Stare dzieje/Akt pierwszy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Stare dzieje |
Wydawca | Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego |
Data wyd. | 1859 |
Druk | M. Zoern |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Scena przedstawia podwórko przed wiejskim folwarkiem, z gankiem na dwóch słupkach wspartym i ławkami. Na przodzie mały ogródek zarosły chwastami i malwami z stojącemi na kijach hładyszami i porozwieszaną bielizną. W cieniu drzew w prawo bliżéj sceny stoi stół prosty, na nim książki rachunkowe, kałamarz, pióro, linia i flaszka zielona z wódką, nakryta otłuczonym kieliszkiem. W głębi po za sztachetami odgradzającemi podwórze widać kraj pagórkowaty, poprzerzynany laskami.
Otóż, potrzeba nareszcie, mój mospaneńku kochany Bolesławie, abyś ty wiedział jak my stojemy w interesach i co u mnie w głowie dla twojego dobra. Nikt nie słucha? (ogląda się) pogadajmy otwarcie. Całe życie chorował człek, pracował dla waszeci tylko, aby cię na ludzi wyprowadzić; przyszła chwila żniwa. I ty wyrosłeś niezgorzéj i w kieszeni téż coś jest. Posłuchajże: jestem tu w tym kluczu u hrabiego od lat trzydziestu kilku ekonomem, pisarzem, rachmistrzem, w ostatku już rządzcą. Goluteńki jak turecki święty przyjechałem, ale dzięki Bogu i opatrzności jego, któréj zawsze nad sobą doświadczałem, a po części i własnéj głowie nie dla proporcji (uderza się po czole) uzbierało się tedy, mospaneńku, grosiwa, choć i waszecina ta edukacja kosztowała także nie mało!! Hrabia mi trochę do niej pomagał, ale i moja kabza czuła.... (wzdycha) Jesteś, nie chwaląc się, wyedukowany jak pańskie dziecko, parle franse, grasz, śpiewasz, tańcujesz, cóż tu więcéj chcieć? Na paniczyka mi wyglądasz! (śmieje się.) Otóż ja ci powiem, że cię chcę i muszę panem, całą gębą panem zrobić!!
No! nic nie mam przeciwko temu! Cóż tedy daléj? Słuchamy!
Dalej? Zaraz zobaczysz jak ja to sobie sprytnie ukartowałem, chociaż wy zawsze z nieboszczką jejmością mówiliście żem ja głupi. A no! no! nie trzęś głową, bom słyszał! mniejsza o to! Jednak żebym był na wasz rozum się spuścił, tobyś ty teraz gdzieś, chuchając w palce gorzelni pilnował, a to ja! ja! ciebie panem zrobię.... Słyszysz... całą gębą panem.
Dobrze, dobrze! ale mówcie już co macie mówić! bo że pieniądze ojciec dusisz, toć ja wiem i tak.
Żyłem, z pozwoleniem jak.... nierogacizna!.... odejmując sobie od gęby dla waszeci mospaneńku, aby tylko grosz do grosza... to była zawsze moja metoda... a waćpan traciłeś tylko....
E! cóż znowu! bez wymówek! mówcie bo! Co tam daléj tak ciekawego!
Zawsze z ciebie gorączka, mospaneńku, potrzeba mieć cierpliwość i posłuchać do końca.... Zważajże co się dzieje i co głupi ojciec wymyślił. Ciułał, ciułał, dusił, dusił, a dziś... kupujemy majątek.
Ale słuchajże i nie przerywaj! Znasz hrabiego naszego? dobry, jak kasza z mlekiem, ale ciemięga jakich mało, rachunku ani za grosz; rozumny jak Salomon ale w xiążkach, siedząc nieustannie tyle długów narobił i tak się, mospaneńku, zaszastał, że dziś ledwie się już tu trzyma na włosku. Zawszeście mi mówili, że ja głupi... a ot... zobaczycie com skomponował, ho! ho! Przyczaiłem się sobie z workiem na przesmyku, pożyczałem żydkom, żydki jemu, po cichu skupywałem jego długi, procenta zaległe rosły — i — (cicho) wiesz? mam tyle na tym kluczyku hrabiowskim, że mogę Jaśnie pana wypędzić, a sam z folwarku przenieść się do pałacu. Otóż... jak ja głupi!...
