<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Poglądy ks. Hieronima Coignarda
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1922
Druk Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T. A.
Miejsce wyd. Lwów; Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Les opinions de M. Jérôme Coignard
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


VII.
NOWE MINISTERSTWO.
(Dokończenie.)

Wieczór był ciepły i pogodny, przeto po wieczerzy ksiądz Hieronim udał się na przechadzkę po ulicy św. Jakóba, gdzie właśnie zapalano jednę latarnię po drugiej, a mnie przypadł w udziale zaszczyt towarzyszenia drogiemu mistrzowi. Zatrzymał się pod portykiem kościoła św. Benedykta Beturneńskiego i wskazał mi jednę z ławek kamiennych, ustawionych po obu stronach wejścia, tuż pod figurami w stylu gotyckim, na których widniały nieprzyzwoite bazgroty. Ręka mistrza mego była piękna, pulchna, stworzona do czynienia gestów wymownych w ciągu scholastycznych dysertacyj.
— Rożenku, synu mój umiłowany! — powiedział — Jeśli nie masz nic przeciw temu, usiądźmy na chwilę na tych oto starych, spolerowanych używaniem kamieniach, gdzie przed nami siadywało tyle ulicznych dziewek, nędznych i nieszczęśliwych. Być może, znalazło się pośród bezliku upadłych istot kilku bodaj, których rozmowa godnaby była uwagi. Nie wiem czy nie obsiędą nas tam pchły. Ale synu mój, znajdujesz się w wieku miłości, przeto snadnie wyobrazisz sobie iż są to pchły Żanetki muzykantki, lub Kasi koronczarki, które tutaj zwykle odprawują obrzędy z gachami swymi o zmierzchu, przeto ukłucie tych istot, dopuszczonych do wielkiej z niemi konfidencji, słodkie ci będzie. To łudzenie się właściwe jest młodości. Ja przekroczyłem już wiek roskosznych omamień, ale powiem sobie, że nie wolno zwracać zbytniej uwagi na drobne dotkliwości cielesne i że prawdziwego filozofa nie mogą wyprowadzać z równowagi pchły, będące narówni z resztą wszechświata wielką, niezgłębioną tajemnicą Boga.
To mówiąc zasiadł ostrożnie, by nie zbudzić małego Sabaudczyka, śpiącego na kamiennej ławie z świnką morską w objęciach.
Zająłem miejsce obok niego i zaraz przyszła mi na myśl rozmowa, prowadzona przy stole.
— Mistrzu drogi, — powiedziałem — przed chwilą mówiłeś o ministrach. Ministrowie królewscy nie imponowali ci ani strojem, ani karocami, ani talentem i wydawałeś o nich sąd, jaki przystoi duchowi wyzwolonemu, którego nic zadziwić nie zdoła. Potem, wyobrażając sobie jak będą wyglądali ciżsami dostojnicy czasu ludowego ustroju państw (o ile nastaną takie ustroje) twierdziłeś iż będą to stworzenia nędzne, zasługujące raczej na politowanie jak pochwały. Czyż byłbyś przeciwnikiem demokratycznej formy rządu, zbudowanej na wzorach starożytności?
— Synu mój, — odparł mistrz — sam przez się skłaniam się ku rządom demokratycznym i odczuwam dla nich dużo sympatji. Powoduje mną wzgląd na skromne stanowisko moje, oraz Pismo Święte, które zgłębiałem potrochu. Sam Bóg powiedział przecież: „Starsi z pośród Izraela chcą króla, przeto abym ja nie rządził nimi. Tedy wiedzcie jakie będą prawa króla. Weźmie dzieci wasze, iżby kierowały zaprzęgiem wozów i biegły przed nimi jako gońce. Z córek uczyni takie, co robią wonności i warzą jadło i pieką chleb. „Filias quoque vestras faciet sibi unguentarias et focarias et panificas.“ To jest dokładnie zapisane w Księdze Królów, skąd dowiadujemy się jeszcze, że król poddanym swym przynosi dwa przykre dary, wojnę i dziesięcinę. Tedy, jeśli nawet prawdą jest że monarchja jest instytucją boską, to jednak posiada wszystkie cechy ludzkiej głupoty i przewrotności. Nasuwa się przypuszczenie, że niebiosy narzuciły ludziom ten ustrój za karę: et tribuit eis petitionem eorum.
