Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Gniew/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VI Cały tekst |
Iwon Cloarek miał około trzydziestu lat; postać jego, wyniosła i dobrze zbudowana, zyskała bardzo wiele w kostiumie bretońskim, który już na siebie przywdział w zamiarze udania się na wspomnianą wyżej zabawę.
Ubiór ten, ozdobny i poważny zarazem, składał się z długiego czarnego kaftana, wyszytego na kołnierzu i mankietach pomarańczowemi taśmami i gęstym rzędem maleńkich srebrnych guzików; kamizelka również czarna i ozdobna guziczkami i wyszywaniem podobnemi do szycia na kaftanie, ściśnięta była w pasie jedwabną pomarańczową przepaską; szerokie pantalony z białego płótna, przestronne jak spodnie greckie, spadały aż do kolan, od których szły opięte kamasze ze skóry danielej. Na głowie miał okrągły kapelusz, prawie płaski, z bardzo szerokiemi skrzydłami, otoczony pomarańczową wstążką haftowaną srebrem, której końce spływały na jego ramiona.
Kiedy wszedł do pokoju swej żony, w rysach Iwona przebijała się jeszcze jakaś troska, i chociaż starał się wszystkiemi siłami ukryć rozmaite uczucia, miotające nim w ciągu tego dnia tak płodnego dla niego w nadzwyczajne wypadki, jego żona, zatrwożona już słowami pani Robertowej, dostrzegła przecież zmieniony wyraz twarzy swego męża.
Ten, nie domyślając się wcale podejrzeń swej żony i przedsięwziąwszy wszelkie środki, ażeby utaić przed nią swoje przejścia, zbliżył się do niej zwolna, i zatrzymując się za każdym prawie krokiem, powiedział do niej z uśmiechem:
— I cóż! Jenny, jakże znajdujesz mój kostjum? Zdaje mi się, że jestem wierny starym podaniom mego rodzinnego kraju, i że na tej zabawie okaże się godnym reprezentantem naszej Bretanji?
— Bezwątpienia, mój drogi — odpowiedziała młoda matka zmieszana — bardzo ci do twarzy w tym stroju.
— Doprawdy? A więc cieszę się niewypowiedzianie — rzekł Iwon, całując serdecznie swą żonę i starając się zapomnieć o swoich zgryzotach. — Wiesz, moja droga, że polegam na twojem zdaniu nawet w najdrobniejszych rzeczach.
— Prawda — odpowiedziała pani Cloarek z wzruszeniem — wiem jak jesteś do mnie przywiązany, jak względny na moje najmniejsze życzenie...
— Jakaż to wielka zasługa, to tak przyjemnie, tak słodko, moja Jenny, pochylać przed tobą tę twardą, uporczywą głowę bretońską i powtarzać ci: Dla ciebie poświęcam mą wolę, rozkazuj, będę posłuszny.
— Dobrze Iwonie, gdybyś ty wiedział, jak jestem szczęśliwa, gdy przemawiasz do mnie w ten sposób... a szczególniej też dzisiaj.
Te ostatnie słowa nie zwróciły na siebie uwagi Iwona, odpowiedział:
— Czemże jest to maleńkie szczęście, które, jak powiadasz, winna mi jesteś, obok tego niebiańskiego szczęścia, jakie ja tobie zawdzięczam? Słuchaj — dodał zbliżając się do kolebki — któż mi dał tego małego anioła, który jest rozkoszą mojego życia?
I Cloarek chciał już rozsunąć firanki, gdy żona powiedziała do niego zcicha:
— Uważaj... Iwonie... ona śpi...
— Pozwól mi popatrzeć chwilkę, nie więcej jak chwilkę tylko, cały dzień jej nie widziałem.
— Światło lampy może ją obudzić, mój przyjacielu, a ta droga dziecina niedawno jeszcze była bardzo niespokojna.
— Ah! mój Boże! — zawołał Cloarek oddalając się od kolebki — czy ty obawiasz się czego?
— Nie, mój drogi, ale ty wiesz, jak ona jest wrażliwa i nerwowa, że pod tym względem jest aż nadto do mnie podobna — dodała Jenny ze smutnym uśmiechem.
— Ja, zamiast żałować, że to ukochane dziecię jest tak wrażliwe, przeciwnie, cieszę się z tego bardzo; spodziewam się bowiem, że równie jak ty, będzie obdarzona nadzwyczajną czułością.