No! tegom się nie spodziewał po ojcu! dobra rzecz taki majątek, to sobie i pohulać będzie można.
O! o! przeczuwałem ja zawsze że ojcowska kabza dobrze nabita....
Tak, potem i krwawicą moją!... nie dam ci tracić, co mi przyszło ciężko, jak powiada przysłowie: nie wziąwszy na sumieniu, nie będzie na ramieniu.... Całe moje życie włożyłem w to, żeby ciebie panem zrobić; heroldja nas potwierdziła, jesteśmy szlachta, możemy majątki kupować ile grosza stanie i na wyborach krzyczeć jak drudzy... Prawda, że mnie to szlachectwo djabelnie po kancellarjach karku i kieszeni kosztowało, ale téż, mospaneńku, rzecz jest, a co szlachcic! to szlachcic! Hrabia na włosku wisi, my czatujmy z boku i chapniemy kluczyk razem z zameczkiem.... A co? a mówiliście żem głupi!
A! a! jaki papa pocieszny!
Nie dosyć jeszcze na tém, cicho tylko! sza!! — Hrabia stary, ciężki, przywiązany do tego miejsca, do ludzi, do drzew, do pniów, do ścian, zwyczajnie dziwak... otóż, kiedy ja mu zaśpiewam, fora ze dwora...
Aj! ludzie będą strasznie krzyczeli!
Gdzie zaś! żebym był goły a szelmostwo zrobił, to co innego; ale kiedy mam pieniądze? Widziałeś kiedy, żeby na bogatego krzyczeli? Ale słuchajno, a milcz... otóż tak. Hrabia ma córkę, niechaj ją wyda za waszeci, mospaneńku, a ja go zostawię we dworze i będzie się sobie w swoich książkach dłubał, a ja wam pogospodaruję!... Albo mi córkę da albo nie — no, to sobie ruszą z kwitkiem....
O mojéj przyjaźni dobrze mów!
Ale to być chyba nie może!
Czemu mospaneńku? czemu?
Ja? nie powiem? zobaczysz! Golnę dobry kieliszek i wezwawszy na pomoc patrona, tak mu wyrecytuję aż miło....
Ale on takiego układu nie zechce!
No! to i dobrze! Albo to ja się znowu tak bardzo napieram tego honoru? Nie da mnie on córki, to ja ciebie za rok z prezesówną ożenię.
Mój tatku.... Za mnie jak za mnie, pewnoby się jéj dać nie wahali, gdybym się o to postarał, bom taki podobny do ludzi; ale któż zechce mieć takiego tatula? Chybabyś ojciec gdzie na Bessarabją powędrował....
Co? co? słyszysz go? A ja to co? myślisz że nie potrafię być obywatelem? Ja teraz tylko tak na ekonoma jeszcze wyglądam, ale majątek kupiwszy, zaraz innym będę człowiekiem. Ho ho! zobaczysz! Wy zawsze mówicie, ojciec taki, owaki, a ja wszystko wiem co mnie trzeba... No! ale projekcik ci się uśmiecha? he?
Projekt się panu ojcu pochwala, zobaczymy tylko jak przyjdzie do wykonania, co się pokaże.
Wszystko już przygotowane, dziś, jutro, ale nawet tak i dziś jeszcze mu powiem.
To jednak prawda, że choć ciemięga z tego hrabiego, ale jak człowiek przed nim stanie, licho wie co to jest mospaneńku, czegoś strach bierze i durniejesz.
Ojcze, o to nie trudno.
Zawsze swoje!! ale zobaczycie.
Plan tedy dalszy? jaki?
Krótko a węzłowato, przyjdę, pokłonię się...
I powiem mu ot tak: mospaneńku, panie hrabio, panowaliście, panowali, no — a teraz przyszła pora na Jaczeńków.... Oto waścine długi, a ot co wam pozostaje. Chcecie córkę dać mojemu Bolesiowi, zgodzę się na to i niechaj gospodarują, a nie chcecie? to jak sobie chcecie; ale proszę się ztąd wybierać.
