Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Po odjeździe pana de Senneterre i matki jego do domu, Herminja, jakośmy powiedzieli wsiadła z panem de Maillefort do pojazdu i udała się z nim do panny de Beaumesnil.
Można sobie łatwo wyobrazić radość garbatego i jego klientki, której niespodziewane szczęście na zawsze zostało ustalone.
Margrabia dostatecznie znał panią de Senneterre, ażeby być pewnym, że nie będzie zdolną cofnąć swego wyraźnego zezwolenia na związek Geralda z Herminją; jednakże postanowił udać się do niej nazajutrz, ażeby jej oświadczyć, że teraz więcej, niż kiedykolwiek trwa w zamiarze adoptowania Herminji, którą, gdyby można, jeszcze więcej kochał od czasu rozmowy z dumną księżną, w ciągu której tak wzniośle umiała zachować swoją godność.
Jedyną obawą margrabiego było to, że wyniosła dziewica nie zechce może przyjąć jego ofiary; spodziewając się przecież, że mimo wielkiego oporu, zamiar ten doprowadzi do skutku, musiał jeszcze w tej sprawie ścisłe zachować milczenie.
Pan de Maillefort i Herminja, jechali już dosyć długo, gdy stangret zniewolony został zatrzymać się na chwilę na rogu ulicy Courcelles, przed warsztatem jakiegoś ślusarza, a to z powodu przypadkowego zjechania się w tem miejscu kilku pojazdów.
Garbaty, wyjrzawszy z karety, dla przekonania się o przyczynie tego zatrzymania, nagle uczynił poruszenie i ze zdziwieniem zawołał:
— Co ten człowiek tam robi?
Na te słowa wzrok Herminji mimowolnie zwrócił się w stronę, w którą patrzył garbaty i nie mogła się wstrzymać od okazania pewnej odrazy, której przecież pan de Maillefort nie dostrzegł, gdyż właśnie w tej chwili spuszczał firankę okna, przy którem siedział.
Mogąc tym sposobem widzieć wszystko, nie będąc sam widzianym, margrabia uchyliwszy nieco firankę, zdawał się z niepokojem wpatrywać w jakiś przedmiot lub osobę, gdy tymczasem Herminja, nie śmiąc go zapytać o przyczynę, z podziwem na niego patrzała.
Margrabia spostrzegł w owym warsztacie ślusarskim pana de Ravil, rozmawiającego z samym ślusarzem, człowiekiem poczciwego i spokojnego oblicza, któremu nowy przyjaciel, a raczej współwinowajca pana de Macreuse, pokazując jakiś klucz, zdawał się czynić pewne objaśnienia, które rzemieślnik bezwątpienia musiał zrozumieć, gdyż przyjął od niego klucz i założył na swój warsztat, w chwili, kiedy pojazd margrabiego ruszył dalej ku przedmieściu św. Germana.
— Na Boga! co panu jest? — pytała Herminja garbatego, widząc go pogrążonego w głębokiem zamyśleniu.
— Właśnie w tej chwili spostrzegłem okoliczność, która napozór nie zdaje się być godną uwagi, moje dziecię, a która mi jednak daje wiele do myślenia. Zobaczyłem bowiem pewnego człowieka, który oddawał jakiś klucz ślusarzowi; nie byłbym bynajmniej na to uważał, gdybym nie znał tego człowieka, jako najniegodziwszego łotra, gotowego na wszystko; w pewnych okolicznościach, najmniejszy postępek takiego hultaja powinien zwracać na siebie baczną uwagę.
— Człowiek, o którym pan mówi, jest wysokiego wzrostu, twarzy pospolitej, w której maluje się chytrość; nieprawdaż, panie margrabio?
— To i ty go znasz?
— Zbyt wiele miałam do tego powodów, panie.
— Jakto, moje kochane dziecię? Herminja opowiedziała garbatemu w krótkich słowach bezskuteczne kuszenie się pana de Ravil o sposobność zbliżenia się do niej od owego czasu, kiedy tak bezwstydnie ją w drodze do umierającej pani de Beaumesnil, na ulicy zaczepił.
