Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXX.

Była godzina dziesiąta wieczorem.
Noc była ciemna i burzliwa, szum wiatru przerywał od czasu do czasu głęboką i ponurą ciszę, panującą w pałacu La Rochaigue, w którym cztery tylko znajdowały się osoby: Helena, jej pokojówka Plasyda, panna de Beaumesnil i Herminja.
Obie dziewice już od dwóch godzin bawiły się rozmową o swojej tak smutnej przeszłości i uśmiechającej się do nich przyszłości, a przecież zdawało im się, że rozmowa ta dopiero co się rozpoczęła.
Nagle Ernestyna przestała mówić i nadstawiła ucha ku stronie, w której znajdował się pokój jej ochmistrzyni.
— Co ci jest, Ernestyno? zapytała Herminja.
— Nic, moja droga — odpowiedziała panna de Beaumesnil nic... musiałam się omylić.
— Ale cóżeś słyszała?
— Zdawało mi się, jakobym słyszała jakiś szelest w pokoju mojej ochmistrzyni.
— Oj! ty tchórzu! — rzekła Herminja z uśmiechem — zapewne to wiatr poruszył którą okiennicę, a ty...
Lecz w tej chwili i Herminja uczyniła gest pewnego zdziwienia, spoglądając ku drzwiom prowadzącym z sypialni Ernestyny do przyległego pokoju, i powiedziała:
— To szczególne, Ernestyno, czyś nie uważała?...
— Że te drzwi zamknięto zewnątrz, nieprawdaż?
Nie odpowiedziawszy nic na to, Herminja pobiegła do wspomnianych drzwi.
Niebyło już żadnej’wątpliwości, drzwi zostały zamknięte z drugiej strony.
— Mój Boże! — zawołała Ernestyna, przestraszona — cóż to znaczy? Wszyscy służący wyszli z domu. Ah! na szczęście mamy tu jeszcze Placydę, pokojówkę panny Heleny. Panna de Beaumesnil szybko pobiegła do kominka i zadzwoniła kilka razy.
Teraz dopiero przypomniała sobie Herminja niepokój jaki margrabia okazał tegoż samego dnia po obiedzie, kiedy jej opowiadał o połączeniu się Macreuse‘a z Ravilem...
Lubo księżna była zdjęta jakimś niepojętym strachem, nie chciała przecież powiększać obawy Ernestyny i powiedziała:
— Uspokój się, moja przyjaciółko, osoba, na którąś zadzwoniła, wytłumaczy nam zapewne powody naszej trwogi.
— Ale ona nie przychodzi a dzwoniłam już trzy razy tak silnie, że o mało dzwonka nie urwałam — mówiła panna de Beaumesnil. I drżąc, z przerażenia, dodała cichym głosem pokazując na drzwi, wychodzące, z jej sypialni do pokoju ochmistrzyni — słuchaj... tam... o! mój Boże... słyszę jakieś kroki. — A ponieważ Herminja wyraziła gestem jawną wątpliwość, panna de Beaumesnil powtórnie nadstawiła ucha i z nową zawołała.trwogą — Herminjo, mówię ci, że słyszę jakieś kroki... tu ktoś idzie... słuchaj...
— Zasuńmy prędko zasuwkę, tym sposobem nikt się do nas nie dostanie — zawołała Herminja, biegnąc z pośpiechem do drzwi.
Lecz drzwi te otworzyły się nagle, właśnie w chwili, kiedy dziewica miała, zasunąć rygiel.
I Macreuse ukazał się na progu.
Na jego widok, Herminja wydała przeraźliwy krzyk odskakując od niego, gdy tymczasem pobożny młodzieniec, zwróciwszy się do jakiejś drugiej osoby, która została w cieniu przyległego pokoju, powiedział głosem zdziwionym i zagniewanym:
— Do stu piorunów! to ona nie jest sama, wszystko stracone!
Po tych słowach pokazała się druga postać. Był to de Ravil. Ujrzawszy Herminję, zawołał z równem zdziwieniem i gniewem jak jego wspólnik:
— Nauczycielka muzyki tutaj!
Herminja i Ernestyna usunęły się w głąb pokoju, trzymając się silnie za ręce, jakgdyby sobie chciały wzajemnie udzielić pomocy. Drżąc z przerażenia, niezdolne były ani jednego słowa przemówić, ani najmniejszego przedsięwziąść kroku dla swego, ocalenia.
