Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień czterdziesty siódmy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 47. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ CZTERDZIESTY SIÓDMY.

Nazajutrz, cygan oznajmił nam że oczekiwał nowego dowozu towarów i dla bezpieczeństwa, umyślił jakiś czas w tem miejscu przepędzić. Z przyjemnością przyjęliśmy tę nowinę, niepodobna bowiem było w całem pasmie Sierra-Moreny wynaleźć czarowniejsze położenie. Z rana, zapuściłem się z kilku cyganami na polowanie w góry, wieczorem zaś wróciwszy, złączyłem się z resztą towarzystwa i słuchałem dalszego opowiadania naczelnika, który zaczął w te słowa:

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

Wróciłem do Madrytu z Toledem, który szczerze obiecywał sobie wynagrodzić czas stracony w klasztorze kamedułów. Przygody Lopeza Soarez żywo go zajęły, przez drogę opowiedziałem mu bliższe szczegóły, kawaler bacznie im się przysłuchiwał, nareszcie rzekł: «Wchodząc niejako w nową epokę życia po pokucie, należałoby zacząć je od wyświadczenia komu dobrego uczynku. Żal mi tego biednego młodzieńca który bez przyjaciół, znajomych, chory, opuszczony, a do tego zakochany, sam nie wie jaką sobie dać radę w obcem mieście. Avarito, zaprowadzisz mnie do Soareza, być może że mu się na co przydam.»
Zamiar ten ze strony Toleda, bynajmniej mnie nie zdziwił, od dawna już bowiem miałem sposobność przekonania się o jego szlachetnym sposobie myślenia i skwapliwości do niesienia pomocy drugim.
W istocie, przyjechawszy do Madrytu, kawaler natychmiast udał się do Soareza. Poszedłem za nim. Zaraz na samem wejściu, dziwny nas uderzył widok. Lopez leżał w najgwałtowniejszej gorączce. Oczy miał otwarte ale nic nie widział, czasami tylko błędny uśmiech przelatywał mu po spiekłych ustach, snać marzył wtedy o ukochanej Inezie. Tuż przy nim w obszernem krześle siedział Busqueros, ale także nie obejrzał się nawet gdyśmy wchodzili. Zbliżyłem się do niego i poznałem że spał. Toledo przystąpił do sprawcy nieszczęść biednego Soareza i targnął go za ramię. Don Roque ocknął się, przetarł oczy, wytrzeszczył je i zawołał: «Co widzę, Señor don Jose, tutaj. Wczoraj miałem zaszczyt spotkania w Prado j. o. księcia Lernę, który pilnie mi się przyglądał, zapewne chciał się ze mną bliżej poznać. Jeżeli jego księżęca mość potrzebuje moich usług, racz Señor oświadczyć zacnemu swemu bratu że każdej chwili gotów jestem na jego rozkazy.» Toledo powstrzymał potok słów Busquera któremu nie przewidywał końca i zapytał go: «Nie o to tu teraz chodzi, przyszedłem dowiedzieć się jak się ma chory i czyli czego nie potrzebuje?» — «Chory ma się źle — odpowiedział Don Roque — przedewszystkiem zaś potrzebuje zdrowia, pociechy i ręki pięknej Inezy.» — «Co do pierwszego — przerwał Toledo — pójdę natychmiast po lekarza mego brata, który jest jednym z najbieglejszych w Madrycie.» — «Co drugiego — dodał Busqueros — nic mu Señor nie pomożesz, gdyż nie wrócisz życia jego ojcu, względem zaś trzeciego, mogę zapewnić że nieszczędzę zachodów aby przyprowadzić ten zamiar do skutku.» — «Jako? — zawołałem — umarł ojciec Don Lopeza?» — «Tak jest — odpowiedział Busquero — wnuk tego samego Inniga Soareza, który przebywszy wiele mórz założył dom handlowy w Kadyxie. Chory miał się już daleko lepiej i wkrótce zapewne byłby zupełnie odzyskał siły, gdyby odebrana wiadomość o śmierci sprawcy jego życia, nie była go powtornie rzuciła na łoże. Ponieważ jednak Señor — mówił dalej Busqueros zwracając mowę do Toleda — szczerze zajmujesz się losem mego przyjaciela, pozwól abym ci towarzyszył w wyszukaniu lekarza i zarazem ofiarował moje usługi.» To mówiąc obaj wyszli, ja zaś sam zostałem przy chorym. Długo wpatrywałem się w blade jego oblicze, na które cierpienia w tak krótkim czasie w zmarszczkach wybiegły i w duchu przeklinałem natręta, jako przyczynę wszystkich nieszczęść Soareza. Chory usnął, wstrzymywałem oddech aby mimowolnem poruszeniem nie przerwać mu chwili spoczynku, gdy wtem zastukano do drzwi. Zniecierpliwiony, wstałem i na palcach pomykając się ku drzwiom poszedłem otworzyć. Spostrzegłem nie młodą już ale nader przyjemnej postaci kobietę, która widząc że kładłem palec na ustach na znak milczenia, kazała mi abym wyszedł do niej do sieni. «Mój młody przyjacielu — rzekła do mnie — nie mógłbyś mi powiedzieć jak się ma dzisiaj Señor Soarez?» — «Zdaje mi się że nie dobrze — odpowiedziałem — ale w tej chwili usnął i mam nadzieję że sen go nieco pokrzepi.» — «Mówiono mi że jest mocno cierpiącym — ciągnęła dalej nieznajoma — i pewna osoba która szczerze się nim zajmuje prosiła mnie, abym sama przekonała się o stanie jego zdrowia. Bądź tak grzecznym i jak się przebudzi oddaj mu ten bilecik. Jutro przyjdę sama dowiedzieć się czy mu lepiej.» Przy tych słowach dama znikła, ja zaś schowałem bilecik do kieszeni i wróciłem do izby.
