Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom III/Nieczystość/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XII.

Kiedy Zofja Dutertre weszła do salonu, w którym znajdował się jej mąż z Paskalem, powabna twarz młodej kobiety pokryta żywym rumieńcem, lekkie wzruszenie piersi, zwilżone oczy, świadczyły o jej świeżym wybuchu wesołości.
— Ah! ah! pani Dutertre — rzekł wesoło pan Paskal — słyszałem panią dobrze. Śmiałaś się tak wesoło... — Poczem zwracając się do Karola, który starał się wszystkiemi siłami ukryć swoje przerażenie i zaufać ostatniej jeszcze nadziei, dodał — jak szczęście czyni wesołemi te młode kobiety! Spojrzeć tylko na nie, już radość wstępuje w serca nasze, nieprawdaż, kochany Dutertre?
— Śmiałam się wprawdzie, ale to prawie mimowolnie, zaręczam panu, dobry panie Paskal — odpowiedziała Zofja.
— Mimowolnie — zapytał kapitalista — jakto? czyliżby jakie zmartwienie?
— Zmartwienie? o! nie, dzięki Bogu! lecz więcej byłam usposobiona do rozrzewnienia, niżeli do wesołości. Ta droga Antonina, — gdybyś ty widział, Karolu — dodała młoda kobieta, zwracając się ze słodkiem wzruszeniem do swego męża — nie jestem ci w stanie wypowiedzieć, jak ona mnie wzruszyła, jakie szczere, a zarazem naiwne wyznanie uczyniła mi, gdyż serce biednej dziewczyny było przepełnione, i nie miała siły oddalić się bez opowiedzenia mi wszystkiego. — I łza rozrzewnienia zrosiła piękne oczy Zofji.
Usłyszawszy imię Antoniny, Paskal mimo całego panowania nad sobą, zadrżał; jego silne zajęcie młodą panienką na chwilę odroczone, powróciło teraz daleko żywsze i gorętsze, niż kiedykolwiek, i podczas kiedy Zofja ocierała zwilżone oczy, spojrzał na nią wzrokiem przenikliwym, usiłując odgadnąć, czego mógłby się od niej spodziewać w zamiarach, jakie sobie ułożył.
Pani Dutertre dodała wkrótce, zwracając się do męża:
— Opowiem ci to później, mój Karolu, ale pozostawałam jeszcze pod słodkiem wrażeniem mojej rozmowy z tą drogą Antoniną, kiedy moja mała Magdalena przybiegła do mnie i dziecinną swoją mową nagadała mi takich rzeczy, że nie mogłam się wstrzymać od głośnego śmiechu. Lecz, przebacz mi, panie Paskal, serce pana zrozumie i wytłumaczy wszystkie słabości macierzyńskie, nieprawdaż?
— I mnie to pani o to pyta, — rzekł Paskal serdecznie, — mnie, człowieka tak poczciwego?
— To prawda — dodała Zofja z czarującą szczerością — jeżeli tu pana tak kochamy, to dlatego, że pan jest, jak sam mówisz, człowiekiem bardzo poczciwym. Oto, zapytaj pan Karola, czy on mi zaprzeczy?
Dutertre uśmiechnął się tylko z przymusem i miał dosyć siły i odwagi, że potrafił powściągnąć się dostatecznie w obecności swej żony, tak dalece, że ta, będąc zupełnie zajęta panem Paskalem, nie domyślała się bynajmniej niepokoju swego męża. Dlatego też, zbliżywszy się do stołu i biorąc z niego woreczek, zrobiony własną ręką, podała go panu Paskalowi, mówiąc do niego ujmującym głosem:
— Kochany panie Paskal, woreczek ten jest owocem pracy moich najprzyjemniejszych wieczorów, wieczorów, które spędzałam tutaj z moim mężem, jego zacnym ojcem i mojemi dziećmi. Gdyby każda z tych stalowych perełek mogła przemówić — dodała Zofja z uśmiechem — powiedziałaby panu, ile razy jego imię było wyrzeczone pomiędzy nami, z jakiem przywiązaniem i z jaką wdzięcznością.
