Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom IV/Lenistwo/Rozdział XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Pani d’Infreville, ochłonąwszy już zupełnie z obawy, która ją na chwilę była ogarnęła, rzekła do pani de Luceval:
— Nie potrzebuję ci mówić, Florencjo, z jaką ciekawością, albo raczej z jakiem zajęciem słuchać cię będę.
— A więc, droga Walentyno, mój mąż nie powiedział ci tego zapewne, ponieważ sam także nie wiedział, że w dwa dni po twoim wyjeździć, odebrałam list od Michała.
— List! z jakiego powodu?
— Z powodu bardzo prostego. Wiedząc od ciebie, że dla uśpienia podejrzeń twego męża, chciałaś, ażebym do ciebie napisała, celem utwierdzenia w nim przekonania, żeśmy się często widywały, Michał, nie słysząc nic o tobie, był bardzo niespokojny, wywiadywał się i nareszcie doniesiono mu, że od dwóch dni wyjechałaś razem z matką, lecz niepodobna mu było odkryć miejsca twego pobytu.
— Doprawdy? więc moje zniknienie wzruszyło go przecież! — zawołała Walentyna z pewnem powątpiewaniem i goryczą — to przynajmniej raz zbudził się ze swego odrętwienia.
— Tak jest, niesprawiedliwa kobieto, złośliwa Walentyno, wzruszyło go to bardzo, i myśląc, że ponieważ cię widziałam przed dwoma dniami, lepiej może od niego będę uwiadomioną, napisał do mnie, prosząc, ażebym go przyjęła; zezwoliłam na to, gdyż nie widziałam w tem nic nadzwyczajnego, wszakże jest naszym kuzynem.
— A twój mąż?
— Nie mógł temu nic zarzucić, zwłaszcza nie wiedząc, że Michał był przedmiotem tego uczucia, które cię zgubiło.
— Rzeczywiście, pan de Luceval dowiedział się dopiero ode mnie.
— Zatem Michał przybył do mnie, wyjaśniłam mu, czego nie wiedział, opowiedziałam okropną scenę, której byłam świadkiem. Boleść jego wzruszyła mnie; była ona głęboką i tworzyła dziwne przeciwieństwo z tem wszystkiem, coś mi mówiła o jego charakterze brzydzącym się wszelką zgryzotą i cierpieniem duszy i przenoszącym zapomnienie nad smutek, jako mniej dokuczliwe.
— Więc Michał zmienił się do tego stopnia, że charakter ten już nie jest jego charakterem?
— O! jest on jego charakterem, więcej nawet jak kiedykolwiek, moja dobra Walentyno. Michał jest zawsze, był zawsze Michałem, któregoś ty znała. I dlatego to powtarzam ci, boleść jego bardzo mnie wzruszyła. Zgodziliśmy się tedy, że ja ze swojej strony, on ze swojej, czynić będziemy wszelkie usiłowania, ażeby cię wynaleźć. Odważnie podał się temu, mówię odważnie, ponieważ rozumiesz zapewne czem musiało być dla niego tyle trudów, kłopotów... poszukiwań... tylko...
— Tylko?
— Zawołał naiwnie: „Czy ją znajdę czy nie, będzie to ostatnia moja kochanka“. Co zupełnie odpowiadało, jak sama widzisz, memu przerażeniu na myśl o trudach, na jakieś i ty była wystawioną, mając kochanka. Pod tym względem, znalazłam Michała bardzo rozsądnym, zachęcałam go w jego usiłowaniach wykrycia miejsca twego pobytu.
— I on rzeczywiście czynił jakie usiłowania?
— Czynił je z zapałem i gorliwością, które mnie zbudowały; ale na nieszczęście, kroki przedsięwzięte przez twego męża były zbyt dobrze obmyślane, nie mieliśmy zresztą żadnej wiadomości od ciebie, żadnego listu.
— Niestety! Florencjo, trzymana jak w więzieniu, w mieszkaniu wystawionem pośród lasów, będąc otoczona ludźmi oddanymi zupełnie panu d’Infreville, nie mogłam przesłać jakiegobądź listu lub pisma.
— Domyślaliśmy się tego, biedna Walentyno, to też w końcu musieliśmy się zupełnie wyrzec nadziei znalezienia twego śladu.
— Więc zajmując się tak moim losem, widywałaś często Michała?
— Nieinaczej.
— Cóżeś tedy o nim myślała.
