Sewerka/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sewerka |
Wydawca | Redakcja Wieczorów Rodzinnych |
Data wyd. | 1904 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mamo! mamo! — przynieśli paczkę — wołała Sewerka, przybiegając do matki, która dawała ogrodnikowi jakieś rozporządzenia.
Poczta tylko trzy razy na tydzień przychodziła do Poborza, pani Sławska oczekiwała jej zawsze z niecierpliwością, bo trzymała dużo czasopism i odbierała wiele listów. Sewerce także pilno było dowiedzieć się czy przyszedł świeży numer Wieczorów Rodzinnych, które stanowiły ulubione jej czytanie, więc pośpiesznie ciągnęła matkę na werendę, gdzie służący złożył na stole torbę, zawierającą dzienniki i listy.
Pani Sławska na wierzchu znalazłszy czasopismo dla córki, oddała jej, bo ona lubiła sama rozdzierać opaski. Sewerka też zaraz się zabrała do czytania. Powieści zaczęte zajmowały ją bardzo, gdy nagle usłyszała wykrzyknik matki.
— Ach! mój Boże.
Pani Sławska trzymała list drżącemi rękoma i łzy miała w oczach.
— Co się stało? — zawołała przestraszona dziewczynka.
— Stało się wielkie nieszczęście, pani Wirecka, matka Anielki umarła.
Sewerka miała dobre serce, rozpłakała się, myśląc o sierocie, z którą bawiła się często.
— To Anielka — zawołała — niema już ani ojca, ani matki.
— Ani nikogo blizkiego na świecie.
— Mamo! jaka ona biedna! Ale przecież ty jej nie opuścisz?
Pani Sławska nic nie odrzekła. Była głęboko zamyślona i machinalnie list odebrany obracała w ręku.
Sewerka wiedziała, że kiedy matka rozważała coś pilnie, przeszkadzać jej nie należało.
Próbowała czytać dalej, ale nie mogła zebrać uwagi, stała jej ciągle w myśli pani Wirecka, młoda, silna, której ani razu chorą nie widziała. Ta śmierć przeraziła ją. Pierwszy raz ukazała jej się w całej swej grozie. Straciła wprawdzie ojca. Ale ojciec był zawsze chory, od pierwszego dzieciństwa pamiętała go bladym, kaszlącym. Przestrzegano ją zawsze z tego powodu, ażeby nie hałasowała, bo to ojca męczy. Pana Wireckiego, który bywał u jej babki, nie zauważyła wcale, co innego pani Wirecka, tę znała doskonale i bardzo kochała. Pani Wirecka była przyjaciółką jej mamy, z którą znały się jeszcze pannami, brała ją nieraz na spacer, sprawiała różne przyjemności, a taka była zawsze żywa i wesoła. Nigdy jej nie przeszło przez głowę, że ona umrzeć mogła.
I nagłe zdjęła ją wielka trwoga. Przypadła do kolan matki i zaczęła wołać:
— Ja nie chcę, żebyś ty umarła, mamo! ja nie chcę.
Pomimo smutku pani Sławska uśmiechnęła się.
— Uspokójże się — wyrzekła, tuląc ją do siebie — przecież nie jestem chora, nic mi nie grozi.
— Dla czego pani Wirecka umarła?
— Moje dziecko, wiesz dobrze, iż śmierć i życie jest w Boskiem ręku. Tam, gdzie była pani Wirecka, panował ciężki tyfus. Chorowała na niego także Anielka, ona wyzdrowiała, a matka jej umarła. Była wycieńczona zmartwieniem i pracą.
Przestraszone oczy Sewerki zwróciły się na panią Sławską.
— A ty, mamo!
— Nie bądź dziecinna — wyrzekła stanowczo. — Nie trzeba trapić się próżno przywidzeniem nieszczęść, które nie nastąpiły, dość dniowi na jego nędzy. Ot, trzeba lepiej zastanowić się nad tem, co mamy do zrobienia. Postanowiłam przywieźć tutaj Anielkę i zająć się jej wychowaniem. Jest w jednym z tobą wieku, równie przysposobiona. Będziecie uczyły się razem. Właśnie to rozważałam.
Sewerka patrzała na matkę, a choć tego nie powiedziała, widać było w jej oczach wyraźnie, iż nie rozumie, co ona rozważała.
— Widzisz, biorąc Anielkę, biorę na siebie odpowiedzialność za jej przyszłość a przytem i koszt jej utrzymania.
— O mamo! przecież nam na to wystarczy.
— Moje dziecko, ty nie masz o takich rzeczach wyobrażenia. Nie wiesz, jakie są nasze interesy, jakie mam ciężary i zobowiązania. Pobórz na utrzymanie jednej osoby więcej z łatwością wystarczy, ale wydatki na dzieci zwiększają się z każdym rokiem, a ja muszę dać Anielce takie wykształcenie, by mogła sobie sama przyszłość zabezpieczyć. Z góry więc wiem, że z tego powodu będę musiała odmówić ci nie jednej kosztownej przyjemności.