Po chwili wrócił Toledo z lekarzem. Zacny kapłan Eskulapa, przypomniał mi z postaci doktora Sangra Morena, zastanowił się nad chorym, pokiwał głową, poczem dodał że w tej chwili za nic nie mógł ręczyć, że jednak pozostanie przez całą noc przy Soarezie i że nazajutrz będzie w stanie udzielenia ostatecznej odpowiedzi. Toledo uścisnął go przyjacielsko, polecił aby nie szczędził wszelkich starań i wyszliśmy razem obiecując sobie, każdy w duszy, nazajutrz ze świtem powrócić. W drodze opowiedziałem kawalerowi odwiedziny nieznajomej kobiety, wziął odemnie bilecik i rzekł: «Jestem pewnym że to jest pismo pięknej Inezy, jutro jeżeli Soarez będzie zdrowszym, możemy mu je oddać. W istocie radbym połową życia okupić szczęście tego młodego człowieka, któremu zadałem tyle cierpień. Ale już jest późno, my także po naszej podróży potrzebujemy wypoczynku. Chodź, przespisz się u mnie.» Z chęcią przyjąłem zaproszenie człowieka do którego co raz silniej zacząłem się przywiązywać i posiliwszy się wieczerzą, niebawem twardym snem zasnąłem.
Nazajutrz, poszliśmy do Soareza. Po twarzy lekarza poznałem że sztuka odniosła zwycięstwo nad niemocą. Chory był jeszcze bardzo osłabionym, ale poznał mnie i szczerze powitał. Toledo opowiedział mu jakim sposobem stał się przyczyną jego potłuczenia, zapewnił że użyje wszelkich środków aby mu w przyszłości wynagrodzić doznane boleści i prosił, aby odtąd raczył uważać go za przyjaciela. Soarez wdzięcznie przyjął tę ofiarę i osłabioną rękę podał kawalerowi. Toledo wyszedł do drugiego pokoju z lekarzem, wtedy korzystając ze sposobności oddałem Soarezowi bilecik. Słowa w nim zawarte zapewne były najlepszem lekarstwem, gdyż Lopez siadł na łóżku, łzy puściły mu się z oczu, przycisnął pismo do serca i głosem przerywanym łkaniami rzekł: «Wielki Boże, więc nieopuściłeś mnie, nie jestem przecie sam jeden na świecie. Ineza, moja droga Ineza, niezapomniała o mnie, ona mnie kocha! Ta zacna pani d’Avaloz, sama była aby dowiadywać się o moje zdrowie.» — «Tak jest, Señor Lopez — odpowiedziałem — ale przez miłość boską, uspokój się, nagłe wzruszenie mogłoby ci zaszkodzić.» Toledo usłyszał ostatnie moje słowa, wszedł więc z lekarzem, który zalecił choremu przedewszystkiem spoczynek, przepisał mu chłodzące napoje i obiecawszy powrócić wieczorem oddalił się. Po chwili, drzwi otworzyły się i ujrzeliśmy wchodzącego Busquera. «Brawo! — zawołał — wyśmienicie, nasz chory jak widzę jest dziś daleko zdrowszym! Tem lepiej, wkrótce bowiem będziem musieli rozwinąć całą naszą czynność. W mieście rozchodzi się pogłoska, że córka bankiera w tych dniach wychodzi za mąż za księcia Santa-Maura. Niech sobie gadają co chcą, zobaczymy kto postawi na swojem. Spotkałem właśnie w gospodzie pod złotym jeleniem jednego dworzanina z orszaku księcia, i dałem mu lekko uczuć, że nie mieli tu po co przyjeżdżać.» — «Bezwątpienia — przerwał Toledo — i ja mniemam że Señor Lopez nie powinien tracić nadziei, atoli w takim razie, pragnąłbym abyś waszeć nie mieszał się do niczego.» Kawaler wyrzekł te słowa z przyciskiem, Don Roque snać nie śmiał mu nic odpowiedzieć, uważałem tylko że z przyjemnością poglądał na Toleda żegnającego się w tej chwili z Soarezem.
