Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Gniew/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XVI.

Pan Florydor Verduron, ujrzawszy Sabinę, rozpoczął natychmiast swoje ceremonjalne ukłony; dziewica zarumieniona odpłaciła mu podobnąż grzecznością, nie spodziewała się bowiem spotkać obcego człowieka w ogrodzie.
Segoffin, domyślając się z trwogą, że tajemnica Iwona zostanie lada chwilę odkrytą w obecności Sabiny, postanowił chwycić się rozpaczliwego kroku; i pragnąc za jakąbądź cenę oddalić armatora, przerwał mu jego ukłony, mówiąc do niego:
— Teraz, panie Verduron, pójdź pan ze mną udamy się do mego pana...
— Ale, Segoffinie — rzekła Sabina czyż nie wiesz, że mój ojciec wyszedł?
— Niech pani będzie spokojna, wiem ja, gdzie go poszukać. — I ruszywszy z miejsca kiwnął na armatora, mówiąc do niego: Pójdźmy, pójdźmy.
— Dalekoby lepiej pan uczynił, gdyby tutaj zaczekał na mego ojca — rzekła dziewica uprzejmie — powiedział mi bowiem, że wkrótce nadejdzie, możesz się z nim minąć, Segoffinie, i tym sposobem narazić pana na niepotrzebną przechadzkę.
— Nie, nie, niech pani będzie spokojna, czas jest prześliczny, a ja wiem o bardzo ładnej ścieżce, którą ojciec pani zapewne będzie wracać.
— A jeżeli powróci inną drogą — wtrąciła Zuzanna, usposobiona nader życzliwie dla armatora z powodu jego grzeczności — narażasz tylko pana na utrudzającą drogę.
— Ale jeszcze raz powtarzam — zawołał Segoffin niecierpliwie — jeszcze raz powtarzam...
— Mój kochany — rzekł Pan Verduron, przerywając komisantowi Iwona — domyślasz się pewnie, że zanadto jestem grzeczny, albo raczej, że zbyt wielkim jestem egoistą, ażebym nie miał pójść za uprzejmą radą tych pięknych dam i poczekać tutaj na tego kochanego ka...
Bardzo dobrze! — zawołał z pośpiechem Segoffin — bardzo dobrze, nie mówmy już o tem; chciałbym jak najlepiej zrobić, ale dopóki pamiętam, panie Verduron — dodał odsuwając się dosyć znacznie od Sabiny i Zuzanny, i kiwając na armatora, ażeby się zbliżył do niego — słuchajno pan... mam panu coś powiedzieć na osobności.
— Ah! słuchajno, mój kochany — odpowiedział armator tonem czuło romansowym — chcesz widzę koniecznie oddalić mnie od tych pięknych dam? Knujesz chyba jaki spisek przeciwko mojej przyjemności?
— Słowo honoru, panie Verduron — zawołał Segoffin, lękając się już ażeby i to nowe usiłowanie jego nie zostało bezużytecznem — mam panu powiedzieć rzecz nadzwyczajnie ważną, proszę tylko o dwie minuty czasu.
— Dwie minuty! wszakże słyszycie piękne panie — rzekł armator z uśmiechem — o tyle tylko prosi, jakgdyby dwie minuty, spędzone w oddaleniu od tak miłego towarzystwa, nie były dla mnie dwoma wiekami!
— Ah! panie — powiedziała Zuzanna zachwycona tą nową grzecznością — zbyt wiele uprzejmości.
— Widzisz tedy, mój biedny Segoffinie — wtrąciła także Sabina, która zaczynała uważać pana Verduron za bardzo zabawnego — że trzeba ci będzie ulec.
Pan Verduron zbyt wiele przywiązywał znaczenia do zalecania się kobietom, ażeby się miał przychylić do żądania Segoffina, żądania, którego ważności nie domyślał się bynajmniej. Dlatego też odpowiedział mu głosem najswawolniejszym na jaki tylko potrafił się zdobyć.
