Poezye Józefa Massalskiego/Xiężniczka Klara i Basia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Massalski
Tytuł Poezye
Podtytuł Tom drugi
Data wyd. 1828
Druk A. Marcinowski
Miejsce wyd. Wilno
Źródło skany na Commons
Indeks stron
XIĘŻNICZKA KLARA I BASIA.


Nie pamiętam w jakim kraiu,
Wiém, że dawno, bardzo dawno,
Gdy wróżki miały w zwyczaju,
Pomocą skrytą i jawną,
Słaby ród wspiérać człowieczy,
Słynęła xiężniczka Klara
Nie z nadto wybornéj rzeczy:
Z tego, że była zbyt stara.
Lecz tak stara, tak nagannie
Miała zgrzybiałe oblicze,

Że żadnéj znajoméj pannie
Starości takiéj nie życzę.
Jedno już zgasło jéj oko,
A drugiém, wpadłém głęboko,
Zaledwo mogła z ukosa
Dójrzéć koniec swego nosa.
Żadnego zęba, ni włosa,
Czas Xiężniczce nie ocalił;
Do tego była tak głucha,
Że, choć kto nawet ją chwalił,
To musiał mówić do ucha;
I tak już była niezdrową,
Że trzęsła a trzęsła głową;
Kolki za każdém stąpieniem,
Kaszel za każdą sylabą,
Mdłości za każdém kichnieniem;
Jedném słowem: z przeproszeniem,
Xiężniczka była już babą

Nadzwyczaj starą i słabą.
Jednak, nie dacie mi wiary;
Jak wielu brała pokusa,
Jeszcze jéj palić ofiary.
Wiécież czemu? Ach! u Klary
Były bogactwa Krezusa.
Mnóstwo dworaków, rycerzy,
Nadskakiwaniem, pochwałą,
Jéj się podobać starało.
Byli tam nawet tak szczérzy,
Którzy mówili jéj śmiało:
Że jeszcze, za łaską bożą,
Dosyć jest młodą i hożą:
Ona wierzy i nie wierzy.
Z tém wszystkiém, twarz jéj mniéj gładką,
Uśmiéch wyjaśniał nie rzadko.
W téjże stronie, w tymże czasie,
Znano wiéjskie dziéwcze, Basię.

Było ono ładne, ale
Ładne było doskonale.
Miało usta jak korale,
Głosek, co aż w serce dzwoni,
Oddech, co je ogniem pali,
Niebespieczną żywość oczek,
Zgrabność nóżki, białość dłoni,
I szesnasty tylko roczek,
I tam daléj, i tam daléj.
Za nią młodzi, za nią starzy,
Każdy wdzięki jéj wychwala;
Zawsze uśmiech na jéj twarzy,
Zawsze w uściech tra-la-la-la,
Zawsze skacze piękna Basia,
Staś ją kocha i nawzajem
Ona mocno kocha Stasia,
Słowem: dla niéj świat jest rajem.
Czasem tylko schnie serduszko,

Gdy sąsiadka która wzmieni,
Że kto z Basią się ożeni,
Nic nie znajdzie pod poduszką.
Lecz Staś i sam nie bogaty,
Przytém mniéj był oświecony,
Niż młodź dzisiejszémi laty.
Więc, szukając sobie żony,
Mniéj się troszczył o dukaty.
Tak, mimo zazdrość sąsiadek,
Los Basi byłby jednaki,
Gdyby nie jeden przypadek.
A ten przypadek był taki:
Raz, gdy wiosenne dni biegą,
Xiężniczka, w starym pałacu,
Mało co młódsza od niego,
Tonąc w pulchnym materacu,
Patrzyła w okno, przez które
Nic już nie mogła zobaczyć;

