Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Oznajmiwszy odmowną odpowiedź Oliwiera, o której niewidzialni słuchacze poprzedniej sceny już byli uwiadomieni, baron spodziewał się, że wprawi ich w największy podziw.
Ale zawiódł się w swojem oczekiwaniu.
Panna de Beaumesnil i Herminja, tuląc się do siebie ściskały się serdecznie pośród tysiącznych oznak najtkliwszej przyjaźni i zadowolenia.
— On odmówił — szeptała Ernestyna głosem nieopisanej radości.
— Ah! wszakże ja ci mówiłam, droga Ernestyno, że pan Oliwier nie zawiedzie naszych nadziei — dodała Herminja.
— Alboż i ja nie miałem słuszności! — dodał margrabia z równem zadowoleniem — nie powiedziałżem naprzód, że on odmówi?
— Ależ w takim razie, pocóż było z takim uporem żądać mego zezwolenia? — zawołał baron z niechęcią — pocóż prosiliście oboje z takiem naleganiem, to jest pan, mości margrabio, i pani moja pupilo, ażebym mu uczynił tę niesłychaną propozycję, kiedy nieprzychylna odpowiedź miała nastąpić?
Na te słowa barona, Ernestyna puściła rękę swej przyjaciółki i z twarzą jaśniejącą radością, tudzież głosem wzruszonym powiedziała do swego opiekuna:
— O! dziękuję, dziękuję kochanemu panu; będę panu winna całe szczęście mego życia; przysięgam panu, że wdzięczność moja dopiero z życiem się zakończy.
— I ona jeszcze! — zawołał baron — więc pani nie zrozumiała, że on odmawia... rozumie pani... że on odmawia...
— Tak jest, tak, odmawia — mówiła Ernestyna z zachwytem, to szlachetna odmowa najszlachetniejszego serca!
— Widzę teraz, że oni wszyscy rozum stracili! — rzekł do siebie baron. Poczem zawołał do ucha Ernestynie: — ale ten Oliwier żeni się z inną... on pani nie chce... jego ślub już jest ułożony!
— Dzięki Bogu! — odpowiedziała Ernestyna — naszemu związkowi już teraz nic nie stoi na przeszkodzie; dlatego to jeszcze raz ponawiam panu moje podziękowanie, panie de La Rochaigue, nigdy, o! nigdy nie zapomnę co pan dla mnie uczynił.
Na szczęście garbaty przyszedł w pomoc baronowi, który już teraz sam o mało rozum nie stracił.
— Kochany baronie — powiedział do niego pan de Maillefort — przyrzekłem panu rozwiązanie tej zagadki.
— Na honor, już też czas jest, margrabio, i wielki czas, wytłumaczyć mi waszą zagadkę, bo inaczej ja chyba oszaleję, w uszach mi już szumi, głowa o mało nie pęknie, miga mi się przed oczyma, jestem jak olśniony.
— A więc słuchaj pan: dziś rano pańska pupilka oznajmiła panu, nieprawdaż? że pragnie zaślubić pana Oliwiera Rajmond, że w tym tylko związku widzi szczęście swej przyszłości.
— I pan znowu zaczyna! — zawołał pan de La Rochaigue, tupiąc z gniewu nogami.
— Miejże pan troszeczkę cierpliwości, baronie! powiedziałem panu potem, że wszystko co wiedziałeś korzystnego o panu Oliwierze Rajmond, niczem jeszcze było w porównaniu z tem, czego się później o nim dowiesz.
— No, i czegóż ja się dowiedziałem?
— Więc pan jego bezinteresowność, którą sam uznałeś za godną uwielbienia, za nic uważasz? odrzucić rękę najbogatszej dziedziczki we Francji, ażeby dotrzymać uroczyście danego przyrzeczenia...
— O! mój Boże, tak, tak to godne podziwu, to zachwycające! — wołał baron — wiem o tem bardzo dobrze! ale, powtarzam panu, że mi tchu zabraknie, jeżeli mi pani nie wytłumaczy, dlaczego ta odpowiedź odmowna, która przecież zasmucić powinna pana i moją pupilkę, dlaczego ona was zachwyca; boć, krótko powiedziawszy, wszakże pan chciał połączyć Ernestynę z Oliwierem?