— Daj pokój, mój przyjacielu, nie przybieraj tego grubego i strasznego głosu, mógłbyś bowiem przestraszyć te piękne damy, przyrzekam ci osobną audjencję, skoro nas tylko pozbawią swojej miłej obecności.
— Dobrze więc, w takim razie, pozwól pan przynajmniej, ażebym mu powiedział — zawołał nieszczęśliwy Segoffin, przywiedziony do ostateczności i zbliżając się do armatora, ażeby się z nim po cichu rozmówić.
Ale ten cofnął się mówiąc z uśmiechem:
— Szeptać sobie do ucha w obecności dam; ej do licha! chyba uważasz mnie za grubianina, za człowieka dzikiego, za ludożercę, ten niegodziwiec chce mnie zgubić w waszej opinji, piękne panie.
— O! bo pan nie zna zapewne uporu Segoffina! — dodała Zuzanna — kiedy mu co w głowę zajedzie, niepodobna wtedy wyrugować mu tego z myśli.
Komisant Iwona nic już nie odpowiedział i zbliżył się do towarzystwa trzech osób z miną człowieka, który podda je się wszelkim skutkom swego rozpaczliwego położenia.
— A więc — rzekł armator zwracając się grzecznie do Sabiny — mam zaszczyt mówić z panną Cloarek?
— Tak jest panie — odpowiedziała dziewica — a pan jest zapewne jednym z przyjaciół mego ojca?
— Ojciec pani nie ma wierniejszego przyjaciela ode mnie, i byłbym bardzo niewdzięcznym gdybym inaczej postępował, tyle mu jestem winien.
— Więc ojciec mój był tak szczęśliwy, że zdołał wyświadczyć panu jakąś usługę?
— Jakąś usługę, pani, on mi zrobił cały mój majątek.
— Majątek pana — powtórzyła Sabina ze zdziwieniem — jakimże to sposobem?
— O! piękna pani, sposobem bardzo prostym, ka...
— Tak, pani — zawołał Segoffin, przerywając nagle.
armatorowi — wszystkie swoje podróże — właśnie to na ratunek pana Cloarek przedsiębrał wszystkie swoje podróże i wycieczki.
— To prawda, pani - odpowiedział armator — w każdej prawie wycieczce znalazła się dla nas bogata zdobycz lecz najlepszą zdobyczą, jaką winien jestem ojcu pani jest ta, że ci mogę złożyć moje hołdy, piękna pani.
W chwili kiedy Sabina siliła się na, danie jakiejś odpowiedzi na zwietrzałe grzeczności pana Verduron, Segoffin, wsunąwszy głowę pomiędzy Sabinę i Zuzannę, powiedział im pocichu:
— Jest to fabrykant na wielką skalę. Sprzedawaliśmy jego wyroby w naszych podróżach i to go nadzwyczajnie zbogaciło.
— W takim razie — mówiła Sabina — pan jest nawpół winnym wszystkich moich niepokojów, jakie mi każde oddalenie mego ojca sprawiało?
— I Bogu tylko jednemu wiadomo, jak panna Sabina bywała wtedy niespokojna — dodała Zuzanna. — Wystaw pan sobie, że prawie zawsze była w ustawicznej trwodze, jak gdyby jej ojciec narażał się na jakie bądź niebezpieczeństwo.
Armator, spojrzawszy ze zdziwieniem na Zuzannę, powiedział:
— Jakie bądź niebezpieczeństwo? Więc ty, piękna pani myślisz, że...
— To szczególne — wtrącił z pośpiechem Segoffin, przerywając panu Verduron z nadzwyczajną wielomównością — to szczególne, jak to ludzie bywają uprzedzeni w niektórych względach. Wyobrażają sobie, że w naszem rzemiośle tylko same róże kwitną; dlatego że ono wiele przynosi, zdaje im się, że dosyć jest tylko się schylić, ażeby zbierać bogactwa, i że my nigdzie nie napotykamy przeciwieństw i oporu, bo jak mówi przysłowie: Trafiła kosa na kamień, tak i my też mamy nieraz do czynienia z kupcami[1] którzy przy poczciwej swojej powierzchowności, niemało przedstawiają nam trudności.