— Moje dziecię, kiedy ten nikczemnik tak często czatował około twego mieszkania, to nie dziwię się temu bynajmniej, żeśmy go spotkali w warsztacie ślusarskim tej znanej mu części miasta, w której mieszkasz... ale bądź, co bądź: czego on mógł żądać od tego ślusarza? — dodał garbaty, jakby sam z sobą rozmawiając. — Zresztą, od czasu, jak połączył się z tym nędznikiem Macreuse, nie spuściłem z oka ani jednego, ani drugiego; pewien człowiek, na którego uczciwość mogę liczyć, śledzi ich ciągle, bo ci ludzie nigdy nie są bardziej niebezpieczni, niż wtedy, kiedy udają umarłych; nie dlatego, abym lękał się o siebie, ale boję się o Ernestynę.
— O Ernestynę — zapytała księżna ze zdziwieniem i przestrachem — czegóżby się ona miała obawiać od takiego człowieka.
— Ty nie wiesz, moje dziecię, że ten de Ravil jest powiernikiem albo raczej narzędziem jednego z tych ludzi, którzy ubiegali się o rękę Ernestyny i że Macreuse miał niegodziwe zamiary względem tej bogatej zdobyczy. Ponieważ zaś odkryłem ich knowania i obu ukarałem, przeto mam ich w podejrzeniu, żeby się nie myśleli pomścić na Ernestynie; wściekłość ich jest tem większa, że tego biednego dziecka zdradzić i poświęcić nie mogli na ofiarę swej chciwości; a ja czuwam nad Ernestyną. Spotkanie Ravila u ślusarza, mimo, że dotąd wyjaśnić go sobie nie jestem w stanie, podwoi moją ostrożność i tem baczniej czuwać będę nad jej bezpieczeństwem.
— Jakiż związek może mieć ta jego bytność u ślusarza, z osobą Ernestyny?
— Nie wiem, moje kochane dziecię; to tylko mnie bardzo zastanawia, że de Ravil tyle sobie zadaje pracy, ażeby osobiście przychodzić aż do tej odległej części miasta. Ale dajmy temu pokój; takiemu nędznikowi nie uda się zamącić najczystszych i najzasłużeńszych naszych radości. Jednak zadanie moje dopiero w połowie ukończone; twoje szczęście, moje dziecię, na zawsze już zostało ustalone; oby ten dzień, dla Ernestyny był równie pięknym, jak dla ciebie! Nareszcie, staniemy wkrótce i przed jej mieszkaniem, ty udasz się do niej z tą błogą nowiną, a ja pójdę na górę do barona, z którym mam kilka słów pomówić; potem przybędę do was.
— Ale, ale, zdaje mi się, że słyszałam pana, mówiącego o jakiejś ostatniej próbie?
— Tak, moje dziecię.
— I ona dotyczy pana Oliwiera?
— Bezwątpienia. A jeżeli się w niej, jak mam nadzieję, okaże szlachetnym i odważnym wtedy Ernestyna nie będzie miała potrzeby zazdrościć ci twego szczęścia.
— Czy ona zezwoliła na tę próbę?
— Zezwoliła, moje dziecię, gdyż nie idzie tu tylko o to, aby wypróbować wzniosłe uczucia Oliwiera, ale, ażeby usunąć wszelkie jego namysły, jakieby mógł mieć w ożenieniu się z Ernestyną, skoro się dowie, że ta biedna hafciarka, jest najbogatszą dziedziczką we Francji.
— Ah! panie margrabio, to właśnie najwięcej nas niepokoi; pan Oliwier posiada uczucie delikatności nadzwyczaj wygórowane.
— Sądzę, moje dziecię, że po długiem zastanowieniu i namyśle wynalazłem sposób pokonania tych wątpliwości. Teraz nic więcej powiedzieć ci nie mogę; wkrótce dowiesz się o wszystkiem.
W tej chwili zatrzymał się pojazd pana de Maillefort przed bramą pałacu de La Rochaigue. Lokaj margrabiego otworzył drzwiczki karety; i kiedy Herminja pospieszyła do panny de Beaumesnil, garbaty poszedł na górę do barona, który na jego spotkanie wyszedł i z wyrazem najwyższego zadowolenia, uśmiechając się, pokazywał swe długie zęby.