Młoda matka kiwnęła lekko głową i odpowiedziała:
— Oto, posłuchaj, co się stało: nasz wielki pies amerykański wbiegł tutaj niedawno i ta biedaczka tak go się przestraszyła, że ledwie zdołałam ją uśpić.
— Dzięki Bogu, lękliwość ta nie ma w sobie nic niepokojącego. Ale ty, Jenny, jakeś przepędziła dzień dzisiejszy? Dzisiaj rano spałaś jeszcze, moja biedna i kochana Jenny, nie chciałem cię zatem obudzić — dodał Iwon tonem najtkliwszej pieczołowitości.
— Wiesz jak zdrowie twoje jest dla mnie drogiem, a w obecnej chwili droższem mi jest niż kiedykolwiek.
Jenny na to wspomnienie o jej nowym stanie macierzyńskim, wyciągnęła swą drobną i delikatną rączkę do męża.
— Ileż to odwagi dodaje mi miłość twoja — rzekła do niego — dla niej nie lękam się żadnej boleści.
— Więc byłaś dzisiaj cierpiąca? — zapytał Iwon z niepokojem. — Jenny, zlituj się, odpowiedz mi, dlaczego nie posłałaś po doktora?
— Nie tak głośno, mój drogi — odpowiedziała młoda matka, wzrokiem pokazując mężowi kolebkę — mógłbyś obudzić naszą ukochaną dziecinę. — Poczem dodała z wymuszonym uśmiechem: — nie, nie potrzebowałam posyłać po doktora, bo mam przy sobie doświadczonego i bardzo mądrego lekarza, w którym pokładam zupełne zaufanie, który otacza mnie najtkliwszą pieczą, i który dzisiaj, jestem tego pewną, nie odmówi mi swej pomocy, jeśli będę jej potrzebowała.
To powiedziawszy, młoda niewiasta uchwyciła rękę męża w swoje dłonie.
— Dobrze, rozumiem cię — odpowiedział Iwon uśmiechając się także — to ja jestem tym wielkim doktorem.
— Czyż mogłabym wybrać troskliwszego i bardziej do mnie przywiązanego?...
— O! zapewne, że nie! a więc, zobaczymy, Jenny, zapytaj mnie o radę.
— Mój dobry Iwonie, nie będąc właściwie chorą, czułam przecież i czuję jeszcze, że mi jest jakoś niedobrze, czuję pewien rodzaj smutku i jakiegoś ogólnego osłabienia. Lecz uspokój się, niema w tem nic zatrważającego, a zresztą, ty mógłbyś mnie zupełnie uleczyć, drogi i ukochany mój doktorze.
— Jakim sposobem? mów... tylko prędko.
— Ale przedewszystkiem... czy ty zechcesz...
— O! Jenny...
— Bo widzisz., powtarzam ci... wyleczenie moje zupełnie od ciebie zależy...
— Tem lepiej... gdyż w takim razie choroba twoja natychmiast będzie usunięta. Słucham tedy, wytłumacz się, moja droga i kochana pacjentko.
— Zostań ze mną.
— Alboż to ja myślałem cię opuścić?
— Ale — rzekła młoda matka zmieszana i z gwałtownem biciem serca — ten dzisiejszy wieczór...
— Wszakże widzisz, że ubrałem się wcześnie, ażeby zostać przy tobie aż do chwili wyjścia.
I rysy Iwona, pogodne aż dotąd, zachmurzyły się znowu.
Ten cień na obliczu męża nie uszedł bynajmniej baczności Jenny; i dlatego więcej niż kiedykolwiek czuła potrzebę spróbowania wszystkiego, ażeby odwieść męża od udania się na ten bal; mimowolnie bowiem wzmagała się w jej duszy obawa, jaką obudziła w niej pani Robertowa. Wskutek tego pani Cloarek dodała:
— Iwonie! nie odchodź ode mnie dzisiaj wieczorem.
— Ależ Jenny, wszakżeś sama nalegała, ażebym...
— Ażebyś przyjął to zaproszenie, prawda... nawet dzisiaj rano jeszcze... cieszyłam się, że się rozerwiesz trochę... ty... co żyjesz jak odosobniony.
— W takim razie... moja Jenny... skądże ta zmiana?
— Cóż ja ci mam powiedzieć? — odpowiedziała młoda kobieta zmieszana. — Jest to myśl niebardzo rozsądna... może nawet dziwaczna. Ale to tylko wiem, że mnie uszczęśliwisz, bardzo uszczęśliwisz... jeśli zechcesz uczynić dla mnie tę ofiarę, której od ciebie żądam, jakkolwiek moja prośba wydawać się może śmieszną... szaloną.
