Słowo o wyprawie Igora/Wstęp/Autor
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Słowo o wyprawie Igora | |
Rozdział | Treść «Słowa» | |
Redaktor | Aleksander Brückner | |
Wydawca | Biblioteka Narodowa im. Ossolińskich | |
Data wyd. | 1928 | |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka | |
Miejsce wyd. | Kraków | |
Tłumacz | Julian Tuwim | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Cały tekst | |
| ||
Indeks stron | ||
Artykuł w Wikipedii |
Duchownymi stało całe pisemnictwo staroruskie, więc nawet jego kroniki świeckie przejęły się religją i całkiem jednostronnie oświecały dzieje dla zbudowania pobożnego czytelnika. W życiu było inaczej; jak, poucza nas Słowo bez budujących zwrotów (kroniki hipackiej): jedyna troska patrjoty-autora, że Ruś ginie od swarów książęcych, jedyne stąd jego nawoływania-prośby o zgodę i jedność; o Bogu i świętych, o cerkwiach i monasterach, o grzechach i zbawieniu niema wzmianek. Więc był autor Słowa człowiekiem świeckim, wyłącznie po świecku myślał i pisał; mimowoli szukamy go w ziemi siewierskiej, w sam raz na napady zbójców stepowych wystawionej, chociaż w wyprawie samej udziału nie brał, świadkiem jej oczywistym nie był. Acz świecki, był jednak oczytany w kronikach i chętnie się niemi posługiwał, sięgając pradawnych nawet czasów; oczytany był i w powieściach staroruskich, co o walkach (np. żydowskiej z Rzymianami), albo o dzielności (Greka Digenisa) prawiły.
Wzorem bezpośrednim dla niego były jednak utwory niepisane, i stąd to olbrzymie znaczenie Słowa, które jedyne niemal przechowało ich próbę. Czyny waleczne książąt i ich drużyny sławili bowiem, za wzorem skaldów-pieśniarzy normańskich, pieśniarze ruscy w XI i XII wieku; Słowo zachowało nam imię jednego z nich, Bojana, kilka jego zwrotów i wzór jego stylu; zastąpiło nam więc całe pieśniarstwo historyczne dawnej Rusi ukrainnej, kijowskiej, które zaginęło. Ale Słowo jest raczej lirycznej treści-układu, niż epicznej; pomijało szczegóły, przeskakiwało fakty-łączniki, mówiło bez związku niby, np.: «Stoją chorągwie w Putywlu. Igor oczekiwa miłego brata Wsewołoda. I rzecze jemu buj-tur Wsewołod» i t. d.; z kroniki zaś wiemy, że «Igor przebrnął Doniec i ruszył do rzeki Oskoła, czekając tu dwa dni na brata Wsewołoda, który inną drogą z Kurska wyszedł, i stąd poszli ku Salnicy» i t. d.; zamiast tego wszystkiego czyłamy w Słowie liryczny ustęp o dzielności Kurszczan; skarga liryczna żony Igorowej, o której kronika zupełnie milczy, jest szczytem Słowa. Różni się więc Słowo lirycznością od epicznej szczegółowości wielkoruskich bylin (pieśni niby historycznych) i dum ukraińskich, przypomina raczej pieśni skaldów normańskich, chociaż nie od nich wprost pochodzi.
Od wszystkich pieśni różni się bowiem swą formą, prozą, acz często rytmiczną. Wciskano wprawdzie Słowo w wiersze dłuższe i krótsze, jakie w dumach znachodzimy, albo nawet w strofy, ale osiągano to kosztem samego tekstu i przypuszczaniem silnej tegoż «deformacji», twierdzono np., że nasz tekst, to tylko prozaiczna przeróbka pierwotnej pieśni; inni odgadywali wpływy kanonu bizantyńskiej pieśni kościelnej, z równem nakrzywianiem tekstu; inni szeregowanie ustępów rytmicznych i prozy, i t. d.
Toczy się całe Słowo nieprzerwanym ciągiem i tylko dowolność wydawców rozbija je na mniej lub więcej ustępów, dla większej jego przejrzystości, ze wstępem i dokończeniem, przyczem każdy wydawca po swojemu Słowo rozdziela. W istocie Słowo przeskakuje stale od przedmiotu do przedmiotu: płacz Jarosławny, ucieczka Igora, rozmowa (znowu ściśle liryczna) z Dońcem stają obok siebie bezpośrednio, t. j. bez najmniejszego łącznika czy przejścia, a wplata autor rozmowę z Dońcem-rzeką umyślnie, aby popisać się swoją wiedzą historyczną i wciągnąć gwałtem do swego opowiadania rzekę Stugnę i co się nad nią swego czasu działo.
