Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Obżarstwo/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VI Cały tekst |
Po oddaleniu się pana Apetyta, tego szczególnego kucharza, który swoje usługi tak natarczywie i z zarozumiałością ofiarował, mówił kanonik, chodząc po pokoju.
— Pewność siebie tego kucharza zaimponowała mi, wbrew mojej woli. Jeżeli jednak myśli, że ma nowicjusza w gastronomji, przed sobą, to się bardzo myli. Jestem niespełna rozumu, że się tem niepokoję. Czy może być w ludzkiej mocy w pięciu minutach przywrócić mi głód, który od dwóch miesięcy mnie opuścił? Ha, przeklęty kapitanie! Jaką będzie dla mnie przyjemnością, kiedy cię wtrącę do więzienia, gdzie cię żywić będą śmierdzącemi pasztetami więźniów. Ten potwór jest jednak przyzwyczajony do niewygód marynarskich, jest w stanie znosić to z obojętnością, i zachować swój bezczelny apetyt, kiedy ja!.. Ach, żeby ten kucharz nie był szarlatanem. Ale on jest francuzem, a francuzi są gadatliwi; a jednak wydaje mi się, że on pewien swego; ma we wzroku i twarzy wyraz imponujący. Kto on może być? Nie wiem, czy mu mogę zaufać. Kiedy mu wspomniałem o niemożliwości przywrócenia mi apetytu, odpowiedział mi: może jestem czarodziejem. Jeżeli zaś czarodzieje egzystują, to są oni synami złego ducha, i niech Pan Bóg uchroni, abym z nimi miał mieć co do czynienia. Ach, ja jestem wielkim grzesznikiem! Szatan przyjmuje różne postacie, i gdyby... o nie, nie, na tę myśl drżę cały. Precz z takimi smutnemi obrazami.
Po krótkiem milczeniu spojrzał kanonik na zegar, mówiąc dalej:
— Zaraz będzie południe. Mimowoli jestem coraz niespokojniejszy, im bliższą jest ta godzina. Jestem dziwnie wzruszony, żyję w pewnej obawie. Wydaje mi się, jakby ten człowiek knuł jaki tajemniczy spisek, bo umarłym życie a mnie apetyt powrócić, byłby jeden i ten sam cud. Ten dziwny człowiek podejmuje się wykonać ten cud. A gdyby go wykonał, musiałbym mu przyznać jaką nadziemską siłę. Nie chcę pozostać sam, bo im bliżej dwunastej, tem niespokojniejszy jestem. Zadzwonię na Pablo! (zadzwonił). Ta cisza w tym domu, myśl, że ten szczególny człowiek tam w kuchni pochylony nad garnkiem lub patelnią, jak zły duch jakie licho przygotowuje, to wszystko robi na mnie dziwne wrażenie. Ale czy Pablo nie słyszał — zawołał kanonik, którego niepokój wzmagał się.
I zadzwonił po raz drugi silniej.
Pablo nie przychodził.
— Co to ma znaczyć — mówił do siebie Don Diego, spoglądając z przestrachem wkoło. — Pablo nie przychodzi. Jak okropna, ponura cisza. Ha, tu dzieje się coś nadzwyczajnego. Nie mam odwagi kroku uczynić! — A nadsłuchując dodał: — co to za hałas? to jest coś nadludzkiego. Przychodzą, zbliżają się! krew mi zastyga.
W tej chwili nagle otworzyły się drzwi, kanonik wydał okrzyk i zakrywszy twarz rękoma mruczał:
— Vade re... tro... Sa... Satanas! Nie był to szatan, lecz Pablo, który na pierwsze dzwonienia nie zważając, pobiegł teraz śpiesznie i właśnie spowodował ten szmer, który zabobonność kanonika w tajemniczy nieludzki hałas zamieniła.
Służący zauważył przestrach kanonika, dlatego, zbliżając się do niego, przemówił:
— Boże, co się panu stało?
Na głos Pabla kanonik spuścił swoje tłuste ręce, odkrywając zmienioną z przestrachu twarz.
— Panie, co się tu stało? — zapytał Pablo powtórnie.
— Nic, mój Pablo, nic. Dziecinna myśl, na którą się teraz rumienię. Dlaczego jednak tak długo nie przychodziłeś?
— Wielmożny panie, to nie moja wina.
— Jakto?
— Z ciekawości poszedłem do kuchni, aby zobaczyć tego sławnego kucharza przy pracy.
— I cóż, Pablo?
— Gdy pomogłem mu zanieść jego pudło do kuchni, prosił mnie, abym go opuścił, gdyż bezwarunkowo pozostać chce sam.
