Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Gniew/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XVIII.

Segoffin może już od pół godziny przechadzał się z coraz większem niespokojem po korytarzu, przytykającym do małego saloniku poprzedzającego sypialny pokój Sabiny; od czasu do czasu pierwszy kanonier uważnie nadstawiał ucha, ale nie mógł nic dosłyszeć, prócz jakichś stłumionych, wątpliwych głosów.
Nareszcie spostrzegł Zuzannę, wychodzącą z pokoju z świeżo zapłakanemi oczyma, które właśnie ocierała.
— I cóż! zapytał ją żywo i z obawą — jak się ma panna? cóż się tam dzieje, Zuzanno, odpowiedz, odpowiedzże mi prędzej.
— Pytasz mnie, co się dzieje, niegodziwcze jakiś, kiedy twoja scena gwałtowna dzisiejszego poranku, z tym uczciwym negocjantem, który jest tak grzeczny, wprawiła pannę w najopłakańszy stan, teraz jest bardzo chora!
— Przypuśćmy, żem źle postąpił, ale ten nerwowy napad panny Sabiny już minął, wszakże mi to sam pan Iwon powiedział, gdy za nami przyszedł do ogrodu.
— Tak jest, sam napad nerwowy minął, ale panna była już tak rozdrażniona, że to co się później stało, uczyniło stan jej jeszcze niebezpieczniejszym.
— Ej do pioruna! toć ja wiem co się stało nad rowem i w rowie, ale powiedz mi o tem, co później nastąpiło.
— Zapewne, stary szaleńcze! musisz wiedzieć o tem co się stało w ogrodzie! Do prawdy nie pojmuję wcale, jak mogłeś tak przyjemnego człowieka zrzucić do rowu!
— Zuzanno — rzekł Segoffin głosem uroczystym i wzruszonym — w imię przywiązania jakie czujemy oboje dla naszych państwa, błagam cię, powiedz mi, co się później stało.
Tkliwy głos starego sługi wzruszył nareszcie Zuzannę.
— O! mój Boże! wszakże ty wiesz dobrze, że jestem pewną twego przywiązania do naszych państwa, ale niekiedy postępowanie twoje jest tak niewłaściwe, tak dzikie, ot dzisiaj rano jeszcze, ale dajmy pokój, nie wspominajmy już o tem. Przed godziną może poszłam po pana na górę.
— Więc cóż?
— Pan przybiegł zaraz do panny, bardzo wtedy płakała, i to, jak zawsze, uspokoiło ją nieco. Nawet i pan także płakał...
— On... cóż się więc stało?
— Niestety... jedyna zgryzota jego życia... odnowiła się boleśnie, niż kiedykolwiek.
— Jakto? — śmierć naszej biednej pani...
— A któż ją przypomniał panu Iwonowi?
— Jego córka!
— Panna Sabina?
— Tak jest. I wyobraź sobie, jak cios ten był okropny dla niego!
— Co ty mówisz? — zawołał Segoffin z trwogą. — Więc panna Sabina wie o tej nieszczęsnej tajemnicy?
— Ona! Dzięki Bogu nie wie o niej, i spodziewam się że nigdy wiedzieć nie będzie.
— W takim razie, Zuzanno, nie rozumiem cię wcale.
— Słuchaj — rzekła ochmistrzyni wyjmując z kieszeni jakiś papier — słuchaj, co było powodem wszystkiego złego.
— Co to jest?
— Dziennik dzisiejszy.
— Więc cóż?
— Obejmuje on nowe szczegóły o tym sławnym korsarzu, kapitanie Kamienne-serce.
— To właśnie, o czem nam ten łotr armator powiedział niedawno — szepnął Segoffin zcicha. Poczem dodał głośno — ale jakiż związek może mieć ten dziennik z naszą...
— Posłuchaj, Segoffinie, tego ustępu, który właśnie jest najważniejszy, a wtedy domyślisz się wszystkiego.
Zuzanna rozłożyła dziennik i przeczytała następujący artykuł, którego tytuł był taki:
Nowe szczegóły o sławnym korsarzu kapitanie Kamienne-serce. Sama powierzchowność kapitana powiększa urok, którym osoba jego jest otoczoną, gdyż każdy z jego majtków gotowy jest poświęcić życie dla niego.
„Ten nieustraszony żeglarz ma około czterdziestu lat wieku; postać jego: wzrostu średniego, wysmukła i silna; rysy męskie i wydatne, wzrok orli; wyniosłość głowy nakazująca, chód pewny, wszystko objawia w nim człowieka zrodzonego do dawania rozkazów; niewiadomem jest jego prawdziwe nazwisko i pochodzenie, lecz wiele osób mniema, że jest Bretończykiem, wnosząc z ubioru, który zawsze ma na sobie w czasie wszystkich swoich wypraw; inni zaś mniemają, że jest rodem z południowych prowincyj i że dlatego tylko przywdziewa strój Bretończyka, że ubiór ten kształtem i dogodnością swoją najlepiej odpowiada obowiązkom i zwyczajom marynarza.