— Moje ty biedne drogie kochanie — rzekł Iwon, spoglądając na zegar — godzina dziewiąta... dziesięć minut tam, dziesięć napowrót, kwadrans czasu ażeby zabawić na miejscu, wogóle cała historja zajmie nam trzy kwadranse, przyrzekam ci powrócić jeszcze przed dziesiątą.
— Co mówisz, Iwonie? Więc koniecznie chcesz iść na tę zabawę?
— Ażeby się pokazać przynajmniej, choćby tylko na kilka minut.
— Mój przyjacielu, nie opuszczaj mnie... proszę cię..
— Słuchaj moja Jenny, to dzieciństwo; o cóż idzie? o jednę godzinę oddalenia?
— Dobrze! tak, to dzieciństwo, urojenie, szaleństwo, wszystko co chcesz, ale jeszcze raz zaklinam cię, nie opuszczaj mnie dzisiaj ani na jednę chwilę.
— Wiesz, Jenny, boli mnie, gdy widzę cię tak nierozsądną, ale muszę ci odmówić.
— Iwonie...
— Jenny — rzekł do żony sędzia tonem tkliwego wyrzutu — podobne naleganie z twej strony dziwi mnie i zasmuca... wiesz, że nie mam zwyczaju dać się prosić; zawsze starałem się uprzedzać twoje żądania: oszczędź mi przeto przykrości odpowiedzenia ci nie, po raz pierwszy w życiu mojem.
— Mój Boże! — zawołała młoda, kobieta zasmucona — mój Boże, przywiązywać tyle wagi do jakiejś przyjemności, kiedy...
— Przyjemności! — zawołał Iwon z goryczą i oburzeniem, które się odbiło w jego iskrzącym wzroku. Ale powściągnąwszy się znowu, dodał — gdyby to szło o przyjemność, Jenny, czyliżbym się jej nie wyrzekł na pierwsze twoje żądanie?
— A jeśli nie idziesz na tę zabawę dla przyjemności, więc pocóż tam idziesz?
— Idę — odpowiedział Cloarek — idę dla przyzwoitości.
— Nie możeszże raz, Iwonie, uchybić przyzwoitości.. dla mnie?
— Posłuchaj, Jenny — rzekł Iwon, którego lica płonęły ogniem — przestańmy. Trzeba ażebym poszedł na tę zabawę, pójdę więc... nie mówmy już o tem.
— A ja mówię ci, że nie pójdziesz — zawołała młoda niewiasta zalewając się łzami i wybuchając głośnem łkaniem — nie... gdyż abyś mi tak uporczywie odmawiał, ty zawsze tak dobry, tak czuły dla mnie, trzeba, ażeby w tem było coś bardzo ważnego, co ukrywasz przede mną.
— Jenny! — krzyknął Cloarek uderzając nogą w podłogę, gdyż wszelki upór doprowadza do ostateczności ten gwałtowny i popędliwy charakter — ani słowa więcej!
— Wysłuchaj mnie Iwonie — odpowiedziała z godnością — nie będę już dłużej udawać, bo to niegodne nas obojga. Otóż obawiam się, obawiam się o ciebie, jeśli pójdziesz na tę zabawę, gdyż powiedziano mi, że obecność twoja w tem miejscu może sprowadzić wielkie nieszczęście.
— Kto ci to powiedział? co ci powiedział? Mów — wołał głosem tak donośnym, że się aż dziecię w kołysce obudziło. — Czego się lękasz? Więc wiesz o czemś?
— Sam teraz widzisz, Iwonie, że jest coś — odpowiedziała biedna kobieta, jeszcze bardziej strwożona — jest coś, może nawet coś okropnego, co ukrywasz przede mną.
Iwon stanął nieruchomy i niemy, pod wpływem gwałtownej walki wewnętrznej; umiarkowanie, rozsądek, jeszcze raz odniosły w nim przewagę, zbliżył się do swej żony, ażeby ją pocałować przed odejściem i powiedział:
— Do prędkiego zobaczenia, Jenny... nie długo będziesz mnie czekała.
Młoda niewiasta zerwała się nagle i zanim jej mąż zdołał temu zapobiec, pośpieszyła do drzwi, wyjęła klucz i z rozpaczliwem uniesieniem rzekła do Iwona:
— Nie wyjdziesz stąd i zobaczymy czy będziesz miał odwagę wydrzeć mi ten klucz.
