Powszechne braterstwo/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVII.
Dwaj bracia.

Powiedziane już było, że Stefan Dallison, o ile w sobotę nie mógł mieć partji golfa, chodził do klubu na gazety. Te dwa rodzaje ćwiczeń ciała i ducha są istotnie bardzo podobne: grając w golfa chodzimy ciągle w kółko; czytając gazety czynimy to samo, albowiem możemy być pewni, że, z biegiem czasu, dotrzemy do artykułów, które unieważniają poprzednio już przeczytane. W tych obu rodzajach sportu utrzymujemy równowagę, zapewniającą człowiekowi zdrowie i młodość.
A zachowanie zdrowia i młodości stało się dla Stefana potrzebą codzienną. Wychowaniec Cambridge’u, naturę miał sprężystą i powściągliwą; w jego poprawnem obejściu było coś z człowieka, który ma zwyczaj zażywać regularnie szczyptę najwytworniejszej tabaki.
Pod tą poprawną powierzchownością był on dobrym pracownikiem, dobrym mężem, dobrym ojcem, i nie można było zarzucić mu nic, prócz wzorowej systematyczności i faktu, że miał zawsze słuszność. W dziedzinie, w której pracował a także i w wielu innych, niemało było mężczyzn do niego podobnych. Pod pewnym względem był może zanadto do nich zbliżony — nie lubił wznosić się ze stałego gruntu, o ile nie wiedział dokładnie gdzie opadnie.
Z żoną porozumiał się odrazu. Oboje pragnęli mieć jedno dziecko — nie więcej; oboje pragnęli iść z prądem czasu — nie więcej; oboje uważali teraz, że położenie Hilarego jest nieprzyjemne — nic więcej; a gdy Cecylja ułożyła się w stylowem łóżku jacob, i opowiedziała mężowi sprawę z Hughs’ami — pozwoliwszy mu troskliwie wyspać się uprzednio — rozważali całe zajście bardzo starannie, leżąc nawznak i mówiąc poważnym tonem. Stefan był zdania, że ten biedny stary Hilary powinien być ostrożniejszy w postępowaniu. Dalej nie posunął się w uwagach i, nawet przed żoną, ukrył niemiłe możliwości, jakich się obawiał.
Poczem Cecylja powtórzyła te same słowa, któremi odezwała się do Hilarego:
— To takie brudy, Stefanie.
Spojrzał na nią i niemal jednym tchem orzekli:
— Ale przecież to wszystko głupstwo!
To orzeczenie, takie jednoczesne, pobudziło ich do trzeźwiejszego poglądu. Czem jest ta sprawa, o ile wogóle istnieje, jeżeli nie takim samym epizodem, o jakich piszą codziennie gazety? Czem jest, o ile jest prawdziwa, jeżeli nie powtórzeniem sceny z romansu lub dramatu, określanej codziennie wyrazem: »brudy?“ Cecylja użyła tego słowa instynktownie. Wpadło jej namyśl znienacka. Całe zdarzenie sprzeciwiało się jej pojęciom o moralności i wytworności; tej odrębnej atmosferze duchowej, jaką, w tajemniczy sposób, osnuły jej duszę warunki specjalnego wychowania i trybu życia. Jeżeli zatem ta sprawa istnieje rzeczywiście, jest brudna, a jeżeli, jest brudna, Cecylja z obrzydzeniem odrzucała przypuszczenie, że jej rodzina mogłaby być w sprawę taką wmieszana; skoro jednak jej rodzina jest w nią wmieszana, zatem taka sprawa winna być głupstwem! Na tem stanęło, dopóki Tymjana nie powróciła z wizyty u dziadka i nie opowiedziała o nowej ładnej sukni małej modelki. Oznajmiła tę nowinę podczas obiadu, który Cecylja, w trosce o to, żeby nie był zbyt pospolity i nadmiernie pożywny dla Stefana, ani też zbyt estetyczny, a stąd zamało dlań pożywny — obmyślała tak mozolnie, że przyprawiało ją to zawsze o lekki ból głowy. Ponieważ lokaj był w pokoju, przeto żadne z nich nie podniosło oczu. Ale skoro wyszedł po drób, zaczęli wzajemnie spoglądać na siebie ukradkiem. Na nieszczęście powrócił im na myśl wyraz „brudy.“ Kto dał suknię małej modelce? Czając wszakże, iż dalsze głośne rozważanie tej myśli byłoby bardzo przykre, spuścili znów oczy na talerze, zabrali się do jedzenia i — rozważali ją w duchu. Ponieważ zaś byli różnej płci, przeto, z natury rzeczy, szli odmiennym tropem — Cecylja dążyła.jednym śladem a Stefan innym.
