Rozpruwacze/III
Brak odpowiedniego argumentu w szablonie!
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rozpruwacze |
Wydawca | Wydawnictwo M. Fruchtmana |
Data wyd. | 1938 |
Druk | P. Brzeziński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„Lipa“ w przeciwieństwie do swojej córeczki był tego dnia w lepszym humorze, niż zwykle.
Spojrzał na Anielę, która smutna i zamyślona siedziała przy kasie i litość go ogarnęła.
— Moja Aniela jest zakochana. Ale w kim?… — myślał w duchu. — Nieszczęsna, nie widzi, co się koło niej dzieje. Myśli, że potrafi go wyrwać z błota. O, nie!… Kto się raz poślizgnie, to już przepadł. Wiele razy i ja próbowałem?… Zupełnie wyrwać się, jednak, nie mogę.
Przechadzał się po lokalu z rękami w tył założonymi, rozmyślając o czymś. Lokal opróżnił się już do reszty. Patrzył w okno na nadchodzący poranek, myśląc o wypadkach ubiegłej nocy.
— Napewno go „wychlali“. Pozbędę się go nareszcie. Mojej córki mu się zachciewa. Dosyć moja rodzina wycierpiała w tym przeklętym życiu! Dosyć ja cierpię… Nie! Nigdy!…
W lokalu pozostali tylko dwaj mężczyźni, którzy przed tym po cichu kłócili się ze sobą w kącie sali. Biegali teraz zdenerwowani po sali, spoglądając co chwila na zegar.
— Co za cholera?… — odezwał się jeden. — Zerknij, Antek, na „bimber“, jest już po dziesiątej a jego jeszcze nie ma… Bardzośmy źle zrobili, uciekając w innym kierunku.
— Hm… — odezwał się zagadnięty, — „wychlaliby“ nas razem. Głowę daję, że on już „kiwa“.
Aniela przysłuchiwała się rozmowie i nie rozumiała jeszcze, o co im chodzi. Słabo znała żargon, którym posługiwali się ludzie nocy w rozmowie.
—Co tu począć? — zawolał Felek, — A może?…
Antek nie dał dokończyć zdania i zatkał mu usta ręką.
— Zamknij „jadaczkę“… Słyszysz… Wszystko, ale nie to… — wykrzyknął, domyślając się, do czego tamten dąży.
— Wszystko jest możliwe w dzisiejszych czasach, odparł Felek filozoficznie.
— Ja ci mówię, żebyś się przymknął! — ryknął wściekły już Antek. — Jak śmiesz podejrzewać własnego wspólnika?…
— Nie denerwuj się tak, brachu, — odparł Felek. — Na taką okrągłą sumkę, jaka była w tece, każdyby się połaszczył.
Nie zdążył jeszcze wymówić ostatniego słowa, gdy Antek wyrżnął go pięścią między oczy. Felek upadł na drzwi, za którymi siedział Stasiek „Lipa“, zatopiony w myślach.
— Bez awantur, proszę, — zwrócił się do Antka, ściągając groźnie brwi. — Mój lokal — to nie karczma.
— Zasłużył i dostał w nos, — odparł Antek. — Na „Klawego“ nie dam gadać. Powiedział, że zwiał z forsą.
— Zwiać to nie zwiał, ale może być „zasypany“, — odrzekł „Lipa“ poważnie.
— Ale tyle forsy!… Tyle forsy!… — krzyknął Felek, ocierając obojętnie krew z nosa.
Antek spojrzał z ukosa i z żalem wyrzucił:
— Daj gęby, Felek. Dzisiaj taki dzień że zwariować można. Tyle ryzyka i pracy poszło na diabła. Sto lat nasz brat musi czekać na taki „kaber“.
— Wszystkiemu „tylatorka“ winna. Narobiła rejwachu, jakby ją ze skóry obdzierali — dodał już udobruchany Felek.
Antek biegał po pokoju tam i z powrotem, wreszcie zatrzymał się przed Staśkiem.
— Co ty na to, brachu? — zapytał.
— Moim zdaniem, „Klawy“ leży. „Menty“ rozstawione po rogach ulicy bez wątpienia musieli usłyszeć krzyk i capnęli go.
— Nie! To nie możliwe. „Klawy Janek“ nie daje się tak prędko „wychlać“, — zawołał Antek z przekonaniem.
