Przygoda/Rozdział trzeci
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygoda |
Podtytuł | powieść dla młodzieży |
Wydawca | Księgarnia J. Przeworskiego |
Data wyd. | 1933 |
Druk | „Floryda“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Siedząc przy stole, nakrytym do podwieczorku, wołali Jasia, który się nie zjawiał.
— Jasiu! Jasiu! — wołała błagalnym głosem Karolinka. — Jasiu, chodź na podwieczorek, lubisz przecież poziomki ze śmietaną.
— Jasiu! — wołał, rozmyślnie piszczącym głosem, Antoś. — Jasiu, ukaż się, zjaw się, racz spożyć dary Boże.
— Jasiu! — pomagała Janka, — czekamy na ciebie!
— Jasiu! — krzyknął tubalnym głosem Ludwik, — a to smarkacz dopiero! — dodał po chwili, gdy wszystkie nawoływania okazały się bezskutecznemi.
— Przepraszam cię, Karolinko, że tak mówię, ale doprawdy, twój Jaś jest porządnie rozpieszczony.
— Ja wiem o tem, niestety, i wciąż robię sobie wyrzuty, że to moja wina, że widocznie nie umiem wychować go, jak należy.
Antoś roześmiał się.
— Nie jesteś przecież wykwalifikowaną wychowawczynią.
— Tak, ale ponieważ Jaś niema nikogo, ktoby się nim zajął naprawdę, to ja powinnam to uczynić.
— Nie wyrzekasz się przecież tego.
— Tak, ale cóż z tego, gdy nie umiem sobie dać rady.
— A cóż się dzieje z tą panną Anną?
— Nie wróciła jeszcze. Pewnie pojechała do miasteczka.
— Zdaje mi się, że zasłużyła na to, aby teraz jej zkolei schować suknię za karę.
Karolinka wybuchła serdecznym śmiechem.
— Wyobrażam sobie, jak będzie wyglądała w krótkich spodniach.
— Ale to naprawdę nieładnie z jej strony, że zostawia was na cały dzień samych.
— Widzisz, jej się tu strasznie nudzi, — tłomaczyła Karolinka. — Ja też bym nie wytrzymała przez cały czas, bez przerwy, w towarzystwie dwojga, takich nieznośnych dzieci, jak ja i Jaś.
— Czy ty też jesteś taka nieznośna? — zapytał Antoś, rozpoczynając jedzenie poziomek.
— Niekiedy jestem poprostu nieznośna — przyznała Karolinka.
— Doprawdy?
— Tak, mówię poważnie, wszyscy wtedy uciekają odemnie, nikt nie chce mieć ze mną do czynienia.
— Czy to ci się często zdarza? — zapytał Antoś.
— Nie, od czasu do czasu. Djabeł nie dziewczyna — mówi wtedy panna Anna a wszyscy podzielają jej zdanie.
— Coś mi się nie wydaje, aby to było możliwe — wyraził swą wątpliwość Ludwik.
— Naprawdę, nawet na Jasia krzyczę wtedy, chociaż naogół nie podnoszę na niego nigdy głosu.
— A Jasia jak niema, tak niema.
— Wiecie co, pójdę jeszcze raz na górę i zobaczę. Może siedzi gdzieś w kącie i płacze.
— Płacze, dlaczego?
— Płacze, że zapomniałam o nim i jem podwieczorek bez niego, a on siedzi sam, nieszczęśliwy.
— Idź, zobacz — zgodziła się Janka — chcesz, to pójdę z tobą.
— Nie, już wolę iść sama, bo jak usłyszy, że ze mną idzie ktoś jeszcze, to gotów się schować.
Karolinka zerwała się od stołu.
— Ale wy jedzcie, nie przeszkadzajcie sobie, ja zaraz wrócę.
Karolinka wyszła z werandy. Słychać było jej kroki, gdy pośpiesznie wbiegła na schody.
— Ale ma utrapienie z tym chłopcem.
— A takie ładne dziecko.
— Myślałby kto, że niewinny aniołek.
— Mnie się zdaje, że on jest poprostu chory.
— A właściwie to te dzieci są zupełnie bez opieki — zdecydowała Janka.
— Słyszałaś przecież, że ma bardzo dobrego ojca.
— Ale czy to mężczyźni umieją dbać o codzienne sprawy?
— A czy te sprawy są naprawdę takie ważne? — zapytał Ludwik. — Mnie się zdaje, że Karolinka jest najbardziej uroczą dziewczyną ze wszystkich, jakie znam.
