Stuartowie (Dumas)/Tom I/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Stuartowie |
Wydawca | Merzbach |
Data wyd. | 1844 |
Druk | J. Dietrich |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Stuarts |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
STUARTOWIE
POWIEŚĆ W 3 TOMACH,
Z FRANCUZKIEGO
ALEXANDRA DUMAS.
Tom I.
WARSZAWA,
NAKŁADEM WYDAWCY.
W DRUKARNI J. DIETRICH
PRZY ULICY MIODOWÉJ Nr. 491.
1844.
ZA POZWOLENIEM CENZURY RZĄDOWÈJ.
|
Trzy wieki już upłynęły od chwili w której wieszczki z Torres przepowiedziały Banqa’owi, że, chociaż on sam nigdy nie będzie królem, następcy syna jego Fleanc’a wstąpią na tron Szkocki. Już i Dawid II umarł bezdzietnie, i linja męzka wielkiego Roberta Bruc’a wygasła. Lecz Szkoci tyle poważali i byli przywiązanymi do potomków tego Monarchy, że postanowili wybrać sobie Króla z pomiędzy jego wnuków, pochodzących z linji żeńskiéj. Sir Walter lord High Stewart albo Stuart, to jest lord wielko-rządca zaślubił Marjori’e, córkę Króla Roberta Bruc’a. Był to wódz pełen odwagi, który zaszczytnie okazał się w bitwie pod Bannoch-Burn, lecz umarł bardzo młodo, zostawiając syna.
Syn ten miał spełnić przepowiednie wieszczek, wezwany bowiem na tron po śmierci Dawida II, dał początek dynastji Sztuartów, z któréj ostatni Monarcha w roku 1688 podwójną utracił koronę.
Był to Monarcha łagodny i przystępny, równie jak jego ojciec w młodości znakomitym był wojownikiem; kiedy na tron wstąpił miał lat pięćdziesiąt pięć, nadto cierpiał zapalenie oczu, które miał zawsze jakby krwią zaszłe. Dla tego całe prawie swoje życie w samotności przepędził i umarł na ustroniu 19 Kwietnia 1390. Był to Monarcha z tej dynastji równie szczęśliwy jak Jakób VI.
Syn, który po nim nastąpił nazywał się John, to jest Jan. Lecz że Monarchowie noszący to imię aż do téj chwili wszyscy byli nieszczęśliwi, przybrał nazwę swojego ojca i dziada, i pod tytułem Roberta III został ogłoszonym. Zmiana imienia nie przyczyniła się do szczęścia.
Miał dwóch synów. Starszy zwany księciem Rothsaj był pięknym młodzieńcem, niestałego umysłu, gwałtowny i chciwy roskoszy. Albany jego wuj, korzystając ze słabości starego króla, panował w jego imieniu i poradził swojemu bratu, aby księcia Rothsaj ożenić, sądząc że tym sposobem zmieni się jego postępowanie. Idąc za tą radą ożeniona księcia Rothsay z córką Douglas’a, który poprzednio zaślubił córkę królewską, a teraz podwójnie zbliżył się do tronu Szkockiego, do którego ciągle jego następcy dążyli, nigdy nie mogąc go osiąść.
Rotbsay żył jak dawniéj. Douglas żalił się na swego zięcia przed wujem Albany.
Albany myślący o przywłaszczeniu sobie tronu, pragnął pozbyć się swoich siostrzeńców, i dla tego, przed królem najohydniéj wystawił postępowanie syna i uwiadomiwszy go o spisku, który nigdy nie istniał, otrzymał wyrok ujęcia Eothsaya, do czego użył pewnego nędznika, nazwiskiem Ramorny.
Książe pełen ufności podróżował po hrabstwie Fife. Na zakręcie drożyny, Ramorny i Sir Williams Lindsay napadli niespodzianie na niego, zrzucili go z konia, związali ręce, nie pozwoliwszy nawet pałasza wydobyć z pochwy. Następnie wsadzili go na konia od wozu elicie uprowadzić do zamku Falkland należącego do Albany. W drodze napotkała ich burza, lecz mimo ulewnego deszczu nic dozwolili schronić się Rothsay’owi i za jedyną, łaskę pozwolono mu okryć się burką wieśniaczą.
Przybywszy do zamku, osadzono go w więzieniu oświetlonem małem okratowanem okienkiem, które na siedm stóp od dołu, otwierało się równo z ziemią, na pusty dziedziniec zarosły zielskiem. W końcu tygodnia przestano mu jeść nosić.
Rothsay sądził z początku że zapomniano o nim i cały dzień czekał cierpliwie. Drugiego dnia wołał i cały dzień na bezużytecznem ubiegł wołaniu; trzeciego dnia, sił mu nie stało i tylko skarżył się, i jęczał. Kiedy noc nadeszła, zdawało mu się że ktoś zbliżył się do okienka; zebrał wszystkie siły i przybliżył się pod otwór. Nie omylił się wcale: pewna kobieta słysząc wczorajsze wołanie i dzisiejsze jęczenie, myślała że może to jest jaka ofiara któréj jeżeli nie ocali, to przynajmniej pomódz zdoła, korzystała więc z nocy i przyszła go zapytać, kto był, i co mu było.
Rothsay odpowiedział że był synem królewskim i że umiera z głodu.
Kobieta pobiegła do domu i powróciwszy za chwilę, wsunęła mu przez kratę mały jęczmienny placuszek, przyrzekając co noc podobny. Tyle tylko mogła mu dadź, bo sama była uboga. Kobieta dotrzymywała słowa i Rothsay żył.
Oo pięciu dniach, więzień usłyszał jak zbliżano się do jego drzwi. Myślał że chcą się przekonać czy umarł. Wydał kilka westchnień, kroki oddaliły się.
