Spotkanie Ich Królewskich Mości

<<< Dane tekstu >>>
Autor Margaret Dodge
Tytuł Spotkanie Ich Królewskich Mości
Pochodzenie Jej naga stopa
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Graficzne „Zjednoczeni Drukarze“
Miejsce wyd. Warszawa; Lwów; Kraków
Tłumacz Józef Krajewski
Tytuł orygin. A Meeting of Royalty
Źródło Skan na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Margaret Dodge

SPOTKANIE ICH KRÓLEWSKICH MOŚCI.

Nie stało to się zgodnie z rozkładem jazdy, że „Priscilla,“ pociąg specjalny, składający się z lokomotywy, jednego pustego wagonu bagażowego, i jednego po królewsku urządzonego prywatnego wagonu, zatrzymał się na trzy kwadranse na stacji Mayville. Rzeczywiście, Wielki Człowiek, który był jedynym pasażerem tego pociągu, nakazał w swej instrukcji postój zaledwie pięciominutowy. Jest jednak faktem, że przez całe czterdzieści pięć minut pociąg oficjalny czekał na małej, samotnej stacyjce, zagubionej w stepach Indjany. Co się stało w ciągu owych czterdziestu pięciu minut, zostanie obecnie poraz pierwszy podane do publicznej wiadomości.
Gdy Wielki Człowiek — był to sam prezes zarządu potężnej linji kolejowej, łączącej ocean Atlantycki z Wielkiemi Jeziorami — gdy tedy Wielki Człowiek odbył służbową przechadzkę po małej stacyjce i zadał kilka stereotypowych pytań naczelnikowi stacji, wrócił znów do biało-złotego wagonu salonowego „Priscilli“, siadł na swym fotelu i zaczął układać pasjansa. Będąc jeszcze bardzo młodym prezesem — około czterdziestki — Wielki Człowiek nie lubował się specjalnie w pasjansach. Lecz jeszcze mniej lubował się w myślach, rodzących się pod wpływem dwutygodniowej samotnej inspekcji poprzez płaskie, płowe, malaryczne kraje środkowego Zachodu.
Przedłużywszy do ostateczności godzinę swego śniadania, i wydobywszy najwyższą sumę rozkoszy z doskonałego cygara, poczuł teraz pragnienie zamienienia swego biało-złotego przepychu na plebejuszowski czerwony welwet zwykłego pasażerskiego wagonu, gdzie mógłby obserwować wycieczki prowincjonalnych par narzeczeńskich, lub wciągać w rozmowę sprytnych chłopców, sprzedających paczki pastylek miętowych.
Właśnie w chwili, gdy Wielki Człowiek zagłębiał się w tych wizjach, grożących nieudaniem się pasjansa, nagle doszły uszu jego słowa, wypowiedziane słabym, piskliwym głosikiem, rozlegającym się tuż za jego plecami:
— Przepraszam pana, czy to pan jest królem?
Chwila, która upłynęła, zanim Wielki Człowiek obrócił się na fotelu w kierunku głosu, była dość długa, aby przez mózg jego zdążyło przebiec kilku urywków z „Alicji w Krainie Czarów“. Odwróciwszy się, ujrzał jednak tylko bardzo uroczystą, bardzo bladą twarzyczkę małej dziewczynki, stojącej z rączką na klamce drzwi i z wysuniętą naprzód jedną nóżką, obciągniętą w szkarłatną pończoszkę; jej oczy gazeli patrzyły na niego trwożnie zpod postrzępionego brązowego kapelusika.
— Doprawdy — rzekł Wielki Człowiek z humorem — nie wiem, ale gdy teraz tak mówisz, to zdaje mi się, że jestem czemś w rodzaju króla. Zresztą, zdaje się, że gazety nazywają mnie królem kolejowym. Nie chciałabyś podejść bliżej i usiąść?