Rozważania Stefana takim biegły szlakiem:
„Jeżeli mój stary Hilary daje jej pieniądze i suknie i co tam jeszcze trzeba, w takim razie albo większy z niego głupiec niż przypuszczałem, albo coś w tem jest jednak. Bi postąpiła bardzo ładnie, ale to bynajmniej nie wpłynie uspokojająco na Hughs’a. Przypuszczam, że on chce pieniędzy. Przeklęta historja!“
Myśli Cecylji innemi szły drogami:
„Wiem, że dziewczyna nie mogła kupić tych rzeczy z własnych zarobionych pieniędzy. Zdaje mi się, że to istotnie nicpoń. Niechętnie źle o kim myślę, ale tym razem tak najpewniej jest istotnie. Hilary nie mógłby być taki szalony, po tem wszystkiem co mu powiedziałam. Jeżeli ona naprawdę nie jest nic warta, uprościłoby to znacznie sprawę; ale Hilary należy do tego rodzaju mężczyzn, którzy nigdy w to nie uwierzą. Ach Boże!“
Chcąc być sprawiedliwym, należy przyznać, że, pomimo najszczerszych dobrych chęci, dla Stefana i jego żony, czy też dla kogokolwiek z ich znajomych i ich sfery społecznej — uświadomienie sobie istnienia swoich „cieniów“ przedstawiało niesłychaną trudność, o ile nie spotykali ich na ulicy. Wiedzieli, że ci ludzie żyją, bo ich widywali, ale nie odczuwali tego — bowiem z taką nadzwyczajną subtelnością wysnuta jest tkanina życia społecznego. Dalecy byli — i tacy być musieli — od zrozumienia tego mrocznego życia i nie wierzyli w nie, podobnie, jak owe „cienie“ na bocznych uliczkach dalekie były od zrozumienia i od wiary, że ci ludzie wytwornej kultury istnieli istotnie — o ile nie byli dla nich źródłem zarobku.
Stefan i Cecylja oraz tysiące im podobnych znali te „cienie“, jako „lud“, żyjący w norach, w pewnych dzielnicach miasta, jako robotników, oblanych potem, lub różnorodnych rzemieślników; znali ich w charakterze ludzi, wykonywających dla nich rozmaite roboty; ale jako istoty ludzkie, posiadające te same zdolności i namiętności co oni, nie znali ich i znać nie mogli. Przyczyna tego, sięgająca przez całe pokolenia wstecz, była taka jasna, tak niesłychanie prosta, że nigdy o niej nie wspomiano — w głębi serca, tam, gdzie niema miejsca na obłudę, wiedzieli, że dzieje się tak potroszę za sprawą zmysłów. Wiedzieli, że, cokolwiek powiedzą, ilekolwiek czasu poświęcą, serc swoich nie otworzą, chyba — chyba, że zamknęliby oczy, zatkali uszy i nosy.
Ten drobny fakt, potężniejszy od wszelkich nauk filozoficznych, od wszelkich uchwał parlamentu i wszelkich kazań, kiedykolwiek wygłaszanych, był jedynie, wszechwładnie decydujący. Rozdzielał jedną klasę od drugiej, człowieka od jego cienia — podobnie jak najwyższe zasadnicze prawo wszechświata rozdzieliło ciemność od światła.
Na tym drobnym fakcie, takim oczywistym, że nie potrzebuje udowodnienia, oni i im podobni budowali, i budowali potajemnie, aż wreszcie, — nie będzie to zbyt śmiałe twierdzenie — oparli na nim prawo, religję, handel i wszelką sztukę, jeżeli nie w teorji, to w praktyce. Bo nie należy przypuszczać, że te oczy były ślepe a ten nos nieczuły, — nie, nie, oczy te widziały jasno; ten nos przeczulony mógł sobie wyobrazić, że istnieją po za obcym mu trybem życia niezliczone rzeczy, do których węchem nie dosięgnął jeszcze. Mógł wysnuwać wnioski, podobnie, jak snują wnioski psy i, po woni starego pantofla, odnajdują swoich panów.