Nazajutrz, znowu było słychać stąpanie. Rothsay ciszéj jęczał. Stąpanie znowu ucichło.
Tak działo się przez cały tydzień.
Ósmego dnia w wieczór nie dostał jęczmiennego placka. Pilnujący domyślili się że Książę nie mógł by tak długo żyć, gdyby mu jeść niepodawano; postawiono straż na dziedzińcu, która dostrzegła, że jakaś kobieta przybliżała się do okienka, rzucała coś przez kratę i odchodziła. Będący na straży doniósł o tém i zatrzymano kobietę.
Dwa dni minęło w okropnych męczarniach głodu. Trzeciego dnia w wieczór, Rothsay usłyszał szelest u okienka. Kobieta zdołała uwiadomić jednę ze swoich przyjaciółek biedniejszą jeszcze od siebie. Ta nie miała nawet placka jęczmiennego dla więźnia. Lecz że karmiła dziecię przynosiła mu połowę swojego pokarmu. Tym sposobem Rothsay żył dziewięć dni.
Dziesiątego dnia kobieta nic przyszła. Spostrzeżono ją i zatrzymano jak pierwszą. Szóstego dnia w wieczór nie było słychać ani jęku ani westchnień, weszli więc do więzienia, Rothsay umarł, poszarpawszy zębami część własnéj ręki.
Stary król dowiedziawszy się o tém, przypomniał sobie że jeden mu tylko syn pozostał, imieniem Jakób, którego Albany równie jak pierwszego mógł się pozbyć; postanowił więc wysłać go do Francji, pod pozorem, że tam lepsze niż w Szkocji odbierze wychowanie. Okręt, na którym płynął pochwycili Anglicy i młodego książęcia wprowadzono do Londynu. Robert napisał zaraz do króla Angielskiego zadając powrócenia syna; lecz Henryk IV, który zachował swoje pretensje do Szkocji, kontent był mając w swych rękach następcę tronu; odpowiedział więc Robertowi że jego syn również dobrze będzie w Londynie wychowany jak we Francji; w skutek tego, wtrącił go do więzienia, gdzie stosownie do danego słowa, wyborne dał mu wychowanie.
Stary kroi będąc na łasce Anglików ze smutku i wstydu umarł w sześć miesięcy, zostawiając rządy państwa swojemu bratu Albany.
Ten, jak się można domyśleć, nie pamiętał o uwolnieniu swego siostrzeńca Jakóba; pozostał więc Jakób w Anglji dla wykształcenia się w szkole wygnania i niewoli. W roku 1419 Albany umarł.
Syn jego Murdac nastąpił po nim. O ile Albany był podstępnym, czynnym i podejrzliwym, o tyle Murdac był łatwowiernym, niedbałym i niedołężnym. Przeciwnie zaś, dwaj jego synowie, byli uparci i zuchwali, nie szanowali ani ojca, ani Boga. Zdarzyło się pewnego dnia, że starszy syn, nazwiskiem Walter Stewart polując z ojcem, zażądał od niego sokoła, którego udał na ręku. Był to wyborny ptak, doskonale wyuczony, którego Murdac wiele cenił. Dla tego, chociaż Walter nie raz prosiło niego, zawsze mu odmówił. Tym razem tęż samą odebrał odpowiedź. Lecz Walter będąc w tym dniu zapamiętalszym, wydarł ojcu sokoła, i skręcił mu głowę.
Ojciec spojrzał na niego ze zwykłą niedołężnością: późniéj potrząsnął głową mówiąc:
— Kiedy tak, kiedy nie chcesz znać dla mnie ani uszanowania ani posłuszeństwa, sprowadzę kogoś, którego wszyscy będziemy musieli słuchać. Od tego dnia, zaczął traktować z Anglją o uwolnienie więźnia, zapłacił znaczny okup, i Jakób powrócił do Szkocji, i objął tron w dwudziestym dziewiątym roku życia, po ośmnastu latach niewoli.
Jakób I był człowiekiem jakiego było potrzeba po samowładnym Albany i słabym Murdac, posiadał wszystkie przymioty które serca jednają. Jego postawa była przyjemną, ciało silnie zbudowane, umysł wykształcony i serce mocne. Po wstąpieniu na tron naprzód chciał się przekonać, jak rejent w czasie jego niewoli używał swej władzy. Po wyprowadzonem śledztwie oddał Murdac’a i jego dwóch synów w ręce sprawiedliwości, która wszystkich trzech skazała na ucięcie głowy. Byli oni straceni na małem wzgórzu wprost zamku Doune, mieszkania królewskiego, które oni za pieniądze ludu wystawili. Tak więc spełniła się przepowiednia Murdac’a uczyniona synom, że sprowadzi tego, który wszystkich uskromi.
Wkrótce król dał nowy dowód swojéj surowości. Naczelnik Higlandów z hrabstwa Ross, nazwiskiem Mac-Donald, zrabował biedną wdowę, ta odgrażała mu że zażąda sprawiedliwości.
— Od kogo jéj zażądasz? zapytał najgrawając się Mac-Donald.
— Od Króla, odpowiedziała wdowa, chociaż bym pieszo do Edymburga udać się miała.
— Kiedy tak, ponieważ to jest daleka podróż moja matko, rzekł Mac-Donald, trzeba cię podkuć, żebyś łatwiéj przyrzeczenie spełniła.
Kazał więc przywołać kowala i polecił mu przybić trzewiki do nóg wdowy, i tak puścił ją w zamierzoną drogę.