Mała dziewczynka zamknęła drzwi i przysunęła się do niego krokiem, łączącym w sobie skoki ze ślizganiem się.
— Przypuszczam, że to nie wypada siadać w obecności króla — rzekła, opierając się o brzeg wielkiego, bogato obitego, tureckiego fotela. — Ale, widzi pan, ja sama jestem księżniczką — księżniczką z bajki — dodała, potrząsając śmiało złocistemi lokami.
— Rzeczywiście! — Wspomnienie „Alicji z Krainy Czarów“ znów w nim odżyło. — To jest bardzo zajmujące, i nie chciałbym wątpić, gdy taka lady mówi. Ale wszystkie księżniczki z bajek, które ja znałem, miały skrzydła i stroje, i nosiły gwiaździste różdżki — i... i różne takie rzeczy — dokończył niewyraźnie Wielki Człowiek.
— Ale to dlatego, że pan je widział podczas przedstawienia — rzekła dziewczynka, uderzając swemi cienkiemi paluszkami w kolano, obciągnięte szkarłatną pończoszką. — Ja sama mam skrzydła i błyszczący strój, i noszę różdżkę wieczorami i w poranki środowe i sobotnie. Ja jestem księżniczka Iris — objaśniała — w Towarzystwie Operowem „Złota Korona“; ale gdybym nosiła ciągle moje piękne stroje, to i skrzydła i suknie by wyblakły.
— Ale wie pan — ciągnęła dalej dziewczynka — pan ani troszkę nie wygląda, jak ci królowie, których ja znam. Oni wszyscy noszą złote korony i jedwabne gronostajowe ubiory, i trzymają w ręce berła. A zresztą, pan jest o wiele za młody.
Wielki Człowiek roześmiał się.
— Boję się, żeś mnie tu złapała; myślę, przypuszczam, że masz rację — rzekł, rozpierając się w fotelu i patrząc błyszczącemi oczyma na księżniczkę Iris. — Ja nie wyglądam na moją rolę. Ale, widzisz, ja teraz też nie jestem na scenie. Chodzimy więc oboje w jednakowych butach, to jest...
— O, nie potrzebujesz się pan tłumaczyć — przerwała dziewczynka — ja rozumiem uliczny język, tylko sama nim nie mówię, bo Królowa tego nie lubi.
— Więc tam jest królowa także, prawda? — zapytał Wielki Człowiek, przyczem wesołe zmarszczki dokoła jego błękitnych oczu zwiększyły się. — Moja droga, niedługo będziemy mieli całą rodzinę królewską.
— Tak, tam jest królowa, i nie wolno się z niej śmiać — rzekło dziecko poważnie. — Faktycznie, to dla niej ja tu przyszłam. Ja — ja proszę o audjencję.
— Nie, doprawdy — odparł mężczyzna, spoglądając nerwowo na zegarek. — Chciałbym bardzo uczynić ci zadość, ale mój pociąg odchodzi za minutę, i nie wiem, jak będę mógł...
— O, mój drogi — rzekła dziewczynka, — czy pan nie może zatrzymać swego własnego pociągu, kiedy księżniczka rozmawia z panem?
— No, jeżeli ty w taki sposób stawiasz sprawę, to sądzę, że mogę to zrobić, — rzekł Wielki Człowiek, naciskając dzwonek elektryczny. Zjawił się natychmiast czarny portjer, wysłuchał uważnie wydanego mu szeptem polecenia i zniknął z ukłonem.
Królewska osoba ciągnęła dalej:
— Prawdopodobnie nie mam nawet połowy tej zabawy, jakiej mógłbym żądać, jako król. Widzisz, czasami zapominam o potędze mojej władzy.
— O, tak, właśnie o tem przyszłam pomówić z panem — zawołała dziewczynka. — Ja... ja mam nadzieję, że pan mi wybaczy, jeśli pana dotknę — ciągnęła po chwili łagodnie, — ale, pan wie, czasami to jest konieczne.
