Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XLVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XLVIII
W KTÓREM KANONIK JESZCZE SIĘ SZERZY NAD MATERJĄ KSIĄG RYCERSKICH

— Rzetelną prawdę powiadacie, Wasza Miłość — odparł pleban — dla tej racji słusznej nagany są warci autorowie, którzy podobne księgi składają, nie dbając o zachowanie słusznych sztuki prawideł. Takie usilne zasad przestrzeganie mogłoby ich uczynić sławnymi w prozie, tak jak sławnymi są w poezji dwaj książęta łacińskiej i greckiej poezji.
— Miałem ja niejaką chęć — rzekł kanonik — ułożyć księgę rycerską, zachowując wszystkie pryncypja, o których nadmieniłem. Jużem i był przeszło sto arkuszy napisał. Aby się upewnić, czy ten początek zasługuje na dobre o nim mniemanie, pokazałem moją pracę ludziom rozumnym i na rzeczy się znającym, a takoż i głupcom, którym jeno dziwaczne banialuki przypadają do smaku. Jedni i drudzy wielkich mi nie szczędzili pochwał. Przecież, mimo to, nie chciałem się dalej w tę pracę zapędzać, bo oprócz, iż mi się zdawała powołaniu memu nieprzyzwoita, zważyłem, że liczba głupców znacznie liczbę mądrych przechodzi. Milej od niewielu rozumnych odnieść pochwałę, niż przez siła matołków być wysławionym. Nie chciałem podlegać niesprawiedliwym sądom nieokrzesanego pospólstwa, które takie księgi czytać chciwie zwykło. Acz, co mnie najbardziej odraziło i pióro wytrąciło z ręki, chocia przecie umyśliłem wodzić niem po papierze, aż do dzieła całkowitego uskutecznienia, to widok komedyj, które się dzisiaj na theatrum odgrywają. Rzekłem tedy do siebie: Jeżeli te komedje, których osnowa zmyślona jest albo też z dziejów prawdziwych wyjęta, są prawie wszystkie za głupstwa wierutne, bez ładu i składu, uznane, chocia nic to nie wadzi, by gawiedź pilnie ich słuchała i w niepomiernych wynosiła chwalbach, jeżeli autorowie, co je składają i komedjanci, je odgrywający, twierdzą, że takiemi być muszą, gdyż w takich właśnie, a nie w innych[1] pospólstwo się lubuje, gdy tymczasem komedje, których wątek rozwija się tak, jak tego reguła wymaga, a ich zmyślenie poza obręby ustaw tej sztuki nie wychodzi, mogą jeno czterech mądrych ukontentować, zaś odrazić tych, co pojęcia sztuki zbyci, w pięknych ich kształtach gustować nie są w stanie i przekładają raczej do stołu z wieloma zasiadać, niż z nielicznymi rozmyślać, tedy łatwie się zdarzyć może, że za moją księgę, nad którą nieźle się głowiłem, wszystkie prawidła pisania mając na uwadze, odniosę nagrodę, jako ten przysłowiowy krawiec, co patrzył za ściegiem, o zapłatę nie dbając.
Nieraz dawałem poznać komedjantom ich błąd w tej mierze, chcąc ich upewnić, że więcejby ludzi na theatrum ściągnęli i znaczniejszejby sobie przysporzyli sławy, gdyby odgrywali komedje, nawszem zgodne z sztuki ustawami, a nie jakoweś banialuki, alem ich znalazł tak przy swojem mniemaniu obstających uparcie, że niemasz takiego dowodu i przełożenia, coby ich od przedsięwzięcia odciągnąć mogły. Pamiętam, żem raz mówił jednemu z tych zaciekłych partaczy: — Powiedz mi Waść, rzekę, czy przypominasz sobie, że przed kilku laty były w Hiszpanji odegrane trzy tragedje, ułożone przez słynnego poetę, do naszej nacji należącego?[2] Były one takie, iż zadziwiły wszystkich i wszystkim niezmierne sprawiły ucieszenie, tak głupcom, jak i ludziom uczonym, prostakom, jako i personom znamienitym. Te trzy tragedje więcej zysku komedjantom przysporzyły, niż trzydzieści innych, najlepszych, które później napisane zostały.
— Ani chybi myślisz, WPan, o Izabelli, Philis i Aleksandrze — odparł rymotwórca.
