Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXVIII.

W chwili, kiedy Oliwier Rajmond wszedł do pokoju pana de La Rochaigue, oblicze jego wyrażało zdziwienie i ciekawość zarazem.
— Wszakże mam zaszczyt mówić z panem Oliwierem Rajmond?
— Tak, panie.
— Podporucznikiem trzeciego pułku huzarów?
— Tak jest.
— Z listu, który miałem zaszczyt napisać do pana, dowiedział się pan, jak się nazywam.
— Wiem, pan baron de la Rochaigue, ale ja nie mam szczęścia znać pana. Mogęż się zatem dowiedzieć, w jakiej to ważnej i osobistej sprawne pragnie pan ze mną mówić?
— Bezwątpienia, bądź pan tylko łaskaw wysłuchać mnie z największą uwagą, a mianowicie nie dziwić się tym szczególnym, dziwnym, a nawet nadzwyczajnym rzeczom, które będę miał honor panu oznajmić.
Oliwier z podziwem patrzył na ceremonialnego barona, który nieznacznie rzucił kilka razy okiem na portjerę, zasłaniającą drzwi prowadzące do salonu, w którym Ernestyna, Herminja i pan de Maillefort słuchali toczącej się tutaj rozmowy.
Nareszcie, zwracając się do Oliwiera, baron powiedział:
— Wszakże pan był przed niejakim czasem w zamku Luzarches, dla pomożenia pewnemu mularzowi w ułożeniu wykazu i rachunku dokonanych przez niego robót?
— Rzeczywiście, panie, byłem tam — odpowiedział Oliwier, nie domyślając się celu podobnego pytania.
— Po ukończeniu tego zatrudnienia, zabawił pan jeszcze kilka dni w zamku, zajmując się ułożeniem niektórych rachunków i interesów, poruczonych panu przez miejscowego intendenta?
— I to prawda, panie baronie.
— Zamek ten — mówił dalej baron — należy do panny de Beaumesnil... najbogatszej dziedziczki we Francji.
— Właśnie dowiedziałem — się o tem w czasie mojego pobytu w zamku, ale mogęż wiedzieć, jaki jest cel pytań pańskich?
— Natychmiast, panie; bądź pan łaskaw przypatrzeć się temu dokumentowi.
I baron wziął z biurka arkusz stemplowego papieru i podał go Oliwierowi.
Podczas kiedy młody oficer czytał podane sobie pismo, baron rzekł dalej:
— Z dokumentu tego, który jest duplikatem zdania rady familijnej, jaka została zwołana po śmierci zmarłej hrabiny de Beaumesnil, z dokumentu tego, mówię, przekona się pan, że jestem opiekunem i doradcą panny de Beaumesnil.
— Widzę to, panie — odpowiedział Oliwier, zwracając baronowi dokument — lecz, nie pojmuję wcale w czem wiadomość ta mnie może dotyczyć.
— Naprzód wiele mi na tem zależało, ażeby pana uwiadomić o mojem rzeczywistem, prawnem, urzędowem położeniu względem panny de Beaumesnil, a to dlatego, ażeby wszystko, co będę miał zaszczyt powiedzieć panu w sprawie mojej pupilki, miało w oczach jego jawną, niezbitą, niezwalczoną ważność i prawdziwość.
Mowa ta jednotonna i wymierzona, jak poruszenia wahadła zegarowego, pobudziła do najwyższego stopnia ciekawość i niecierpliwość Oliwiera, tem więcej, że w żaden sposób nie mógł pojąć, jaki mógł być cel tego tak poważnego wstępu; dlatego też z takim zdziwieniem spojrzał na barona, że ten pomyślał w duchu:
— Doprawdy, możnaby mniemać, że mówię z nim po hebrajsku; ani nawet okiem nie ruszy kiedy mu wspomnę o pannie de Beaumesnil, której zdaje się wcale nie znać. Co to wszystko ma znaczyć? Ten przeklęty margrabia musiał mieć słuszność, mówiąc do mnie, że będę świadkiem nadzwyczajnych rzeczy.
— Czy nareszcie raczy mi pan oznajmić — rzekł Oliwier z ledwie ukrytą niecierpliwością — co mnie to może obchodzić, że pan jest lub nie opiekunem panny de Beaumesnil?