Pan de La Rochaigue rozmyślał nad propozycjami i groźbą margrabiego, lecz nareszcie postanowił przyjąć ofiarę, która dawała mu możność zaspokojenia jego manji politycznej; zapewniając swoją pomoc w ożenieniu Oliwiera Rajmond, jakkolwiek nie umiał sobie wytłumaczyć niektórych okoliczności tego związku, tem więcej, że margrabia nie widział potrzeby zawiadomić pana de La Rochaigue o dwoistej roli, jaką odgrywała panna de Beaumesnil.
— A co, kochany baronie! — zapytał garbaty — czy wszystko gotowe, jakeśmy się umówili?
— Wszystko, kochany margrabio, rozmowa odbędzie się w moim gabinecie, a ta spuszczona na drzwi zasłona dozwoli w przyległym saloniku wszystko jak najlepiej podsłuchać.
Margrabia obejrzał gabinet i następnie wrócił do pana de La Rochaigue.
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze, kochany baronie; ale powiedz mi pan, czy zasięgnąłeś potrzebnych wiadomości, co do pana Oliwiera Rajmond?
— Dziś rano byłem u jego dawnego pułkownika armji afrykańskiej. Niepodobna wyrazić się z większym szacunkiem, jak pan de Berville mówił o panu Oliwierze.
— O tem wiedziałem doskonale; ale życzyłbym sobie, ażebyś się pan osobiście i w różnych miejscach przekonał o szlachetnych przymiotach mego protegowanego.
— Zaprawdę, zbywa mu tylko na znakomitem imieniu i majątku — mówił baron wzdychając mimowolnie — ale to przyzwoity i godny młodzieniec.
— To jeszcze jest niczem w porównaniu z tem, o czem się pan teraz dowie.
— Jakto, nowa tajemnica, kochany margrabio?
— Trochę cierpliwości; za godzinę wszystko pan będzie wiedział. Ale do licha! pan przecież swojej żonie i siostrze nie mówiłeś nic o naszych planach.
— Jakże mnie pan możesz o to pytać, kochany margrabio? przecież powinienem odpłacić się baronowej i Helenie. Mnie tak podejść! Każda z nich chciała na swą korzyść bez mojej wiedzy skojarzyć małżeństwo, a ja musiałem grać rolę człowieka śmiesznego. Ah! będzie to dla mnie przynajmniej niejaką pociechą, że je będę mógł upokorzyć!
— Przedewszystkiem, żadnej słabości baronie. Żona twoja przechwala się, że co chce, może z ciebie zrobić, twierdząc, że pan... proszę mi przebaczyć ten wyraz, że pan, pozwalasz się za nos wodzić...
— Ah, pięknie, pięknie, zobaczymy, tak! ona mnie za nos wodzi!
— Przypuśćmy, że to wszystko było tylko w przeszłości.
— Ja na to nie pozwolę, margrabio.
— Ale, ponieważ pan teraz, kochany baronie, jesteś mężem stanu, przeto taka słabość byłaby nie do darowania, bo odtąd nie należy pan do siebie: ale, ale, czy widział się pan z naszymi wyborcami?
— Wczoraj wieczorem odbyliśmy nowe posiedzenie; przez dwie godziny mówiłem o przymierzu z Anglją — i baron wyprostował się, przybierając postać mówcy — poczem poruszyłem kwestję wprowadzenia bydła rogatego, a następnie wystawiłem tolerancję religijną, jako zasadę istniejącą w Belgji i śmiało mogę powiedzieć, że pełnomocnicy wyborców pańskich byli zachwyceni.
— Chętnie temu wierzę, panowie zupełnie ze sobą będziecie harmonizować, a ja tym sposobem uczynię im przysługę, bo znajdą w panu to wszystko, czegoby we mnie napróżno szukali.
— Ah! margrabio, pan jest zbyt uprzejmy.
— Przeciwnie, kochany baronie. Skoro tylko akt małżeński Oliwiera i Ernestyny będzie podpisany, natychmiast panu odstąpię moją kandydaturę; bo już i tak jesteś pan przyjęty.
W tej chwili wszedł służący i oznajmił, że pan Oliwier Rajmond pragnie widzieć się z panem de La Rochaigue.
— Proszę pana Rajmond o chwilę cierpliwości — rzekł baron do wchodzącego służącego.