Skaldowie normańscy używali chętnie przenośni, nazywali np. łodzie końmi morskiemi i t. p.; przejął to od nich Bojan a za nim Słowo; zamiast powiedzieć: Ruś, Rusini, dawne drogi lub czasy, prawi o «synach Dadźboga» czy «Stryboga», o «wnuku Welesowym» (zamiast o Bojanie), o ścieżce czy wiekach Trojana i t. p. Były te wspomnienia jawne jakiejś pogańszczyzny kamieniem obrazy dla niejednego wydawcy; dla tych zwrotów powątpiewał jeszcze Léger r. 1900 o autentyczności Słowa, bo jakżeż mógłby Rusin z końca XII wieku, prawowierny syn cerkwi, wspominać djabelstwa pogańskie? Dadźbóg, Strybóg, Weles, (Trojan), Chors są przecież dawne bóstwa słowiańskie. Ależ nietrudno usunąć ten szkopuł. Stara Ruś trzymała się za wzorem greckim ścisłego euhemeryzmu, t. j. uznawała w dawnych bożkach dawnych własnych panujących, wynoszonych na ołtarze przez potomków dzięki ich zasługom czy grozie. Dadźbóg i inni byli więc niegdyś panującymi ruskimi i można było dla odmiany i stylu pieśniowego Ruś obzywać «wnukami Dadźboga» czy «Stryboga», a Bojana «wnukiem Welesowym»; w wieku XII nie zapomniano przecież tych nazw, odświeżanych w kronice. Tylkoż z tej nomenklatury Słowa mitologja słowiańska nic a nic nie zyskała, prócz gołych nazw, jedyna postać jego mityczna, to Dziw dziewica Obida (Krzywda), jest tylko personifikacją, nie mitem.
Powoływając się na wzór Bojana, pieśniarza dawnych czasów, usprawiedliwiał autor Słowa własne wystąpienie — na piśmie, bo tylko to było czemś zupełnie niezwykłem. Bojan bowiem nic na piśmie nie pozostawił i próżne są domysły, jakoby Słowo było tylko jedną pozycją z licznych innych, co nas nie doszły, przypadkiem ocalałą. Nic nas do takiego wniosku nie upoważnia; wszak Tatarzy nie zniszczyli bogatszej puścizny pieśniowej; Słowo było i w dwunastym wieku unikatem (nie usprawiedliwiałby go Bojanem autor) i takiem pozostało; późniejsi je jedynie naśladować mogli.
Słowo wprowadza, lepiej niż kroniki, w ów osobliwszy świat staroruski, od zachodniego mimo całej spółczesności, odrębny. Świat to nierównie bardziej patrjarchalny; są walne różnice stanowe: książę — drużyna — smerd (chłop), mimo to nie różnią się bardzo co do trybu życia, myśli, czucia. Łączą ich jeszcze silne więzy z przyrodą, która niby podziela ich smutki i radości; księżna, opłakując stratę męża, do żywiołów się zwraca w sposób, który chyba «głoszenia» płaczek nad zmarłymi przypomina. Przez takie splatanie ludzi i przyrody stwarza autor Słowa świadomie nastroje, posępne z grozą nocy i burzy, albo wesołe z słońcem i gwarem ptasząt; przyroda odgrywa w Słowie rolę nieznaną poezji dawnej romańskiej czy germańskiej. Stany moralne, myśli i uczucia, wyraża się stale w przenośniach czy porównaniach, przeważnie od ptactwa, szczególniej łowieckiego, przejmowanych: sokół więc przednie zajął miejsce jako napastnik i dzielny obrońca, wrony jako wieszczki nieszczęścia i klęski; obok nich są łabędzie, kukułka, słowik; z czworonożnych powtarzają się wilk, dla swej chyżości, i tur dziki. Lubuje się autor w porównaniach, przeczących (zaraz u początku) i twierdzących; bitwę np. opisze terminami rolnictwa albo uczty, gdzie krew za wino rozlewają. Żywy i ciągły kontakt z przyrodą, to najcelniejszy przymiot artystyczny Słowa, co zresztą prostotą układu celuje. Nie brak wstępu, nawet obszernego, gdy koniec nieco ściśniony; sam układ jest ściśle chronologiczny, przerywany epizodami; brak wszelkich łączników, choćby słów przejściowych; język staroruski, cerkiewny.
