Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Gniew/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


VII.

Już kilka dni upłynęło od czasu, jak podróżny, o którym mówiliśmy, popadł w zasadzkę kapitana Russel i jego towarzysza.
Zaprowadzimy teraz czytelnika do powabnego mieszkania, leżącego na końcu miasteczka Lionville, o dwie mile od Hawru, które, znajdując się w bliskości brzegów, zdaje się panować nad morzem.
Głęboki spokój, czyste i zdrowe powietrze, krajobraz bogaty i malowniczy zarazem, świeży cień, żyzne pastwiska i widok oceanu czyniły Lionville prawdziwym rajem dla lubiących spokój, marzenia i samotne uwielbianie natury.
Co szczególniej przyczyniało się do nadania temu miasteczku, równie jak wielu innym miastom, wielkim lub małym, widoku spokojnego i dziwnego zarazem, to zupełny brak młodzieży; ostatnie wojny cesarstwa powołały pod swoje chorągwie wszystko, co było młodem i silnem, a nawet ostatnie postanowienie senatu, wydane w marcu 1812 roku, uzbroiło część rezerwy gwardji narodowej, podzielonej na pierwszy, drugi i trzeci zaciąg, obejmujący wszystkich mieszkańców od osiemnastu do sześćdziesięciu lat.
W owej epoce uważanym był za dziwne zjawisko, każdy dwudziestopięcioletni młodzian, któryby był obywatelem, a nie miał tej korzystnej na owe czasy wymówki, że był garbaty, bez ręki lub kulawy.
Miasteczko Lionville posiadało przecież jeden z takich cudów! Był to młody człowiek, mający dwadzieścia pięć lat; dodajemy jednak z największym pośpiechem, że młodzieniec ten mało dbał o pokazywanie się publiczności i o korzystanie ze swego wyjątkowego położenia.
Młodzieniec ten był jednym z mieszkańców powabnego i spokojnego domu, o którym już wspomnieliśmy. Otóż w kilka dni po owem tajemniczem uwiezieniu naszego podróżnego przez fałszywego pocztyljona na trakcie z Dieppe, zebrani byli w ładnym salonie bardzo przyzwoicie umeblowanym, kobieta w dojrzałym wieku, młoda dziewica i ów wyżej wspomniany młodzieniec; ogień palił się na kominie, gdyż wieczory były jeszcze chłodne, lampa z alabastrowym kloszem rozpościerała łagodne światło w salonie, gdy tymczasem samowar, stojący przed ogniem wydawał swój zwykły szum.
Baczny spostrzegacz byłby może odrazu zobaczył tę uderzającą okoliczność, że pomiędzy rozmaitemi przedmiotami, służącemi do przyjemności i zbytku, znajdującemi się w salonie większa część pochodzenia angielskiego, pomimo nieubłaganego zakazu, sprowadzania towarów angielskich.
Kobieta w średnim wieku wyglądała na rozsądną, szczerą i wesołą; liczyła już jakieś czterdzieści dwa lata; lecz włosy jej były jeszcze bardzo czarne, cera świeża, zęby białe; jej żywe spojrzenie i wesoły uśmiech, zdradzały dobry humor; kibić kształtna, pomimo pewnej tuszy, wynagradzała powagą to, co jej zbywało na lekkości.
Panienka skończyła lat siedemnaście, była wysoka, bardzo szczupła i nadzwyczajnie delikatna, będąc obok tego organizacji niesłychanie tkliwej i nerwowej. Tkliwość ta, częstokroć nadmierna, którą niekiedy najmniejsze wzruszenie potęgowało w przestraszający sposób, miała pierwszą swą przyczynę w wypadku, wydarzonym przed wielu laty, którego głównem następstwem było, że dziewica ta została odtąd bardzo bojaźliwą: niespodziany łoskot, nagły przestrach, przerażająca powieść, doprowadzały ją czasami do niesłychanej trwogi i przerażenia, które sobie wyrzucała wkrótce, ale których nie mogła pokonać.