Nagle w drzwiach stanęła Aniela. Utkwiła w ojcu oczy pełne wyrzutu.
— Co się stało? — zerwał się „Lipa“.
— Jeszcze go nie ma… — wybuchła płaczem.
— Tylko z tego powodu płaczesz? — uśmiechnął sję gorzko „Lipa“.
— Powiedz, gdzie się podział mój Janek?
„Lipa“ przybrał nagle groźną postawę, chwycił córkę za rękę i krzyknął:
— Od kiedy ten łobuz jest twój?! Mów!
— Puść mnie! Puść! — prosiła Aniela, chcąc uwolnić rękę.
— Gadaj, mówię ci! Co zaszło między wami?! — ściskał jeszcze bardziej rękę córki, zgrzytając zębami ze złości. — Jestem twoim ojcem! Muszę o wszystkim wiedzieć!
Aniela gwałtownie wyrwała rękę z uścisku. Dłuższą chwilę ojciec i córka mierzyli się wzrokiem, po czym Aniela śmiało odparła:
— Ojcze, obrażasz mnie. Źle mnie zrozumiałeś. Janek mi nic złego nie uczynił. Nasza miłość jest czysta…
— Ha—ha—ha, roześmiał się „Lipa“, robiąc krok w tył. — „Klawy Janek“ kocha platonicznie moją córkę! Ładny idealista!… Nie ma co!
Nie naigrywaj się tak ze mnie, ojcze — odparła dumnie Aniela. — Nie on jest winien, że został przestępcą. Tacy ludzie, jak ty i podobni tobie, zrobili z niego złodzieja, — wyrzuciła jednym tchem.
„Lipa“ pozieleniał. Ledwo się opanował, aby nie rzucić się po raz pierwszy w życiu na własną córkę. Milczał przez chwilę, sapiąc ciężko, po czym, nieco uspokojony, odezwał się:
— Pięknie mówisz do własnego ojca. Jesteś stokroć gorsza od frajerów. Jak widzę, nie podobam ci się. Może się mnie wstydzisz?
— Nie, ciebie się nie wstydzę ojcze, — odparła zalana łzami, gardzę tylko twoimi czynami i twoim otoczeniem.
— Więc tak! — wykrzywił usta. — Gardzisz złodziejami i dlatego zakochałaś się w „Klawym Janku“.
— Serce, gdy kocha, nie odróżnia złodzieja od porządnego człowieka. Postawiłam sobie za zadanie zrobić z niego uczciwego człowieka i cel swój osiągnę. Janek pochodzi z porządnego domu, a taki człowiek winien się opamiętać. Moja miłość go nawróci… — zakończyła z rozjaśnionymi oczami.
„Lipa“ zamyślił się, nie patrząc na córkę. Zbliżył się nagle do Anieli i pocałował ją w czoło.
— Ojcze!… Ojczulku kochany, — złożyła Aniela ręce jak do modlitwy. — Porzuć to przeklęte życie, sprzedaj hańbiący lokal. Zerwij z tymi ludźmi! Błagam cię!…
Tu wskazała z pogardą na wspólników Janka.
— Nas, proszę nie wtrącać — odezwał się Felek. — Każdy z nas chciałby zerwać z przeszłością, ale czy frajerzy się na to zgodzą?
— Właśnie — przytaknął Antek.
— Wmówiliście sobie sami, — odparła zirytowana Aniela. — Chcecie kraść, rabować, pod pretekstem że społeczeństwo nie daje wam możności pozostać uczciwymi ludźmi. Znamy waszą złodziejską politykę.
— Nie rozumiesz nas, Anielo, — uciął ojciec — i nie wtrącaj się.
Trójka pozostała dłuższą chwilę bez ruchu i w milczeniu.
— Serce mi się kraje z żalu, kiedy pomyślę, że „Klawy Janek“ już „leży“ — odezwał się pierwszy Antek. — Trzy dni sterczeliśmy w piwnicy. Ledwo dokopaliśmy się sufitu. Trzy fury ziemi wyrzuciliśmy. Pudło rozpruliśmy w niespełna godzinę. „Klawy Janek“, to genialny fachowiec. Środkowe zamki przerzucił raz, dwa. Forsę wpakował do teki i nie dał nikomu się dotknąć. Ja stałem „na cynk“ i już mieliśmy się ulotnić, gdy Felek, niedołęga, zaczepił nogą o jakiś przedmiot i przewrócił go. Nagle usłyszeliśmy krzyk przez ścianę i wołanie o pomoc.
