Przygody księcia Ottona/Księga trzecia/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody księcia Ottona |
Wydawca | Wydawnictwo Tygodnika Illustrowanego |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Cecylia Niewiadomska |
Tytuł orygin. | Prince Otto |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie będzie w tem przesady, jeżeli powiemy, że opuszczając pokój Serafiny, pani Rosen uczuła pierwszy dreszcz trwogi śmiertelnej. W korytarzu przystanęła, usiłując zebrać myśli, zdać sobie sprawę z własnych słów i czynów. Wachlarz przybierał znowu wymowne pozycye, lecz ani ruchy jego, ani chłód orzeźwiający nie mogły jej powrócić utraconego spokoju i pogody umysłu.
„Mała straciła głowę — pomyślała wreszcie. — Zdaje mi się jednakże, — dodała po chwili — iż zaszłam zbyt daleko.“
I w mgnieniu oka zdecydowała się ustąpić, na czas jakiś przynajmniej, na pierwszy ogień zniknąć z niebezpiecznej sceny.
W podmiejskim lesie, w zacisznem ustroniu, pani Rosen posiadała własną willę, którą w poetycznem natchnieniu nazwała: „Czar Leśny,” lecz którą ludzie pospolici nazywali poprostu: Mała Struga. Tam postanowiła znaleźć bezpieczne schronienie, póki się nie wyjaśni stosunek jej do Gondremarka.
Powóz jej oczekiwał; nie zwlekając dłużej, ruszyła w drogę. W pałacowej bramie minęła się z baronem, udając jednakże, iż go nie widzi, a ponieważ Mała Struga położoną była przeszło o dwie mile od stolicy, w głębi niewielkiej, zamkniętej doliny, hrabina przepędziła w niej noc, nic nie wiedząc o zaburzeniach w mieście — las i wzgórza stłumiły wszelkie echa wrzawy i zasłoniły jej widok pożaru.
Mimo to pani Rosen źle spała tej nocy: możliwe lub nieuniknione następstwa wczorajszego tryumfu i wszelkich rozkoszy stawały przed nią w coraz innej formie, a zawsze niepokojąco i groźne. Widziała się już skazaną zaocznie na przymusowy pobyt w tej pustelni, na niełatwą i przykrą piśmienną obronę swojej osoby i postępowania, a chwilami wątpiła, czy wrodzona zręczność i tym razem zapewnić jej zdoła zwycięstwo.
Z nudów, od niechcenia, przejrzała tymczasem papiery, otrzymane od Ottona i przekazujące jej prawo własności kupionego folwarku. Lecz i to nie rozjaśniło jej myśli: w czasach tak niespokojnych folwark nadgraniczny nie nęcił jej bynajmniej, a oprócz tego przekonaną była, iż go przepłacono, i drogą sprzedaży nie mogłaby odzyskać włożonych pieniędzy.
W gorączkowym rozstroju rozkaz uwolnienia księcia poprostu palił ręce intrygantki, podniecał ją, nasuwał jej tysiączne myśli, plany, zamiary, chęci.
Nie mogła doczekać się ranka.
Dzień ujrzał ją na koniu, w długiej amazonce i kapeluszu z dużem rondem, podążającą w stronę Felsenburga. Być może, iż nie miała jeszcze jasnego planu, lecz przedewszystkiem chciała własnemi oczyma zobaczyć, co się stało, a następnie dać folgę nerwowej potrzebie ruchu, czynu, działania.
Komendant Gordon, wezwany do furty, przyjął wszechpotężną hrabinę z młodzieńczą galanteryą, jakkolwiek przy świetle dziennem okazał się człowiekiem nie pierwszej już młodości.
— Mamy niespodziankę, panie komendancie! — zawołała hrabina tajemniczo, skinąwszy głową z pełnem wyrazu spojrzeniem.
— O pani, świat mój kończy się obecnie na tym progu — odparł pułkownik; — pozostaw mię w spokoju z moimi więźniami, chyba iż sama zechcesz dzielić nasze losy. Przyznaję, iż w tym razie byłbym najszczęśliwszym z ludzi.
— Psułbyś mię pan, nie prawdaż?
— Usiłowałbym, hrabino — odparł uprzejmie Gordon, podając jej ramię.
Przyjęła je z uśmiechem, zebrała tren długi, i zalotnie przysuwając się do pułkownika, mówiła tonem swobodnym i szczerym:
— Przybyłam, aby zobaczyć się z księciem... Człowieku małej wiary, tylko bez podejrzeń: kwestya stanu i sprawy państwa! Jestem posłem Gondremarka, i jego to wola zrobiła ze mnie w tej chwili kuryera. Czy wyglądam na kuryera, panie Gordon?