— Teraz już czas wystąpić z kłamstwem — pomyślał baron — zobaczymy jaki też ono wywrze skutek. — Poczem, rzekł głośno: — Otóż, jak pan sam powiedział, bawił pan dosyć długo w zamku panny de Beaumesnil?
— Tak jest, panie, przerwał Oliwier z niecierpliwością, którą mu już coraz trudniej było powściągnąć — powiedziałem panu.
— Zapewne nie wiedział pan o tem, że wtedy, kiedy pan był w zamku, i panna de Beaumesnil jednocześnie tam się znajdowała?
— Panna de Beaumesnil?
— Tak, panie — mówił dalej baron, winszując sobie w duchu, że potrafił kłamać z taką dyplomatyczną godnością i powagą, — tak jest, panna de Beaumesnil znajdowała się w zamku jednocześnie z panem.
— Ale przecież wtedy mówiono, że pani zamku znajdowała się za granicą; a zresztą, ja tam nie widziałem nikogo, panie baronie.
— Nie dziwi mnie to bynajmniej — zawołał baron — lecz jest to rzeczą niezawodną, że panna de Beaumesnil powróciwszy przed kilku dniami do Francji, postanowiła pierwsze chwile swojej żałoby spędzić w zamku; a ponieważ chciała pozostać w jak największej samotności, rozkazała więc, ażeby pobyt jej w tym zamku zachowany był w jak największej tajemnicy.
— Ah skoro tak, to okoliczność ta mogła mi pozostać zupełnie nieznaną, gdyż mieszkałem w domu rządcy, znacznie oddalonym od samego zamku. Ale jeszcze raz pana pytam, do czego to wszystko zmierza?
— Proszę pana bardzo o chwilkę jeszcze cierpliwości — wtrącił baron, przerywając Oliwierowi — wysłuchaj mnie pan uważnie, gdyż idzie tu, powtarzam panu, o rzeczy ważne, do najwyższego stopnia dla pana ważne.
— Ten człowiek zawziął się na mnie, on próbuje moją cierpliwość, czego on chce? Co mnie obchodzi panna de Beaumesnil i wszystkie jej zamki? — myślał w duchu Oliwier.
— Mularz, któremu pan układał rachunki — dodał baron — wygadał się przed rządcą, że cały zarobek, jaki pan z płacy swojej w czasie urlopu odniosłeś, przeznaczyłeś na wsparcie swego wuja, do którego jesteś przywiązany, jak do własnego ojca.
— O! mój Boże! po co nam wspominać o takich drobnostkach? Zaklinam pana, przystąpmy do rzeczy, do tego, co nas ma obchodzić!
— Wysłuchajże mnie przecie, panie poruczniku! — odpowiedział baron uroczystym głosem: — szlachetne pana postępowanie rządca opowiedział pannie de Beaumesnil.
— Więc cóż stąd, panie baronie? — zawołał Oliwier, którego cierpliwość już się wyczerpała — koniec końcem, jakiż będzie ostateczny wniosek? czego pan chce właściwie?
— Powiem tedy panu, że panna de Beaumesnil, osoba z najlepszem sercem i z najszlachetniejszym charakterem, daleko tkliwszą jest na wszelkie czyny szlachetne, niż ktobądź inny; dlatego też, dowiedziawszy się, jak troskliwie pielęgnuje pan swego wuja, tak się tem wzruszyła, że pragnęła koniecznie zobaczyć pana.
— Mnie? — zawołał Oliwier tonem powątpiewania.
— Tak, panie, pupilka moja pragnęła widzieć pana; ale nie będąc sama przez pana widzianą; i co więcej: życzyła sobie słyszeć pana kilka razy mówiącego swobodnie i bez żadnego przymusu, co też, przy pomocy rządcy udało jej się zupełnie. Słowem, panna de Beaumesnil tak umiała rzeczy urządzić, że nie będąc nigdy przez pana widzianą była świadkiem kilku rozmów jego, już to z rządcą, już to z mularzem, dla którego pan pracował. Te rozmowy tak jawnie wykazały mojej pupilce uczucia pana, że równie wzruszyła się szlachetnością jego serca jak powierzchownością...i z tego powodu...