— Nie inaczej.
— A przecież on upiera się jak szaleniec jaki, ażeby poślubić inną.
— Ah! właśnie to sprawia nam tak wielką radość — odpowiedział margrabia.
— To nas właśnie zachwyca — dodała Ernestyna.
— Jakto, zachwyca to panią, że on z inną chce się żenić! — zawołał baron, nie posiadając się ze zdziwienia.
— Tak, bezwątpienia! — rzekł margrabia — ponieważ to ona jest to inną.
— Co za ona — wołał baron — co za ona?
— Pańska pupilka.
— Dajże pan pokój, moja pupilka miałaby być tą inną!
— Jeszcze raz, baronie — rzekł margrabia — powtarzam panu, że to ona jest osobą, o której mowa, pańska pupilka.
— Tak, to Ernestyna — dodała Herminja.
— To już jest dosyć wyraźnie — powtórzył garbaty.
Na takie wytłumaczenie, które dla niego, było jeszcze ciemniejszem, niż wszystko, co dotąd powiedziano, nieszczęśliwy baron, zmieszany, obejrzał się dokoła; przymknął oczy, nogi zachwiały się pod nim, i rzekł do garbatego głosem błagającym:
— Panie de Maillefort, pan jest bez litości, zdaje mi się przecież, że moja głowa jest równie silna jak każda inna, ale takiemu odmętowi nie zdoła się już ona dłużej oprzeć; obiecałeś mi pan rozwiązanie tej nieszczęsnej zagadki, a rozwiązanie to jeszcze jest niezrozumialsze, niż ona sama.
— Dobrze, uspokój się tylko, kochany baronie, i słuchaj.
— I cóż mi to pomoże — rzekł baron z westchnieniem — wszakże ja was słucham już od pół godziny, a tymczasem teraz mniej jeszcze wiem jak z początku.
— Wszystko się to wyjaśni.
— Koniec końcem... słucham pana.
— A więc słuchaj pan: skutkiem rozmaitych okoliczności, o których później pan się dowie, a które teraz nie należą do rzeczy, panna de Beaumesnil spotkała się z panem Oliwierem, i udawała sierotę, utrzymującą się z pracy rąk swoich. Czy pan to rozumie, baranie?
— To rozumiem... i cóż dalej?
— Skutkiem innych znowu okoliczności, o których się pan także później dowie, pupilka pańska i Oliwier pokochali się wzajemnie, on, zawsze w przekonaniu, że w pannie de Beaumesnil widzi biedną sierotę, bez imienia, bez majątku, w stanie tak ubogim, iż mu się zdawało, że zrobi uczynek wspaniałomyślny, jeżeli, zostawszy właśnie oficerem, ofiaruje jej swą rękę.
— Nareszcie wychodzi wszystko na wierzch! — zawołał baron triumfującym głosem i podnosząc się z powagą — Ernestyna i ta jego narzeczona są jedną i tąż samą osobą.
— Tak jest — rzekł garbaty.
— A potem — mówił dalej baron, przecierając sobie czoło — chcieliście państwo przekonać się, czy pan Oliwier tę drugą dosyć szczerze kocha, ażeby się oprzeć pokusie zaślubienia najbogatszej dziedziczki we Francji?
— Doskonale, baronie.
— Stąd to owa bajka, że panna de Beaumesnil w czasie swego pobytu w zamku, właśnie kiedy on się tam znajdował dla wykonania niektórych robót, widziała go i słyszała, tudzież, że go wtedy pokochała?
— Trzeba było koniecznie, kochany baronie, propozycji, jaką panu poruczono, za pomocą tej bajeczki dać jakieś prawdopodobne pozory, pan też z zadania tego wywiązał się doskonale. A cóż! czym pana zwodził, kiedym panu mówił, że Oliwier jest człowiekiem zacnym, człowiekiem honoru?
