Staropolska miłość/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Staropolska miłość |
Podtytuł | Urywek pamiętnika |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Miejsce wyd. | Złoczów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jak w pokładach naniesionego przez wody mułu i osadów badacz odgaduje epoki kataklizmów i wielkich wstrząśnień, którym ulegała ziemia nasza, tak w starych i zbutwiałych papierach często niepozornych i nieobiecujących na oko, przywykły do śledzenia wszystkich życia objawów, odkrywa skarby niespodziewane, piętnujące warstwy przeszłych czasów. Na nieszczęście przeszłość przeznaczona na zagubę, ułamkowo, cząstkowo, przypadkowo maluje się w pozostałych po niej zabytkach; potrzeba umieć dopełnić ją i odgadnąć, ex ungue leonem, a z pióra skrzydeł gołębia. Z prastarych czasów kilka wierszy na omszonym kamieniu, urzędowy i suchy akt na zżółkłym pergaminie, zrzynek papieru oszczędzony cudem, na którym kilka nazwisk zostały na świadectwo o życiu: ot i wszystko. Dalej pismo coraz do poufalszych służy zwierzeń i na powszedniejsze potrzeby obszerniejsze zapełniają się niem karty; ale znowu to, co naówczas najgodniejszem zdawało się ku uwiecznieniu, dziś nas nic prawie nie obchodzi: łakniemy zapomnianej reszty, którą sponiewierano jako niepotrzebną. Ledwie na boku dopisane słowo, coś przylepionego do okładki, jakieś nazwisko i data ukradkowo nakreślone, wypływają na wierzch z nieużytecznego słów wylewu. Im bliżej nareszcie nas, tem papierowe pamiątki mnożą się, rozszerzają, gromadzą; piszą wszyscy, piszą już o wszystkiem: papier i kunszt pisania stają się pospolitą własnością ogółu, mnóstwo tedy ciekawości, ale i śmiecia bez miary. Co tu wybrać? gdzie się skrystalizowało i osiadło życie? W tych przebutwiałych kartach jest po trosze wszystkiego: rejestra, notaty, listy, mowy, poezje, grobowce, rachunki, na jednej często spotykają się karcie. Trafiło się nam taneczną pieśń Wiśniowieckiego dziwnie niewstydliwą znaleźć obok kazania i spisu nasion do wirydarza. Niejeden człowiek bezpowrotnie zmarły i zapomniany, żyje tylko jeszcze na wątłym rożku papieru, na którym w chwili próżnowania od niechcenia się podpisał. Mógłże się spodziewać, że próba pióra da mu zakosztować nieśmiertelności!... O losy ludzkie, o życie!!
Grzebiąc w starych listach, w tych wstążeczkami i sznurkami dawno skostniałą powiązanych ręką fascykułach, człowiek powoli wchodzi w świat grobowy jak do lochów podkościelnych; rozwidnia się przed nim horyzont ciemny, występują na tle jego nieznajome a dziwne postacie, zarysowuje się niespodzianie kształty i odradza z nicości dawno zmarłe i zapomniane. Resztki to niedogasłego życia! Odgadujemy czego nie widzim, domyślać się musimy tego, co zginęło, ale obraz i po tej restauracji mniej więcej zręcznej, pozostaje niepełnym. Jest to czaszka Hamleta, której brak rąk i nóg lub piszczel, któremu niedostaje zbutwiałej i w proch rozsypanej czaszki.
I tu są trafy szczęśliwe i niezasłużone przekleństwa... Niejedna postać majestatyczna i wspaniała przedstawia się z za mroków mogilnych ułamkowo, nie pełna, blada, gdy lada najpospolitsza a gadatliwa istota z fizjonomją startą i zwyczajną, występuje ci przed oczy aż do zbytku drobnostkowo narysowana, choć pamięci nie warta.
W najciekawszem często miejscu urywa się nić nielitościwie, gdy powszednie dzieje, dzień po dniu, godzina za godziną nieprzerwanym snują się ciągiem. Wszędzie tak spotykamy dowody znikomości ludzkiej, a nieśmiertelność nasza to tylko przedłużone konanie.