— Panie — zawołał Oliwier niecierpliwie i pokrywając się żywym rumieńcem — bardzoby mi było przykro, gdybym musiał sądzić, że człowiek pana wieku i godności znajduje przyjemność w podobnych, nader niestosownych żartach, pomimo tego jednak nigdy nie uwierzę, że to, co pan mówi, jest prawdą.
— Miałem już zaszczyt pokazać panu akt, mianujący mnie opiekunem panny de Beaumesnil, dlatego jedynie, ażeby pana przekonać o prawdzie moich słów; oznajmiam tedy panu, że to, co mu miałem powiedzieć, wydawać się panu musiało szczególnem, dziwnem, nadzwyczajnem, pomimo tego jednak nie sądź pan, aby człowiek w moim wieku, który ma pewną powagę i zajmuje pewne stanowisko w świecie, śmiał robić sobie igraszkę z rzeczy najświętszych, z zaufania, jakie w nim położono, i chciał tak czcigodnego człowieka, jakim pan jesteś, panie poruczniku, obierać za cel swoich nikczemnych żartów.
— Być może, panie baronie — odpowiedział Oliwier, uspokojony nieco temi słowy — przyznaję, że niesłusznie postąpiłem uważając pana za zdolnego dopuszczenia się podobnej mistyfikacji, jadnakże...
— Jeszcze raz, chciej pan sobie przypomnieć, panie poruczniku — rzekł baron, przerywając Oliwierowi — że zaraz z początku uprzedziłem pana, iż miałem mu oznajmić nadzwyczajne rzeczy. Otóż mówię dalej: Panna de Beaumesnil ma lat szesnaście, jest najbogatszą dziedziczką we Francji. Zatem — dodał baron, wpatrując się uważnie w Oliwiera, i wymawiając ostatnie słowa z pewnym przyciskiem — ona nie potrzebuje liczyć na majątek osoby, którą sobie wybierze za męża... Pragnie więc zaślubić człowieka, który jej się podoba i przedstawia dla niej rękojmię szczęśliwej przyszłości. Co się tyczy imienia i pozycji w świecie człowieka, którego wybierze: jeżeli to imię i ta pozycja są tylko zacne i godne poszanowania, panna de Beaumesnil niczego więcej nie żąda. Czy pan mnie rozumie nareszcie, panie poruczniku?
— Panie baronie, słucham pana z jaknajwiększą uwagą. Pojmuję bardzo dobrze to, że panna de Beaumesnil chciałaby wyjść zamąż, według własnego upodobania, nie dbając o majątek i tytuły. Sądzę, że pod tym względem ma największą słuszność, ale dlaczegóż mnie pan to wszystko mówi, mnie, który panny de Beaumesnil w życiu nie widział i zapewne widzieć nie będzie?
— Dlatego to panu mówię, panie Oliwierze Rajmond, ponieważ panna de Beaumesnil jest przekonaną, że posiadasz wszystkie przymioty, któreby pragnęła znaleźć w mężu swoim; dlatego też ja, po najtroskliwszem zasiągnięciu wiadomości o panu... wiadomości, które, wyznać muszę, były jak najkorzystniejsze, ja, opiekun panny de Beaumesnil, mam wyraźne polecenie i upoważnienie do ofiarowania panu jej ręki.
Baron mógłby był jeszcze dłużej mówić, a Oliwier nie byłby mu wcale przerwał; zdumiony wszystkiem co słyszał, nie mógł on podejrzewać żadnej mistyfikacji lub intrygi ze strony pana de La Rochaigue, który, pomimo śmiesznych pretensyj oratorskich, wyglądał przecież na człowieka poważnego i przyzwoitego, i tłumaczył się w wyrazach bardzo wyszukanych; ale z drugiej strony, jakimże sposobem mógł przekonać siebie... chociażby też przy największej miłości własnej, która bynajmniej nie była jego wadą... jakim sposobem mógł przekonać siebie, że najbogatsza dziedziczka we Francji zakochała się w nim tak nagle? Oliwier odpowiedział zatem:
— Niech mi pan wybaczy moje milczenie i zdziwienie, gdyż pan sam oznajmił mi w początku że usłyszę rzeczy nadzwyczajne.