„Jakkolwiekbądź, zdaje nam się, że wyświadczymy pewną usługę naszym czytelnikom, podając im, podług naocznego świadectwa, dokładny opis ubioru, który ten sławny korsarz zawsze miał na sobie w czasie swoich wycieczek; powiadają nawet, że przywiązuje on do tego ubioru jakąś myśl przesądną.
„Kapitan Kamienne-serce ubrany jest zwykle w czarny kaftan i takąż kamizelkę, ozdobione srebrnemi guziczkami; szeroki pas pomarańczowy, na którym jest zawieszona broń jego, utrzymuje szerokie spodnie z białego płótna podobne do majtek holenderskich rybaków lub do spódnic sterników z wyspy Batz; długie kamasze, skórzane i niski a szeroki kapelusz uzupełniają ten ubiór wygodny i poważny zarazem“.
Przeczytawszy ten ustęp, ochmistrzyni dodała:
— Widzisz tedy, Segoffinie, iż przypadek zrządził, że ten korsarz nosi ubiór bretoński, podobny do tego, jaki miał na sobie pan Cloarek w czasie tej nieszczęsnej nocy, kiedy pani umarła, i...
— Ah! — zawołał Segoffin, przerywając ochmistrzyni — lękam się odgadnąć prawdę. Czytając ten artykuł, sądziła panna Sabina że widzi portret owej tajemniczej osoby, którą uważa za mordercę swej matki.
— Niestety tak jest, Segoffinie; to też w pewnym rodzaju obłąkania, powiedziała do pana Cloarek: Mój ojcze... morderca mej matki istnieje... czy ty nie pomścisz jej! Wyobraź sobie teraz rozpacz pana Cloarek. Wywieść swą córkę z błędu, byłoby to oskarżyć siebie samego.
— Więc panna czytała dzisiejszy dziennik po przybyciu pana Iwona?
— Nie inaczej, a to się tak stało: wzruszenie, jakie jej sprawił dzisiejszy twój wybryk, nie wyrzucając ci tego, Segoffinie, uspokoiło się już nieco, ale biedna dziewczyna doznawała jeszcze tego osłabienia, które zwykle u niej następuje po takich napadach. Około jedenastej pan powrócił; zdawał się być bardzo wesoły, równie jak mój siostrzeniec, który mu towarzyszył. „Czy moja córka jest w swoim pokoju“ rzekł radosnym głosem pan Cloarek; „mam dla niej dobrą wiadomość“. Potem, mój Segoffinie, pomimo że nie jestem donosicielką, zmuszona byłam opowiedzieć mu twój wypadek nad rowem z tym zacnym upudrowanym negocjantem, który jest taki grzeczny, i przestrach, jaki wypadek ten sprawił pannie Sabinie.
— Nieinaczej, tak powinnaś była postąpić, ale mów dalej.
— Wskutek tego pan biegnie do swej córki, i znajduje ją daleko lepiej; sam się tedy uspakaja, zaleca jej także spokój, wypoczynek i udaje się do was; jednocześnie powiedział memu siostrzeńcowi, ażeby poszedł do swego pokoju i przygotował jakąś zapiskę, której poprzednio od niego zażądał, (i mówiąc w nawiasie, biedny chłopiec pewnie jeszcze teraz nią jest zajęty w swoim pokoju, nie chciałam go bowiem zasmucać doniesieniem o wypadku panny Sabiny). Ale to rzeczy bardzo nie zmienia; zostaje więc przy mojej ukochanej chorej, w tem Teresa jak zwykle przynosi gazetę; i dla rozerwania panny Sabiny przychodzi mi nieszczęśliwa myśl, podać jej ów dziennik do czytania, otóż przeczytawszy ustęp w którym opisują ubiór korsarza, krzyknęła okropnie i... ale, patrz — rzekła Zuzanna przerywając dalszą mowę — wszakże to pan nadchodzi.
Rzeczywiście — Cloarek, blady i z rozpaczą malującą się w twarzy, wyszedł właśnie z pokoju swej córki.
— Zuzanno, proszę cię, wróć do Sabiny — rzekł do ochmistrzyni wzruszonym głosem — potrzebuje cię na chwilę. — A odwróciwszy się do Segoffina dolał: ty pójdź ze mną...
Stary sługa poszedł za swoim panem do jego pokoju sypialnego.
Cloarek, rzuciwszy się na krzesło dał wolny bieg łzom swoim, które aż dotąd wstrzymywał w obecności Sabiny; zakrył twarz rękoma i wydawał bolesne jęki, przerywane tylko gorzkiem łkaniem.
