Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień dwudziesty piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 25. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ DWUDZIESTY PIĄTY.

Podróżowaliśmy dalej przez piękne ale opuszczone okolice. Obchodząc jedną górę, oddaliłem się od karawany i zdało mi się żem usłyszał jęki w wydrążeniu nader zarosłej doliny, ciągnącej się pod drogą na której w ówczas się znajdowaliśmy. Jęki podwoiły się; zsiadłem z konia, przywiązałem go, dobyłem szpady i zapuściłem się w zarośle. Im bliżej podchodziłem tem bardziej jęki zdawały się oddalać, nareszcie przybyłem na otwarte miejsce gdzie znalazłem się pośród ośmiu do dziesięciu ludzi, uzbrojonych w muszkiety i biorących mnie na cel.
Jeden z nich krzyknął abym mu oddał szpadę; za całą odpowiedź poskoczyłem chcąc go nią przeszyć na wylot, ale natenczas położył muszkiet na ziemi, jakby sam zdawał się na łaskę, i ofiarował mi kapitulacyę, wymagając odemnie jakowychś obietnic. Odpowiedziałem że nie będę ani kapitulował ani nic obiecywał.
W tej chwili usłyszano krzyki podróżnych którzy mnie przyzywali. Naczelnik o ile się zdawało bandy, rzekł do mnie: «Mości kawalerze, szukają cię, niemamy czasu do stracenia, za pięć dni racz opuścić obóz i udać się drogą ku zachodowi. Spotkasz osoby które mają ci powierzyć ważną tajemnicę. Jęki jakie słyszałeś, były tylko fortelem użytym na sprowadzenie cię pośród nas. Niezapominaj więc abyś na czas się stawił.» Po tych słowach, lekko mi się ukłonił, gwiznął i zniknął wraz z towarzyszami. Złączyłem się z karawaną ale nie sądziłem potrzebnem zdawać sprawę z mego spotkania. Przybyliśmy wcześnie na nocleg i po wieczerzy prosiliśmy Velasqueza aby kończył swoje przygody, co też uczynił w tych słowach:

DALSZY CIĄG HISTORYI VELASQUEZA.

Mówiłem wam jakim sposobem zwracając uwagę na ogólny porządek wszech świata, sądziłem żem wynalazł zastosowania rachunkowe od nikogo przedtem nieznane; powiedziałem wam następnie, jak ciotka moja Antonia dziwnem zapytaniem sprawiła, że myśli moje zebrały się niejako w jedno ognisko i uporządkowały w system. Nareszcie oznajmiłem, jak przekonawszy się że uważano mnie za szaleńca, z największej exaltacyi umysłu od razu spadłem na same dno zwątpienia. Teraz wyznam wam że stan tego osłabienia był długim i bolesnym, nie śmiałem podnieść oczu na ludzi; zdawało mi się że bliźni moi spiknęli się na odepchnięcie i poniżenie mnie; z niesmakiem poglądałem na książki które mi tyle przyjemnych chwil użyczyły, widziałem w nich tylko nawał czczych wyrażeń. Nie dotykałem więcej tabliczek, nie rachowałem, rozprzęgły się nerwy mego mózgu, straciły całą dzielność i nie miałem siły do myślenia.