— To prawda, piękna pani — rzekł armator do Sabiny — trudno sobie wyobrazić jak to nieraz można się oszukać na ich powierzchowności;
— Dlatego też — odpowiedziała dziewica z uśmiechem — nigdy nie można, ufać pozorom.
— Wielka rzecz wtrąciła Zuzanna z szyderstwem to też na tem ograniczają się owe walki i niebezpieczeństwa, o których Segoffin mówi z takiem junactwem.
— Na uczciwość, piękna pani, nie przesadza on wcale; i zapewniam panią, że ostatnia nasza bitwa...
— Bitwa! — zawołała dziewica, skwapliwie przerywając armatorowi i wpatrując się w niego ze zdziwieniem.
— Jakto? — dodała ze swej strony Zuzanna nie mniej także zdumiona — bitwa?... o jakiej to bitwie, pan mówi?
— O bitwie, o walce zaciętej — odpowiedział Segoffin, przerywając także armatorowi — mówimy o rozpaczliwej bitwie pomiędzy nami a jednym niegodziwym kupcem, któremu się niepodobały nasze wyroby rueńskie; ale pan Cloarek i ja wzięliśmy go tak dobrze w obroty, że zabrał od nas ostatnie sto sztuk materji, i...
— Ha! wiecie piękne panie, że on nam niestworzone rzeczy prawi o swoich pakach i towarach! — rzekł pan Verduron, który już kilka razy, ale zawsze daremnie usiłował przerwać Segoffinowi. — Słuchaj, czyś ty głowę stracił, mój kochany!
— Co? ja głowę straciłem? Zuchwalcze, szaleńcem mnie nazywasz! — krzyknął Segoffin groźnym głosem, i zmieniwszy nagle wyraz twarzy, zbliżył się zaczepnie i groźnie do pana Verduron.
Wyznać musimy, że komisant Iwona, zwątpiwszy o sobie, ażeby był w stanie dłużej utrzymać podobną rozmowę z dwoistnem znaczeniem, postanowił nareszcie chwycić się kroku heroicznego celem zabezpieczenia tajemnicy swego pana.
Korzystając tedy u milczenia, w którem pogrążyło armatora zdumienie z powodu tej nagłej zmiany postępowania Segoffina, komisant zawołał głosem jeszcze donośniejszym:
— Tak, jesteś bezczelnym zuchwalcem, stary niegodziwcze.
— Segoffinie — wołała drżąca z przerażenia Sabina — na imię boskie zaklinam cię, co ty mówisz?
— Co znowu! — odezwał się nareszcie armator — ty się ośmielasz traktować mnie w taki sposób, w obecności tych dam?
— Odprowadź natychmiast pannę — rzekł pocichu Segoffin do Zuzanny — bo tu nastąpi okropna scena i ona się przestraszy znowu. — Poczem, przysunąwszy się jeszcze kilka kroków do armatora, zmuszając go do cofnięcia się aż nad brzeg rowu. — Stary upudrowany motylu, co wyglądasz jak szczur z mąki, zobaczysz jakiego mi ty dasz nurka w tym rowie...
I uchwycił za kołnierz pana Verduron, który usiłując daremnie wydrzeć się z rąk jego, zawołał:
— Ależ ten nieszczęśliwy oszalał. Widzianoż kiedy podobnego szaleńca! on mnie znieważa!
— Na Boga! odprowadźże pannę! — powtórzył Segoffin, zwracając się do ochmistrzyni.
