Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Gniew/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


IX.

Onezym czytał tedy dalszy ciąg listu korsarza, w następujących słowach:
„Ażeby wykonać mój zamiar ucieczki, należało przedewszystkiem zerwać moje więzy. Nie mogąc ich zbliżyć do ust, ażeby je przegryźć zębami, pomyślałem o innym środku; czołgając się na brzuchu i szukając na wszystkie strony tylko twarzą, gdyż ręce miałem skrępowane w tyle, znalazłem gruby hak żelazny, wbity w ścianę i przeznaczony zapewne do przytwierdzania balastu. Zbliżywszy się do tego haka, oparłem się o niego i zacząłem szarpać nim moje więzy, trąc je o żelazo, którego koniec był trochę zaostrzony. W dwie godziny tak dalece przetarłem sznury, że przy silnem tarciu zdołałem je zerwać, zwłaszcza że gniew dodawał mi niepojętej siły.
„Mając już ręce wolne i plan ucieczki; reszta była już dla mnie igraszką.
„Miałem przy sobie krzesiwo, fajkę, hubkę, paczkę tytoniu i długi składany nóż rybacki; przeciąłem powrozy ściskające moje nogi i będąc już w stanie wykonywać wszystkie poruszenia, przebiegłem na kolanach cały spód statku, gdyż dla niskości jego nie mogłem się podnieść na nogi.
„Nie znalazłem nic prócz starych kawałków żagli i kilku podartych lin; jedyne wyjście, przez które mógłbym się wydostać, było zamknięte przez szeroką kwadratową klapę; jej grube deski rozchodziły się trochę w jednem miejscu i przez tę szparę dostrzegłem światło księżyca; oparłszy się rękoma na kolanach, próbowałem nieznacznie podnieść tę klapę memi plecami. Lecz próżne były moje usiłowania, gdyż klapa była zewnątrz przytrzymana dwoma mocnemi żelaznemi drągami.
„Poomacku tedy wyszukałem kilka kawałków liny napuszczonej smołą, pociąłem je na drobniejsze części, i rozkręciwszy je zupełnie, zamieniłem w pakuły; następnie porozrzynałem w drobne paski części starych żagli, na które mnie rzucono; paski te ułożyłem na smolnych pakułach, które poprzednio przygotowałem, i wszystko to umieściłem pod klapą, wprost owej wąskiej szczeliny; wysypałem potem mój tytoń zupełnie suchy na pakuły, ażeby je uczynić zapalniejszemi. Nareszcie skrzesałem ogień, zapaliłem hubkę, położyłem ją na pakułach, i zacząłem mocno dmuchać na ogień.
„Wkrótce pakuły zapaliły się, od nich zatliło się płótno żaglowe; w jednej chwili spód statku napełnił się gęstym dymem, którego cząstka zaczęła uchodzić przez szczelinę w klapie, i sam zacząłem ze wszystkich sił krzyczeć: gore! gore! Mój krzyk i mocny zapach spalenizny, wydobywający się z pod pokładu, przestraszyły marynarzy; myśleli że statek się zapalił. Usłyszałem wielki ruch na pomoście, i w tej że samej prawie chwili klapa się podniosła; z otworu buchnęły natychmiast ogromne kłęby czarnego dymu, tak oślepiające dla tych, którzy stojąc na pomoście, pochylili się nad otworem, że jednym skokiem zdołałem rzucić się na pomost i z nożem w ręku stanąć na przodzie statku; tu spotkałem się oko w oko z człowiekiem wysokiego wzrostu; przebiłem go, przewrócił się nawznak i upadł w morze; rzuciłem się potem na topór leżący zwykle w miejscu, z którego zarzuca się kotwicę w morze, ażeby ją w potrzebie można odciąć, powaliłem u stóp moich drugiego marynarza, i silnym zamachem“...