Mój ojciec spostrzegł stan mego zwątpienia i badał mnie o przyczynę. Długo opierałem się nareszcie powtórzyłem mu mowę Szeika arabskiego i opowiedziałem smutek dręczący mnie od chwili, w której po raz pierwszy nazwano mnie szaleńcem. Mój ojciec opuścił głowę na piersi i zalał się łzami. Po długiem milczeniu, zwrócił na mnie wzrok pełen politowania i rzekł: «Ach mój synu, ty uchodzisz tylko za szaleńca a ja w istocie byłem nim przez trzy lata. Roztargnienie twoje i miłość moja dla Blanki nie są pierwszemi przyczynami naszych trosk; nieszczęścia nasze zkądinąd pochodzą. Natura niesłychanie płodna i dziwaczna w swoich środkach, z upodobaniem gwałci najstalsze swoje zasady; z interessu osobistego tworzy dźwignię wszystkich czynności człowieka, z tem wszystkiem jednak w massie ludzi, płodzi tu i owdzie wyjątki u których samolubstwo zaledwie jest dostrzegalnem, ci bowiem na zewnątrz siebie zwracają cały prąd ich myśli i dążeń. Jedni kochają się w naukach, inni w dobrze ogółu, wynoszą odkrycia drugich jak gdyby sami ich byli doszli, lub zbawienne dla państwa ustawy, jak gdyby sami z nich tylko korzystali. Zwyczaj ten zaparcia się samego siebie wpływa na ich przeznaczenie, nie mogą widzieć w ludziach narzędzi własnego szczęścia, a gdy los do nich kołace, nie pomyślą o otworzeniu mu drzwi. Mało kto potrafi zapomnieć o samym sobie; znajdziesz osobistość w radach jakie ludzie ci będą udzielać, w przysługach jakie ci wyświadczą, w związkach jakich pragną i przyjaźniach jakie zawierają. Namiętni dla własnego interesu, choćby najbardziej oddalonego, obojętni są na wszystko co się ich nie dotyczy. Spotkawszy na drodze życia, człowieka lekce ważącego własny interes, niemogą go zrozumieć, wmawiają w niego tysiące ukrytych przyczyn, odurzenie lub szaleństwo, odtrącają go od swego grona, upadlają i zasyłają na opuszczoną afrykańską skałę.
«Synu mój, my oba należymy do tego przeklętego plemienia, ale mamy i my nasze rozkosze, które muszę ci dać poznać. Niczego nie szczędziłem dla wykierowania cię na wietrznika i głupca, niebo jednak nie sprzyjało moim usiłowaniom i obdarzyło cię duszą tkliwą i oświeconym umysłem. Powinienem więc odkryć ci przyjemności naszego życia, są one nieznane i nie błyskotliwe ale czyste i słodkie. Jakże byłem szczęśliwy wewnętrznie, dowiedziawszy się że Don Izaak Newton pochwalał jedną z moich bezimiennych prac i chciał koniecznie poznać autora. Nie odkryłem, się ale ośmielony do nowych usiłowań, wzbogaciłem mój umysł massą nieznanych mi dotąd pojęć, byłem niemi przepełniony, niemogłem ich powstrzymać, wybiegłem aby je ogłaszać skałom Ceuty, powierzałem je całej naturze i składałem w ofierze mojemu Stwórcy. Wspomnienie moich cierpień, mieszało do tych wzniosłych uczuć westchnienia i łzy, które także nie dręczyły mnie bez pewnej przyjemności. Przypominały mi one że były około mnie nieszczęścia które mogłem osłodzić, łączyłem się myślą z zamiarami opatrzności, z dziełami ręki Stworzyciela, z postępem ducha ludzkiego. Mój umysł, moja osobistość, moje przeznaczenie nie przedstawiały mi się pod cząstkową postacią, ale wchodziły w skład jednej, wielkiej całości.
«Tak upłynął wiek namiętności, poczem znowu znalazłem samego siebie. Tkliwe starania twojej matki, sto razy na dzień przekonywały mnie że byłem jedynym przedmiotem jej przywiązania. Mój duch zamknięty sam w sobie, dał przystęp uczuciu wdzięczności, słodyczy domowego pożycia. Drobne wypadki dziecinnych lat twoich i twojej siostry, utrzymywały we mnie ogień najsłodszych wzruszeń.
