Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom II/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czterech kobiet i jednej papugi |
Wydawca | Alexander Matuszewski |
Data wyd. | 1849 |
Druk | Jan Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz Tristan z Henryką jeszcze rozmawiali o przygodzie wczorajszéj. Ciekawa jak Ewa, młoda kobiéta pałała żądzą, poznania człowieka, który małostkami w życiu, przywiedziony był do tego, że się już po trzy razy chciał zabijać, a w ostatku postanowił zostać pustelnikiem w calem znaczeniu tego wyrazu. Ale dla zobaczenia Henryka, trzeba go było sprowadzić; bo jeżeli mężczyzn nie przyjmował tém bardziéj nie przyjąłby kobiet, którym winien był wszystkie swoje męczarnie, przeszłe, teraźniejsze i przyszłe. Za strony Henryki, jak powiedzieliśmy, nie mogło być nic innego tylko czysta ciekawość, ale ze strony Tristana, było samolubstwo, i okrutna próżność, popychająca człowieka szczęśliwego do ukazania przed cierpiącym szczęśliwości swojéj. Kiedy Tristan mówił do siebie: „Chciałbym żeby Henryk był przy mnie,” to nic tę jednak przyczynę temu żądaniu dawał, właśnie dlatego, że to była prawdziwa a nawet jedyna przyczyna: przyznawał się do innéj wypływającéj także z samolubstwa, a ta była następująca:
„Henryka jest czarującą kobietą, to prawda, i charakteru wyłącznego, ależ zawsze żyć z samą Henryką to zbyt jednotonnie. Kochanka gdyby najmocniéj ukochaną była, nie zastąpi nigdy całkowicie przyjaciela, bo miłość jest uczuciem utrudzającém, a przyjaźń uspakajającém; gdybym miał Henryka przy sobie, natenczas nie brakowałoby nic już do mego szczęścia; opowiedałbym mu (bo i tak już zna życie moje); wszystkie myśli których na zewnątrz wyrzucać nie mogę, które mnie prawie duszą, a którychby słuchał, gdyby był przy mnie.”
Widać że Henryk dobrze zrobił, postanowiwszy sobie nie widywać nikogo, bo uczucia Henryki i Tristana, którzy pragnęli aby nie wytrwał w swojém postanowieniu: były ciekawość i samolubstwo.
Jednakże są rzeczy, i życie Tristana było tą rzeczą, które się objawiają w mgłych, mętnych, niewyraźnych postaciach, o których rozmyślając, niepodobieństwem jest wystawiać je sobie zawsze ponuro, dziwnie i strasznie. Wieczorem, Tristan jeszcze był przestraszony tą bladą głową, jaką widział w ciemnym pokoju. Nawet w nocy na jeziorze trwał ten przestrach, ale ujrzawszy Henrykę pustą, śmiejącą się. opowiedział jej tę historyę, mówił potem o czém inném, powrócił do zwyczajnego życia, przespał się, i rzeczywistość dnia poprzedniego, jeżeli nie wymazała się jak sen z pamięci, to przynajmniéj utracała po trochu prawdopodobieństwo, tak dalece że nazajutrz obaczywszy świat oblany światłem słonecznym, pomyślał sobie: że to co widział, mogło istniéć w przeszłości, niepodobieństwém zaś aby w przyszłości istniéć mogło; że nie mógł się znajdować człowiek, tak dalece pozbawiony rozumu, aby się skazywał na podobne zamknięcie w obce tylu piękności stworzenia.
Przetarł sobie oczy, zapalił cigaretto i odezwał się do Henryki:
— Pojadę po Henryka, sprowadzę ci go; będzie obiadował z nami.
Pocałował potém rękę Henryki, lekko w łódź skoczył i popłynął do zamku Enghera. Rachował z największą pewnością na Henryka; układał już sposób życia z nim wspólnie; dawał mu pokój w téj saméj gdzie on mieszkał Villi, i pustelnika widział już przyjacielem domu. Prześliczną zbudował sobie przyszłość paląc cigaretto, i mięszając kłęby dymu z wybuchami myśli swoich.