Tak tedy Stefan i Cecylja siedzieli w zadumie, dopóki lokaj nie wniósł drobiu. Była to piękna, utuczona w Surrey’u kura; serce ścisnęło się lokajowi, gdy ją tranżerował nie dlatego, że sam zapragnął jej cząstki, albo dlatego, że był wegeterjaninem, albo z jakiego innego zasadniczego powodu, ale dlatego, że, obdarzony od natury zdolnościami na inżyniera, był śmiertelnie znużony tranżerowaniem i podawaniem drobiu innym ludziom, jak również przypatrywaniem się, jak oni ten drób jedzą. Bez cienia jakiegokolwiek wyrazu na twarzy postawił pełne talerze przed osobami, które, płacąc mu za to, nie mogły znać jego myśli.
Tego samego wieczora Stefan, który do późna pracował nad raportem o obowiązujących przepisach prawa, dotyczących bankructwa, wszedł do przyległego pokoju z wielką ostrożnością i, rozebrawszy się po cichu, wsunął się do łóżka. A gdy już leżał, wielce zadowolony, że nie obudził Cecylji, — Cecylja, która bynajmniej nie spała, domyśliła się z jego niezwykłej ostrożności, że przyszedł do jakiegoś wniosku, którym nie chciał się z nią podzielić. Ztąd trawiona niepokojem, leżała nie mogąc zasnąć i słyszała, jak wybiła druga po północy.
Stefan zaś przyszedł do wniosku takiego:
Rozważywszy fakty dwukrotnie — cielesne rozłączenie Hilarego z Bianką (o czem wiedział od Cecylji), przyczyna nieznana; zajęcie się Hilarego małą modelką, przyczyna niewiadoma; jej znane ubóstwo; jej praca u p. Stone’a; wynajęcie przez nią pokoju u pani Hughs’a; wybuch tej ostatniej wobec Cfecylji; groźby Hughs’a; i wreszcie nowa suknia dziewczyny — Stefan przyszedł do przekonania, że wszystkie te fakty razem wzięte są pospolitej „łotrostwem“, którego ofiarą, skutkiem swego, niewinnego prawdopodobnie, ale w każdym razie, nieostrożnego postępowania, padł jego brat.
Jestto zatem sprawa, która winna być załatwiona między mężczyznami. Usiłował szczerze nie brać całego zajścia na serjo, wmówić w siebie, że nic z tego nie wyniknie. Wszelako nie udało mu się to a trzy były tego przyczyny. Po pierwsze, zamiłowanie do systematyczności i należytego porządku we wszystkiem; po drugie, nieufność do Bianki; po trzecie, ukryte przeświadczenie, pomimo,, że usiłował obudzić w sobie współczucie dla klas niższychże te klasy zawsze mają na celu wyzysk. Jestto jedynie kwestja ile zechcą i czy mądrze będzie dać im cokolwiek. A więc co będzie? Niepodobna przewidzieć. Dręczyło go to wszystko. Miał wrodzony lęk przed wszelkiego rodzaju skandalem i był bardzo przywiązany do Hilarego. Gdyby tylko wiedział jakie stanowisko zajmie Bianka! Nie mógł sobie nawet wyobrazić.
Stąd wynikło, ze owej soboty popołudniu, dnia 4 maja, Stefan uczuł do czytania gazet wstręt, jaki nieraz odczuwają do swych zajęć powszednich mężczyźni, gdy są zdenerwowani. Pozostał długo w sądzie i wrócił prosto do domu omnibusem.
W mieście przypływ życia potęgował się i wzrastał o tej porze dnia. Po ulicach toczyła się fala ludzka za falą, rozlewając się na tysiączne dopływy. Tu wychodzili mężczyźni i kobiety z kongresu religijnego, tam napływali do wejścia na zebranie jakiegoś stowarzyszenia społecznego; niby szumiąca woda, uwięziona między długim szeregiem skał i zabarwiona mirjadami odcieni, mieniących się kolorów, tłoczyli się na Rotten Row i, wzdłuż zamkniętych sklepów, splatali się w nierozwikłaną sieć drobnych ludzkich strumyków.
A wszędzie śród tego oceanu mężczyzn i kobiet widać było ich cienie, niby wijące się pasma starego szlamu, poruszane z głębia jakąś olbrzymią, niespoczywającą nigdy ręką. Potężny szum tego oceanu ludzkiego unosił się ponad dachy i drzewa, ginął gdzieś, w bezgranicznej przestrzeni, i, powoli docierał do punktu spotkania dźwięku z milczeniem — do tego miejsca, gdzie Życie, porzucając drobne kształty i granice, zaślubia Śmierć i wykwita z tego uścisku w nowych kształtach, w obrębie granic nowych.