— Mamo, ja nic nie będę chciała.
— Pamiętaj Sewerko, że ci to nieraz przypomnę.
Dziewczynka już teraz o niczem myśleć nie mogła, tylko o przyszłej towarzyszce. Codzień pytała, kiedy Anielka przyjedzie. Tymczasem pani Sławska miała ważne interesy i nie mogła domu opuścić, napisała więc do panny Julii, prosząc, ażeby pojechała po Anielkę i przywiozła ją z sobą do Poborza, posłała pieniądze na tę podróż i na sprawienie dziewczynce tego, co jej mogło być potrzebne. W domu zaś przygotowała wszystko na jej przyjęcie. Stolarzowi kazała zrobić dla niej takie same łóżeczko, szafkę, stolik do pisania, jak te co miała Sewerka, ażeby żadna różnica nie przypominała im, jak odmienne było ich położenie, wiedziała bowiem dobrze, że trzeba wielkiego starania, ażeby służący nie dali tego gorzko uczuć dzieciom przygarniętym w domu krewnych lub opiekunów. Chciała więc zawczasu postawić Anielkę na stopie zupełnej równości z własną córką.
Wreszcie panna Julia napisała, oznaczając dzień swego przyjazdu na wtorek wieczorem. List doszedł właśnie w wigilię dnia tego. Pani Sławska wydała zaraz rozkaz, by powóz i bryczka pod rzeczy pojechały na stacyę kolei.
Sewerka nie posiadała się z radości, krzyczała, biegała po całym domu, spotkała Jagusię i zaczęła wykręcać nią na wszystkie strony, wołając:
— Wiesz, wiesz! Anielka jutro przyjeżdża.
I rozgniewała się, ponieważ Jagusia dość obojętnie przyjęła tę wiadomość. Zdawało jej się, że to jutro nigdy nie nadejdzie. Nie dawała matce spokoju z zapytaniami. Gdzie Anielka będzie siedziała przy stole, co będzie jutro na kolacyę? Czy Anielka lubi to samo co ona, wreszcie o której godzinie i minucie przyjedzie?
Przez cały ten dzień i następny Sewerka nic nie robiła, tylko biegała z kąta w kąt, nie mogąc sobie miejsca znaleźć. Czytając głośno z matką, nic nie uważała, roboty nie była w stanie skończyć i z tego powodu dostała burę.
— Moja mamo — mówiła przepraszając — już ja to jutro zrobię, jak będzie Anielka.
Pani Sławska wzruszyła tylko ramionami.
— Kiedyż ten wieczór nadejdzie — mówiła ciągle Sewerka, zaglądając do każdego zegara po kolei. Jak na złość wskazówki posuwały się tak wolno, że byłaby chciała im dopomódz. Wreszcie zmęczona usiadła na werandzie, skąd widać było drogę, prowadzącą do kolei i zaczęła wzdychać.
— Ach! jak ten czas się dłuży!
— Wiadoma rzecz — wyrzekła pani Sławska, — że dłuży się on zawsze próżniakom.
— Mamo, przecież ja próżniakiem nie jestem.
— Ciekawam bardzo, Sewerko, co dzisiaj zrobiłaś?
— To dzień wyjątkowy!
— Wyjątkowe dnie zawsze wynaleźć można. To nie racya, że ktoś wieczorem przyjedzie, by cały dzień zmarnować. Gdybym się była tego spodziewała, nicbym ci nie mówiła o liście panny Julii.
— Moja mamo, kiedy ja doprawdy nic dziś robić nie mogę.
— Widzę to dobrze, ale przyznaj sama, że to niema najmniejszego sensu.
— Cóż ja poradzę!
— Trzeba umieć panować nad sobą i robić to, co do nas należy, czy nam w sercu smutno czy wesoło. Czy myślisz, że ci wszyscy, którzy pracują, nie mają takich przeszkód jak ty, że także nieraz nie spodziewają się czegoś, nie lękają o coś, a może nawet drżą o zdrowie i pomyślność ukochanych?
Sewerka chciała odpowiedzieć, jak to zwykle czynią rozpieszczone dzieci: „Kiedy ja nie mogę.” Ale gdy spojrzała na matkę, przypomniała sobie nagle scenę z dzieciństwa.
Pani Sławska stała w takiej samej postawie jak teraz, i przygotowywała z wielką uwagą napój dla męża, który był wówczas bardzo chory. Służący biegali po domu, wypełniając różne rozkazy doktora, będącego przy chorym. Ręce matki drżały, a łza po łzie spływała jej z oczów. Pomimo to spełniała, co do niej należało, a gdy rządca przyszedł o coś zapytać, wydała mu rozporządzenia jasne i dobitnie, nie przerywając swego zajęcia.
— Mamo! — wyrzekła z nagłem postanowieniem, sprobuję skończyć ten włóczkowy szalik dla Jagusi.
— Dobrze, ale już zimno na werandze, chodźmy do pokoju.