— Gdybym ci miała powiedzieć wszystko dobre, com o nim myślała, byłoby to głosić moją własną pochwałę, gdyż z każdym dniem zastanawiałam się coraz bardziej nad dziwnym podobieństwem, zachodzącem pomiędzy naszemi charakterami, myślami i skłonnościami. Ponieważ zaś nie posiadam zbyt drażliwej skromności rozmawiając z sobą samą, uważałam, żeśmy oboje byli zachwycający.
— Więc to wtedy powzięłaś zamiar rozłączenia się z mężem?
— Jakaż ona złośliwa! — rzekła Florencja, grożąc palcem swej przyjaciółce — nie, pani, przyczyna rozłączenia naszego jest zupełnie inna, gdyż Michał i ja byliśmy tak dalece wierni naszemu charakterowi, że mówiąc o tobie, a tem samem o wszystkich zgryzotach, kłopotach, trudach, jakie za sobą prowadzi związek występny, jak mówią mężowie, odzywaliśmy się oboje z najszczerszem przekonaniem: „Otóż panie, do czego to wszystko prowadzi, miłość nie zna nigdy spoczynku, zawsze musi być na baczności, zawsze nadstawiać ucha, nigdy nie zmrużyć oka, czuwać, biegać, śledzić. A te wszystkie trudy, pani? to wystawanie na ulicach, czekając umówionego hasła, bez względu, czy deszcz czy śnieg pada? Albo te chybione schadzki, panie, po trzygodzinnem bezskutecznem oczekiwaniu? Albo te kłopoty z pojedynkami? Albo owa zazdrość, panie? A cóż dopiero owe ukradkowe przejażdżki w niegodziwych dorożkach, z których człowiek wysiada jak połamany! Ah! ileż to trudów, ile znojów, pani, i pytam panią, koniec końcem, dla czegóż to wszystko? O! prawda panie, poco?“ Słowem, upewniam cię Walentyno, że gdyby jaki ukryty świadek był słuchał naszego gnuśnego moralizowania, byłby się naśmiał do rozpuku, a jednak rozumowaliśmy mądrze. Nareszcie przyszła chwila, kiedy pan de Luceval postanowił wywieźć mnie w podróż, mimo chęci mojej, lecz odstąpił od tego zamiaru.
— Tak, mówił mi o twoich środkach.
— Czegóż ja chciałam w owej epoce? spoczynku tylko, gdyż jakkolwiek mąż obszedł się ze mną bardzo surowo, bardzo niegrzecznie w czasie owej sceny, spowodowanej twoim listem, moja biedna Walentyno, i jakkolwiek zagroziłam mu wtedy rozwodem, lecz zastanowiwszy się, inaczej postanowiłam. Zląkłszy się samotnego życia, to jest zajmowania się temi tysiącznemi staraniami, któremi dotąd zajmował się za mnie mój mąż lub jego marszałek, ograniczyłam pretensje moje w ten sposób: nie podróżować nigdy, lecz skłonić męża właściwemi środkami, ażeby sam jak najczęściej podróżował i nie doprowadzał mnie do niecierpliwości swemi częstemi wybuchami.
— I ażeby tym sposobem można swobodnie przyjmować u siebie Michała?
— Ma się rozumieć, i to zupełnie swobodnie, bez żadnej tajemnicy, bez zadania pracy dla ukrycia czegoś, gdyż w stosunkach naszych nie było nic do ukrywania; zawsze tylko przyświecała nam cnota lenistwa, kochana Walentyno. Ale to nic jeszcze, dowiesz się wkrótce, jakich ono może dokazać cudów to słodkie lenistwo.
— Wierzę ci, więc rozwód wasz, jak mi to mąż twój powiedział, nastąpił rzeczywiście wskutek utraty twego majątku? Czy to było prawdziwym do niego powodem?
— Słuchaj, Walentyno; szczerze mówiąc, być odtąd na łasce mego męża, na jego chlebie, że tak powiem, nie, tego nie mogłam dopuścić? Zbyt dobrze pamiętam upokorzenia, jakich ty doznawałaś, nie mając żadnego majątku i zaślubiając człowieka bogatego; sama myśl o podobnem życiu oburzała moją delikatność i moje lenistwo.
— Twoją delikatność, rozumiem, lecz twoje lenistwo, Florencjo? Jakimże to sposobem? wszakże musiałaś się wyrzec dostatków i wszystkich wygód, które właśnie pozwoliłyby ci prowadzić życie takie jakiego pragnęłaś.
