Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Gniew/Rozdział XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VI Cały tekst |
Cloarek, uspokojony co do następstw, jakie mogłyby pociągnąć za sobą odwiedziny jego armatora, chciał się dowiedzieć o celu jego przybycia; przedewszystkiem jednak trzeba było pomyśleć o środkach wydobycia go z rowu, Segoffin poszedł poszukiwać linki, rzucił jednak jej koniec panu Florydowi Verduron, który uchwycił ją i przy jej pomocy zdołał nareszcie dostać się na górę.
— Pójdź pan do mego domu — rzekł do niego Cloarek nie tając wcale swego niezadowolenia — musisz mi się pan wytłumaczyć, dlaczego pozwoliłeś sobie, mimo ukrycia, w jakiem życzyłem sobie pozostać, szukać mnie aż tutaj, narażając mnie może na największe z tego powodu nieszczęście.
— Dowie się pan o wszystkiem, kochany kapitanie — odpowiedział Florydor Verduron.
I kiedy nieszczęśliwy armator starał się wszelkiemi siłami naprawić nieład swej toalety narażonej na wielkie niebezpieczeństwo w czasie jego upadku do rowu, Segoffin opowiedział swemu panu wszystko, co zaszło od chwili przybycia pana Verduron.
— Zawsze jesteś wierny i rozsądny, mój poczciwy Segoffinie — rzekł Cloarek ze wzruszeniem wysłuchawszy jego opowiadania. — Twoją przytomnością umysłu i zręcznością ocaliłeś naszą tajemnicę.
— A jakże się panna miewa, panie Iwonie? Bardzo mi przykro, że się stałem powodem takiego jej przestrachu, zwłaszcza że jest tak nadzwyczajnie tkliwą, ale z dwojga złego musiałem wybrać mniejsze.
— Teraz już jest daleko lepiej, kiedym powrócił; właśnie przed chwilą dopiero odzyskała przytomność, zawsze jeszcze jest bardzo osłabiona; ależ to Zuzanna, która jest nadzwyczajnie oburzona na ciebie, opowiadała mi, że po rozmowie najspokojniejszej w świecie z jakimś negocjantem, moim przyjacielem, rzuciłeś się nagle jak szalony na niego i obaj stoczyliście się do rowu. Nie domyślając się niczego z tego opowiadania, przybiegłem tutaj i widzę, teraz, że wyświadczyłeś mi nową i wielką usługę...
— Kochany kapitanie — rzekł armator kończąc porządkowanie toalety — proszę pana bardzo, ażebyś mnie już nie przedstawiał twoim pięknym damom, wyglądam okropnie, rów jest zapełniony błotem i wstydziłbym się stawić przed oczyma twojej zachwycającej córki.
— Bądź pan spokojny — odpowiedział Cloarek z niechęcią — nie mam najmniejszej chęci do tego.
I przeprowadziwszy pana Verduron przez korytarz poboczny, Cloarek przyjął go w swoim gabinecie.
Segoffin zabierał się już do wyjścia, gdy armator rzekł do niego:
— Jeśli kapitan zezwoli, mógłbyś pozostać, mój waleczny chłopcze, twoje zdanie może nam być bardzo pożyteczne.
— Cóż to znaczy — zapytał Cloarek.
— Każ pan staremu Segoffinowi dobrze zamknąć drzwi, kochany kapitanie, a dowie się pan o wszystkiem.
Iwon, zdziwiony i zniecierpliwiony zarazem, skinął na starego sługę, ażeby pozostał i rzekł do armatora:
— Czy mi pan odpowie nareszcie, dlaczego aż tutaj za mną przybyłeś i czemu nie chciałeś szanować tajemnicy, którą postanowiłem jeszcze dłużej zachować?
— Odpowiem na wszystkie twoje pytania, kochany kapitanie — odpowiedział pan Verduron, przybierając powoli zwykłą sobie swobodę i wesołość. — Otóż, przystępując do rzeczy, powiem panu przedewszystkiem, że odbędziemy tutaj małą radę wojenną.
— Radę wojenną? — powtórzył Cloarek — czyś pan oszalał?