Trzeba powiedziéć prawdę, że natura cudownie mu pomagała do podobnych myśli. Słońce rzucało na jezioro złociste promienie; wielkie ptaki przelatujące koło gondoli, skrzydłami jakby wachlarzami czasem ją zasłaniały. Widnokrąg wśród którego Tristan się posuwał, zdawał się być sklepieniem lazurowém; białe domy na brzegach, drzewa, i wody jeziora, były dla niego jak urna przepełniona i wylewająca miłość i poezyę. Im bardziéj się zbliżał tém mniéj zdawało mu się podobném, aby zamek na górze, ślicznie się teraz błyszczący pod słońcem, posiadał w swoich murach człowieka, który zamiast używać tych piękności stworzenia, zamiast pędzić daléj życie swoje i tak już śmiertelne, wołał żywcem umierać codziennie.
Łódź płynęła, i nareszcie Tristan dojechał pod górę: tak jak dnia wczorajszego, kazał wioślarzowi zaczekać na siebie, i tak samo jak wczoraj wszedł na górę: ta tylko była różnica, że nie miał tak jak wczoraj obawy żadnéj, stukając do drzwi; słuchał ptaków śpiewania, a nareszcie pomyślał sobie, jak się téż ma do Henryka odezwać; nie znalazł nic lepszego nad to:
— „Mój drogi! przyjechałem po ciebie, abyś z nami raczył zjeść obiad.” W istocie, cóż chcecie aby człowiek opowiedziawszy drugiemu, to co Henryk Tristanowi wczoraj opowiedział, odrzekł temu samemu człowiekowi, który po takich opowiadaniach, śmie go nazajutrz zapraszać na obiad? wypada tylko aby go zdusił albo szedł za nim.
Otóż więc i Tristan, zapaliwszy świeże cigaretto, z miną zupełnego zadowolenia zapukał do drzwi zamkowych; służący przyszedł otworzyć.
— Henryk jest w domu? zapytał Tristan przestępując próg domu.
Nieszczęśliwy starzec cofnął się z przestrachu.
— A gdzieżby mógł być kiedy nie umarł? zdaje mi się, że nigdzie indziéj tylko tutaj.
— Powiedz mu, że ja tu jestem.
Starzec znów się cofnął.
Tristan spokojnie udał się w tę stronę zamku, gdzie się znajdował pokój Henryka.
— Ależ panie! czy pan zmysły straciłeś, wykrzyknął stary poczciwiec, rzucając się między Tristanem a murem, czy pan chcesz abym miejsce stracił?
— Ah! śliczneż twoje miejsce.
— To nic nie szkodzi, zawsze to jest miejsce, a jak pan mój umrze, mam nadzieję że mi przecie co zostawi na wynagrodzenie usług moich. Ten co to mówił, dwa razy był starszy od Henryka; jeżeli się takie rzeczy mówią, czyż nie trzeba winić śmierci, która woli nie spełnić przyszłości, niżeli zakończyć przeszłość!
Teraz z kolei Tristan się cofnął.
— No! przyjacielu! rozważ sobie: ja do prawdy i na serjo chce się widziéć z twoim panem.
— No! to téż na serjo odpowiadam panu: że to jest niepodobieństwem. A jeżeli chcesz przejść koniecznie, to chyba po mojém ciele.
— A toż dla czego?
— Ah! dla tego, że wczoraj jakieś odjechał, mój pan mnie zawołał, i oto jest słowo w słowo co mi powiedział:
— „Człowieku, który mi służysz! jak od dzisiaj zacząwszy, ziarnko piasku w piaseczniczce Boga, ujrzy za sobą trzysta sześćdziesiąt pięć dni minionych, natenczas pierwszego człowieka który się okaże, i będzie mnie chciał widziéć, możesz wpuście; lecz aż do tego dnia, drzwi te powinny być jak grób, dla wszystkich zamknięte i nie otwierać się tylko dla ciebie. Gdyby inaczéj było, przeklnę cię i wypędzę.“
— Jakem sam pozostał, cicho wymruknął stary sługa, rozmyślałem nad tém com usłyszał, i taki wypadł skutek moich rozmyślali: że domyśliłem się iż pan mój nie chce nikogo przez cały rok widziéć: pojmujesz pan, że to nie nazajutrz po takim rozkazie, mógłbym go przestąpić. Gdyby nie było obawy tylko o przekleństwo, to puściłbym pana, ale to: „wypędzę cię.“ dzwoni mi w uszach. Więc tedy panie, wierz mi, odejdź sobie, i powróć w trzysta sześćdziesiąt pięć dni: jeżeliby was dwóch było, to obiecuje panu pierwszeństwo.