Zapewnił ją, że postara się to znieść spokojnie, i dziewczynka zaczęła opowiadać:
— To jest tak: przypuszczam, że pan ma takie duże królestwo, że pan nie zawsze może naprawić wszystko, co się dzieje złego.
— A tu coś się stało złego, prawda?
— Tak, takie złe jak tylko może być. Ale, naturalnie, ja wiem, że pan nie mógł o tem nic wiedzieć. To był pociąg do Washity. Na rozkładzie było, że on miał odejść dziś o czwartej po obiedzie, i myśmy wszyscy przyszli na stację, żeby nim pojechać. A teraz mówią nam, że on nadejdzie dopiero za dwie godziny; więc zamiast przyjechać do Washity o pół do siódmej, będziemy tam dopiero po dziewiątej, i już będzie zapóźno, żeby dać przedstawienie. A to będzie ok-ro-pna strata dla Królowej.
— Dlaczegóż to? — zapytał Wielki Człowiek. — Jedna noc nie może robić takiej różnicy.
— O, ale to jest sobotni wieczór, i cała sala została już dawno wysprzedana. Washita jest najlepszem miastem w tym Stanie, i Królowa bardzo liczyła na te pieniądze. Widzi pan, ten sezon był strasznie biedny, i nawet Królowa straciła dużo. I właśnie teraz, kiedy się dowiedziała, że się spóźnimy, jej twarz zrobiła się taka biała, i ona oparła się na mojej ręce, o — tak ciężko, i rzekła —
Dziecko nagle przerwało, wcisnęło swe drobne piąstki w poręcz fotela, zamrugało szybko powiekami i ciężko chwytało oddech. Po chwili dziewczynka rzekła cichym zduszonym głosem:
— Zupełnie mnie to zabija, kiedy myślę o tem. Królowa powiedziała, że boi się, że Towarzystwo będzie się musiało teraz rozwiązać, a sezon dopiero się zaczął.
Dwie wielkie łzy spłynęły po drobnej, bladej twarzyczce.
Mężczyzna poruszył się niespokojnie. Między brwiami jego zarysowała się głęboka brózda.
— To jest ciężki los! — zawołał. — Ale, po wszystkiem, ona jest przecież tylko sceniczną królową, wiesz przecie, i przypuszczam, że — no, już przyzwyczaiła się do takich przejść. W każdym razie, wy wszyscy prawdopodobnie znajdziecie prędko nowe zatrudnienie, i będzie wam taksamo dobrze, jak teraz.
— Jak pan może tak mówić? — wybuchnęło dziecko. — Napewno z nikim innym nie może nam być tak dobrze. Nigdy żadna na świecie nie była ani przez pół taka słodka, i taka dobra, i taka piękna, jak ona. I my wszyscy ją strasznie kochamy. I zresztą, jeśli reszta — to tylko na niby — ona jest prawdziwą królową zawsze!
Dziewczynka podniosła się z fotela. Jej obszarpany kapelusik spadł na ziemię, a jej wielkie oczy gazeli jarzyły się oburzeniem w bladej, drobnej twarzyczce. Po chwili opuściła ze wstydem główkę, i przysunąwszy się bliżej do Wielkiego Człowieka, rzekła pokornie:
— Ja... niech mi pan przebaczy, jeśli pana dotknęłam. Królowa byłaby niezadowolona, gdyby wiedziała, że ja to zrobiłam, i jeszcze w jej sprawie; ale, widzi pan, ja naprawdę nie mogłam spokojnie znieść, gdy pan mówił, że ona tylko na niby jest królową. A teraz — ciągnęła dalej — ja myślę, że pójdę zpowrotem na stację. Moja ciocia i Królowa dziwią się pewnie, gdzie ja jestem.