— Ah! dziękuję, dziękuję, kochana pani Dutertre — odpowiedział Paskal — nie jestem w stanie wyrazić pani, jak jestem wdzięczny za tę miłą dla mnie pamiątkę; ale, widzi pani, doprawdy, to mnie nieco niepokoi...
— Jakto?
— Pani obdarza mnie, a ja znowu nowe chcę zanieść żądanie.
— Co za szczęście! Żądaj pan, żądaj, kochany panie Paskal.
— To, co mam pani powiedzieć, może ją bardzo zdziwić.
— Tem lepiej, nadzwyczajnie lubię wszelkie niespodzianki.
— Dobrze więc, oto samotność kawalerskiego życia zaczyna mi się przykrzyć... i...
— I?...
— Pragnąłbym ożenić się...
— Doprawdy?
— Dziwi to panią?... Byłem tego pewien.
— Myli się pan zupełnie, gdyż, według mojego przekonania, koniecznie powinno to nastąpić.
— Jakto?
— Mój Boże, często mówiłam sobie: prędzej, czy później, ten dobry pan Paskal, zapragnie także skosztować słodkiego i nieocenionego szczęścia rodzinnego, i jeżeli panu mam wyznać moję dumną zarozumiałość — dodała Zofja z uśmiechem — mówiłam sobie nawet w duchu, że to niepodobna, ażeby widok szczęścia, jakiego Karol i ja używamy, nie natchnął zczasem pana Paskala myślą ożenienia się. Teraz, pomyśl pan jak muszę być szczęśliwą, żem przeczuła zamiar pana!
— Triumfuj pani zatem, gdyż rzeczywiście zbudowany przykładem pani i twego męża, pragnę postąpić jak wy oboje, wejść w związek małżeński z miłości...
— Alboż to może być małżeństwo inne, jak z miłości? zagadnęła Zofja, wzruszając ramionami poruszeniem pełnem wdzięku i nie myśląc wcale o trzydziestu ośmiu latach pana Paskala; poczem dodała — i pan jest kochany?
— O! mój Boże! może to zależeć... od pani.
— Ode mnie?
— Nie inaczej.
— Ode mnie? — powtórzyła Zofja w coraz większem zdziwieniu — czy ty rozumiesz Karolu, co mówi pan Paskal?
— Rozumiem — odpowiedział Dutertre, który nietyle zdziwiony, co jego żona, słuchał z mimowolnym niepokojem.
— Jakto, panie Paskal — mówiła dalej Zofja — ja mogę sprawić, ja, ażeby pan był kochanym?
— Może pani, kochana pani Dutertre.
— Jakkolwiek mi się to wydaje rzeczą niepojętą, dziękuję Bogu za to, że mam tę czarodziejską potęgę, jaką pan mi przypisuje — odpowiedziała Zofja ze słodkiem uśmiechem — w takim razie będzie pan tak kochany, jak na to zasługujesz.
— Rachując tedy na przyrzeczenie pani, nie będę wcale owijał w bawełnę, i wyznam dobrej pani odrazu, że jestem szalenie zakochany w pannie Antoninie Hubert.
— W Antoninie! — zawołała Zofja z przerażeniem, gdy tymczasem Dutertre, siedząc ciągle przy swojem biurku, odwrócił się nagle do swej żony, której nadzwyczajne zdumienie w zupełności podzielał.
— W Antoninie! — powtórzyła Zofja, jakgdyby nie mogła uwierzyć temu co przed chwilą usłyszała — pan kocha Antoninę!
— Szaleję za nią, właśnie to u was spotkałem ją czwarty raz w mojem życiu; wprawdzie nigdy z nią nie mówiłem, jednakże zamiar mój jest niezmienny, bo należę do liczby tych ludzi, którzy decydują się szybko i to przez instynkt. Podobnież, kiedy szło o przyjście w pomoc temu zacnemu Dutertre, rzecz była skończona w przeciągu dwóch godzin. Otóż zachwycająca piękność panny Antoniny, szczerość i niewinność, malujące się w jej twarzy, coś takiego, co mi potajemnie mówi, że ta osoba musi posiadać najlepsze przymioty w świecie... wszystko to sprawiło, żem się szalenie zakochał i że pragnę w związku, skojarzonym przez miłość, podobnie jak wasze małżeństwo, kochana pani Dutertre, znaleźć to szczęście domowe, to błogie zadowolenie serca... którego jestem podobno godny.
