Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom V/Zazdrość/Rozdział XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V Cały tekst |
Pogoda była piękna, słońce zimowe jaśniało iskrzącym blaskiem.
Marja, wyszedłszy pod skromną wystawę osłaniającą wejście do folwarku, ujrzała około stu osób, mężczyzn, kobiet i dzieci, ubranych w grube, lecz ciepłe i nowe suknie, przeciągających porządnym szykiem i ustawiających się w ogródku.
Orszak ten kończył się wozem, przystrojonym w gałęzie jodłowe, na którym znajdowało się niewielkie czółno, podobne do używanych powszechnie w tamtejszej okolicy i zupełnie takież samo, jakiego Fryderyk i David używali podczas wylewu do uratowania nieszczęśliwych.
Za wozem, który się zatrzymał u furtki ogrodowej, postępowała próżna kareta, zaprzężona w cztery konie pod kierunkiem dwóch małych pocztyljonów w liberji margrabiego de Pont-Brillant; w tyle siedziało na koźle dwóch lokajów.
Na czele orszaku postępował Jan-Franciszek, dzierżawca; prowadził on dwoje swoich dzieci; jego żona niosła najmłodsze na ręku.
Skoro dzierżawca ujrzał panią Bastien, przystąpił bliżej.
— Dzień dobry, Janie-Franciszku — rzekła do niego młoda niewiasta — czegóż to żądają ci poczciwi ludzie, którzy wam towarzyszą?
— Chcielibyśmy, proszę pani, pomówić z panem Fryderykiem.
Marja odwróciła się do Małgorzaty, która w triumfującej postawie stała za swoją panią i powiedziała.
— Zawołaj prędko mego syna, Małgorzato.
— Zaraz, pani, jest on właśnie w sali z panem David’em.
Kiedy służąca oddaliła się, ażeby przywołać Fryderyka. Marja dopiero teraz spostrzegła próżną, wspaniale zaprzężoną karetę, stojącą pod ogrodem, i zapytała, coby to miało znaczyć.
Fryderyk przybiegł z pośpiechem i wcale nie był przygotowany do widowiska, jakie go tutaj czekało.
— Czego chcesz, kochana matko? — zapytał skwapliwie.
Spostrzegłszy nareszcie mnóstwo ludzi, zapełniających ogródek, zdziwił się nadzwyczajnie i ciekawie spojrzał na swą matkę.
— Mój synu... Jan-Franciszek chce z tobą pomówić...
Szczęśliwa matka stanęła za synem, spojrzawszy na David‘a, który wyszedł za swoim wychowańcem i pozostał w ukryciu pod wystawą, wzrokiem trudnego do opisania zachwytu.
Fryderyk, którego zdziwienie z każdą chwilą wzrastało, zbliżył się do Jana-Franciszka, który ze łzami w oczach przemówił do niego w te słowa:
— Panie Fryderyku... my ubodzy ludzie z Doliny... przybywamy... podziękować panu z całego serca... podobnie jak jego zacnej matce... i jego przyjacielowi, panu David. A ponieważ ja panu najwięcej jestem winien — mówił dalej dzierżawca głosem coraz częściej przerywanym ze wzruszenia, wskazując pełnem znaczenia skinieniem na swą żonę i dzieci — ponieważ ja... najwięcej panu jestem winien... panie Fryderyku... więc drudzy... powiedzieli do mnie... ażebym... i... ja...
Poczciwy człowiek nie mógł już dokończyć.
Łkanie stłumiło głos w jego piersiach.
Łkanie rozrzewnienia, jakie słyszeć się dało wśród wzruszonego i słuchającego tłumu, było dostateczną odpowiedzią na łzy dzierżawcy, i samo tylko przerywało to uroczyste milczenie, jakie tu przez kilka chwil panowało.
Serce Fryderyka rozpływało się we wzruszeniu najczystszej rozkoszy.
Nareszcie rzucił się na szyję swej matki, jakgdyby chciał te dowody wdzięczności, które go tak rorzewniały i na nią przenieść.
Na skinienie Jana-Franciszka, który teraz ocierał swoje łzy i starał się przyjść nieco do siebie, kilku wieśniaków wystąpiło z szeregu i udało się do wózka, z którego zdjęli czółno i złożyli je u stóp Fryderyka.
Był to prosty i bez żadnego kunsztu przyrządzony statek, wyżłobiony z drzew, a i opatrzony dwoma wiosłami tylko w środkowej jego części, poczynając od samej góry można było wyczytać następujący niewyraźnemi literami wyrżnięty napis:
Poniżej zamieszczony był dzień wylewu.