— O, zdaje się, że Ludwika spotkał cios w serce.
— Nie błaznuj, Antek, mówię poważnie, strasznie miła dziewczyna i wy sami też jesteście tego zdania.
Pomimo wrodzonej przekory, tym razem Antoś nie zaprotestował. Nie zaprotestowała także Janka. Zgodzili się chętnie ze zdaniem Ludwika. Coś takiego było w Karolince, co czyniło ją wyjątkowo miłą i sympatyczną, nawet wtedy, gdy mówiła najzwyklejsze rzeczy, nawet wtedy, gdy wypełniała najprostsze czynności.
— W każdym razie dobrze się stało, żeśmy ją spotkali.
— Naturalnie!
— Jej pewnie jest także przyjemniej spotykać się z nami, niż przebywać przez cały czas z tym swoim rozpieszczonym Jasiem i niewidzialną panną Anną.
— Zdaje się, że do tego Jasia, to ja się zabiorę.
Janka spojrzała na brata ze zdziwieniem.
Ludwik był zwykle małomówny, poważny i nawet trochę ociężały. Zajmował się wyłącznie temi sprawami, które go mocno obchodziły i ta chęć zainteresowania się obcym chłopcem, wydała się Jance niezwykłą.
Ludwik spostrzegł zdziwienie siostry i wzruszył lekko ramionami.
— Dlaczego się dziwisz? — zapytał.
— Tak jakoś, nie myślałam nigdy, że cię zajmie jakieś obce dziecko i w dodatku nieznośne.
— Właśnie dlatego, bo jest nieznośne. Nie można przecież pozwolić, aby taka dziewczynka, jak Karolinka, męczyła się z chłopakiem, który poprostu jest rozpieszczony i korzysta z tego, że nikt nie umie się do niego zabrać należycie.
— A ty potrafisz?
— Zobaczymy.
— Przepraszam was bardzo, — rozległ się głos Karolinki, — ale nie mogłam go znaleść. Myślałam, że schował się w pokoju Teresy, gospodyni, bo on lubi u niej przebywać, więc tam poszłam, ale niema go nigdzie.
— A czy Jaś wychodzi sam po za obręb ogrodu?
— Nie, jest ostatnio zbyt leniwy na to. Nie chce mu się.
— Przekonana jestem, że siedzi gdzieś w pobliżu.
— To też możliwe. Pewnie schował się na jakimś drzewie, a potem zeskoczy z niego. Ale trudno, nie będziemy go szukać. Kto chce jeszcze poziomek?
Zapomnieli zupełnie o Jasiu, rozmawiając z ożywieniem o najrozmaitszych sprawach, przyczem znowu powrócili do tematu, który interesował ich rano.
Mówili o Hausnerze.
— Nie rozumiem, jak rodzina Hauznera, a zdaje mi się, że ma nawet żonę, bo widziałam takie zdjęcie w kinie, gdy się żegnał przed odlotem z jakąś panią, mogła się zgodzić, aby poleciał.
— Nie rozumiesz?
— Nie. Przecież to straszne, wiedzieć, że ktoś poleci i prawie napewno nie wróci.
— A jednak wrócił!
— Niemal cudem.
— To prawda, przekonany przecież był już sam, że zginie.
— I wszyscy wokoło. Nie było przecież o nim przez tyle dni żadnych wiadomości, wszyscy byli przekonani, że już nie żyje.
— Tak, to niełatwo być żoną, albo matką bohatera — przyznała Karolinka — samej trzeba wtedy właściwie też być bohaterką.
— A tybyś puściła swego bliskiego? — zapytał Ludwik.
— Karolinka? — roześmiał się Antoś — nie znasz jej Ludwiczku, ona napewno poleciałaby sama.
Karolinka uśmiechnęła się także.
— To prawda. Jabym strasznie chciała polecieć sama.
— Nie bałabyś się?
— Nie, postanowiłam już sobie oddawna, że zapiszę się do szkoły lotniczej.
Jakoś nie boję się wcale.
— A widzisz, mówiłeś, że dziewczyny się boją — przypomniała Janka Ludwikowi.
— Wyjątek stanowi potwierdzenie reguły — oznajmił poważnie Ludwik, mimo to powtórzył pytanie.
— Pomyśl, Karolinko, sama jedna zawieszona między życiem, a śmiercią, jak piszą gazety. Nie bałabyś się?
— Możebym się trochę bała — przyznała Karolinka — ale mimo to poleciałabym. To musi być szalona przyjemność módz pokonać to wszystko co dla innych jest przeszkodą nie do pokonania, poczuć się wolną, niezależną od niczego, no poprostu poczuć się naprawdę bohaterką.