Pięknie, pięknieby to było, cóż, kiedy, słyszę, zaręczona.
A tak! słyszę i ja, że zaręczona za tego hołysza Czarnkowskiego, rozumnego jak sam hrabia. Ale mnie co do tego? zaręczyli, niech odręczą.
I ona go kocha....
Niech się odkocha! mnie co do tego! Niby to ty nie jesteś daleko od niego pokaźniejszy, a co grunt, że bogatszy.
Cóż? jeszcze ci mało, mospaneńku? źle skoncypowałem, jeszczem głupi?
Nie, nie! ale to wszystko na wierzbie gruszki, tatku najukochańszy.
No! zobaczemy, pamiętaj tylko com ci mówił i rób jak każę. Do hrabianki mi się przybliż wcześnie, jużci ma oczy i musi się poznać na tobie.
Zobaczemy! Zresztą i mniejsza o to!
Cóż tam u licha? Czego to chcesz? po co tu włazisz kiedy cię nie wołają?
Ja to, z prośbą do wielmożnego pana....
A byłem tego pewny, że nie z datkiem, tylko z prośbą, wy tylko prosić umiecie, nigdy wam nie dosyć. Gadajże a żywo, mospaneńku, bo ja na skwierczenie wasze nie mam czasu.
Już oto rok, proszę pana, jak mnie zabrali z chaty do dworu, ojciec stary tęskni za mną, chciałabym do niego powrócić.
Patrzajcie! chciałaby! A któż to wam dał wolę? Czy to wy możecie chcieć kiedy wam nie pozwolono?
Czy to wam źle tutaj?
Źle, nie — ale wszędzie dobrze, a w chacie najlepiéj. Ojciec prosił hrabiego, żeby mnie uwolnił, i jaśnie pan obiecał....
Co! co! już ten stary chodził do hrabiego! Patrzcie! hrabia! hrabia! A ja to co jestem? Hrabia o niczém nie wie, ja tu gospodaruję, słyszysz? Za to samo do domu nie puszczę.
O! o! rozumuje! Przymuszony sługa najlepszy mospaneńku, bo z nim nie ma ceremonji. — Nie puszczę, a jak mi jeszcze raz ośmielicie się chodzić na mnie do hrabiego, no! zobaczycie! Ja wam tu dam hrabiego!
No! otrzyj te łezki! Co ci tam w głowie, że się na wieś zachciało... przecież tu lepiéj, roboty nie ma wielkiéj....
Albo to ja się pracy boję?
I nie to co wasza nędza w chacie?
Nasza nędza nam nie straszna.
Słyszę, ale nie rozumiem.
Czegożeś taka dzika?
Zwyczajnie chłopka, wszystkiego się boję....
Nawet uściskania?
O! tego najgorzéj!
Drożysz się z sobą! ale to nie pomoże! Na wieś cię nie puszczą, a jak się lepiéj trochę poznamy, powolniejszą będziesz dla mnie. Będę ci kupował śliczne korale, krasne wstążeczki, co zechcesz!
Doprawdy?
O! o! koraliki skutkują, oczki się śmieją!
Z kogo? ze mnie? Niegodziwa! mógłbym się pogniewać, ale ci to daruję dziecko moje....
Do nóg upadam ojca dobrodzieja!
Jaki to spryt w tém prostém dziewczęciu, co za świeżość i wdzięk w téj twarzyczce. Wcale mi do smaku! niczego! nie puścimy jéj na wieś, bo by się to w brudnéj chacie zwalało, a szkoda — na honor, pański kąsek.
A! co za nudy na wsi, jakie głupie życie! ani kawiarni, ani bilardu, ani stósownego towarzystwa! Jeżeli ojcu uda się zrobić, jak mówi, wyjedziemy przynajmniéj z tego obrzydłego folwarku, w którym się duszę... na przyzwoitszy świat.... Tylko, co ja z tym ojcem zrobię?... będzie sobie gdzieś w kącie karbował — hrabianka dosyć piękna, i zdaje się, dobrze wychowana... majątek dobry, wypadnie się trochę ustatkować.... Jednak i ten szanowny tatko, ma swoją dobrą stronę...