Jan-Franciszek, który nareszcie stłumił swoje wzruszenie, odezwał się znowu, wskazując synowi pani Bastien przywiezione czółno:
— Panie Fryderyku, połączyliśmy się wszyscy, do przyrządzenia tego czółna... jest ono podobne do tego, któregoś pan używał, ażeby pośpieszyć na naszą pomoc, ażeby nas uratować... Przebacz nam pan naszą śmiałość, panie Fryderyku, ale... tylko z serdecznego przywiązania składamy panu ten statek. Jeżeli pan go będzie używać, to wspomnij pan sobie o biednych mieszkańcach Doliny... a my wszyscy, którzy pana Fryderyka szczerze kochamy, wnuków naszych wyuczymy pana imienia... ażeby ci, jak sami dorosną, znowu podali je swoim wnukom... bo wie pan, panie Fryderyku, imię to będzie teraz imieniem świętego patrona naszej okolicy.
Fryderyk pozwolił płynąć łzom swoim, które były cichą, ale wymowną odpowiedzią na tę przemowę.
Wtem David odezwał się pocichu do swego wychowańca:
— Mój synu, nie jestże ten wiejski orszak równie pięknym, jak ów wspaniały pochód myśliwski w dzień świętego Huberta?
W chwili, kiedy Fryderyk zwrócił się do David’a, ażeby uścisnąć jego rękę, powstał jakiś ruch w tłumie zebranych włościan, którzy nagle wśród szmeru zdziwienia i ciekawości, rozstąpili się na dwie strony i przepuścili Rudolfa de Pont-Brillant.
Margrabia odezwał się do Fryderyka z zupełną swobodą i grzecznością:
— Przybywam i ja, aby panu złożyć podziękowanie za ocalenie mego życia... dzisiaj dopiero po raz pierwszy wyszedłem, a powinnością moją było panu poświęcić moje najpierwsze wyjście; na drodze spotkałem tych poczciwych ludzi. Zapytałem jednak ich o cel tak licznego zgromadzenia i połączyłem się z nimi, ponieważ, równie jak oni, jestem z Doliny i ponieważ, równie jak wielu innych, zawdzięczam panu moje życie.
Po tych, więcej może grzecznych niż z uczuciem wyrzeczonych słowach, margrabia, powodowany delikatnością, wmieszał się znowu w tłum wieśniaków.
— Jakże, mój synu — rzekł David cicho do Fryderyka — czyż teraz nie pan de Pont-Brillant powinienby ci zazdrościć?
Fryderyk uścisnął tylko rękę Davida i przez kilka sekund zajęty był jedynie myślą następującą:
— Ten, którego po zdradziecku chciałem zabić... jest tutaj, on nic nie wie o moim nieszczęsnym morderczym zamachu, i przychodzi mi podziękować za ocalenie swego życia.
Następnie syn pani Bastien zwrócił się do mieszkańców Doliny, a zbliżywszy się do nich i podając im ręce, które oni serdecznie ściskali, odezwał się głosem, pochodzącym z głębi serca:
— Moi przyjaciele, to, com uczynił, uczyniłem wskutek rady mej matki... i przy pomocy mego przyjaciela, pana David’a... W ich zatem imieniu i w mojem własnem dziękuję wam z całego serca za te dowody waszego przywiązania... Co zaś dotyczy tego czółna — dodał młodzieniec, zbliżając się do statku złożonego w ogrodzie i przypatrując mu się z rozrzewnieniem i radością — służyć ono będzie do przejażdżek mej matki po stawie... a ten tkliwy napis zawsze przypominać nam będzie mieszkańców Doliny, których równie kochamy, jak oni nas.
Potem Fryderyk zwracał się kolejno do otaczających go włościan, pytając jednego, czy z jego pola woda już ustąpiła, drugiego, czy ma nadzieję ocalić jakąś cząstkę swojej winnicy, trzeciego, czy użyźniający szlam, który Loara zostawiła na jego łące, nie wynagrodził trochę poniesionej przezeń straty; słowem, Fryderyk przemówił do każdego w wyrazach dowodzących, że miał jeszcze w pamięci każdego położenie lub szkody.
Marja rozmawiała ze swej strony z ich żonami, matkami i dziećmi, i dla każdej z nich znalazła jakieś słówko przyjaznego współczucia, okazującego się w jej drobiazgowych pytaniach, dowodzących, że równie jak jej syn dokładnie była obeznaną z położeniem i potrzebami wszystkich.
Fryderyk spodziewał się zobaczyć jeszcze margrabiego de Pont-Brillant; czuł on potrzebę uściśnienia ręki tego, którego tak długo ścigał zawziętą nienawiścią; zdawało mu się, że to jawne uściśnienie powinno zatrzeć ostatnie wspomnienie tego nieszczęsnego czynu, który chciał spełnić... ale nie zobaczył już margrabiego, którego powóz już odjechał.
