Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom V/Zazdrość/Rozdział XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V Cały tekst |
Już też i noc prawie nadeszła.
Pani Bastien wzięła świecę i, przechodząc do małej sali jadalnej, gdzie Małgorzata nakrywała już do skromnej wieczerzy, rzekła do niej:
— Wszakże Fryderyk jest ciągle w swoim pokoju, nieprawdaż?
— Tak, pani, inaczej byłabym przyszła uwiadomić panią, ale nie wyszedł wcale z domu, gdyż byłabym go widziała tędy przechodzącego.
Pani Bastien wprowadziła David‘a na poddasze, urządzone nad dolnem mieszkaniem. Tu znajdowały się trzy izby: jedna zajęta przez Małgorzatę, druga przez fornala, trzecia przeznaczona dla nauczyciela.
Taka była niezmienna wola pana Bastien.
Daremnie żona jego przedstawiała mu nieprzyzwoitość podobnego umieszczenia nauczyciela, dodając, że niewielkim kosztem możnaby zamienić na porządne mieszkanie opuszczoną wozownię, stojącą naprzeciw domu folwarcznego; pan Bastien oparł się temu stanowczo, oznajmiwszy nadto, że gdyby podczas jego nieobecności żona poważyła się to wykonać, dowie się o tem i natychmiast powróci do domu, ażeby wygnać tego łacińskiego paplacza, jak nazywał każdego nauczyciela, i osadzić go napowrót w dymniku, na którym powinien poprzestać.
Pani Bastien wiedziała, że jej mąż zdolny był wykonać tę groźbę; dlatego też, ażeby oszczędzić takiej przykrości nauczycielowi, którego wybrała, musiała poddać się tej konieczności i umieścić tego czcigodnego człowieka w mieszkaniu tak nieodpowiedniem ważności jego powołania.
Jeżeli młoda kobieta cierpiała tak nad okolicznością, którą uważała za zniewagę wyrządzaną godności pierwszego swego syna, cóż dopiero czuć musiała, kiedy szło o David’a, którego szlachetna bezinteresowność takich wymagała względów.
Ze wstydem więc i boleścią otworzyła drzwi izdebki, której smutne i zimne ściany starała się poprzednio o ile możności osłonić. Mały wazonik z białej i niebieskiej porcelany stał na czarnym stole do pisania, z bukietem składającym się ze złocienia i róż bengalskich, bladych i ostatnich kwiatów jesieni; podłoga z desek błyszczała czystością, i biała firanka zawieszona u okna zebrana była na boku w jeden węzeł, ściągnięty na wstążkę; widać było we wszystkich szczegółach tego mieszkania chęć i staranie, ażeby przynajmniej porządkiem i smakiem pokryć jego ubóstwo.
— Wyznaję, panie, że z największym żalem zniewolona jestem ofiarować panu tę izdebkę — rzekła z pewną bojaźnią pani Bastien — ale prawdziwa niemożność, w jakiej się znajduję, umieszczenia pana lepiej, będzie mojem usprawiedliwieniem.
David rzuciwszy okiem dokoła, nie był w stanie ukryć pewnego zdziwienia, i po chwili milczenia powiedział do pani Bastien z melancholicznym uśmiechem:
— Wszystko, co pani na to mogę odpowiedzieć, jest, że szczególnym przypadkiem, pokoik ten jest bardzo podobny do mieszkania, jakie zajmowałem u mego ojca, w pierwszej mojej młodości, i zawsze z przyjemnością przypominam sobie przeszłość.
David, który w tej chwili prawdę powiedział, zamilkł i powtórnie rzucił wokoło tkliwem spojrzeniem.
Niema nic prostszego jak to podobieństwo dwóch pokoików kawalerskich, zwłaszcza, jeżeli znajdują się one na poddaszu; dlatego też prawie uszczęśliwiona tem zbliżeniem i widocznem rozrzewnieniem, malującem się w rysach nauczyciela, Marja powzięła nadzieję, że dzięki szczęśliwemu wspomnieniu, jakie to biedne mieszkanie budziło w jego nowym lokatorze, wydawać ono mu się będzie znośniejszem.
Powróciwszy z góry, pani Bastien i David znaleźli już wieczerzę na stole.
— Obawiam się — rzekła Marja — czy Fryderyk nie zechce nie przyjść do stołu; pozwól pan, ażebym poszła po niego.
David ukłonił się, a pani Bastien pobiegła do pokoju syna, który w głębokiem zamyśleniu przechadzał się wolnym krokiem.