«Piękne słówka do niczego nas nie doprowadzą — rzekł Don Roque, gdyśmy zostali sami — tu trzeba działać i to jak najśpieszniej.» Gdy natręt domawiał tych słów, usłyszałem stukanie do drzwi. Domyśliłem się że to była pani d’Avaloz, szepnąłem więc do ucha Soarezowi aby wyprawił Busquera tylnemi drzwiami, ale ten oburzył się na te słowa i rzekł: «Tu trzeba działać — powtarzam — jeżeli zaś to są odwiedziny mające styczność z główną naszą sprawą, ja muszę być przy nich obecnym, albo przynajmniej słyszeć całą rozmowę z drugiego pokoju.» Soarez rzucił błagalny wzrok na Busquera, który widząc że chory mocno sobie życzył jego obecności, wszedł do pobocznej izby i ukrył się za drzwiami. Pani d’Avaloz nie długo bawiła, z radością powitała powrót Soareza do zdrowia, zapewniła go że Ineza nie przestała o nim myśleć, ani go kochać, że na jej prośby przyszła go odwiedzić i że nakoniec Ineza niespokojna o niego, dowiedziawszy się o nowem nieszczęściu jakie nań spadło, postanowiła tego wieczora odwiedzić go z ciotką i słowami pociechy i nadziei, dodać mu odwagi do przecierpienia przeciwnych chwil losu.
Po odejściu pani d’Avaloz, Busqueros wpadł znowu do pokoju i rzekł: «Co słyszałem? piękna Ineza chce nas odwiedzić dzisiejszego wieczora. Otóż to jest dopiero prawdziwy dowód miłości. Biedna dziewczyna nie myśli nawet że tym nierozważnym postępkiem może zgubić się na wieki, ale my tu za nią pomyślimy. Señor Don Lopez, biegnę do moich przyjacioł, rozstawię ich na czatach i każę aby nikogo z obcych nie wpuszczali do domu. Bądź spokojnym, ja całą sprawę biorę na siebie.» Soarez chciał mu coś odpowiedzieć, ale Don Roque wyskoczył jak oparzony. Widząc że zanosi się na nową burzę i że Busqueros znowu zamyślał wypłatać jakiego figla, nie mówiąc ani słowa choremu, pobiegłem czemprędzej do Toleda i opowiedziałem mu wszystko co zaszło. Kawaler zachmurzył czoło, zamyślił się i kazał abym wrócił do Soareza i zapewnił go, że użyje wszelkich środków dla zapobieżenia niedorzecznościom natręta. Wieczorem, usłyszeliśmy turkot zatrzymującego się powozu. Po chwili weszła Ineza z swoją ciotką. Nie chcąc także być natrętnym, cichaczem wysunąłem się za drzwi, gdy w tem na dole doszedł mnie hałas. Zbiegłem i ujrzałem Toleda wiodącego żywą sprzeczkę z jakimś nieznajomym. «Mości panie — mówił cudzoziemiec — zaręczam panu że potrafię tu wejść. Moja narzeczona naznacza sobie w tym domu schadzki miłosne z jakimś mieszczaninem z Kadyxu, wiem o tem z pewnością. Przyjaciel tego niegodziwca, pod złotym jeleniem w obecności marszałka mego dworu, werbował jakichś urwiszów, którzy mieli mu dopomagać w pilnowaniu, ażeby kto nie spłoszył pary gołębi.»