Lecz, że lubiła naturę,
Jęli dworacy tłumaczyć,
Jaki wdzięk owéj ustroni,
Ile przedmiotów ją krasi,
Jak Basia igra na błoni,
A ztąd i mowa o Basi.
Xiężniczka podniosła głowy,
Wsadziła dwie trąbki w uszy,
Słuchała pilnie téj mowy,
I westchnęła z całéj duszy.
Tym czasem wesoła Basia
Niewinnie igra na błoni,
To zerwie kwiatek dla Stasia,
To za motylkiem pogoni,
To zatrzymana strumieniem
Uśmiécha się z téj swobody,
Jaką za śmiało oddycha
Grający zefir z odzieniem,

Uśmiécha się, że w szkle wody
Druga się Basia uśmiécha.
Nagle uwagę jéj zwraca
Pyszne Xiężniczki mieszkanie,
Nagle wesołość utraca,
Wpada w głębokie dumanie.
Jakiś jéj serce żal kruszy;
I westchnęła z całéj duszy.
I tak, ta sobie, ta sobie,
Westchnęły dziewice obie.
Xiężniczka, że nie jest Basią,
Z młodą i ładną twarzyczką,
Którą tak polubił Stasio;
Basia, że nie jest xiężniczką.
Jedna myśliła — Mój Boże!
Gdybym się mogła odmienić,
W to dziéwcze młode i hoże,
Z którém tak pragną się żenić,

Co jest tak rzeźwe, rumiane;
Wszystko, ach! wszystko z ochotą,
Xiążęcą władzę i złoto
Za tę bym dała odmianę.
Zamiast, że wlokę wiek nudnie,
Takbym śpiéwała; tak cudnie
Tańczyła w gronie pastérek,
Takbym zwodziła zefirek
Szybkiemi zwróty trzewiczka;
Takby młódź ku téj pastérce. —
Tak!.. w tém ukłóło cóś w serce:
Spazmów dostała xiężniczka.
Druga myśliła — Mój Boże!
Czegóż tak jestem wesoła?
Nie jeden wprawdzie zawoła:
Ach! jak to dziéwcze jest hoże!
Rzekł mi raz nawet Staś miły,
Żem od obrazka piękniéjsza;

Młode mam lata, mam siły;
Lecz to méj biédy nie zmniéjsza.
Bom tak uboga, tak bardzo,
Że serce nieraz mi pęka.
Ach! jak nieznośna to męka,
Kiedy sąsiadki mną gardzą!
Do kościoła, czy na niwy,
Czy się zbierzem na hulanki,
Szydzą z Basi; i nie dziwy:
U nich wstęgi, u mnie wianki,
Na ich szyjach lśnią paciórki,
Srébro, złoto na paluszkach,
Pawie pióra na fartuszkach,
Ich trzewiki z krasnéj skórki;
A koło mnie choć chędogo,
Lecz ubogo, zbyt ubogo!
Oto w przewodną niedzielę,
Miał już mię pojąć mój drogi,

Lecz i on również ubogi,
A trzeba sprawić wesele.
Ach! cóżbym oddała za to,
Gdybym być mogła tą Klarą,
Chociaż i słabą i starą,
Lecz tak szczęśliwą, bogatą!
Dałabym dni mych poranka
Wszystkie rozkosze i wdzięki,
Wszystkie igraszki, piosenki,
Wszystko, prócz mego kochanka —
Gdy tak, ta sobie, ta sobie,
Myśliły dziewice obie,
Wróżka na szybkim obłoku,
Niewiém zkąd lecąc tamtędy,
Zgadła tych myśli zapędy.
Wnet mocą swego uroku
Spuściła jakieś tumany,
Rzekła słowa tajemnicze,

I w okamgnieniu dziewicze
Zmienia postacie i stany.
Już napełniona roskoszą
Xiężniczka bieży przez błonie;
Zefiry warkocz unoszą,
Serduszko skacze w jéj łonie,
Dusza z oczyma jéj tonie
W głębi dalekich widoków;
To się z radości rozpływa
Słuchaiąc jak słowik śpiéwa,
Jak szumią wody potoków.
Śród wykrzykników i skoków
Śmieje się, nóci piosenki,
Nie wié gdzie stanąć, gdzie śpieszyć,
Nie wie jak ma się nacieszyć
Swoją młodością i wdzięki.
A Basia w starym pałacu,
Tonąc w pulchnym materacu,