— Moje dziecię — rzekła do niego — wieczerza już na stole, czy przyjdziesz do nas?
— Dziękuję, moja matko, nie jestem głodny, położę się zaraz.
— Czy jesteś cierpiący?
— Nie, moja matko, czuję się tylko znużonym, przede wszystkiem potrzebuję spoczynku.
— Mój synu, spodziewam się, że pomyślisz nad twemi ostatniemi wyrazami, które mogłyby być bardzo przykremi dla pana David, gdyby nie on doznawał dla ciebie najtkliwszego współczucia, i gdyby nie był pewien, jak ci to już oznajmił, że skutkiem dobroci jego i troskliwości zmienisz to niesłuszne względem niego uprzedzenie. Będzie on dla ciebie nie nauczycielem, ale przyjacielem, powiedziałabym nawet bratem, gdyby nie nierówność waszego wieku. Jutro rano zobaczysz się z nim, i okażesz mu, nieprawdaż, szacunek, jak ci nakazuje życzliwość jego?
Fryderyk nic nie odpowiedział, ściągnął lekko usta, i pochylił głowę, zdawało się, jak gdyby od czasu przybycia matki unikał jej spojrzeń.
Pani Bastien znała dostatecznie usposobienie swego syna, spostrzegła zatem, że postanowił zachowywać uporczywe milczenie, nie nalegała przeto więcej i wróciła do David’a.
Po skromnym posiłku, Marja poszła znowu zajrzeć do syna; zdawał się być spokojnym. Powróciła więc znowu do David’a, znajdującego się już w pracowni, która służyła jednocześnie za salon.
Na dworze słychać było świst wiatru jesiennego; w domu milczenie panowało głębokie; słychać było tylko trzask palącego się na kominie drzewa, którego jasny płomień oświecał czerwoną posadzkę pokoju; skromna a jednak gustowna lampa, okryta szklanym cienistym dzwonem rzucała łagodne światło na pokój, w którym tylko Marja i David siedzieli samotnie.
Ten, chcąc rozerwać młodą matkę w jej smutnych myślach, zajmując ją jej własnym synem, prosił, ażeby mu pokazała naukowe prace Fryderyka, jego tłumaczenia, rozmaite opisy z imaginacji, i niektóre próbki poezji z czasu, kiedy jeszcze był dumą i radością swej matki.
David spodziewał się pośród tych pism młodzieńca, o których pani Bastien podczas wieczerzy kilkakrotnie wspominała, znaleźć zwrot jaki, zdanie, słówko, któreby może zawierało klucz tych smutnych myśli, któremi był dręczony nieszczęśliwy chłopiec.
Marja, pochylona i oparta na stole, podczas kiedy David w pełnem uwagi milczeniu przeglądał prace Fryderyka, utkwiła swój ciekawy i niespokojny wzrok w obliczu nauczyciela, badając jego rysy i starając się najprzód odgadnąć, czy będzie zadowolony z tego, co czytał w tej chwili. (Był to jakiś opis, skreślony przez Fryderyka na temat podany mu przez jego matkę).
Najprzód, młoda niewiasta wątpiła o tej pracy, gdyż rysy David’a były długo poważne i bardzo zamyślone; ale potem uśmiechnął się łagodnie i uśmiechowi temu towarzyszyło kilka potwierdzających poruszeń głowy; kilka razy nawet odezwał się półgłosem:
— Dobrze, bardzo dobrze.
Poczem nagle zdawał się być niezadowolonym, niecierpliwą ręką zgniótł nieco jednę kartkę rękopisu, następnie rysy jego pokryły się dawną obojętnością i znowu czytał dalej.
Oblicze Marji odbijało, że tak powiemy każdy odcień, malujący się w rysach David‘a, którego z oka nie spuściła. Była uśmiechnięta i dumna, kiedy on się uśmiechał; smutna, niespokojna, kiedy nie zdawał się być zadowolonym. Wkrótce jednak i po raz pierwszy od dawnego czasu, szczęśliwa matka, zapominając na chwilę swoich smutków, doznała najszczerszej radości z triumfu Fryderyka: oznaki zadowolenia David’a stawały się coraz częstszemi; zajęty, uniesiony opisem, który czytał, zdawał się doznawać jakiejś radości i powtórzył kilka razy wzruszonym głosem:
— Kochany chłopiec, jakież to szlachetne... wzniosłe... pełne ognia i serca. I to jeszcze... O! co za serce!... co za serce!...