Stefan jechał na górze omnibusem ponad tłumem bliźnich swoich, a ten sam powiew wiatru wiosennego, który zniewalał wiązy do mówienia, szeptał i do niego i usiłował opowiadać mu o miljonach kwiatów, jakie zapłodnił o miljonach liści, jakie rozwinął, o miljonach zmarszczek, jakie wytworzył na falach i o miljonach lotnych cieni, jakie wskrzesił na równinach, i o tem jak zapachem swoim rozbudził w sercach ludzkich tysiące tęsknot i słodkich udręczeń.
Ale te szepty powiewu cichem zaledwie odbiły się echem, albowiem Stefan, jak wszyscy ludzie kulturalni a systematyczni, odczuwał przyrodę tylko w tych chwilach, — które jej specjalnie poświęcał na przechadzce, zaś przed szalonem tętnem jej serca zdejmował go skryty lęk.
W progu własnego domu spotkał wychodzącego Hilarego.
— Spotkałem Tymjanę i Marcina w parku, — rzekł ten ostatni. — Tym zabrała mnie ze sobą na drugie śniadanie i siedziałem aż dotychczas.
— Czy przyprowadziła ze sobą i naszego młodego sanitystę? — spytał Stefan.
— Nie, — odparł Hilary.
— To dobrze! Ten młodzieniec denerwuje mnie.
Biorąc starszego brata pod rękę dodał:
— Wrócisz jeszcze ze mną, mój stary, czy pójdziemy na przechadzkę?
— Wolę przechadzkę, odrzekł Hilary.
Pomimo zupełnie odmiennej natury i usposobienia — a może właśnie dlatego, że się tak różnili — łączyło tych dwóch braci przywiązanie istotne, polegające na czemś głębszem i bardziej zasadniczem niż podobieństwo uczuć, nadto zaś trwałem, bo niezależnem od rozumu. Przywiązanie to wzięło początek w tych czasach, kiedy, będąc małymi chłopcami, spali w łóżeczkach obok siebie, kiedy mocowali się i zamieniali, na przeprosiny, niezliczone pocałunki, kiedy nigdy wzajemnie na siebie nie skarżyli i kiedy od czasu do czasu jeden brał na siebie drobne przewinienia drugiego. Mogli się zniecierpliwić lub znudzić swojem towarzystwem ale w każdej okoliczności szli ręka w rękę, bo to poczucie wzajemnej lojalności sięgało ich kolebki.
Poprzedzani przez Mirandę, szli wzdłuż, obramowanej rabatami kwietnymi, drogi ku parkowi, mówiąc o rżeczach obojętnych, jakkolwiek, dobrze wiedzieli obaj jakie ich prześladują myśli.
Stefan przerwał zaporę.
— Cis mówiła mi, — rzekł, — że ten Hughs zaczyna jakieś awantury.
Hilary skinął głową potakująco.
Stefan, z lekkim niepokojem, spojrzał na brata i uderzyło go, że wyraz jego twarzy nie był ani taki łagodny, ani taki nieosobisty, jak zwykle.
— To łajdak, nieprawda?
— Nie wiem, — odparł Hilary. — Prawdopodobnie nie.
— Napewno, mój stary, — szepnął Stefan. Poczem, przyciskając przyjaźnie ramię brata, dodał: — Słuchaj stary, czy mogę ci być pomocny?
— W czem? — spytał Hilary.
Stefan zastanowił się szybko w myśli nad własnem położeniem; o mało co nie dał Hilaremu do poznania, że go podejrzewa. Zmarszczył czoło i, z lekkim rumieńcem na wygolonej twarzy, rzekł:
— Oczywiście w tem wszystkiem niema słowa prawdy.
— W czem? — spytał ponownie Hilary.
— Wtem, co ten łajdak plecie.
— Nie; — rzekł Hilary, — to nieprawda, chociaż coby było, gdyby istniało to, o co mnie ludzie pomawiają, to inna sprawa. Stefan przyjął w milczeniu tę uwagę, która go dotknęła. Spostrzegłszy, że brat wyczuł jego podejrzenia, zaczął tracić zaufanie do swojej dyplomacji.
— Nie trzeba tracić głowy, stary, — rzekł w końcu.
Przechodzili właśnie przez most na Serpentynie. Na lśniącej powierzchni wody młodzieńcy płynęli w łodziach ze swemi ukochanemi, zmarszczki wytworzone na toni przez ich wiosła, iskrzyły się w słońcu; kaczki sunęły leniwie wzdłuż wybrzeża. Hilary przechylił się przez poręcz.