«Dzisiaj, twoja matka żyje tylko w mem sercu i umysł mój zwątlony wiekiem, nie może nic dorzucić do skarbca wiedzy ludzkiej; atoli z radością spoglądam jak ten skarbiec z każdym dniem się powiększa, i ścigam myślą postęp tego wzrostu: zajęcie wiążące mnie z ogólnym ruchem umysłowym, nie pozwala mi myśleć o niedołężności, smutnej towarzyszce mego wieku i dotąd nie doznałem jeszcze nudy w życiu. Widzisz więc mój synu że i my mamy nasze radości i gdybyś był został wietrznikiem, jak tego pragnąłem, miałbyś był także twoje zmartwienia.
«Alwarez, będąc tutaj, mówił mi o moim bracie w sposób wzbudzający raczej politowanie niż zazdrość: — Książe, prawił, zna dwór doskonale, z łatwością rozplątuje wszelkie intrygi; ale ile razy chce sięgnąć po najwyższe zaszczyty, wnet poznaje że brak mu skrzydeł do lotu. Był ambassadorem i powiadają że przedstawiał króla swego i pana z wszelką przyzwoitą godnością, ale za pierwszą trudną sprawą, musiano go odwołać. Wiesz także że należał do składu ministerium i pełnił swoje obowiązki nie gorzej od innego, ale pomimo wszelkich starań jego podwładnych, którzy o ile możności usiłowali oszczędzać mu pracy, nie mógł sobie dać rady i musiał złożyć urząd.
«W tej chwili nie ma żadnego znaczenia ale posiada talent stwarzania małoważnych sposobności zbliżania go do monarchy i pokazywania przed światem że jest w łasce.
«Z tem wszystkiem, nuda go pożera; tyle ma środków uniknięcia jej, ale zawsze upada pod żelazną ręką dławiącego go potworu. Wprawdzie unika go zajmując się wyłącznie samym sobą; ale to wygórowane samolubstwo uczyniło go tak draźliwym na najmniejszą przeciwność, że życie stało mu się ciężarem. Tymczasem częste choroby, ostrzegły go że ten jedyny przedmiot jego troskliwości może łatwo z rąk mu się wyśliznąć i tą jedną myślą zatruły wszystkie jego rozkosze. — Oto jest prawie wszystko co mi o nim mówił Alwarez, i z tego wniosłem że w mojem zapomnieniu, może byłem szczęśliwszym aniżeli mój brat śród wydartych mi dostatków. Co zaś do ciebie, kochany synu, mieszkańcy Ceuty uważają cię za trocha szalonego, jest to skutkiem ich ciemnoty; ale jeżeli kiedyś rzucisz się w świat, wtedy dopiero poznasz niesprawiedliwość ludzi i przeciwko tej powinieneś się uzbroić. Najlepszym może środkiem byłoby stawiać zniewagę przeciw zniewadze, oszczerstwo przeciw oszczerstwu, czyli wyraźniej mówiąc potykać się z niesprawiedliwością jej własną bronią; wszelako sztuka walczenia za pomocą niegodziwości nie jest udziałem ludzi naszego rodzaju. Gdy więc ujrzysz się przygniecionym, odsuń się, zamknij sam w sobie, karm twego ducha jego własnemi zapasami a wtedy jeszcze doświadczysz szczęścia.»
Mowa ta mego ojca, sprawiła na mnie żywe wrażenie, odwaga znowu we mnie wstąpiła i znowu powróciłem do pracy nad moim systemem. Wtedy to zaczynałem już z każdym dniem stawać się coraz bardziej roztargnionym. Rzadko kiedy słyszałem co do mnie mówiono, wyjąwszy ostatnie wyrazy które głęboko wrażały mi się w pamięć. Odpowiadałem logicznie ale zawsze prawie w jedną lub dwie godziny po zapytaniu. Często także, szedłem nie wiedząc gdzie, tak że miałbym słuszność biorąc przewodnika jakoby dla ślepego. Roztargnienia te jednak trwały dopóty tylko dopóki nie uporządkowałem mego systemu. Następnie im mniej zużywałem uwagi, tem mniej z każdym dniem wpadałem w roztargnienie i dziś śmiało mogę powiedzieć że już zupełnie jestem wyleczony.»