I spojrzała mu w oczy swym palącym wzrokiem.
— Wyglądasz pani na anioła z nieba — odparł komendant z wyszukaną grzecznością.
Ale hrabina wybuchnęła śmiechem.
— Anioł z nieba na koniu! — zawołała wesoło. — Wspaniały widok!
— Zjawiłaś się tu, pani, spojrzałaś i zwyciężyłaś — mówił tymczasem Gordon, podnosząc wymowę swą pięknym gestem, szczerze zachwycony własną swoją osobą i dowcipem. — W drodze piliśmy twoje zdrowie, pani... piliśmy je winem starem, znakomitem... zdrowie najpiękniejszych oczu w Grunewaldzie! Co do mnie, nie widziałem jeszcze takich w życiu... chyba raz jeden, tam, w ojczyźnie mojej, kiedy byłem jeszcze młokosem w kollegium... Nazywała się Tomasina Haig, i słowo daję, jak dwie krople wody podobną była do ciebie, o pani.
— Widzę z tego, że w drodze było wam wesoło — zauważyła hrabina, z wdziękiem tłumiąc ziewanie.
— Tak, na honor! Bawiliśmy się rozmową najprzyjemniejszą w świecie. Zdaje się tylko, iż wypiliśmy więcej, niż książę jest przyzwyczajony, i zauważyłem dziś rano, iż wygląda na zgnębionego. Ale przed wieczorem humor mu powróci, postaramy się o to... To drzwi księcia Ottona.
— Dobrze — szepnęła; — pozwól mi pan odetchnąć... Nie, nie, nie odchodź. Bądź mi gotów drzwi otworzyć.
I prostując się, niby pod wpływem natchnienia, hrabina swoim pięknym, pełnym głosem zaczęła śpiewać: „Lascia ch’io pianga...” W chwili, gdy z patetyczną deklamacyą wybuchnęła potęgą żalu po wolności, drzwi otworzyły się na jej skinienie, i lekka postać, z okiem blyszczącem zapałem, świeża i jasna, niby promień słońca, wbiegła do pokoju księcia. Było to wejście prawdziwie sceniczne i spadło na Ottona, jak zbudzenie ze snu.
— Pani tutaj? — zawołał, śpiesząc naprzeciwko.
Rzuciła na Gordona znaczące spojrzenie, a skoro drzwi zamknęły się za pułkownikiem, padła na szyję księcia.
Zdało się jej wszakże, iż Otton w tym uścisku zesztywniał. Cofnęła się też zaraz.
— Moje biedne dziecko, — rzekła ze współczuciem, obejmując go spojrzeniem — biedne dziecko! Siądź tutaj, przy mnie, blizko, i opowiedz wszystko. Serce mię boli, gdy patrzę na ciebie. Jakże ci czas upływa?
— Pani, — odparł książę, odzyskując zwykłą swoją galanteryę — do chwili oddalenia się twego czas zbyt szybko upłynie. Lecz nie o to chodzi. Pragnę zapytać: co niesiesz nowego? Wyrzucam sobie gorzko swoją wczorajszą apatyę. Rada twa dobrą była... dobrą, rozumną, szlachetną. Powinienem był zostać, powinienem był stawić opór gwałtowi... Zbłądziłem. Lecz ty, pani, jaśniejesz w mych oczach wszystkimi przymiotami prawdziwego przyjaciela. Masz prawe, szlachetne serce.
— Zlituj się, Ottonie! To za wiele. Ja nie wiem...
nie wiem, jakie mam serce. Drogie, biedne me dziecię — ja mam także obowiązki — lecz kiedy ciebie widzę, zapominam o nich — wszystkie najlepsze me postanowienia we mgłę się rozpływają.
— Moje zazwyczaj przychodzą za późno — westchnął Otton ze smutkiem. — Cóżbym dziś dał za to, żebym był wczoraj oparł się przemocy. Cóżbym dziś dał za wolność!
— Za wolność?.. Co dałbyś? — spytała żywo.
Wachlarz rozwinął się szybko i twarz zasłonił, oczy tylko z po za niego błyszczały, jak dwie gwiazdy.
— Ja?.. Co to ma znaczyć? Co chcesz pani powiedzieć? Jaką masz dla mnie nowinę?
— O! o!... — szepnęła z miną tajemniczą.
Książę upadł jej do nóg.