Wdowa słowa dotrzymała. Zaledwie wyleczono ją z ran, poszła pieszo do Edymburga rzuciła się do nóg królowi, opowiadając co ucierpiała. Jakób oburzony kazał schwytać Mac-Donalda i dwónastu najśmielszych jego towarzyszy, których kazawszy okuć podobnież, wystawił przez trzy dni na placu publicznym, a czwartego głowy pościnać kazał.
Szlachta poklaskiwała tym dwom wyrokom, które wyżéj i niżéj od nich uderzyły. Lecz koléj przyszła i na nią. W Szkocji wówczas tyle było władców ile wielkich panów, a każdy na swojéj ziemi według swojego zdania wymierzał sprawiedliwość.
Jakób ogłosił, że tylko jeden jest król i jedna sprawiedliwość, i że potrzeba aby każdy im się poddał. Niektórzy oburzyli się przeciwko temu, Jakób oddał ich pod sąd i majątki ich na skarb obrócił. Pomiędzy temi znajdował się Sir Robert Graham.
Był to pan możny, zuchwały, dumny i śmiertelnie nienawidzący króla za długie swoje uwięzienie. Dla tego postanowił zemścić się, i wciągnął do swego stronnictwa hrabiego Athol i jego syna, Roberta Stevart, któremu przyrzekł tron Szkocki; następnie kiedy zapewnił sobie stronników nawet przy boku króla, udał się pomiędzy Higlandów i wypowiedział posłuszeństwo. Król naznaczył nagrodę za głowę Grahama, późniéj nie myślał o tym buntowniku, którego warjatem nazywał.
Dzień Bożego Narodzenia zbliża! się i Jakób wybrał ten dzień na świetne zabawy w Perth. Udał się więc do tego miasta z mnóstwem minstrelów i kuglarzy oddanych pod zarząd Sir Alexandra, biegłego w sztuce bawienia, którego nazywał królem miłości. Przybywszy do rzeki Earn, w chwili kiedy miał wstąpić w łódkę, stara kobieta stojąca na drugim brzegu rzeki zawołała: Królu Milordzie, jeżeli przebędziesz rzekę nie powrócisz żyjący.
Jakób wstrzymał się na te słowa, późniéj zwracając się do swojego ulubieńca, króla miłości, rzekł:
— Sir Alexander, czy słyszałeś co nam ta kobieta przepowiada?
— Tak, Najjaśniejszy Panie, odrzekł Alexander, gdybym był na Twojém miejscu zwróciłbym się, bo jest przepowiednia, że pewien król będzie zabity w Szkocji roku 1437.
— Ba! odrzekł Jakób, przepowiednia może się i do ciebie stosować, bo przecież oba jesteśmy królami. Że zaś nie mam wcale ochoty powracać dla twojéj miłości, sądzę że i ty dla mojéj nie cofniesz się.
To mówiąc, wskoczył w łódkę dał znak przewoźnikowi, aby przepłynął na drugą stronę i tego samego wieczora przybywszy do Pert, stanął w opactwie czarnych mnichów; że zaś w klasztorze nie było miejsca dla jego przybocznej straży, umieszczono ją u mieszkańców.
Święta Bożego Narodzenia minęły bez wypadku, a ponieważ król lubił to miasto postanowił przedłużyć swój pobyt.
Czas schodził na łowach, wyścigach i grach; król nadewszystko odznaczał się grą w piłkę, i obszerny plac usypany piaskiem zdawał mu się bardzo wygodnym do téj zabawy. Na jednym końcu placu było okienko od piwnicy, w które jakby na nieszczęście piłka wpadała i musiano ją ztamtąd dobywać; król zniecierpliwiony tym wypadkiem, kazał przywołać mularzy i zamurować otwór.
Następnego dnia, to jest 20 Lutego.1487 r. król po południu po zwykłéj zabawie w piłkę, wieczór spędził pomiędzy damami i panami na śpiewach, muzyce i grze w szachy. Zwolna mężczyźni mięszkający po za opactwem oddalili się; hrabia Athol i jego syn Robert Stewart, któremu Graham przyrzekł tron Szkocki wyszli ostatni. Jakób pozostawszy z kobietami, stał przed kominkiem, rozmawiając, wesoło, kiedy wszedł służący donosząc, że kobieta z nad rzeki Earn chciała z nim mówić. Jakób kazał powiedzieć jej, że dzisiaj już za późno i żeby przyszła jutro rano.
Służący miał odnieść tę odpowiedź, kiedy nagle dała się słyszeć wrzawa i szczęk mieczów w klasztorze; w tym samym czasie silne światło odbiło się w oknach. Król przybiegł tam i ujrzał tłum ludzi zbrojnych niosących pochodnie; pomyślał zaraz że blizko musi bydź Highlandów i wykrzyknął: jestem zgubiony, to Graham!... Nie można było wyjść drzwiami, bo trzeba było spotkać się morderców. Król chciał wyskoczyć oknem, lecz były okracone. Przypomniał sobie wtedy, że chodząc po pokoju, słyszał próżnie pod stopami, i kiedy kobiety zamykały drzwi, podniósł taflę posadzki i wśliznął się do piwnicy, poznał, że była tą samą do któréj ustawicznie piłki wpadały i któréj okno przed dwoma dniami kazał zamurować. Gdyby okienko było otwarte, Jakób byłby ocalonym.
Zaledwie królowa zdołała przykryć taflę, spiskowi uderzyli we drzwi. Ponieważ zamki i zasuwy były odjęte, jedyny zaporą była ręka Katarzyny Douglas; lecz że siła szlachetnéj dziewicy niezdołała stawić oporu, spiskowi wpadli do komnaty, wywracając i raniąc wszystko cokolwiek napotkali. Jeden z morderców chciał uderzyć na królowe, lecz syn sir Grahama zatrzymał go, mówiąc; Nie królowéj, lecz króla szukamy!