Sewerce nie chciało się iść do pokoju, bo nie mogła wyglądać na drogę, jednak poszła za mamą, nie mówiąc słowa, wzięła szydełkową robotę i pracowała pilnie. Myśl jej opanowały wspomnienia, które jedne po drugich, jak ziarnka różańca, przesuwały się przed oczami jej duszy. Ileż razy widziała matkę wchodzącą do pokoju ojca, ocierała łzy, obmywała twarz, przywoływała gwałtem uśmiech na usta i udawała wesołą, aby choremu dodać otuchy. Pomimo zmartwienia zajmowała się też ładem domowym, gospodarstwem, interesami. A czyniła to zawsze z jednostajną słodyczą.
Przypomniała sobie także, jak mówiono kiedyś w Krakowie u babki, że kto inny na jej miejscu byłby stracił głowę, a ona podołała wszystkiemu.
I gdy tak przypominała sobie dawne rzeczy, wieczór nadszedł, podano światło, jednocześnie zaturkotało na dziedzińcu.
— Jadą! — krzyknęła Sewerka.
I wybiegła na ganek a za nią wyszła pani Sławska.
Pannę Julię widziała Sewerka po raz pierwszy. W czasie, gdy witała się ona z jej matką, z którą była od dawna w przyjaźni, Sewerka spojrzała na Anielkę. Biedna, zdawała się tak bladą, smutną, znękaną, że rozglądała się w około, jakby nie wiedziała, gdzie ją przywieziono. Czarne jej, podkrążone oczy błyszczały powiększone nadmiernie wychudzeniem twarzyczki, czarne włosy spadały niekarne w około czoła. Wysiadła z powozu za panną Julią i stała z boku onieśmielona.
— Czy nie poznajesz mnie, Anielko? — zawołała Sewerka, rzucając jej się na szyję.
Anielka nie odpowiedziała, tylko powieki jej drgały szybko, wstrzymując łzy, które na rzęsach zawisły.
— Nie płacz — zawołała Sewerka — nie rozumiejąc jej wzruszenia — ja będę cię kochać jak siostra, a moja mama będzie i twoją mamą, zobaczysz. Na świecie lepszej mamy być nie może.
Ale na ten wyraz mama, który przypomniał jej świeżą stratę, Anielka się rozszlochała i panna Julia musiała ją zaraz zaprowadzić do swego pokoju.
Sewerka była zdumiona rezultatem swego powitania, chciała biedz za Anielką, ale pani Sławska ją wstrzymała. Pojęła, że trzeba się dziecku dać wypłakać, że jest ono wzruszone i onieśmielone nowem otoczeniem, zostawiła ją więc staraniom panny Julii, z którą zabrała już bliższą znajomość.
Anielka nie pokazała się wcale dnia tego, panna Julia sama zaniosła jej herbaty, ułożyła spać w swoim pokoju i dopiero gdy zasnęła, przyszła na herbatę, z którą na nią czekano.
Teraz pani Sławska przedstawiła jej przyszłą uczennicę i Sewerka mogła jej się przypatrzeć. Miała jedną z tych łagodnych i rozumnych twarzy, które odrazu zyskują zaufanie.
— Masz ochotę się uczyć? — spytała panna Julia.
— Z panią uczyć się będę — odparła bez namysłu dziewczynka.
Panna Julia zaczęła się śmiać.
— A dla czego ze mną? Jeszcze mnie nie znasz.
— Mama mi o pani mówiła i widzę, że pani jest dobra.
— To prawda, złą nie jestem — odparła wesoło panna Julia — chociaż gdybym nawet taką była, jeszcze powinnabyś się uczyć.
Sewerka zrobiła minkę zepsutego dziecka, świadczącą, że ten argument zupełnie jej nie przekonał.
— Przecież nie uczysz się dla mnie, tylko dla siebie — mówiła dalej panna Julia. — Ale dajmy temu pokój, widzę, że jesteś szczerą i mam nadzieję, że porozumiemy się z sobą łatwo.
Uściskała Sewerkę serdecznie.
— Cóż, masz mi coś do powiedzenia, widzę to po twoich oczkach — rzekła po chwili.
— Czy Anielka tak ciągle płacze? — spytała Sewerka.
Wyrazista twarz nauczycielki zasmuciła się.
— Ciągle nie — odparła, ale widok każdej nowej osoby przypomina jej poniesioną stratę. Należy z nią postępować z wielką delikatnością, bo ona jest bardzo biedna i po tyfusie przyjść jeszcze do siebie nie może. Byle co ją drażni. Ażeby się uspokoiła, potrzeba ją kochać, otaczać troskliwością.
— Ja ją kocham! — zawołała z wylaniem dziewczynka — ja będę się nią opiekowała.
— Wiem, że tak chcesz — odparła panna Julia. — Widzę to po twoich oczach. Masz dobrą matkę, która cię uczy miłości bliźniego, ale w takich rzeczach nie dosyć chcieć, trzeba umieć.