— Widzisz Stefanie, to dziecko mnie zajmuje... to takie bezsilne, biedne stworzonko, i widzi we mnie swego opiekuna. Ja na to nie poradzę. Ale to wszystko; rozumiesz?
Te słowa wprawiły Stefana w niemiłe zmieszanie — jakgdyby brat oskarżał go o tuzinkowe zapatrywania. Czając, że musi się czemkolwiek usprawiedliwić, zaczął.
— Naturalnie, mój stary, rozumiem! Ale nie myśl przypadkiem, że robiłoby mi to jakąkolwiek różnicę... o ile o mnie chodzi, gdybyś nawet posunął się tak daleko jakby ci się tylko podobało; wiem przecież, czego ci los odmówił. Ja mam na względzie położenie ogólne.
Stefan miał wrażenie, że tem jasnem stwierdzeniem swego punktu zapatrywania przywrócił sprawie całej szerszy zakres i odzyskał stanowisko człowieka wolnomyślnego. Przechyliwszy się również przez poręcz, przyglądał się kaczkom. Zapanowała chwila milczenia. Poczem Hilary rzekł:
— Jeżeli Bianka nie umieści tego dziecka gdzieindziej, ja to uczynię.
Stefan spojrzał na brata zdumiony, niemal przerażony Hilary powiedział te słowa z taką niezwykłą stanowczością.
— Mój stary — rzekł Stefan, — jabym się nie zwracał do Bi w tej sprawie. Kobiety są takie dziwaczne.
Hilary uśmiechnął się, co Stefan wziął za oznakę osiągniętego porozumienia.
— Powiem ci, jak ja zapatruję się na tę sprawę. Byłoby daleko lepiej, gdybyś ty się od tego zupełnie usunął Niech Cis się tem zajmie.
Oczy Hilarego zaiskrzyły się gniewnie.
— Bardzo dziękuję — rzekł. — Ale to jest wyłącznie nasza sprawa.
Stefan odparł skwapliwie:
— Stąd właśnie trudno ci jest objąć ją całą. Ten Hughs może się stać bardzo nieprzyjemny, ja nie dałbym mu żadnego do tego powodu. Mam tu na myśli... obdarzanie tej dziewczyny ubraniem i podobnemi rzeczami...
— Rozumiem, — rzekł Hilary.
— Widzisz, mój stary, — ciągnął dalej Stefan gorączkowo, — nie sądzę, żebyś zdołał nakłonić Biankę do patrzenia na tę sprawę z twego punktu widzenia. Gdybyście byli w... dobrych stosunkach, oczywiście, przedstawiałoby się to inaczej. Przyznaję, że dziewczyna jest ponętna w swoim rodzaju.
Hilary oderwał się od obserwowania kaczek i ruszyli w stronę prochowni. Stefan unikał starannie zwrócenia wzroku na brata; szacunek, jaki miał dla Hilarego, wynikający może ze starszeństwa tego ostatniego, a może z poczucia, te Hilary znał go lepiej, niż on Hilarego — otóż ten szacunek zaczął się objawiać w sposób, który mu się nie podobał. Z każdym słowem tej rozmowy tracił grunt pod nogami. Hilary odezwał się:
— Nie ufasz mojej energji czynu?
— Nie, nie, — odrzekł Stefan. — Nie chcę, żebyś w ogóle w tym wypadku energję tę ujawniał.
Hilary roześmiał się. Na odgłos tego, niepozbawionego goryczy, śmiechu, Stefan odczuł bolesne ukłócie w sercu.
— Bądź co bądź, mój stary, — rzekł, — możemy wzajemnie liczyć na siebie.
Hilary przycisnął ramię brata.
Wzruszony tym uściskiem, Stefan odezwał się:
— Jestem zły, że taka wstrętna sprawa przyczynia ci kłopotu.
Buczenie zbliżającego się szybko samochodu, zamieniło się na ryk, śród którego huknął głos:
— Dzień dobry panom!
Dostrzegli rękę, podnoszącą się z powitaniem. Był to p. Purcey, wracający swoim A. I Damyer’em do Wimbledonu. Przed nim ulatywał w słońcu mały cień; za nim obłok dymu, roznoszącego zapach benzyny, ciemną chmurą pokrywał drogę.
— Oto masz właśnie symbol, — rzekł Hilary.
— Co przez to rozumiesz? — spytał Stefan sucho.
Nie cierpiał wyrazu „symbol“.