Zaczęli przeglądać wszystkie zakąty komnaty, i nie znalazłszy nikogo już mieli wychodzić, aby całe zabudowanie przeszukać, kiedy jeden ze spiskowych, nazwiskiem Hall, potknął się na źle położonej tafli; schylił się więc i podniósłszy ją, odkrył otwór do piwnicy. Natychmiast podano pochodnie i przy jéj świetle ujrzano króla stojącego przy murze.
— Panowie, wykrzyknął, znalazłem narzeczoną! To mówiąc wskoczył do piwnicy wraz ze swoim bratem. Oba rzucili się na króla ze sztyletami; lecz Jakób był silny i chociaż bez broni powalił ich na ziemię, poraniwszy sobie ręce, usiłując wydrzeć im sztylety. Już rozbroił jednego z nich i bezwątpienia toż samo i z drugim byłby uczynił, gdyby Hall nie przywołał Roberta Graham, który wskoczył do piwnicy z pałaszem w ręku. Jakób ujrzawszy przed sobą śmiertelnego nieprzyjaciela i widząc że wszelki opór byłby daremnym, żądał chwili czasu aby się wyspowiadać.
Nie, odpowie Graham, twoim spowiednikiem ta szpada.
To mówiąc przebił go, że zaś mimo téj rany podniósł się na kolana, dwaj bracia Hall zadali mu szesnaście ran sztyletem.
Mordercy schronili się w góry; lecz królowa kazała ich ścigać i wielu pojmanych znalazło śmierć w najsroższych męczarniach. Ciało Grahama oddzierano kleszczami, i wstrzymaną te karę aby widział ścięcie swojego syna, po czem znowu odrywano je kawałami, aż nagie zaświeciły kości i ducha wyzionął.
Robert Stewart, któremu tron przyrzeczono, podobneż poniósł męczarnie, i umarł po całym dniu konania.
Hrabiego Athol, ze względu na jego starość, ścięto.
Jakób II, syn Jakóba Igo, doszedł pełnoletności w pośród wojen domowych. Był to przystojny młodzieniec; lecz miał na lewym policzku plamę czerwoną, dla tego nazywano go Płomieńczykiem. Na początku swojéj pełnoletności, mianował Archibalda Douglasa namiestnikiem królestwa; lecz sądząc, że ta władza w rękach jego mogłaby się stać niebezpieczną odjął mu ją: było to ubliżenie, którego Douglas nie mógł przebaczyć.
Archibald udał się do zamku i tam zwołał swoich krewnych i przyjaciół aby poszli naprzeciw królowi. Wielu połączyło się z nim, lecz niektórzy mimo groźby oświadczyli się wiernymi Jakubowi; z tych liczby był Mac Lellan Galloway.
Douglas rozgniewany tem odmówieniem, rozpoczął bunt przeciwko królowi, napadem na zamek tego, który mu pozostał wiernym; że zaś naszedł go niespodzianie, bez trudności zdobył zamek, Mac Lellana wziął do niewoli i uprowadził do twierdzy de Trièvc nad rzeką Dece. Dowiedziawszy się o tém, Patrick Gray dowódzca gwardji Szkockiej, który był wujem Mac-Lellana i znał srogość Archibalda, rzucił się do stóp króla prosząc, aby użył swojej powagi i uchronił jego siostrzeńca od losu Colvilla i Herriesa, których Douglas ściąć już kazał. Ponieważ całem przewinieniem Mac-Lellana była jego wierność dla króla, przeto Jakób szczerze się zajął jego uwolnieniem, i dał Patrick’owi Gray list do hrabiego Douglasa aby Mac-Lellana wydał w ręce Patrick’a.
Ostatni nie tracąc ani chwili, udał się do zamku Thriève i przybył do Douglas’a w chwili kiedy on wstawał od stołu. Posłany, mimo dobrego przyjęcia, jakiego od Archibalda doznał, chciał mu zaraz przedłożyć cel swego posłannictwa; lecz Douglas niechciał nic słuchać, dopóki gość jego nie posili się, utrzymując, że trudno głodnemu z sytym rozmawiać. Ze zaś podobne przyjęcie nic złego nie zapowiadało, Patrick Cray, wybornym uraczył się obiadem.
Po skończonym obiedzie, przedstawił list króla Douglasowi, przyjął go z uszanowaniem, dziękował za przywiezienie mu uprzejmych wyrazów swojego monarchy, w chwili kiedy sądził że zyskał zupełną jego niełaskę. Po tem biorąc Patrycka za rękę, rzekł:
— Życzeniom waszym i króla stanie się zadość, i Mac-Lellan w tej chwili będzie wydany.
To mówiąc, Douglas zaprowadził Sir Patricka na dziedziniec, i zatrzymawszy się przed czemś nakryteni zakrwawionem suknem, podniósł je, a ukazując świeżo ściętego trupa:
— Sir Patricku, rzekł, nieszczęście, że przybyłeś za późno. Oto twój siostrzeniec, brak mu głowy, to prawda, lecz całe ciało jest na twoje usługi.
— Milordzie, odrzekł Gray, blady i znaajeżonemi włosami, wziąłeś głowę, rozrządzaj i resztą ciała.
Późniéj wskoczywszy na konia, który na dziedzińca stał osiodłany:
— Milordzie, rzekł daléj, z wyrazem silmy groźby, jeżeli mi Bóg życia pozwoli, przysięgam ciężko tej zbrodni przypłacisz.
To mówiąc, ruszył galopem przez otwartą bramę i za chwilę znikł.
— Na koń, chwytać go! zawołał Douglas, byłoby grzechem oddzielać tak dobrego wuja od swego siostrzeńca.
