Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Gniew/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


VIII.

„Całej Francji znane jest imię i bohaterska odwaga kapitana Kamienne-serce, dowódcy statku korsarskiego Głownia-Piekielna, to jest brygu o szesnastu działach — mówił Onezym, czytając głośno Dziennik Cesarstwa. Znane są liczne i świetne bitwy tego korsarza z marynarką angielską, oraz znakomita liczba łupów, zdobytych na Anglikach przez Głownię-Piekielną w czasie ostatnich jej wycieczek.
„Kilka dni temu kapitan Kamienne-serce wracał do Dieppe, prowadząc na linie wielki trzymasztowy okręt kompanji indyjskiej, o trzydziestu działach. Okręt ten, który konwojował kilkanaście statków kupieckich naładowanych zbożem, zdobyty został z całym transportem przez nieustraszonego korsarza, po zaciętej bitwie, która trwała przez trzy godziny, a skutkiem której połowa osady francuskiej zginęła lub została ranioną“.
— Trzygodzinna bitwa? — zawołała młoda panienka z drżeniem — tylu walecznych ludzi umarłych lub umierających, jakąż to okropną klęską jest wojna! Ah! nie uwielbienie wzbudzają we mnie ludzie, których nazywają bohaterami, ale przestrach... zgrozę...
— Nigdy się nie zrozumiemy w tym przedmiocie — zawołała ochmistrzyni z uśmiechem — mianowicie ja, co jestem zapaloną wielbicielką wielkiej armji; ale zdaje mi się, że wojna korsarska musi być jeszcze straszniejszą, niż wszelka inna.
— O, nieinaczej! — rzekł Onezym jest to wojna w której niema litości ani przebaczenia.
— To też to właśnie! — odpowiedziała jego ciotka — co dla nas, czytelników, stanowi cały urok! Co to za ludzie muszą być ci korsarze? a ten kapitan Kamienne-serce, o którym tyle mówią, to musi być okropny człowiek! Wyobrażam go sobie z ogromną dużą brodą, oczyma iskrzącemi, twarzą dziką i pasem najeżonym pistoletami i puginałami, w czarnym mundurze haftowanym w srebrne trupie główki!
— Zlituj się — przestań, moja przyjaciółko — zawołała Sabina — bo te wszystkie okropności mi się przyśnią w nocy!
— Czytaj więc dalej, Onezymie — rzekła ochmistrzyni. Lecz spostrzegłszy, że młodzieniec zbladł nieco, i że kilka kropli potu wystąpiło na jego czoło, dodała — cóż ci jest, mój chłopcze, zdawałoby się że ty cierpisz?
— Ja! nie, moja ciotko — odpowiedział Onezym, wyrzucając sobie, że nie zdołał dostatecznie ukryć dotkliwego bólu, jaki mu sprawiało jego oparzenie i czytał dalej:
„Przybycie kapitana Kamienne-serce do portu w Dieppe było prawdziwym triumfem. Cała ludność zebrała się na brzegach. Okrzyki radości i zapału rozległy się w porcie, gdy ujrzano bryg korsarski, poczerniały od prochu, z żaglami podziurawionemi od kul, i ostatnim szmatem od flagi przybitym do tyłu okrętu, płynący zwolna i prowadzący za sobą bogatą zdobycz.
Okrzyki: Niech żyje Francja! niech żyje kapitan Kamienne-serce! rozlegały się wśród ludu, gdy waleczny korsarz stanął na wybrzeżu; lecz triumf kapitana zamienił się w prawdziwe ubóstwianie, gdy dowiedziano się, że statek angielski, tak walecznie przez niego zdobyty, prowadził za sobą wielki transport zboża zakupionego w Odessie; wobec braku ziarna, którego tak mało jest we Francji, podobna zdobycz jest dobrodziejstwem publicznem; wiadomo zaś dzisiaj, że kapitan Kamienne-serce, dowiedziawszy się o przybyciu tego transportu zboża, spędził kilkanaście dni na morzu, czekając na niego, i pogardzając bogatszemi a mniej niebezpiecznemi zdobyczami.
— Jakież to wzniosłe; jakież to cudne! — zawołała ochmistrzyni w uniesieniu — ah! oddałabym dziesięć lat mojego życia, ażeby być matką, żoną lub siostrą takiego bohatera: jakżebym ja się chlubiła.