— Ach, Pablo, jaki on tajemniczy!
— Posłuchałem go, lecz nie mogąc się powstrzymać, pozostałem pod drzwiami.
— Aby podsłuchać?
— Nie, aby wąchać.
— I cóż dalej, Pablo?
— Ach, mój panie! mój panie!
— Kończże raz!
— Powoli rozchodził się przez drzwi taki przyjemny, taki łechcący, taki apetyczny zapach, że jak przykuty stałem za drzwiami. Byłem odurzony, oczarowany.
— Rzeczywiście, Pablo?
— Wielmożny pan wie, iż pańskie wyśmienite śniadanie, które dla pana przyniesiono, z polecenia pańskiego zjadłem.
— Wiem o tem.
— Zapach, o którym mówiłem, był tak apetyczny, że nagle uczułem taki głód, iż nie odchodząc od drzwi, wziąłem leżący na stole wielki kawał suchego chleba...
— I zjadłeś go, Pablo?
— Połknąłem, wielmożny panie!
— Suchy?
— Suchy — odpowiedział służący.
— Suchy! — zawołał kanonik, wznosząc oczy i ręce ku niebu. — To cud. Przed godziną jadł jak wilk, a teraz opycha się suchym chlebem.
— Tak, wielmożny panie, a ten suchy chleb okraszony wchodzącym przez szpary drzwi od kuchni zapachem, wydawał mi się czemś niepojętem.
W tej chwili zegar wybił dwunastą.
— Południe! — zawołał służący. — Ten szczególny kucharz nakazał mi, punktualnie o dwunastej przyjść po potrawy.
— Idź, Pablo — mówił kanonik z rezygnacją. — Niech się wypełni moje przeznaczenie. Cud ten, jeżeli nim jest, stanie się, jeżeli się ma stać. Przysięgam ci, że pomimo twego opowiadania, nie czuję najmniejszego głodu. Żołądek mi cięży, a podniebienie jest bez smaku. Idź Pablo... oczekuję ciebie.
W tonie, jakim kanonik wymówił: oczekuję ciebie, czuć było rezygnację, pełną powątpiewania, ciekawości, obawy i niepewnej nadziei.
Wkrótce znów zjawił się Pablo.
Przyniósł z miną uroczystą na tacy naczynie przykryte kloszem, a podobne do filiżanki. Obok tego naczynia stała kryształowa flaszeczka napełniona jakimś płynem, koloru topazu.
Podczas, gdy Pablo to wnosił, przybliżał nos do naczynia, aby wydobywające się z niego zapachy w siebie wciągnąć, nareszcie postawił wszystko na stoliku kładąc obok flaszeczki karteczkę.
— Pablo — zapytał kanonik — co to za srebrne naczynia?
— Pana Apetyta, wielmożny panie; pod dzwonem znajduje się talerz z podwójnem dnem, napełniony wrzącą wodą, bo znakomity ten człowiek mówił, że przedewszystkiem powinno się jadać gorąco.
— A ta flaszka?
— Użycie jej jest na karteczce napisane, jak niemniej będzie przy wszystkich potrawach, które pan będzie spożywać.
— Pokaż karteczkę — rzekł kanonik i czytał.
„Jaja perlicze, smażone w tłuszczu przepiórczem z sosem rakowym.
Uwaga: Na gorąco spożywać, każde jajo dobrze w sosie zamoczyć, użyć jako jeden kąsek i powoli żuć. Po każdem jaju popić cokolwiek tej Madery z roku 1807; wino to odbyło pięć razy podróż z Rio-Janeiro do Kalkuty. Wino to należy pić ze znawstwem, do każdej potrawy, którą szlachetnemu Don Diego podam, dołączę flaszeczkę wina, zastosowując je do każdego dania“.
— Co za człowiek — zawołał służący, nie mogąc wyjść z podziwu. — Co za człowiek! O wszystkiem pamięta.
Kanonik, którego niepokój wzrastał, drżącą ręką podniósł klosz.
W tej chwili rozszedł się znakomity zapach; Pablo złożył ręce i wciągał w siebie woń rozwartemi nozdrzami, patrząc chciwie na potrawę.
W środku srebrnego talerza zobaczył Pablo cztery maleńkie jaja, które kąpały się w soczystym złocistym sosie.
Kanonik, równie jak jego służący zachwycony wspaniałym zapachem potrawy, literalnie pożerał ją oczyma i pierwszy raz od dwóch miesięcy uczuł pewien rodzaj apetytu. Jakkolwiek nie dowierzając jeszcze, wziął łyżeczką jedno dobrze w sosie umaczane jajo i włożył je w swoje wielkie usta.