— Z dwóch rzeczy jedna, kochana Walentyno; jeżelibym pozostała na chlebie pana de Luceval, trzeba było zupełnie poświęcić moje upodobania jego widokom, rzucić się w odmęt jego wiecznego ruchu i pojechać nawet na Kaukaz, gdyby mu ta myśl do głowy przyszła; a ja, zdaje mi się, wołałabym śmierć nad takie życie.
— Ale, czyliźbyś nie mogła przyzwyczaić męża do twoich upodobań? korzystając z władzy jakąś nad nim miała, bo on ciebie kochał i...
— Kochał mnie tak, jak ja lubię poziomki. Ale, znam ja go dobrze, tak samo nie mógł zmienić swego charakteru, jak ja mojego; natura zawszeby w nim odniosła zwycięstwo; prędzej lub później, życie nasze stałoby się prawdziwem piekłem; wołałam przeto rozłączyć się... i to zaraz.
— A Michał, czy wiedział o twojem postanowieniu?
— Znajdował je jak najwłaściwszem. Właśnie w owej epoce, powzięliśmy niektóre dalekie zamiary co do przyszłości, zamiary zawsze jeszcze od ciebie zależące.
— Ode mnie?
— Nic inaczej, Michał znał swoje obowiązki, i dopełniłby ich niezwłocznie, gdyby cię mógł był wynaleźć. I w czasie, kiedy już przedsiębrał ostatnie w tej mierze kroki, a z mej strony czyniłam wszystko dla uzyskania żądanego rozłączenia z mężem prosiłam Michała, ażeby zaprzestał swoich wizyt, dopóki nie będę wolną; obecność jego byłaby mi przeszkadzała; resztę zapewne ci już mój mąż powiedział?
— I jakżeś ty zdołała pokonać jego wolę, tem uporczywem milczeniem?
— Zdaje mi się, że byłoby niepodobieństwem użyć środka łagodniejszego i odpowiedniejszego dla ludzi dobrze wychowanych. Dosyć, że po czterech miesiącach zostałam prawnie rozłączoną z moim mężem, który wkrótce wyjechał w daleką podróż. Wtedy zobaczyłam znowu Michała, nie mającego dotąd żadnej o tobie wiadomości. Wyrzekłszy się nadziei wynalezienia ciebie, wróciliśmy i zabraliśmy się do ich spełnienia. Przed chwilą dopiero wspomniałam ci, kochana Walentyno, jakie to cuda stworzyć może lenistwo, dowiesz się zatem o tych cudach.
— Słucham cię, zajęcie moje i ciekawość wzrastają z każdą chwilą.
— Oto punkt z któregośmy wyszli, albo jeśli wolisz — dodała Florencja z udaną i najśmieszniejszą w świecie powagą — oto nasze zobopólne wyznanie wiary. Dla nas jedno jest tylko pragnienie, jedno szczęście na świecie: zupełny spokój ciała i umysłu, to jest, ażeby się niczem nie trudzić, tylko marzyć, czytać, kochać się, rozmawiać, przypatrywać się niebu, drzewom, wodom, łąkom i górom danym od Boga człowiekowi; latem kołysać się w cieniu, zimą grzać się w ciepłem mieszkaniu. Jesteśmy zbyt szczerze leniwi, ażebyśmy chcieli być dumnymi, lub chciwymi, ażebyśmy mieli szukać ciężaru zbytku lub znojów świata i jego uciech. Czegóż nam potrzeba, ażeby żyć w raju lenistwa, o którym marzymy? Małego domku dobrze opatrzonego zimą, ze świeżym ogródkiem w lecie, doskonałych foteli, wygodnych łóżek wiszących, kilku miękkich mat, ażeby się na nich swobodnie położyć; pięknych widoków dla naszego oka, ażeby sobie nie zadawać pracy i szukać ich dopiero, pięknego nieba, klimatu rozkosznego, skromnego pokarmu (nie jesteśmy oboje łakotnisiami), i jednej służącej; przedewszystkiem potrzeba, ażeby to życie było bardzo regularne, bezpieczne, ażeby umysły nasze nie doznały nigdy żadnego niepokoju z powodu interesów. Taki był jedyny przedmiot naszych życzeń. A jakże to wszystko urzeczywistnić? Tu właśnie okazaliśmy całą naszą genjalność i odwagę. Słuchaj i podziwiaj, kochana Walentyno.