Mówiąc te ostatnie słowa, David podniósł rękę do oczu zwilżonych nieco łzami, i czytał dalej, nie zważając już wcale na obecność pani Bastien.
Marja nie straciła ani jednego słowa, ani jednej zmiany głosu, ani jednego poruszenia. Odpowiadała wyraźnie na każde wzruszenie, malujące się na męskiem obliczu David’a.
Wtedy dopiero, przypatrując się rysom swego gościa, którego widziała dotąd, że tak powiemy, nie wpatrując się w niego, Marja zauważyła, że, jeżeli nie był piękny, to przynajmniej miał twarz pociągającą, tkliwą i śmiałą; mianowicie uderzona została łagodnym, myślącym i przenikliwym wyrazem jego wielkich ciemnych oczu. Nie mogła ona wyłączyć swego syna z żadnej ze swych myśli, z żadnej ze swych uwag; dlatego widząc, że podobnie jak Fryderyk, David miał piękne ręce, jak najstaranniej utrzymywane, i że ubrany był z wykwintną prostotą, dwakroć winszowała sobie, że przyzwyczaiła swego syna do tej staranności o własną osobę, którą tylu ludzi pogardza, jako rzeczą śmieszną lub przesadzoną, a którą ona uważała przeciwnie za następstwo naturalnej godności i szacunku dla siebie samego. Te spostrzeżenia Marji, chociaż długie w opisie, zrobione były przez nią bardzo szybko i wtedy właśnie, kiedy uważnym wzrokiem śledziła każde poruszenie w rysach swojego gościa, który coraz więcej zajęty czytaniem pisma Fryderyka, zawołał nagle:
— Nie, nie, to niemożebne, ażeby ten, co to napisał z taką prawie naiwną wzniosłością, tak dalece zdaje mi się ona być naturalną i zwyczajną jego umysłowi, nie miał usłuchać prędzej lub później głosu rozumu i serca. Chciej mi pani powiedzieć, czy to napisał dawno przed ową epoką, w której pani dostrzegła pierwszą zmianę w jego charakterze?
Pani Bastien zamyśliła się na chwilkę, poczem opowiedziała: O ile mogę siobie przypomnieć, było to napisane przed wycieczką naszą do zamku Pont-Brillant, przy końcu czerwca, a Fryderyk zaczął mnie dopiero w pierwszych dniach sierpnia prawdziwie niepokoić.
Zastanowiwszy się nad tem, David dodał:
— Od czasu zaś, kiedy pani dostrzegła tak widoczną zmianę w charakterze Fryderyka., czy on napisał coś z własnego natchnienia, mogłoby nam to dopomóc, gdyż w piśmie swojem mógł bezwzględnie zdradzić tajemnicę swych myśli.
— Uwaga pana jest bardzo słuszna — odpowiedziała pani Bastien, uderzona nagłem jakiemuś wspomnieniem, wziąwszy jeden z kajetów swego syna, pokazała go David’owi, mówiąc do niego:
— W tem miejscu, jak pan widzi, brakuje kilka kartek... Pytałam się Fryderyka o przyczynę tego wydarcia, odpowiedział mi, że niezadowolony z tego, co napisał nie chciał, ażebym to przeczytała... Działo się to wtedy właśnie, kiedy stan jego zaczynał mnie już trwożyć — A na kartkach, które pozostały, czy pani nie dostrzegła nic godnego uwagi?
— Od tego czasu, jak się pan przekona, Fryderyk nic już prawie nie pisał, wstręt jego do wszelkiej pracy stawał się coraz większy. Daremnie, jak to było moim zwyczajem, wskazywałam mu rozmaite tematy, już to historyczne, już to oderwane, starał on się napisać kilka wierszy, lecz pióro wypadało mu z ręki, twarz ukrywał w swoich dłoniach, i tak... zostawał nieraz przez kilka godzin, głuchy na wszystkie moje pytania... na wszystkie moje prośby.
Podczas kiedy pani Bastien opowiadała to, David uważnie przeglądał wszystkie ułamki rozmaitych opisów i prac Fryderyka, które mu pokazywała.