Dopiero kiedy mieszkańcy Doliny oddalili się, Fryderyk, wróciwszy z David‘em i matką swoją do domu, spotkał Małgorzatę, która z wyraźną dumą doręczyła mu jakiś list.
— Cóż to za list, Małgorzato? — zapytał młodzieniec.
— Niech pan Fryderyk przeczyta.
— Matko, czy pozwolisz... i ty także, mój przyjacielu?
David i Marja skinęli na znak przyzwolenia.
Fryderyk spojrzał przedewszystkiem na podpis i powiedział:
— To list od margrabiego de Pont-Brillant.
— Od niego samego, panie Fryderyku — wtrąciła Małgorzata — przed odjazdem swoim powrócił tutaj przez las i chciał napisać kilka słów do pana.
— Pójdź do naszej pracowni, moje dziecię — rzekła Marja do syna.
Gdy David, Fryderyk i matka jego byli sami w pokoju, młodzieniec odezwał się:
— Przeczytam głośno, kochana matko.
— Jak chcesz, mój synu.
— Ah! dopiero teraz zgaduję — zawołał Fryderyk z uśmiechem — zapewne to pismo dziękczynne... powinienem więc sam przeczytać...
— Masz słuszność... bo pewniebyś przynajmniej trzy części opuścił — odpowiedziała matka również z uśmiechem — oddaj list panu David... on go lepiej przeczyta od ciebie.
— O — odparł Fryderyk wesoło — skromność moja na nic mi się nie przyda... Jeżeli to są pochwały, to one tem pochlebniej brzmieć będą w moich uszach.
— Będzie to karą za twą skromność — rzekł David wesoło.
I przeczytał co następuje:
„Jak już miałem zaszczyt zapewnić pana, wyjechałem z domu w nadziei wynurzenia panu moich uczuć wdzięczności. W drodze spotkałem mieszkańców Doliny, idących złożyć panu swoje podziękowanie... Panu, którego imię od czasu wylewu słusznie znajduje się na wszystkich ustach; uważałem za swój obowiązek połączyć się z tymi poczciwymi ludźmi, czekając chwili, w którejbym mógł osobiście wyrazić panu wdzięczność swoją.
„Byłbym się z obowiązku mego jeszcze — dzisiaj wywiązał, gdyby nie jedna szczególna okoliczność.
„Słysząc pana, dziękującego mieszkańcom Doliny w wyrazach tak stosownych i tonem tak wzruszonym, poznałem głos osoby, z którą przed dwoma miesiącami spotkałem się wieczorem w wąwozie lasu Pont-Brillant... jeżeli się nie mylę, spotkanie to miało miejsce w pierwszych dniach listopada“.
— Fryderyku, co to znaczy? — zapytała pani Bastien, przerywając David’owi.
— Opowiem ci to później, moja matko. Bądź łaskaw, czytaj dalej, kochany przyjacielu.
David czytał:
„Być może... i pragnę tego z całego serca, ażeby ten ustęp listu mojego, dotyczącego owego spotkania, był niezrozumiały dla pana... W takim razie, proszę pana nie zważać na niego, i przypisać to omyłce, która mogła wyniknąć jedynie skutkiem nadzwyczajnego podobieństwa głosu.
„Jeżeli zaś pan rozumie mnie, jeżeli jesteś osobą, z którą się spotkałem w miejscu bardzo ciemnem wśród nocy, gdzie nie mogłem rozpoznać rysów twarzy, a któreby w takim razie pańskiemi być musiały, wtedy mam nadzieję, że pan raczy objaśnić mi tę (jak się spodziewam pozorną) sprzeczność, jaka zachodzi pomiędzy postąpieniem pana ze mną w czasie naszego spotkania w lesie i w czasie wylewu.
„Będę przeto, jeżeli mi pan pozwoli, oczekiwał tego wyjaśnienia, ażeby się przekonać, z jakiemi uczuciami mam mieć na przyszłość zaszczyt pozostać pana najniższym sługą,
— Teraz, w kilku wyrazach opowiem ci, droga matko, owo spotkanie w wąwozie — rzekł młodzieniec. — Z tego i ty, i przyjaciel mój będziecie mogli ocenić, czy odpowiedź, którą dopiero co napisałem dla pana de Pont-Brillant, jest stosowną.
I nie wspomniawszy nic o podsłuchanej rozmowie starej margrabiny z Zerbinettą... gdyż lękał się obrazić przez to swą matkę, Fryderyk opowiedział jej i David‘owi wszystko, co się w owym dniu nieszczęsnym, o którym margrabia mówił w liście swoim, przytrafiło; opowiedział jak tenże odmówił bicia się w ciemności z nieznanym sobie człowiekiem, jak, chcąc uniknąć nalegania Fryderyka, przewrócił go swym koniem i jak potem Fryderyk, nie posiadając się z wściekłości, stanął na czatach w miejscu, gdzie margrabia musiał przejeżdżać, ażeby go tam zastrzelić.