I starzec czekający na śmierć Henryka, zakaszlał się umęczony taką długą gawędą.
Tristan obszedł na około zamek, i widział wistocie okno w pokoju Henryka szczelnie zamknięte: pokusił się raz jeszcze wejść, ale służący nieubłagany, jak przeznaczenie lub jak wierzyciele, nie dał się zmiękczyć i zaparł mu wejście. Tristan postanowił sobie wrócić, zszedł z góry, spoglądając często na zamek, powrócił do Villi, gdzie zastał Henrykę przed zwierciadłem i całą jak to mówią zdekoncertowaną że tylko Tristan sam wrócił: nie dla tego, że Henryka nie uwolnił, lecz że nie mogła się pokazać w najwytworniejszym rannym ubiorze, jaki tylko mógł być wymyślony i zrobiony, a w którym jéj cudownie do twarzy było.
Szczęściem, że żadna wola mężczyzny nie jest dość silną do stoczenia walki z uporem kobiety: i Henryk zatarasowany w swoim zamku, ani się domyślał, że o milę od niego, żyje kobieta chcące go koniecznie zobaczyć, dla tego właśnie iż on przysiągł że nigdy kobiet widzieć nie będzie.
— On już że wszyslkiém zwaryował, to jest więcéj jak pewno, powiedział wieczorem Tristan do Henryki.
— I nie masz sposobu wyleczyć go odpowiedziała.
— Nie.
— Jakto? ty! dawniéj lekarz?
— Jeszcze jedna przyczyna abym go nie uleczył.
— A gdybym też ja się podjęła uzdrowić go?
— A to jakim sposobem?
— Ciekawy jesteś?
Powiedz.
— Przymuszę go że porzuci swój zamek i odwiedzi mnie.
— Jakim sposobem?
— Sposobem bardzo prostym.
— Jakimże?
— Sposobem melodramv; czy nie zgadujesz?
— Nic nie zgaduję bo jeszcze gorszy m byłem autorem niż lekarzem.
— Wtóru jednak zdarzeniu, potrzeba będzie abyś został jednym i drugim.
— Nie rozumiem.
— Zrozumiesz zaraz: Czy lubisz Henryka?
— Tak jest, lubię.
— I chciałbyś go miéć przy sobie?
— Chciałbym.
— Ja, która tylko szczęścia twego szukam, chciałabym tego także. No! więc, jeżeli chcesz, we trzy dni będzie się z nami przechadzał na brzegach jeziora.
— Życzyłbym sobie tego szczerze.
— Ale czy jesteś pewnym, że gdy go się raz jakimkolwiek bądź sposobem z tamtąd wydobędzie, czy, raz ztamląd wyrwany, nie będzie się bardzo gniewał na sprawców swego uwodnienia.
— Sądzę że nie będzie miał urazy.
— A więc, trzeba go nakłonić na to.
— Rozumiem.
— No, przecie zrobisz narkotyk.
— Który mu podać winien jego służący, lecz jeżeli służący nie zechce?
— Filip Macedoński, któremu trafności nie brakowało, czasem, powiedział że wszystkie na świecie zamki otworzą się złotem kluczem.
— To prawda: wczasie snu przyprowadzimy go tutaj.
— A gdy się obudzi, nadto będzie szczęśliwym, aby pomyśléć mógł o urazie do tych którzy go zmusili opuścić zamek Enghera.
— Więc już ułożone.
— To szczęście żeś przecie zrozumiał, kobiety tylko mają wyobraźnią twórcze: powinniby używać ich na poselstwa.
— Tak, tym sposobem pozostałaby mężczyznom wojna tylko: zawsze jużby było połowa do roboty.
— No! jakeśmy ułożyli tak zrobimy, nie prawdaż?
— Prawda, doskonale tak będzie.
— Będziemy mieli mały dramat: przecie raz na życiu ujrzę prawdziwego pustelnika, biorącego prawdziwy narkotyk i budzącego się z prawdziwego snu.
— Wszystko to po jutrze ujrzysz.
— Teraz chodźmy zbierać zioła, bo czarownice w Makbecie powiadają. że je trzeba zbierać przy świetle księżyca.