— Człowiekiem honoru! — zawołał baron. — Słuchaj pan, margrabio, nie chcę już zaczynać od przeszłości, ale nie taję się z tem bynajmniej, że nie uważałem tego związku za stosowny dla mojej pupilki; otóż teraz, oznajmiam... zapewniam... przysięgam wskutek tego wszystkiego, com widział i słyszał, że gdyby Ernestyna była moją własną córką, powiedziałbym do niej: Idź za pana Rajmonda nie możesz uczynić lepszego wyboru.
— O! panie, nigdy nie zapomnę tych życzliwych słów — rzekła Ernestyna.
— Ale to jeszcze nie wszystko, kochany baronie.
— Jakto, cóż mi pan więcej powie? — zapytał pan de La Rochaigue z pewnym niepokojem, sądził bowiem, że jeszcze o nowej jakiej usłyszy wątpliwości — co pan jeszcze chce mówić?
— Próba ta miała cel dwojaki.
— Tak, tak? a jakiż to?
— Znaliśmy drażliwą delikatność pana Oliwiera tak dokładnie, żeśmy się obawiali, ażeby, dowiedziawszy się niespodzianie, że ta młoda panienka, którą uważał za ubogą, jest panną de Beaumesnil, nie stawiał nam jakich niepokonanych trudności w zaślubieniu najbogatszej dziedziczki we Francji, którą kochał wtedy, kiedy mniemał, że była zupełnie nieznaną sierotą.
— Wie pan, podobna delikatność nie dziwiłaby mnie wcale — przerwał baron — widząc bowiem wrodzoną dumę tego młodzieńca, możnaby się wszystkiego po nim spodziewać... Ale właśnie się nad tem zastanawiam, że przeszkoda, której się obawia, ciągle jeszcze istnieje.
— Bynajmniej, kochany baronie.
— Jakto nie?
— Jest to rzecz zupełnie prosta — odezwała się Ernestyna wesoło — czyliż pan Oliwier Rajmond nie odrzucił ręki panny de Beaumesnil, najbogatszej dziedziczki we Francji?
— Bezwątpienia — wtrącił baron — ale... ja nie pojmuję...
— A więc! — mówiła dalej Ernestyna — jakim sposobem mógłby się obawiać pan Oliwier, skoro się dowie, kto jestem, aby go nie posądzono, że żeni się jedynie dla majątku, kiedy poprzednio rękę moją tak stanowczo odrzucił?
— To jest, przeszło trzy miljony dochodu w dobrach, tak... tak... sam mi to powiedział — rzekł baron, przerywając swej wychowanicy — to niewątpliwie prawda. Wyborna myśl, w pokorze uderzam czołem przed pani rozumem i mówię równie jak pani: Gdyby delikatność pana Oliwiera jeszcze tysiąc razy była drażliwszą, nie zdołała się ona oprzeć temu rozumowaniu: wzbraniałeś się pan przyjąć trzy miljony dochodu, przeto delikatność twoja wyższą jest nad wszelkie podejrzenia.
— Nieprawdaż, mój opiekunie — rzekła Ernestyna — że wahanie się pana Oliwiera musi nareszcie ulec wobec takich dowodzeń?
— Niezawodnie, kochana pupilko, ale w każdym razie trzeba będzie pana Oliwiera prędzej lub później uwiadomić o wszystkiem.
— Nie inaczej — odpowiedział margrabia — ja to biorę na siebie. Mam już gotowy plan, tylko musimy się jeszcze w tej mierze rozmówić z sobą, kochany baronie, gdyż zachodzą tu pewne okoliczności materjalne, których młode panienki wcale nie rozumieją, wszakże prawda, moje dzieci? — dodał margrabia z uśmiechem, zwracając się do Ernestyny.
— Rzeczywiście tak jest — odpowiedziała panna de Beaumesnil — i wszystko, co panowie obaj postanowicie, zgóry już potwierdzam.
