Przygody czyżyków/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czyżyków |
Wydawca | Księgarnia G. Centnerszwera |
Data wyd. | 1899 |
Druk | M. Lewiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Jan Wasilewski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Lilli miała dwie siostrzyczki, Flu i Mię, oraz braciszka, pięknego czyżyka, Pila; szczygiełkowie odchowali już swoje dwie parki, a pięcioro makolągwiątek dopełniało towarzystwa. Żyliśmy w zgodzie nadzwyczajnej; — nie pamiętam, by przyszło kiedy do kłótni; krzyku jednak i gwaru było dosyć, gdyśmy się rozśpiewali chórem. Często myśląc, że to sprzeczka lub nawet bójka, gospodarz wołał:
— A cicho, a zgodnie tam, ptaki!
Musiałek zabierał się do roboty bardzo wczesnym rankiem, odmówiwszy modlitwę do Boga, Stwórcy wszystkiego, co na świecie się znajduje. Słuchaliśmy zdziwieni i zachwyceni.... Ten Stwórca potężny i wszechmocny jest przytem taki dobry! — najmarniejszego robaka nie pominie, nad każdym ma opiekę. Cześć Mu — cześć! zaśpiewaliśmy pewnego razu i później zawsze wtórowaliśmy szewcowi, gdy piękną modlitwę odmawiał. Szewcowa kręciła się przy kominie, to znów musiała kołyskę poruszyć, potem budziła dziewczynki, które klękały zaraz przy łóżkach. Tylko Jasio o niczem nie wiedział, gdyż był zajęty bardzo; przybyło mu śmieszne zatrudnienie. Wyciągnąwszy się jak długi, oglądał z ciekawością własne rączki i nóżęta, a huczał niby bąk: bu-bu-bu.
Szewcowa obsypywała go pocałunkami, chłopak śmiał się i coś do niej gwarzył. Na widok wąsów ojcowskich, oczy wytrzeszczał, lecz gdy go czasem szewc musnął po buzi, krzywił się do płaczu.
W dnie poświęcone odpoczynkowi wszyscy wychodzili z domu. Około południa szewcowa przyrządzała obiad naprędce, a niekiedy i bez obiadu się obeszło; — później przez kilka godzin mogliśmy gospodarować po całem mieszkaniu. Wieczorem szewc śpiewał bardzo piękne pieśni.
Czasami towarzyszyli mu goście, zwykle przyjmowani gorącym napojem, którego sprobowałem trochę i wydał mi się szkaradny. Oni śpiewają, my świergoczemy, czas płynie wesoło — dopiero gdy które z młodszych oczęta mruży, wołamy ze zdziwieniem: no, patrzcie — toż to noc! Mateczki na piec nas wyganiają, tłomaczą, że tam zaciszniej — ale kto już główkę pod skrzydełko schował, nie daje się namówić. Piórka nastroszone, główka zginęła — maleńki śpioch wygląda jak kłębuszek.
Myliłby się jednak, ktoby sądził, że mając wszystko, czego nam potrzeba, zajmowaliśmy się tylko figlami i zabawą. Bardzo przepraszam! część dnia schodziła na nauce.
— Dzieci kochane, mówił, naprzykład, pewnego razu tatuś, ciężko jest obznajmiać was, tak małych, z krzywdą i niesprawiedliwością, lecz dla waszego bezpieczeństwa, jako starszy, zrobić to muszę. Wiedzcie, że ptaki nie wyrządzające nic złego nikomu, mają mnóstwo nieprzyjaciół.
— Nieprzyjaciół!.. okropność! powtórzyliśmy ze strachem.
— Mamo! tatku! krzyknęła Mia, kryjąc się pod skrzydełko starej czyżyczki. Ja się boję.
— Cicho, cicho — słuchajcie, uspokajał szczygieł. To, co mądry czyżyk powie, przyda się każdemu; niech mówi, niech dokończy.
— Tak, dzieci kochane, dodał tatuś, bardzo blizko, bo w tem mieszkaniu znajduje się nasz prześladowca, który, aby tylko miał sposobność, zje biedne ptaszę i kosteczki nie zostawi.
— Oh! oh! uciekajmy! wrzasnął Tluś.
— Na piec! na piec! zapiszczała Mia.
— Uspokójcie się, moi drodzy, ćwierknęła Lilli. Zamiast hałasować, spytajmy, gdzie jest to szkaradne zwierzę, byśmy je poznali i strzedz się mogli.
Ten i ów zabierający się do ucieczki opuścił skrzydełka; — zrozumieliśmy, że młoda czyżyczka ma słuszność. Gwarnie zarzucono pytaniami tatusia.