— W środku maszyna, dążąca wytkniętą drogą; cienie, jak ty i ja, skaczą na przodzie; benzyna i nieużytki wloką się z tyłu. Społeczeństwo, jednostka, odpadki i pył...
Stefan nie odpowiedział niezwłocznie.
— Nieco ogólnikowe określenie, — rzekł po chwili namysłu. — A więc, według ciebie, ci Hughs’owie i im podobni, to odpadki?
— Właśnie, — brzmiała ironiczna odpowiedź Hilarego. — Między ludźmi naszej miary, a nimi, stoi człowiek ze swoją maszyną... i my tego nie zmienimy, Stefku.
— A kto tego pragnie? Jeżeli masz na myśli braterstwo ludów naszego teścia, ja nie mam zamiaru do niego się przyłączać. Coraz bardziej przychodzę do przekonania, że ta cała sprawa to łajdacki podstęp, — dodał Stefan znienacka.
— Widzisz tę prochownię? — spytał Hilary. — Otóż ta sprawa, którą nazywasz łajdackim podstępem, jest raczej do niej podobna. Nie chciałbym cię zaniepokoić, ale zdaje mi się, że, zarówno ty, jak i nasz młody przyjaciel Marcin, nie doceniacie siły uczucia natury ludzkiej.
Niepokój zakłócił zwykły, chłodny wyraz twarzy Stefana.
— Nie rozumiem, — wyjąkał.
— Otóż my wszyscy nie jesteśmy ani maszynami, ani nawet dyletantami, jak ja... ani nawet niższego gatunku psami, jak Hugbs. Wyobrażani sobie, że mógłbyś może od naleźć pewne ciepło, nie mówię, już namiętność, w tej sprawie. Oświadczam ci szczerze, iż nie żyję bezkarnie w celibacle małżeńskim. Nie mogę, istotnie, za nic odpowiadać. Lepiej nie stawaj mi, Stefanie, na drodze, nic więcej.
Stefan zauważył drżenie wysmukłych dłoni brata i to zaniepokoiło go więcej, niż wszystko dotąd.
Szli dalej nad wodą. Stefan mówił spokojnie, patrząc na ziemię.
— Jakże mam nie stawać ci na drodze, kiedy widzę, że idziesz ku przepaści? To niemożliwe.
Spostrzegł odrazu, że ten strzał, który wybiegł mu istotnie z serca, ugodził celnie w Hilarego. Rozważał tedy jakby jeszcze pogłębić wrażenie.
— Ty wcale nie wiesz, czem jesteś dla nas, — rzekł. — Cis i Tym odczułyby bardzo boleśnie, gdybyś ty i Bi...
Urwał.
Hilary patrzył na niego; uśmiechnięte zlekka spojrzenie, które przenikało go na wskroś, sprawiło, że Stefan nagle odczuł całą wyższość brata. Uświadomił sobie, że został schwytany na usiłowaniu wyzyskania wrażenia, jakie wywarł drobnym objawem miłości braterskiej. Bystrość brata zirytowała go.
— Nie mam prawa dawania ci rad, — rzekł; — ale, mojem zdaniem, powinienbyś dać temu pokój... raz na zawsze. Ta dziewczyna nie jest warta twojej opieki. Odeślij ją do tego towarzystwa... gdzie pani Tallents Smallpeace jest przewodniczącą... nie wiem już jak się to nazywa.
Na odgłos, który zabrzmiał jak śmiech, Stefan nieprzyzwyczajony słyszeć śmiejącego się brata, odwrócił się.
— Marcin — rzekł Hilary, — również chce, żeby ten wypadek był załatwiony na gruncie czysto hygienicznym.
Podrażniony temi słowy, Stefan odpowiedział:
— Nie stawiaj mnie, proszę na równi z naszym młodym sanitystą; ja myślę, poprostu, że istnieją pewnie dziesiątki rzeczy, których ty o tej dziewczynie nie wiesz i które powinny być wyświetlone.
— A potem?
— Potem, możnaby... po... postąpić z nią odpowiednio.
Hilary przeraził się tak widocznie tą uwagą, że Stefan dodał z pośpiechem:
— Ty nazwiesz to prawdopodobnie brutalnością; ale sądzę, wiesz mój stary, że jesteś nadmiernie wrażliwy.
Hilary zatrzymał się nagle.
— Jeżeli nie masz nic przeciw temu, Stefku, — rzekł. — Rozstaniemy się tutaj. Muszę sobie to wszystko jeszcze przemyśleć.
To rzekłszy, zawrócił i usiadł na ławce, która stała w słońcu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.