Puszcze polskie/Ludność puszcz polskich

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Puszcze polskie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1936
Druk Biblioteka Polska w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Poznań
Ilustrator wielu autorów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ TRZECI
LUDNOŚĆ PUSZCZ POLSKICH

Niełatwą jest obecnie rzeczą podzielić ściśle tę ludność na dwie chociażby gałęzie, mimo, że sama historja opisywanych puszcz i całego obecnego powiatu bielskiego, ogarniającego Puszczę Białowieską, daje wyraźne, zda się, wskazówki. Cała bowiem ziemia bielska, leżąca pomiędzy Biebrzą, Narwią i Nurcem, w w. XIII-ym należała do książąt halicko-wołyńskich, pierwotną zaś ludność jej stanowiła Ruś Czarna, która to w r. 1264 koło miasta Bielska rozbiła Jadźwingów, władających tą ziemią. W w. XIV puszcza przeszła do Litwy, lecz książęta jej, spokrewnieni z ruskiemi rodzinami panującemi, nie wyparli stąd osadników wschodnich. Uczynili to dopiero potomkowie Jagiełły, którzy skierowali tu Mazurów, osiedlających się na północy Puszczy Białowieskiej. Od tych osadników wywodzą się Podlasianie, nietylko włościanie ale i drobna szlachta, której potomkowie do dnia dzisiejszego przetrwali w powiecie bielskim i w samem mieście. Oni to wytrzebili puszczę, która ciągnęła się aż pod Wysokie Mazowieckie i Ciechanowiec nad Nurcem. Teraz znaczniejsze resztki tej puszczy pozostały pomiędzy szosą Bielsk—Siemiatycze, szczególnie zaś nad wysokiemi, lesistemi brzegami Bugu, gdzie przechowały się jeszcze skrawki dawnych borów. Ziemia bielska posiada znaczną ilość miejsc przedhistorycznych, odnoszących się zapewne do początków kolonizacji ruskiej i mazurskiej. Liczne groby, grodziska i kurhany rozrzucone są po całym powiecie. Samo miasto, leżące przy połączeniu rzeki Białej i Bielanki znane jest od w. XIII. Wojny z kneziami ruskimi i Szwedami nieraz burzyły Bielsk. W roku 1643 został ufundowany tu klasztor karmelitów i w tym samym okresie — kościół farny z kilkoma starożytnemi obrazami. W r. 1664 na mocy nadania — miasto wraz ze starostwem i leśnictwem przeszło do Marji Ludwiki, małżonki króla Władysława IV. W lasach istniały już wtedy liczne wsie mazursko-podlaskie — one to przyczyniły się do uszczuplenia puszczy. W r. 1775 starostwo i miasto na podstawie dekretu królewskiego stało się własnością Izabelli z Poniatowskich, Branickiej, „Pani Krakowskiej“, dobrodziejki Białegostoku. W Puszczy Białowieskiej zetknęły się z sobą dwa szczepy: Czarnorusini i Polacy, oraz dwie kultury: od południo-wschodu i wschodu — bizantyjska, od zachodu — łacińska. Toteż, aczkolwiek zaszły tu wielkie zmiany religijne i społeczne, liczne krzyżowania, przypływy i odpływy ludności, można, coprawda, niezawsze ściśle, dociec jednak istotnego pochodzenia mieszkańców tej lub innej starej osady puszczańskiej. W tym samym mniej więcej czasie ruszyła inna fala osadnictwa ze Starego Mazowsza na „daleką północ“, pociągającą ku sobie przedsiębiorczych, niespokojnych i wojowniczych Mazurów bogactwem swych puszcz, o czem krążyły gadki, budzące wyobraźnię i pragnienie przygód. Część tych „konkwistadorów“ osiadła na stałe w puszczy Szkwańskiej, leżącej w granicach późniejszej ziemi Łomżyńskiej, pomiędzy Narwią, Omulewem, Szkwą i Orzycem. Od w. XIV osadnicy ci wypalili tu ogromne połacie puszczy, zamieniając ją w kraj rolniczy, nabrali cech osobliwych, zmienili znacznie gwarę mazurską i stali się „Kurpiami“, o których mowa w rozdziale o puszczy Myszynieckiej.
