Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom III/Nieczystość/Rozdział XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Po przybyciu ociemniałego starca do salonu, nastąpiła chwila milczenia.
Dutertre wybiegł skwapliwie naprzeciw swego ojca, uchwycił jego drżącą rękę i ściskając ją ze wzruszeniem, powiedział:
— Uspokój się, mój ojcze to nic... prosta sprzeczka w interesach... trochę tylko za żywa... pozwól ażebym cię odprowadził do twego pokoju.
— Karolu — rzekł niewidomy, smutnie, potrząsając głową — twoja ręka jest zimna, drżysz cały, głos twój jest wzruszony, tu się dzieje coś, co chcesz ukryć przede mną.
— Nie myli się pan, bynajmniej — rzekł Paskal do starca — syn pana tai się przed panem, a w jego, we własnym, w twojej synowej i jej dzieci interesie, nic nie powinno być przed panem ukryte.
— Na Boga, więc pana już nic wzruszyć nie zdoła — zawołał Karol Dutertre — to pan jest bez litości, bez serca?
— Dlatego właśnie, że mam litość nad twoim i twojej żony szalonym uporem, mój kochany Dutertre, pragnę odwołać się do zdrowego rozsądku twego czcigodnego ojca.
— Karolu — odezwała się Zofja — bądź co bądź, choćby to była rzecz najokropniejsza, powiedz mi. Gdyż ta niepewność, ta trwoga przechodzi już moje siły.
— Mój synu — dodał starzec — bądź mężnym jak zawsze, a my wszyscy będziemy mieli odwagę.
— Widzisz więc, kochany panie Dutertre — mówił dalej Paskal — wszakże sam twój zacny ojciec pragnie usłyszeć prawdę.
— Panie — odpowiedział Dutertre głosem bolesnym i wpatrując się w Paskala wilgotnym wzrokiem, w którym zaledwie zdołał powściągnąć łzy, — pozostań dobrym, szlachetnym, jakim byłeś aż dotąd. Władza twoja jest ogromna, wiem o tem; jednem słowem, możesz nas wszystkich pogrążyć w żałobę, wtrącić w okropną przepaść; ale, także jednem słowem możesz nam powrócić spokój i szczęście, które tobie jesteśmy winni. Błagam pana, nie bądź bez litości.
Na widok łez, które mimo wszystkich usiłowań potoczyły się z oczu Karola tak mężnego człowieka, tak wytrwałego, Zofja przeczuła całą wielkość niebezpieczeństwa, i zwracając się do Paskala, rzekła do niego bolesnym głosem:
— Mój Boże! ja nie wiem jakiem nieszczęściem pan nam zagraża, ale lękam się, o! lękam się i również błagam pana...
— Będąc naszym zbawcą — zawołał Dutertre, ocierając oczy, z których jeszcze płynęły łzy — pan nie może zamienić się w naszego kata!
— W waszego kata — odpowiedział Paskal — niechaj mnie Bóg od tego uchowa, moi biedni przyjaciele, nie ja to, lecz wy sami chcecie zostać własnymi katami! To słowo, którego ode mnie oczekujecie, to słowo, które może zapewnić wasze szczęście, wyrzeknij je, kochany Dutertre, a nasza uroczystość będzie tak wesoła, jak być miała, jeśli zaś nie, nie uskarżajcie się przynajmniej na przykry los, jaki was oczekuje, niestety! wszakże to będzie z waszej własnej woli!
— Ależ Karolu, jeżeli to od ciebie zależy — rzekła Zofja w trudnej do opisania trwodze — to słowo, którego od ciebie żąda pan Paskal, wyrzecz je, o mój Boże! kiedy tu idzie o los twego ojca i twoich dzieci...
— Wszakże słyszysz twą żonę, mój kochany Dutertre — dodał Paskal — czyliż i na jej głos okażesz się równie nieczułym?
— Dobrze więc! — krzyknął Dutertre, blady z gniewu i rozpaczy — ponieważ ten człowiek jest bez litości, dowiedźcie się więc o wszystkiem, ty, mój ojcze, i ty także Zofjo. Wygnałem z mego domu Marcelange‘a. Pan Paskal ma w tem jakiś własny interes, którego przecież nie znam, ażeby ten człowiek dostał się do domu handlowego Durand, i wymaga ode mnie, ażebym domowi temu zaręczył za uczciwość nędznika, którego wygnałem z mego domu, jako jawnego oszusta.