— Gdzie on jest?
— Jak się nazywa?
— Pokaż go nam, pokaż!
Tatuś czekał chwilę, aż wszyscy się uspokoją i zaczną słuchać uważnie. Ja, po części ze strachu, trochę z ciekawości, przysunąłem się bliżej.
— Patrzcie, rzekł, jak gdyby zapomniawszy, o czem była mowa, ile stworzeń ten szewc poczciwy karmi swoją pracą, ile misek musi przygotować szewcowa.
— Wielka rzecz! zaświergotała szczyglica, lubiąca kłótnie — własnym dzieciom dają i sami jedzą.
— A chłopaki?
— Chłopaki są do roboty, więc jeść im dać trzeba.
— Tam, w kącie, jakieś białe stworzonko oblizuje talerz — dorzucił Tluś.
— Napatrzyć się nie mogę! zawołała Mia — takie wesołe i zręczne!.. Skacze leciuteńko...
— I białą łapką zabawnie się myje! wołał Milutek — Bardzo go kocham.
— To on.
— Kto? kto?
— Nieprzyjaciel ptaków.
— Tatko żartuje, zaświergotał Tluś. Milszego stworzenia niż biały mruczek, dotąd nie widziałem.
— Ten biały mruczek (ludzie go zowią kotem) używa na złe swego sprytu i zręczności. Chociaż jeść mu dają, by tępił myszy, szkodnice ogromne, on i za myszami się ugania i nie daruje ptakom. Gdy w nocy, schowawszy główki pod skrzydełka, głębokim snem zasypiają, skrada się na drzewa i bezbronny drobiazg dusi. Zęby ma ostre, ze wszystkich pokarmów najbardziej lubi mięso, raczy się też mięsem ptasząt.
— Oh, niedobry! niegodziwy!
— Szkaradne kocisko!
Tak dogadywaliśmy mruczkowi, który jadł spokojnie kaszę z mlekiem. Oblizywał się co chwila, widać mu smakowała. Rzeczywiście, miał on wygląd bardzo poczciwy, rad byłem nieraz zbliżyć się do niego i zaprzyjaźnić. Od tej chwili strzedz się będę.
— Najwięcej mamy wszakże wrogów pomiędzy ptakami, dodał stary szczygieł.
— Ptaki żywiące się mięsem ptaków! krzyknęła Lilli.
— Tak, ptaki. Trudno policzyć, ile ich zjada jastrząb rabuś, na którego widok wszelkie ptaszę ucieka z wrzaskiem i chowa się, gdzie może.
— Pewno jest ogromny? pytał Tluś.
— Dość duży, barwy popielatej lub ciemno-szarej — dziób ma krótki i zakrzywiony, skrzydła również krótkie, do połowy ogona sięgające, lecz szerokie i zaokrąglone, nogi wysokie z długiemi palcami o pazurach nadzwyczaj ostrych.
— Rabuś od urodzenia z takiemi pazurami i dziobem — dorzuciła makolągwa.
— Tak — tak... śmiały jest przytem, bardzo wytrwały i uparty niesłychanie.
— Gdzie mieszka?
— W lesie, moje dzieci. Gnieździ się na drzewie i składa jajka niebieskawo-białe, lub też z plamami rdzawemi.
— Kochany braciszku, spytała makolągwa, czy znasz jastrzębia gołębiarza?
— Widziałem go nieraz, zaświergotał szczygieł. Bo, moi kochani, trzeba wam wiedzieć, że jastrzębie bywają różne. Tak zwany gołębiarz, karmi się zwierzyną i ptactwem domowem; — łatwo zrozumiecie, jak jest silny, gdy na takie duże sztuki się porywa. Naszym znowu szczególnym nieprzyjacielem jest jastrząb krogulec. On tępi ptaszki drobne.
— Niegodziwy! piszczała Mia żałosnym głosem.
— Lecz pewno, mężulku, nie znasz kruka! zawołała szczyglica, pchając się w sam środek naszej gromadki.
— Czy to także ptak? pytał Tluś.
— Mamo, mamo, prosił Milutek, opowiedz nam o kruku.
— Znam go niewiele, odparła nasza mamusia — widziałam tylko kruka oswojonego. Płatał on figle, zabierał wszystko co zobaczył, a mógł udźwignąć, i chował po kątach, z czego były nieraz w domu przykrości, gdy zginęło nagle coś kosztowniejszego lub potrzebnego. Słyszałam, że w stanie dzikim kruk jest żarłoczny i drapieżny, lecz mój znajomy takim nie był.