Nie było czasu do namysłu. Każdy wiał w inną stronę. Służba w nocnej bieliźnie pędziła za nami. Dobiegłem do taksówki. Szofer, na szczęście był „blatny“ i bez ceremonii odstawił mnie tu, Felek wpadł zaraz za mną.
— „Blitu“ w kasie nie było? — zapytał nagle „Lipa“.
— Wszystkiego tam było do cholery i trochę — objaśnił mu Felek, płaczliwym głosem. — Nawet perły i klejnoty rodowe.
„Lipa“ był teraz pewien, że Janek już „kiwa“. Cieszył się w duchu, że nareszcie pozbył się kandydata na zięcia.
— Może i Felek ma rację, — odparł „Lipa“ — „Klawy“ mógł nawalić „dolę“. Nic dziwnego nie byłoby w tym, gdyby poleciał na taki skarb.
— Znam „Klawego“ — odezwał się Antek, waląc pięścią w stół. — „Klawy Janek“ nie zamieni złodziejskiego honoru na skarby.
— Jak długo się znacie, że taki pewny jesteś — zapytał „Lipa“ drwiąco.
— Pracujemy razem już kilka lat. Nie jedno pudło rozpruliśmy. Takiego złodziejskiego charakteru na całej kuli ziemskiej nie znajdziesz. Cwańszy jest od nas wszystkich, nawet i od ciebie, Stasiek.
— Masz rację, — roześmiał się Lipa. — Janek jest mądrzejszy i cwańszy od nas wszystkich. Najlepszy dowód, że zginął z forsą. Przysiągłbym że len spryciarz już buja gdzieś zagranicą.
— Ja też tak myślę, — zawołał Felek.
Wtem ozwał się dzwonek przy drzwiach.
„Lipa“ otworzył drzwi. Aniela wpadła do pokoju, wymachując gazetą, i krzyknęła zadyszana:
— Czytajcie! Dranie! Wasza robota!…
Nikt nie miał odwagi zajrzeć do gazety.
— Dlaczego nie czytacie?.. Brak wam odwagi?.. Co? Podli!…
Sama schwyciła gazetę i poczęła czytać na głos, akcentując każde słowo:
Aniela wyprostowała się obrzucając obecnych pogardliwym wzrokiem, po czym dodała głosem prokuratorskim:
— Czy nie macie wyrzutów sumienia?
— Na razie, nie, — uśmiechnął się Antek.
— Ładna robótka, nie ma co — dorzucił „Lipa“.
— Cudowna! — zawołał Felek, poczym zwracając się do Antka rzekł zdecydowanym głosem:
— Chodźmy stąd.
— Masz rację, — rzekł Antek. — Na dziś mamy dość tych morałów. Idziemy!
Aniela, niespodzianie zastąpiła im drogę.
— Nie odchodzić! Nie wszystko przeczytałam!
Groźny Antek i Felek spojrzeli do sobie i nie ruszyli się z miejsca.
— Aniela czytała dalej na głos:
Aniela odrzuciła gazetę, nie spuszczając ich z oka. Chciała wyczytać z tych twarzy zbrodniczych, jakie wrażenie zrobi na nich ta nowina.
Przez dłuższą chwilę panowała przygnębiająca cisza. Siedzieli, jak przykuci do miejsca nie śmiejąc podnieść oczu.
Najbardziej przygnębiony siedział „Groźny Antek“. Zwątpił już w „złodziejski“ charakter „Klawego Janka“. Gdyby był aresztowany, — myślał — doniosłyby o tym gazety.
Felek, jakby odczytał myśli kolegi i triumfalnie zawołał:
— Miałem rację, kochany brachu, czy nie?.. — Jestem teraz przekonany, że…
Groźny wzrok Antka nie pozwolił mu dokończyć zdania.
— Ale policjanta kto zamordował, — zdziwił się „Lipa“.
Wszyscy troje zamienili się porozumiewawczymi spojrzeniami. Spostrzegła to Aniela.
— Nie!.. Nie!.. Mój Janek nikogo nie zamordował… Gdyby nie wy, już dawno porzuciłby to pieskie życie. Nie możecie się obejść bez niego!…
Nagle Antek zerwał się z miejsca, pociągając za sobą niezdecydowanego Felka.