«Tak jest, prawie zupełnie, — rzekł kabalista — pozwól pan abym mu pierwszy tego powinszował.»
«Szczerze panu dziękuję, — odpowiedział Velasquez — gdyż zaledwie dokończyłem mego systemu, aliści nieprzewidziany wypadek taką zmianę sprawił w mojem przeznaczeniu, że teraz trudno mi będzie, nie mówię utworzyć system, ale niestety poświęcić nędzne dziesięć lub dwanaście godzin z rzędu jednemu wyrachowaniu. Krótko mówiąc, niebo chciało abym został księciem Velasquez, grandem hiszpańskim i panem ogromnego majątku.
Cztery tygodnie mija jak Diego Alwarez, syn tamtego Alwareza, przybył do Ceuty z listem od księżny Blanki do mojego ojca. Pismo to zawierało następujące wyrazy:

«Señor don Henriquez!

List ten uwiadomi cię że Bóg zapewne wkrótce do siebie powoła księcia Velasquez. Prawa szlachty hiszpańskiej nie pozwalają ażebyś dziedziczył po młodszym bracie, majątek zatem i tytuły spadają na twego syna. Zbyt jestem szczęśliwą, kończąc czterdziesty rok pokuty i będąc w stanie powrócenia mu dostatków których płochość moja ciebie pozbawiła. Ale w tej chwili oboje jesteśmy już u bram wieczystej chwały, ziemska nie może nas zajmować. Przebacz więc po raz ostatni grzesznej Blance i przyślij nam syna którym cię niebo obdarzyło. Książe przy którego łożu jestem już od dwóch miesięcy, pragnie go widzieć.»

Blanka Velasquez.

Muszę wyznać że list ten napełnił radością wszystkich mieszkańców Ceuty, tak dalece kochano mnie i mego ojca, ja jednak dalekim byłem od podzielania powszechnej wesołości. Ceuta była dla mnie całym światem, wychodziłem z niej tylko myślą ażeby gubić się w marzeniach, jeżeli zaś zapuszczałem kiedy wzrok za okopy na szerokie płaszczyzny zamieszkane przez Maurów, zapatrywałem się na nie jedynie jako krajobraz. Nie mogąc używać na nich przechadzki, obszerne okolice wydawały mi się stworzonemi tylko dla oczu. Oprócz tego mniemałem że niebyłbym w stanie przesiedlenia się do innego miejsca. W całej Ceucie nie było żadnego muru na którym nie byłbym nagryzmolił jakiegoś równania, żadnego zakątka gdzie nie byłbym oddawał się rozmyślaniom których wypadki pieściły mój umysł. Wprawdzie czasami dokuczała mi moja ciotka Antonia i jej służąca Marika, ale cóż znaczyły te małe przykrości w porównaniu z roztargnieniami na jakie byłem skazany. Bez długich rozmyślań, bez rachunków, nie pojmowałem szczęścia dla siebie. Takie myśli przychodziły mi do głowy w chwili gdy miałem opuszczać Ceutę.
Mój ojciec towarzyszył mi do samego brzegu i tam kładąc ręce na mojej głowie i błogosławiąc mnie, rzekł: «Synu mój, ujrzysz Blankę, już ona nie jest tą zachwycającą pięknością, która miała stanowić sławę i szczęście twego ojca. Ujrzysz rysy poorane wiekiem, połamane pokutą, ale bo i dla czegoż tak długo żałowała za błąd który ojciec jej przebaczył? Co do mnie, nigdy nie miałem do niej żalu. Jeżeli nie służyłem królowi na szczytnym stopniu, natomiast przez czterdzieści lat, pośród tych skał, przyczyniłem się do szczęścia kilku uczciwych ludzi. Cała od nich wdzięczność należy się Blance, często słyszeli o jej cnotach i wszyscy ją błogosławią.»