Tu Onezym zatrzymał się nagle, żałując, że w uniesieniu swojem więcej już może przeczytał, aniżeli był powinien, goły opis tej rzezi mógł uczynić zbyt silne wrażenie na Sabinie.
— Bądź pan łaskaw czytać dalej — rzekła dziewica do Onezyma, chociaż opis ten wzbudzał w niej zgrozę, nie chciała pozbawić swej ochmistrzyni przyjemności, jaką jej sprawiała ta lektura.
„Powaliłem u stóp moich drugiego marynarza, i silnym zamachem przeciąłem w połowie rękę człowieka, który z szablą w ręku rzucił się na mnie. Wszystko to odbyło się w jednem okamgnieniu; korzystając ze zdumienia osady, będąc już spokojniejszym, uczułem się nasyconym; chciałem obejrzeć się trochę, i jak to mówią, porachować się z sobą.
„Księżyc pięknie przyświecał, wiatr powiewał świeży, morze było wspaniałe; jeden stary majtek z posiwiałą głową, stał u rudla; jeden chłopiec i trzech innych majtków uciekli aż na przód statku, od których oddzielała mnie tylko klapa; człowiek, którego ugodziłem toporem, leżał nieruchomy, ten zaś, którego zraniłem, klęczał na pokładzie, trzymając prawą swą rękę w lewej.
„Obliczywszy się zatem, miałem przeciwko sobie trzech ludzi silnych, dziecię i starca; lecz ludzie ci zdawali się być zupełnie pozbawieni przytomności skutkiem mego nagłego napadu.
„W tej chwili ujrzałem parę pistoletów zawieszonych u steru i nim którykolwiek z marynarzy ośmielił się ruszyć, rzuciłem się na tę broń; miałem więc topór i dwa wystrzały, moje dwie kule powinny mnie były uwolnić od dwóch nieprzyjaciół i tym sposobem zrównoważyć nasze siły. Uznałem wtedy, że stanąwszy u steru osobiście, umieściwszy starego majtka z chłopcem u żagli, potrafimy wydołać łodzi, zwłaszcza, że czas był bardzo piękny, i że nie mogliśmy więcej być oddaleni jak o dzisięć lub dwanaście mil od brzegów Francji.
„Rozważywszy tedy z pośpiechem moje położenie, nabiłem pistolety i zbliżyłem się szybko do trzech ludzi, którzy dotąd jeszcze nie wyszli z osłupienia, gdyż wszystko to nie trwało może i dwóch minut.
„Wszyscy trzej spuścicie się natychmiast na dno statku, krzyknąłem na nich, jeśli nie, zastrzelę dwóch na miejscu, a trzeciego zarąbię toporem!
„Ludzi tych odgraniczała ode mnie tylko szerokość klapy, to jest około czterech stóp odległości, mogłem więc do nich strzelać na pewno. Skoczyli więc na dno, gdzie dogorywały jeszcze szczątki zapalonych przeze mnie przedmiotów; raniony poszedł także za nimi, poczem spuściłem klapę i przymocowałem ją żelaznami drągami, a następnie udałem się na tył statku.
„Oddaj mi ster — rzekłem do starego majtka, biorąc rudel z jego ręki — a sam z chłopcem weź się do wiosła i żagli, sprawujcie się zaś dobrze, bo inaczej zastrzelę was obu.
„Odbierałem właśnie ster z rąk starca gdy ten, cofnąwszy się z trwogą, zawołał:
— „Wszakże to kapitan Kamienne-serce!
— „Czy ty mnie znasz?
— „Czy ja pana znam! kapitanie, przecież ja na Głowni-Piekielnej odbyłem dwie wyprawy.
Od owego marynarza, Szymona z Dunkierki, dowiedziałem się, że znajduję się na statku kontrabandzisty Blezeleka, któremu zostałem oddany przez dwóch anglików. Podjął się ten nieszczęsny przewiezienia mnie do Tulkestone za opłatą pięćdziesięciu gwinej, nie wiedząc zresztą, że zrobiono go uczestnikiem potwornej zbrodni, nie znając imienia więźnia.