— Tak jest, w samej rzeczy — rzekłem. — Sami teraz roztrząśnijcie, czy nie są według przyzwoitego sztuki ustanowienia napisane. Zachowując wszystkie prawidła, podobały się jednak niezmiernie. Cała bieda tedy nie stąd pochodzi, że plebs zwykł się bawić niedorzecznościami, ale stąd, że lepszych pisać i odgrywać nie umiecie. Nie jest, zaprawdę, fraszką nierozumną „Niewdzięczność pomszczona“, niemasz nijakich dziwactw i bzdur w „Numancji“, w „Kupcu zakochanym“, w „Łaskawej nieprzyjaciółce“,[3] ani też w wielu innych, które rozumni poetowie, na chwałę swoją i na pożytek komedjantom, napisali. Przydałem do tego wiele innych dowodów tak, iż mój rozmówca zmieszał się nieco, acz nie odmienił swojego zdania błędnego.
— Mości Księże Kanoniku — rzekł wówczas pleban — dotknąłeś Wasza Miłość, materji, która obudziła zadawniony rankor, żywiony przezemnie do komedji naszego wieku. Niemniejszy on jest od tej wrogości, jaką okazywałem zawsze księgom rycerstwa błędnego. Komedja, według rozumienia Tulljusza, winna być zwierciadłem życia ludzkiego, wzorem obyczajów i prawdy obrazem. Tymczasem te, co się teraz odgrywają, są jeno zwierciadłem wszelkiej brzydliwości, arcywzorami głupstw i lubieżności wizerunkami. Czy może być coś bardziej niezdarnego, jak dać widzieć, w pierwszej scenie pierwszego aktu, dziecko w pieluchach, które już w drugiej scenie źrałym mężem i to brodatym się staje? Cóż głupszego nad zamiar wystawiania zgrzybiałego starca junakiem, młodzieniaszka tchórzem, lokaja oratorem, pazia doradcą, króla nosicielem brzemion, a księżniczkę kuchenną posługaczką? Cóż powiedzieć o zachowaniu czasu, w którem te czynności zmyślone zachodzą? Rzeknę jeno, że widziałem taką komedję, której pierwszy akt zaczyna się w Europie, drugi odgrywa w Azji, a trzeci w Afryce; gdyby się była zatem z czterech aktów składała, cały światbyśmy objechali. Jeżeli podobieństwo do prawdy i jej naśladowanie ma być głównem komedji zadaniem, jakim to sposobem może ona choćby pospolity umysł zadowolnić, skoro, zmyślając czynność, jaka za czasów króla Pepina, albo Karola Wielkiego zachodzi, ma za głównego bohatera cesarza Herakljusza, który rzekomo miał wejść z krzyżem do Jerozolimy i miast Godfryda de Bouillon grób święty odzyskać — przecie między jednym a drugim wojownikiem wielki przeciąg czasu leży. Gdy zaś komedja na wymyślonej się opiera osnowie, jakże można historyczne jej przypisywać zdarzenia, mieszać dzieje różnych osób w różnych czasach, nietylko już żadnego podobieństwa do prawdy nie zachowując, ale i z grubemi omyłkami na plac wyjeżdżając. Co jest w tem jeszcze niedobrego, iż się znajdują prostacy, upewniający, że w tem właśnie doskonałość się najwyższa zawiera, podczas gdy wszystko inne szczerem jest jeno wydwarzaniem. Jakież to cuda niepodobne zmyśla się w tragedjach duchownych, jakie się tam wystawia apokryfy i ileż cudów, dokonanych przez jednego świętego, drugiemu świętemu się przypisuje? Nawet w dramatach świeckich ośmielają się niejedno miraculum wystawiać, na to jeno zważając i z tym względem się licząc, że taki cud albo przemiana sceniczna, jak ją zowią, bardzo tu dobrze podchodzi i że ciemne pospólstwo, gęby rozdziawiwszy, na teatrum ławą przybierzy. Wszystko to dzieje się z szwankiem prawdy, osławieniem historji i z wstydem wysokich hiszpańskich umysłów, bowiem cudzoziemcy, będący nader ściśli, w przestrzeganiu prawideł komedji, za nieuków i barbarzyńców nas dzierżą, widząc głupstwa i bzdury wierutne w naszych przedstawieniach.[4] Aby wymówkę dostateczną znaleść, nie wystarczy rzec, że głównym celem, który mają państwa dobrze rządzone, a pozwalające na publiczne odgrywanie komedyj, jest chęć zabawienia ludu rozrywką godziwą i ochronienia go od złych chęci, które lenistwo zwykle zradza. Ponieważ to osiągnąć można dzięki jakiejkolwiek komedji, dobrej, czy złej, nie trza zatem prawideł ustanawiać, ani zmuszać autorów i aktorów, aby komedje wystawiali i składali, tak jak one winny być składane i wystawiane, zwłaszcza, że, jak rzeczone zostało, to, czego się pragnie, osiągnione być może ladajaką komedją.
