Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
W piątek rano, to jest, przed ostatnią bytnością u Herminji, nie doszło jeszcze do żadnych wyjaśnień pomiędzy panną de Beaumesnil, a panem de La Rochaigue, i panną Heleną, co do’ Macreuse‘a i Mormanda.
Powróciwszy z balu, Ernestyna zasłoniła się wielkiem znużeniem i oddaliła się do swoich pokojów; nazajutrz zaś zrana wyszła sama z panią Lainé, celem odwiedzenia Henminji.
Łatwo domyślić się można, jak silnie i gorzkie wyrzuty czynili sobie nawzajem baron, jego żona i panna Helena po powrocie swoim z tego nieszczęśliwego balu, gdzie zostały odkryte ich tajemne zamiary.
Pani de La Rochaigue, zawsze jeszcze przekonana, że związek pana de Senneterre z Ernestyną nieomylnie dojdzie do skutku, była bez litości w swoim triumfie i obsypywała barona i jego siostrę tysiącznemi szyderstwy i zarzutami.
Świętoszka odpowiadała łagodnie i ze słodyczą, że powodzenie ludzi złych i dumnych jest przemijającem i że sprawiedliwy, chociaż na chwilę przygnieciony, podniesie się wkrótce otoczony promienną aureolą chwały swojej.
Baron, mniej oswojony z biblją, oświadczył z powagą i stałością, które żonę jego nadzwyczajnie zdziwiły, że po tej smutnej i żałosnej scenie, jaką wywołał pan de Maillefort, nie może zniewolić panny de Beaumesnil do zaślubienia Mormanda, ale, że formalnie, stanowczo, nieodwołalnie odmawia swego zezwolenia na każde inne zamęście, dopóki Ernestyna nie dosięgnie wieku, w którym sama ręką swoją będzie mogła rozporządzać.
Wróciwszy od Herminji, Ernestyna przyjęta została z największą serdecznością przez panią de La Rochaigue, która, zawsze przesadna, uśmiechająca się i zadowolona, opowiedziała jej, że baron w pierwszym wybuchu gniewu swojego oznajmił, iż, do czasu pełnoletności pupilki swojej, nie zezwoli na jej wydanie za mąż; nadmieniła jednak, że wola barona nie ma najmniejszego znaczenia i powagi, owszem, że zanim jedna doba upłynie, opiekun zmieni swoje postanowienie, skoro się przekona, że dla panny de Beaumesnil niema żadnego stosowniejszego związku jak z księciem de Senneterre.
Gdy baronowa dodała, że wypadałoby nazajutrz przyjąć matkę Geralda, która pragnie uczynić w sprawie projektowanego zamęścia, formalny i stanowczy krok do bogatej dziedziczki, Ernestyna odpowiedziała, że, jakkolwiek ocenia należycie zalety i przymioty pana de Sennetenre, potrzebuje przecież jeszcze kilka dni namysłu, pragnąc zyskać tym sposobem na czasie, ażeby co do przyszłych swoich planów naradzić się z panem de Maillefort i Herminją.
Daremnie nalegała baronowa, ażeby przyspieszyć ostateczne wyrzeczenie, Ernestyna nie dała się ubłagać.
Nadzwyczajnie zdziwiona i urażona takiem postanowieniem, baronowa mając już odejść, powiedziała jeszcze do młodej sieroty:
— Zapomniałam cię wczoraj uwiadomić, moje piękne dziecię, że po porozumieniu się z panem de Maillefort, który teraz jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, równie jak i twoim, wiesz bowiem, ile on dobrego mówi o panu de Senneterre, przyrzekliśmy sobie wzajemnie podać ci sposobność dopełnienia bardzo dobrego uczynku, o którym myślałam jeszcze przed twojem przybyciem do Paryża; idzie tu o pewną zacną, lecz ubogą panienkę, która była jako artystka przywołaną do twojej kochanej matki; dziewczyna ta jest bardzo dumna, a żyje w wielkim niedostatku, umyśliliśmy zatem, że pod pozorem lekcyj muzyki, których będzie ci udzielać, mogłabyś wspierać ją swoją pomocą. Jeżeli zezwalasz na to, margrabia jutro ci ją przedstawi.
Domyśla się zapewne czytelnik, jaka była odpowiedź Ernestyny i z jaką niecierpliwością oczekiwała godziny, w której Herminja w towarzystwie pana de Maillefort do niej przybędzie.
Nareszcie nadeszła owa od wczoraj tak upragniona chwila.
Panna de Beaumesnil postanowiła sobie ubrać się tego dnia zupełnie tak, jak była ubraną u swojej przyjaciółki; miała więc na sobie prostą, bardzo skromną perkalikową sukienkę.
Wkrótce kamerdyner otworzył uroczyście podwoje salonu, w którym dziedziczka zwykle przebywała, i oznajmił głośno:
— Pan margrabia de Maillefort.
Herminja towarzyszyła garbatemu, i jak się wczoraj jeszcze przyznała Ernestynie, była dla wielu powodów bardzo zmieszana.