— Ah! panie — zawołał starzec — to być nie może. Nie spodziewaj się pan od mego syna podobnej nikczemności!
— Jeżeli zaś nikczemności tej odmówię — mówił dalej Dutertre — pan Paskal odbiera mi swoje kapitały, które z taką pewnością przyjąłem, zamyka mi swój kredyt, a w tak krytycznem położeniu będzie to naszą zgubą, naszym upadkiem.
— Wielki Boże — krzyknęła Zofja, zdjęta przerażeniem.
— To jeszcze nie wszystko, mój ojcze — dodał Dutertre — potrzeba jeszcze, żeby i moja żona złożyła odpowiedni haracz hańby i wstydu. Pan Paskal powiada, że się zakochał w pannie Antoninie, i Zofja ma usłużyć jego miłości, o której wie, że jest niemożliwą; miłości, którą dla szlachetnych powodów zupełnie potępia; jeżeli zaś nie, to znowu druga groźba wisi nad naszemi głowami. Oto cała prawda, mój ojcze, ulec zgubie równie strasznej, jak nieprzewidzianej, lub popełnić czyn hańbiący, oto dwie ostateczności, do których mnie zniewala człowiek, któregośmy tak długo uważali za człowieka szlachetnego i prawego.
Tak, tak zawsze jedno i toż samo! otóż to tak się na świecie dzieje — odpowiedział Paskal, wzruszając z westchnieniem ramionami — dopóki tylko idzie o przyjmowanie usług bez czynienia ich nawzajem, o! wtedy, pochlebiają, wynoszą cię pod niebiosa; wtedy ustawicznie tylko słyszysz, mój szlachetny dobroczyńco, mój wspaniałomyślny zbawco! nazywają cię poczciwym, obsypują cię grzecznościami, haftują ci woreczki, wyprawiają uczty dla ciebie, dzieci nawet okrywają cię pieszczotami i prawią ci słodziuchne słóweczka; niechaj tylko potem nadejdzie dzień, w którym ów poczciwy człowiek, ów dobroczyńca sam odważy się zażądać jakiej nędznej usługi, wtedy krzykną na niego: o! to człowiek niegodny! bezecny! niegodziwy!
— Każdą ofiarę, jakiejbyś pan ode mnie zażądał, aby tylko była zgodną z honorem, byłbym z radością poniósł dla pana, wszystkobym uczynił.
— O cóż tedy idzie? — mówił dalej Paskal, nie opowiadając wcale na słowa Karola Dutertre — jeżeli ów poczciwiec, przy całej dobroduszności swojej, ów dobroczyńca nakoniec znudzi się zupełnie, szczególnie bowiem niewdzięczność oburza jego serce, bo to człowiek tkliwy, bardzo tkliwy.
— Niewdzięczność — zawołała Zofja, łzami się zalewając — my, my, niewdzięczni. O! mój Boże!
— I skoro poczciwiec przekona się nareszcie, chociaż trochę za późno — mówił znowu dalej Paskal, nie odpowiadając Zofji — skoro z boleścią w sercu uzna, że miał do czynienia z ludźmi niezdolnymi postawić wdzięczność swoją nieco wyżej nad jakieś tam dziecinne skrupuły i powie sobie, że byłby już zanadto poczciwym otwierać i nadal swój worek przyjaciołom tak obojętnym. Wtedy odbiera swoje pieniądze i kredyt, właśnie jak ja to czynię, będąc także zniewolonym do tego kroku pewnemi okolicznościami wynikającemi z odmowy tego kochanego Dutertre, którego mi zawsze było i będzie jeszcze miło nazywać kochanym Dutertre. Jeszcze tylko słówko, mój panie — dodał Paskal, zwracając się do starca — opowiedziałem panu szczerze mój postępek z synem pańskim, równie jak jego postępowanie ze mną; lecz ponieważ zbyt wiele kosztowałoby moje serce wyrzec się wiary, jaką miałem w życzliwość tego kochanego pana Karola, ponieważ wiem o okropnem nieszczęściu, które z jego winy może spaść na niego i na jego rodzinę, daję mu jeszcze kwadrans czasu do namysłu i poprawy. Niechaj mi napisze żądany list, niechaj pani Dutertre uczyni mi obietnicę, o którą ją prosiłem, a wszystko wróci do dawnego stanu, i z głośnym krzykiem zawołam o śniadanie i spełnię radosny puchar na cześć przyjaźni. Jest pan ojcem Karola, masz na niego wielki wpływ, osądź więc i decyduj.