O głównym bohaterze, Igorze, coraz się wspomina, tylko wyjątkowo tracimy go z oka, ale właściwym bohaterem jest nie Igor, lecz cała dawna Ruś książęca. Autor Słowa ostatni, co tę całość objął; prawda, że o Nowogrodzie Wielkim jest tylko wzmianka uboczna, a o Północy (Suzdalu i t. d.) przelotna; dzielnice południowe i zachodnie, od Halicza do Połocka, stoją stale na pierwszym planie. Mimowoli uderza, że autor tak wyróżnia (choćby w epizodzie) dzielnicę połocką; że przy niej jedynej prawi o zdarzeniach, nawet nie zapisanych wcale w kronikach; że książę najwięcej miejsca w epizodzie zajmujący, to dawny (z XI wieku) Wsesław połocki, tu nad wszelką miarę wychwalany. Wniosków z tego faktu nie wyprowadzamy. Ruś przedstawia się autorowi Słowa jeszcze jako dawna jedność, choć swary książęce ją nietylko przeciw Połowcom, ale nawet przeciw Litwie osłabiły; nie pogodził się jeszcze autor z faktem zupełnego rozbicia Rusi i wzywa patetycznie książąt do zgody dla ocalenia nie jakiegoś udziału, lecz ziemi ruskiej. Ta tendencja, ta apostołka zgody i spółdziałania, które jedynie Ruś ocalą, jej dawną sławę i siłę wrócą, a «pogan» porażą, przewija się jaskrawo przez cały utwór; patrjotyzm stanowi jego główną cechę. To uczucie, zwroty malownicze, oryginalność wysłowienia, oto najwybitniejsze cechy Słowa. Charakterystyki ludzi nieco ogólnikowe: Światosław II, sędziwy nie tak wiekiem, jak urzędem (wielki książę kijowski, przedstawiciel jedności niegdyś, dziś rozbicia); Igor; Wsewołod — występują jedyni z śród tłumu; uderza znowu wyróżnienie Kurska i jego wojowniczej drużyny, żaden inny gród na podobną nie zasłużył wzmiankę, ale i tu wstrzymujemy się od jakich dalszych wniosków. Że kobieta w tej epopei męskiej znacząco wystąpiła, to nadzwyczaj ciekawy i ważny rys, niby Judytą, Esterą, czy Zuzanną starozakonną usprawiedliwiony, ale staroruskiemu pisemnictwu zupełnie obcy; Jarosławna płacze-zawodzi za własnym tylko mężem, ale poza nią odzywa się w naszej myśli cały chór niewiast ruskich, opłakujących swoich «ład» tak samo; jej śmiała personifikacja żywiołów (słońca, wiatrów, Dniepru) odnalazła w przemowie rzeki Dońca do Igora silny odgłos.
A takich oryginalnych, świetnych pomysłów, którychby każdy poeta autorowi Słowa mógł pozazdrościć, jest więcej: rozmowa Gzaka z Konczakiem, to nieprześcigniony wzór obrazowości wschodniej; wprowadzenie wieszczego snu wielkiego księcia jest równie świetnym pomysłem; jego «złote słowo» zawodzi nieco, bo związek rozerwała wzmianka o Jarosławie i jego «bylach»-wielmożach, ale nie pokusimy się przenigdy o usunięcie tej wstawki, wcale niepożądanej. Wszystko dowodzi, jak bogatemi środkami poetyckiemi autor rozporządzał, który się całkiem bez potrzeby za autorytetem-powagą Bojana jakiegoś ukrywał, ale to policzymy może i na karb słabości średniowiecznej, która się nigdy bez autorytetów nie obchodziła; tak było i na Zachodzie.