— Słucham, Florencjo, i bardzo już bliską jestem uwielbienia, gdyż zaczynam się domyślać.
— Nie domyślaj się niczego, pozostaw mi przyjemność opowiedzenia ci wszystkiego. Zaczynam tedy: mamka Michała jest Prowansalką, rodem z Hyeres: wspominała nam ona o piękności swego kraju, w którym, jak mówiła, można żyć za bezcen, i gdzie za dziesięć do dwunastu tysięcy franków można sobie kupić domek, jakiegośmy pragnęli, nad brzegiem morza, z małym ogródkiem założonym z drzew pomarańczowych. Właśnie jeden z przyjaciół Michała osiadł w Hyeres dla poratowania zdrowia; poruczono mu zasiągnienie potrzebnych wiadomości, które stwierdziły zupełnie opowiadanie starej służącej; nawet o dwie mile od Hyeres znajdował się wówczas jeden mały domek wartości jedenastu tysięcy franków, położony w wybornem miejscu, lecz wydzierżawiony jeszcze na trzy lata, i który można było objąć dopiero po skończonem terminie; mając zupełne zaufanie w guście przyjaciela Michała, prosiliśmy go, ażeby posiadłość tę kupił; lecz tu była największa trudność, cały węzeł naszej przyszłości. Na kupno domu i renty przynoszącej dwa tysiące franków i wystarczającej na nasze utrzymanie, potrzebowaliśmy około sześćdziesięciu tysięcy franków. Na tem więc zależało wszystko, ażeby znaleźć owe sześćdziesiąt tysięcy, sumę jak widzisz, nie małą.
— Jakżeście więc uczynili?
— Pozostało mi jeszcze około sześciu tysięcy franków złotem z sumy wziętej na rachunek mego posagu. Inny przyjaciel Michała podjął się wyratowania reszty moich należytości i wydobył stąd piętnaście tysięcy. Fundusze te ulokowano bezpiecznie. Postanowiliśmy ruszać z nich jak najmniej, dopóki nie zarobimy owych czterdziestu tysięcy potrzebnych do zdobycia naszego raju.
— Zarobić! Jakże mogliście mieć nadzieję zarobić tak znaczną sumę?
— O! mój Boże! pracując, kochana Walentyno — rzekła Florencja uroczystym głosem — pracując z gorliwością i zapałem.
— Ty! pracować, Florencjo — zawołała Walentyna składając ręce ze zdumieniem, — ty pracować? Michał także?
— I Michał także, moja przyjaciółko, tak jest, pracowaliśmy też niemal dzień i noc, podejmując się najśmieszniejszych rzemiosł w świecie, i to przez lat kilka.
— Ty... i Michał... zdolni takie obrać postanowienie?
— Jakto, ciebie to dziwi?
— O mój Boże! dziwi mnie to nadzwyczajnie!
— Ależ, Walentyno, przypomnijże sobie, jakeśmy oboje z Michałem byli leniwi.
— Właśnie to lenistwo najwięcej mnie zastanawia.
— Przeciwnie.
— Jakto przeciwnie?
— Nie inaczej. Pomyślże jakim to bodźcem, jaką podnietą jest lenistwo!
— Lenistwo, lenistwo?
— Ty nie pojmujesz, jaka odwaga, jaki zapał budzą się w tobie, kiedy wieczorem po skończonym w ciężkiej pracy i niedostatku dniu, możesz sobie powiedzieć: Oto jeszcze jeden krok zbliżający mnie do swobody, niezawisłości, spoczynku i rozkoszy pędzenia życia bez pracy! Tak, Walentyno, tak. Samo nawet utrudzenie, jakiego wówczas doświadczamy, nasuwa ci myśl jeszcze rozkoszniejszą, myśl niewypowiedzianego szczęścia, jakiego później kosztować się będzie; o! mój Boże, jest to na małą skalę, i zastosowane do rzeczywistego życia uczucie wiekuistej rozkoszy, okupione boleściami ziemskiego padołu; tylko, że mówiąc między nami, ja wolę mieć w ręku mały raik, tu na ziemi, aniżeli dopiero czekać... innego...
Pani d’Infreville tak dalece była zdumiona tem wszystkiem co słyszała, spoglądała na swą przyjaciółkę z wyrazem takiego zdziwienia, że Florencja, chcąc jej dać czas, ażeby przyszła nieco do siebie z tego zdumienia, pozostała przez chwilę w milczeniu.