Ofiary są zazwyczaj ceną gniewu jego.
Dary, zapłatą srogą wszelakiego złego.
Mógłbym, drogi Rożenku mój przytoczyć ci mnóstwo pięknych ustępów z autorów starożytnych, w których z siłą niezmierną, w podniosłych słowach przedstawiona jest nienawiść ludzka ku tyranom. Zresztą zawsze, o ile wiem, okazywałem niejaką siłę ducha pogardzając wielmożami i nie znoszę tych bydląt ze szpadami przy zadku, narówni z jansenistą Blaisem Paskalem. Wszystkie te względy przemawiają w sercu mojem za demokratyczną formą rządów. Na temat ten rozmyślałem niejednokrotnie i wyniki zawrę w utworze, opartym na zasadzie że trzeba umieć czytać, by przeczytać, czyli rozbić kość, by znaleść szpik. Mam zamiar skomponować nową „Pochwałę szaleństwa“, która wyda się sprośną rozpustnikom, lecz mędrcom, umiejącym odnaleść mądrość, skrytą roztropnie pod głupstwem ukaże swe prawdziwe oblicze. Jednem słowem zostanę drugim Erazmem i nauczał będę ludy jak on, przy pomocy uczonego i rozsądnego ględzenia o świństwach. W jednym z rozdziałów odnajdziesz synu mój wszystkie objaśnienia w sprawie, która cię tak żywo obchodzi. Dowiesz się wówczas, jaka jest sytuacja ministrów podanych w zależność od państwa, czy zgromadzenia narodowego.
— Ach! — wykrzyknąłem — Jakże mi spieszno przeczytać tę książkę! Kiedyż się ona ukaże mistrzu mój?
— Nie wiem! — odpowiedział — Prawdę mówiąc, nie napiszę jej pewnie wcale. Przeznaczenie kształtujące losy człowieka posuwa się wskroś sprzeczności. Nie posiadamy ni jednej okruszyny jutra, a owa niepewność wspólna wszystkim potomkom Adama, dochodzi u mnie do granic ostatecznych skutkiem złańcuchowania się mnóstwa niepowodzeń. Dlategoto drogi Rożenku nie mam żadnej nadziei napisania tej głęboko pomyślanej facecji.
Nie mam zamiaru wygłaszać na owej, zapchlonej ławce dysertacji politycznej, powiem ci tylko pokrótce jak chciałem w owej fikcyjnej książce przedstawić niemoc i przewrotność owych służalców głuptaska Demosa, gdy stanie się panem świata. Nie wiem czy się stanie, nie zabieram w tej sprawie głosu, albowiem proroctwo pozostawiam jasnowidzącym dziewicom o nietkniętym hymenie, co objawiają przyszłość na wzór Sybilli kumańskiej, persikańskiej, czy tyburtyńskiej: quarum insigne virginitas est, et virginitatis praemium, divinatio.
Ale wracajmy do tematu. Przed jakimiś dwudziestu laty mieszkałem w uroczem mieście Séez, gdzie byłem bibljotekarzem biskupa. Przybyli tam raz wędrowni komedjanci i w jakiejś szopie dawali wcale dobrą tragedje. Poszedłem na przedstawienie i zobaczyłem cesarza rzymskiego, którego peruka przyozdobiona była większą ilością bobkowych liści, niż szynka na jarmarku laurentyńskim. Siedział w wielkiem krześle kanonickiem, dwaj ministrowie w galowych strojach, z wstęgami i orderami, przysiedli po obu stronach na niskich taburetach i tak we trójkę utworzywszy Wielką Radę Stanu, zaczęli deliberować przy świetle lamp, cuchnących ohydnie. W ciągu rozpraw jeden z ministrów skreślił satyryczny portret konsulów z ostatnich czasów republiki rzymskiej. Przedstawił jak byli zachłanni, żądni użycia i nadużycia swej krótkotrwałej władzy, wrogo usposobieni dla ludu i zawistni wobec następców, w których jednak napewne spodziewać się mogli godnych naśladowców własnych zdzierstw i kradzieży publicznego majątku.