— Wcale nie, waleczny kapitanie, gdyż przybywam zaproponować panu zdobycz wynoszącą najmniej cztery do pięciukroć stu tysięcy franków, na własną pana osobę.
— Miałbym wyruszyć jeszcze na morze — rzekł Cloarek, potrząsając głową — wyrzekłem się już wszelkich wypraw.
— Tak jest, niestety! objawił mi pan już to smutne postanowienie, i zamiast pozostać królem armatorów w Dieppe, dlatego, że miałem szczęście i zaszczyt uzbrajać statki dla sławnego kapitana Kamienne-serce, dziś jestem tylko...
— Kiedy mówimy o tem — rzekł Cloarek, przerywając panu Verduron — powiedz mi, jakiem prawem pozwoliłeś sobie wydrukować list poufny, w którym donosiłem panu o mojem porwaniu i o mojem wyswobodzeniu?
— Jakto, waleczny kapitanie, przecież to był najsmaczniejszy kąsek dla wszystkich czytelników Dziennika Cesarstwa, którzy, równie jak cały świat, z upragnieniem chwytają wszystko, co tylko dotyczy najodważniejszego, najznakomitszego naszego korsarza.
— Zanadto pan jest grzeczny, ale niedelikatność ta z pana strony była mi bardzo przykra.
— Kiedy skromność pana tak się obraziła, kochany kapitanie, ileżby ona to ucierpiała z powodu dzisiejszego artykułu.
— Jakto z powodu jakiego artykułu?
— Bo znowu o panu mowa w Dzienniku Cesarstwa, który dzisiaj rano czytałem.
— I cóż tam o mnie mówią? — zawołał Cloarek, lękając się o swoją tajemnicę i przypominając sobie, że dziennik ten czytywany bywał i w jego domu. — Do pioruna! czy to jaka nowa niedelikatność z twojej strony?
— Uspokój się pan, kochany kapitanie, jest tam tylko mowa o nieustraszonym korsarzu Kamienne-serce, jego sposobie walczenia, uderzania na nieprzyjaciela i t. d., słowem same szczegóły o marynarzu, ale nic o człowieku prywatnym.
— I to już za wiele — przerwał Cloarek z niecierpliwością, chociaż uspokojony w swej obawie. — W tem wszystkiem uważam postępowanie pana za bardzo niewłaściwe.
— Przynajmniej, mój kochany kapitanie, nie uczyniłem tego w złych chęciach, a zresztą, co się stało, odstać się nie może, jak powiada ten stary Segoffin, i niema grzechu, któregoby przebaczyć nie można, nieprawdaż?
— Mniejsza o to, ale mów pan dalej, albo raczej, jak mi się zdaje, nie potrzebujesz już nic więcej mówić. Przybyłeś tutaj, ażeby mi zaproponować nową wyprawę, nie zrobię tego, to rzecz więc skończona.
— O! wcale nie, kochany kapitanie, rzecz nie jest skończona; poświęć mi pan tylko dwie minuty uwagi. Słuchaj pan. Idzie tu o trzymasztowy okręt Kompanji Indyjskiej, naładowany sztabami srebra i złota i monetą bitą, wartości dwóch miljonów franków. Czy pan rozumie... dwa miljony franków.
— Mało mnie to obchodzi.
— Słuchaj pan. Okręt ten został bardzo uszkodzony w czasie ostatniego wichru; obecnie jest na reperacji w Jersy, i jutro wieczorem z podniesieniem się morza ma puścić się w dalszą drogę, pod eskortą jednej korwety wojennej. Na teraz nic już panu więcej nie powiem.
— I ma pan słuszność. Gdyby nawet ten statek naładowany był dziesięciu miljonami, nie wypłynąłbym dla niego na morze, jakem już panu raz powiedział.
— Powiedziałeś mi pan, to prawda, kochany kapitanie: ale to nie jest jeszcze ostatnie słowo pana, a to dla kilku ważnych powodów.
— Nigdy dwóch słów nie daję.
— Ani ja, kochany kapitanie; ale co robić... częstokroć... mimowolnie... okoliczności...
— Jeszcze raz powtarzam: nie, więc nie.