Inni natomiast wrąbywali się coraz głębiej w knieję i posuwali się przez pojezierze ku granicom Litwy. W puszczach Augustowskiej, Knyszyńskiej i Świsłockiej Mazurzy oprócz Litwinów, mających osady koło Niemna i na północ od jeziora Wigry, spotkali na swej drodze osiadłych tu Słowian wschodnich. Wyższość kultury, czy też raczej — czynniejsza energja i zdolność do porywu i polotu ducha dopomogły Mazurom utrzymać się wśród innych plemion, a nawet pozyskać nad nimi przewagę moralną i materjalną. Do Mazurów przyłączyli się wkrótce Podlasianie, których awanturniczy duch łowców puszczańskich pognał na północ. Pierwsza poszła drobna szlachta, jak Klimaszewscy, Kownaccy, Zaborowscy, Białaszewscy, utrwaleni aż po dziś w nazwach wiosek, założonych przez nich w tych odległych czasach. Taka ekspanzja Mazurów i Podlasian wypierała coraz bardziej Litwinów ku granicom Litwy właściwej a zarazem usprawiedliwiała sceptycyzm ich co do swego dalszego losu. Wyrażało się to w odpowiedzi Litwina na pytanie, jak się ma? „Kajp żyrnis pri kialo“. Żyję jak groch przy drodze, — mruczał, ponuro patrząc siwemi oczami. Czarnorusini odznaczają się jeszcze głębszą ponurością, wywołaną, być może, ciężką dolą historyczną, lub też ciągłem obcowaniem z puszczą, gdzie trudnili się smolarstwem, dziegciarstwem, bednarstwem i kłusownictwem, za które nieraz wszakże dawali gardło. Mazurzy i Podlasianie — to już zupełnie inny lud — towarzyski, wesoły, wylewny, wygadany acz kłótliwy, skory do pieniactwa, a pełen instynktu posiadania. Lubi on „przed rakami i po rakach udźgać się, jak czterech chłopów“, a „utrapienica“ — inaczej — siwucha, sznapa lub „obraza-boska“, choć „smoli ją“, „goli“ i „zakrapia“ potężnie, — nie szkodzi mu, jak też i tabaka, którą Mazurzy puszczańscy palą i zażywają z tabakier brześcianych. Umieją oni też zakląć tak dosadnie i siarczyście, że Litwin aż żegnać się zacznie, a Czarnorusin zębami tylko zgrzytnie i mruknie cichutko: „obyć ciebia małaszka (błyskawica bez grzmotu) spaliła“. A chłopak mazurski, strzegąc, po miejscowemu zaś — „piląc“ konie, patrzy i słucha, jak „furgają“ i „cilikają“ wróble, jak „tarkocze“ koło młyńskie, a w krzakach słowik „wycina“. „Bajki on lubi robić komuś nawzder“, co ma znaczyć, że ochoczy jest do czynienia naprzekór, dla żartu, dla śmiechu.
Ubiór swój tradycyjny włościanie zmienili w dobie obecnej, bo fabryki białostockie, choroszczańska i supraślskie nauczyły ich używać fabrycznych tkanin — wełnianych i bawełnianych, a żydki — krawcy do miejskich przyzwyczaili ich mód. Dawniej zaś nosili długie, białe, szare lub granatowe sukmany, nieraz nawet z pętlicami, krótkie kurty ciemne i jasne, płócienne koszule, pasy barwne, lniane portki, zakładane w buty z cholewami, czapki kształtu, jaki komu do gustu przypadł, ten okrągłą, tamten rogatywkę ze smuszkami. Kobiety wdziewały sukienne „przyjaciółki“ do kolan, zdobne w metalowe guzy, cienkie koszule płócienne z wykładanym kołnierzykiem — krezą, na głowie — chusty lub czepki, a na plecach wełniany szal barwny — pasiasty lub kratkowany. Spódnice noszono tu długie z perkalików ciemnych, lub białe z fartuchami. Niedawno jeszcze dziewczyny chełpiły się warkoczami, w węzeł ułożonemi i iglicą spiętemi, na to zaś wianek wkładano lub całe uczesanie zdobiono pękami kwiatów. Ale teraz zdobywa sobie palmę zwycięską „ondulacja“, o wiankach i kwiatkach zapomniano.