Mój ojciec nie mógł więcej mówić, łzy tłumiły mu słowa w piersiach. Wszyscy mieszkańcy Ceuty, towarzyszyli memu odjazdowi, ze wszystkich oczu można było wyczytać smutek rozłączenia pomieszany z radością jaką sprawiła wieść o tak świetnej przemianie mego losu.
Rozwinęliśmy żagle i wylądowali nazajutrz w porcie Algesiras, zkąd udałem się do Kordowy, następnie zaś na nocleg do Anduhar. Oberżysta tameczny, rozpowiadał mi jakieś nadzwyczajne historye o duchach i upiorach, których wcale nie słuchałem. Przenocowałem u niego i nazajutrz wcześnie wybrałem się w drogę. Miałem z sobą dwóch służących, jeden jechał naprzód, drugi postępował za mną. Uderzony myślą że w Madrycie nie będę miał czasu do pracy, dobyłem moich tabliczek i zająłem się zwykłemi wyrachowaniami zwłaszcza zaś temi, których brakowało jeszcze w moim systemie.
Jechałem na mule którego równy i wolny krok sprzyjał temu zatrudnieniu. Niepamiętam ile czasu tym sposobem strawiłem, gdy nagle mój muł się zatrzymał. Ujrzałem się u stóp szubienicy obciążonej dwoma wisielcami, których twarze zdawały się wykrzywiać i napełniały mnie zgrozą. Obejrzałem się do koła ale nie ujrzałem żadnego z moich służących, jąłem więc przyzywać ich z całej siły, ale nadaremnie. Postanowiłem jechać dalej prostą drogą otwierającą się przedemną. Już noc dawno była zapadła gdy przybyłem do obszernej i dobrze zbudowanej gospody, ale opuszczonej i próżnej.
Umieściłem muła w stajni, sam zaś wszedłem do izby gdzie znalazłem resztki wieczerzy, mianowicie pasztet z kuropatw, chleb i flaszę wina z Alikantu. Od Anduhar nic w ustach nie miałem, sądziłem więc że potrzeba nadawała mi prawa nad pasztetem, który zkądinąd był bez właściciela. Byłem także mocno spragniony, ugasiłem więc pragnienie, wprawdzie może nieco zbyt gwałtownie, gdyż wino uderzyło mi do głowy, ale spostrzegłem się po niewczasie.
W izbie stało dość porządne łóżko, rozebrałem się, położyłem i zasnąłem. Nagle, niewiem z jakiego powodu obudziłem się i usłyszałem zegar bijący północ. Myślałem że w pobliżu był jaki klasztor i postanowiłem zwiedzić go nazajutrz.
Wkrótce potem doszedł mnie hałas z podwórza; sądziłem że moi służący powrócili; ale jakież było moje zadziwienie gdy ujrzałem wchodzącą moją ciotkę Antonię wraz z jej powiernicą Mariką. Ta ostatnia niosła latarnię z dwoma świecami, ciotka zaś moja trzymała zwój papierów w ręku: «Kochany synowcze, — rzekła do mnie — twój ojciec nas tu przysłał abyśmy ci wręczyły te ważne papiery.» Wziąłem papiery i przeczytałem napis: «Wykazanie kwadratury koła.» Wiedziałem dobrze że mój ojciec nigdy się nie zajmował tem czczem zagadnieniem. Zadziwiony rozwinąłem papiery, ale wnet z oburzeniem spostrzegłem, że mniemana kwadratura była znaną teoryą Dinostrata, popartą dowodzeniem, w którem poznałem rękę mojego ojca ale bynajmniej jego głowę. W istocie, spostrzegłem że przytoczone dowody były tylko nędznemi paralogizmami.