— Co do mnie, moja przyjaciółko — rzekła młoda dziewczyna — wyznaję ci z całą pokorą albo raczej z całą radością, że uważam się za szczęśliwą, że jestem córką poczciwego kupca towarów rueńskich, aniżeli takiego chciwego krwi bohatera, jak naprzykład ten korsarz, albo inni...
— Mój Boże, mój Boże! jakże ty mało masz dumy, moje dziecię! Byćże to może, ażeby cię to nie cieszyło móc sobie powiedzieć: ten straszny człowiek, to mój ojciec, albo to mój mąż, albo wreszcie to mój brat?
— Jeśliby był oddalonym, drżałabym o niego, myśląc o niebezpieczeństwach na jakie się naraża, a jeśliby był obecnym — zdawałoby mi się zawsze, że widzę krew na jego dłoniach — dodała dziewica blednąc i drżąc z przerażenia.
— Moje dziecię, doprawdy, bardzo jesteś nierozsądna, ażeby się tak byle czem przejmować — rzekła ochmistrzyni głosem tkliwego wyrzutu — sama sobie szkodzisz.
— Może pani nie chce, ażebym dalej czytał? — rzekł młodzieniec.
— Nie, nie, panie Onezymie, proszę mi przebaczyć tę słabość, której się sama teraz wstydzę. — Poczem, uśmiechnąwszy się lekko, powiedziała do ochmistrzyni: — zresztą, twoja to wina, to twoje dumne myśli sprowadziły tę rozmowę. Ale, słuchaj jestem przekonana, że ty sama wrócisz do rozsądniejszych wyobrażeń, i że zamiast marzyć o bohaterach wielkiej armji, zczasem postanowisz wyjść za tego poczciwego człowieka, który już od tylu lat wzdycha do ciebie.
— Ja! — zawołała ochmistrzyni — ja miałabym pójść za komisanta mojego Pana; za cywilnego, za takiego hołysza, za człowieka, którego mam w podejrzeniu, że jest większym jeszcze tchórzem jak niezgrabjaszem, i który z każdej podróży Pana wraca z jakim ubytkiem lub dodatkiem do swojej osoby? I tak: to mu koło młyńskie zetrze nogę i uczyni go kulawym, to wsadzi dwa palce pomiędzy zęby jakiej machiny, której, jak powiada, chciał się tylko dotknąć; to znowu, i nie dziwiłabym się bynajmniej, jeśli był pijany wtedy, upada (jak opowiadał) tak nieszczęśliwie na skorupy od butelki, że poczciwcowi taka kresa pozostała na twarzy, iż możnaby myśleć, że to szabla mu ją narysowała.
— A więc, moja ciotko — rzekł Onezym z uśmiechem — niechże cię przynajmniej ten pozór marsowego ciosu wzruszy na korzyść tego zacnego człowieka.
— Pan Onezym ma słuszność — dodała Sabina śmiejąc się także — widząc cię z nim pod ręką, ludzie wezmą go za jednego z tych rycerzy, których tak lubisz, i będziesz się mogła dowolnie pysznić z niego.
— Pozwólcie państwo, nie taka jest moja rachuba — odpowiedziała ochmistrzyni wesoło — lubię bohaterów, nie zaś inwalidów. Teraz, Onezymie, czytaj dalej: bardzo jestem ciekawa dowiedzieć się, jakim sposobem ten straszny korsarz mógł być porwanym przez anglików na ziemi francuskiej.
„Kapitan Kamienne-serce, zabawiwszy trzy dni w Dieppe, celem spisania swej zdobyczy, opuścił port, udał się traktem Paryskim w powozie pocztowym, zostawiwszy na nieszczęście w Dieppe swego nadzorcę artylerji, jednego ze swych najdawniejszych towarzyszów broni, w ostatniej bitwie ciężko ranionego, dla załatwienia jeszcze niektórych interesów. Zdaje się prawdopodobnem, że przy pomocy tego walecznego marynarza kapitan nie byłby wcale padł ofiarą tej niecnej zasadzki, w którą go wciągnięto.
„Pomiędzy drugą i trzecią stacją z Dieppe do Paryża, pokuszono się i zdołano wykonać porwanie, którego zuchwalstwo przechodzi wszelkie pojęcie, a to przez dwóch wysłańców angielskich, którzy zapewne oddawna czatowali ma przyjazną dla siebie chwilę.