Na widok tej dotkliwej boleści, Segoffin, który rzadko doznawał tkliwych uczuć, przekonał się, że i jego oczy zwilżyły się także i ze smutkiem w duszy, milczący, stanął obok swego pana.
Po chwili milczenia, Cloarek zawołał bolesnym głosem:
— O! ileż cierpiałem... ile cierpię jeszcze!
— Zuzanna powiedziała mi wszystko. Ten dziennik... ah!...
— Tak, wierzę panu — rzekł Segoffin ze smutkiem — jakież to nieszczęście! — Nie! mój kochany! — rzekł Cloarek z wyrazem największej rozpaczy; nie trudno sobie wyobrazić jak to okropne wspomnienie nieszczęsnej nocy pozostało niezatartem w umyśle tego biednego dziecka! Drżę jeszcze teraz, przypominając sobie z jakim wyrazem przestrachu i zgrozy wołała, w obłąkaniu prawie, ściskając mnie konwulsyjnie w swoich objęciach: „Ojcze! ojcze! ten człowiek... ten morderca matki mojej... żyje“... A gdy, w zdumieniu mojem przypatrywałem się jej rysom, nie dając jej żadnej odpowiedzi, odezwała się z zapałem i gniewem: „Ależ, mój ojcze! ten człowiek, który zabił mą matkę... który zabił twoją żonę... on żyje... To morderstwo... woła o pomstę! a ten człowiek żyje jeszcze“. I po raz pierwszy w łagodnych rysach mego dziecięcia wyczytałem wyraz nienawiści, a nienawiści tej ja jestem przedmiotem. Ah, słuchaj, ta scena otworzyła mą ranę, odnowiła wyrzuty sumienia, a wiesz przecież, czy ja mało wycierpiałem, czy mało pokutowałem za jednę chwilę nieszczęsnego uniesienia...
— Wie pan — rzekł Segoffin po chwili milczenia — co najgorsze jest w tem wszystkiem, to ów spisek naszego armatora, którego niechaj piekło pochłonie.
— Doprawdy, można oszaleć, gdyż jeżeli pozostanę przy mej córce, to cały ekwipaż brygu tutaj przybędzie.
— To niezawodne. Pan zna przecież naszą załogę.
Tak, a wtedy Sabina dowie się także, że ja i morderca jej matki jesteśmy jedną osobą, i to dziecię, na które od tylu lat przelałem wszystkie moje uczucia, to dziecię, które jest mojem życiem, moją jedyną pociechą, to dziecię uczuje dla mnie tylko wstręt i trwogę; chociaż, ty wiesz, ty jeden tylko wiesz prawdziwą i dziwną tajemnicę tego życia, które moja córka za zbrodnię mi poczyta! a jednak, gdyby tajemnica ta została odkrytą, nadałaby mi może prawo do chluby, mógłbym się może nią pysznić! Ale, nie, nie, ona nie powinna nigdy dowiedzieć się o tej tajemnicy! więc ja nic mieć nie będę czembym wstręt jaki życie moje przeszłe w mej córce obudzą potrafił zwalczyć? Ah!... to jest okropne! zawołał Cloarek z wyrazem rozdzierającej boleści.
Nareszcie, po chwili głębokiego zastanowienia, z wzrokiem obłąkanym, ustami złożonemi w szyderski uśmiech, powiedział do siebie:
— Przecież ona jest bogata, kocha uczciwego człowieka, i przez niego jest kochaną. Pozostanie jej Zuzanna i Segoffin. Zamiast czuć wstręt dla mnie, będzie mnie opłakiwała, i śmierć moja będzie dla niej otoczona takąż samą tajemnicą, jak moje życie.
Powiedziawszy te słowa, Cloarek zbliżył się do stołu, na którym leżała para pistoletów.
Segoffin nie spuścił oka ze swego pana; poskoczywszy do pistoletów zaczem jeszcze Cloarek je zdołał uchwycić, korzystał z pierwszej chwili jego zdumienia, i w jednem oka mgnieniu zrzucił na podłogę proch podsypany na ich panewkach, poczem z zimną krwią złożył je napowrót na stole.
— Nieszczęśliwy! — krzyknął Cloarek, nie posiadając się z gniewu — i chwytając swego starego sługę za kołnierz — drogo przypłacisz swoje zuchwalstwo.
— Co znowu, panie Iwonie, poco te dzieciństwa. Zastanów się pan przecież.
— Te pistolety — mówił dalej Cloarek — dlaczego je rozbroiłeś?
I gwałtownie wstrząsnął Segoffinem, który ulegając sile dłoni swego pana, odpowiedział:
— Panie Iwonie, czas uchodzi, panu co innego pozostaje do czynienia, nie trząść swojego starego Segoffina, jakgdyby się na nim gruszki zrodziły. Powtarzam panu, że czas nagli i uchodzi,, a czas jest drogi.