— Nazywają go przecież wilkiem pomiędzy ptakami, wtrąciła makolągwa.
— Straszna rzecz spotkać kruka... br... zimno mi się robi! zawołał szczygieł.
— Całe jednak szczęście, że nie jest bardzo zwinny i rzadko kiedy chwyta w locie zdobycz.
— Ale nadzwyczaj silny... oh, moi drodzy! a jaki przytem śmiały!.. Nie dość mu ptaków ledwie trochę mniejszych od niego, rzuca się też na zwierzęta. Czasem zmawiają się we dwóch na zająca, zwierzę mocne i duże.
— Nie tak znowu duże!
— O wiele większe niż biały mruczek.
— Większe od mruczka? dziwił się Tluś. Toż ogromne, moi kochani!
— Dwa lub trzy razy większe, bo mruczek młody kociak.
— Gdybyście też wiedzieli, dodał szczygieł, jak małe kruczęta są brzydkie — szkaradne! Żarłoczne przytem, nigdy im dość jedzenia. Stare znowu mądre i ostrożne, podczas wysiadywania jeszcze bardziej się pilnują. Ukryty w pobliżu gniazda, kruk ostrzega towarzyszkę, gdy jej cokolwiek grozi, ona też, spostrzegłszy niebezpieczeństwo, ucieka natychmiast.
— Ucieka i zostawia małe?
— Tak. Potrafi nawet zupełnie gniazdo opuścić. Kruki, choć przywiązane do swojej dziatwy, życia dla niej nie narażą, wolą pisklęta zagłodzić, niż wybiedz po żywność, gdy lękają się wypadku.
Przygarnąłem się do mamy... Moja dobra, poczciwa mamusia takby nie zrobiła! wolałaby zginąć, niżeli męczyć nas głodem — i tatuś również.
— Gdy im nic nie grozi, opowiadał szczygieł, w godzinach południowych, kruk zasiada w gnieździe, a jego towarzyszka idzie się kąpać.
— Kruczęta, dodała szczyglica, wybornie są karmione. Ileż zjedzą owadów, robaków, myszy, ślimaków, piskląt a nawet zajączków!.. Rodzice żer drobniejszy przynoszą im w gardzieli, którą tak napełniają, że aż pod dziobem sterczy gula, większy zaś w dziobach, lub szponach. Żarłoczne kruczęta ciągle jeść wołają, a gdy im ojciec albo matka żywności dostarczy, kraje ją ostrym dziobem na kawałki, szponami przytrzymując.
— Ale też chyba kruki służą za pokarm ludziom? dopytywał Tluś. Muszą być tłuste i smaczne.
— Gdzie tam! Choć przywykły od małego do dobrych kąsków; zaprawiwszy się na ślimakach, glistach i żukach, kruk zjada następnie myszy, krety, zajączki młode i skrzeczki, a półroczny ledwie, jest już rabusiem skończonym, nigdy bryłki tłuszczu na nim nie ma.
— Widać żarłoczność nie idzie mu na zdrowie, wtrącił Tluś.
— Ale go zabezpiecza, odparła rozważna Lilli.
— Masz słuszność, chwalił szczygieł — zabezpiecza go doskonale. Mięso żylaste i twarde stanowi obronę bardzo silną. Nasz krewniaczek wróbel, a nawet skowronek idą na pieczyste, kruk zaś może być spokojny, bo ludzie nie chcą go spożywać.
— Radbym wiedzieć, po co kruka oswajają? pytał Tluś. Może dla śpiewu.
— Śliczny śpiew! żartował szczygieł — aż uszy bolą słuchać.
— Nie dla śpiewu zatem, ani dla mięsa...
— Doprawdy nie pojmuję... człowiek wszystko przygarniać lubi... Aha! kruki podobno wyuczają się mowy ludzkiej.
— Patrzcie! jakie mądre!
— Krzywdzą drugich, co taki rozum znaczy!
— Trzeba wam wiedzieć, opowiadał w dalszym ciągu szczygieł, że kruk jada też padlinę, czem, w każdym razie, pożytek przynosi.
— Jaki pożytek, wujaszku! dziwił się Tluś.
— Gdyby padliny nie uprzątnął, gniłaby w lasach; to przykre i niezdrowo, zdaleka ją poczuje i przyleci. Nawet dostrzegłszy ranione zwierzę, pilnować ma zwyczaj. Krąży, głośno kracząc, a gdy żyć przestało, gromady swoich braciszków woła na ucztę.
— Okropność!.. kwiliły ptaszki żałośnie.