W urywkowem, dorywczem opowiadaniu razi mimowoli silna przesada; nie zasłużyli bynajmniej ani Jarosław halicki ani Wsesław połocki na podobne chwalby; zapowiada się wyraźnie nietylko panegiryzm bizantyński, lecz i przesada bylin wielkoruskich, obca w tej mierze dumie ukraińskiej, coprawda o sporo wieków późniejszej; autor Słowa zbytnio ton podnosi, nadaje rzeczom, błahym w istocie, rozgłos niesłychany, znaczenie nadzwyczajne, ale w jego Wsesławie połockim odzywa się wyraźnie typ Wolgi bylinnego. Autor buja myślą po całej Rusi i nie rozumiemy wszystkich jego aluzyj, tak samo jak i kilka słów jego i nazw nie powtarza się więcej na Rusi (np. szeresziry, strikusy, ortmy, Deremeła, Chynowa, Kisań?) a inne archaizmem trącą (np. byli, t. j. wielmoże, czernihowskie; koganja chot’ — żona czy miłośnica chagana, t. j. księcia; mniemane mitologiczne zwroty); niejednego nie rozumiemy z winy fatalnej kopji, z powodu błędu pisarza (?). Autor, skoro powziął raz śmiały na owe czasy pomysł pisma treści świeckiej w formie świeckiej, przeprowadził go wcale udatnie; można wykazywać zgodę jego wysłowienia z wysłowieniem innych, tłumaczonych powieści staroruskich, co mu bynajmniej nie uwłacza; silniej chyba oddziałał wzór pieśniarzy, owych Bojanów i i.; z właściwą poezją ludową (obrzędową, miłosną, liryczną) zgodność jest raczej przypadkowa, bo podobne epiteta i porównania nie wykazują nic konkretnego, żadnej pożyczki istotnej, wypływają tu i tam z samej sytuacji. Najbardziej przypominają ludową pieśń owe przeczące porównania, np.: «a nie sroki zaskrzekały za Igorem, to jedzie Gza z Konczakiem», t. j. jakby sroki ozywają się obaj. Cała ich rozmowa, to pyszna, prawdziwie wschodnia obrazowość, i po płaczu Jarosławny najpiękniejszy to ustęp.
Wszelkie pozory przemawiają za tem, że Słowo jedyna tego rodzaju pamiątka, że autor jego nic podobnego ani przedtem ani potem więcej nie pisał. Widocznie nie ufał zbyt własnym zdolnościom, stąd to niezręczne i przewlekłe chowanie się za powagą Bojanową; stąd niezręczne i niepotrzebne powtarzania tych samych słów (np. pritrepati i i.) i zwrotów; co innego, jeśli celowo używał anafory, wystawiając na czoło zdań te same słowa, lub refrenu, kończąc nim efektownie ustępy. Skłonny do epizodów, przerywał niemi chętnie tok opowiadania poto, aby nietylko obecnych młodych, ale i dawnych książąt sławić; byłyż tego i słuszne przyczyny, bo nic dobrego bliska przyszłość nie wróżyła; ale niektóre przerwy rażą nieco, np. Stugna w rozmowie z Dońcem, albo wyliczanie «byli» czernihowskich w przemowie wielkiego księcia.
Z plebejską dumą ukraińską nic go nie łączy, natomiast do książęcych (włodzimirowskich) bylin wielkoruskich pomost rzucony; np. oznaczanie szybkości ruchu wedle faz nabożeństwa (głosów dzwonów albo jutrzniej i obiedniej mszy) tu i tam znajdziemy, a o nadzwyczajnem, stałem przesadzaniu tu i tam już wyżej wspomnieliśmy. Celuje autor w rozmowach (Igor z Dońcem; Gza i Konczak; Światosław albo Igor z drużyną; Wsewołod do brata) i monologach (Jarosławna); opisy, np. walki, zbywał krótko, tylko wynik jej szczegółowiej przedstawił; tem chętniej wplatał głosy i ruchy przyrody. O spokojnem epicznem opowiadaniu niema mowy; ważne szczegóły (np. ranę Igora i i. ) opuszczał; poznaczał, t. j. odsłaniał, tylko główne momenty i przez to zbliżał prozę swoją, rytmiczną niekiedy wyraźnie, do pieśni, nie z ust ludu, lecz od zawodowych pieśniarzy przejętej; więc uchyla nam rąbek zasłony, co tych na zawsze przykryła. Dawna Słowiańszczyzna nic podobnego nam nie przekazała, i stąd to urosła wartość Słowa, które też między wszystkiemi pomnikami średniowiecznej Europy, zachodniej czy północnej, zaszczytne zajmuje miejsce.