— Nie żartuj, hrabino, nie igraj tak okrutnie z mojem sercem! — błagał. — Powiedz, o, powiedz, droga pani Rosen! Tyś prawa, tyś szlachetna, ty nie masz w naturze okrucieństwa... O, powiedz! Powiedz, co dać mogę? Wiesz, że nic nie mam... Nic! Błagać mogę tylko.
— Nie proś, Ottonie, to za wiele dla mnie! Znasz moją słabość, zlituj się nade mną; o, bądź wspaniałomyślny!
— Ty, pani, tylko możesz być wspaniałomyślną, ty miej litość!
Klęczał przed nią, okrywając ręce jej pocałunkami, powtarzając błagania, zaklęcia i prośby. Hrabina z przyjemnością przedłużała ten szturm gorący, wkońcu jednak dała się wzruszyć. Wstała nagle, rozpięła stanik gorączkowo i rozkaz, ciepły jeszcze od zetknięcia z ciałem, rzuciła na podłogę.
— Masz go! — zawołała. — Wydarłam jej! Na moją zgubę zrób z tego użytek!
I odwróciła twarz, jak gdyby chciała ukryć silne wzruszenie.
Otton pochwycił papier i wydał okrzyk radości.
— Niech hędzie błogosławioną!.. Dzięki, dzięki, dzięki!..
I ucałował papier.
— Niewdzięczny! — rzekła posępnie hrabina. — Wszak to ja jej wydarłam. Aby to otrzymać, zdradziłam swoich, a ty jej dziękujesz!
— Czy możesz mieć mi to za złe, hrabino? Kocham ją.
— Widzę, niestety... a mnie?
— Ciebie, hrabino? Tyś jest moim przyjacielem, najdroższym i najszlachetniejszym. Byłabyś mi najmilszą i najbliższą razem, gdybyś nie była tak zachwycającą. Sama wiesz o tem. Wiesz, jaki urok rzucasz. Bawiłaś się nieraz słabością moją, i przyznaję, chętnie brałem wówczas udział w tej miłej zabawie... Lecz dziś nie... Dziś stanęłaś przede mną w innej, wyższej roli, jak przyjaciel prawdziwy, prawy, pewny i poważny, i pozwalasz zapomnieć, że ty jesteś piękną, a ja bywałem słaby. Dziś przyjacielem tylko jesteś dla mnie, któremu dłoń podaję z ufnością, miłością i głębokim szacunkiem.
Wyciągnął rękę, którą uścisnęła szczerze.
— Oczarowałeś mię, książę — szepnęła. — Nie mogę nazwać inaczej wrażenia, jakie rzuciłeś na mnie.
Nagle wybuchnęła śmiechem.
— Otóż złamałam moją laskę czarnoksięską! — zawołała wesoło: — nie mam jej! Pozostaje mi jedynie złożyć ci, książę, moje wysokie uznanie; wywiązałeś się świetnie z trudnego zadania, i przyznać muszę, żeś o tyle zręczny, o ile mnie uważasz za zachwycającą.
Położyła nacisk na ostatni wyraz i uśmiechnęła się przytem wymownie.
— Pani, — rzekł Otton — nie zgadza się z naszą umową, abyś była tak piękną, jak jesteś w tej chwili.
Błagalnie i poważnie patrzał w jej wielkie oczy. Hrabina energicznie potrząsnęła głową.
— To mój ostatni nabój — odparła z westchnieniem. — Teraz jestem bezbronną. To tylko muszę ci jeszcze powiedzieć: jeżeli chcesz opuścić to więzienie, jesteś wolny, a ja — zgubioną. Wybieraj.
— Już wybrałem, hrabino, i jadę natychmiast. Obowiązek mię wzywa, którego Książę Piórko zbyt długo zaniedbywał. Ale się nie lękaj: ty nic na tem nie stracisz. Oddaję ci się dobrowolnie, z władzą nieograniczoną. Prowadź mię do barona, niby wilka w sieci. Nie mam żadnego wstydu i żadnej ambicyi: uczynię wszystko, czego będzie żądał, a za tę cenę pragnę jedynie ocalić żonę moją od grożącego jej niebezpieczeństwa. I bądź pewną, iż zadowolę jego wymagania, choćby był Lewiatanem. Wszyscy więc otrzymamy to, czego pragniemy, dzięki tobie, dobra wróżko tej czarodziejskiej sztuki!
— Zgoda — rzekła hrabina. — Przyjmuję ten układ. Od tej chwili nie istnieje Książę Piórko, jest tylko Książę Solon, Książę Wielki Czarodziej. Jedźmy więc zaraz! Ale — przerwała z żywością — pozwól mi, książę, jeszcze zwrócić sobie te papiery. Tobie się podobał ten piękny folwarczek, ja nigdy go nie widziałam. Ty chciałeś oddać przysługę staremu wieśniakowi... A zresztą, dokończyła z komicznem zakłopotaniem — prawdę mówiąc, wolę gotówkę.