— Powiedziałeś pan: nie, to dobrze! teraz pan powie, tak. Oto cała rzecz, kochany kapitanie — rzekł armator, jak gdyby był najpewniejszym swego zdania.
— Panie Verduron — krzyknął Cloarek uderzając nogą o ziemię — dosyć tego!... dosyć!...
— Poco pan drażnisz daremnie pana Iwona — szepnął pocichu Segoffin do armatora — ja go znam dobrze, mogłaby cię jeszcze spotkać jaka burza, a ponieważ nie widzę na panu żadnego konduktora, domyślasz się zatem...
— Mój kochany kapitanie — dodał pan Verduron — o to tylko pana proszę, ażebyś mi jeszcze pięć minut czasu poświęcił i zgoda!
— Kończ pan, kończ.
— Z załączającego się tutaj dziennika angielskiego, który jest zarazem dowodem, że wiadomość pochodzi z dobrego źródła — mówił armator, oddając Iwonowi gazetę — przekona się pan, że korweta wojenna Vangard, która prowadzi ten bogaty i soczysty statek, pozostaje pod dowództwem kapitana Blak.
— Kapitana Blak! — zawołał Cloarek.
— Jego samego — odpowiedział Verduron. — Jest to, jak panu wiadomo, jeden z najwaleczniejszych kapitanów marynarki angielskiej; a na nasze nieszczęście, człowiek ten zawsze był szczęśliwy we wszystkich potyczkach z naszemi okrętami, przezwano, go dostarczycielem pontonów.
— Ponieważ to on prowadzi ten bogaty statek, przyjemnieby mi było, chociażby mnie to miało kosztować moje ostatnie oko — rzekł Segoffin — przyjemnieby mi bardzo było umieścić wygodnie 18 funtową kulę w brzuchu tego dostarczyciela pontonów; ale do stu piskorzy ja nie mam szczęścia.
— Spotka cię jeszcze to szczęście, spotka, mój stary morski wilku.
— Kiedy ja nie mam łaski u Pana Boga, mój panie Verduron.
— I cóż, kochany kapitanie — odezwał się po chwili armator — milczenie pana daje mi do zrozumienia, że przyjmujesz; byłem tego pewny. Cóż u licha! pomyśl pan tylko jaki to zaszczyt, jaka korzyść! cztery do pięciukroć stu tysięcy franków łupu! i przyprowadzić tego Vangarda na linie Głowni Piekielnej; wszystko w przeciągu czterdziestu ośmiu godzin, ani mniej, ani więcej, schować do kieszeni pół miljona i pochwycić dostarczyciela pontonów.
Na imię kapitana Blak, rzeczywiście przezwanego dostarczycielem pontonów, tych grobów pływających, gdzie każdy strażnik angielski był katem, a każdy jeniec francuski męczennikiem, Cloarek zadrżał; pulsa jego i pięści dwukrotnie ścisnęły się konwulsyjnie.
Segoffin, przyzwyczajony już od dawna do badania rysów swego pana, przypatrywał mu się bardzo uważnie; poczem rzekł pocichu do armatora, kiwając nieznacznie głową.
— Działa to już trochę, ale to jeszcze nie dosyć, krew zawrzała dopiero, ale wrzeć jeszcze nie będzie.
Przepowiednie Segoffina sprawdziły się wkrótce; gniewny rumieniec przeszedł tylko jak burzliwa chmura po licach Iwona. Rysy jego zachmurzone i posępne, wypogodziły się wkrótce, uspokoił się i odpowiedział panu Verduron, uśmiechając się.
— Zręczny z pana kusiciel, ale ja mam talizman na pana; jest to przyrzeczenie dane mej córce, że jej już nigdy nie odstąpię; widział ją pan i pojmuje pan zapewne, że dotrzymam mego ślubu.
— Bezwątpienia, panna Cloarek jest zachwycająca, kochany kapitanie, ale pan nie zaniedba tak pięknej sposobności; zmierzyć się z kapitanem Blak i zdobyć dwa miljony, to będzie wieńcem pana korsarskiego zawodu.
— Nie nalegaj pan na mnie.