Starzy Biało- i Czarnorusini noszą jeszcze sukmany szare, świtki z samodziału wełnianego ze stojącym, niskim kołnierzem, przepasane różnobarwnym pasem, czapki siwe, barankowe z czarnym wierzchem i z klapą na uszy. Kobiety zdobiły dawniej głowy w namietki i czepki; stroiły się w gorsety, sine kaftany do kolan, fałdowane z tyłu. Dziewczyny zaczesywały włosy gładko... Ale są to już czasy przeszłe. Fabryka, miasto, moda i reklama handlowa zabijają lub nawet zabiły już dawny, malowniczy strój.
Domy wiejskie dekowane są gontami lub słomą, mają wysokie progi i okna szerokie, obok — stodoła z małem okienkiem — „wyglądkiem“, chlewek — „karmik“ dla wieprzków, szopa i stajnia, gdzie wiszą „duhy“, stoją kałamuszka i wóz z „hołoblami“ na modłę rosyjską. Na wschodnich krańcach puszcz, gdzieś na obrzeżach bagien, znaleźć można pierwotną chatę poleską, niską, o wnętrzu ciemnem i wielkim piecu...
Poza zwykłem zbożem, sieje ludność miejscowa buber (boby), bluscyk (fasolę) i saczewkę (soczewicę), a na ziemiach lepszych — uprawia ten i konopie. „Kścią się“ (kwitną) sady koło zagród, na łąkach pasterze nawołują bydło i odpędzają wilki drewnianą trąbą — ligawką, „żywinę“ zaś popędzają długiem „batlorzyskiem“ i okrzykami: „heć, kse, byciu!“ W zimie po chatach baby i dziewczyny tką grube płótno — „part“ na spódnice, portki, onucze, obrusy, ręczniki i — cienkie, białe lub ze wstawkami wzorzystemi. Są to słynne „przetykanki“ z nici barwnych, wykonywane podług wzoru geometrycznego — pozostałość prastarego tkactwa. Takie „przetykanki“ o misternym rysunku zdobią koszule i suknie kobiet i mężczyzn na piersiach, ramionach i rękawach. Puszczańskie niewiasty pochwalić się mogą jeszcze bardziej artystyczną robotą — haftami ażurowemi. Z tych haftów szyją się czepki oczepinowe oraz czepki dla mężatek, niezmiernie delikatne w rysunku, nieustępujące najwyszukańszym wzorom. Ludność puszczańska przed wojną jeszcze ubierała się we własne samodziały wełniane, lecz dziś towary fabryczne niemal zupełnie wyparły je z użycia. — Mężczyźni to sami oracze, majdaniarze, smolarze, rybacy, drwale, flisacy, pasterze, kłusownicy, a na pograniczu — przemytnicy. Te dwa ostatnie zawody uważane są za rycerskie i nie przynoszące ujmy honorowi. W głębi duszy człowieka tutejszego tkwi niezłomne przekonanie, że zwierzynę i ptactwo Pan Bóg „puścił wolno“ do kniei i że nie mogą być one czyjąś własnością wyłączną. Kłusownik czuje się więc niesprawiedliwie ściganym i, jako napadnięty i skrzywdzony, uważa się za uprawnionego do walki wszelkiemi dostępnemi mu sposobami. Sąsiedzi podzielają jego poglądy, chętnie przechowają u siebie broń i zdobycz kłusownika, a podejrzanego o zabicie jelenia, sarny lub głuszca nie wydadzą. Taki sam stosunek utrwalił się u ludności względem innego awanturniczego procederu — przemytu, istniejącego na północy i zachodzie terenu, zajętego przez puszcze. Wieśniacy i mieszczuchy znają doskonale wszystkich „prowoderów“, idących tajnemi przesmykami na czele bandy „muzykantów“, niosących kontrabandę, która w żargonie miejscowym zowie się „pekele“. Sunie taki prowoder, niczem wilk w miocie, węsząc wszędzie „szmekera“ — strażnika i „poimczyka“ — szpiega, otrzymującego nagrodę za wykrycie nieoclonych towarów. Skradając się i narażając wolność swoją i życie, przemytnik liczy ściśle, jak wysokie „ryzyko“ zapłacą mu chciwi kupcy za przemycone z Prus lub Litwy papierosy, cygara, lekarstwa, kokainę i jedwab... Wiedzą o tem wszyscy Mazurzy, Białorusini, Litwini i Kurpie, a jednak nikt słowa nie piśnie, chyba że do „poimczyków“ przystanie, ale niebezpieczna to karjera, wokoło której zgęszcza się coraz bardziej atmosfera zemsty, nie liczącej się z niczem i nie cofającej się przed niczem, choćby to miała być robota „mokra“ lub „czerwona“, bo krwią przypieczętowana. O puszczańsko-pogranicznych „Janosikach“ krążą nieraz legendy, a niejeden „prowoder fartowy“ lub „muzykant“ udały, urodziwy i bogaty zakłóca spokojny sen krasawic z puszcz Augustowskiej, Knyszyńskiej i Zielonej..., gdzie przemytnicy, ścigani przez straż graniczną, przepadają bez śladu i wieści.