Tymczasem moja ciotka, widząc że nie było siedzenia w całej izbie, usiadła przy mnie. Byłem tak zmartwiony myślą że mój ojciec mógł popaść w podobne błędy, że niesłuchałem tego wszystkiego co mi mówiła. Mimowolnie odsunąłem się do ściany, podczas gdy Marika siadała w nogach, wspierając głowę na moich kolanach.
Wtedy odczytałem dowodzenie, i czy to wino Alikantu uderzyło mi do głowy, czyli też miałem wzrok oczarowany, słowem nie pojmuję jak się to stało, ale znalazłem dowody mniej błędnemi, po trzeciem zaś odczytaniu byłem zupełnie przekonany.
Przewróciłem arkusz i znalazłem pasmo cudownych formuł oznaczających kwadratowanie lub prostowanie wszelkiego rodzaju linji krzywych, nareszcie ujrzałem zagadnienie izochronów rozwiązane za pomocą zasad geometryi początkowej. Zadziwiony, uszczęśliwiony, odurzony nawet, za każdym rzutem oka wołałem: «Tak jest, mój ojciec uczynił najważniejsze odkrycie.»
«W takim razie, — rzekła moja ciotka — powinieneś mi podziękować za trud jaki podjęłam, przebywając morze i przynosząc ci te papiery.»
Uściskałem ją.
«A ja, — przerwała Marika — czyliż także nie przebyłam morza?»
Uściskałem i Marikę.
Towarzyszki moje tak silnie ujęły mnie w objęcia że nie byłem w stanie im się wydrzeć, wprawdzie nie życzyłem sobie tego, gdyż na raz przejęły mnie dziwne uczucia których wartości dotąd nie znałem. Nowy zmysł obudził się we mnie i napróżno do wytłumaczenia go chciałem zastosować jakąkolwiek teoryę. Pragnąłem zdać sprawę z doznawanych wrażeń, ale nie mogłem uchwycić żadnego pojęcia. Nareszcie uczucia moje rozwinęły się w pasmo geometrycznym postępem biegące w nieskończoność. Zasnąłem i ze zgrozą obudziłem się pod szubienicą, na której spostrzegłem dwóch wykrzywiających się wisielców. Taka jest powieść mego życia do której brak tylko teoryi mego systemu, czyli zastosowań matematyki do ogólnego porządku wszechświata. Spodziewam się jednak że kiedyś dam wam ją poznać, zwłaszcza zaś tej pięknej pani, która zdaje mi się że ma popęd do nauk ścisłych, niezwykły osobom jej płci. —
Rebeka wdzięcznie odpowiedziała na tę grzeczność, poczem zapytała Velasqueza: co się stało z papierami które mu jego ciotka była przyniosła?
«Niewiem gdzie się podziały, — odrzekł geometra — nie znalazłem ich wcale pomiędzy papierami jakie cyganie mi przynieśli, i mocno żałuję, gdyż nie wątpię że przejrzawszy powtórnie to mniemane dowodzenie, byłbym natychmiast fałsz odkrył; ale jak to wam już mówiłem, krew grała we mnie zbyt gwałtownie; alikant, te dwie kobiety i nieprzezwyciężona senność były zapewne przyczynami mego błędu. Co mnie jednak zadziwia, jest to: że pismo było ręki mego ojca, mianowicie zaś sposób pisania znaków jemu tylko właściwy.»
Uderzyły mnie słowa Velasqueza, zwłaszcza gdy mówił że nie mógł oprzeć się snowi. Domyślałem się że musiano mu podać wino podobne do tego, które moje kuzynki przyprawiły mi w Vencie podczas pierwszego naszego spotkania, lub też do trucizny, którą kazano mi wypić w podziemiu a która w istocie była tylko napojem usypiającym. Towarzystwo rozeszło się. Udając się na spoczynek natrafiłem na wiele uwag, za pomocą których sądziłem że zdołam naturalnym sposobem wytłumaczyć wszystkie moje przygody. Takiemi myślami zajęty, usnąłem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.