— Kapitanie, mój kochany kapitanie!
— To być nie może! powtarzam.
— Segoffinie, mój stary wilku morski, połączże się ze mną: wpakujesz twoją 18 funtową kulkę w brzuch kapitana Blak, ręczę ci za to, stary żarłoku!
— Segoffin wie dobrze, że nie cofam mego słowa, panie Verduron; jeszcze raz tedy powtarzam: nie.
— Ha, do pioruna! są widzę ludzie nieuleczalni, egoistyczni — zawołał armator przywiedziony do wściekłości tą odmową Iwona — a pan należy do rzędu tych ludzi, kapitanie!
— Czy tak, żartujesz sobie, panie Verduron — odpowiedział Cloarek, uśmiechając się na ten dziwny wyskok armatora — z łatwością pan rozprawia, jak uważam, o bitwach, ale proszę mi powiedzieć, z czyjej tu strony będzie egoizm? Pan siedzi sobie spokojnie w swoim kantorze w Dieppe, gdy tymczasem marynarze statków, które pan tylko uzbraja, narażają się na wątpliwy los najokropniejszych częstokroć bitew...
— Jakto! więc ja nic nie narażam? — zawołał Verduron — a te kule i strzały, które do mnie wymierzają?
— Ha, ha! — wrzasnął Segoffin — na uczciwość, nie wiedziałem dotąd, że to i pan ma zwyczaj przyjmowania gradu kul i kartaczów.
— Niezawodnie, mój panie! wszakże je przyjmuję w moim statku! Dlatego też, któż to opłaca wszystkie reparacje i naprawy, jeżeli nie wasz sługa?... a rany, a ręce, a nogi odcięte... zapewne to wszystko nic nie znaczy... co?
— Ha, ha! — odezwał się znowu Segoffin — więc ma pan także i ten zły zwyczaj tracenia wszelkiego rodzaju rąk i nóg? Mój Boże! jakiż to biedny człowiek. Do stu piskorzy, co to za nieszczęście!
— Udawaj, że nic nie wiesz, stary szatanie! Czyliż to w waszej ostatniej i zaciętej walce nie miałem pięciu nóg i trzech rąk amputowanych? przypomnij no sobie, że każdy odcięty członek kosztuje mnie pięćdziesiąt talarów pensji i porachuj wszystko.
— Ale trzeba także powiedzieć, że kiedy kto utraci głowę, to pan nic za to nie płaci — rzekł Segoffin.
— Nie idzie tu o żarty, ale o sprawiedliwą odpowiedź — zawołał armator z coraz większym zapałem — bo zważywszy rzeczy należycie, wszakże wszystko robię, co tylko jest w mojej możności, ażeby was zaopatrzyć doskonałym ekwipażem? Czy pan myśli, kapitanie, że nadzieja małej pensyjki, na przypadek większych uszkodzeń nie dodaje serca naszym majtkom, i nie czyni ich prawdziwymi opętańcami w ogniu? I to ja, puszczając krew ze wszystkich moich członków, muszę być za to wynagrodzony najczarniejszą niewdzięcznością!
— Wszystko, co pan mówi, jest bardzo śmieszne — rzekł Cloarek, wzruszając ramionami — wszakże ja majątek pana w czwórnasób pomnożyłem.
— Ale dlatego, że pan kapitan Kamienne-serce ma dostateczny majątek — zawołał armator — to już nie dba o to wcale, czy inni mają go także lub nie.
— Panie Verduron — rzekł Cloarek — dotąd byłeś tylko śmieszny, ale teraz stajesz się już zabawny; to niemały postęp.
— Ja nawet znajduję — dodał Segoffin tonem moralisty — że co do pana armatora, możnaby powiedzieć, iż na swoje stare lata podjął się trudnej roli buffona.
— Czy tak — zawołał armator do rozpaczy przywiedziony — dobrze więc! zdaje wam się, że ja żartuję... najlepszy żart będzie tego, kto na końcu zażartuje.