„W cztery godziny po wydobyciu się z pod pokładu stanęliśmy w małym porcie Mora, gdzie wysiadłem na ląd bez żadnego szwanku“.
„Czytelnicy nasi wdzięczni nam zapewne będą (pisał dalej Dziennik Cesarstwa) za ten wyjątek z listu walecznego korsarza. Dzięki Bogu! kapitan Kamienne-serce przez swą zimną krew i odwagę zdołał uniknąć niecnej zasadzki. Miejmy nadzieję, że jego imię długo jeszcze będzie postrachem nieprzyjaciół Francji“.
Onezym skończywszy czytanie położył gazetę na stole.
— Co to za człowiek! — zawołała ochmistrzyni z uwielbieniem — co to za człowiek ten korsarz! sam jeden, skrępowany, z zatkanemi ustami, jeszcze znalazł sposób wydobycia się z podobnego niebezpieczeństwa!
— Ale ile przelał krwi! — rzekła Sabina z drżeniem. — I ani jednego słowa żalu, litości dla jego ofiar? Z jaką okrutną obojętnością ten człowiek mówi o tych, których zamordował bez oporu, bo napadnięci z nienacka, oni się wcale nie bronili.
— Ale moje dziecię, korsarz musi być korsarzem, to nie żaden święty! Cóż chcesz? Każdy działa według swego rzemiosła.
— Ależ, moja ciotko — zawołał Onezym, który dotąd nie odezwał się jeszcze wcale — rzemiosłem kata jest ścinanie głów, a jednak to okropne rzemiosło.
— Ah! — rzekła skwapliwie dziewica — byłam przekonaną, że pan Onezym jest jednego ze mną zdania.
— On, bardzo temu wierzę — odpowiedziała ochmistrzyni z uśmiechem — to prawdziwy niewieściuch. Co tam jemu rozprawiać o bitwach!
— Wyznaję w całej pokorze, moja ciotko, że nie czuję w sobie nic, coby mogło być przymiotem bohatera — odparł Onezym ze śmiechem — dlatego przyznaję także, że... gdybym był więźniem i gdyby mi przyszło okupić wolność moją śmiercią mego nieprzyjaciela, nigdybym nie powrócił wolnym.
— Doskonale, doskonale, panie Onezymie. Otóż to jest prawdziwe męstwo, i dlatego nie jest też ono męstwem ludzi wojny i mordów — zawołała młoda dziewczyna w uniesieniu, gdyż odraza jaką czuła dla wojowników, stąd może także pochodziła, że Onezym i z kalectwa i z charakteru swego nie był człowiekiem czynu.
— Onezym mężny? — zawołała ochmistrzyni, odpowiadając na ostatnie słowa protektorowi biednego krótkowidza — dajże pokój, chyba żartujesz — i zwracając się do swego kuzyna dodała — i ty tego nie widzisz, że panna Sabina żartuje sobie z ciebie, mój biedny chłopcze? Ale, tymczasem, połóż mą robotę na geridonie, waleczny bohaterze, i podaj mi moje pudełko od roboty, tylko bez popełnienia żadnej niezręczności, jeżeli to być może.
To powiedziawszy, wyciągnęła do Onezyma obie ręce; jedną oddawała mu robotę, drugą czekała na żądane pudełko.
Młodzieniec był więc zmuszony wyciągnąć także obie ręce, jednę dla odebrania roboty, drugą dla podania pudełka. Ponieważ lampa rzucała swe światło prostopadle na stół, przeto nielitościwa ciotka dopiero teraz mogła spostrzec okropną oparzeliznę na ręku Onezyma.
— Mój Boże! moje dziecko, cóż ty masz na ręku?
— To... nic... moja ciotko — odpowiedział spiesznie usuwając rękę, gdy tymczasem dziewica, której uwagę pobudził wykrzyknik jej ochmistrzyni z niepokojem spojrzała na niego.