Tak jest! trzeba to raz skończyć, mospaneńku, dosyć téj ekonomji, powiem mu otwarcie, masz asindziej do wyboru....
Komu?
No! toć wiesz przecie... hrabiemu.... Czego ja to będę dłużéj udawał.... Obrachowałem siebie i jego, nie ma prawie nic, wszystko moje, po co czekać dłużéj! Dziś tedy finalny koniec, stanę i powiem, mospaneńku... (zamyśla się i przerywa) Jak ci się zdaje?
Nic nie mam przeciwko temu! Tylko jak to ojcu przyjdzie mówić, żeby się nie zadławił....
To prawda, głupi nałóg! trzydzieści lat służby, tak się nawykło do kłaniania i posłuszeństwa, że nie wiedzieć od czego począć.
Mospaneńku, ja to i sam nie wiem; ale dla ciebie muszę się zmódz, nie ma co czekać dłużéj, stanę ot tak....
Jak naprzykład?
Ot tak stanę....
I języka w gębie zapomnę....
Nie zapomnę, mospaneńku! stanę i powiem mu: Jaśnie panie!
Do czegóż to jaśnie panie?
Masz słuszność! powiem mu wręcz, mospaneńku.
Mospaneńku także źle... za drzwi gotów wyprosić....
Dobrze, a daléj?
Jak to obrócić! Sęk! Dalipan nie łatwo! Jużciż tak wprost mu powiedzieć fora ze dwora, nie wypada, tyle lat chleb jego jedząc, zresztą strach. Choć to człowiek łagodny... tak! dobry! ale kaduk wie co ma takiego w sobie, że choć nigdy nie połaje, przykrego słowa nie powie... a jak człowiek przed nim stanie, aż mrówie przechodzi po skórze... straszny...
Stary nałóg téj podległości i stary głupi nałóg.
Ale dziś temu koniec! basta! Muszę się zabrać i powiem mu otwarcie....
Sława Bogu!
No! no! bez tych ceregielów, czego chcesz?
Niech wielmożny pan wysłucha.
Gadaj a prędzéj, bo czasu na gawędy nie mam.
Ot, ja stary, żonka niezduża, synowę prawda mamy w chacie, ale chorowitą, nie ma komu jeść zwarzyć, chleba upiec, nie damy sobie rady i przepadniemy, jeśli nam Oleny nie powrócicie.
Czort swoje! Mówiłem raz, że nie dam!
Bądź paneńku łaskaw! posłuchaj! dłużéj ona we dworze służyć nie może, dosyć już tego roku. Każda co pobędzie dworką, to jéj późniéj oczy wybadają.
Krzywda nie krzywda, ależ my także jej potrzebujemy, a dla młodéj, trochę tam przystojnéj dziewczyny, w takiéj służbie nie zdrowo.
Oto mi sensat! mospaneńku! A tobie co sądzić zdrowo czy nie zdrowo?... Ja wiem co robię.
Chodziłem do hrabiego... obiecał że mi ją każe oddać....
Otóż właśnie dla tego, że chodziłeś do hrabiego, to jéj nie wypuszczę, żebyście się nie uczyli na mnie skarzyć! — Nic z tego nie będzie... słyszysz? ja tu pan!
Słyszę... słyszę, ale jakże to wielmożny panie... chyba jest dwóch? Myśleliśmy że nasz hrabia tu panem, a wielmożny rządzca...?
Niechajże i tak! — Ale ja was samych proszę, i proszę taki... pokornie, bądźcie łaskawi, oddajcie mi córkę... Chcę ją wydać za mąż, zaswatana, przyjmak mi potrzebny, gospodarstwo tyle przepada!
Ho! ho! gospodarstwo wasze! znam ja lepiéj od was to gospodarstwo — taicie się tylko, chowacie, udajecie ubogich, a licho was nie brało! A to bieda właśnie że się dobrze macie, chłop bogaty nic nie wart, zaraz mu się legną muchy w nosie, fanaberja, nieposłuszeństwo! Ja nie potrzebuję bogatych, ale uległych... mospaneńku!
Alboż my to nie słuchamy?...
Bo musicie, mospaneńku! a baty!!