— Uspokój się pan przedewszystkiem; rozumiem zupełnie pomieszanie, jakie musiała wywołać taka propozycja, powinienem tu przecież dodać, że panna de Beaumesnil wie o tem bardzo dobrze, że pan nie może jej przyjąć, dopóki jej nie zobaczysz i jej osobistej wartości nie ocenisz należycie; a więc jeżeli pan sobie życzy, jeszcze dzisiaj będę miał zaszczyt przedstawić pana mojej pupilce; jedynem mojem życzeniem jest to, ażebyście oboje we wzajemnych uczuciach swoich znaleźli rękojmię, nadzieję, pewność waszego przyszłego szczęścia.
Po takiem zakończeniu swej mowy dyplomatycznej baron pomyślał w duchu:
— Ah! skończyłem przecie; nareszcie będę mógł dowiedzieć się od tego przeklętego margrabiego rozwiązania tej całej zagadki, która wydaje mi się coraz ciemniejszą.
Podczas tej pierwszej części rozmowy barona z Oliwierem, panna de Beaumesnil, Herminja i garbaty słuchali jej w głębokiem milczeniu.
Herminja pojęła teraz podwójny cel próby, na jaką wystawił pan de Maillefort Oliwiera; lecz Ernestyna, pomimo ślepego zaufania w szlachetność młodego oficera, czuła nieopisaną trwogę, oczekując odpowiedzi, jakiej udzieli po niespodziewanej propozycji barona.
Ah, jakaż to pokusa! Mało pewnie ludzi byłoby w stanie oprzeć się jej ponętom! A ilu znalazłoby się takich, którzy, zapominając o przyrzeczeniu danem w szlachetnem uniesieniu biednej, nieznanej, bez imienia i majątku panience, skwapliwie pochwyciliby tę sposobność zyskania tak niezmiernych bogactw!
— O! mój Boże! jakaż trwoga mnie przejmuje — rzekła Ernestyna pocichu do Herminji i garbatego — ofiara, jakiej żądamy od pana Oliwiera, przechodzi może ludzkie siły. Ah! czemuż ja zezwoliłam na podobną próbę!
— Nie trać odwagi! moje dziecię — rzekł margrabia — pomyśl o szczęściu i o uwielbieniu, jakie uczujesz, gdy Oliwier nie ulegnie pokusie, gdy się okaże takim, jakim pragniemy go widzieć. Ale cicho! słuchajcie, rozmowa zaczyna się znowu.
Przejęta mimowolną obawą, Ernestyna rzuciła się w objęcia Herminji, i obie z gwałtownem biciem serca, w trwodze i nadziei czekały odpowiedzi Oliwiera.
Ten nie mógł już teraz wątpić, że owa niesłychana propozycja, jaką mu uczyniono, nie była żadnym żartem, lecz rzeczą prawdziwą i uroczystą; nie mogąc wszakże przypisać go własnym zasługom, uważał to jedynie za jeden z tych romantycznych kaprysów, bardzo częstych u osób, które ich ogromny majątek stawia w położeniu wyjątkowem, i które, wiedzione dziwactwem swoich urojeń, zdają się czynić jakąś igraszkę z losem.
— Panie baronie — odpowiedział Oliwier uroczyście po dosyć długiej chwili milczenia — jakkolwiek nieprawdopodobną zdaje mi się być propozycja, którą mi pan stawia, daję panu przecież słowo moje, jako człowieka honoru, że wierzę jego szczerości, pomimo że żadną miarą nie mogę tego wszystkiego sobie wytłumaczyć.
— Wierzaj mi pan, wierzaj, panie poruczniku, na teraz jest to rzeczą najważniejszą, jakiej od pana wymagam.
— Wierzę tedy, panie baronie i nie myślę już badać tych niepojętych dla mnie powodów, które skłoniły pannę de Beaumesnil, że zwróciła swoje oczy na chwilę na mnie.
— Daruj pan, ale ja powody te oznajmiłem już panu.
— Wiem o tem, lecz, nie przesadzając wcale mojej skromności, zdaje mi się przecież, że powody te nie są dostateczne; zresztą ja nie mam prawa badać ich trafności, gdyż... niepodobieństwem mi jest, panie baronie... nie mówię, przyjąć ręki panny de Beaumesnil... tak ważne bowiem postanowienie zależy od tysiąca nieprzewidzianych okoliczności, lecz ja...