Trudno byłoby znaleźć powabniejszą, lub bardziej zajmującą osobę; a kiedy czasami pod wpływem niezwalczonego uczucia obawy, powodowanego częstokroć przez jaką błahą przyczynę, zadrżała nagle, podniosła wynioślej swą piękną główkę na szyi, i z drżeniem słuchała, wtedy jej powabna postać, łagodne, wielkie, niebieskie oko zaiskrzone trwogą i niepokojem, przypominały biedną przestraszoną gazellę.
Ostatnią z trzech osób zebranych w salonie, był ów fénix ówczesnej epoki, to jest młody i ładny chłopiec, niepowołany pod sztandary wojenne.
Miał on lat dwadzieścia pięć, średniego wzrostu, wysmukły i kształtny, twarz pełna wyrazu i regularna; lecz w rysach jego widać było pewien rodzaj melancholijnej nieśmiałości, będącej skutkiem wielkiego kalectwa, które go uwalniało od służby wojskowej; jednem słowem, wzrok tego młodzieńca był tak krótki, że ledwie widział tyle, ażeby mógł kierować swemi krokami.
Jednak wyznać musimy, że jeżeli kalectwo tego biednego młodzieńca wzbudzało tkliwe politowanie, to także stawało się powodem żartów i śmiechu, ponieważ zdarzało mu się niekiedy popełniać zabawne omyłki.
Zdaje się, że nie potrzebujemy wspominać, że jeśli kobieta dojrzała bawiła się czasami tą śmiesznością niektórych pomyłek krótkowidza, swego kuzyna, za to młoda dziewica przeciwnie, okazywała się bardzo tkliwą na to wszystko, co było interesującego w położeniu tego niby ociemniałego, w położeniu częstokroć nader smutnem i bolesnem.
Panienka ta również bardzo wiele cierpiała z powodu swej prawie chorobliwej czułości, z powodu tej lękliwości nerwowej, której nigdy nie mogła pokonać. Dlatego też te dwie słabe istoty musiały tkliwie sympatyzować z sobą, i znajdować tajemny węzeł we wspólnej niedoli, która to uśmiech, to łzy wywoływała.
Opisawszy te trzy osoby, weźmiemy teraz udział w ich rozmowie.
Młoda panienka haftowała, jej ochmistrzyni robiła coś na drutach z ponsowej włóczki, co zdawało się być przeznaczonem na długi i ciepły szal zimowy na szyję, gdy tymczasem młodzieniec, trzymając tuż przed oczami ostatni numer Dziennika Cesarskiego, rano odebrany z poczty, czytał głośno najświeższe wiadomości, wśród których donoszono, że książę Reggio wyjechał do armji, nad którą miał objąć dowództwo.
Ochmistrzyni, usłyszawszy przed kominkiem lekkie wrzenie i kilkakrotny szum pary, i sądząc, że woda na herbatę już była gotową, rzekła do swego kuzyna:
— Onezymie, przestańmy na chwilę czytać; woda się już gotuje, spuść ją więc do czajnika, a przedewszystkiem uważaj i bądź ostrożnym.
Onezym położył dziennik na stole, wstał i postąpił ku kominowi z pewnym niepokojem, gdyż nieszczęśliwy krótkowidz miał rozpocząć przedsięwzięcie trudne, niebezpieczne i pełne przeszkód; i tak, najprzód trzeba mu było po lewej stronie ominąć duże krzesło, a z prawej strony obok geridon. Wyszedłszy z tej Charybdy i Scylli należało jeszcze przejść przez mały taburecik i dostać się nareszcie do wrzącego samowara.
Młoda dziewica, jakeśmy już powiedzieli, nie śmiała się prawie nigdy z drobnych wypadków Onezyma; a jednak bywały one niekiedy tak niespodzianie komiczne, że czasami mimowolnie uległa koniecznej chęci śmiechu. Lecz biedny młodzieniec tego się najwięcej w świecie obawiał, ażeby nie pobudzić śmiechu swej towarzyszki samotności, i chociaż sam pierwszy szydził ze swojej niezręczności, w głębi serca jednak zawsze się nią martwił.