Ta nie czekała już rady Segoffina, ażeby Sabinę odprowadzić do domu, zwłaszcza że dziewica zbladła okropnie i drżenie opanowało wszystkie jej członki na widok tak gwałtownej sceny; ale panna Cloarek, pomimo swego przestrachu i próśb ochmistrzyni nie chciała się oddalić, uważając za pewien rodzaj podłości zostawienia przyjaciela swego ojca na łup niecnego obejścia się z nim Segoffina, dlatego, wydzierając się z rąk Zuzanny, zbliżyła się do obu mężczyzn, i w oburzeniu swojem zawołała:
— Segoffinie, postępowanie twoje jest haniebne; w imieniu ojca mojego nakazuję ci, ażebyś zaprzestał tego zgorszenia.
— Ratunku! on mnie zadusi — błagał osłabionym głosem pan Florydor Verduron, tuląc się do barjery, stojącej nad rowem. — Ah, ty nieszczęśliwy szaleńcze, kapitan ciebie...
Te ostatnie słowa: kapitan ciebie, wymówione na szczęście głosem tak stłumionym, że Sabina ich nie dosłyszała, były właśnie zgubą dla armatora.
Segoffin, pochwyciwszy wpół pana Verduron, przewrócił go nagle przez poręcz, wzniesioną o trzy stopy od ziemi, i obaj zapaśnicy, upadłszy na murawę, stoczyli się na sam dół rowu, gdy tymczasem Sabina, nie mogąc już dłużej znieść swojego przerażenia, jakie ten ostatni wypadek w niej spowodował, zemdlała w objęciach Zuzanny.
— Tereso, ratunku, panna zemdlała — krzyczała ochmistrzyni — ratunku!
Młoda służąca przybiegła natychmiast, i z jej pomocą Sabina została przeniesioną do domu.
To wezwanie na ratunek odbiło się o uszy Segoffina, leżącego w głębi rowu i trzymającego pod sobą armatora, który zaczynał już nieco przychodzić do siebie z pierwszego oburzenia po owem gwałtownem stoczeniu się z góry.
— Panna mdleje, więc nie potrzebuję się już lękać o naszą tajemnicę — pomyślał w duchu Segoffin.
Jakoż usiadłszy na krawędzi rowu, przypatrywał się z największą w świecie obojętnością panu Florydorowi Verduron; ten, zbłocony, zadyszany, z głową potarganą, pozbawioną pudru i ubiorem pomiętym, podniósł się z wielką trudnością, i chwiejący się jeszcze, oparł się o mur wzniesiony nad rowem. Zdziwienie i gniew armatora były tak wielkie, że w pierwszej chwili nie mógł znaleźć ani jednego wyrazu na odmalowanie swego oburzenia;
tylko policzki jego nadymały się gwałtownie w miarę szybkiego podnoszenia się piersi, które także wzdymała nieubłagana wściekłość; lecz jeżeli usta jego były nieme, za to wzrokiem rzucał piorunujące pociski na Segoffina. Komisant, korzystając z tego milczenia, rzekł do armatora słodkim i łagodnym głosem, jak gdyby w dalszym ciągu najspokojniejszej w świecie rozmowy.
— Teraz, mój zacny panie Verduron, wytłumaczę panu, dlaczego prosiłem pana, ażebyś raczył udać się ze mną w to ustronie.
— Nędzniku — zawołał armator przywiedziony do wściekłości tą zimną krwią swego przeciwnika — ośmieliłeś się porwać na mnie, znieważyć...
— Ba! to pańska wina, mój dobry panie Verduron.
— Co za zuchwalstwo!
— Prosiłem pana o chwilkę rozmowy w szczególnym interesie, ale pan odmówiłeś. Musiałem więc tak manewrować, ażeby koniecznie uzyskać tę rozmowę, którą właśnie mam przyjemność prowadzić teraz z panem.