— Ja zaś, panie poruczniku, daję panu również słowo honoru — rzekł baron głosem uroczystym, który zastanowił Oliwlera — że to od pana zależy, chciej mnie pan zrozumieć, wyłącznie od pana zależy, ożenić się z panną de Beaumesnil, i że, jeżeli pan sobie życzy, przedstawię pana mojej pupilce zanim upłynie godzina czasu; wtedy nie będzie pan już miał najmniejszej wątpliwości co do propozycji, jaką panu przed chwilą uczyniłem.
— Wierzę panu, powtarzam to raz jeszcze; chciałem tylko powiedzieć, że propozycja, którą mnie pan raczył zaszczycić, co do mojej osoby w żaden sposób przyjąć nie mogę.
— Teraz znowu baron zdziwił się nadzwyczajnie.
— Jakto, panie! — zawołał pan de La Rochaigue — pan odmawia! ale nie, nie, zapewne ja odpowiedź pańską rozumiem fałszywie, niepodobna, ażeby pan był tak zaślepiony, i nie umiał ocenić niezmiernych korzyści, jakie podobny związek...
— A więc wytłumaczę panu wyraźniej. Odmawiam, pomimo że oceniam należycie, jak pochlebne są dla mnie życzliwe zamiary pany de Beaumesnil.
— Pan odrzuca związek z najbogatszą dziedziczką we Francji! — zawołał baron zmieszany — tę niesłychaną propozycję, jaką panu czyni panna de Beaumesnil, przyjmuje pan z taką obojętnością!
— Pozwól, pan, panie baronie — odpowiedział Oliwier z pośpiechem, przerywając panu de La Rochaigue — powiedziałem panu właśnie, jak zaszczytna jest dla mnie pańska propozycja. Dlatego bardzoby mi było przykro, gdyby pan moją odmowną odpowiedź tłumaczyć miał w sposób, któryby dla panny de Beaumesnil, której znać nie mam zaszczytu, pod jakim bądź względem, miał być ubliżającym.
— Ale, panie, wszakże ofiarowałem się przedstawić pana mojej pupilce.
— To niepotrzebne, panie baronie, nie wątpię ja bynajmniej o osobistych przymiotach panny de Beaumesnil; lecz w tej chwili powinienem panu wyznać wszystko, oto ja mam dopełnić święty obowiązek serca i honoru...
— Obowiązek?
— Słowem, wkrótce mam się połączyć z panienką, którą równie kocham, jak poważam.
— Dobry Boże, panie! — zawołał baron z wyrazem największego podziwu — co pan mówi?
— Mówię prawdę, panie, i spodziewam się, że to wyznanie będzie dostatecznem, ażeby panu dowieść, że życzeniom pana w żaden sposób zadosyć uczynić nie mogę, nie uchybiając przez to bynajmniej pannie de Beaumesnil.
— Ale, jeżeli to małżeństwo nie dojdzie do skutku, to stracę mój urząd deputowanego — pomyślał baron, zmieszany tą nową przeszkodą. — Pocóż, u djabła! margrabia domagał się mego zezwolenia, kiedy ten młody głupiec, ten arcygłupiec odmawia? Zresztą, wszakże i moja pupilka oznajmiła mi dzisiaj rano jak najwyraźniej, że nikogo nie zaślubi, tylko tego pana, Oliwiera Rajmond!... Ah! doprawdy! tego nie pojmuję. Wprawdzie margrabia powiedział mi, że to jest jakaś zagadka; lecz wszystkie zagadki mają swoje rozwiązanie, tylko ta nie ma żadnego!