Łatwo się więc domyślić, z jaką uważną przezornością, jak ostrożnie niespokojny Onezym poszedł do samowaru; wyciągnąwszy przed sobą obie ręce, namacał najprzód stojący po lewej stronie fotel, ominął tę przeszkodę, potem już miał potrącić stojący na przeciwnej stronie geridon, gdy znowu prawa ręka wskazała mu tę drugą zawadę. Cieszył się już w duchu, że dostanie się do komina bez żadnego wypadku, gdy wtem potknął się o nieszczęsny taburet, postawiony na drodze, a chcąc uchwycić równowagę, cofnął się o dwa kroki, i uderzył o geridon, który z wielkim łoskotem upadł na ziemię.
Od chwili już dziewica, przerwawszy swą robotę, pogrążona była w głębokiem dumaniu. Głośny upadek sprzętu wyrwał ją nagle z tego zamyślenia, a nie znając przyczyny tego łoskotu i nie będąc w stanie pokonać swej trwogi, krzyknęła przeraźliwie, zbladła, zdjęta gwałtownem drżeniem, pochyliła się w krześle.
— Moje dziecię. To nic, uspokój się — zawołała ochmistrzyni — to tylko nowa niezręczność Onezyma, nie lękaj się.
Młoda panienka, dowiedziawszy się o przyczynie tego łoskotu, który ją tak przestraszył, żałowała bardzo, że mimowolnie zwiększyła pomieszanie biednego krótkowidza, i starając się ukryć drżenie, którem jeszcze była przejęta, odpowiedziała:
— Przebacz mi, moja przyjaciółko, szalona jestem, ale ty wiesz, że nie mogę powściągnąć tej mojej niedorzecznej tkliwości.
— Biedne dziecię, alboż to twoja wina, mój Boże! wszakże ty najpierwsza cierpisz na tem. Nie, niema potrzeby usprawiedliwiać się z tego i gdyby nie ta niezręczność mego kuzyna...
— Nie kończ, właśnie to ja wstydzić się powinnam pana Onezyma — przerwała panienka — żeby w moim wieku być jeszcze takim tchórzem, to hańba.
Młody człowiek, zasmucony swoim przypadkiem, wyjąkał kilka słów przeproszenia, a stawiając geridon na miejscu, usunął taburet i dostał się nareszcie do nieszczęsnego samowara, który przyniósł na stół, gdy tymczasem pani Robertowa trzeźwiła swą młodą wychowankę.
Wkrótce Onezym okazał się prawdziwym bohaterem.
Ciotka jego, widząc go zabierającego się do przyrządzenia herbaty, rzekła do niego, zajmując się jeszcze ciągle swoją pupilką.
— Na miłość boską! nie ruszaj samowara, jesteś tak niezręczny, mój biedny chłopcze, że cię może spotka! nowe nieszczęście.
Onezym, głęboko upokorzony i pragnąc naprawić swoją sławę, nic nie odpowiedział, lecz zamierzył korzystać z nieuwagi ciotki, ażeby właśnie postąpić wbrew jej woli; w tym celu, podniósłszy nakrywkę czajnika, i oparłszy lewą rękę na krawędzi stołu, podniósł prawą, ażeby czajnik napełnić ukropem. Na nieszczęście, wzrok zawiódł go tym razem i woda, zawarta w samowarze, zaczęła spływać obok otworu czajnika, dotkliwy ból ostrzegł go o tem nowem niepowodzeniu, i lewa ręka, oblana ukropem, została najokropniej sparzona.
Onezym, jakeśmy już powiedzieli, okazał w tej chwili bohaterski stoicyzm, gdyż, prócz nagłego wzdrygnięcia, spowodowanego niespodzianym i gwałtownym bólem, nie wydał najmniejszego głosu, a ostrzeżony bolesnym następstwem swojego błędu, zdołał napełnić czajnik wodą, poczem rzekł spokojnym głosem:
— Moja ciotko, herbatnik już napełniony, czy mogę zrobić herbatę. Możeby i pani wypiła filiżankę?