Dlatego to księżna, miotana silnem wzruszeniem, weszła nieśmiało i ze spuszczonemi oczyma; kamerdyner miał tylko czas drzwi, zamknąć i oddalić się, zaczem przyszło do wzajemnego poznania.
Margrabia, dla którego ta scena była nadzwyczajnie zajmującą, spoglądał na pannę de Beaumesnil wzrokiem pełnym znaczenia, w chwili, kiedy Herminja, zdziwiona tak długiem milczeniem, ośmieliła się nareszcie podnieść swe oczy.
— Ernestyno! — zawołała, postąpiwszy kilka kroków ku swej przyjaciółce — ty tutaj?
I zdumiona do najwyższego stopnia spojrzała na margrabiego, gdy tymczasem panna de Beaumesnil, rzuciwszy jej się na szyję, ściskała i całowała ją serdecznie, nie mogąc wstrzymać łez.
— Ty płaczesz, Ernestyno? — rzekła Herminja, coraz bardziej zdziwiona, lecz nie domyślając się niczego, chociaż jej serce biło gwałtownie. — Mój Boże! co ci jest Ernestyno? — mówiła dalej — jakim się to dzieje sposobem, że ciebie tu znajduję? tu, u panny de Beaumesnil? Nie odpowiadasz?... Mój Boże... ja nie wiem, dlaczego drżę cała. I księżna spojrzała znowu na margrabiego, w którego oczach również błyszczały łzy wzruszenia. — Nie wiem... ale zdaje mi się, że się tu dzieje coś nadzwyczajnego — mówiła Herminja — panie margrabio, zaklinam pana, powiedz mi pan, cóż to znaczy?
— Znaczy to, moje kochane dziecię — rzekł pan de Maillefort — że dobrym byłem wieszczem, kiedym ci powiedział rozmawiając z tobą o spotkaniu twojem z panną de Beaumesnil, że ono sprawi ci przyjemność, jakiej się wcale nie spodziewałaś.
— Więc pan wiedział o tem, że ja tu zastanę Ernestynę?
— Wiedziałem o tem z pewnością.
— Z pewnością pan wiedział?
— Tak jest, inaczej nawet być nie mogło.
— Jakto?
— Z powodu bardzo prostego... ponieważ...
— Ponieważ?
— Nie domyślasz się niczego?
— Nie, panie.
— Ponieważ... obie Ernestyny... są jedną i tąż samą osobą.
Księżna tak była daleką od podobnej myśli, że z początku nie zrozumiała wcale odpowiedzi garbatego, i wpatrując się w niego, powtórzyła machinalnie:
— Obie Ernestyny są jedną i tąż samą osobą?
Widząc jednak, że jej przyjaciółka z drżeniem, z wyrazem nieopisanej rozkoszy wpatrywała się w jej oczy, i ręce ku niej wyciągała, zawołała z największem zdumieniem i niemal z obawą:
— Miałażby to być panna de Beaumesnil... pani... ah! mój Boże... pani... pani to jesteś?
— Tak jest, ona! — rzekł margrabia z wyrazem najtkliwszego wzruszenia — ona to jest córką tej szlachetnej kobiety, która cię tak kochała, i dla której tak wielkie, tak pełne szacunku czułaś przywiązanie.
— Ernestyna jest moją siostrą! — pomyślała księżna.
Po tem wzruszającem odkryciu, wspomniawszy w jaki sposób poznała pannę de Beaumesnil i o wypadkach, jakie się od pierwszego ich spotkania przytrafiły, Herminja doznała jakby zawrotu głowy, nie była w stanie zebrać swoich myśli; zbladła, wszystkie jej członki opanowało gwałtowne drżenie, i prawie bezsilna upadła na pobliskie krzesło. Wtedy panna de Beaumesnil uklękła przed nią, spojrzała na nią wzrokiem najczulszego przywiązania i uchwyciła obie jej ręce, całowała je z zapałem tkliwej, serdecznej miłości, gdy tymczasem margrabia stojąc w milczeniu, przypatrywał się z pociechą w sercu tej rozrzewniającej scenie.
— Przebacz mi, pani — mówiła Herminja — ale opuszczenie... pomieszanie, w jakiem się znajduję...
— Pani! o! nigdy mnie tak nie nazywaj! — zawołała panna de Beaumesnil — alboż nie jestem już twoją Ernestyną? nie jestem już tą sierotą, której swą przyjaźń zapewniłaś, dlatego żeś ją uważała za nieszczęśliwą? Ah! niechaj ci pan de Maillefort, nasz przyjaciel, powie, czy ja nie byłam rzeczywiście bardzo nieszczęśliwą, i czy twojej tkliwej miłości nie więcej teraz potrzebuję, jak kiedykolwiek. Cóż ci na tem zależy, że już nie jestem ową biedną hafciarką? Wierzaj mi, Herminjo, i wśród bogactwa wielkie trafiają się nieszczęścia, przysięgam ci. Zaklinam cię, przypomnij sobie słowa mojej umierającej matki, która ci tak często o mnie opowiadała. O! ulituj się, kochaj mnie i na przyszłość, przez pamięć mej matki!