«Przebaczysz Señor — odpowiedział Toledo — ale żadnym sposobem nie mogę pozwolić mu wejść do tego domu. Niezaprzeczam że przed chwilą weszła tu młoda kobieta, ale jestto jedna z moich krewnych, której nikomu ubliżyć nie dozwolę.» — «Kłamstwo — krzyknął nieznajomy — kobieta ta jest Inezą Moro i moją narzeczoną.» — «Señor, nazwałeś mnie kłamcą — rzekł Toledo — nie wchodzę czyli masz słuszność lub nie, ale ubliżyłeś mi i za nim krok ztąd postąpisz, raczysz dać mi zadość uczynienie. Jestem kawaler Toledo, syn księcia Lerny.» Nieznajomy uchylił kapelusza i odparł: «Książe Santa-Maura gotów jest na twoje Señor rozkazy.» To mówiąc odrzucił płaszcz i dobył szpady. Latarnia zawieszona nad drzwiami rzucała blade światło na walczących, ja przytuliłem się do ściany oczekując końca tej nieszczęsnej przygody. Nagle książe wypuścił szpadę z ręki, schwycił się za piersi i padł jak długi. W tej chwili, jak na szczęście, lekarz księcia Lerny przychodził odwiedzać Soareza, Toledo przyprowadził go do księcia, i z niespokojnością zapytał czy rana jest śmiertelną. «Bynajmniej — odrzekł lekarz — każcie go tylko jak najśpieszniej przenieść do domu i opatrzyć, za kilkanaście dni będzie zdrów, szpada wcale nie tknęła płuc.» To mówiąc podał rannemu orzeźwiające sole, Santa-Maura otworzył oczy, wtedy kawaler przystąpił do niego i rzekł: «Mości książe, nie myliłeś się, piękna Ineza jest tutaj, u młodego człowieka którego kocha nad życie. Potem co pomiędzy nami zaszło, sądzę że wasza książęca mość jesteś zbyt szlachetnym, abyś chciał zmuszać młodą dziewczynę do zawarcia związku przeciwnego jej sercu.» — «Señor kawalerze — odparł słabym głosem Santa-Maura — niegodzi mi się powątpiewać o prawdzie słów twoich, wszelako dziwi mnie, że piękna Ineza sama nie uprzedziła mnie iż serce jej nie jest już wolnem. Kilka słów z jej ust, lub kilka liter jej ręką napisanych.....»
Książe chciał mówić dalej ale powtórnie omdlał, odniesiono go do domu, Toledo zaś pobiegł na górę donieść Inezie, czego wymagał jej zalotnik dla zostawienia jej w spokoju i zrzeczenia się jej ręki. Cóż mam wam więcej powiedzieć, sami domyślacie się końca przygody. Soarez, zapewniony o miłości kochanki szybko powracał do zdrowia. Stracił ojca ale natomiast pozyskał przyjaciela i żonę, ojciec bowiem Inezy, niepodzielający nigdy nienawiści jaką pałał ku niemu nieboszczyk Gaspar Soarez, z chęcią zezwolił na ich połączenie. Państwo młodzi natychmiast po ślubie wyjechali do Kadyxu. Busqueros odprowadzał ich o kilka mil za Madryt i potrafił wyłudzić od nowożeńca, za mniemane przysługi, kiesę złota. Co do mnie, sądziłem że los nigdy nie zetknie mnie już z nieznośnym natrętem do którego czułem niewymowną odrazę, ale tymczasem inaczej się stało. Od pewnego czasu, kilka razy zauważyłem że Don Roque wymawiał nazwisko mego ojca. Przewidywałem że znajomość ta nie może być dla nas korzystną, zacząłem więc śledzić każdy jego krok i dowiedziałem się: że Busqueros miał krewnę nazwiskiem Gittę-Salez, którą chciał koniecznie wydać za mego ojca, wiedząc że Don Avadoro był człowiekiem majętnym a może nawet bogatszym niż powszechnie sądzono.
W istocie, piękna Gitta zajmowała już mieszkanie w domu na przeciwko ciasnej uliczki, na którą wychodził balkon mego ojca.
Ciotka moja była już naówczas w Madrycie. Nie mogłem wytrzymać aby jej nie uściskać. Zacna pani Dalanosa widząc mnie rozczuliła się do łez, wszelako zaklinała mnie, abym się nie pokazywał na świat dopóki czas mojej pokuty nie upłynie. Opowiedziałem jej zamiary Busquera. Uznała że należało koniecznie je zniweczyć i udała się po radę do wuja swego szanownego Teatyna Hieronima Santez, ale ten stanowczo odmówił jej swojej pomocy, utrzymując że zakonnik nie powinien wdawać się w sprawy światowe, że wtedy tylko mieszał się do spraw rodziny gdy chodziło o pogodzenie zwaśnionych, lub zapobieżenie zgorszeniu, o wszystkich zaś wypadkach innego rodzaju wcale nie chciał słyszeć. Tak oddany własnym moim środkom, chciałem zwierzyć się kawalerowi; ale wtedy musiałbym był powiedzieć mu kim jestem, czego bez przekroczenia zasad honoru w żaden sposób nie mogłem uczynić. Tymczasem więc jąłem pilnie uważać na Busquera, który po odjeździe Soareza przyczepił się był do Toleda, wszelako z daleko mniejszą natarczywością i codziennie z rana przychodził pytać się czyli nie potrzebuje jego usług. —
Gdy cygan domawiał tych słów, jeden z jego bandy przyszedł zdawać mu sprawę z dziennych czynności i już go tego dnia więcej nie widzieliśmy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.