Zdumieni, potem rozgniewani niespodziewaną obecnością Herminji, która zdawała się niweczyć ich plany, Macreuse i de Ravil pozostali przez chwilę jak przykuci na miejscu, nie mówiąc do siebie wcale i pytając się wzajemnie wzrokiem, co w tym nieprzewidzianym wypadku należało czynić.
Pomimo swego przestrachu dosłyszały obie sieroty ów okrzyk zdziwienia i rozpaczliwego gniewu, jaki się wyrwał Macreusowi i jego wspólnikowi, kiedy ujrzeli, że panna de Beaumesnil nie była samą, jak się tego spodziewali.
Potem dostrzegły także przestraszone dziewice to pomieszanie, jakiem ich widok przejął założyciela towarzystwa świętego Polikarpa i jego nowego przyjaciela.
Spostrzeżenia te przywróciły obu siostrom odwagę; a z odzyskaniem przytomności, uznały, że połączenie czyniło je o tyle silnemi, o ile mogły być słabemi, gdyby je ci dwaj nikczemnicy napadli pojedyńczo.
Wtedy to panna de Beaumesnil, zajęta myślą, że obecność ocali ją z wielkiego niebezpieczeństwa, zawołała dźwięcznym i wzruszonym głosem, którego nawet przestrach i obawa nie zdołały stłumić.
— Widzisz, Herminjo, zawsze cię niebo zsyła, ażebyś była aniołem opiekuńczym twojej Ernestyny. Gdyby nie ty, byłabym zgubiona!
— Nie trać odwagi, moja przyjaciółko — odpowiedziała jej księżna. — Patrz, jak ci nędznicy zdają się być zmieszani.
— Masz słuszność, Herminjo; ten dzień, tak piękny dla nas, nie może się smutnie zakończyć. Teraz mam ślepe zaufanie w naszej szczęśliwej gwieździe.
Ośmielone temi słowy, które pocichu do siebie powiedziały, a mianowicie nadzieją radosnej przyszłości, jaka im się uśmiechała, sieroty uspokoiły się powoli, i Ernestyna, zwracając się do Macreuse’a i jego współwinowajcy, powiedziała pewnym głosem.
— Nie myśl pan wcale, żeś nas przestraszył, nasze pierwsze wzruszenie minęło, teraz zuchwalstwo pana obudzą tylko naszą wzgardę. Służba naszego domu powróci za dwie godziny i będziecie panowie musieli oddalić się równie haniebnie, jakeście tu weszli.
— Prawdą jest, że zmuszone będziemy znosić wasze towarzystwo jakiś czas — dodała Herminja z oburzoną dumą — będą to dwie godziny spędzone w uczuciach największej pogardy i wstrętu. Lecz panna de Beaumesnil i ja zniosłyśmy już nierównie cięższe próby.
— Jakaż to zuchwałość, panie de Macreuse! — rzekła Ernestyna — ażeby z drugim złoczyńcą nachodzić młodą kobietę, ażeby wykonać jakąś nikczemną zemstę, dlatego że pan de Maillefort, który pana zna, obszedł się z panem wobec całego towarzystwa, tak, jak na to zasługujesz!
Macreuse i de Ravil słuchali w milczeniu urągań sierot, rzucając na siebie spojrzeniem.
— Moja kochana Herminjo — mówiła dalej panna de Beaumesnil, której twarz coraz większy zwiastowała spokój, — wydawać ci się będę bardzo nierozsądną, bo rzeczywiście nie wiem, czy tyle szczęścia, ile nas dzisiaj spotkało, nie odejmie wreszcie mi rozumu, lecz krótko powiedziawszy, wszystko to wydaje mi się tak bezecnem, ale jednakże tak śmiesznem, że mam prawie ochotę śmiać się serdecznie, a ty?
— Jeżeli ci mam prawdę wyznać, Ernestyno:, i ja uważam za bardzo komiczne, ponieważ położenie tych panów jest nadzwyczajnie głupie.
— Ich zuchwałość jest... tak niedołężna; — dodała panna de Beaumesnil, śmiejąc się głośno.
— Bezwładna zawziętość tych zdradziecko działających złoczyńców, którzy zamiast obudzić trwogę okrywają się śmiesznością — mówiła dalej Ernestyna równie wesoło — jest rzeczywiście bardzo zabawna!
