Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom IV/Skąpstwo/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
— Pan Saint-Herem mógł liczyć najwyżej lat trzydzieści. Zoczywszy swego przyjaciela, pośpieszył uścisnąć go serdecznie, mówiąc do Komandora:
— Przyznaj, przyjacielu, że przybyłem w sam czas, aby cię uwolnić od pana Ludwika.
— Jak pan się mógł poważyć na mnie rękę podnieść — zawołał Komandor — to panu tak nie ujdzie.
— Jak pan chcesz, panie de la Miraudiere — odpowiedział Ludwik.
— Pan de la Miraudiere? — zawołał pan Saint-Herem wybuchając głośnym śmiechem. — I ty, mój poczciwy Ludwiku, zgadzasz się na wyzwania tego ladaco? Ty wierzysz w jego wojskową rangę, jego ordery, jego wyprawy wojenne, jego pojedynki i jego pięknie brzmiące nazwisko de la Miraudiere, które lepiejby brzmiało: Maraudiere.
— Dosyć tych drwin, drogi przyjacielu — zawołał rzekomy Komandor, rumieniąc się ze złości. — Każdy żart ma swoje granice, mój panie!
— Panie Hieronimie Porquin — odpowiedział Florestan. A zwracając się do Ludwika powtórzył. — On się nazywa Hieronim Porquin i nazwisko to jest dla niego bardzo stosowne. Panie Porquin! już drugi raz mu zakazuję nie zaliczać mnie do swych „drogich przyjaciół“. Ja sobie prawo nazywania pana „bardzo drogim“ już dawno okupiłem.
— Panie! — zawołał lichwiarz — ja nie ścierpię...
— Co? skąd przychodzi ta drażliwa czułość — rzekł pan Saint-Herem, oglądając się zdziwiony. — Co tu zaszło? aha, — już wiem, twoja obecność, mój Ludwiku, uczyniła „drogiego pana Porquin“ tak zarozumiałym. Ażeby raz położyć kres jego kłamstwom i wychwalaniem, powiem ci, że ten pan de la Miraudiere nie był niczem innem, tylko dostawcą armji, jako taki był w ostatniej wojnie aż w Madrycie. Przekonano się jednak, iż rzetelny dostawca dobrze żył na koszt państwa i poproszono go, aby sobie poszukał innego pola oszukiwania. Posłuchał tej rady i pośredniczy teraz lichwiarzom i w wszelkich innych brudnych sprawach. Order złotej ostrogi, który nosi, dostał za wstawieniem się jakiejś pobożnej osoby od papieża w nagrodę za bezczelne oszukaństwa; wreszcie nazywa się pan de la Miraudiere rzeczywiście Porquin; nie miał żadnego pojedynku, gdyż jest tchórzliwy, jak zając a ma taką opinję, że każdy człowiek honoru tylko pogardą albo laską odpowiada na jego wyzwanie.
— Jeżeli pan mnie potrzebuje, to pan zupełnie inaczej mówi — wtrącił przygnębiony lichwiarz.
— Za usługi panu płacę, a że znam go jako wyrafinowanego oszusta, dlatego muszę pana Ludwika, mego przyjaciela, ostrzec.
— To jest wdzięczność za wyświadczone usługi. Odkrywam pańskiemu przyjacielowi tajemnicę wielkiej doniosłości dla niego i...
— Teraz pojmuję, w jakim celu mnie pan odszukał — przerwał Richard sucho. — Wcale nie jestem panu wdzięczny za wyświadczoną mi przysługę, jeżeli to można nazwać przysługą — dodał smutnie.
Lichwiarz nie chcąc tak łatwo puścić swej zdobyczy, zapominając rychło o upokorzeniu, którem go pan de Saint-Herem obrzucił, rzekł, jakby nic nie było zaszło.
— Pan Ludwik Richard mógłby panu wyjawić warunki interesu, który mu proponowałem. Potem samby pan osądził, czy wymagania moje były wygórowane. Jeżeli jednak panom przeszkadzam, to proszę pofatygować się do salonu, ja zaś tu będę czekać na decyzję pana Richarda.
— To racja, mój zacny panie Porquin — odrzekł Florestan.
Z temi słowy uchwycił Ludwika pod rękę i zaprowadził do przyległego salonu, a zwracając się do lichwiarza, dodał:
— Jak powrócę, powiem panu powód mego przybycia; albo zaraz panu powiem: potrzebuję zaraz dwieście luidorów, tu przejrzyj pan te papiery.