Roześmieli się oboje.
— Więc jestem znowu gospodarzem wiejskim, — westchnął Otton — i do tego zadłużonym!
Hrabina nacisnęła dzwonek, i komendant stanął na progu.
— Panie komendancie, — rzekła ze spokojną powagą — zabieram z sobą dostojnego więźnia. Rozmowa nasza dowiodła, iż zgadzamy się pod każdym względem, a tem samem zamach stanu już skończony. Oto rozkaz.
Pułkownik Gordon założył na nos srebrne binokle i uważnie odczytał papier.
— Tak... — rzekł — księżna, to dobrze, ale pierwszy rozkaz był podpisany...
— Przez Henryka — dokończyła pani Rosen. — Tak jest, i dlatego właśnie jestem tu osobiście, aby go reprezentować.
— W takim razie — z ukłonem odezwał się Gordon — pozostaje mi tylko życzyć księciu panu wszelkich przyjemności, których ja zostałem pozbawionym. Piękność zdobyła cię. Mości Książę, a ja pozostanę tu sam, aby nad tem ubolewać ze względu na samego siebie. Na szczęście, pozostawiono mi jeszcze doktora: probus, doctus, lepidus, jucundus... autor, człowiek uczony.
— To prawda, — zawołał książę — w rozkazie nie wspomniano wcale o Gottholdzie.
— Na pociechę dla komendanta. Czyż chciałbyś go, książę, zostawić tu samego?
— Wasza Książęca Mość pozwoli jeszcze — wtrącił Gordon — zapytać, czy mam prawo powiedzieć sobie, iż w czasie tego krótkiego zaćmienia słonecznej tarczy Waszej Książęcej Mości spełniłem rolę swoją z należnym szacunkiem, dodałbym: z pewnym taktem? Wesołość moja była przybraną rozmyślnie. Sądziłem, że dobre wino i swobodny humor to najlepsi towarzysze i pocieszyciele.
— Towarzystwo twoje, pułkowniku, było wystarczającym i najlepszym pocieszycielem — rzekł Otton, wyciągając rękę do komendanta. Dziękuję ci nietylko za twój dobry humor, lecz i za twoją lekcyę filozofii, której potrzebowałem do pewnego stopnia. Mam też nadzieję, że to nie ostatnie nasze spotkanie; tymczasem na pamiątkę chwil razem spędzonych pozwól ofiarować sobie ten drobny wierszyk, nad którym pracowałem w chwili przybycia hrabiny. Lichym jestem poetą, a krata więzienna nie sprzyjała natchnieniu, które wolność kocha; lecz zachowaj go jako osobliwość.
Na twarzy komendanta odmalowała się radość promienna, z pośpiechem włożył na nos swe srebrne binokle i przysunął papier do oczu.
— Aleksandryny! — zawołał z zapałem. — Miara tragiczna... Miłościwy książę, pamiątka ta stanie się dla mnie relikwią... Nie powinienem może mówić tego o sobie, a jednak jest to prawdą, iż nie mogłeś wybrać dla mnie właściwszego daru.
„Boże przestrzeni wielkich i rozległych lasów...” — czytał półgłosem.
„...i od dozorcy przyjmować naukę!..”
— Ależ to nieporównane!
— Bardzo piękne, komendancie; ale przeczytasz te wiersze, skoro ruszymy w drogę, a tymczasem, proszę, otwórz nam bramy naszego więzienia. Czekają na nas! — zapewniała pani Rosen.
— Przepraszam tysiąc razy! Ale wiersz ten dla człowieka mego usposobienia, moich upodobań... I ta alluzya do naszej rozmowy... wzruszyła mię głęboko. Czy mam dać eskortę?
— Nie, nie! — zawołała z pośpiechem hrabina — opuścimy to miejsce incognito, tak, jak znaleźliśmy się tutaj. Pojedziemy oboje konno. Pośpiech i tajemnica — oto wszystko, czego pragniemy i żądamy od ciebie, komendancie.
I niecierpliwie pośpieszyła naprzód.
Lecz Otton musiał jeszcze pożegnać się z Gottholdem, a komendant z papierem w ręku i binoklami na nosie, dzielił się swą radością i wzruszeniem z każdym napotkanym po drodze podwładnym, odczytując mu stosowne ustępy i wyrażając o nich swoje zdanie. I z każdym nowym wierszem zapał jego wzrastał.