Jeszcze raz, proszę, zmiłujcie się...
Nie pomoże i córka musi zostać! — Tak chcę i dosyć!
Pierwsze i ostatnie, słyszysz mospaneńku, nie lubię rozpraw długich, każę i kwita.
A dyspozycja hrabiego?
Co mnie wasz hrabia?... (wstrzymuje się) To moja rzecz, już ja z nim o tém wolnym czasem pogadam... A no! do roboty! Na tok! słyszysz! dosyć tego perebendiowania.
Otóż jest! otóż on sam! nieprzygotowanego mnie zszedł, nawetem się wódki nie napił! Tfu! i nie wiem co mówić!
Przyszedłem ci powiedzieć, kochany Bartłomieju!
Że kazałem tę dziewczynę, córkę starego mego poczciwego Prokopa, uwolnić ze dworu. Ojciec mnie o to prosił, ma słuszne powody, nie godzi mu się gwałtem dziecka zatrzymywać.
To jest... jaśnie panie... to jest... jak sobie jaśnie pan każe... ale ośmieliłbym się przedstawić...
Prokop mnie o to prawie ze łzami prosił.
Co ich łzy kosztują! To panie taki ten ród chamski przemierzły, że aby rękawem potarł, łzy jak groch im się sypią.
Ależ, proszę cię mój Bartłomieju, nie gadaj mi tego! Tyle razy słyszałeś odemnie, że obelżywych wyrazów na moich tych poczciwych ludzi słuchać nie lubię!
Wy wszyscy macie ten szkaradny zwyczaj, to pojęcie niechrześciańskie o ludzie, jakbyście z innéj byli ulepieni gliny. To się nie godzi! Wiesz dobrze, że ja moich chłopków kocham jak braci, że głębiéj starając się ich poznać, przekonałem się, ile tam dobrego w nich, przy takim stanie, w takiém opuszczeniu...
Złodzieje, jaśnie panie!
Ale nie plećże, proszę! — Co to jest? od trzechset lat z górą oni i pradziadowie moi żyli razem na jednéj ziemi, jednemi losy, jedną pracą w świętym związku i zgodzie. Nigdy, w najcięższych chwilach oni nas nie zawiedli, my ich nie opuścili, mamy obowiązki wzajemne, ja wdzięczność dla nich, oni przywiązanie dla mnie. Kocham ten lud....
Oni nie kochania, ale bata potrzebują, jaśnie panie.
Proszę cię, skończże raz przecie... wiesz że mi to trudno! Olenę kazałem uwolnić!
Źle! jaśnie pana już nie potrzeba. Boleś miał słuszność.... Tfu! kiedyż się nauczę....
To jest... chciałem i ja powiedzieć coś... potrzebowałem oznajmić.
Co tam takiego? pewnie to nudne interesa znowu? cóż tam? źle?
A źle! pieniędzy, jaśnie panie, w kassie ani grosza, a tu o procenta naglą niektórzy... i o kapitały się upominają... ślą a ślą... wrota się nie zamykają... rady sobie dać nie mogę.
Wiem ja to, wiem, że interesa moje w złym stanie... (smutnie) Powiedz mi téż, mój kochany Jaczeńko, co to jest; jednakże gospodarstwo, mówiłeś, szło nam zawsze bardzo porządnie, przedawaliśmy nie źle, ja nie traciłem, balów nie dawaliśmy, a jednak...
Nie moja wina! nie moja! proszę, jaśnie panie, sam nie wiem, dopust boży... jaśnie pan zawsze tam siedział w tych swoich xiążkach.
Czy i one co winne?
Prawdę powiedziawszy, sprowadzało się to tego papieru nie mało, a osobliwości zamorskich, a obrazów, a fatałaszek różnych zagranicznych... toż to wszystek grosz, co powinien był na interesa szedł na to. Przy tém i powolność jaśnie pana dla ludzi, nigdy nie było rygoru, ja dysponuję, a jaśnie pan uwalnia, a chłopi okpiwają, a skarzą się, a piszczą. Ot, i ostatnia pszenica przez to w kopach porosła.
Chcesz, bym o sobie tylko pamiętając, o nich zapominał?