„Wspomniani wysłańcy, nadużywając pod zręcznym pozorem łatwowierności pocztyljona, który wiózł kapitana Kamienne-serce, zdołali wyjednać od tego człowieka, że wyprzedziwszy go na drodze w miejscu oznaczonem, i korzystając z ciemności nocy, jak również z chwilowego przestanku pod wysoką górą, jeden z nich miał zająć miejsce pocztyljona i przez pewien przeciąg czasu powozić pojazdem.
„Projekt ten udał się zupełnie. Pocztyljon uwierzył, że tylko na chwilę odstępuje swych koni; zaledwie anglik dostał się na siodło, natychmiast puścił konie z przerażającą szybkością, gdy tymczasem pocztyljon siedzący w tyle powozu i trzymający się resorów, zraniony przez drugiego anglika, zrzucony został przez niego, napół umarły na ziemię.
„Kapitan Kamienne-serce, zdziwiony najprzód gwałtownym pędem koni na tak niebezpiecznej pochyłości, sądził, że pocztyljon zaniedbał zahamować powóz i że go konie uniosły. Wkrótce atoli ten szalony bieg umiarkował się nieco, lecz powóz zawsze jeszcze toczył się z nadzwyczajną szybkością.
„Ponieważ noc stawała się coraz ciemniejszą, przeto kapitan nie mógł spostrzec tego, że powóz, opuściwszy główny trakt, zmierzał już w innym kierunku. Nie mając żadnego podejrzenia i nie wiedząc wcale o zmianie pocztyljona, kapitan jechał przez półtorej godziny, nareszcie zasnął.
„Gdy powóz zatrzymał się, przebudziwszy się nagle, myślał, że przyjechał na stację; a widząc wśród nocy dwie czy trzy latarnie, zbliżające się do powozu, wysiadł z niego bez najmniejszej nieufności; wtem, kilku ludzi rzuciło się na niego, i zanim zdołał uczynić jakiekolwiek poruszenie, związano go, zakneblowano mu usta, przeniesiono na wybrzeże małego portu Hosey, leżącego o siedem mil od Dieppe, i znanego jako miejsce przytułku zuchwałych kontrabandzistów.
„Kapitan nie mogąc ani się ruszyć, ani słowa wymówić, został przeniesiony na pokład wielkiej łodzi rybackiej, gdzie wrzucono go, związanego na spodek statku.
„W chwilę potem statek ten, korzystając z przypływu morza i pomyślnego wiatru, opuścił port Hosey, i z rozwiniętemi żaglami ruszył ku brzegom Anglji“.
„Kapitan Kamienne-serce nie należy do tych ludzi, których grożące niebezpieczeństwo przygnębia; uważamy to sobie za szczęście, że możemy w tej mierze podać naszym czytelnikom wyciąg z listu kapitana, pisanego do jednego z jego przyjaciół; jest to list, w którym podaje najdrobniejsze szczegóły swego wyswobodzenia.
„Oto wyciąg z tego listu:
„Zostawszy zamkniętym pod pokładem (pisze kapitan Kamienne-serce), nie będąc w stanie zrobić najmniejszego poruszenia, uczułem wściekły gniew na myśl o przeniewierstwie, którego padłem ofiarą. Byłbym się pewnie udusił z wściekłości, gdyby mnie byli zostawili z zatkanemi ustami.
„Wrzucono mnie na spód statku i złożono na szczątkach starych żaglów; nogi miałem mocno związane długim sznurem oblanym smołą, grubym na cal, a ręce skrępowane ztyłu; tym sposobem nie mogłem użyć zębów do przegryzienia mych więzów. Chciałem, zgiąwszy się, dosięgnąć przynajmniej postronka, którym związano moje nogi, ale i to było niepodobieństwem. Wnosząc z nieznacznego kołysania się łodzi, domyśliłem, się, że ją silny wiatr popychał, tudzież, że musieliśmy szybko i prosto zmierzać do brzegów Anglji.
„Wiedziałem, jaki los mnie tu czekał; kilka słów tych nikczemników, którzy mnie ujęli, oświeciło mnie dostatecznie; zamiast zabić odrazu, woleli mnie długo męczyć na pontonach; nawet jeden z tych Anglików wspomniał, że będę kilka razy wystawiony na szyderstwa i obelgi ludu. Na tę myśl zdawało mi się, że oszaleję: jęcząc z wściekłości upadłem na stare żagle, które mi służyły za posłanie.