Choć mało słyszy, lecz słyszy,
Że brzmi kapela wesoła,
Że o niéj mowy do koła;
Sto pochwał im towarzyszy;
Choć mało widzi, lecz przecie
Zważa, ze w pysznych pokojach,
Że siedzi w bogatych strojach,
Przy wyśmienitym pasztecie,
I przy wybornych napojach.
Chce przejść się: zaraz dwór śpieszy,
Basię pod ręce prowadzą,
Ona się kłania i cieszy
Takiém bogactwem i władzą.
I tak, ta sobie, ta sobie,
Cieszą się dziewice obie.
Nagle strach objął xiężniczkę:
Zatrzymała się z podskokiem,
Gdy baczném rzuciła okiem

Na swój gorset, na spodniczkę:
Zlekka więc dłonią dotyka
I wstyd wytrysnął na lica.
— Ach! wielki Boże! wykrzyka,
Jakież to straszne odzienie!
Grube, a twarde jak z blachy! —
Potém na wspaniałe gmachy,
Na stracone patrząc mienie,
Ciężkie wydała westchnienie.
Lecz jeszcze były to kwiaty,
Wkrótce wyrosły jagody.
Szedł do niéj gwiżdżąc Stach młody,
Bardziéj czuły niż bogaty;
On dla swéj Basi z jarmarku
Niósł obwarzanek w podarku.
— Jak się masz rybko ma złota?
Dajże mi rączkę twą Basiu!
Zkądże ta nagła tęsknota?

Czy się nudziłaś po Stasiu?
Nie zapomniałem wśród miasta
O moim skarbie, o Tobie.
Lecz jakaż jesteś toniasta!
Moja Basiu! wspomnij sobie,
Że ta rączka już jest moją. —
W oczach xiężniczki łzy stoją,
A na zaręczyn wspomnienie
Nagłe przejęło ją drżenie.
Napróżno Stach się uśmiécha,
Z jawną go wzgardą odpycha.
Próżno ją łagodzi w gniewie,
Którego przyczyny nie wié.
Wyrwała rękę xiężniczka;
Staś myślił, że to upory,
I gdy za nadto był skory
Ledwo, że umknął policzka.
Nie pojmując téj odmiany:

— Słuchajże! rzekł zagniewany,
Gdy jutro do dnia, na paszę,
Popędzisz krowy i owce,
Znów może zbłądzą w manowce,
Znów będziesz wzywać mię wasze,
Lecz darmo, nie dam pomocy,
Choćbyś sama zabłądziła,
Szukaj sama choć do nocy. —
— Jakto! xiężniczka mówiła,
Ja w pole pędzić mam krowy?
I jeszcze do dnia, na rosę?
O losie nazbyt surowy!
Już téj obelgi nie zniosę.
Nad takie wasze roskosze
Ja moją starość przenoszę. —
I pobiegła, jak wiatr szybko.
Próżno Stach gonił i wołał:
— Czekaj Basiu! moja rybko!

Będę sam pilnował trzody!
Ty ją tylko będziesz doić! —
Dognać xiężniczki nie zdołał;
Bo ten nowy projekt zgody
Musiał jeszcze gniéw podwoić.
— Stój mościa panno! drab stary
Zawołał nagle u bramy,
Czyż nie wiész o tém że mamy
Rozkazy xiężniczki Klary,
Aby nie wpuszczać tu żadnej
Dziéwczyny młodéj i ładnéj? —
— Wszak ja xiężniczka! wszak ja to,
Wszak moje to są rozkazy! —
— Ho! ho! panno, bez urazy,
W głowie ci widzę pstrokato.
Jakże wielka, nieskończona,
Pomiędzy wami różnica!
Tyś wprawdzie tęga dziewica,