— Poczekaj chwilkę — rzekł mężczyzna, przyciągając dziewczynkę do siebie — Ja chcę usłyszeć trochę więcej o tej prawdziwej królowej. Wiesz zapewne, że mówią, że wszystkie królewskie rodziny są spokrewnione ze sobą, i ona też może jest moją powinowatą.
— Nie, ona nie jest — odrzekła dziewczynka, opierając się nieco wstydliwie o królewskie ramię, — bo ona mi kiedyś powiedziała, że od chwili śmierci ojca nie ma żadnych więcej krewnych. Widzi pan, ona mieszkała kiedyś w wielkim pałacu w New-Yorku zimą, a latem w dużym zamku w Newport, i miała konie, i powozy, i brylanty i — i wszystkie takie rzeczy. Ale ona nie była królową dlatego, że miała to wszystko, pan wie, ale to do niej należało, bo ona była królową. — No więc, pewnego dnia jej ojciec umarł, i dowiedzieli się, że on stracił wszystkie swoje pieniądze, i jeszcze jakieś cudze też, więc Królowa musiała iść na scenę, żeby mieć pieniądze, żeby się samej utrzymywać i zapłacić to, co on... on pożyczył, pan wie. I to było cztery lata temu, i ona zapłaciła wszystkie długi pana Denbigh’a oprócz dwóch tysięcy dolarów. —
— Pana Denbigh’a!
— Co to, co się panu stało? Czy pan się czuje źle? Pańskie ramię tak drży.
— O, nie; zupełnie mi dobrze. Ja tylko tak się przejąłem losem twojej Królowej.
— Wiedziałam, że pan się przejmie! — zawołało dziecko entuzjastycznie. — Więc, jak już mówiłam panu, ona zapłaciła już wszystkie długi, oprócz dwóch tysięcy dolarów, i w tym sezonie miała nadzieję skończyć to płacenie. I to ją czyniło taką szczęśliwą, bo ona nie lubi być sceniczną królową, i robiła to tylko zpowodu swojego ojca.
— Czy jesteś pewna, że tylko z tego powodu? Czy ona, po wszystkiem, nie pragnęła być sławną? — pytał Wielki Człowiek, ściskając mocno jej delikatną rączkę.
— No, jak dziwnie brzmi pański głos, — rzekła dziewczynka macierzyńskim głosem. — Jestem pewna, że pan się niedobrze czuje, bo pan by takich rzeczy nie mówił. Ja myślę, że będąc sam królem, pan powinien wiedzieć, że osoba, będąca prawdziwą królową, nie może dbać o to, żeby być nią na niby. — Ale wszyscy mężczyźni są tacy; oni nigdy nie rozumieją. Kiedyś był taki jeden, którego Królowa znała. Opowiadała mi coś o nim pewnego dnia, kiedy rzeczy wydawały jej się bardzo na niby. Opowiadała mi to, niby bajkę, pan wie, ale ja ją tak kochałam, że wiedziałam, o kim ona mówi. — Wie pan, on myślał akurat tak, jak pan, bo ona nie chciała wyjść za niego za mąż, a zamiast tego poszła szukać, jak on to nazywał ka...karjery. A on ją znał od małego dziecka, i powinien był lepiej myśleć o niej, nieprawda?
— Tak, — odparł Wielki Człowiek ochrypłym głosem, — przypuszczam, że powinien był. Ale widzisz, Królowa nie mówiła mu nic o... o pieniądzach, które płaciła. A ona była o wiele młodsza od niego, i piękna, i miała głos, który mógł ją, jak ludzie mówili, uczynić sławną, i on myślał, że ona rzeczywiście wolała zostać sceniczną królową, niż czemkolwiek innem. — Powiedz mi, kochanko, czy ona ma jeszcze pierścionek, który on dał jej, gdy była jeszcze małą dziewczynką?
