Stuartowie (Dumas)/Tom I/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Stuartowie
Wydawca Merzbach
Data wyd. 1844
Druk J. Dietrich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Stuarts
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.

Przedwczesna śmierć Franciszka II zastała Marję Sztuart w kwiecie młodości i w całym blasku wdzięków. — Opłakiwała ten skon jak tkliwa kobieta i opiewała z uczuciem poety. Brantome podziwiając Marję, przechował czułą elegję z tej okoliczności napisaną, która może się równać z najpiękniejszemi poezjami owéj epoki. Łatwo więc pojąć można, że piękne wiersze, wymawiane pięknemi listami, musiały zawracać głowę wszystkim, którzy widzieli i słyszeli Marję, bądź przy lutni na któréj grała cudownie, bądź przy klawikordzie na którym grała z takiem czuciem, że najznakomitsi nowocześni muzycy, nie mogli jéj wyrównać, bo nie mieli jéj duszy. Dla tego też kto tylko ją znał, nie mógł jéj nie pokochać, i każdy składał jéj hołd swojego serca, począwszy od pana Damville, który ofiarował jéj swoją rękę, aż do Pana Maisonfleur.
Jednakże wszystkie te hołdy oddawane w chwili kiedy najmniéj była usposobioną do ich przyjęcia, utrudzały Marję; chcąc ich uniknąć oddaliła się do Reims, do swego wuja kardynała Lotaryńskiego, który był arcybiskupem w tém mieście. Tam dowiedziała się o zmianie religji w Szkocji, gdzie stronnictwo protestanckie co raz mocniejszy wpływ nabywało.
Kardynał Lotaryński, żarliwy katolik, sadził że dla dobra kościoła koniecznem było, aby Marja, któréj znał wiarę niewzruszony i światły, powróciła do Szkocji. W skutek tego, zażądał dla niéj listu bezpieczeństwa od Elżbiety, która odmówiła temu zadaniu. Kiedy Marji doniesiono o tém z uśmiechem odpowiedziała: oddaliłam się do Francji bez wiedzy brata, powrócę do Szkocji bez wiedzy siostry; a kiedy wuj radził jéj, aby pozostawiła swoje klejnoty, przyrzekając odesłać je drogą pewną, odpowiedziała: skoro narażam moją osobę, sadzę że mogę narazić i kilka kosztownych kamieni.
Marja mówiła to wszystko przez moc duszy i dzielność charakteru, lecz w istocie wolałaby była pozostać dożywotniczką Poitoui Turyngji, niż powracać do swego Królestwa szkockiego. Młody Król Karol IX pragnął ją także koniecznie we Francji zatrzymać; bo lubo był jeszcze dziecięciem, kochał się w niéj tak, że często przepędzał godziny wpatrując się w jéj portret i mówiąc: że Marja była najpiękniejszą Księżniczką w świecie, i że chciałby umrzeć jak Franciszek, leżeć w grobie na jego miejscu, byle tylko przez rok posiadał ją za żonę. Kiedy mu mówiono, że to była jego bratowa, i że nie powinien myśleć o tém, odpowiadał, że o to niema się co troszczyć, że kiedy dojdzie lat. Jego Świętobliwość, jako Królowi udzieliłby zapewne pozwolenie, jak to uczynił dla Pana de Loye i Margrabi d’Aguilar. Z téj przyczyny odjazd Marji postanowiony na wiosnę, odkładano od miesiąca do miesiąca i dopiero w Lipcu opuściła Paryż. Zresztą w tym roku wiosna była tak zimną i smutną, że wielu dowcipnych pisało sonety i madrygały, mówiąc, że wiosna nie chce ubierać się w zieloność ani w kwiaty, dla okazania żałoby po stracie królowéj wszystkich swoich róż.
Marja przybyła do Calais, w towarzystwie swoich wujów; Pana Nemours, Damyille, Brantome, i mnóstwa innych panów dworu, pomiędzy którymi znajdował się młodzieniec nazwiskiem Chatelard, siostrzeniec rycerza nie ulękłego i bez zarzutu, piękny rycerz i miły poeta. Zastała w porcie tego miasta dwie galery oczekujące ją, jedna pod rozkazami Pana Mévillon, druga zaś pod dowództwem kapitana Albize. Marja sześć dni zabawiła w Calais, albowiem osoby towarzyszące jéj nie mogły się z nią rozłączyć. Nakoniec 15 Sierpnia 1561 wstąpiła na galerę Pana Mévillon, mając przy sobie Panów Aumale i Elboeuf, Damville, Brantome, Chatelard i wielu innych, którzy pragnęli towarzyszyć jéj aż do Szkocji.
Lecz jak Szkocja nie mogła pocieszyć jéj po stracie Francji, tak ci, którzy udali się z nią razem, nie mogli zagładzić w jéj sercu wspomnienia tych, których opuściła, i właśnie tych zdawała się najlepiéj kochać.
Stojąc na pokładzie galery, kiedy ruch wioseł oddalał ją od portu, ona ze łzami w oczach bezprzestannie zegnała chustką krewnych, przyjaciół i znajomych, których na lądzie zostawiła. Nakoniec wypłynąwszy na pełne morze, mimowolnie zwróciła spojrzenie na statek, wpływający do portu, z którego ona wypłynęła; zazdrościła mu jego losu, kiedy nagle okręt ten pochylił się naprzód, jak gdyby uderzył o cóś w głębi, i zadrgnąwszy od tramu aż do masztu, zaczął zanurzać się w morze, w pośród krzyku osady. To nastąpiło tak gwałtownie, że zupełnie zniknął, zanim galera pana Mévillon zdołała swoję łódź wysłać z pomocą. Przez chwilę, w miéjscu gdzie zatonął unosiło się na powierzchni morza kilka punktów czarnych, które znikły jedne po drugich nim łódź w całym pędzie płynąca przybliżyć się do nich zdołała; do tego stopnia, ze powróciła nie ocaliwszy nikogo. Wtedy Marja zawołała: o Boże! jakaż to wróżba dla mojej podróży!...
W tymże czasie wiatr wzmógł się i galera płynęła pod żaglem, więźnie spoczęli przy wiosłach; Marja widząc że tak szybko odpływa od lądu, oparła się o tył okrętowy, zwróciwszy oczy zapełnione łzami, powtarzając ciągle: »żegnam cię Francjo, Francjo kochana!..» W téj postawie pozostała przeszło pięć godzin, to jest aż do zmroku; i zapewne nie pomyślałaby wcale powrócić, gdyby jéj nie uwiadomiono że już dano wieczerzę, wtedy podwajając płacz i łkanie, mówiła: o droga Francjo, już cię tracę zupełnie, bo noc zazdroszcząc mi tego ostatniego szczęścia, czarną zasłonę rozciąga przed mojemi oczami, aby mnie i téj roskoszy pozbawić. Żegnam cię luba Francjo, już cię więcéj nie zobaczę. Następnie dawszy znak osobie, która przyszła po nią, że później przyjdzie, wzięła pugilares, usiadła na ławce przy ostatnich dnia promieniach, kreśliła ołówkiem następujące wiersze:

Bywaj mi zdrowa Francjo życzliwa,
Ojczyzno luba i mila,
Tyś moję młodość szczęściem karmiła,
Bywaj mi zdrowa, szczęśliwa.
Druga ojczyzna, gdziem wzięła życie,
Do siebie córkę przyzywa,
Ciebie opuszczam; lecz dusza skrycie
Na twojem łonie przebywa.
Francjo kochana, Bywaj mi zdrowa!
W roskoszy lub troski-chwili,
Dla ciebie mojéj duszy połowa,
O tobie wspomnieć najmiléj.

Nakoniec przybywszy do biesiadujących rzekła: »Zupełnie przeciwnie postępuję jak Kartagińska królowa, bo Dydona, kiedy Eneasz od niéj się oddalał, nie mogła odwrócić oczu z piętrzących się wód, ja zaś nie mogę oderwać spojrzenia od lądu.« Proszono jéj aby siadła do wieczerzy; lecz oświadczyła że nic jeść nie będzie, odeszła do swojéj kajuty, zaleciwszy sternikowi aby ją obudzono równo ze dniem, jeżeli ląd widać będzie jeszcze; w tym względzie przynajmniéj los sprzyjał biednej Murji, bo wiatr ucichł i statek całą noc posuwał się tylko siłą wioseł, tak, że kiedy dzień zaświecił, jeszcze widać było Francję. Sternik dopełniając rozkazu Królowéj wszedł do kajuty; już nie spała, ujrzał ją siedzącą przy otwartém okienku i łzawem okiem spoglądającą na brzeg ukochany, z którym się boleśnie rozłączała.

Jednakże ta ostatnia przyjemność nie długo trwała, bo wiatr powstał i Francję stracono z oczu. Marja tą tylko jeszcze cieszyła się nadzieją, że spostrzegą flotę angielską, i że będą musieli powrócić; ale wkrótce i ta nadzieja spełzła wraz z innemi. Mgła gęsta zaległa na morzu, tak że z jednego końca galery na drugim widziéć niebyło można; było to jakby cudem, albowiem jak już nadmieniliśmy, pora była letnia; żeglowano więc na los szczęścia, narażając się nawet na wypadek udania się błędną drogą, z tą jednakże korzyścią, że łatwiej ujść przed nieprzyjacielem. Trzeciego dnia mgła opadła, i galera Królowéj znalazła się pomiędzy skałami, gdzie niezawodnie byłaby się roztrzaskała, gdyby jeszcze kilkadziesiąt sążni naprzód się posunięto. Sternik poznawszy wysokość, przekonał się że byli nie daleko brzegów Szkocji, a zręcznie wyprowadzony statek z pośród wystających skał, przybił do Leith blizko Edymburga.
Nikt się nie spodziewał przybicia Królowéj, i dla tego chcąc dosać się do Edymburga, ona i jéj towarzyszący, wsiedli na nędzne konie, nie które nawet były bez siodeł, i miały uzdeczki i strzemiona z postronków. Marja nie mogła się wstrzymać od porównania ich z wspaniałemi rumakami Francji, które przywykła widzieć harcujące na łowach i turniejach; kilka łez żalu zrosiło jej oblicze, porównywając kraj opuszczony z krajem do którego przybyła. W krotce potem usiłując się uśmiechać mimo łez, rzekła, że ponieważ raj na piekło zmieniła, powinna być cierpliwą.
Tego samego wieczora jeszcze musiała zastosować to zdanie; bo nowi jéj poddani pragnąc okazać radość z jéj przybycia, zebrali się pod oknami opactwa Holyrood, gdzie zamieszkała, i tam, jak Brantőme powiada, pięćset albo sześćset osób dało jéj serenadę na nędznych skrzypcach i małych rebekach[1] śpiewając psalmy tak nie przyjemnie i bez zgody, że nic gorszego usłyszeć niepodobna.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.





  1. Rodzaj małych skrzypiec o trzech stronach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.