I oboje zniknęli w cieniu drzew wysmukłych.
Nazajutrz narkotyk był zrobiony: Tristan dał pieskowi Henryki kilka kropel: a ten spał najmocniej psim snem, jaki kiedykolwiek widziano: przygotowywał się do wyjazdu, trzeba było aby napój był przezroczysty, i nie mający koloru, bo pustelnik pijał tylko czystą wodę, byłby się więc poznał na zmianie. Henryka ciekawa widziéć koniec tego wszystkiego, chciała pojechać z Tristanem, popłynęli więc oboje, i Tristan po trzeci raz wdrapywał się na górę, prowadzącą do zamku Engherą.
Stary służący, który dawniej zdziwił się ujrzawszy tylko jednego mężczyznę, teraz przestraszył się postrzegłszy kobietę, chciał nawet na powrót drzwi zamknąć, lecz już było za późno, bo Henryka z Tristanem wbiegli na dziedzieniec. Szczęściem, że Henryka znaną była w całéj okolicy nie tylko za bardzo dobroczynną osobę ale i za bardzo ładną, stary więc sługa poznawszy ją, skłonił się jéj aż do ziemi: czasem to jest pożytecznie znaleść protektora w służącym, szczególniéj w okoliczności w jakiéj się teraz znajdowali. Henryka pociągnęła służącego na bok i odezwała się:
— Mój przyjacielu jestem krewną Pana Henryka; pojmujesz, że nie chcemy go zostawić w stanie w jakim się teraz znajduje, bo taki byt jest bardzo niebezpiecznym nie tylko dla jego rozumu, ale nawet dla życia jego; potrzeba koniecznie ztąd go wyrwać.
— Ależ pani, on na to nigdy nie zezwoli.
— To też weźmiemy go bez jego zezwolenia.
— Co pani chcesz mówić?
— O któréj godzinie dojesz mu obiad?
— Oh! obiad jego bardzo jest prosty, odezwał się służący, składa się tylko z chleba, owoców suchych i czystéj wody. Przynoszę mu taki nędzny i postny obiad, o godzinie szóstéj, to jest od teraz za godzinę.
— Dobrze, więc za godzinę wlejesz płyn z téj flaszeczki do wody, którą będzie miał do napoju, a w godzinę potem już zaśnie głęboko, i wtenczas go przeniesiemy.
— Ależ pani!
— Słuchaj przyjacielu, nie sądzę żebyś miał szczere, rzetelne i głębokie przywiązania do twego Pana, bo i nie zbyt dawno jesteś w jego usługach, i on nie jest tak przyjemnym aby na nie zasłużył, mówmy więc otwarcie: Ty myślisz, że on wkrótce umrze, i że umierając nagrodzi cię jako jedynego człowieka który go widywał, i który był mu użytecznym w ostatnich latach życia jego, ale mylisz się, bo Henryk jest młodym, bardzo być może, iż on nie tak prędko umrze, a ty go uprzedzisz w śmierci. Pożyteczniéj dla ciebie abyś zapewnił sobie teraźniejszość, niż żebyś całą swoją nadzieję w przyszłości pokładał. Otóż jednem słowem: przyszłość to on, a teraźniejszość to ja.
Mówiąc to, Henryka wyciągnęła z kieszeni worek z pieniędzmi, który z rąk jéj, przeszedł w ręce starca.
— Ależ dodał służący, wziąwszy worek, czy życie mego pana w czasie tego snu nie będzie wystawione na niebezpieczeństwo? bo gdyby broń Boże co złego nastąpiło, to nie panią by oskarżali, tylko mnie.
— Bądź spokojny, odrzekła z uśmiechem Henryka: my za wszystko odpowiemy, nieprawdaż Doktorze?
— Pewnie, odpowiedział Tristan.
— A więc pani, mówił stary służący, posłusznym ci jestem, lecz jeżeli po obudzeniu się, mój pan będzie się gniewał na mnie, niech pani złaski swojéj powie, że to nie moja wina, i że uległem dopiero po natarczywem naleganiu na mnie.
— Tak jest, dodam jeszcze żem natarczywość powtarzała, przerwała Henryka, dobywając drugiego worka jakby bliźniaka pierwszego, i dając go służącemu.