Najprzód zdumiony, potem przywiedziony do ostateczności tym śmiałym postępkiem Jenny, Cloarek wstrząsł się pod gwałtownym paroksyzmem gniewu swego, rumieniec znikł i śmiertelna bladość pokryła jego lica; z oczyma iskrzącemi się, twarzą zmienioną do niepoznania, krzyknął do żony:
— Oddaj klucz!
— Nie! odpowiedziała Jenny nieustraszenie — nie, ocalę cię mimo twej woli.
— Nieszczęsna — zawołał Cloarek okropnym głosem, przysuwając się jakby w obłąkaniu do żony.
Młoda kobieta nigdy w życiu nie była przedmiotem gniewu swego męża; dlatego też trudno byłoby opisać okropny przestrach, jaki uczuła widząc go gotowym rzucić się na nią. Przez chwilę jakby skamieniała pod tem spojrzeniem krwawem, dzikiem, które zdawało się nie poznawać jej wcale, stała jak martwa, drżąc i czując się bliską omdlenia.
Wtem mała jej córeczka, zbudzona od kilku minut tą zbyt głośną rozmową, rozsunęła firanki swej kolebki. Nie poznawszy ojca, i biorąc go za kogoś obcego, gdyż nigdy go nie widziała w ubiorze, jaki w tej chwili miał na sabie, zaczęła mocno płakać ze strachu, wołając swą matkę i mówiąc:
— O! ten czarny człowiek... Boję się, boję...
— Oddaj mi klucz — powtórzył Cloarek piorunującym głosem i zbliżając się jeszcze więcej do żony.
Ta, idąc za głosem chwilowego natchnienia, schowała klucz za gors, pobiegła potem do kolebki, wzięła swą córkę na rękę, i podczas kiedy dziecię, coraz bardziej strwożone, z płaczem tuliło główkę do piersi swej matki, wołając stłumionym głosem; O! czarny człowiek... czarny człowiek... on chce zabić mamę... wątła lecz odważna kobieta, zebrawszy resztę opuszczających ją prawie sił, zawołała:
— Ażeby mi ten klucz odebrać, musisz mi pierwej córkę z rąk moich wydrzeć!
— Ależ ty chyba nie wiesz, że ja w gniewie moim gotów jestem na wszystko? — krzyknął nieszczęśliwy Cloarek, doszedłszy już do tego stopnia szalonej wściekłości, która czyni człowieka ślepym i głuchym na najświętsze uczucia; dlatego też w szale swoim rzucił się na swą żonę; nieszczęśliwa, schyliwszy głowę, zawołała:
— Łaski dla mego dziecięcia.
Ten krzyk trwogi i rozpaczy macierzyńskiej odbił się w głębi duszy Iwona. Zatrzymał się nagle, jakby piorunem rażony. Następnie gwałtownym rzutem, prędszym od samej myśli i wykonanym z wysileniem, które gniew uczynił jeszcze mocniejszym, uderzył w drzwi zamknięte na dwa spusty i mimo całej ich mocy, wybił je uderzeniem swego potężnego ramienia i znikł w sieni.
Na łoskot tego pęknięcia zamku, pani Cloarek podniosła głowę i z nowem przerażeniem ujrzała swą córkę, która, wpadłszy w konwulsje spowodowane przestrachem, leżała bez ruchu i życia, jakgdyby już miała wyzionąć ducha.
— Ratunku! — krzyknęła Jenny — ratunku! Iwonie, nasze dziecię umiera!...
Bolesny krzyk odpowiedział z zewnątrz na te rozdzierające słowa Jenny, która zdawała się także umierać, gdy w chorobliwym i krytycznym stanie, w jakim się nieszczęśliwa kobieta znajdowała podobne wstrząśnienie było dla niej zabijającem.
— Iwonie, nasze dziecię umiera!... — Te straszne słowa, Cloarek, który dopiero o kilka kroków był oddalony, usłyszał.
Szał gniewu jego rozproszył się nagle na tę myśl okropną: Moje dziecię umiera...
Iwon, zdjęty rozpaczą wpadł napowrót do pokoju żony, i ujrzał ją stojącą jeszcze, lecz już bladą jak widmo grobowe.
Wtedy uczyniwszy ostatni wysiłek, Jenny wyciągnęła ręce, ażeby oddać dziecię mężowi i powiedziała do niego.
— Weź ją... bo ja umieram...
I padła u nóg Iwona pozbawiona przytomności.