Zapamiętałem jeden kapitalny ustęp:

Mocarz, którego władza rok trwać jeno miała,

Baczył, by mu dochody jaknajwiększe dała,
Więc nie państwa korzyści, lecz swe własne liczył,
Bacząc, by już następca... nic nie odziedziczył.
Urząd niewielkie dawał w gotówce wyniki,
Żął więc zboże na łanach biednej republiki,
Pewny, że przebaczenie uzyska bez trudu,

Bo tosamo uczyni następca... dla ludu!
Ten wiersz drogi synu, przypominający epigramaty Pibraca swą ścisłością i pełnią sentencji, była to najlepsza część całej tragedji, która trąciła nadto pompatycznym wyuzdaniem Frondy, a do reszty zepsutą została bohaterskimi dwuznacznikami w guście księżny de Longueville, która tam nawet występuje pod imieniem Emilji. Wiersza tego wyuczyłem się na pamięć celem rozważenia głębszego, przekonany że piękne maksymy znajdują się nawet w utworach teatralnych. To co poeta w przytoczonym ośmiowierszu powiada o konsulach republiki rzymskiej, odnosi się dosłownie do ministrów w przyszłych ustrojach demokratycznych, których władza jest znikoma.

Słabymi być muszą Rożenku mój, bowiem zależą od zgromadzenia przedstawicieli ludu, niezdolnego do powzięcia planów tak, nawet rozległych i głęboko ugruntowanych, jakie może nakreślić sobie minister króla głupiego i rozpróżniaczonego. Wielkość ministrów jest możliwa wówczas jeno, gdy współdziałają z mądrym władcą jak Sully, albo gdy zajmują miejsce króla, jak Richelieu. A przecież wiemy wszyscy, że król Demos nie może posiadać ani wytrwałej roztropności Henryka IV, ani bierności podatnej Ludwika XIII. Przypuśćmy nawet, że ów król Hołota będzie wiedział czego chce, to napewne nie będzie miał pojęcia, w jaki sposób wola ta ma zostać ziszczona, ani też, czy jest wogóle ziszczalna. Wydając złe roskazy, nie zdobędzie posłuchu i ciągle przekonany będzie, że został zdradzony. Posłowie, których wyśle do zgromadzenia narodowego podtrzymają zręcznemi kłamstwami przez pewien czas jego złudzenia, ale nadejdzie chwila kiedy padną przywaleni podejrzeniami słusznemi, lub nieuzasadnionemi. Owo zgromadzenie, czy parlament składać się musi z osobistości przeciętnych, bowiem wybrani zostaną przez ciemne masy, ideje ich tedy i plany będą szmatławe i ciemne, chociaż obfite. Przywódcom rządu narzucać będą tedy wolę swą, nieujętą w ścisłą formę do jakiej niedorosła ich samoświadomość, a ministrowie mniej zaiste wprawni w rozwiązywanie rebusów, niż ś. p. Edyp, po kolei pożerani będą przez sfinksa o stu głowach, za karę że nie odgadli zagadki, o której sam sfinks niema zielonego pojęcia.
Najokropniejszą rzeczą będzie dla tych biedaków pogodzenie się z niemocą własną i dużo wody upłynie zanim przyuczą się gadać miast działać. Z biegiem czasu jednak staną się retorami, ale pilnie baczyć muszą, by byli... złymi retorami, gdyż pierwsza jasno postawiona kwestja musi ich zmieść z powierzchni życia publicznego. Powstanie tedy szkoła gadania by gadać, a najmędrsi z uczniów, nie chcąc stracić głowy przy pomocy własnego języka, muszą wziąć się do sumiennych studjów nad sztuką kłamania. Wraz z postępami na tem polu, najinteligentniejsi staną się najnikczemniejszymi. Jeśli zaś po całej tej uciążliwej i długiej nauce trafi się jeszcze któryś zdolny do zawarcia traktatu, uporządkowania finansów, czy wglądnięcie w administrację, to talent ten nie przyda mu się na nic, gdyż zbraknie mu czasu, który jest surowcem niezbędnym dla fabrykacji wielkich przedsięwzięć.