— Ależ co państwo z sobą zrobią, od téj chwili aż do czasu nim sen nastąpi?
— Zaczekamy winnym pokoju: nie ma się czego obawiać aby nas zszedł, nieprawda?
— On nigdy swojej celi nie porzuca.
Henryka z Tristanem w istocie przeszli do pokoju przyległego temu który Henryk zajmował i pewni będąc że ich nikt nie zobaczy, stanęli sobie w oknie, rozmawiając o niespodziance, jakiéj dozna uśpiony za przebudzeniem się.
O szóstéj godzinie wszedł służący, niosąc w ręku karafkę z wodą. Przyszedł z oznajmieniem, że, wołałby aby doktór a nie on nalał usypiającego lekarstwa. Tristan uśmiechając się, wziął flaszeczkę, nalał w karafkę, zostawił tak czas niejaki aby się płyny zmięszały, odlał kilkanaście, kropel dla zobaczenia czy woda koloru nie zmieniła, a potém zkosztował jéj dla przekonania się czy nie straciła smaku; po takiem doświadczeniu oddał karafkę służącemu mówiąc:
— Możesz teraz to zanieść, bez żadnego niebezpieczeństwa.
Starzec odszedł od młodych ludzi, i wszedł do pokoju Henryka, który podług zwyczaju swego, pisał przy lampie. Postawił na stole karafkę, chleb i suche owoce, nie wymówiwszy jednego nawet słowa, a potém poszedł oznajmić młodym ludziom czekającym na niego, że już podług ich rozkazu dopełnił wszystkiego; wtedy wszyscy troje na palcach i po cichu zbliżyli się aż do drzwi od pokoju Henryka. Tristan schylił się, i przez dziurkę od klucza patrzał co się dziać będzie. Ujrzał Henryka powolnie i jakby w takt jedzącego, tak iż zdawało się że był automatem w którym sprężynę nakręcono: zjadłszy cokolwiek, nalewał sobie szklankę po szklance wody, pijąc tak samo powoli jak jadł; wypiwszy duże dwie szklanki, wstał od stołu, poszedł biedak ku oknu, oparł się o nię, tak, jakby miał chętkę otworzyli go, pozostał dosyć długo w takiéj postawie, i czy to skutkiem roztargnienia czy też że narkotyk zaczął skutkować, i że sen zaczynał mu już ciężyć na powiekach, a on chciał go pokonać, zaczął przechadzać się wdłuż i szerz po pokoju, pocierając sobie czoło i zbliżając się do okna, za którem słońce świeciło i wszystko żyło, w całéj sile.
Powrócił nareszcie do krzesła i usiadł na nim, jednakże musiał doznawać niezwykłego uczucia, bo co chwila wstawał, raptownie wychodziły mu na twarz rumieńce, zdawało się że potrzebował odetchnąć powietrzem, ale okna i drzwi były zamknięte, a uczynił ślub nie otwierać ani jednych ani drugich. Walczył więc, jak mógł najdłużéj, z dziwnym snem, który ciążąc jakby ołowiana zasłoną na oczach, rozpalał mu czaszkę, i co chwila myślał że zwarjuje: lecz chociaż najgorąéj téj warjacyi żądał, to jednak co ją w jego mniemaniu poprzedzało, było tak nieznośne, że się bardzo obawiał tego, czego pierwéj tak mocno pragnął; nareszcie rozpalony, zmęczony, jak wracający z podróży albo z walki, nie mógł dłużéj wytrzymać ogarniającego go odurzenia, i poszedł do łóżka: wkrótce pot kroplisty na czoło wystąpił i z przyspieszonym oddechem, zasnął snem ciężkim i głębokim.
To była właśnie chwila na którą czekał Tristan. Wszedł do pokoju, otworzył po cichu okno, wpuszczając do pokoju już nie zbyt gorący promień słoneczny i wiatr chłodny od jeziora. Henryk tak mocno spał, że przeniesienie go stało się łatwém, lecz dla większéj pewności, Henryka żądała aby go jeszcze spokojnie przez pół godziny w śnie zostawiono. Gdy ten czas upłynął, za pomocą wioślarza, przeniesiono śpiącego do lodzi, która go uniosła, zawsze w mocnym śnie pogrążonego, na drugi brzeg jeziora do Villi Henyki.