Słudzy Douglasa ścigali Sir Patrick’a przeszło sześćdziesiąt mil; lecz że ten wybornego miał konia, uszedł.
Odtąd Douglas połączył się z hrabiami Crawford i Ross, posiadającemi władzę prawie królewską, i postanowił bronić się przeciwko wszelkiemu nieprzyjacielowi, chociażby nim był nawet Jakób II.
Kiedy król dowiedział się o tym związku zyskał to smutne przekonanie, że jeżeli ci trzéj hrabiowie połączą kiedyś swoje klany, wojsko ich może bydź silniejszem niż jego. Postanowi! więc oderwać Douglas’a od związku, i w tym celu kazał mu oświadczyć, że pragnie z nim zgodnie pomówić w swoim zamku Stirling. Douglas dowiedziawszy się o niełasce Kanclerza Crichton, swojego osobistego nieprzyjaciela, sądził że to dla tego król widzieć się z nim życzy, przyjął więc zaproszenie, pod warunkiem: że Jakób przyszłe mu list bezpieczeństwa, podpisany własną jego ręką i opatrzony wielką pieczęcią.
Douglas otrzymał zaręczenie za powrotem posłańca.
Douglas ubezpieczony, jak sądził, przeciwko niebezpieczeństwu, na końcu Lutego 1452 przybył do Stirling z orszakiem pięciu set ludzi, których tamże umieścił. Co do niego, ponieważ w zamku miał się widzieć z królem, udał się przeto tylko w towarzystwie Hamiltona do Kadyow, głowy wielkiego domu Hamiltonów, który był jego towarzyszem broni i przyjacielem. Przybywszy do drzwi, Douglas przeszedł pierwszy, a kiedy Hamilton chciał iść za nim Livingston, będący na straży, odepchnął go silnie, uderzywszy w twarz żelazną rękawicą. Ten sposób przyjęcia, tak zdumiał Hamiltona, że, cofnął się dla wydobycia oręża: lecz Liyingston korzystał z tej chwili i zamknął drzwi. Na ten odgłos, Douglas odwrócił się i ujrzał drzwi zamknięte, ale ufny w list bezpieczeństwa, szedł daléj i skoro tylko doniesiono o jego przybyłem, natychmiast został wpuszczony do króla.
Jakób przyjął hrabiego tak uprzejmie i serdecznie, że to przyjęcie, zniszczyłoby wszelkie podejrzenia, gdyby był miał jakie; a że rozmowa długo się przeciągnęła, i godzina wieczerzy się zbliżała, zaprosił hrabiego aby ją z nim podzielił. O siódmej godzinie zastawiono stół: przez cały czas król i Douglas rozmawiali o różnych przedmiotach. król chciał rozerwać ligę, hrabia odpowiedział że musi ją utrzymać. Po wieczerzy, król przyprowadził Douglasa do okna, podwajając nalegania, którym hrabia odmawiał. Nakoniec Jakób przybierając powagę królewską, rzekł do hrabiego, że związek ten przeciwny był wierności, należnéj mu od każdego poddanego, i spokojności państwa; rozkazał mu przeto zerwać go. Douglas odpowiedział dumnie: że dał słowo, a żaden Douglas nie uchybił danemu słowu. Król upominał go tonem jeszcze więcéj nakazującym. Hrabia odpowiadał zawsze równie upornie. Wtedy król, którego nazywano Jakóbem Płomieńczykiem i który dla swojéj gwałtowności mógł by się nazywać, Jakóbem Ognistego serca topiąc sztylet w piersiach Douglasa. Milordzie, rzekł, jeżeli nie rozrywasz związku, sztylet go rozwiąże za ciebie. Douglas upadł obalony, więcej siłą uderzenia niż raną, po chwili jednak powstał na kolana, wołając: Zdrada! i kiedy usiłował wydobyć miecz, w téj samej chwili Sir Patrick Gray, który, jeżeli pamiętamy, poprzysiągł zemstę nad hrabią, rozpłatał mu głowę toporem aż do ramion. Ciało Douglasa, w tymże samym ubiorze jak było, wrzucono w dół będący w ogrodzie, pod tém samem oknem, gdzie został zabity, i jak niektórzy utrzymują że dół ten pierwéj był wykopany; inni zaś mniemają że to zabójstwo było skutkiem tylko chwilowego gniewu a nie przygotowanem morderstwem; zdania do dzisiaj dnia są niepewne. Co do nas, uderzenie Livingstona, wspiera pierwsze podejrzenie.
Douglas miał czterech braci w mieście, którzy dowiedziawszy się o śmierci najstarszego, ogłosili drugiego, imieniem Jakób głową rodziny. Następnie, ponieważ tylko czterysta ludzi mieli z sobą, udali się do swoich posiadłości, dla zgromadzenia wojska i wezwania sprzymierzeńców. Lecz nie czekając na zebranie się wszystkich sił, wyruszyli z tysiąc pięćset ludźmi, ciągnąc na znak pogardy u końskiego ogona, na którym jeden ze służących jechał, zapewnienie udzielone Archibaldowi przez króla; przed tym koniem na którym siedział najlichszy ze służby, szło przeszło pięćset trębaczy z niezmiernym hałasem, w chwilach przerwy, herold w barwie Douglasa ogłaszał że Jakub II był przeniewiercą; to ogłosiwszy, złupili miasto Stirling i chcieli go spalić. Lecz garnizon zanikowy połączony z mieszkańcami, odparł ich, zmusił cofnąć się na nowo w góry; oddalili się, przyrzekając wszakże powrócić.