Te fatalne i upokarzające warunki zniechęcą naturalnie dobrych, a podsycą ambicję złych. Naczelne miejsca w zarządzie państwa zaroją się pełnymi nieudolności zarozumialcami, ponieważ zaś uczciwość nie jest przyrodzoną człowiekowi, ale musi zostać wyhodowaną z troskliwością wielką i usilną przez czas długi, przy zastosowaniu właściwych metod fachowych, przeto niebawem całe kohorty defraudantów i oszustów runą na skarb państwa. Zło pogorszy jeszcze stokrotnie jawność skandalu, bowiem w ludowej formie rządu nic się utaić nie da, a gdy skompromitowanych zostanie wielu, w podejrzenie popadną wszyscy.
Nie wyciągam stąd, drogi Rożeneczku mój, tego wniosku, iżby ludy w przedstawionej powyż sytuacji miały się stać nieszczęśliwsze, niżli są teraz... tego nie twierdzę wcale! Wszakże wspominałem już kilkakrotnie, w poprzednich rozmowach, że nie wierzę by los narodu mógł zależyć od księcia i jego ministrów. Nie wolno przypisywać ustawom takiej mocy, by uważać je za przyczyny pomyślności, czy upadku społeczeństwa. Mimoto jednak straszna to rzecz gdy ustaw jest zadużo, a bardzo się boję, by parlament demokratyczny nie nadużył swej władzy prawodawczej.
Straszy mnie ów mały grzeszek, Colina pastuszka, który sposobiąc się do przyszłych edyktów mówił do kolegi Jasia: — Ach, gdybym został królem... — Gdy taki Collin i kolega jego i dużo innych pastuchów staną się razem jednym królem, wydadzą napewne w ciągu roku więcej okrutnych edyktów, niż cesarz Justynjan w ciągu całego morderczego panowania swego! To jest dalszy powód obawy mej odnośnie do władzy pastuchów.
Zważmy jednak z drugiej strony, że rządy królów i cesarzy były przeważnie tak, złe, iż niema się co spodziewać pogorszenia, a Jaś i koledzy jego nie narobią chyba więcej głupstw, ani łajdactw od władców w koronach zwykłych, podwójnych i potrójnych, jacy od czasów potopu (który uporządkował kwestję następstwa tronu) zalewali i zalewają świat krwią i zasypują gruzami. Powiem nawet, że popędliwość tej pastuszej duszy będzie zachwycającą zaletą, albowiem uniemożliwi ową wykwintną korespondencję międzypaństwową, która zwie się wymianą not dyplomatycznych, a ma na celu rozżarzać sztucznie pożogi wojen wyniszczających, a zgoła bezcelowych.
Ministrowie Demosa, czyli Chamosa ustawicznie kopani, popychani, upokarzani, besztani, obalani, boksowani i obrzucani zgniłemi jabłkami i jajami dużo obficiej niż najmarniejszy arlekin jarmarczny, nie znajdą czasu na to, by przysposabiać z uśmiechem, w spokoju, w zaciszu gabinetów, przy stołach okrytych zielonym aksamitem, rzezie ludów, zdaniem ich niezbędne dla utrzymania równowagi europejskiej, a wistocie potrzebne im samym dla prywatnych interesów i sławy. Za panowania pastuszka nie będzie polityki zagranicznej i stanie się to dobrodziejstwem prawdziwem dla biednej ludzkości.
Nagle przerwał swój wywód czcigodny mistrz mój i powiedział zrywając się z ławki:
— Pchły trafiły, zdaje mi się już do dziur w mej sutannie, licznych jak gwiazdy na niebie. Pozatem, wysiadując dłużej pod tym portykiem, sprawilibyśmy przykrość Kasi i Żanetce, spłoszylibyśmy bowiem gaszków owych litościwych dziewczątek, a czekają oni zapewne z utęsknieniem swojej porcji codziennej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: [[Autor:|]] i tłumacza: Franciszek Mirandola.