— Taki słodki malutki pierścionek z niezapominajką, który ona nosi na łańcuszku i często całuje. — Ale — skąd pan wiedział o tem? — wyjąkała dziewczynka, patrząc na niego zdumionym wzrokiem. — Ja panu nic o tem nie mówiłam, i pan ma takie dziwne oczy. —
Ale Wielki Człowiek zerwał się i szybko kroczył po wagonie tam i zpowrotem. — I Alicja rzeczywiście kochała mnie — jeszcze mnie kocha, — mruczał do siebie, — podczas kiedy ja, zamiast pomóc jej, tylko jej przeszkadzałem. A teraz potrzebuje pomocy, a ja, przy całym moim majątku, nie mam prawa jej pomóc. Zapóźno — już nigdy nie zdołam odzyskać czasu, który straciłem.
— Mam nadzieję, że pan się nie gniewa, — rzekła dziewczynka, która stała jak skamieniała tam, gdzie ją zostawił; — ale pan mówił tak głośno, że ja nie mogłam nie słyszeć. A jeśli pan myśli o pociągu do Washity, to nie jest zapóźno. Gdyby pan mógł mieć go tutaj za piętnaście minut, — a ja myślę, że to będzie panu łatwo, jako królowi, to moglibyśmy zdążyć na przedstawienie, choćby nawet kurtyna podniosła się trochę później.
— Pociąg do Washity, — szepnął Wielki Człowiek. — No, tak; naturalnie! Jakiż ja jestem głupi! — Nacisnął guzik elektryczny. — Powiedz no, a ilu tam jest was wszystkich razem?
— Dwadzieścia dwie osoby teraz, — odrzekło dziecko, — ale ja nie...
— I nie bardzo dobrze dano wam jeść w hotelu?
— No, tak bardzo źle nie było, ale wczoraj i dzisiaj tośmy udawali, że nie chcemy obiadu, bo wiedzieliśmy, jak stoją sprawy...
— Przestań, — zawołał z czemś w rodzaju jęku. — Chciałem tylko wiedzieć, żeby wydać odpowiednie polecenia.
A zwracając się do portjera, rozkazał:
— Zawołaj pan tu konduktora.
— Towarzystwo Operowe „Złota Korona“ zostało tutaj zatrzymane, — rzekł, gdy zjawił się urzędnik, — i chcę, aby wzięli ten specjalny pociąg do Washity. Umieść pan całe Towarzystwo w moim prywatnym wagonie. Powiedz pan inżynierowi, żeby zwiększył szybkość tak, aby tam był o godzinie 6 minut 30. Zatelegrafuj pan naprzód, aby oczyścić linję, a do Casstown o zrobienie przygotowań, aby obiad był podany w tym wagonie. Kiedy pociąg będzie gotów do drogi, idź pan na stację i powiedz zebranemu tam towarzystwu, że pociąg do Washity czeka. I upewnij się, że wszystko jest w porządku, aby się czuli jaknajlepiej. Ja pojadę wślad za nimi porządkowym ekspresem.
Gdy konduktor wyszedł, Wielki Człowiek poczuł nagle, że chwycony został w objęcia, które wydawały się małym cyklonem.
— Pan naprawdę tak myśli? — wołało dziecko, nawpół z płaczem. — Więc my się nie rozejdziemy, po wszystkiem! O, ja byłam pewna od samego początku, że pan jest prawdziwym królem, chociaż pan nie nosił korony i jedwabnego ubrania. Ale — z nagłą chmurką na twarzy, — pan chyba nie odejdzie właśnie teraz, kiedy Królowa ma przyjść?
— Widzisz, moje kochanie, — odparł Wielki Człowiek, sadzając księżniczkę uważnie na fotelu, — te spotkania królewskich osób są dla mnie tak niezwykłe, że nie czuję się na siłach odbyć drugiego jeszcze tegoż dnia. Więc wolę pojechać za wami następnym pociągiem. A jutro zrana poproszę Królowę o prywatną audjencję.

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Margaret Dodge i tłumacza: Józef Landau.