Na to powiem, że przy pomocy dobrych komedyj doszlibyśmy do tego celu nierównie lepiej, niźli przy pomocy komedyj złych, bowiem widz, wysłuchawszy komedji dobrze przy zachowaniu prawideł złożonej, wyszedłby rozweselony krotochwilami, pouczony w rzeczach poważnych, zadziwiony różnemi przypadkami, mądry, dzięki przykładom i dyskursom, mający się na baczności przed oszustwy, pełen kolery wobec występku i rozmiłowany w cnocie. Wszystkie te uczucia winna budzić dobra komedja w duszy widza, choćby on był tępy i ciężki do pojmowania. Nie jest rzeczą możliwą, aby komedja, podobne zalety posiadająca, nie miała rozweselać, bawić i przypadać do smaku bardziej, niźli komedja wszystkiego tego zbyta, jak większość tych, co się je teraz na theatrum wystawia. Nie ponoszą w tem winy poetowie, którzy je składają, bowiem są pośród nich i tacy, co widzą dobrze swoje błędy i wiedzą, jakby im pisać należało; ponieważ jednak komedje są towarem, wystawionym na sprzedaż — mówię tedy, a mówię prawdę — że komedjanciby ich nie kupili, gdyby nie były tego rodzaju. Poeta zatem musi podlegać wymaganiom igrca, który mu za jego dzieło płaci.[5] Że tak jest w samej rzeczy, widać to po nieskończonej ilości komedyj, które ułożył jeden z wybranych, a szczęśliwych umysłów tego królestwa. Uczynił to z takim wdziękiem wyszukanym, wierszem tak pięknym, w tak niepokalanym języku i z myślą tak głęboką, że komedje te są bogate w retorykę i w formie swej szlachetne, a jego sława cały świat napełniła. Jednakoż nie wszystkie doszły do stopnia wymaganej doskonałości, bowiem i one przystosować się musiały do gustu igrców. Niektórzy autorowie składają komedje z taką letkością, że nie zważają nawet na to, co czynią. Po odegraniu ich, aktorowie czują potrzebę ucieczki i ukrycia się przed karą, która nieraz na nich spadała za wystawianie rzeczy, wydwarzającej się z królów lub znacznych rodów. Wszystkie te zdrożności, a i inne, o których na ten czas milczę, bruździćby przestały, gdyby w stolicy znalazł się mąż, obdarzony bystrym umysłem, coby badał wszystkie sztuki, nimby je na scenach odegrano, i to nie tylko te, co dla stolicy są przeznaczone, ale i te, które mają być w całej Hiszpanji wystawiane. Bez jego przyzwolenia, pieczęci a podpisania, żadna władza nie ośmieliłaby się zgodzić na odegranie komedji. Tą modłą igrce musieliby dbać o wysyłanie do stolicy dzieł, które później bez nijakiego niebezpieczeństwa mogliby wystawiać, ci zasię, co komedje składają, musieliby z większem baczeniem do pracy przystępować, wiedząc, że ich płody mają przejść przez surowy examin ludzi, na rzeczy się znających. Tym sposobem powstawałyby komedje zacne i osiągnioneby zostało to, czego się od nich oczekuje: godziwa rozrywka dla ludu i dobre imię poetów Hiszpanji, poprawa kondycji aktorskiego stanu i bezpieczeństwo igrców, którymby już kary nie groziły.
Gdyby zasię tej samej, czy też innej osobie powierzono trud badania ksiąg rycerskich, od nowa składanych, ani chybi, że niektóre z nich do tej doskonałościby się wzniosły, o której Wasza Miłość mówił. Język nasz zbogaciłby się szacownym skarbem wymowy, zaś stare księgi zostałyby zaćmione światłem nowych, które ukazywałyby się na świecie dla godziwej rozrywki, nie tylko próżniaków, ale i ludzi wielce pracą zajętych. Nie jest to możliwe, aby łuk był zawżdy napięty i aby słabej naturze człowieczej odmawiać miano cnej i dozwolonej rozrywki.