— Karolu — rzekł starzec do swego syna wzruszonym głosem — postąpiłeś, jak człowiek uczciwy, dobrze jest, lecz pozostaje ci jeszcze jedna rzecz do zrobienia, odmówić zaręczenia za moralność jednego nędznika, to jeszcze niedość.
— Ah! ah! — zawołał Paskal — więc cóż to jeszcze pozostaje uczynić?
— Jeżeli pan Paskal — mówił dalej starzec — nie odstąpi od swego zgubnego zamiaru, powinieneś, mój synu, napisać do domu Durand, że dla powodów, które ci nie są wiadome, a które może są niebezpieczne, pan Paskal pragnie Marcelange‘a umieścić w domu tych samych ludzi, i że powinni się mieć na baczności, gdyż przemilczeć o tak niecnym zamiarze, znaczyłoby zostać jego wspólnikiem.
— Pójdę za twoją radą, mój ojcze — odpowiedział Dutertre stanowczym tonem.
— Coraz lepiej, coraz lepiej — dodał Paskal z westchnieniem. — Do niewdzięczności dołącza się jeszcze niegodne nadużycie zaufania. Dobrze, spełnię tedy kielich goryczy do samego dna, tylko, moi biedni dawni przyjaciele — rzekł, zwracając dziwne i złowrogie spojrzenie na aktorów tej sceny — tylko obawiam się, ażeby po spełnieniu tego kielicha nie zostało mi w sercu zbyt wiele goryczy, zbyt wiele żółci, w takim bowiem razie, wiadomo wam, że kiedy po najtkliwszej przyjaźni nastąpi słuszna nienawiść, wtedy, na nieszczęście, nienawiść ta staje się okropną.
— O! Karolu, on mnie przeraża — szepnęła młoda niewiasta, zbliżając się do swego męża.
— Co do ciebie, moja droga Zofjo — dodał starzec z nieugiętym spokojem i nie odpowiadając wcale na groźby Paskala — nietylko żeś nie powinna w niczem popierać, jakeś to dotąd czyniła, widoków małżeństwa, którego nie potwierdzasz; ale nadto, jeżeli pan Paskal myśli swej nie porzuci, obowiązkiem twoim jest oświecić pannę Antoninę i jej krewnych, co do charakteru człowieka, który ją pragnie pozyskać. W tej mierze dosyć ci tylko będzie wyjawić, jak haniebną cenę położył na usługę, wyświadczoną twemu mężowi.
— Przyjmuję ten obowiązek — odpowiedziała Zofja wzruszonym głosem — i spełnię go, mój ojcze...
— Więc i pani Dutertre także chce nadużyć mego uczciwego zwierzenia — zawołał Paskal głosem słodko złośliwym — dotknąć mnie w najdroższej mojej nadziei! to wcale nie szlachetnie. Daj Boże, żebym tylko i ja nie użył mego prawa odwetu. Po dwóch latach przyjaźni, rozłączyć się z podobmemi uczuciami... Więc to już inaczej być nie może? co! — dodał Paskal, spoglądając kolejno na pana Dutertre i jego żonę — więc pomiędzy nami wszystko się już skończyło?
Zofja i mąż jej zachowali milczenie pełne godności i rezygnacji.
— Dobrze — rzekł Paskal biorąc kapelusz do ręki — niestety! otóż świeży dowód niewdzięczności ludzkiej!
— Panie! — zawołał Dutertre, doprowadzony do ostateczności tem udawaniem szyderskiej tkliwości Paskala — wobec okropnego ciosu, którym nas pan usiłujesz przygnębić, to ciągłe szyderstwo jest okropnem, zostaw nas pan, zostaw...
— Jestem więc wygnany z tego domu przez ludzi wiedzących o tem, że mi tak długo winni byli swoje szczęście, swoje ocalenie — mówił Paskal, idąc zwolna ku drzwiom salonu. — Wygnany z tego domu, ja! Ah! jakże to upokarza, tylko mi tej zgryzoty brakowało jeszcze.