Że zaś baron nie chciał się tak łatwo wyrzec nadziei zostania deputowanym, przeto powiedział:
— Kochany panie, zaklinam pana,zastanów się uważnie; dał pan świętą obietnicę, to dobrze! pan kocha jakąś młodą panienkę, to wybornie! ale, dzięki Bogu! pan jest jeszcze wolny, a są na świecie ofiary, które człowiek powinien mieć odwagę dla przyszłości swojej poświęcić. Namyśl się pan jeszcze, przeszło trzy miljony dochodu w dobrach, niema człowieka, któryby wzgardził taką fortuną. Nawet ta młoda panienka, którą pan kocha, jeżeli ona do pana rzeczywiście dla ciebie samego jest przywiązana, pierwsza będzie panu doradzać, jeżeli nie jest samolubem, ażebyś się z uległością poddał temu niespodziewanemu szczęściu. Przeszło trzy miljony dochodu w dobrach, kochany panie, w dobrach!
— Powiedziałem już panu, że mnie wiąże powinność serca i honoru; dlatego przekonywam się z boleścią — dodał Oliwier stanowczym tonem — że pan, mimo doskonałych wiadomości, które jak pan mówi, o mnie zebrałeś, uważasz mnie za zdolnego popełnienia nikczemnego i haniebnego czynu.
— Boże mnie uchowaj od tego, kochany panie, przeciwnie, ja pana uważam za najuczciwszego człowieka w świecie... lecz...
— Bądź pan łaskaw — rzekł Oliwier, podnosząc się — przedłożyć pannie de Beaumesnil powody, które mnie zniewalają do tego postępowania, a przekonany jestem naprzód, że pańska pupilka uzna mnie za godnego swego szacunku.
— O, pan aż nadto zasługuje na jej szacunek... podobna bezinteresowność jest jedyną, godną najszczerszego uwielbienia, wzniosłą...
— Podobna bezinteresowność jest bardzo naturalną, łaskawy panie: kocham, jestem kochany, nadzieja, szczęście mego życia leżą w przyszłym moimi związku...
I Oliwier chciał wyjść z gabinetu.
— Panie poruczniku, zaklinam pana, namyśl się pan jeszcze przez kilka dni; nie daj się uwieść temu nagłemu wzruszeniu. Jeszcze raz, zastanów się pan rozsądnie: przeszło trzy miljony.
— Zdaje mi się, że pan mi już nic więcej nie ma do powiedzenia — odpowiedział Oliwier, przerywając baronowi, i kłaniając mu się po raz ostatni.
— Kochany panie — zawołał baron w obawie utracenia jedynej nadziei — zaklinam pana, pomyśl pan jeszcze, że odmowna z twej strony odpowiedź uczyni nieszczęśliwą pannę de Beaumesnil, gdyż pan nie wyobraża sobie, że opiekun... człowiek poważny, nie pomyślałby o kroku, jaki ja względem pana uczyniłem, gdyby najważniejszemi powodami nie był do tego zniewolony; czyli, mówiąc innemi słowy, moja pupilka nie zniesie tej odmownej odpowiedzi... ona może umrze z rozpaczy.
— Panie baronie, ja zaś proszę pana usilnie, ażeby pan zwrócił uwagę na przykre położenie, w jakiem mnie pan stawia, położenie, którego dłużej znieść nie mogę, zwłaszcza po tem wyznaniu o mojem przyszłem ożenieniu, które musiałem panu uczynić. — I Oliwier powtórnie ukłonił się baronowi, postąpił ku drzwiom i już na samem wyjściu zakończył następującemi słowy: — byłbym z całego serca pragnął, panie baronie, zakończyć rozmowę naszą w sposób nieco spokojniejszy; proszę mi zatem przebaczyć i oddalenie moje przypisać jedynie natarczywym żądaniom pana, które w najdrażliwszem, a może nawet w najśmieszniejszem w świecie stawiają mnie położeniu.
To powiedziawszy, Oliwier wyszedł z pokoju, pomimo rozpaczliwych próśb barona.
Zawiedziony w nadziejach swoich i oburzony, baron pobiegł do salonu, w którym znajdowały się obie dziewice wraz z garbatym, otworzył z pośpiechem drzwi i zawołał:
— Ah! do licha, margrabio, czy mnie pan uwiadomi nareszcie, co to wszystko ma znaczyć? Kogóż tu państwo chcecie w pole wyprowadzić? Toć ten pan Oliwier wzbrania się przyjąć rękę panny de Beaumesnil, której, jak mówi, ani razu w życiu swojem nie widział, kiedy tymczasem pan mi mówił, że moja pupilka i pan Oliwier kochają się, jak dwa gołąbki?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.