„Gdy pierwsze uniesienie minęło, gniew, jak zawsze udzielił mi nowej siły, krew wrzała w mych żyłach i cisnęła się do mózgu, w którym tworzyło się tysiące projektów śmielszych i zuchwalszych jeden od drugiego; zdawało mi się, że moralna i fizyczna siła moja w dziesięćkroć się pomnożyła przez to nadzwyczajne wzburzenie wszystkich sił żywotnych.
„Postanowiłem nareszcie uchwycić się jednego z tych projektów, powstałych w najgwałtowniejszym paroksyzmie mojej wściekłości. We wszelkiem innem usposobieniu mojego umysłu, projekt ten byłby mi się wydawał niewykonalnym, również jak każdemu innemu człowiekowi, któryby nie był, jak ja, podsycony wzburzeniem gniewu, gniewu, strasznego i potężnego bóstwa, jak mówi poeta indyjski.
Od pewnego czasu Sabina, przysłuchując się coraz uważniej temu opisowi, zdawała się być zajęta jakiemiś przykremi myślami; kilkakrotnie drżenie przebiegło jej członki, jakgdyby nią wstrząsnęła jakaś bolesna myśl; nareszcie, przerwawszy nagle i mimowolnie dalsze czytanie, zawołała:
— Ten człowiek! o! ten ubrany czarno człowiek... to złowrogie wspomnienie moich lat dziecinnych... staje znowu przed memi oczyma... oto on!
— Uspokój się, nie myśl o tem na miłość boską! — wołała ochmistrzyni — czyż nie wiesz jak dalece podobne myśli są dla ciebie szkodliwe?
— Oh! — odpowiedziała dziewica w zupełnem obłąkaniu — ten człowiek... ten człowiek... on był równie przerażający w swoim gniewie i uniesieniu... kiedy... o!... to już wiele lat temu... tak, byłam jeszcze maleńka zdaje mi się, jakgdybym jeszcze widziała... w obszernym kapeluszu... czarnym kaftanie i białych spodniach; dziwny to ubiór... żałobny... jak liberja umarłych... Było to wieczorem... mego ojca nie było w domu... wtedy... człowiek ten... mój Boże... człowiek ten wszedł do nas... nie wiem którędy... ja go dawniej nigdy nie widziałam... człowiek ten... groził mej matce, która mnie trzymała na ręku... Ona rzekła do niego z płaczem... o! przypominam to sobie dobrze! Łaski przynajmniej dla mego dziecięcia! Ale on... zawołał, grożąc ciągle mej matce: Więc, że ja ty nie wiesz w gniewie moim gotów jestem na wszystko!... A potem... rzucił się... Wtedy matka moja... o! matka moja... umarła... a ja...
Dziewica nie mogła już dalej mówić, dostała jakiegoś nerwowego napadu, jaki zawsze wywoływało bolesne i straszne wspomnienie z jej lat dziecinnych, wspomnienie nieszczęsnego wypadku, połączonego z fatalnem i nagłem wstrząśnieniem, od którego datowała się owa chorobliwa wrażliwość, wynikająca z każdej prawie choćby najniewinniejszej i najmniejszej obawy.
Wstrząśnienie to uspokoiło się wkrótce skutkiem doświadczonych starań ochmistrzyni, która niestety! aż nadto była już do nich przyzwyczajoną. Wróciwszy do przytomności, Sabina żałowała bardzo i wstydziła się, że okazała tak mało władzy nad sobą w ciągu tego opisu, który, rzecz niepojęta dla niej... z jednej strony przerażał ją nadzwyczajnie, a z drugiej, budził w niej pewien rodzaj złowrogiej ciekawości. Dlatego też, pomimo nieśmiałej prośby Onezyma, żądała koniecznie, ażeby dokończył czytania rozpoczętego.
Ochmistrzyni widząc jej naleganie i lękając się, ażeby opór nie wywarł niebezpiecznego wpływu na tak drażliwe usposobienie dziewczyny, wezwała Onezyma, ażeby przeczytał dalszy ciąg wyswobodzenia kapitana Kamienne-serce.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.