— Panie — rzekła Zofja zmieszana nadzwyczajnie — pozwól mi pan...
— Jeszcze tylko jedno słowo: jest to miłość, datująca od pierwszego spotkania, powie mi pani, słusznie, ale mamy wiele przykładów miłości równie nagłej jak głębokiej! Zresztą, jakem to już pani powiedział, ja jestem poprostu człowiekiem instynktu, przeczucia; jednym rzutem oka odróżniałem zawsze każdy interes zły lub dobry, czemuż nie miałbym w mojcm małżeństwie trzymać się tejże samej metody, którą dotąd stosowałem, jak najpomyślniej? Mówiłem tedy, że to zupełnie od pani zależy, ażeby mnie panna Antonina kochała. Wytłumaczę ci się z tego: w piętnastym roku, nie sądzę bowiem, żeby panna Antonina mogła być starszą... panienki nie mają jeszcze własnej woli,.. Służyła jej pani za matkę, jak mi to oświadczył Dutertre. Posiadasz więc nad nią wielką władzę, skoro cię wybiera za swoją powiernicę. Nie będzie zatem nic łatwiejszego, jak rozmawiając z nią o mnie, skoro mnie pani jej przedstawisz (co nie później nastąpi jak jutro, nieprawdaż?) oświadczyć jej żeby podzieliła mą miłość i została moją żoną. Gdybym pani winien był to szczęście, kochana pani Dutertre — dodał Paskal głosem wzruszonym i szczerym — mówi pani o wdzięczności? oto uczucie, jakie pani masz dla mnie, byłoby niewdzięcznością obok tego, co ja czuć będę dla ciebie.
Zofja słuchała pana Paskala z prawdziwym smutkiem i pomieszaniem, wierzyła bowiem i słusznie nawet wierzyła w rzeczywistość miłości, albo raczej niezwalczonej namiętności i zapałów, jakie nim owładnęły; dlatego też odpowiedziała głosem niepewnym i bolesnym, ponieważ niemało ją kosztowało zniweczyć nadzieje, które uważała za uczciwe:
— Mój kochany i biedny panie Paskal, wyznaję z największym żalem, że nie mogę wywiązać się z tej pierwszej przysługi, której pan ode mnie żąda; nie potrzebuję nawet panu mówić, jak nad tem ubolewam.
— Cóż w tem jest niepodobnego?
— Wierzaj mi pan, porzuć myśl o tem małżeństwie.
— Czy panna Antonina nie zasługuje...
— Antonina jest prawdziwym aniołem, znam ją bowiem od samego dzieciństwa. Niema na świecie lepszego serca, lepszego charakteru.
— Właśnie to, co mi pani mówi, tem większe budzi we mnie pragnienie, jeżeliby ono być mogło jeszcze większem.
— Jeszcze raz powtarzam panu, ten związek jest niemożliwy.
— Ale... dlaczegóż?
— Najprzód, pomyśl pan nad tem, Antonina ledwie zaczęła rok szesnasty, a pan...
— A ja mam lat trzydzieści osiem; czy o to idzie?
— Różnica wieku jest bardzo wielka, sam pan rozumie. Ponieważ zaś nie radziłabym ani własnej córce, ani siostrze mojej wchodzić w tak niestosowny związek, nie mogę także doradzać tego i Antoninie, nie chciałabym bowiem za żadną cenę, ani jej, ani pana nieszczęścia.
— O! pani bądźże zupełnie spokojną, ja pani ręczę za moje szczęście, tak, za moje.
— A za szczęście Antoniny?
— Bah! bah! dla kilku lat więcej lub mniej...
— Kochany panie Paskal, ja poszłam za mąż z miłości, i nie rozumiem innego małżeństwa. Być może, iż to niedobrze; ale koniec końcem, jak tak myślę, i powinnam to panu powiedzieć, kiedy zasięgniesz mojej rady.