Tyle możnych baronów połączyło się z Douglasem i hrabiami Crawford i Ross, że była chwila iż Jakób zamyślał opuścić tron Szkocki i uciec do Francji. Lecz blizki jego krewny Kennedy, arcybiskup z Saint-Audré, człowiek najroztropniejszy w owéy epoce, wstrzymał go przypowieścią o pęku strzał. Król postanowił ostatecznie zniszczyć ligę, barona po baronie, jak arcybiskup łamał strzałę po strzale.
Jakób mniéj biegły w polityce aniżeli w sztuce wojennéj, polecił arcybiskupowi zająć się układami; czci godny ten prałat tak zręcznie postąpił, że przeciągnął do królewskiego stronnictwa nie tylko wielką rodzinę Gordonów, któréj Hountly był głową, lecz jeszcze hrabiego Angus, pochodzącego z młodszej linji Douglasów, którego dla koloru włosów rudym, nazywano gdy tymczasem Jakób dla tejże przyczyny czarnym był przezwany. Prócz tego, od dawna była przepowiednia, że wtedy linja starsza Douglasów pokonaną będzie, kleiły młodsza przeciw niéj powstanie: i że tylko Douglas rudy, może zwyciężyć Douglasa czarnego.
Przepowiednia była jasną, i od tej chwili sprawę Douglasów uważano już jako straconą.
Za przykładem tych panów, i hrabia Crawford oświadczył swoje podległość. Mimo nie jakiéj radości Jakóba z odzyskania Crawforda, przecież przysięga wykonana w chwili gniewu, że dopóty nie spocznie aż najwyższy kamień zamku Finhaven, będącego mieszkaniem Hrabiów Crawford nie stanie się najniższym, w trudném stawiała go położeniu, ponieważ chciałby i jéj dopełnić i obawiał się podać hrabiemu warunku, że tylko zburzeniem najlepszéj swojéj fortecy, łaskę pozyskać może. Arcybiskup z St-André wywiódł go z tego kłopotu udzieleniem rozsądnej rady.
Król kazał oznajmić Hrabiemu Crawford że przybędzie do iego zamku, i w dowód zaufania przybył w towarzystwie tylko dwunastu ludzi zbrojnych. Crawford, niepojmując celu odwiedzin, przyjął go jako monarchę, z nadzwyczajną gościnnością. Lecz Jakób skoro tylko przybył do zamku, udał się na szczyt najwyższéj wieży i z tamtąd strącił mały kamień oderwany od muru, w rów opasujący twierdzę. Tak więc wypełnił swoją przysięgę, następnie zszedł na dół z lordem Crawford, który towarzyszył mu zdziwiony, nie rozumiejąc wcale tego postępku i zasiadł do wspaniałej uczty, którą mu przygotowano.
Mimo doznanych klęsk Jakób Douglas gotował się do walki, bo jeszcze miał silnych sprzymierzeńców, a pomiędzy temi James Hamiltona, tego samego, który od Livingstona w Stirlingu odebrał policzek, który mu życie ocalił Zgromadził czterdzieści tysięcy wojska i postąpił na odsiecz zaniku Abercorn, obleganego w imieniu króla przez Hrabiów Orknéj i Angus. Król, ze swojéj strony, poszedł na jego spotkani z wojskiem wyrównywającem liczbą tamtemu, i postrzegłszy wojsko Douglasa obozujące na brzegu rzeki Carron, zatrzymał się nad drugim brzegiem; tak że nieprzyjaciół tylko rzeka dzieliła. Każdy bitwę uważał jako nieuchronną, a bitwa ta miała rozstrzygnąć czy Sztuartowie czy Douglasy posiędą Szkocji koronę.
Lecz dobry poradzca nie odstąpił króla i w téj okoliczności. Zaledwie dwa wojska stanęły przed sobą, wysłał tajemnych posłów do naczelników wojska Douglasa, mianowicie zaś do Hamiltona, najpotężniejszego z nich, przyrzekając im zupełne przebaczenie, byle odstąpili sprawy powstańców. Lecz naczelnicy, lubo pragnęli uczynić zadosyć żądaniu królewskiemu, tak przecież względem Douglasa zobowiązali się honorem, że nie śmieli go odstąpić i owszem zachęcili go do bezzwłocznego wydania bitwy.
Nazajutrz rano, kiedy Douglas gotował się pójść za radą swoich sprzymierzeńców, król wysłał herolda do obozu Douglasa, nakazując mu rozproszyć swoje wojsko, bo w przeciwnym razie on i jego towarzysze ogłoszeni będą zdrajcami. Hrabia przy trąb odgłosie wydał rozkazy wojsku i wyruszył przeciwko królowi. Lecz że w pochodzie, spostrzegł na twarzach niektórych sprzymierzeńców oznaki wahania się, sam niepewny, kazał stanąć wojsku i wrócić do obozu. Odwrót ten uczyniony w zamiarze przywrócenia ducha żołnierstwu, zupełnie przeciwny zrządził skutek; bo zaledwie Douglas wszedł do namiotu, kiedy James Hamilton zapytał go: czy myśli stoczyć bitwę lub nie? i oświadczył, że każdy dzień zwłoki jest zgubnym dla niego. Douglas zamiast mu bydź wdzięcznym za ten postępek, odrzekł, że jeżeli się lęka, może się oddalić. Podobna odpowiedź, musiała obrazić takiego człowieka jak Hamilton; a więc, natychmiast kazał zatrąbić i opuszczając jego obóz na czele swoich żołnierzy udał się do króla. Za danym przykładem, następnéj nocy poszli i inni wodzowie, tak że na drugi dzień Douglas z własnemi tylko pozostał wazalami. Schronił się więc wraz ze swojemi braćmi do Annandal, gdzie przez Sir Dawid’a Scota Buccleuch zupełnie był pobiły. Jeden z jego braci zginął na polu bitwy, drugiego wzięto w niewolę, a następnie stracono; trzeci uciekł do Anglji, gdzie wkrótce przybył i Hrabia, po nadaremnych usiłowaniach odzyskania w Szkocji jakiejkolwiek władzy. Tak więc, Jakób Douglas bliższy już tronu, niż którykolwiek z jego przodków, w ośmiu dniach prawie, niemal na zawsze od niego oddalonym został.