— Uspokój się, kochany panie Verduron, uspokój się — rzekł Cloarek — dzięki Bogu nie zbywa przecież w Dieppe na walecznych kapitanach korsarskich, i nie jeden jest równie zdolny do dowodzenia Głownią Piekielną, do udania się do Jersey, celem zdobycia tego bogatego łupu i stoczenia porządnej bitwy z kapitanem Blak. Chociaż przyznam się panu, że ta bitwa jest jedyną rzeczą, której dzisiaj żałuję.
— Więc pan odmawia, kapitanie?
— Po raz dziesiąty, odmawiam.
— Stanowczo?
— Daj mi pan pokój, już dosyć tego.
— A więc — odpowiedział śmiało armator — to co chciałem uzyskać od pana prośbą i przekonywaniem, uzyskam teraz innym sposobem.
— Co on mówi — rzekł Cloarek, spoglądając na Segoffina.
— Jakieś głupstwo — odpowiedział kanonier — buffon zawsze buffonuje.
— Pan to czuje, kapitanie — mówił dalej Verduron tonem szyderczym i groźnym — że człowiek nie tak łatwo wyrzeka się zdobyczy pół miljona franków. Dlatego też, chociaż nie spodziewałem się odmowy ze strony pana, w przezorności mojej przedsięwziąłem jednak stosowne środki.
— Przedsięwziąłeś pan jakieś środki?
— Głownia Piekielna stoi na kotwicy w Hawrze, gdzie właśnie dzisiaj rano przybyła.
— To ona była — zawołał Segoffin — nie omyliłem się wcale, to ona lawirowała przed trzema godzinami.
— Bryg! — powtórzył Cloarek — nasz bryg stoi w Hawrze?
— Tak, panie Iwonie, ale zupełnie przebrany, o! przebrany do niepoznania, gdyż ja sam co go znam jak własne dziecko, wątpiłem jeszcze — odpowiedział kanonier. Wyobraź pan sobie, że go pomazali na szaro, jak perukarza jakiego, z szerokim żółtym pasem; ale to wygląda zupełnie po mieszczańsku, szkaradnie... paskudnie! A w takim stroju jego, niktby się nie domyślił na nim ani jednego działa, ale dzięki Bogu za to, bo nasi kochani majtkowie wstydziliby się tego okropnie!
Do pioruna — rzekł Cloarek — czy mnie pan objaśni nareszcie co to wszystko ma znaczyć!..
— Znaczy to, kapitanie — odpowiedział armator triumfująco — żem zmienił barwę brygu; kazałem także podwyższyć jego parapety urządzeniem ruchomych, pomostów, ażeby przez to zakryć jego baterje, a to wszystko czyni go zupełnie do siebie niepodobnym; wielka to przezorność, bo Głownia Piekielna tyle już wyrządziła złego Anglikom, że rysopis jej oddano wszystkim okrętom brytańskim. Otóż skutkiem tego nowego przebrania dostanie się pan z największą łatwością do Jersey.
— Ah! — rzekł Cloarek powściągając się jeszcze — to pan ciągle obstajesz przy swojem?
— I nie myślę wcale ustąpić, mój kapitanie, bo jestem pana pewien. Tak jest, a to w taki sposób: ekwipaż jest w największym zapale; nadzieja nowej wyprawy pod rozkazami pana zapaliła serca tych wcielonych szatanów dzikim ogniem pożądliwości. Oczekują oni pana dzisiaj wieczorem, i uprzedzam pana, że jeżeli za godzinę nie będziesz w Hawrze, to oni za dwie godziny staną tutaj.
Cloarek zdumiony tem silnem postanowieniem armatora, spojrzał najprzód na Segoffina, nie mogąc ani jednym wyrazem na to wszystko odpowiedzieć; poczem, głosem stłumionym od gniewu zawołał:
— Jakto!... Pan śmiesz...
— Mój Boże! jabym się na nic nie odważył, mój kapitanie, tylko majtkowie nasi, a pan wie, że oni potrafią być śmiałymi. Zatem, jeżeli pan odmówi, zobaczysz tu wkrótce stu pięćdziesięciu morskich szatanów z bębnami i piszczałkami na czele, gotowych siłą porwać swego walecznego kapitana Kamienne-serce, dlatego też obawiam się bardzo, ażeby bębny i piszczałki pańskiego ekwipażu nie rozgłosiły zbytecznie twojego incognito.