— Więc, zdaniem pani, nie mogę podobać się pannie Antoninie?
— Sądzę, że ona uzna, jak Karol, jak ja, jak wszystkie szlachetne serca, wspaniałomyślność pańskiego charakteru... lecz...
— Przebacz mi, kochana pani Dutertre, że ci jeszcze raz przerwę, piętnastoletnie dziecko nie ma jeszcze ustalonego zdania o małżeństwie: panna Antonina ma w pani ślepe zaufanie. Przedstaw mnie jej, nagadaj jej tylko wiele dobrego o poczciwym Paskalu, a rzecz będzie skończona pomyślnie; jak tylko pani zechce, potrafi pani wszystko.
— Kochany panie Paskal, rozmowa ta więcej mnie zasmuca, aniżeli to panu mogę wypowiedzieć. Ażeby położyć jej koniec, powierzę delikatności i honorowi pana pewną tajemnicę.
— Jakto... tajemnica?
— Antonina kocha i jest kochaną, panie Paskal, niema nic czystszego, nic tkliwszego jak ta miłość, i dla wielu powodów pewna jestem, że ona zapewniłaby szczęście Antoniny; zdrowie jej stryja jest bardzo wątłe: niechaj go tylko to biedne dziecię utraci, zmuszona będzie udać się do krewnych, którzy bardzo słusznie budzą w niej niechęć. Poszedłszy zaś zamąż według swojego serca, może niemal być pewną najszczęśliwszej przyszłości. Widzi pan przeto, kochany i dobry panie Paskal, że nawet przy mojej pomocy niema nadziei pomyślnego skutku; a mogęż ja przy całej sumienności mej duszy udzielić panu żądanej pomocy, kiedy, pomijając nawet nierówność wieku, pewna jestem, a ja nigdy nic lekkomyślnie nie twierdzę, że miłość, jaką Antonina czuje i jakiej sama odbiera dowody, bezwzględnie zapewni jej szczęście.
— Ah! więc to panna Antonina jest zakochana, dobrze; ale przecież my znamy te wielkie namiętności młodych panienek, kochana pani Dutertre, to prawdziwy słomiany ogień. Otóż pani dmuchnie tylko na niego i zagaśnie; ta niezmienna miłość nie zdoła oprzeć się twemu wpływowi.
— Najprzód, nie będę wcale próbowała wpłynąć jakim bądź sposobem na Antoninę w tym względzie, panie Paskal; a potem byłoby to nawet zupełnie bezskutecznem.
— Bah! w każdym razie niech pani spróbuje.
— Wszak panu mówię, że Antonina kocha.
— Kocha? rozumiem; oprócz tego jeszcze, poczciwy Paskal ma lat trzydzieści osiem, i nie jest wcale ładny to rzecz widoczna; ale też za to posiada śliczne miljony; i jeżeli dzisiaj wieczorem, (bo pani pójdzie do niej wieczorem, nieprawdaż? jestem tego pewien), przedstawi pani temu niewiniątku, że jeżeli miłość jest dobrą rzeczą, pieniądze są jeszcze lepszą, gdyż miłość przemija, a pieniądze zostają, usłucha ona twej rady i jutro pożegna swego kochanka; wtedy nie pozostanie mi, jak tylko powiedzieć: chwała i dzięki ci, moja droga i kochana pani Dutertre.
Zofja spojrzała na Paskala wzrokiem równie zdziwionym jak niespokojnym; jej czuła drażliwość kobieca została okropnie dotkniętą; jej instynkt podszepnął jej, że człowiek, mówiący tak jak mówi pan Paskal, nie był człowiekiem serca i honoru, za jakiego go dotąd uważała.
W tej chwili także Dutertre podniósł się z krzesła; żona jego dopiero teraz dostrzegła wzburzenie wewnętrzne, malujące się w jego rysach i zbliżając się do niego, zawołała:
— Mój Boże, Karolu, taki, jesteś blady, możeś chory?
— Nie, Zofjo, nic mi nie jest... lekki ból głowy...
— Ja ci mówię, że tobie coś jest. Ta bladość nie jest wcale naturalną. Panie Paskal, spojrzyj pan na Karola — Rzeczywiście, kochany Dutertre, musi ci być niedobrze.