— Teraz, baronie, przejmij się swą rolą. Jest ona poważnej i bardzo delikatnej natury — mówił margrabia — nie zapomnij pan żadnego z moich upomnień: mianowicie, nie wpadaj w najmniejszy podziw na odpowiedzi pana Oliwiera Rajmond, jakkolwiek one panu wydawać się będą; po rozmowie z nim wszystko się wyjaśni.
— Muszę więc sobie stale przedsięwziąć, margrabio, niczemu się nie dziwić, tembardziej, że wcale nie pojmuję sposobu, w jaki przy tej rozmowie mam się zachować.
— Wszystko się wyjaśni, powtarzam panu, nie zapominaj pan tylko o robotach, które pan Oliwier wykonał dla rządcy zamku de Beaumesnil pod Luzarches.
— Nie zapomnę; bo to właśnie wprowadzi mnie na tor rozmowy, ale, nawiasem mówiąc, działanie moje rozpocznę niewypowiedzianem kłamstwem, kochany margrabio.
— Ale jaka świetna prawda z tego kłamstwa wypłynie! bynajmniej o tem nie wątpię. Uspokój się pan, nie pożałujesz tego, gdyż to, co teraz będzie miało miejsce, jest równie ważne dla pana, jak dla panny Beaumesnil. Idę więc po nią, a pan wtedy dopiero każe pana Oliwiera wprowadzić, kiedy będziesz wiedział, że jesteśmy już w przyległym, saloniku.
— Rozumie się, tylko się pan pospiesz, kochany margrabio.
Margrabia pospieszył na dół skrytemi schodami, prowadzącemi wprost do drzwi mieszkania panny de Beaumesnil i wszedł do niej.
— Ah! panie de Maillefort! — zawołał a Ernestyna z promieniejącem radością spojrzeniem — Herminja wszystko mi powiedziała, jeżeli moje nadzieje w ten sposób się spełnią, wtedy szczęście moje, wyrówna jej szczęściu.
— Prędzej, prędzej, moje dziecię, pójdź ze mną! — mówił garbaty, przerywając jej — pan Oliwier, już jest na górze.
— Herminja może mi towarzyszyć, nieprawdaż panie de Maillefort? niechaj będzie przy mnie, może ona mi doda odwagi.
— Odwagi! — mówił margrabia.
— Tak, bo teraz, przyznam się panu, teraz żałuję mimowolnie, żem zezwoliła na tę próbę.
— Moje dziecię, czyż ona nie jest potrzebną dla zwalczenia wszelkich wątpliwości Oliwiera. Rozważ sama, że to jest może największa trudność, jaką nam trzeba pokonać.
— Ah! to jest wielka prawda — odpowiedziała smutno panna de Beaumesnil.
— A więc moje dziecię, pójdź, pójdź. Herminja niechaj nam towarzyszy, powinna ona być najpierwszą do powinszowania ci twego szczęścia.
— Albo... do pocieszenia mnie — odpowiedziała Ernestyna, przygnieciona ciężkim smutkiem — jednakże los mój musi się rozstrzygnąć — dodała stanowczo — panie de Maillefort, spieszmy do mego opiekuna.
W kilka chwil potem, Ernestyna, Herminja i pan de Maillefort weszli do salonu barona i umieścili się przy samych drzwiach, pokrytych zasłoną, którą garbaty uchylił cokolwiek i powiedział do pana de La Rochaigue.
— Jesteśmy już.
— Bardzo dobrze — odpowiedział baron.
I zadzwonił.
Garbaty spuścił zasłonę i usunął się śpiesznie.
— Prosić pana Oliwiera Rajmond — rzekł baron do służącego, który na głos dzwonka przybiegł i wkrótce potem zameldował.
— Pan Oliwier Rajmond.
Ernestyna, usłyszawszy, że Oliwier wszedł do przyległego pokoju, zbladła mimowolnie i, chwytając jedną ręką dłoń Herminji, drugą — rękę pana de Maillefort, powiedziała drżącym głosem:
— O! zaklinam, błagam pana, zostań przy mnie, tu, przy moim boku; siły opuszczać mnie zaczynają. O! mój Boże, jakże ważna jest ta chwila!
— Cicho — rzekł pan de Maillefort — Oliwier mówi... słuchajmy.
I wszyscy troje, różnemi przejęci uczuciami, słuchali z trudnym do opisania niepokojem, rozmowy Oliwiera z panem de La Rochaigue.