Król Jakób przez porażkę pod Arkinholm uwolniwszy się od Douglasa, a przez wojny domów Jork i Lancaster od Anglji, rządził dosyć spokojnie Szkocją do r. 1450.
W téj epoce, kiedy Anglicy wewnętrzną szarpali się wojną, Jakób postanowił korzystać z ich zamieszek, aby odzyskać zamek obronny Roburgh, który od bitwy pod Durlham zostawał w rękach Anglików; zgromadził więc całe siły Szkocji do wykonania tego wielkiego zamiaru. Wszyscy panowie, do których się udał, odpowiedzieli z uniesieniem; a nawet Donald ofiarował się ze swojemi na pół dzikiemi wazalami bydź przednią strażą wojska. Jakób wyruszył z ogromnem wojskiem i przybywszy do połączenia się rzek Tweed i Teviot, nad którem właśnie zamek leżał, gotował się zdobyć go oblężeniem, bo zanadto był obronny, aby go nagłym napadem wziąć było można.
W skutek tego, na zachodnim brzegu Tweedy, kazał król wystawić baterję wielkich dział, aby w murach zrobić wyłom i szturm przypuścić. Ufając tylko swojej artyllerji, sam nią dowodził, sądząc, że na niéj polega cała pomyślność przedsięwzięcia. Stał pomiędzy działami, jedno z nich pękło a roztrzaskane kawały zabijają Jakóba II, i niebezpiecznie ranią hrabiego Angus.
Jakób miał w wówczas lat dwadzieścia dziewięć, i wczasie dwudziesto-letniego panowania, wyrzucał sobie tylko śmierć Archibalda, co w wówczas było rządkiem zdarzeniem.
Panowie pozbawieni odwagi śmiercią króla i raną Angusa, który miał z kolei objąć po nim dowództwo, chcieli odstąpić od oblężenia, kiedy nagle królowa Małgorzata okazała się pomiędzy nimi, wiodąc ośmio-letniego syna za rękę:
— Wstydźcie się, szlachetni lordowie, rzekła, opuszczać dzieło, które już opłaciliście drożéj niż możecie już opłacić. Wiedzcie bowiem, że jeżeli wy odstąpicie, ja z synem oblegać będę twierdzę, z tą choćby najmniejszą garstką żołnierzy, którzy mi wiernymi pozostaną.
Szlachta nie chcąc się dadź zawstydzić kobiecie i dziecięciu, wydała okrzyk radości i z uniesieniem ogłosiła Jakóba III, królem Szkocji.
We trzy miesiące potem, załoga twierdzy przyciśniona głodem, pozbawiona pomocy, musiała się poddać. Szkoci obawiając się, aby z czasem nie odebrano im téj fortecy, zburzyli ją, nie zostawiwszy kamienia na kamieniu, i powrócili do domów.
Wszystko szło dosyć dobrze w czasie małoletności młodego króla, i pod opiekę dobrego arcybiskupa z Saint-André, a następnie Gilberta Kennedy jego brata. Lecz zaledwie młody monarcha wstąpił na tron, i sam rządzić począł, dostrzeżono wykakazujące się wszystkie błędy jego charakteru; był bojaźliwy, a to było wielką wadą, wczasie kiedy wojna wszystko rozstrzygała, był skąpy, a to było wielką zbrodnią w epoce, kiedy było potrzeba kupować sobie przyjaciół, a nawet nieprzyjaciół; zresztą namiętnie lubił sztuki piękne, i to mogłoby rzucić blask niejaki na jego panowanie, gdyby był umiał swoim artystom nadać przyzwoite miejsce, pomiędzy szlachtą a ludem. Lecz wbrew postępowaniu swoich poprzedników, którzy wybierali ulubieńców pomiędzy szlachtą i duchowieństwem, on otoczył się ludźmi, których dumni baronowie, nazywali mularzami, muzykantami; i Cochran budowniczy, Royer muzyk, Leonard kowal, Hommel krawiec, Torpichen fechmistrz, byli jego przyjaciółmi i poradcami.
Jakób III, miał dwóch braci z sercem prawdziwie królewskiem, których powierzchowność widocznym czyniła ród z którego pochodzili, jeden z nich nazywał się książę Albany, a drugi hrabia de Mar; książę Albany, jak mówi pewien dawny kronikarz, był wysoki, miał postać ujmującą, wielkie oczy, policzki szerokie, nos czerwony i długie uszy; nadto umiał przybierać wyraz twarzy groźny i ponury, ilekroć podobało mu się mówić z osobami, które mu się niepodobały. Hrabia de Mar, mówi Walter-Scott był charakteru mniej surowego i zyskiwał przychylność wszystkich, którzy się do niego zbliżali, słodyczą i łagodnością obejścia.
Z resztą oba byli bardzo zręczni w jeżdżeniu konno, w łowach i strzelaniu, czego król przez bojaźń, lub niesmak zaniedbywał, z wielkim podziwieniem szlachty, która to wszystko uważała za niezbędne do dobrego wychowania. Z resztą zobaczymy, że Jakób III, zginął dla tego, że konno dobrze jeździć nie umiał.