I w dumie swojej, w śmiałości swego szczęścia, w którem obie sieroty czerpały swą odwagę do stawienia czoła grożącemu niebezpieczeństwu, oddały się wybuchowi rzadkiej wesołości, która była szczerą, niemal konwulsyjną i połączoną z pewnem uczuciem zadowolonej zemsty; szczerą... ponieważ przez chwilę przerażenie złoczyńców, którzy wcale się nie uważali za śmiesznych, rzeczywiście było komiczne; konwulsyjną, ponieważ żywe wzruszenie, spowodowane samą dziwacznością ich położenia, opanowało obie dziewice wraz z uczuciem zemsty, znały bowiem doskonale całą głębokość i siłę ciosów, zadanych dwom napastnikom.
Przez chwilę zmieszani nadspodziewaną obecnością Herminji i niepojętą wesołością sierot, przyszli oni jednak wkrótce do siebie po tem przemijającem wrażeniu.
Macreuse, którego zmienione rysy coraz groźniejszy przybierały wyraz, powiedział swemu towarzyszowi kilka słów do ucha.
Ten poskoczył natychmiast do jedynego okna znajdującego się w pokoju Ernestyny, otoczył antabę zamykającą okno i zarazem wewnętrzną okiennicę stalowym, umyślnie do tego urządzonym łańcuszkiem, i połączył dwa ostatnie jego ogniwa zamkiem, opatrzonym ukrytą jakąś sprężyną.
Tym sposobem było już niepodobieństwem otworzyć okiennice i zawołać o pomoc.
Sieroty znajdowały się więc zupełnie w ręku Macreuse’a i Ravila, ponieważ drzwi, prowadzące do salonu, zamknięte zostały z zewnątrz przez pokojówkę panny Heleny, która równie jak i jej pani, była wspólniczką ucznia księdza Ledoux; nie wiedziały one przecież, że Herminja pozostała u panny de Beaumesnil.
Podczas kiedy de Ravil zajęty był oknem, Macreuse którego rysy wyrażały zapalczywą nienawiść złożył ręce na krzyż i z największym spokojem powiedział do ciągle śmiejących się dziewcząt:
— Z powodu obecności tego przeklętego stworzenia, i spojrzeniem wskazał Herminję, pierwotny mój plan został zniweczony; widzicie, że jestem otwarty! Ale mam głowę przedsiębiorczą, i oddanego mi duszą przyjaciela; obie jesteście w naszej mocy, mamy jeszcze dwie godziny czasu przed sobą, i dowiodę wam, że nie należę do rzędu ludzi, z których długo można się natrząsać.
Głos i wyraz twarzy człowieka, który takie rzucał groźby, cisza, samotność, wszystko to musiało nadawać im okropny charakter; lecz jeżeli już raz jakie bądź wypadki tragiczne uważane będą ze strony komicznej, wtedy wszystko, co zda się, powinnoby tylko pomnażać obawę, służy do podniecenia chęci do śmiechu, którego już później żadną miarą powściągnąć nie można.
Taki też był skutek, jaki wywarły, groźby Macreuse’a na obu sierotach, gdyż na nieszczęście dla swojej tragedji, uczynił on mimowolnie jakieś poruszenie, wskutek którego kapelusz tak mu się w tył przechylił, co jego szerokiej ale groźnej i dzikiej twarzy tak dziwny nadało wyraz, że obie dziewice znowu parsknęły śmiechem.
Nareszcie przyszła kolej na wspólnika Macreusa.
Wzrokiem raczej ciekawym, niż przestraszonym dziewice przyglądały się Ravilowi, który zajęty był umocowaniem swego łańcuszka przy oknie; gdy atoli przyszło do założenia zamka w ostatnie jego ogniwa, nie mógł tego dość spiesznie wykonać, ponieważ miał wzrok bardzo krótki i w niecierpliwości z gniewu silnie tupał nogami.
Przy usposobieniu, w którem znajdowały się obie sieroty, sposób, w jaki de Ravil pracował nad swoim zamkiem i łańcuszkiem, pobudził do tego stopnia konwulsyjne śmiechy i wesołość dwóch sióstr, że Macreuse i jego towarzysz doprowadzeni do wściekłości, jakgdyby ich kto w obecności stu osób wypoliczkował, zupełnie głowę stracili; owładnięci dzikim szałem, rzucili się na młode panienki i gwałtownie pochwycili je za ręce. Wtedy Marcreuse z twarzą wybladłą, wzrokiem obłąkanym, pieniącemi się usty, i kapeluszem jeszcze bardziej na tył głowy przechylonym, zawołał:
— To was chyba zabić trzeba, ażeby w was obudzić jaką trwogę.