— Dobrze, dobrze, do gwałtu dodawaj jeszcze i szyderstwa: już to kapitan wymierzy ci sprawiedliwość, stary rozbójniku — zawołał armator okropnie zagniewanym głosem. Potem przypatrzywszy się przykrej spadzistości rowu, dodał — nie potrafię teraz żadną miarą, przy mojej tuszy dostać się na górę; będę musiał wołać o pomoc; zażądać drabiny, albo też kazać się windować na linie. Ah! ty łotrze Segoffinie, żeby mnie tu postawić w tak śmiesznem położeniu i to jeszcze w obecności dam!
Prawdę powiedziawszy, stary sługa Iwona cieszył się przez chwilę z odniesionego zwycięstwa, pochlebiając sobie z zadowoleniem, że dowiódł niemałej zręczności w wywinięciu się z tego krytycznego położenia; lecz zaspokoiwszy to chełpliwe zadowolenie, odezwał się serjo do armatora:
— Słuchaj, panie Verduron, przebacz mi pan to wszystko com panu uczynił, ale, na honor, zniewolony byłem do tego.
— Co! ty śmiesz jeszcze...
— Posłuchaj że pan cierpliwie. Pan Cloarek dla bardzo ważnych powodów ukrywał aż dotąd przed swoją córką, że jest korsarzem i że odbywał rozmaite wycieczki...
— Czy być może! — zawołał armator przechodząc z gniewu w zdziwienie. — Więc on dlatego ukrywał przede mną swoje mieszkanie, które z taką trudnością zdołałem nareszcie wynaleźć?
— Nie inaczej, i ażeby się mógł od czasu do czasu oddalać z domu, udawał zwykle, że się trudni handlem komisowym wyrobów rueńskich i innych towarów.
— To być nie może!
— Stąd też pojmujesz pan moje pomieszanie i obawę, kiedym pana ujrzał niespodzianie w naszym domu.
— Więc to dlatego, ażeby mnie prosić o zachowanie tajemnicy?
— Chciałem z panem mówić na osobności.
— Nie mogę wyjść z podziwu. Jakież to szczęście że się nie zdradziło tajemnicy kapitana! Onby mi tego nigdy nie przebaczył. Teraz, kiedy sobie przypomnę tę dwuznaczną rozmowę, domyślam się wszystkiego.
— Ale ponieważ taka rozmowa była dla mnie jak przechadzka po rozżarzonych węglach, stoczyłem pana w głąb tego rowu, dlatego tylko, ażeby go oddalić od panny Cloarek i jej ochmistrzyni; środek ten był trochę grubjański, ale co się stało, odstać się nie może.
— Segoffinie przebaczam ci — zawołał pan Verduron wspaniałomyślnie — przekonywam się nawet, żeś bardzo zręcznie postąpił, gdyż...
Dalsza rozmowa dwóch mieszkańców rowu została przerwana odgłosem szybkich kroków i mową pana Cloarek, który wołał:
— Gdzież to, gdzie oni są?
— Niestety! mój Boże! oni obydwaj wpadli do rowu — odpowiedział głos Teresy.
Wkrótce Iwon stanął nad barjerą.
Na widok swego armatora, pan Cloarek stanął jak skamieniały; potem, pomyślawszy, że obecność pana Verduron mogła była zdradzić tajemnicę, którą dotąd tak starannie ukrywał, zbladł z gniewu i obawy mówiąc:
— Przeklęty człowiek!... Pan tutaj... jak się odważyłeś...
Segoffin, pomimo że kulawy, dosyć jeszcze był zwinny i w trzech skokach wdrapał się na górę, mówiąc do Iwona:
— Panie Cloarek, uspokój się pan. Panna Sabina i Zuzanna nic jeszcze nie wiedzą...
— Ah, dzięki Bogu! — rzekł Cloarek, uspokojony w swojej najokropniejszej obawie — oddycham przecież... moja córka nic nie wie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.
  1. Korsarze nazywają statki kupieckie, kupcami; lecz częstokroć i statki wojenne przybierają powierzchowność tych statków, dla podejścia korsarzy.