Rzemieślnicy — szewcy, krawcy, kowale, bednarze, powroźnicy obsługują potrzeby ludności puszczańskiej. Sporo też znajdzie się tam garncarzy, a wyroby ich zasługują na uwagę i nieraz wprowadzają w zdumienie swą niezwykle piękną, estetyczną formą i mistrzowskiem wykonaniem: misy i dzbany z pobiałką, żółte i zwykłe „siwaki“ — zupełnie czarne, bez polewy, tak odpolerowane gładzikiem, iż wydaje się, jakgdyby poddano je grafitowaniu. Motywy rysunkowe na przedmiotach polewanych odpowiadają trybowi życia ludności leśnej. Są to więc ptaki, swastyki, drzewko — emblematy rolnicze i łowieckie. Inne znów — odpowiadają emocjonalnym przeżyciom, a więc te same ptaki, liście, swastyki, lecz wyrażające ruch. Wśród dzbanów pojawiają się już kształty tykwowe z długą szyjką i rozszerzeniem na niej. Uczeni widzą w tem wpływy południa. Ciekawe są tu gliniane niecki na trzech nóżkach, z tulejką dla wstawienia drewnianej rękojeści. Naczynia tego rodzaju służą do warzenia strawy na węglach lub na małym ogniu, a są bardzo pospolite w stepach Kirgizkich i w Azji Środkowej.
Ludzie leśni przechowali zabobony i przesądy, ciemne nieraz jak puszcza. Naprzykład, gdy w zimie umrze pszczelarz, ktoś z rodziny „budzi“ pszczoły w ulach, bo inaczej może zginąć cały rój; podczas pogrzebu we wsi nikt nie powinien spać, gdyż inaczej śmierć zapamięta to sobie. Do wozu z nieboszczykiem należy zaprzęgać wyłącznie wałacha, lecz nigdy klaczy, która stałaby się jałową; rodzice nie wynoszą sami umarłego dziecka z chaty, gdyż wszystkim innym dzieciom w rodzinie groziłaby śmierć. W domu, gdzie mieszka narzeczony, przez trzy ostatnie miesiące roku nie wolno ruszać kołowrotka i krosien, gdyż młodzieniec „nadaremnie kręciłby się, jak wrzeciono“. Tam i sam po Zielonych Świątkach chłopi palą w nocy pod krzyżami brzozy, któremi umajone były domy. Taki zwyczaj jest niezawodnie echem prasłowiańskiej Kupały, a koło Tykocina nazywa się nawet „Kupalnocki“.
Mazurzy, mieszkający na obszarze puszczańskim, przechowali niektóre obyczaje, których początek tkwi we wczesnem średniowieczu. Do takich należy chodzenie na zapusty z kozą, bocianem, w wigilję zaś Nowego Roku — z niedźwiedziem i wymuszanie „wołoczebnego“ — datków, pod groźbą, że krowy mleka dawać nie będą, a robactwo zniszczy zboże i len. W środę popielcową w sieni sąsiadów rozbijają garnek z popiołem, skaczą przez pień drzewa, ustawionego w karczmie, co sprzyja urodzajowi wysokiego lnu i owsa. Do tych prastarych ech pogańskich należy śmigus wielkanocny i obyczaj „wykupu“ przy obnoszeniu przez dziewuchy młodej sosenki ozdobnej — „gaiku“, jak również tarzanie się gospodarzy po runi żyta i obrzędowa uczta w dzień św. Jerzego (24 kwietnia), dni wianków, końskiego i wołowego wesela na Zielone Świątki, palenie ognia nieraz na szczycie starych grodzisk w noc świętojańską, różne wróżby itd. Obrządki, poprzedzające i następujące po ślubie, niczem prawie nie różnią się od przyjętych we wsiach polskich, tylko w Puszczy Białowieskiej w wigilję ślubu starszy drużba — „starosta“ lub „rajko“ wyprowadza pannę młodą z komory na ręczniku, co ma dowodzić łagodności jej charakteru, poczem usadawia ją obok narzeczonego. Panna udaje, że jest zawstydzona, więc odwraca się od oblubieńca, a swachy śpiewają:

Nie siedź — i bokiem
bo to narokom;
siadaj prościusieńko,
hlani milusieńko.

Obyczaje ślubne Mazurów puszczańskich zaczynają się od „sprosin“, nieraz potrójnych, przyczem panna młoda dostaje upominki. Wszyscy goście dzielą się na drużyny — pana młodego i panny młodej, a na czele pierwszej występuje rajko, dziewosłąb, swat lub starosta, drugiej zaś przewodzi — starościna. Pieczywo weselne: korowaje, kołacze, kukiełki, szyszki, byczki, huski i gąski mają różne kształty i ozdoby, a każda z nich ma swoje nieraz magiczne znaczenie, chociaż zatarło się już ono w pamięci ludu. Dziewiczy wieczór, gdy przyjaciółki panny młodej wiją wieńce dla oblubieńców przy ciągłych śpiewach, posiada prawdziwą poezję i urok i wyraża cześć dla czystości dziewiczej, o czem mówi taka naprzykład śpiewka:

Uwili wianek z ziela zielonego,
Uproś, Anulu, ojceńka rodnego.
Dziękuję tobie, mój ojceńku za to,
że mój wianusek, jako scere złoto.

Zachowała się tradycja obrony bramy zagrody i drzwi domostwa przed przybywającym do ślubu panem młodym, gdy targu o poczesne i „kosę“, czyli warkocz panny młodej dobija starosta przy całkowitem milczeniu oblubieńca, ponieważ skromność jego, powaga i dostojeństwo nie pozwalają brać czynnego udziału w ceremonjach wstępnych: w obdarowaniu wieńcem panny młodej, posadzonej na dzieży i kożuchu, ani w rozplecinach, gdy to druchny śpiewają: „nie mas takiego na świecie, kto nasej Kasince warkoc rozplecie“ — ale rajko mimo to sprzeda warkocz, aż zaśpiewają znów druchny:

— Brat, nie brat — Tatarzyn,
Sprzedał siostrzyczkę za talar,
ruciany wianusek za sóstek
jej białe licko oddał tak.

„Nabyty“ warkocz zawsze rozplata starszy brat lub też najbliższy krewny. Rozpleciny warkocza są symbolem niewinności dziewicy. Od tej chwili aż do oczepin chodzi ona z rozpuszczonemi włosami. Zwyczaj ten zmienia się w zależności od miejscowości; koło puszczy Białowieskiej rozpleciny następują już po ślubie. Przed wyjazdem do kościoła, przed końmi stawiają korowaje, co ma zabezpieczyć obfitość wszelkiego dobra na drodze życiowej młodej pary, to samo znaczenie ma nadnarwiański zwyczaj ucałowania weselnego chleba przed wyruszeniem do kościoła, lub zawiązywanie koszuli panny młodej pod szyją lnem. Przy oczepinach wszystkie mężatki przyjmują młodą do swego grona, całując ją w usta. Ceremonja ta odbywa się przy akompanjamencie śpiewu druchen. Starosta weselny w miejscowościach puszczańskich zachował wszystkie niemal cechy swego pierwotnego, pogańskiego dostojeństwa, a mianowicie — jest on niby prasłowiańskim kapłanem przy zrękowinach i stróżem uświęconych tradycyj. Emblematem jego władzy jest ozdobna różdżka weselna, jak również wspaniała „korona“ u starościny, która dzieli z nim w pewnych wypadkach trudy nad ścisłem wykonaniem etykiety obrzędowej.
Najwięcej pogłosów siwej przeszłości zachowali Biało- i Czarnorusini, którzy przysięgają, że widzieli nagich, kosmatych topielców w toni jezior i rzek — wilkołaków zaś w kniei i na bezdrożach; są też niezmiernie wrażliwi na wykonanie tradycyj obyczajowych, i to tak dalece, że, gdy panu młodemu nie chce się przed „wieńczeniem“ płakać, swaty śpiewają natarczywie i prawie groźnie: „Ne płacze Michałko; ne płacze; dati jomu horkoj cibuli pod oczy“.
Niedawno jeszcze państwo młodzi, wchodząc do chaty po ślubie, musieli się kłaniać w stronę honorowego kąta — pokucia, gdzie w przedchrześcijańskiej erze stawiano posążek bożka domowego. Łożnicę dla młodej pary urządzają częstokroć na toku, gdzie się młóci zboże i to ze snopów niewymłóconego żyta, co ma przysporzyć dzieci płci męskiej. Przy wejściu młodej mężatki do domu małżonka, świekra wychodzi naprzeciwko niej w kożuchu, wywróconym wełną nazewnątrz, i usadawia na dzieży z ciastem. Jest to symboliczne oddanie młodej kobiecie jej gospodarstwa.
Taki ściśle przestrzegany tradycjonalizm jest niezmiernie charakterystyczny i, jak twierdzą niektórzy badacze, zależy od pozostałości obyczajów i przesądów z okresu pogaństwa, poczęści zaś przejawiają się w nim późniejsze wpływy mistycyzmu mongolskiego. Do takich obyczajów zamierzchłej przeszłości prasłowiańskiej lub narzuconych przez najeźdźców azjatyckich należy przedewszystkiem obrona domu panny młodej, gdyż w Azji istnieje w naszych jeszcze czasach zwyczaj „umykania“ czyli porywania dziewicy. U Biało- i Czarnorusinów obyczaje ślubne zbliżone są do mazurskich z pewną, być może, odmianą związanych z niemi zabobonów. I tu starszy swat, rajko kieruje wszystkiem. On to rozpoczyna tradycyjne ceremonje, śpiewając do panny młodej:

Najechało gościków, aj — pełny dwór.
Aj zaznaj, poznaj, kotory twój?
Szto u zieleni, szto u czerwieni
to — nie mój,
Szto u siweńku, na woroneńku
to — to mój!

On też ów „dziewosłęb“ daje znak zakończenia prasłowiańskiej „swadźby“ — ślubu, który w obecności drużyn weselnych, a więc ogółu został przez niego, jako przez uosobienie pogańskiego kapłana, uznany symbolicznie za prawomocny i zgodnie z tradycją zawarty. Są to bardzo dawne obyczaje, pełne uroku i głębokiego znaczenia, nietylko religijnego, ale i społecznego. Ze smutkiem jednak stwierdzić należy, że obecnie uległy one wielkim zmianom i banalnym uproszczeniom. W głuchych wsiach, po skrajach bagien przetrwały jeszcze aż do naszych czasów znachorki i czarownice, które leczą od wszelkich chorób, wróżą, urzekają, robią „zakruty“ w polu, od czego nie rodzi się żyto, a na gospodarzy spadają różne klęski; umieją przyrządzać „zadanie“ ze sproszkowanych wężów, ropuch, jaszczurek i żółci; od zażycia tego środka ludzie chorują długo i umierają. Czarownice warzą też różne „lubczyki“, a najpotężniejszemi są dwie kostki — „haczyk i widełki“ — nietoperza, zjedzonego przez mrówki. Haczyk przyciąga serce, widełki odpychają je. Któż jednak potrafiłby opisać wszystkie te zabobony i przesądy, te czary przechowane nietylko przez Białorusinów, ale nawet przez Mazurów, co to hen — przed siedmiu wiekami wdarli się zbrojnie na ziemie Jaźdwingów i utrzymali się na niej aż do naszego wieku radja i samolotów? Nie mamy powodów wstydzić się siwych przesądów, są one bowiem echem dawnych tradycyj, opartych na empiryzmie pierwotnym, który jest również nieśmiertelnym i w społeczeństwach angielskiem, francuskiem i skandynawskiem. Dawny wpływ tych przeżytków uległ głębokim przemianom i pociąga ku sobie teraz raczej podświadomie wyczuwany romantyzm — ten promyk w mętnej szarości życia. Zresztą, mój Boże, czyż puszcza i jej rozgwar, zrozumiały ludziom, urodzonym pomiędzy Bugiem, Narwią, Niemnem, Biebrzą, Nurcem i Szkwą, nie są źródłem wszelakiej tajemnicy i wrażliwości na dalekie poszepty minionych wieków? Płynie rzeka czasu i płat po płacie unosi pianę przeszłości. W jej bystrzu i wirach stare obyczaje, pieśni i wierzenia pogrążają się, niby liście nenufarów, i nie wypływają już nigdy. Ktoś kiedyś zmierzy może i zważy wartość tego, co było i minęło, i tego, co z szalonego nurtu wypłynęło dziś na powierzchnię życia, jawne i, zda się, wciąż żywe. Jakiż wyrok wyda ten badacz zimny i ścisły? Któż to przewidzieć zdoła?




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.