— Ah! nie nasza to wina — rzekła Ernestyna, wybuchając śmiechem na widok tego strasznego, a jednak tak komicznego oblicza — widząc panów, doprawdy, można się na śmierć zaśmiać.
I Herminja również śmiać się zaczęła.
W chwili, kiedy dwaj zbrodniarze uniesieni wściekłością, i gniewem najokropniejszych dopuścić się już mieli gwałtów, zamknięte na zewnątrz drzwi salonu otworzyły się niespodzianie.
Pan de Maillefort w towarzystwie Geralda stanął przed nimi i zawołał głosem pełnym trwogi i niepokoju:
— Uspokójcie się, moje dzieci, jesteśmy tutaj.
Łatwo sobie wyobrazić zdumienie margrabiego i Geralda. Obaj byli bladzi i zmieszani, jak ludzie, którzy przybiegają, ażeby kogoś ocalić z najokropniejszego niebezpieczeństwa, i cóż ujrzeli?
Dwie dziewice, których lica okryte były rumieńcem, których oczy jaśniały nadzwyczajnym blaskiem i których piersi kołysały się jeszcze tchnieniem ostatniego śmiechu, gdy tymczasem Macreuse i de Ravil, przerażeni tą nadspodziewaną pomocą, w przestrachu swoim stanęli jak dwa marmurowe posągi.
Przez chwilę margrabia przypisywał ów niepojęty śmiech sierot jakiemuś konwulsyjnemu wzruszeniu, które mogła wywołać gwałtowna trwoga, lecz uspokoił się natychmiast, skoro Ernestyna powiedziała do niego:
— Daruj nam pan, kochany margrabio, tę niewłaściwą wesołość, ale posłuchaj pan, co się przytrafiło; ci ludzie, których pan widzi przed sobą, skorzystali z owych tajemnych schodów, ażeby dostać się do mego mieszkania...
— Tak jest — rzekł margrabia do Herminji — ów klucz dzisiejszy, pamiętasz, moje dziecię. Moje domysły nie zawiodły mnie tym razem.
— Wyznać musimy, że z początku byłyśmy nadzwyczajnie przestraszone — odpowiedziała Herminja — ale zobaczywszy zdziwienie i gniew tych ludzi, którzy spodziewali się zastać Ernestynę samą tylko...
— Położenie ich wydało nam się nadzwyczajnie niedogodnem — dodała panna de Beaumesnil — a potem, będąc obie razem, czułyśmy się tak silnemi, że to, co nam się z początku wydawało zatrważającem...
— Okazało się bardzo śmiesznem — dokończyła Herminja.
— Właśnie w chwili — mówiła dalej Ernestyna — kiedyście panowie przybyli, pan de Macreuse mówił nam, że trzeba nas chyba zabić, ażeby nam odjąć tę chętkę do śmiechu.
Tu margrabia odezwał się do Geralda.
— Jak odważne, jak powabne są te dziewczęta, czyś ty widział co podobnego?
— Podziwiam tę nadzwyczajną odwagę, to ich śmiałe lekceważenie niebezpieczeństwa — odpowiedział Gerald wzruszonym głosem — lecz kiedy pomyślę o podłem zuchwalstwie tych dwóch nędzników, na których nawet patrzeć nie chcę, bo możebym się nie umiał powściągnąć i stratowałbym ich nogami... jak...
— Dajże pokój, mój kochany Geraldzie — rzekł margrabia, przerywając młodemu księciu — nie powinniśmy dotknąć, się tych ludzi, ani nawet nogą, już oni teraz należą do sądu kryminalnego.
I zwracając się do młodego pobożnisia i jego wspólnika, którzy teraz odzyskiwać zaczęli swą bezczelną zuchwałość i zamierzali postawić czoło grożącej burzy, powiedział:
— Panie, od czasu połączenia się twego z tym jegomością, kazałem cię ściśle pilnować przez człowieka zupełnie mi oddanego, wiedziałem bowiem dobrze, do czego obaj jesteście zdolni.
— Więc pan utrzymujesz szpiegów? — rzekł Macreuse szyderczo i z uśmiechem pewnej dumy — nie dziwi mnie to bynajmniej.
— O! zapewne, utrzymuję szpiegów — odpowiedział garbaty — alboż to można inaczej postępować z ludźmi, którzy już raz byli karani za hańbiącą zbrodnię. Doprawdy, położenie pana jest bardzo interesujące, od czasu kiedym cię postawił pod pręgierzem!
— Pewnie pan jesteś sędzią, margrabio? — dodał de Ravil z zimnym szyderstwem — może nawet najwyższym sędzią?