Zimna krew kanoniera przywróciła Iwonowi przytomność, jakoż, rzuciwszy się z żalem na krzesło, powiedział:
— Masz słuszność, jestem szalony. Ale Segoffinie, miej litość nade mną.
— Co znowu! Mój kochany panie! Panu to przemawiać do mnie w ten sposób?
— Co ja mam powiedzieć? co mam uczynić? cała głowa moja w ogniu.
— Czy pan żądasz mojej rady?
— Mów... mów, Segoffinie.
— Oto trzeba udać się do Hawru.
— Opuścić Sabinę w obecnym jej stanie! Zwiększyć jej trwogę nagłym odjazdem i nieobecnością nieodgadnioną, zwłaszcza po moich przyrzeczeniach! Opuścić ją w chwili, kiedy najwięcej potrzebuje mej opieki, przywiązania, w chwili może jej wyjścia za mąż.
— Co, panna Sabina...
— Tak małżeństwo to nie podobało mi się z początku, teraz zaś mam w niem ufność, dla przyszłości mej córki; ale trzeba, ażebym nią mógł kierować, otoczyć dziecię moje ciągłą i ojcowską pieczołowitością, i ja w takiej chwili, miałbym puścić się znowu na morze, narazić moje życie, kiedy ono właśnie jest najpotrzebniejsze dla Sabiny, gdyż teraz odzyskuję całą przytomność, czuję, że przed chwilą byłem szalony, chcąc się zabić. Dziękuję ci, mój stary i wierny przyjacielu, bo oszczędziłeś mi prawdziwej zbrodni.
— Chciałbym panu również oszczędzić odwiedzin majtków naszego okrętu, panie Iwonie, i nie powinniśmy zapomnieć o tem niebezpieczeństwie. Jeżeli pan się do nich nie uda, to oni tu przyjdą.
— Dobrze, ja pójdę do nich! — zawołał Cloarek, uderzony nową myślą — tak wyjeżdżam natychmiast do Hawru, i sam oznajmię moim majtkom, że się już wyrzekłem morza, a wtedy nie narzucą mi swojej woli. Wszakże znają nieugiętość mego charakteru, i wiedzą czy potrafię ulec ich krzykom. Będziesz mi towarzyszył, i ty także posiadasz władzę nad nimi. Jest to jedyny środek odwrócenia niebezpieczeństwa; teraz jest godzina druga, o trzeciej staniemy w Hawrze, najpóźniej zaś o piątej będziemy z powrotem. Córka moja śpi teraz, nie domyśli się nawet mojej nieobecności. Pójdźmy, pójdźmy. Ażeby nie zwrócić na siebie żadnego podejrzenia, weźmy kabrjolet z oberży.
W chwili kiedy Cloarek postąpił ku drzwiom, Segoffin, nie mogąc mu dotąd przerywać, zatrzymał go i rzekł do niego uroczystym głosem.
— Panie Iwonie, pan jest na złej drodze.
— Co przez to rozumiesz?
— Skoro się pan pokaże w Hawrze, to już nie wrócisz do domu, dopiero po wyprawie.
— Oszalałeś.
— Nie oszalałem, panie.
— Więc załoga uprowadzi mnie gwałtem?
— Być może.
— Więc ja nie mam już woli?
— Właśnie obawiam się woli pana.
— Skończże już raz twoje zagadki.
— Jak tylko pan stanie w kole naszych majtków, nie będziesz miał tyle siły ażeby im się oprzeć.
— Ja?
— Pan.
— Nawet mimo tych wszystkich powodów, które ci przedstawiłem?
— To nic nie stanowi! skoro staniesz oko w oko, serce w serce z tymi szatanami, którzy razem z panem tyle razy drwią z morza, burzy, ognia, żelaza i ołowiu. Skoro pana zaleci zapach smoły i prochu, skoro panu wspomną po swojemu o kapitanie Blak, dostarczycielu pontonów! wtedy... ja panu powiadam mimowolnie, uczujesz się, jak to pan wiesz w swoim żywiole, a w takiej chwili już ani Pan Bóg, ani djabeł powstrzymać pana nie potrafi.
— Powiedziałem ci, że o piątej będę tu z powrotem, i Sabina nie spostrzeże nawet mego oddalenia. Obawy twoje są szalone.
— Koniecznie pan tego żąda?
— Pójdź ze mną.
— Co ma być to będzie — rzekł Segoffin, wychodząc za swym panem i kiwając smutnie głową.
Dowiedziawszy się jeszcze od Zuzanny o stanie Sabiny, i usłyszawszy, że ciągle spoczywa, Cloarek w towarzystwie swego kanoniera wyszedł z domu i pojechał do Hawru.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.