— To dziwne rzekł po jakimś czasie — w tych kilku wierszach, pisanych bez związku, jakby na los szczęścia, wszelkie uczucie, wszelka wzniosłość znikły zupełnie, sam nawet styl nosi już na sobie piętno tego nieszczęsnego jego usposobienia; możnaby powiedzieć, że jakaś czarna zasłona spadła na umysł tego biednego dziecka; ociężałość, znudzenie, które wywołała w nim praca, objawia się w każdej chwili. Ale widzę tutaj jakieś wyrazy, starannie zamazane — dodał David, usiłując odczytać wykreślone miejsce Marja zbliżyła się do swego gościa w zamiarze przyjścia mu w pomoc dokładną znajomością pisma swego syna i stojąc przy nim, pochyliła się nad stołem, oparłszy się jedną ręką na poręczy krzesła David‘a, ażeby tem łatwiej dojrzeć owe nieczytelne wyrazy. W poruszeniu tem, tak naturalnem, David uczuł swą rękę w chwilowem dotknięciu z pulchną rączką pani Bastien.
Dotknięcie to mimowolne, było tak lekkie, tak przemijające, że Marja nie dostrzegła go nawet wcale.
David atoli doznał nagłego, elektrycznego wstrząśnienia: lecz, posiadając wielką władzę nad sobą samym, pozostał spokojny, chociaż po raz pierwszy od czasu spełnienia swego szlachetnego postanowienia pomyślał, że kobieta, z którą odtąd miał prowadzić życie wspólne, poufałe i samotne, była młoda i piękna, że jednoczyła w sobie najrzadsze przymioty serca, i nareszcie, że była ową dziewicą-matką, o której pięknem i poświęcającem się życiu doktór Dufour tyle mu opowiadał.
Lubo wrażenie to było nagłe, głębokie i pełne niejakiej obawy, David przecież nie zdradził się bynajmniej i przy pomocy Marji odczytywał wyrazy starannie przez Fryderyka zamazane.
Po cierpliwem zastanawianiu się, młoda niewiasta i nauczyciel zdołali nareszcie odczytać w niektórych miejscach rękopisu kilkanaście wyrazów, które nie łączyły się w niczem ze zdaniami stojącemi przed lub za niemi. Widoczną było rzeczą, że były one nakreślone mimowolnie i pod wpływem myśli, jakiemi młodzieniec podówczas był zajęty. Tak, na jednej kartce znajdował się urywek następującego zdania.
...Dla istot przeznaczonych do wiecznego czołgania się w upokarzającem poniżeniu, nie móc... i... wydrzeć...
Dwa czy trzy wyrazy na początku i końcu tego zdania i były zupełnie nieczytelne.
Dalej, na innej stronie, widać było dwa wyrazy lekko tylko przekreślone, jak gdyby ich własny lakonizm osłonił je dostatecznie przeciwko Wszelkiemu tłumaczeniu ich znaczenia:
— Dlaczego?
— Jakiem prawem?
Nareszcie, jeszcze jedno zdanie, najniezupełniejsze ze wszystkich, zostało z największą trudnością odczytane przez David‘a i młodą kobietę
...od ciebie... wielka i święta zmiano... słabi... zostali mocnymi; spóźniona zemsta nadeszła... wtedy... okropny... lecz... piękny w swym...
W chwili, kiedy David powtarzał po raz drugi i zwolna te wyrazy, jakgdyby chciał odgadnąć ich ukryte znaczenie, północ wybiła.
— Dwunasta godzina — zawołała pani Bastien ze zdziwieniem — już dwunasta?
David, nie chcąc być natrętnym, podniósł się, wziął kajet i powiedział do Marji:
— Pozwól mi pani zabrać ten zeszyt z sobą, to, cośmy dotąd odkryli, jest bardzo wątpliwe, bardzo niedokładne, ale nic to nie szkodzi, częstokroć najmniejszy ślad wprowadza nas na drogę prawdy, zastanowię się nad tem wszystkiem, a, być może, znajdę jakiś zaród, który następnie moje rozmowy z Fryderykiem dalej rozwiną.
— Do jutra zatem, panie David — rzekła Marja ze smutkiem, czując na nowo cały ciężar obawy, która wieczorem opuściła ją na chwilę, pomimo, że nie przestali myśleć o Fryderyku — przyjmuję wszystkie nadzieje, jakie mi pan uczynił, bo bardzo ich potrzebuję, jutro będzie dla nas dzień wielkiej próby, ponieważ jutro będzie pan miał pierwszą rozmowę z moim synem.
— W rozmowie tej kierować mną będzie chwilowe natchnienie, stan umysłu Fryderyka, a może też i ostateczny wynik moich spostrzeżeń, jakie dzisiaj jeszcze czynić będę nad tem pismem, które z sobą zabieram.
— A więc do jutra, panie David.
— Do jutra, pani.
Wkrótce potem David, zatopiony w głębokich myślach, zamknął się w swoim pokoju, leżącym nad mieszkaniem młodej matki.