— Nic mi nie jest, panie — odpowiedział Dutertre lodowatym głosem, który zwiększył jeszcze obawę jego żony.
W milczeniu spoglądała kolejno to na swego męża, to ma pana Paskala, starając się odgadnąć przyczynę zmiany, jaką w nim spostrzegła i która ją przejmowała mimowolną trwogą.
— Słuchajże, kochany panie Dutertre — odezwał się Paskal po chwili milczenia — słyszał pan naszą rozmowę, połącz się więc ze mną, ażebyśmy mogli przekonać tę zacną i kochaną twoję żonę, że panna Antonina, pomimo swojej szalonej, dziecinnej miłości, nie może znaleźć lepszego ode mnie męża.
— Panie, pod tym względem, podzielam w zupełności zdanie mojej żony.
— Co! niedobry człowieku i ty także!
— Żona moja powiedziała panu: że miłość skojarzyła nasz związek, i równie jak ona, przekonany jestem, że tylko małżeństwa z miłości mogą być szczęśliwe.
— Zaprzedać Antoninę — rzekła Zofja z goryczą — ja... doradzać jej czyn oburzającej podłości, związek dla pieniędzy, ażeby się miała sprzedać, kiedy dopiero przed chwilą wyznała mi swoją czystą i niewinną miłość. Ah! panie, sądziłam, że pan miał o mnie zaszczytniejsze zdanie.
— Słuchajże, słuchaj, kochany panie Dutertre, ty, człowieku, przyznaj, że to są tylko powody romansowe, pomóżże mi przekonać twą żonę.
— Powtarzam panu, że zupełnie się z nią zgadzam.
— Ah! — zawołał nareszcie pan Paskal — nie spodziewałem się znaleźć tu przyjaciół tak obojętnych, tak zimnych na wszystko, co mnie obchodzi.
— Panie — zawołała Zofja — ten wyrzut jest niesprawiedliwy.
— Niesprawiedliwy! Niestety! pragnąłbym, tego, ale mam aż nazbyt wielką słuszność. Przed chwilą dopiero, mąż pani odmówił jednemu memu żądaniu, teraz pani czyni toż samo. Ah! to smutne, smutne. Na kogóż tu teraz liczyć!
— Jaka odmowa? — zapytała Zofja swego męża, coraz więcej niespokojna — czego ty odmówiłeś, Karolu.
— Niema żadnej potrzeby mówić ci o tem, moja Zofjo kochana.
— Przeciwnie, mnie się zdaje — przerwał Paskal — że dobrzeby było opowiedzieć wszystko pańskiej żonie, kochany Dutertre, możeby ona udzieliła swej rady.
— Panie — zawołał Dutertre, składając ręce z trwogą.
— Co znowu — odpowiedział Paskal — alboż to w małżeństwie z miłości mogą być tajemnice ze strony jednego małżonka dla drugiego?
— Karolu... zaklinam cię, wytłumacz mi, co to wszystko znaczy... Ah! widziałam ja dobrze, żeś ty cierpiał... ale, panie, cóż tutaj zaszło pomiędzy panem i Karolem? — odezwała się do Paskala błagalnym głosem — zlituj się pan, odpowiedz mi.
— O! mój Boże! zaszła tu rzecz nadzwyczajnie prosta, sama pani osądzi.
— Panie — zawołał Dutertre — w imię wdzięczności, jaką jesteśmy panu winni, przez litość, ani słowa więcej, błagam pana na wszystko; bo ja nigdy nie wierzę, abyś pan miał ciągle trwać w swoim zamiarze.
Ojciec Karola, usłyszawszy ze swego pokoju coraz głośniejszą rozmowę, otworzył nagle drzwi, postąpił kilka kroków do salonu, wyciągając ręce przed sobą, i z twarzą wybladłą, zawołał:
— Karolu! Zofjo! mój Boże! cóż to znaczy?
— Mój ojciec! — zawołał zcicha Dutertre z boleścią w duszy.
— Otóż i stary! — rzekł Paskal — wybornie! bardzo mi to na rękę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.