— Jakto! herbatnik już napełniony! — zawołała ochmistrzyni, obracając się spiesznie. — Rzeczywiście, on prawdę mówi, i to bez żadnego nieszczęścia: ah! tym razem trzeba to chyba w kominie węglem zapisać, mój kochany chłopcze.
— Doprawdy, moja przyjaciółko — odezwała się dziewica głosem lekkiego wyrzutu — jesteś niesprawiedliwa i bez litości. — Poczem zwracając się do młodzieńca, dodała z uśmiechem: — proszę jej nie słuchać, panie Onezym, ta niepoczciwa ciotka zawsze chce pana prześladować, ale ja będę pana bronić. Tymczasem daj mi pan filiżankę herbaty.
— Na Boga żywego! — zawołała ochmistrzyni, śmiejąc się — ten nieszczęśliwy gotów jeszcze rozbić ten piękny serwis, który pan przywiózł z sobą z ostatniej podróży.
Lecz Onezym zawiódł teraz złośliwą przepowiednię ciotki, przyniósł bowiem śmiało i bez żadnego wypadku filiżankę herbaty dziewicy, która rzekła do niego uprzejmie:
— Bardzo dziękuję panu Onezymowi za jego grzeczność.
I słowa te wymówiła z najmilszym uśmiechem, spotkawszy jednocześnie wielkie melancholijne oczy biednego kaleki, które machinalnie zwracały się ku niej, jakgdyby jej szukały. To niepewne i smutne, prawie błagalne spojrzenie wzruszyło dziewicę.
— Niestety! — pomyślała sobie — ani nie spostrzegł, żem się do niego uśmiechnęła; jego biedne i słodkie oczy zdają się błagać przebaczenia za swoje kalectwo.
Myśli te zasmuciły ją tak widocznie, że ochmistrzyni odezwała się do niej:
— Co ci jest, moje dziecię, zdajesz się być zmartwioną?
Dziewica, zmieszana trochę spostrzeżeniem swej ochmistrzyni, odpowiedziała:
— Mylisz się, moja przyjaciółko, nie jestem wcale zmartwiona. Ale przed chwilą mówiłaś o moim ojcu i przypomniałaś mi to, o czem nie mogę zapomnieć, to jest, że już od kilku dni powinien być razem z nami, a tymczasem dotąd nie wraca.
— Ah! mój Boże! przecież pan może być zatrzymany mimowolnie w sprawach swego handlu. Więc ty myślisz, że kiedy kto na wielką skalę zajmuje się handlem wyrobów rueńskich i innych materyj, może przepowiedzieć na oznaczoną godzinę swój powrót do domu? Ileż to razy przytrafia się, że właśnie w chwili wyjazdu zawiązuje się jaki nowy interes, i wtedy człowiek mimowolnie zmuszony jest pozostać.
— Moja ciotka ma słuszność — rzekł Onezym — rozmaite obroty handlowe są częstokroć tak nieprzewidziane!
— To prawda, panie Onezym...
— A nie pamiętasz o tem, że moje dziecię dodała ochmistrzyni — nie pamiętasz o tem, że Pan nigdy nie chce wracać do domu, ażeby ci nie przywiózł rozmaitych ładnych rzeczy, zawsze z angielskich fabryk... i dlaczegóż to?... ponieważ są one rzadsze i więcej poszukiwane... ponieważ to owoc zakazany.
— O! tak... ten dobry i kochany ojciec obsypuje mnie tysiącznemi dowodami swej miłości i za każdym razem kiedy mnie opuszcza... narówni ze mną płacze...
— Dlatego też Pan ma słuszność za sobą, i jeśli podróżuje, to dla twego dobra, moje dziecię. Chcę, ażeby moja córka była bogatą, mówił do mnie może dwa miesiące temu, przed swoim wyjazdem. Jeszcze jedna albo dwie dobre wycieczki, a posag jej będzie gotowy, wtedy, na honor! niech djabli wezmą mój handel rueński; nie opuszczę już mego kochanego dziecka.