— Kochany baronie — rzekł margrabia — nie potrzebuję panu zalecać najściślejszego milczenia o wszystkiem, co dotąd zaszło, aż do podpisania aktu ślubnego, co, jeżeli pan za radą moją pójdzie, a mam do tego słuszne powody, nastąpi przed samemi zapowiedziami. Sądzę, że pojutrze akt ten podpiszemy, wszakże to nie jest zbyt prędko. Cóż myślisz, Ernestyno?
— Ah! kochany margrabio, pan odgaduje mą odpowiedź — rzekła dziewica uśmiechając się i rumieniąc zarazem. Poczem dodała skwapliwie — lecz, panie margrabio, wszakże to nie ten jeden tylko akt będzie podpisany. Jeszcze jest i drugi, nieprawdaż, Herminjo?
— Czyliżby to mogło być inaczej? — odpowiedziała księżna. — Pan de Maillefort myśli jak ja, jestem o tem przekonana.
— O! nie inaczej — rzekł garbaty z uśmiechem. — Ale któż się to zajmie tem dosyć trudnem zadaniem? powiedzcie mi teraz moje panie...
— A któżby? także pan — zawołała Ernestyna — Wszakże pan jest tak dobry!
— A potem — dodała Herminja — czyliż to nam pan nie dowiódł, że dla ciebie niema nic trudnego?
— O, co się tyczy pokonanych trudności — odpowiedział margrabia ze wzruszeniem — skoro pomyślę o scenie, jaka się dzisiaj rano u ciebie przytrafiła, wtedy nie powinnaś już o mnie mówić, ale o sobie samej, moje dziecię.
Słysząc taką mowę garbatego, pan de La Rochaigue, wrócił większą, niż dotąd uwagę na obecność Herminji i powiedział:
— Daruj mi, pani, ale wszystko to, co tu zaszło, tak zajęło mą uwagę, że...
— Panie de La Rochaigue — rzekła Ernestyna do swego opiekuna, biorąc Herminję za rękę — przedstawiam panu mą najlepszą przyjaciółkę, albo raczej mą siostrę, gdyż dwie siostry nie mogą się szczerzej kochać, niż my obie.
— Ależ — rzekł baron nadzwyczajnie zdziwiony — jeżeli się nie mylę... to pani jest nauczycielką muzyki... którąśmy wybrali skutkiem jej delikatnego postępku, z powodu owego wynagrodzenia za hrabinę de Beaumesnil?
— Kochany baronie — wtrącił margrabia — pan się jeszcze wielu dziwniejszych rzeczy dowie o pannie Herminji.
— Doprawdy! — zawołał pan de La Rochaigue — i jakież to są te dziwne rzeczy?
— W rozmowie, którą wkrótce odbędziemy z sobą, powiem panu, co w tej mierze na teraz powiedzieć mogę; tymczasem zaś poprzestań pan na tem przynajmniej, że wychowanica twoja niemniej szlachetnie postąpiła w swojej przyjaźni jak w miłości, bo zaprawdę, ta, której mężem będzie pan Oliwier Rajmond, powinna mieć za przyjaciółkę pannę Herminję.
— O! pan de Maillefort ma zupełnie słuszność — rzekła panna de Beaumesnil, zwracając się do młodej artystki — wszystkie szczęścia spotkały mnie jednego i tegoż samego dnia, podczas tego przyjemnego wieczoru u pani Herbaut.
— Podczas przyjemnego wieczoru u pani Herbaut? — powtórzył baron ze zdumieniem — u jakiej pani Herbaut?.
— Moje dziecię kochane — przerwał garbaty, widząc po tych pierwszych słowach Ernestyny, nowe zdziwienie barona — powinnaś być wspaniałomyślną, i nie zadawać już panu de La Rochaigue nowych zagadek do rozwiązania.
— Ja najprzód już czuję się niezdolnym do wszelkich odgadywać — zawołał baron — głowa moja tak jest skołatana, tak zmęczona... tak odurzona, jak gdybym odbył jaką napowietrzną podróż.