Gdy długie nieraz godziny siedzę nad stosem papierów pożółkłych, i tą stęchlizną śmierci i grobu, właściwą śmierci woniejących, jedynych minionego życia ostatków: oczy łzami zachodzą, serce mi się ściska i myślę jak to nas później ludzie fałszywie odgadywać będą z tego, co po nas zostanie! Ale co po nas ocaleje? i czy zostanie choć trochę? Co przeżyje? czy dowody słabości, czy ślady poczciwych uczynków, czy nic nie znaczących chwil blade szczątki? Bóg jeden to wie, bo to co starano się zachować jak najskrzętniej, poginęło przecie, a co na strychu gniło, w czem się wróble gnieździły i co myszy jadły, ocalało cudownie. Kamień i bronz tak są znikome jak papier, a pamięć ludzka od nich trwalsza... Prawo zniszczenia panuje wszystkiemu, ząb czasu nie mogąc ukąsić granitowych obelisków, starł z pamięci alfabet hieroglifów.
Czasem w ogromie tych niedogryzionych kości ryjesz się napróżno, żeby odkryć coś znaczącego, coby ci dało czasu i ludzi pojęcie. Nieskończone szeregi słów i cyfer przesuwają się czcze i próżne, a gdzieś na brzeżku jedno rzucone słówko wprawia w zadumę i odkrywa całe światy. Wstajesz od tej pracy, jak gdybyś przeszedł się po cmentarzu z wonią śmierci i myślą znikomości, szepcząc mimowoli wieczne odpocznienie umarłym.
Jużto z ostatnich lat wieku, co nas poprzedził, zostało papierów bez liku: ogień i robactwo, myszy i zgnilizna nie miały jeszcze czasu pochłonąć ich i przebrać jak Bóg przeznaczył, co zginąć powinno, a co ma ocaleć. Potrzeba umieć szukać, żeby tu coś znaleźć i jak nurek po konchę perłową, po gałąź koralu, zstępować w otchłań głęboką, bo często z niczem z przepaści powrócić. Rzadko wątek natrafia się dłuższy, i milczenie grobowe co chwila przecina ślady żywota... A tam gdzie los przerwie mowę przeszłości, już jej nie dopełnić niczem... Domyślasz się, zgadujesz, chwytasz nici końce rozstrzępione, spajasz je, i gdyś wymarzone przysztukował do rzeczywistego, krzyczy, odbija jaskrawo: pożenić ich nie sposób.
Jednakże mimo ciężkość pracy i nieuchronnych z nią powiązanych zawodów, nie ma milszego zajęcia nad badanie starych zabytków, nad śledzenie przeszłości wprost u źródła, a żadna historja tak nie wyuczy wieku, jak maleńki szpargał współczesną nagryzmolony ręką nie dla jutra, ale bez myśli o tem, że pozostać i powiekować może. Pamiętniki, jeden z najciekawszych materjałów mają to do siebie, że w nich człowiek maluje się zawsze mniej więcej nie takim, jakim był, ale jakim być pragnął. List, notatka, rejestrzyk odkrywają go nam, gdy nie myśli o publice, stojącego jak go Bóg stworzył i czem uczyniły okoliczności. Jeżeli jeszcze szczęściem rządkiem na jednę postać, na jedne lata zbierze się dosyć światła ze stron różnych, aby je w pełni nam ukazać: już wówczas lada niteczką powiązać się dadzą fakta, i odtworzy umarłe, o ile je nam wskrzesić dozwolono, niby ów szkielet, który prosektor spaja drucikiem i stawia jak był za życia.