— Nędzniku! — krzyknął Cloarek, przywiedziony do rozpaczy, czuł bowiem dobrze, że zamiar armatora mógł być urzeczywistniony i byłby się już rzucił na niego, gdyby nie Segoffin, który widząc armatora w prawdziwem niebezpieczeństwie, zasłonił go własnem ciałem, mówiąc do Iwona:
— Ah! panie, on ma pod swoim pudrem siwe włosy... to starzec...
— Bij mnie kapitanie, zabij nawet, jeżeli ci się podoba — zawołał armator — ale tem nie przeszkodzisz wcale majtkom przybyć tutaj, jeżeli sam do nich nie pojedziesz.
— Panie — rzekł Segoffin do swego pana, słuchając pod drzwiami. — Uspokój się pan, nie mów tak głośno, bo słyszę że ktoś nadchodzi.
— Nie wpuszczaj nikogo — zawołał Cloarek.
Segoffin poskoczył ku drzwiom, gdy te otworzyły się nagle, i Zuzanna, blada, przerażona wbiegła do pokoju i załamując ręce, rzekła:
— Ach! panie... pójdź pan... pójdź prędko.
— Cóż się stało?
— Panna...
— Moja córka... cóż jej jest?
— Ah! panie, tak jestem wzruszona, chodź pan, chodź.
Cloarek, zapominając o wszystkiem, wybiegł nagle za ochmistrzynią, zostawiwszy w gabinecie armatora z Segoffinem.
— Panie Verduron — rzekł stary sługa do właściciela okrętu — nie pochlebiając panu, pięknie się wywinąłeś. Teraz mogę tylko jednej rady panu udzielić, to jest, ażebyś się wyniósł jaknajprędzej, natychmiast nawet.
— Tak jest, — odpowiedział armator chwytając z pośpiechem laskę i kapelusz — może ty masz słuszność.
— O! napewno mam słuszność.
— Słuchaj, ty wiesz, że w duszy poczciwy jest ze mnie człowiek, i prawdę powiedziawszy, żałuję, żem się tak daleko posunął co do tej nowej wyprawy, gdyż nie wiedziałem wcale że kapitan ma córkę, i że mu tyle na tem zależy, ażeby przed nią utaić, iż był korsarzem; ale teraz już to nie jest w ludzkiej mocy, ani nawet w mocy kapitana, wstrzymać tych djabelskich majtków od przybycia do niego, jeżeli sam do nich nie pójdzie. Zwąchali oni ogromny łup i zaciętą bitwę, zatem nic ich od tego nie odwiedzie; cokolwiekbym im powiedział, wszystko się na nic nie przyda.
— Tak... wszystko się na nic nie przyda... znam ja ich dobrze... Zatem, ze względu na te wszystkie okoliczności radzę panu wynieść się jak najspieszniej; zastawiłeś pan na kapitana zasadzkę, z której nie wiem jak on się wydobędzie, i dlatego też przy całej mojej dobroci, oburza mnie to bardzo, i chociaż pan pod swoim pudrem masz siwe włosy, mógłbym, do tysiąca piskorzy! mógłbym się omylić co do osoby pana i dopuścić się wszelkiego rodzaju „obelg czynnych i słownych“, jak mawiał dawniej mój pan, kiedy jeszcze był sędzią, i...
Armator nie czekał już końca; gdyż mimo obojętności i łagodnych słówek swoich, zdawało się, że Segoffin lada chwila wybuchnie. Więc też pan Verduron przyśpieszył swoje wyjście i stojąc już na progu, dodał jeszcze te ostatnie słowa:
— Oddalam się... w każdym jednak razie powiedz kapitanowi, że sztab brygu i część jego załogi oczekują go pod Złotą kotwicą na wybrzeżu.
W chwilę potem armator opuścił mieszkanie Iwona Cloarek.
Segoffin zaś udał się ku drzwiom pokoju Sabiny dla dowiedzenia się o powodach ostatniego wypadku, skutkiem ktorego kapitan tak spiesznie wybiegł ze swego gabinetu.