— Najwyższym? nie — odpowiedział garbaty — wymierzam tylko sprawiedliwość, o ile szczupła wielkość mojego ciała pozwala, jak pan widzi, a przypadek znajduje nieraz wielkie upodobanie w niesieniu mi szczególnym jakimś sposobem swej pomocy; tak to dzisiaj rano przypadek pozwolił mi spostrzec pana u pewnego ślusarza, do którego, przyniosłeś jakiś klucz; wznieciło, to moje podejrzenie i podwoiło mą baczność; dzisiaj wieczorem dwóch moich ludzi śledziło pana i jego wspólnika, jeden z nich pozostał przed drzwiami, któreś pan otworzył dorobionym kluczem; drugi zawiadomił mnie o tem z największą skwapliwością, temu też dałem polecenie doniesienia o tem pewnemu urzędnikowi policji, który zapewne już czeka na panów na dole przy owych tajemnych schodach, ażeby panu i, jego zacnemu przyjacielowi dać poznać niektóre przyjemności, na jakie się narażają ludzie, którzy w nocy, przy pomocy podrobionych kluczy, dostają się do cudzych domów.
Na te słowa Macreuse i de Ravil z drżeniem spojrzeli na siebie, twarze ich jeszcze bardziej pobladły.
— Zdaje mi się, że podobna zbrodnia bywa karana mniej więcej galerami — rzekł dalej garbaty — ale pan de Macreuse będzie mógł i tam naśladować św. Wincentego a Paulo, i swojemi chrzęścijańskiemi cnotami nawracać swoich panów towarzyszy w czerwonych czapkach i zjednywać sobie ich uwielbienie.
W tej chwili posłyszano od strony pokoju ochmistrzyńi panny de Beaumesnil jakiś szelest i przyśpieszone kroki.
— Komisarz, widząc zapewne, że panowie nie wracacie — mówił dalej margrabia do dwóch przestraszonych złoczyńców — postanowił sam pofatygować się do was: jakże to grzecznie, z jego strony.
Rzeczywiście drzwi otworzyły się wkrótce i wszedł do pokoju urzędnik w towarzystwie kilku policjantów, mówiąc do Macreuse‘a i Ravil’a:
— W imieniu prawa aresztuję panów, i w waszej obecności spiszę protokół.
— Pójdźmy, moje dzieci — rzekł margrabia do Herminji i Ernestyny — nie będziemy tym panom przeszkadzali w ich zatrudnieniu, tymczasem zaczekamy u pani de La Rochaigue na powrót twego opiekuna.
— Wkrótce będę potrzebował zeznania tych dam, panie margrabio — rzekł urzędnik policyjny — wtedy będę miał zaszczyt przybyć do państwa.




W godzinę potem założyciel Towarzystwa świętego Polikarpa i jego współwinowajca odprowadzeni zostali do więzienia prefektury, obwiniono ich bowiem o zbrodnię wtargnięcia w nocy, przy pomocy podrobionego klucza do domu zamieszkałego i dopuszczenia się w nim gróźb i gwałtu.
Po powrocie państwa de La Rochaigue postanowiono, że Ernestyna i Herminja pozostaną aż do jutra w mieszkaniu baronowej.
Odchodząc stąd, garbaty z zadowoleniem powiedział sierotom:
— W krótkim czasie zdołałem wielu rzeczy dokonać, sprawa aktów ślubnych już załatwiona i jutro o godzinie siódmej wieczorem zostaną one podpisane w mieszkaniu Herminji.
— U mnie! co za szczęście! — zawołała Herminja.
— Wszakże to jest zwyczajem, że kontrakt spisuje się u narzeczonej — rzekł margrabia, uśmiechając się znowu — a ponieważ miłość, łącząca cię z Ernestyną, czyni was prawie siostrami...
— O! Zupełnie siostrami! — przerwała panna de Beaumesnil.
— Zatem, młodsza siostro — dodał garbaty — względy przyzwoitości przy takich okolicznościach wymagają, ażeby kontrakty spisane były u starszej siostry.




Rzeczywiście, nazajutrz Herminja, promieniejąca radością i szczęściem, czyniła w swoim pięknym pokoiku ważne przygotowania, ponieważ w nim zawarte być miały układy przedślubne, najbogatszej dziedziczki we Francji i przybranej córki margrabiego de Maillefort, księcia de Haut-Martel, o której to adoptacji biedna artystka nic jeszcze nie wiedziała.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.