To mówiąc, wyjął z kieszeni zwitek papierów, które rzucił na stół lichwiarzowi, poczem wszedł z przyjacielem do salonu.
Bezwzględność, z którą zdemaskował pan Saint-Herem pana Porquin była nowym ciosem dla Ludwika. Z bólem serca pomyślał, iż Marieta oddała się takiemu nędznikowi. Nie mógł też ukryć przed przyjacielem wzruszenia, a biorąc tegoż za ręce, rzekł z płaczem:
— Ach! Florestanie, jakim ja nieszczęśliwy!
— Przeczuwałem to, mój biedny Ludwiku; bo dla tak rozsądnego i pracowitego młodzieńca jak ty dostać się w szpony takiego łotra jak Porquin znaczy tyle, co djabłu się zaprzedać. Powiedz mi, co ci się stało; popadłeś w długi? Zażądam na dziś wieczór dwustu luidorów. Podzielę się z tobą, albo dam ci całą sumę; ja sobie w inny sposób pomogę. Dwieście luidorów przecież wystarczy, aby długi popłacić pisarza notarjalnego. Nie mówię tego, aby ci przez to sprawić przykrość. Może więcej potrzebujesz, to zobaczymy. Tylko się nie udawaj do Porquina, boś zgubiony. Ja znam tego łotra.
Ludwika propozycja przyjaciela napełniła takiem zadowoleniem, iż zapomniał na chwilę o swoim smutku.
— Ach, Florestanie, jakiś ty dobry! gdybyś wiedział, jak mnie w smutku moim pociesza dowód twojej przyjaźni!
— Tem lepiej; więc przyjmujesz?
— Nie — odpowiedział Ludwik.
— Dlaczego?
— Ja nie potrzebuję twoich usług. Lichwiarz, którego nie znałem, pisał do mnie, i proponuje mi rocznie więcej pieniędzy, niż ja wydałem w całem życiu.
— Co mówisz? on ci proponuje? ten łotr, ten lichwiarz, on nie pożyczy ani jednego sous, jeżeli nie ma pewności i zarobku. U niego nic nie znaczą ani honor, ani uczciwość, ani pracowitość; a ja wątpię, żebyś miał inne źródła dochodu.
— Mylisz się Florestanie, ojciec mój jest podwójnym miljonerem.
— Twój ojciec! — zawołał pan Saint-Herem zdziwiony. — Twój ojciec?
— Lichwiarz doszedł do tej tajemnicy, która mi dotąd nie była znaną.
— I on ci ofiarował swoje usługi?
— Tak jest.
— Po tem poznaję tego lichwiarza.
On i jemu podobni wytropią każdy ukryty majątek, a gdy co odkryją, czynią propozycje synom dobrych familji, by przed odziedziczeniem zmarnowali sukcesję. Więc jesteś takim bogaczem, mój Ludwiku. Porquin możesz wierzyć, jeżeli robi ci takie propozycje, on dobrze jest poinformowany.
— Wierzę — odrzekł Ludwik smutnie.
— I ty mówisz to z taką zasmuconą twarzą, jakby spotkało cię nowe nieszczęście? Te łzy i słowa: jestem bardzo nieszczęśliwy. Ty nieszczęśliwy? a to z jakiej przyczyny.
— Przyjacielu! nie wyśmiewaj się ze mnie: kocham i jestem haniebnie oszukany.
— Rywal?
— Na domiar boleści i upokorzenia tym rywalem jest ten nędzny lichwiarz.
— Porquin? ten nędznik? Nie, to niemożliwe. Co cię naprowadziło na takie podejrzenie?
— On sam mi to powiedział.
— Jestem pewien, że kłamie.
— Florestanie, on jest bogaty, ta, którą kochałem, którą jeszcze kocham, jest biedna. Od długiego czasu żyje w największej nędzy.
— Do djabła!
— Prócz tego musi mieć staranie o swoją chorą krewną. Propozycję tego człowieka pewnie olśniły dziewczę. Na co mnie się teraz ten ogromny majątek przyda? Największem mojem życzeniem byłoby podzielić się nim z Marietą.
— Ludwiku, znając ciebie, wiem, żeś nie pokochał niegodnej siebie kobiety.