Skończywszy to opowiadanie, które nie usprawiedliwiając go bynajmniej, objaśniło przynajmniej jego matkę i David’a, wskutek jakich to uczuć i wypadków doprowadzony został do zamiaru wykonania tak zdradzieckiego napadu, zamiaru, który przecież panu de Pont-Brillant pozostał nieznany, Fryderyk rzekł do swej matki:
— Czytaj teraz moją odpowiedź na list pana de Pont-Brillant.
Marja przeczytała co następuje:
„Wyzwałem pana bez żadnej przyczyny... wstydzę się tego... Ocaliłem panu życie... i jestem bardzo szczęśliwy... Oto cała tajemnica.
— Kiedy pomyślę o tej zmianie, i o wszystkiem, co zaszło — odezwała się Marja wzruszonym głosem — kiedy sobie powiem, że to wszystko jest pana dziełem, panie David... i że syn mój ledwie czternaście dni temu wiądł w boleściach przepełniającego się żółcią serca...
— A ty jeszcze nie wiesz o wszystkiem — przerwał Fryderyk swej matce — nie, ty nie wiesz jeszcze o wszystkiem, co mu winna jesteś, temu opiekuńczemu aniołowi, który nam się objawił, ażeby nasze cierpienia w szczęście i rozkosz zamienić.
— Co mówisz, moje dziecię? — Fryderyku — zawołał David głosem pewnego wyrzutu, domyślił się bowiem zamiaru syna pani Bastien.
— Mój przyjacielu, dzisiaj jest dzień zupełnych wyznań... a obok tego widzę mą matkę tak szczęśliwą... że... — lecz przerywając myśl pierwotną, dodał — nieprawdaż, matko, ty jesteś szczęśliwa?
Marja odpowiedziała synowi tylko serdecznem uściśnieniem.
— Widzisz tedy, mój przyjacielu, matka moja jest tak szczęśliwa, że minione niebezpieczeństwo nie, może już sprawić jej żadnej przykrości... mianowicie, jeżeli jej przybędzie jeszcze jeden powód więcej, ażeby cię kochać, błogosławić.
— Fryderyku, jeszcze raz zaklinam cię...
— Mój przyjacielu, jedynym powodem, który mnie wstrzymywał od wyznania matce tej tajemnicy, była obawa sprawienia jej smutku.
— Proszę cię, moje dziecię kochane, wytłumacz się — zawołała Marja.
— Słuchaj więc, moja matko, to nocne pożegnanie, czy pamiętasz? to nie był żaden sen.
— Jakto? tej okropnej nocy byłeś u mnie rzeczywiście?
— Byłem, ażeby się pożegnać z tobą.
— Mój Boże! a gdzież ty chciałeś pójść?
— Chciałem odebrać sobie życie.
Marja krzyknęła przeraźliwie i zbladła okropnie.
— Fryderyku — rzekł David — widzisz teraz, jaka to nierozwaga!
— Nie, nie, panie David — odpowiedziała młoda niewiasta z wymuszonym uśmiechem — jest to z mojej strony tylko śmieszna słabość. Alboż to nie mam mego syna w moich objęciach, przy mojem sercu?
I mówiąc te słowa uchwyciła Marja syna siedzącego przy niej na sofie w swoje objęcia; i całując go w czoło, dodała rozrzewnionym głosem:
— O! wszakże mam ciebie, tutaj przy sobie. Teraz niczego się nie lękam, wszystko mogę słyszeć.
— Dobrze, droga matko! dręczony zazdrością, prześladowany przez wyrzuty sumienia, jakie słowa twoje we mnie wzbudziły, pragnąłem zakończyć życie. Wyszedłem z panem David’em, umknąłem mu. Lecz udało mu się wynaleźć mój ślad. Tymczasem pobiegłem do Loary, i kiedy przybył...
— Ah! nieszczęsne dziecię! — krzyknęła Marja — więc gdyby nie on, byłbyś zginął!
— Tak jest, widząc się bliskim śmierci, wołałem ciebie, moja matko... Usłyszał on mój krzyk... rzucił się w rzekę, i...
Tu Małgorzata przerwała Fryderykowi dalsze opowiadanie.
Tym razem atoli stara służąca weszła do pokoju nie z uśmiechem i postawą triumfującą, ale bojaźliwie, niespokojnie, odzywając się do swej pani zcicha, jak gdyby jej miała oznajmić jaką nieszczęśliwą wiadomość:
— Pani, pani, pan jedzie.