— Daj Boże, ażeby ta chwila jak najprędzej nadeszła — odpowiedziała panienka z westchnieniem — nie będę spokojna i szczęśliwa, dopóki ten dobry i ukochany ojciec nie pozostanie przy mnie na zawsze. W oddaleniu człowiek zawsze doznaje takiej trwogi!
— Trwogi?... O mój ty nieszczęśliwy i kochany tchórzu — zawołała czule ochmistrzyni — trwogi? z jakiegoż powodu? jakież to niebezpieczeństwo może grozić takiemu zacnemu negocjantowi, jak Pan? który się niczem innem nie zajmuje jak swemi interesami i który sobie podróżuje w dobrym powozie, ażeby się mógł zatrzymać, gdzie mu się spodoba, który sobie jedzie od miasta do miasta dla zostawienia swoich próbek? Jeszcze raz powtarzam... gdzie tu jest jakie niebezpieczeństwo? Zresztą, jeździ tylko we dnie, a nadto zawsze jeszcze ma ze sobą swego towarzysza, który wiesz o tem dobrze, w ogieńby poszedł za Panem, ten stary, poczciwy sługa, chociaż możnaby powiedzieć, że wisi nad nim jakieś smutne przeznaczenie.
— Biedny człowiek, to prawda, gdyż w każdej podróży mego ojca staje się ofiarą jakiegoś wypadku...
— Tak, bo to jest stary wścibski, który musi wszędzie wtrącić swój nos, i który, co ważniejsze, jest bardzo niezgrabny (nie przymawiam ci bynajmniej, mój kuzynie), lecz pomimo tego byłby on najtroskliwszym stróżem w chorobie, gdyby wypadek zrządził, że Pan miałby zasłabnąć w drodze. Więc pytam się jeszcze, czego tu się lękać, moje dziecię?
— Niczego, masz słuszność.
— Pomyśl coby to było, gdybyś miała, jak tyle innych kobiet, ojca wojskowego, w armji?
— Ah! moja przyjaciółko! co mówisz? będąc tak słabą i tkliwą, potrafiłażbym się oprzeć ciągłej trwodze, któraby mną miotała. Ja, ustawicznie zajęta myślami, że mój ojciec byłby wystawiony na największe niebezpieczeństwa, na śmierć! Słuchaj, widzisz, na samą myśl o tem...
— Tak, na samą myśl o tem jużeś zbladła i drżysz cała. Nie dziwi mnie to, moje biedne dziecię, znam twoje przywiązanie do twego czcigodnego ojca. Ale odpędźmy te smutne myśli, i ażeby się rozerwać, Onezym będzie dalej czytał gazetę, czy chcesz?
— Bardzo chętnie, jeśli pan Onezym nie jest zmęczony.
— Nie, pani — odpowiedział młodzieniec — jest tu artykuł, który panią zajmie...
— O czemże to, panie Onezym?
— Jest to jeszcze jeden znakomity czyn tego sławnego korsarza z Dieppe, o którym dzisiaj tyle mówią, i którego przezwano plagą anglików.
— Moje dziecię, obawiam się, aby nie było zbyt wzruszające dla ciebie — rzekła ochmistrzyni — jesteś dzisiaj tak rozdrażnioną.
— Panie Onezym — rzekła dziewica z uśmiechem — czy ta historja zakrawa na bardzo straszną, bardzo przerażającą?
— Nie zdaje mi się, pani, gdyż mowa tu jest o jakiejś ucieczce. Taki przynajmniej jest tytuł tego artykułu:
„Ucieczka nieustraszonego korsarza, kapitana Kamienne-serce, który, jako ofiara piekielnej zdrady, został porwany z ziemi francuskiej przez wysłańców angielskich“.
— W samej rzeczy, to musi być ciekawe — odpowiedziała Sabina. — Racz pan czytać, panie Onezym. Jeśli zdawać mi się będzie zbyt okropnem, to poproszę pana, ażebyś przestał.
Młodzieniec zaczął czytać następujący opis ucieczki kapitana Kamienne-serce.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.