— Przez cały rok dawała Marieta dowody czułego przywiązania, aż naraz wczoraj list, którym zerwała...
— Uczciwe dziewczę, które ciebie, tak biednego, przez cały rok szczerze kochało, nie podda się w jednym dniu takiemu ladaco, jakim jest Porquin. On musi kłamać!
Następnie pan Saint-Herem zawołał:
— Panie Komandorze de la Miraudiere!
Lichwiarz zjawił się w tej chwili.
— Florestanie — mówił Ludwik zaniepokojony — co chcesz czynić?
— Bądź spokojny — odrzekł, a zwracając się do lichwiarza dodał — panie de la Miraudiere, o ile nie wątpię, istnieje we wspomnieniach jego pomyłka co do pewnej poczciwej dziewczyny, która panu, jak opowiadasz, uległa. Natychmiast powiesz mi prawdę, Komandorze. W przeciwnym razie będę wiedział, co mam uczynić.
Porquin rozważył, że będzie polityczniej wyrzec się nadziei, pozyskania Mariety, przytem myślał, że przez to pozyska Ludwika jako klienta.
— Bardzo żałuję, że sobie pozwoliłem na żart, który pan Ludwik, jak się zdaje wziął bardzo do serca.
— Widzisz — rzekł Florestan do przyjaciela — ale pan Komandor będzie łaskaw powiedzieć nam jeszcze jakim sposobem urządził sobie taki „żarcik“, który ja uważam za wielkie oszczerstwo.
— W najprostszy sposób. Pannę Marietę Moreau poznałem w pracowni, w której była zatrudniona, postarałem się o adres i poszedłem do niej; zastałem tylko jej matkę chrzestną i zrobiłem tejże propozycje.
— Dosyć, mój panie — zawołał Ludwik z oburzeniem. — Dosyć!
— Niech mój przyszły klient pozwoli mi jeszcze dodać, że owa matka chrzestna propozycję moją stanowczo odrzuciła, a panna Marieta, która później przyszła, pokazała mi drzwi. Otóż widzicie, panowie, jestem zupełnie otwarty i spodziewam się, że pozyskałem przez to zaufanie pana Ludwika. Papiery pańskie przejrzałem — rzekł słodko do pana Saint-Herem — i dwieście luidorów przyniosę panu dzisiaj wieczorem. Pewnie pan nie uzna za wygórowane warunki, które postawiłem panu Ludwikowi.
— Ja nie potrzebuję żadnych pieniędzy, pan mnie obraziłeś, sądząc, iż będę zdolnym eskontować śmierć mego ojca.
— Ale, kochany kliencie, proszę mi pozwolić...
— Chodźmy Florestanie — rzekł Ludwik do przyjaciela, przerywając lichwiarzowi.
— Przekonałeś się pan — rzekł Florestan do lichwiarza — że istnieją jeszcze cnotliwe dziewczęta i poczciwi synowie. Niech to panu będzie przykładem i nauką do poprawy, bo jesteś wielkim grzesznikiem.
— Mój kochany Florestanie — rzekł Ludwik wychodząc od lichwiarza. — Tobie zawdzięczam, że mniej cierpię, gdyż przekonałem się, że Marieta nie ma nic z tym nędznikiem wspólnego. Ona jednak pomimo tego chce ze mną zerwać.
— Powiedziała ci to?
— Nie powiedziała, lecz pisała, kazała pisać.
— Jakto? kazała pisać?
— Będziesz szydził ze mnie, gdy ci powiem, że ta biedna dziewczyna nie umie ani czytać, ani pisać.
— Szczęśliwcze! Przynajmniej nie odbierasz listów z kazaniami, jak ja od mojej małej rękawiczniczki, którą odbiłem pewnemu bankierowi. Cieszę się z tego, że wchodzi w modę, mnie to wielką przyjemność sprawia, jeżeli mogę kogo uszczęśliwić. Tylko nie uda mi się nigdy nauczyć jej poprawnie pisać; żebyś widział jej ortografię! Ewa, nasza matka, musiała tak pisać. Ale twoja Marieta nie umie pisać, to bardzo łatwo być może, że jej sekretarz co innego napisał, niż ona jemu dyktowała.
— W jakim celu?
— Tego jeszcze nie wiem, ale dlaczego do niej nie idziesz, nie żądasz od niej wyjaśnienia całej sprawy. Upewniłbyś się przynajmniej o rzeczywistym stanie rzeczy.