Każdy o sobie, proszę jaśnie pana, powinien pamiętać, to grunt!
To względem tych interesów. (na stronie) Ani rusz! dławię się, dławię, a powiedzieć mu nie umiem, (głośno) Zkąd tu wziąć pieniędzy, już za zaległe procenta bankowe chcą majątek spisywać.
Okropna rzecz! nigdy mi swobodnie odetchnąć nie dacie! Interessa! a! przeklęte interessa! Ależ przecie mogliby poczekać... mam nadzieję... stryj by mi pomódz powinien.
E! stryj!... (macha ręką) a co się tycze czekania, było już tego dosyć, jaśnie panie!
Cóż tu począć! radź mi, proszę cię.
Trudno! trudno... to jest... jaśnie panie —
Ani weż przez gębę przejść nie może... trzeba się było choć wódki napić, na czczo nie ma sposobu.... Chyba już później powiem, teraz nie mam siły... nie chcę go martwić.
Muszę posłać po Czarnkowskiego... to człowiek praktyczniejszy, może mi co podda.... Zawsze te pieniężne sprawy! w chwili gdy najważniejszemi zajęty jestem badaniami.... Ani chwili pokoju... Myślże tu o Horacie, Izydzie i Scropisie, o symbolach i mythologicznych tajemnicach, gdy dłużnicy siedzą na karku! A! to nieznośne....
I nic nie powiedziałem!! Tfu! Mają może słuszność, żem głupi.... Trzeba było wprost wyrznąć, mospaneńku, a cóżby mi zrobił? Jużciż nie zje! nie zje! Ale za oczy zuch jestem, a przy nim, licho wie, co to jest! zbijam się z pentałyku! Jaśnie panie... jaśnie panie... i darmo czas tracę.... Trzeba raz skończyć, tak dłużéj być nie może! — Posyła po Czarnkowskiego, mówi o stryju, a nuż doprawdy co poradzą? Trzeba się spieszyć!
A cóż? widziałem że z nim mówiłeś!
Mówiłem.
I powiedziałeś mu wszystko?
Tak... trochę, to jest, nie wszystko jeszcze, bo tak raptem nie można.... Litość mnie wzięła, musiałem go przygotować.
Cha! cha! znowu tylko stchórzył i jaśnie panie powiedziawszy, pokłonił się nisko.... A cóż? nie odgadłem?
Cichoż! wiem ja co robię! nie można tak prosto z mostu.
Ja? czego? miałbym się jego bać? A co on mi zrobi? On mnie, nie ja jego obawiać się powinienem, majątek i przyszłość ich w mojém ręku... ot co, mospaneńku....
Ale cożeś mu powiedział?
To mnie wiedzieć!
Prawda, że z nim nie łatwo! Gdyby się choć pogniewał, no, to i człowiekby się naindyczył i słówkoby może, mospaneńku, wyleciało; ale z tym ciemięgą nie ma sposobu, ta głupia jego dobroć tak miękczy... nie mam serca go martwić....
O litościwy ojcze!! cha! cha! a przyznaj, że się go téż trochę boisz!
Cichoż mi hultaju, bo się pogniewam! uwziął się dziś mi dokuczać! Poszedłbyś lepiéj do ogrodu czy do pałacu, możebyś spotkał gdzie hrabiankę. Umiesz przecie parlować, zagadałbyś, przymilił się....
Zapewne... jak zechcę, to zagadam.
Hę! Ale to i z waszecią tak jak zemną... mospaneńku... z daleka toś ty zuch, a przy niéj jak trusia, ani się odezwiesz! Uważałem wczoraj, sami cię zaczepiali, trącałem cię, żebyś przecie z parlowaniem się popisał, a ty, ani be ani me, jak student stałeś i tylkoś sobie palce powykręcał, aż w stawach trzeszczało....
Bo ja, prawdę powiedziawszy, nie lubię téj arystokracij.
A kiedy my przecie téż sami już będziemy do rynsztokracji należeć... jak majątek kupiemy....
To prawda, mospaneńku, cała bieda z tym folwarkiem, i ja to czuję... ale zostawszy panem, otóż się za to dąć będę! ho! to zobaczysz....