— Tak bardzo ci na tem zależy?
— Nie wiem, czy mi zależy. Ale jednak nie chciałabym żyć, tak jakoś bez żadnego znaczenia, bez dokonania rzeczy wielkiej.
— Wiedziałem, że tak odpowiesz, — powiedział Ludwik zamyślony, a Karolinka spojrzała na niego niepewnie, nie wiedząc, czy to źle, czy dobrze, że właśnie tak odpowiedziała.
Skończyli już podwieczorek, lecz siedzieli wciąż na werandzie, bo wokoło panował nieznośny upał. W oddali widać było drzewa lasu, drzewa najrozmaitszych gatunków, z których każdy odznaczał się innym tonem zieleni.
— Szkoda, że nie umiem malować, — odezwała się Janka, — namalowałabym zaraz tę grupę drzew. Spójrz, każde z nich jest inaczej zielone.
— Najładniejsze są właściwie na jesieni, gdy do zieleni przyłącza się kolor żółty, wtedy jedne są żółte, drugie czerwonawe, takie rdzawe, inne jeszcze zielone, prześlicznie to razem wygląda.
— Kto to gra? — zapytał nagle Antoś.
— Gra? Wydało ci się chyba, — powiedział Ludwik.
Lecz Antoś potrząsnął głową.
— Usłyszałem napewno. Posłuchajcie.
Z oddali dochodziły dźwięki melodji granej na skrzypcach. Tony początkowe, dalekie i nikłe zbliżały się, jakgdyby nieznany skrzypek szedł w stronę werandy.
— To pewnie Jaś, — szepnęła Karolinka.
— To on umie grać?
Kiwnęła głową nadsłuchując.
Skrzypek zatrzymał się widocznie w jakimś miejscu, gdyż melodja brzmiała teraz równo i wciąż z tego samego oddalenia.
— Tak, to Jaś. Poznaję jego piosenkę.
Melodja, jaką grał Jaś, była bardzo prosta i rzewna.
— Co on gra?
— To jego własna piosenka, — wyjaśniła Karolinka, a widząc, że Janka nie rozumie jej, dodała z dumą:
— To on sam skomponował.
— W takim razie jest bardzo zdolny.
— Tak, tylko niebardzo chce mu się uczyć. Ale jego profesor, bo w Warszawie uczy się u profesora konserwatorjum, mówi, że może zostać świetnym skrzypkiem, posłuchajcie tylko.
Tony skrzypiec płynęły poprzez ciszę ogrodu, łączyły się z pogodną, spokojną zielenią drzew, z przepojonem słońcem powietrzem, i trafiały wprost do uczucia słuchających dzieci.
— Nigdybym nie przypuścił, że ten Jaś potrafi tak grać.
— Prawda? — podchwyciła Karolinka ucieszona, — niekiedy sobie myślę, że ta gra tłomaczy wiele, może Jaś dlatego tak się zachowuje, bo jest niezwykłem dzieckiem.
Teraz Jaś zmienił melodję. Tony, które płynęły teraz, brzmiały smutkiem i melancholją.
— On gra, jak dorosły człowiek! — zauważyła Janka.
— Czy czujesz, jaki on jest smutny? — zapytała Karolinka. — Gdy gra w ten sposób, myślę zawsze, że to dziecko jest nieszczęśliwe i opuszczone, a wszyscy na niego krzyczą i gniewają się.
— Ależ, Karolinko, przecież ty nigdy na niego nie krzyczysz.
— Tak, ale panna Anna niekiedy krzyczy.
— Nie trzeba przesadzać — uspokoił ją Ludwik — Jaś gra pięknie, ale w życiu powinien być normalnym, dobrze wychowanym chłopcem.
— Patrzcie, jaki się z niego zrobił mentor — mruknął Antoś — zupełnie jakby sam już był dorosłym i jakby mu nikt w domu nie przypominał, aby prowadził się porządnie.
— Jednak Ludwik jest poważniejszy od ciebie — powiedziała Janka, stając w obronie brata. Zresztą jest trochę starszy — dodała.
— Naturalnie, że jest poważniejszy, ale patrz, jak udaje wobec Karolinki opiekuna i dorosłego mężczyznę.
— Cóż ci to szkodzi?
— Mnie nic. Ale posłuchaj, ten Jaś naprawdę wspaniale wygrywa.
Skrzypce umilkły nagle.