— Prosiła mnie w imieniu spokoju, w imieniu swojej przyszłości, abym nie robił żadnego kroku celem widzenia się z nią.
— Właśnie w imieniu jej przyszłości powinieneś się z nią widzieć, będąc teraz miljonerem.
— Masz rację Florestanie; będę ją widzieć, nawet muszę się z nią widzieć. Jeżeli się ta okropna tajemnica wyjaśni, jeżelibym ją znów taką odnalazł, jaką była przedtem, kochającą, ach, jakieby to szczęście dla mnie było. Biedne dziewczę! Życie jej odtąd upływało w ciężkiej pracy i w biedzie, nareszcie zazna, co to jest spokój i dobrobyt. Nie wątpię, że ojciec zezwoli, ale, o Boże!
— Cóż ci się stało?
— W chwilowem upojeniu zapomniałem ci powiedzieć, że ojciec mój żąda koniecznie, abym ożenił się z twoją kuzynką!
— Z którą kuzynką?
— Z panną Ramon!
— Co ty mówisz?
— Nie znając planów ojca, pojechałem do Dreux, skąd dopiero wczoraj wróciłem. Tam widziałem pannę Ramon i nawet gdybym nie kochał Mariety, nigdybym się z nią nie ożenił, bo jest przestraszająco brzydka.
— Wuj mój nie jest zrujnowany, jak to od wielu lat opowiada — mówił Florestan, przerywając swemu przyjacielowi. — Rzeczywiście nie, bo jeżeli ojciec twój chce cię ożenić z moją kuzynką, to musi w tem widzieć korzyść. Pogłoski więc były tylko zmyślone.
— Ojciec mój także używał tego sposobu, gdyż ciągle przedstawiał mi ubóstwo, w jakiem żyjemy.
— Ha, wuju Ramon, znałem cię jako zgryźliwego, nieznośnego człowieka, lecz nie przypuszczałem, abyś się umiał zamaskować. Wiem, żaden spadek po tobie nie przypadnie mi w udziale, to mnie wcale nie gniewa. Zawsze to jednak jest przyjemnie wiedzieć, że wuj jest miljonerem. Człowiek w krytycznych chwilach chciałby, aby zjawiła się cholera, ta przyjaciółka spadkobierców.
— Nie sięgając tak daleko i nie życząc nikomu śmierci, wołałbym, abyś ty na drodze legalnej został spadkobiercą, a nie jego nieznośna córka. Tybyś przynajmniej umiał majątku tego użyć i...
— Nie robiłbym może długów? — przerwał Saint-Herem Ludwikowi.
— Jakto posiadając miljony!
— Robiłbym długi, powiadam ci, byłbym nawet zmuszony robić długi.
— Mając dwa lub trzy miliony do dyspozycji?
— Posiadając nawet dziesięć albo dwadzieścia miljonów. Ja tak robię, jak wielkie mocarstwo, im więcej długów posiada, tem większy jest jego kredyt! Kredyt zaś oznacza bogactwo. To są kardynalne zasady rachowania w życiu. Przy innej sposobności rozwinę przed tobą moje filozoficzne i finansowe zasady, gdyż spieszysz do Mariety; a donieś mi o wszystkiem. Właśnie jest dwunasta, obiecałem przyprowadzić mojej małej rękawiczniczce nowego konia, którego kupiłem za grube pieniądze. Przypominała mi dziś rano listownie, że mam z nią jechać do o-b-o-a, a chciała biedaczka au bois de Boulogne napisać. Twoja Marieta nigdy nie będzie do ciebie tak pisać. Śpiesz się, aby ją odszukać i bądź dobrej myśli. Napisz mi, albo też przyjdź do mnie, w każdym razie podziel się ze mną radością lub troską.
— Na wszelki wypadek doniosę ci o wyniku rozmowy z Marietą.
— Właśnie myślę o tem; możeby cię podwieźć do Mariety.
— Dziękuję ci; wolę iść pieszo, będę miał czas rozmyślać nad wielu rzeczami, a przedewszystkiem nad tem, jak mam teraz, dowiedziawszy się o wielkim majątku ojca, wobec niego postępować.
— Bądź zdrów Ludwiku, więc przy tem zostaje, że jeszcze dziś dostanę od ciebie wiadomość.
Ludwik udał się pieszo do mieszkania Mariety.