— Słowo honoru! — zawołał nakoniec tonem człowieka, który odkrył wielką tajemnicę — słowo honoru, ten wiersz przypomina znakomite utwory Burnsa!
Wszystko jednakże kończy się na świecie, i książę znalazł się nakoniec obok hrabiny Rosen, przechadzającej się tam i napowrót dosyć nerwowym, niecierpliwym krokiem po murawie przed zamkiem. Tuż obok służący oprowadzał dwa konie, gotowe do drogi. Dokoła świat szeroki, słońce, lekki wietrzyk, śpiew ptactwa, niebo i przestrzeń bez końca, wolność! A bliżej — skały, szum potoku, jasna zieloność murawy i droga równa, gładka.
Z początku w milczeniu jechali obok siebie, gdyż jakkolwiek Otton pragnął się przygotować do rozmowy z Gondremarkiem, rozkosz swobody i piękność natury pochłaniały go z siłą, której oprzeć się nie umiał. Skoro jednak zjechali ze skalistej wyniosłości, na której wznosiła się wieża Felsenburga, i groźne mury skryły się przed ich oczyma, hrabina odezwała się wesoło:
— A teraz oddamy konie Karolowi i pójdziemy przez las piechotą. Szalenie lubię błądzić po bezdrożach. Zsiadajmy, książę.
Lecz w tej samej chwili na skręcie drogi ukazała się kareta podróżna, obładowana, sunąca powoli po pochyłości drogi. Wyprzedzał ją o kilka kroków podróżny, mężczyzna wysoki, idąc krokiem spokojnym, z notatnikiem w ręku.
— Sir John! — zawołał książę.
Podróżny schował naprzód do kieszeni swój notatnik, potem spojrzał przez lornetkę na zbliżającą się parę. Poznał ich widać, podniósł laskę w górę, dając nią jakieś znaki. Książę i pani Rosen przyśpieszyli kroku.
Spotkali się na skręcie, gdzie drobny potoczek białą kaskadą spadał ze skalistej ściany i ginął wśród zarośli. Baronet poważnie i z całą etykietą złożył księciu ukłon, pełen szacunku, ale przed hrabiną pochylił głowę lekko, z wyrazem zdziwienia i nieukrywanej ironii.
— Czy to podobna, — rzekł tonem pytania — abyś pani o niczem dotąd nie wiedziała? Pani?
— O czem mam wiedzieć?
— Rzeczy pierwszorzędnej wagi: rewolucya w Mittwalden, Rzeczypospolita ogłoszona, pałac książęcy w popiołach, Gondremark ciężko ranny...
— Henryk ciężko ranny?! — krzyknęła hrabina.
— I mocno cierpiący — dodał baronet poważnie. — Jęki jego...
Nie skończył, gdyż w tejże sekundzie z ust hrabiny padło tak grube przekleństwo, iż w każdej innej chwili słuchacze byliby zadrżeli ze zdumienia. W mgnieniu oka zwinna kobieta znalazła się znów na siodle, i nie troszcząc się o nikogo, w pełnym galopie zniknęła im z oczu.
Dopiero po dłuższej chwili, przyszedłszy do siebie, służący pośpieszył za nią, wszystkiemi siłami przynaglając do biegu swojego rumaka. Konie u karety, spłoszone tym nagłym porywem, w bok się rzuciły, i z trudem zdołano powstrzymać je na brzegu znacznej pochyłości. Echo uderzeń podków o skalistą drogę rozlegało się ciągle, równe, szybkie, jednostajne: hrabina jak błyskawica mknęła po słonecznej drodze. Na jednym z nagłych jej skrętów kobieta, idąca pieszo i z trudem pod górę, ledwo zdążyła umknąć jej z drogi, zachwiała i padła o kilka cali od przepaści. Lecz hrabina nie zwróciła na nią żadnej uwagi: w tej chwili życie ludzkie nie miało dla niej wartości, jeden cel tylko widziała przed sobą i śpieszyła wciąż naprzód, poganiając konia, mijając lotem strzały wzgórza i doliny, szalejąc w biegu.
— Gwałtowna kobieta — zauważył baronet. — Nie myślałem, że ją tak obchodzi...
Ale w tej samej chwili znalazł się w objęciach księcia.
— Moja żona! Gdzie księżna! — błagał przerażony Otton.
— Za mną, na drodze, o dwadzieścia minut... rozstaliśmy się właśnie...
Lecz książę już nie słuchał, biegł we wskazanym kierunku, nie troszcząc się o przyjaciela i szczegóły jego informacyi.