— Już mu się znudziło — powiedziała Karolinka z żalem — niekiedy potrafi grać całemi godzinami, nie można go się doprosić, aby przestał, a czasem to tak, jak teraz, pogra kilkanaście minut i już ma dosyć.
— Panno Anno! Panno Anno! — usłyszały głos Jasia.
— O, panna Anna widocznie przyjechała.
— Panno Anno! — wołał Jaś — czy to tak ładnie, że pani wyjechała na całe popołudnie.
— Któż to pozwolił ci się wtrącać do moich spraw? — odpowiedział kobiecy głos.
— Ja się nie wtrącam, ja się dziwię.
— Nie dziw się za bardzo.
— Panno Anno, pani przecież powiedziała Karolince, że pani jedzie na spacer na pół godziny, a tymczasem pani wróciła po czterech godzinach.
— Jasiu, uspokój się. Nie wtrącaj się do nie swoich rzeczy.
— Ja jestem spokojny, proszę pani. Ja się tylko dziwię.
— Dzieci w twoim wieku nie powinny się dziwić.
— Ja się stęskniłem za panią, panno Anno — jęknął Jaś z tak wyraźną drwiną w głosie, że mimowoli słuchające dzieci parsknęły śmiechem.
— Oj, Jasiu, bo poskarżę się, którego dnia ojcu i skończą się twoje zabawy — mówiła niewidoczna panna Anna.
— A tatusiowi to już pani powie, gdzie pani była w ciągu tych czterech godzin?
— Jasiu!
— Widzicie, jaki on jest dokuczliwy — poskarżyła się Karolinka.
— Myślałam, że się wreszcie ustatkujesz, zachowasz, jak przyzwoity chłopiec.
— I co wtedy? — pytał głos Jasia.
— Wtedy pozwoliłabym wam pojechać do miasteczka.
— E, do miasteczka, cóż tam ciekawego?
— Jarmark.
— Jarmark — powtórzył Jaś niepewnym głosem, jakby nie wiedząc jakie ma przyjąć stanowisko.
— Jarmark i cyrk wędrowny.
— O, cyrk!
— Tak, cyrk.
— Pojedziemy, panno Anno?
— Powiedziałam przecież, gdybyś był grzecznym chłopcem.
— Dobrze już nie powiem nikomu, że pani wyjeżdża, gdzieś na spacer na całe pół dnia.
— Jasiu!
— A to dopiero! Ma z nim utrapienie — wyraził Antoś głośno myśl wszystkich słuchaczy tej rozmowy.
— Przecież pani chciała, abym był grzeczny — powiedział Jaś tak słodkim głosem, że niewiadomo było, czy myśli tak, jak mówi, czy szykuje nową a przykrą niespodziankę.
— Gdybyś był naprawdę grzeczny tobyś wiedział dobrze, co należy mówić, a czego nie należy.
— Panno Anno, ja już będę ideałem.
— A cóż porabia Karolinka?
— Nie wiem.
— Może znowu biega w spodniach po okolicy.
— Może — powiedział Jaś tajemniczo.
— Zwarjowana jest ta dziewczyna.
— Karolinka nie jest zwarjowana — wrzasnął nagle Jaś z całej siły.
— Dlaczego tak krzyczysz, uspokój się natychmiast.
— Nie uspokoję się! Jak pani śmie, tak mówić na Karolinkę, na moją Karolinkę? Nie pozwalam.
— Jasiu!
— Karolinka jest o wiele mądrzejsza od pani i od wszystkich wokoło i jest lepsza także i nie można jej przekupić.
— Muszę tam iść — zawołała Karolinka, zawstydzona, że jej goście są mimowoli świadkami domowych scen.
— Ten mały to jednak dzielny chłopak — mruknął Antoś.
Karolinka pobiegła naprzód.
Coś tam mówiła przyciszonym głosem, coś tłomaczyła, prosiła.
Jeszcze kilka razy słychać było podniesiony głos panny Anny, jeszcze kilka razy wołała groźnie.
— Jasiu!
Lecz potem nastąpiła cisza.
Jak Karolinka zdołała osiągnąć zgodę, tego dzieci nie wiedziały, w każdym razie wróciła po kilkunastu minutach z uspokojonym Jasiem i zaproponowała swoim gościom, aby się wybrać następnego dnia, samego rana autem do miasteczka.
Propozycja nie spotkała opozycji, przeciwnie trafiła na ogólne uznanie. Zostało postanowione, że panna Anna, Jaś i Karolinka przyjadą autem przed dom rodziców Janki i Ludwika i pojadą wszyscy razem do miasteczka.