Z człowieka niestety! więcej daleko umiera, niż przeżywa, ginie więcej ludzi niż w pamięci zostaje, a los często najmniej charakterystyczne postacie wybiera na przedstawicieli epok. Ci znowu Bóg wie kogo przynoszą z sobą pod pachą do nieśmiertelności. Ludzie czynu, którym pióro i papier były wstrętliwe, jeśli ich nie poda potomności jaki skromny kałamarz, przebijają się przez pokłady wieków ułamkowo, przedstawiają fałszywie i niepełno. Drudzy wspominają i piszą o nich wedle tego, jak ich na swoją pojęli skalę: oni sami nie mieli ani czasu, ani ochoty podać się pamięci wnuków. Ludzie myśli i ducha, także w pismach swych niezupełnie się malują: krępuje im usta to nawyknienie udawania: to względy czasowe, to jakiś wstyd, to niedbalstwa trochę, a rzadki Montaigne lub Pascal wszystkie swej duszy wątpliwości na papier wyleje. Często najlepsza część człowieka zostaje pokryta milczeniem. Natomiast pośrednia klasa pospolitości w wielkiej liczbie egzemplarzy występuje przed badacza, i z odbicia na jej obliczu znakomitości wieku, wnosić ledwie o nich możemy.
Wszystko ulega jednym prawom ogólnym na tym świecie: ze świata przedpotopowego olbrzymów ledwie są szczątki, z których postaci ich odbudować nie można, a drobnych muszelek i liści traw miljony. Na jednego mastodonta, ileżto infuzorjów zwapniałych!
Nic zresztą prędzej nie przychodzi nad zapomnienie. Lat kilka i po człowieku nie ma śladu: jak w morzu po majsku pochłonionym zamknęły się fale, poszedł na dno. Przeszłość rozpoczyna się nazajutrz po pogrzebie, w tydzień tworzą się podania bajeczne, w rok najdalej człowiek się na mythus przerabia, a jeśli kto jest tak szczęśliwym, że się nim po śmierci zajmują, w kilkaset lat robią z niego, coraz inaczej obracając szczątki pozostałe, dziwoląga, którego każde pokolenie po swojemu przestroją i przybiera, aż w końcu nikt już nie odgadnie, co pod tym stosem nagromadzonych domysłów spoczywa.
Często długie wypoczynku godziny poświęcam drabowaniu starych papierów, któremi się otaczać lubię: było to i jest dla mnie miłą zabawką, nawet bez jakiegobądź celu korzystania z uzbieranych w ten sposób szczegółów. Najzwyklej masy te pozostałości nie mają ciągu, któryby je w jakąś całość zbić dozwalał, ale i te drobne rozpierzchle szczątki z jednej epoki dają jakąś o niej ideę, a te wychodzące nagle z ciemności i niknące natychmiast figury, których starte postacie zaledwie uchwycić można, mają także swój urok, choć połowę ich dostarczyć musi wyobraźnia.
Wśród jednej takiej szczęśliwie nabytej wiązki papierów, napadłem wśród mnogich listów, kartek i rachunków, na oberwany raptularz, nadpalony w części, pokreślony, z powszywanemi kartkami, w kilku miejscach adnotowany obcą ręką i innym atramentem. Byłto pamiętnik człowieka, który na starość przypominał życie własne bez myśli uwiecznienia go, dla powtórzenia przed sobą samym spowiedzi uczuć, które je zatruły. Ręka przyjaciela w kilku miejscach dopełniła tych wyzwań notami, które w części jako powtórzenie znanego, potrzebne mi się nie zdały, w części tu zamieszczone będą. Poprzyłączane listy i notaty oryginalne, dokumentu prawne, zapewne przez tego co komentarjusz pisał, nie mają dla nas żadnego interesu. Szpargał ten jakkolwiek maluje nietyle epokę, co pojedyńczego człowieka, zdał nam się dosyć ciekawem studjum i dajemy go tu prawie bez żadnej zmiany tak, jakeśmy znaleźli w starych papierach: to tylko wyrzucając, co niepotrzebnie opowiadanie przedłużało. Czytelnicy nasi osądzą, czy warto było lub nie ocalić ten ułamek pamiętnika i zachować pamięć człowieka, którego imienia ledwie się domyślać możemy. Kamień grobowy pozostał: nazwisko z niego zmyły powodzie i nogi przechodniów zatarły...