Lecz nieubłagana ciotka podniosła się nagle, i, uchwyciwszy, mimo jego woli, rękę swego kuzyna, obejrzała ją troskliwie:
— Ah! nieszczęśliwy chłopiec — zawołała nareszcie z przerażeniem — jakże on jest okropnie sparzony! Musisz bardzo cierpieć! to świeża zupełnie rana... Kiedyż ci się to przytrafiło? — zwróciwszy się nagle do Sabiny, która niespokojnie zbliżała się do nich, dodała — nie patrz na to, na miłość Boską, nie patrz, moje dziecię, przykroby ci było spojrzeć na te rany. — I po chwili zastanowienia zawołała — ah! teraz zgaduję. Wszakżeś to zrobił niedawno, nieprawdaż? Kiedyś nalewał wodę do herbatnika. Twój krótki wzrok zawiódł cię tym razem, mój biedny, kochany chłopcze, i z obawy, ażeby z ciebie nie żartowano... znosiłeś, nie pisnąwszy nawet, najokropniejsze boleści? O! mój Boże! I ty jeszcze miałeś odwagę czytać nam tak długo?
Milczenie Onezyma, który tylko głowę spuścił, było bardzo znaczące.
— Ah! — zawołała Sabina, zwracając się do swej ochmistrzyni z niewypowiedzianem wzruszeniem i ze łzami w oczach — wszakże ja ci mówiłam, że on jest mężny. Tak, otóż to jest prawdziwe męstwo, nie to, które gniew zrodził, które szuka krwi i rzezi, ale męstwo serc szlachetnych, które z obawy przestraszenia tych, których kochają, potrafią bez skargi znieść najpokorniejszy ból.
Wzruszenie, przebijające się w dźwięku jej głosu, słodko wynagrodziło zacnego młodzieńca za jego męczeństwo, a nawet doznał tego najwyższego szczęścia, że tym razem zdołał wyraźnie dojrzeć tkliwy wyraz rysów Sabiny, która uparła się koniecznie dopomóc swej ochmistrzyni w zawinięciu ręki Onezyma; w tym celu zmuszona była zbliżyć się zupełnie do biednego kaleki, który przynajmniej przez chwilę mógł nasycić się widokiem tych pięknych rysów, które zwykle z daleka tylko i jakby za mgłą oglądał.
Po opatrzeniu rany, Onezym żałował, że jedną tylko miał oparzeliznę, gdy wtem drzwi się otworzyły i służąca, wbiegłszy do salonu, zawołała:
— Pani Robertowa... pani Robertowa!
— Cóż takiego? Czego chcesz?
— Proszę pani, oto pan Segoffin przyjechał...
— I mój ojciec! — zawołała dziewica, biegnąc do drzwi z twarzą promieniejącą szczęściem i radością — i mój ojciec przyjechał?
— Nie, pani, pan Segoffin powiedział mi, że Pan zatrzymał się jeszcze chwilkę na poczcie, ale że wkrótce nadjedzie. — Moja droga, ja zejdę na dół — rzekła panienka do swej ochmistrzyni. —— Pójdę do przedpokoju czekać na mego ojca, prędzej go ucałuję. Co do pana, panie Onezymie, bardzo proszę pamiętać o swej ręce...
I dziewica pobiegła na spotkanie ojca.
— Mój chłopcze — rzekła pani Robertowa do młodzieńca — idź teraz do twego pokoju i polewaj twą rękę świeżą wodą, przyjdę jeszcze do ciebie zanim się położę, ażeby ci powiedzieć co orzeknie w twojej sprawie pan Cloarek, gdyż musi się dowiedzieć dlaczego i od jakiego czasu umieściłam cię w jego domu. Zresztą, znam ja dostatecznie jego dobroć, ażeby być pewną, że potwierdzi to com dla ciebie uczyniła.
Zaledwie wyszedł Onezym z salonu, przybył do pani Robertowej Segoffin.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.