— Poczem, zatrzymawszy się, sięgnął do kieszeni, i wyciągnął z niej woreczek, który mu Zofja Dutertre przed chwilą ofiarowała, następnie, podając go młodej kobiecie, dodał głosem okrutnej ironji i jakoby żalu — szczęściem, są one zupełnie nieme, te drobne stalowe perełki, które miały mi w każdej chwili powtarzać, jak imię moje błogosławiono w tym domu, z którego mnie wyganiają. — Lecz, udając jakgdyby się inaczej namyślił, schował woreczek napowrót do kieszeni, przypatrzywszy mu się pierwej z żałosnym uśmiechem i mówiąc — nie, nie, zachowam cię, biedny, niewinny woreczku... przypominać mi będziesz dobro, jakie wyświadczyłem i okrutny zawód, jakim mnie za to wynagrodzono.
To powiedziawszy, Paskal otworzył drzwi i wyszedł pośród smutnego milczenia Zofji, jej męża i ojca.
Nikt jeszcze nie przerwał tego bolesnego milczenia, gdy Paskal wrócił się znowu i, stanąwszy w uchylonych nawpół drzwiach, zawołał:
— W rzeczy samej, namyśliłem się jeszcze, posłuchaj mnie, mój kochany panie Dutertre.
Promyk szalonej nadziei zabłysnął w twarzy Karola; przez chwilę zdawało mu się, że mimo tej szyderskiej i zimnej surowości, jaką udawał Paskal, nareszcie uczuł jakieś politowanie.
Zofja podzielała tęż samą nadzieję swego męża; z trudną do opisania trwogą oczekiwała dalszych słów człowieka, który samowładnie mógł rozporządzić ich losem, i który odezwał się:
— W przyszłą sobotę przypada nam termin wypłaty, nieprawdaż mój kochany panie Dutertre; pozwól, żebym cię zawsze tak nazywał, pomimo wszystkiego, co między nami zaszło...
— Bogu dzięki, ulitował się przecież — pomyślał Dutertre, i odpowiedział — tak jest, panie.
— Sam to pojmujesz, kochany panie Dutertre — mówił dalej Paskal — że nie chciałbym wcale stawiać cię w kłopocie, znam ja dobrze banki paryskie, a w obecnym stanie przesilenia handlowego, nie znalazłbyś nigdzie ani szeląga kredytu, zwłaszcza, skoroby się dowiedziano, że i ja zamknąłem ci mój kredyt, ponieważ zaś liczyłeś na moją kasę dla zadośćuczynienia niektórym zabowiązaniom... nieprawdaż?
— Karolu, jesteśmy ocaleni — szepnęła Zofja wzruszonym głosem — to tylko była próba.
Dutertre uderzony tą myślą, która zdawała mu się tem więcej prawdopodobną, że ją sam już poprzednio podzielał, nie wątpił teraz o swojem ocaleniu; serce jego zaczęło bić gwałtownie, jego zmienione rysy wypogodziły się nieco i w nadzwyczajnem wzruszeniu swojem, jąkając się, odpowiedział:
— Rzeczywiście, panie, ślepo ufając przyrzeczeniu pana, liczyłem jak zwykle na kredyt u niego.
— Otóż! mój kochany panie Dutertre, nie chcąc narażać cię na nieprzewidziany kłopot, jakem ci to właśnie powiedział, i ponieważ ci jeszcze pozostaje osiem dni czasu, postąpisz bardzo dobrze, że się gdzieindziej zabezpieczysz i że na mnie pod żadnym względem rachować nie będziesz.
Teraz dopiero Paskal zamknął drzwi i oddalił się.
Doznany zawód tak gwałtownie i boleśnie dotknął Karola, że upadł na krzesło blady, bezsilny i, zakrywszy twarz rękoma, zawołał pośród głośnego łkania:
— Zginąłem... zginąłem...
— A nasze dzieci — zawołała Zofja przerywanym głosem, rzucając się na kolana swego męża — nasze biedne dzieci!
— Karolu — rzekł nareszcie starzec, wyciągając ręce i zbliżając się chwiejnym krokiem do swego syna — Karolu, mój synu drogi, nie trać odwagi.
— O! mój ojcze, to nasz upadek, bankructwo — mówił nieszczęśliwy Karol, wśród konwulsyjnego łkania. — Nędza! o! mój Boże! nędza dla nas wszystkich.
Dziwne przeciwieństwo podniosło jeszcze tę boleść do najwyższego stopnia; dwoje wesołych, krzykliwych dziatek wbiegło w tej chwili do salonu, wołając z całego gardła:
— To Magdalena! To Magdalena!