Kanonik i pleban w swym dyskursie właśnie do tego miejsca doszli, gdy balwierz, przyspieszywszy kroku, zbliżył się do nich i rzekł do plebana:
— To miejsce, panie licencjacie, ze wszechmiar nadaje się na to, o czem mówiłem. Gdy będziemy zażywali wczasu, woły znajdą tutaj świeżą i obfitą paszę.
— I mnie takoż się zdawa — odparł pleban i zapytał zaraz kanonika, co uczynić zamierza. Kanonik, zachwycony widokiem pięknej doliny, rozciągającej się przed oczami, rzekł, że pozostanie z nimi. Chcąc się nacieszyć tym widokiem i rozmową z księdzem, a takoż dowiedzieć się o dziełach Don Kichota, rozkazał swoim służebnym udać się do pobliskiej oberży i przynieść poddostatkiem strawy dla wszystkich. Postanowił bowiem zażyć południowego wczasu w tem miejscu. Jeden ze sług odparł, że muł juczny z żywnością winien się już znajdować w oberży. Żywności tej dla wszystkich wystarczy tak, iż w oberży należy zakupić tylko owsa dla bydląt.
— Skoro tak jest — rzecze kanonik — niechajże bydlęta do oberży odprowadzą, tu zaś przyślą tylko muła jucznego. — Gdy tak rozprawiano, Sanczo, widząc, że będzie mógł mówić swobodnie ze swoim panem, bez tego, aby mu przeszkadzać miała przytomność plebana i balwierza, względem którego niejakie podejrzenia żywił, zbliżył się do klatki, gdzie siedział Don Kichot i rzekł:
— Aby mieć sumienie spokojne, pragnę rzec Wam, panie, jakie rzeczy zachodzą w Waszem zaczarowaniu. Ci dwaj ludzie, co mają oblicza zasłonione, to balwierz i pleban z naszej wsi. Mniemam, iż uknuli spisek, aby porwać w ten sposób Waszą Miłość, z przyczyny zawiści, jaką do Was żywią, ponieważ górujecie nad nimi, w dopełnianiu sławnych przedsięwzięć i czynów. Gdy założymy, że jest to prawda, wypłynie stąd, że nie jesteście zaczarowani, jeno oszukani i na szwank narażeni. Aby się o tem przekonać, chcę Was o jedną rzecz zapytać, jeśli mi odpowiecie, jak się tego spodziewam, dotkniecie sami ręką tego oszustwa i obaczycie, że nie jesteście zaczarowani, jeno, że macie mózg w głowie przewrócony.
— Pytaj o co chcesz, synku mój, Sanczo — rzekł Don Kichot — ukontentuję cię i odpowiem na wszystko, czego chcesz. Co się zaś tyczy twego rzeczenia, że ci, co jadą z nami, są naszymi rodakami i przyjaciółmi: plebanem i balwierzem, to odpowiem, iż się tak zdawać może, przecie żadną miarą nie uwierzę, aby to oni być mieli naprawdę.
Musisz wierzyć, że jeśli nawet pozór podobny do tamtych mają, jak powiadasz, zachodzi to tylko dlatego, że, chcąc mnie zaczarować, owo podobieństwo złudne na się wzięli. Czarownikom łatwie jest przyjmować taki pozór, jaki chcą. Ci stali się podobni do naszych przyjaciół, aby dać ci przyczynę głowienia się, oraz wpędzić cię do labiryntu niepewności, skąd nie będziesz się mógł wydobyć, chociabyś i miał nić Tezeusza. Uczynili to takoż, aby mój umysł zamącić i abym nie wiedział skąd moje zło płynie. Jeżeli bowiem z jednej strony mi mówisz, że towarzyszą nam balwierz i pleban z naszej wsi, zaś z drugiej strony widzę się uwięziony w klatce, wiedząc jednocześnie, że niemasz takiej ludzkiej, czy nadprzyrodzonej potęgi, coby mnie do klatki zamknąć mogła, tedy co chcesz, abym myślał, albo i rzekł, jak nie to, że forma mego zaczarowania, przechodzi wszystko, co czytałem w księgach, traktujących o zaczarowanych rycerzach błędnych. Dlatego też uspokój swój umysł i oddal od siebie mniemanie, że ci dwaj są tymi, o których mówisz — wierę, że są nimi tak, jak ja jestem Turkiem. Jeżeli mnie chcesz pytać jeszcze o coś, mów, będę ci odpowiadał, choćbyś mnie miał pytać do jutra.