— Powoli żuć! — wołał Pablo, który każde poruszenie swego pana ścigał z bijącem sercem — powoli żuć, powiedział ten czarodziej, a potem podług przepisu pić!
To mówiąc nalał dwa naparstki Madery w kieliszek tak cienki, jak łupina cebuli, podając go kanonikowi.
I stał się cud nad cudami. Zaledwo kanonik powoli spożył jedno jajo, kiedy opuścił głowę, przymykając jak w ekstazie oczy a trzymając jeszcze w ręku łyżeczkę, którą się posługiwał, rozkrzyżował ręce na piersiach.
— I cóż, wielmożny panie? pytał Pablo podając swemu panu kieliszek z winem.
Kanonik nie odpowiadał, tylko pośpiesznie chwycił za kieliszek, przytykając do ust.
— Przedewszystkiem proszę ze znawstwem pić, wielmożny panie! — wołał Pablo.
Kanonik pił rzeczywiście ze znawstwem, mlasnął językiem; rozkoszując się winem, a nie odpowiadając wcale na poprzednie pytania sługi, zjadł z uśmiechem radosnem resztę jaj, wypróżnił flaszeczkę Madery i wymaczał chlebem sos pozostały tak sumiennie, że talerz błyszczał tylko czystością.
Potem odwrócił się do służącego i przemówił wzruszającym głosem, ze łzami w oczach:
— Ach, Pablo!
— Co panu jest? to wzruszenie...
— Pablo, ja nie wiem, kto to powiedział, że wielka radość ma w sobie coś melancholijnego; i miał słuszność; ułomna natura ludzka nie znosi czasami wielkiego szczęścia. Od dwóch miesięcy pierwszy raz jadłem z apetytem, jak jeszcze nigdy w życiu. Nikt nie jest w stanie opisać tej nadzwyczajnej delikatności potrawy, która na pozór wydaje się bardzo zwykłą. Perlicze jaja, smażone w przepiórczem tłuszczu, a podane w sosie rakowym. Widzisz, kiedy je jadłem, czułem, iż apetyt mi powraca, a teraz jestem głodniejszy, niż przedtem. A to wino, Pablo, to wino, jakie ono znakomite!
— Ach! wielmożny panie! — zawołał Pablo, smutnym głosem — nie znam smaku tego wina, jednak chętnie panu wierzę.
— Ach wierzaj mi, mój biedny Pablo. To nektar. To idealne, Pablo, idealne; powinienem się cieszyć i weselić, że odzyskałem tak nagle utracony apetyt. Nie, mnie wzruszenie ogarnia, ja płaczę, widzisz, Pablo, ja płaczę jak dziecko, bo jestem głodny.
Wtem zabrzmiał dzwonek
— Co to znaczy, Pablo?
— To on.
— Kto taki?
— Ten znakomity człowiek; on na nas dzwoni.
— On?
— Tak, wielmożny panie — odrzekł Pablo, zabierając talerze. — mówił, że ci, którzy jedzą, powinni zważać na dzwonek tych, którzy gotują; bo tylko oni znają godzinę, minutę, sekundę, w której każda potrawa powinna być podana i spożywana, aby nawet atomu jej wartości nie stracić.
— To bardzo mądrze pomyślane i ma rację. Śpiesz się więc, Pablo, mój Boże, już drugi raz dzwoni. Żeby się tylko nie zagniewał; idź, śpiesz się.
Pablo pobiegł, a wiedziony ciekawością, oblizywał po drodze talerz, chociaż go już kanonik, jakeśmy to powiedzieli, do sucha wyczyścił.
Można sobie wystawić z jaką niecierpliwością kanonik wyczekiwał reszty potraw.
Każdej potrawie towarzyszył przepis, jak Pablo mówił, i flaszka wina, która bez wątpienia pochodziła z piwnicy kucharza.
Ze zbioru tych kuchennych biuletynów można sobie wyobrazić rozmaitość delikatesów, które Don Diego spożywał.
Po karteczce, która oznajmiła perlicze jaja, podano dalsze potrawy w następującym porządku.
Pstrągi z jeziora genewskiego z masłem z Montpellier, frappé de glace.
Każdy kawałek tej wybornej ryby ściśle owinąć w załączoną jarzynę. Spożywać pośpiesznie, a następnie wypić dwa kieliszki Bordeaux (Sauterne 1834 r.) odbyło trzy razy podróż do Indji. Wino to należy popijać rozmyślając.