— Uspokój się pan, baronie — powiedział margrabia z uśmiechem ja sam wszystko powiem, nie będę już wyobraźni pana na dalsze wystawiał próby.
— Opuszczamy tedy panów — rzekła Ernestyna wesoło, dodając jeszcze — powinnam jednak uwiadomić pana de La Rochaigue, że Herminja i ja uknułyśmy pewien spisek.
— Jakiż to spisek, moja pupilko?
— Ponieważ już jest późno, ja zaś czuję, że z radości możebym rozum utraciła, gdybym miała pozostać sama z mem szczęściem, przeto Herminja zgodziła się pozostać u mnie aż do jutra rana; będziemy tedy obiadowały razem, pan wyobraża sobie zapewne, jak uroczysta, jak powabna będzie nasza biesiada.
— O, moje panie — rzekł baron — to wybornie, gdyż właśnie pani de La Rochaigue i ja nie będziemy w domu na obiedzie. Życzę wam zatem jak najprzyjemniejszego wieczoru.
— Jutro tedy, moje dzieci — powiedział pan de Maillefort pomówimy o rozmaitych rzeczach, które przekonany jestem, będą dla was bardzo miłe.
Obie dziewice zostawiły margrabiego i barona w gabinecie, same zaś pobiegły spiesznie na dół; po krótkim obiedzie, którego zaledwie skosztowały, tak były bowiem wesołe i uradowane, wróciły do sypialnego pokoju Ernestyny, ażeby tam poddać się swobodnie urokowi wspomnień i przyszłych nadziei, rozbierając te wszystkie dziwne wypadki ich doświadczonej już miłości i przyjaźni.
Może w kwadrans potem, samotność dwóch przyjaciółek przerwana została ku wielkiemu ich niezadowoleniu, przybyciem pani Lainé, która zapukawszy lekko weszła do pokoju.
— Czego chcesz, kochana Lainé? — zapytała Ernestyna.
— Mam jednę prośbę do pani.
— Cóż takiego?
— Wiadomo pani, że pan baron i pani baronowa będą na obiedzie w mieście i bardzo późno wrócą do domu...
— Wiem o tem... a więc?
— Panna Helena życzyła sobie, ażeby domownicy nasi skorzystali z nieobecności państwa, dlatego kazała nająć dla nich w teatrze de La Gaité trzy loże, ponieważ dzisiaj właśnie przedstawiają Machabeuszów, dzieło wzięte z pisma świętego.
— I ty chciałabyś widzieć Machabeuszów?
— Jeżeliby mnie pani nie potrzebowała aż do godziny jedenastej...
— Daję ci pozwolenie na cały wieczór dzisiejszy, kochana Lainé, możesz także i Teresę wziąść ze sobą.
— Gdyby jednak pani czego potrzebowała, zanim ja powrócę...
— Niczego mi nie będzie potrzeba, a nawet możesz nie wracać na czas kiedy się spać położę; panna Herminja i ja usłużymy sobie wzajemnie. Idź więc, idź, kochana Lainé, baw się dobrze i zabierz ze sobą Teresę.
— Bardzo pani jest łaskawa, i po tysiąc razy dziękuję za tę jej dobroć, zresztą gdyby pani miała cobądź do rozkazania, niechaj pani tylko zadzwoni do przedpokoju. Panna Helena poleciła Placydzie, ażeby zeszła na dół dla wykonania każdego polecenia, jeżeliby pani miała dzwonić, ponieważ wszyscy inni słudzy wychodzą z pałacu.
— Dobrze, dobrze — rzekła Ernestyna — zadzwonię na Placydę, dobra noc, moja Lainé.
Ochmistrzyni ukłoniła się i wyszła.
I obie dziewice pozostały same w obszernym, opuszczonym gmachu, gdyż równie państwo jak i służba oddalili się z niego, wyjąwszy jedynie pannę Helenę de La Rochaigue i jej pokojówkę Placydę, która z rozkazu swej pani pozostała na rozkazy panny de Beaumesnil i jej przyjaciółki Herminji.