— Niech mi nasza pani będzie ku pomocy — zawołał Sanczo gromkim głosem. — Zaliż to możliwe, aby Wasza Miłość miał tak twardą głowę i tak mało w niej mózgu, aby nie spostrzec, że to, co mówię, jest najczystszą prawdą i że Wasze więzienie jako i nieszczęście, jest raczej dziełem cudzej złośliwości, niźli zaczarowania? Skoro jest tak, pragnę przekonać Was dowodnie, że nie jesteście zaczarowani. Rzeknijcie mi... Ach, aby Bóg Was wybawił jaknajprędzej z tego utrapienia i abyście mogli ocknąć się w ramionach pani Dulcynei wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewać będziecie!
— Przestań mnie zaklinać — rzekł Don Kichot — i pytaj, o co chcesz. Obiecałem ci już, że odpowiem na wszystko szczegółowie.
— Chcę tego — odparł Sanczo — abyście mi powiedzieli, nic nie przydając, ani nie ujmując, z tą szczerotą, jakiej oczekuje się od wszystkich, rycerską profesję sprawujących tak, jak ją Wasza Miłość sprawuje, pod nazwą rycerza błędnego...
— Rzekłem, że w niczem nie uchybię — przerwał Don Kichot — pytaj wreszcie, bowiem już mi nudność sprawiasz temi zaklęciami, prośbami i wybiegami.
— Jestem upewniony o szczerości i dobroci pana mego — rzecze dalej Sanczo — i dlatego, wracając do tego, co myślałem, pytam z całą czcią powinną, czy Wasza Miłość, odkąd jest uwięzion, czy też zaczarowany w tej klatce, nie miał ani razu ochoty uczynić coś na grubo, czy też na cienko, jak to pospolicie mówią...
— Nie rozumiem, co to znaczy uczynić coś na grubo, czy na cienko. Wytłumacz mi to jaśniej, Sanczo.
— Zaliż to możliwe, aby WPan nie wiedział, co oznacza na grubo, czy na cienko, gdy wiedzą o tem małe dzieci, odkąd do szkoły chodzić poczynają? Dobrze zatem! Chciałem uznać, czyście nie mieli chęci uczynić tego, czego za Was nikt inny, jako żywo, nie uczyni.
— Ach, pojmuję cię, Sanczo — odparł Don Kichot. — Już nieraz tę chęć nieprzemożoną odczuwałem tak, jak ją i teraz odczuwam. Wspomóż mnie w tem utrapieniu, bowiem wkrótce może się stać niezbyt ochędożnie dokoła!




  1. To, co mówi i co powie później kanonik o sztuce dramatycznej, będącej wówczas w modzie, podyktowała Cervantesowi zawiść w stosunku do Lope de Vegi. Lope de Vega w swem dziele: „Arte nuevo de hacer comedias“ przyjmuje w teorji wzory klasyczne, lecz w praktyce domaga się dla siebie nieograniczonej swobody, aby w ten sposób móc schlebiać gustom szerokiej publiczności. Cervantes, któremu niezbyt szczęściło się w pisaniu dla sceny, już choćby przez opozycję do swego potężnego rywala, Lope de Vegi, był obrońcą sztuki klasycznej, triumfującej wówczas na scenach Włoch i Francji. O teorjach estetycznych Cervantesa mówi obszernie doskonała praca Cesare de Lollis „Cervantes reazionario“ (Roma 1924).
  2. Były to trzy sztuki, napisane przez Lupercio Leonardo Argensola (1562-1613). Do dni naszych dochowały się tylko dwie: „Izabella“ i „Alessandria“. Intryga ich jest tak zawikłana i niezręczna, że pochwały Cervantesa są zupełnie niesłuszne.
  3. „Niewdzięczność pomszczoną“ napisał Lope de Vega, „Numanzię“ Cervantes, „Zakochanego kupca“ Gaspar de Aguilaz, „Łaskawą nieprzyjaciółkę“ Francisco Tárrago, kanonik, którego autor „Don Kichota“ wysławia także w prologu do swych „comedias“.
  4. Jest to wyraźna aluzja do Lope de Vegi, który w swojej „Arte nueva“ pisał co następuje: „Nikt bardziej odemnie nie zasłużył sobie na miano barbarzyńcy, bowiem łamię prawa sztuki, pozwalając memu umysłowi bujać swobodnie; dzięki temu uczeni Włoch i Francji zowią mnie ignorantem“.
  5. W swojej sztuce poetyckiej mówi Lope de Vega: „Como las (komedje) paga el vulgo es justo — hablarle en necis para darle gusto“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.