— Malarz lub poeta utworzyłby z tego pstrąga w maśle z Montpelier jaki piękny obraz — mówił kanonik do swego sługi. — Popatrz na tego pięknego pstrąga, z różowem mięsem i główką podobną do perłowej masy, wygodnie spoczywającego na posłaniu z świeżego masła i oliwy z dodatkami estragonu, pietruszki i trybulki. Jak ta świeżość masła pięknie kontrastuje z temi korzeniami. A ten Sauterne! Czysta ambrozja, tak odpowiednie, jak ten wielki gastronom powiedział, do charakteru tego boskiego pstrąga, na którego mnie coraz to większy apetyt zbiera.
Po pstrągu podano trzecią potrawę z następującym biuletynem:
Filet ze szkockich kuropatew z białemi truflami z Piemontu (surowo w talarki pokrajane).
Każdy kęs kuropatwy włożyć pomiędzy dwa talarki z trufli i dobrze umaczać w sosie z czarnych trufli. Dobrze przeżuć, z powodu surowych białych trufli. Dwa kieliszki Chateaux-Margaux z r. 1834 wypić. (Wino to również odbyło podróż do Indji).
Potrawa ta ani w części nie zaspokoiła apetytu kanonika, lecz go jeszcze podnieciła; gdyby nie respekt, który miał przed przepisami tego znakomitego kucharza, byłby posłał Pabla jeszcze przed dzwonkiem po nowy kulinarny cud.
Nareszcie odezwał się dzwonek.
Pablo powrócił wkrótce z inną potrawą i innym przepisem. Bażanty pieczone na różnie a la Sardanapal. Tylko pałeczki i czomber jeść. Pałeczki nie krajać, lekko posypać solą, nisko uciąć i mięso z kośćmi jeść. Szybko spożywać, prawie naraz jeść cały gorący kąsek, polany mieszaniną z wątroby i mózgu bekasa, i siekanych korzeni. Dwa kieliszki Clos-Vougeot z r. 1817 wypić. Wino to z wzruszeniem nalać i religijnie wypić.
Po tej pieczeni którąby i Luculus nie pogardził, a którą kanonik z nabożeństwem i nienasyconym głodem zjadł, przyniósł służący dwa inne dania, które biuletyn oznaczył następująco:
Morchle, w sosie z szynki; niezwykłe te grzyby powinny roztopić się w ustach. Spożywać powoli. Kieliszek Cote-Rotie z r. 1829 i kieliszek Johannisbergeru z r. 1720 (z piwnicy magistrackiej w Heidelbergu). Do 140 letniego Johannisbergera zbliżyć się z szacunkiem, jakiego wymaga podeszły wiek i z namaszczeniem pić.
Dalej nastąpiły dwa międzydania ze słodyczy i na deser: Fromage de Brie, z następującą uwagą:
Książę Talleyrand uznał Fromage de Brie za króla wszystkich serów (jedyne królestwo, któremu dyplomata do śmierci pozostał wierny); poczem należy jeden lub dwa kieliszki portweinu pochodzącego z beczki, którą po trzęsieniu ziemi w Lizbonie z pod gruzów wydobyto, podziękowawszy Opatrzności za te cudowne ocalenie, z nabożeństwem wychylić.
Nb. Nigdy zrana owoców nie jeść; zaziębiają i obładowują żołądek kosztem spokoju wieczornego. Usta sobie kieliszkiem kremu de Barbadoes, wynalazku pani Ampoux (1780), wypłukać, potem urządzić krótką sjestę.
Kanonik wszystkie te przepisy, co do joty wypełnił, a apetyt jego wzmagał się, im więcej jadł. Po wysączeniu kieliszka likworu, mając uszy zaczerwienione, oczy zamglone, poczuł lekkie odurzenie, które wywołuje łatwe i szczęśliwe trawienie. Znużony upadł na fotel, mówiąc do służącego.
— Gdybym nie czuł wilczego apetytu, który niezadługo się zgłosi, sądziłbym, że jestem w raju. Dlatego zawołaj mi Pablo tego artystę kulinarnego, tego prawdziwego czarodzieja i powiedz mu, aby przyszedł cieszyć się swojem dziełem, aby się przekonał, jak mnie uszczęśliwił; powiedz mu, Pablo, że jeżeli sam nie przychodzę wyrazić mu mojego podziwienia i mojej wdzięczności to tylko dla tego, że...
Tu kanonik przerwał, widząc, że artysta kuchenny właśnie wszedł, patrząc na niego dziwnym wzrokiem.