Młoda, raźna, śniéżno-łona;
Ona brzydka, stara, chora,
Lecz pani, lecz złotkiem błyska,
Kto jéj służy, dużo zyska.
Fora, mościa panno! fora! —
Znieść już niemogąc tych ciosów,
Siadła xiężniczka pod murem,
W spójrzeniu gniewném, ponurém,
Widać przeklęstwo jéj losów.
— Co? ja mam uledz rozpaczy?
Rzekła po nieméj rozwadze,
Nigdy! świat przecie zobaczy,
Że méj godności nie zdradzę
Niewieścim płaczem w złym stanie;
Że dość mam męstwa i siły.
Nigdy! — W tém łzy się puściły,
I głos stłumiło chlipanie.
Niechajże trochę popłacze,

A ja tymczasem obaczę
Jak Basia rada swéj zmianie.
Oj! cóś nie bardzo jak widzę.
I nie dziw: stara, niezdrowa,
Zmysły nie służą, drży głowa
Jak makówka na łodydze,
Gdy ją trąci wiatr przelotem;
Zgięta pod nie swemi laty,
Choć lubi hulać, wié o tém
Że chcieć się dobyć z komnaty
Byłoby próżnym kłopotém;
Bo ledwo przeszła pięć kroków,
Wnet do łóżka z sobą niosła
Bole kolan, kłócie boków.
Musi więc, jakby przyrosła,
Siedzieć w ogromném swém krześle,
Póki Bóg śmierci nie ześle;
Czy drżące usta rozwarła,

By dała choć kilką słowy,
Znak, że jeszcze nie umarła,
Wnet czkawka, tyranka garła,
Albo wróg płynnéj wymowy
Okrutny kaszel napada.
Namruga, ręką namacha,
I zmilknie rada nie rada.
— Ach Stacha! dajcie mi Stacha!
Dajcie go kto w Boga wierzy!
Niech mego Stacha zobaczę! —
Ciągle powtarza i płacze.
Więc w tłumie dworzan, rycerzy,
Pełno domysłów, szelestu,
— O jakim Stachu to wzmianka? —
Posłano gońców dwódziestu,
Przywiedli Basi kochanka.
Po serca mocniéjszém biciu
Zgadła o jego przybyciu.

Prosi by przy niéj siadł blisko.
Z krzesłami biegą dworaki,
Stach wszystkim kłania się nisko,
Wątpi, czy nie zły duch jaki
Wrzucił go w czarów siedlisko.
Zbladł i drżą pod nim kolana;
A gdy xiężniczka mniemana
Rzekła doń — Stachu mój drogi!
Zaraz będziemy ślub brali. —
— Ach! wszelki duch Boga chwali! —
Krzyknął, jął żegnać po sali,
A potém za drzwi i w nogi.
Co w Basi sercu się działo,
Autor opisać nie umié;
Lecz łatwo każdy zrozumié,
Że łez wyciekło nie mało.
I tak, ta sobie, ta sobie,
Płakały dziewice obie.

Jak tu nie płakać? Aż razem
Wróżka znów spuszcza tumany:
Obiedwóm, za jéj rozkazem,
Piérwsze postacie i stany
Wróciły jak wyrzec słowo.
Gdy w pulchném krześle nanowo
Xiężniczka ujrzała siebie,
Mniemała, że siedzi w raju;
Basia, nad brzegiem ruczaju,
Mniemała, że stoi w niebie.
Znów nie raz Basi ubóstwo,
Xiężniczce wiek i niezdrowie
Sprowadzały zmartwień mnóstwo;
Lecz dobrze niesie przysłowie:
Że w las nie idzie nauka;
Ustało dziewic szemranie.
Poznały, że w każdym stanie,
Choć pozor czasem oszuka,

Równy jest udział cierpienia;
A stan w którym się urodzi,
Z przywyknienia człek znachodzi
Najmniéj ciężkim do zniesienia.


PD-old
Tekst lub tłumaczenie polskie tego autora (tłumacza) jest własnością publiczną (public domain),
ponieważ prawa autorskie do tekstów wygasły (expired copyright).