na szczęty...
Idzie klęska Michała! już koncerz podjęty.

Tu, na trzecim pomniku, Chodkiewicza ramię
Tłumy Szwedów rozpędza i hufce ich łamie:
Ryczy strzelba, jeży się broń nieprzyjacielska,
Leżą ludzkie i końskie obumarłe cielska;
Ale wódz niezłamany, podobien opoce,
Gdzie spuści piorun miecza, krew deszczem pluchoce.
I pierzchnął Sudermańczyk, i cofnął się nagle,
Dał hasło do odwrotu i rozwinął żagle,
Przepłoch dodał mu wioseł, przyśpieszył żeglugę,
I rozdarł na Baltyku mętnej wody smugę.


Patrz — tutaj ślady wojny — ruina i zgliszcze,
I potoki krwi szwedzkiej, co na polach świszcze,
Rzeź wojennej rozprawy, zwycięskie zaszczyty,
Wawrzyn pod Kokenhauzem i Rewlem nabyty.
Owo mury obronne z basztami i wieżą,
To są grody Inflantów, co k'Polsce należą:
I tu znowu Chodkiewicz po wawrzyny sięga.
Patrz, na wierzchu kolumny — ogromna potęga!
Owo mury Smoleńska — patrzaj na tę ścianę:
Wieżyce obalone, bramy potrzaskane,
I Kuś pierzchła zwalczona usilnem staraniem, —
Idzie zwycięski Karol, a wygrana za nim.

Rzekła — a Febus dodał w uroczystej mowie:
— O! teraz szkole kroskiej poszczęśćcie, bogowie!
Niech ten pomnik, wykuty w licejskim zakresie,
Dzieła męża hetmana w potomność zaniesie.
To nie mgła, którą lekki wschodni wiatr rozwieje,
To nie śnieg, co na wiosnę cały roztopnieje:
Mój pomnik się nie zwali przed potęgą żadną,
Trwać będzie — póki gwiazdy z niebios nie upadną!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maciej Kazimierz Sarbiewski i tłumacza: Ludwik Kondratowicz.