— Uspokój się, zawsze będziesz dla mnie drogą, dwakroć drogą — odpowiedziała Herminja swej siostrze — lecz widzisz, ja nie mogę jeszcze dotąd przyjść do siebie, z pomieszania... ze zdziwienia, w jakie mnie to wszystko wprawia, zdaje mi się, jakby to był sen, i kiedy pomyślę o sposobie, w jaki cię poznałam, Ernestyno, i o tysiącznych innych rzeczach... to muszę cię tu widzieć, tu przy mnie, ażeby uwierzyć, że to wszystko jest rzeczywistością.
— Twoje zdziwienie łatwo można pojąć, moje dziecię kochane — odpowiedział margrabia — bo kiedym przed kilku dniami spotkał u ciebie pannę de Beaumesnil, tak byłem zdziwiony, że gdybyś nie zwróciła na chwilę wzroku w inną stronę, byłabyś sama spostrzegła moje zdumienie; lecz przyrzekłem Ernestynie milczenie i dochowałem go aż dotąd.
Gdy pierwsze zdumienie Herminji minęło, wróciła natychmiast zwykła jej rozwaga, i pierwsze jej zapytania były następujące:
— Ależ, Ernestyno, jakże to się stało, żeś była na wieczorze u pani Herbaut? Cóż to za tajemnica? Czemuż pozwoliłaś się wprowadzić w podobne towarzystwo?
Ernestyna uśmiechnęła się smutno, wydobyła dziennik, który prowadziła na pamiątkę swej matki, przyniosła go Herminji, Otworzywszy w miejscu, gdzie przytoczone były rozmaite powody, skłaniające najbogatszą dziedziczkę we Francji do poddania się tej bolesnej próbie, którą tak śmiało wytrzymała, rzekła do księżnej:
— Przewidywałam twoje zapytanie, Herminjo, a ponieważ gorąco pragnę, ażebyś mnie pod każdym względem uważała godną swej miłości, proszę cię o przeczytanie tych kilku kartek, one ci pokażą całą prawdę, gdyż pisałam je na pamiątkę mej matki. Panie de Maillefort, racz pan razem z Herminją odczytać to pismo, przekona się pan, że jeżelim z początku uwierzyła temu niecnemu oszczerstwu, to jednak mądra i surowa przestroga twoja nie była stracona, gdyż ona jedynie natchnęła mnie odwagą wystawienia się na próbę, która tobie, Herminjo, może wydawać się będzie bardzo dziwną.
Księżna przyjęła album z ręki Ernestyny.
I te trzy osoby utworzyły bardzo zajmującą grupę: Herminja siedząc trzymała otwarty album w ręku; margrabia, oparty o poręcz krzesła, na którem siedziała, pochyliwszy się nieco, w milczeniu, czytał razem z nią szczere opowiadanie panny de Beaumesnil.
Przez cały czas tego czytania, Ernestyna wpatrywała się w Herminję i w garbatego, uważnie, ciekawie, prawie nawet z obawą, ażeby się dowiedzieć, czy te dwie osoby, w których na przyszłość położyć chciała całe swoje zaufanie, potwierdzą powody, które skłoniły ją do tego kroku.
Wkrótce atoli nie miała już pod tym względem najmniejszej wątpliwości; kilkakrotnie tkliwe, a zarazem okazujące żywe współczucie wykrzykniki dowiodły jej w zupełności, że margrabia i Herminja pochwalali jej postępowanie.
Skoro oboje skończyli czytanie, księżna rzekła do Ernestyny, ocierając łzy, któremi lica tej ostatniej były zroszone.
— Teraz już nietylko przyjaźń, ale szacunek, prawie uwielbienie czuję dla ciebie. Mój Boże! jakże bolesną musiała być dla ciebie taka wątpliwość! jakiej potrzebowałaś odwagi, biedne dziecię, aby sama jedna tak ważny powziąć zamiar, ażeby się wystawić na próbę, przed którąby tyle, innych osób cofnęło się lękliwie. Ah! ja tylko mogłam ofiarować ci przynajmniej miłość, którą powinnaś była uznać za tak bezstronną, jaką była rzeczywiście. Byłam w stanie dowieść ci, dzięki Bogu! że mogłaś i powinnaś być kochaną dla siebie samej.
— O tak! — odpowiedziała Ernestyna z zapałem — to właśnie czyni mi tę miłość tak.słodką, tak drogą.
— Herminja ma słuszność, postępek twój był piękny i odważny — dodał ze swej strony margrabia z wzruszeniem. Te kilka słów, któreś mi, kochane dziecię, w tej mierze na onegdajszym balu powiedziała, nie objaśniły mnie jeszcze zupełnie. Ale teraz, jesteś godną córką twej niezrównanej matki.
Wtem księżna przypomniała sobie obietnicę, jaką Ernestyna wczoraj dała Oliwierowi, i zawołała z pewną trwogą:
— O! mój Boże! ale jakże będzie, Ernestyno, z tem zobowiązaniem, któreś wczoraj w mojej obecności przyjęła względem pana Oliwiera?
— A cóż! odpowiedziała panna de Beaumesnil bez żadnego namysłu — ja zobowiązania tego dopełnię.