Oba młodzi książęta, jak to łatwo zrozumieć, nienawidzili ulubieńców króla, i aby zupełną posięść nad nim władzę, oddalali ich zawsze od niego. Ulubieńcy ze swojej strony nie zasypiali odwetu i korzystali z każdej sposobności aby ich oczerniać przed królem. Widząc zaś, że on wszystkiego słuchał i wszystkiemu gotów był wierzyć, opowiedzieli mu: że hrabia de Mar radził się wieszczek, kiedy i jakim sposobem król umrze! na co wieszczki miały odpowiedzieć: że umrze przy końcu tego roku i z ręki blizkiego swojego krewnego.
Król strwożony tą przepowiednią, kazał przywołać sławnego pomiędzy Highlandami astrologa. Człowiek ten, przekupiony przez Cohran’a, powiedział tylko królowi to, że widział z obrotu gwiazd, jak lew Szkocki pożarty będzie przez lwięta. Odpowiedź ta, połączona z potwarzami Cochran’a, żadnej niezostawiła wątpliwości w umyśle króla, tak, że w téj chwili kazał aresztować swoich braci. Księcia Albany zamknięto w zamku Edymburgskim, Hrabiego zaś de Mar, który podług przepowiedni wieszczek był winniejszym, kazał włożyć w wannę i z rąk i nóg krew mu upuścić.
Szczęściem dla księcia Albany, że chociaż król postanowił skazać go na śmierć, odłożył wykonanie wyroku, pewny że brata, w więzieniu, nie ma się czego obawiać. Przyjaciele młodego księcia korzystali z tej zwłoki, aby mu przyjść na pomoc. Pewnego dnia, mały statek zawinął w zatokę Leith z ładunkiem wina Gaskońskiego, którego dwie beczułki przeznaczone były w podarunku dla księcia Albany. Kapitan gwardji przekonawszy się, że w beczułkach było wino, kazał je zanieść do pokoju księcia, książę zaraz wpadł na myśl, że te beczki coś więcej prócz wina, muszą w sobie zawierać, i pilnie szukając, znalazł w płynie długi powróz, sztylet i kulę woskową, w niej list w którym doniesiono mu, że był na śmierć skazany, i że jeżeli nie zdoła w nocy uciec, nazajutrz będzie stracony. Sztylet i powróz przeznaczone były do ułatwienia ucieczki. Znaleziony list pokazał szambelanowi, wiernemu swojemu słudze, który z nim podzielał więzienie i oba postanowili jak można najlepiéj z czasu korzystać.
W skutek tego, Albany dowiedziawszy się, że kapitan gwardji kosztował wino i znalazł go wybornem, zaprosił go na wieczerzę do siebie; ten przyjął zaproszenie z warunkiem, aby trzech żołnierzy razem z nim było w pokoju. Ta przezorność zdawała mu się potrzebną i dostateczną, przeciw dwom ludziom bezbronnym.
W oznaczonéj godzinie, kapitan i trzech żołnierzy weszli do pokoju księcia. Zastawiono dwa stoły, jeden dla księcia Albany, kapitana i szambelana, drugi dla straży: na każdym stole stała beczułka wina; dzięki temu przygotowaniu wieczerza obficie była skropioną. Po wieczerzy książę ofiarował kapitanowi partjię szachów, ustawicznie częstując go winem; bo jak mówił wino matę wyższość nad rosbifem, że jeść niemożna ciągle, a pić można zawsze. Kapitan chwalił to zdanie, i podawał szaimbelanowi ciągle kubek, który tenże napełniał bez ustannie.
W trzeciéj partji, książę uważał po grze swojego partnera, że czas już działać. Dawszy więc znak szambelanowi, sam dobył sztylet i utopił go w piersiach kapitana. W tej saméj chwili, kiedy szambelan dusił serwetą jednego z żołnierzy, następnie Albany dwóch innych sztyletem przebił. Po dokonaniu tego czynu, książę wyjął klucze z kieszeni kapitana, i powróz schowany pod materacem, lecz obawiając się, aby który zabity nie powrócił do życia, złożyli ich na ogromnym kominie ogrzewającym pokój, przykrywszy drzewem. Następnie wdarłszy się na mury, wybrali miejsce najbardziéj oddalone od straży, aby przy pomocy sznura bezpiecznie spuścić się mogli.
Ponieważ noc była ciemna i nie można było widzieć czy sznur dostawał do ziemi, szambelan chciał pierwszy się spuścić, aby w przypadku sam stał się ofiarą a nie książę. W istocie, kiedy się spuścił po linie, nadaremnie szukał ziemi, a że był odważny, puścił się na traf i upadłszy o dwadzieścia pięć stóp, złamał nogę. Zawołał więc na swojego pana i mówił aby przedłużył linę. Albany niestrwożony bynajmniéj, powrócił do pokoju, wziął prześcieradła z łóżek, przywiązał je do końca liny i następnie spuszczać się zaczął. Przedłużona lina była dostateczna i książę bez najmniejszego szwanku ujrzał się u stóp murów. Natychmiast wziął swojego szambelana na barki, zaniósł w miejsce bezpieczne i mimo nalegań zranionego nie chciał opuścić dopóty, póki niewyzdrowieje. Następnie dał znak umówiony i statek przybił do brzegu, we dwie godziny książę i szambelan byli na morzu, a w ośm dni przybyli do Francji.
Śmierć hrabiego de Mar i ucieczka Albany, powiększyły tylko zuchwałość, ulubieńców króla. Robert Gochran, sprzedając się wszystkim, został tak bogatym, że mógł i króla kupić. Ponieważ, jak mówiliśmy, Jakób był bardzo skąpym, dawny Archibald nabył od niego hrabstwo Mar, oraz wielkie posiadłości i dochody należące do zamordowanego.
Śmiałość ulubieńca i słabość króla oburzyły przeciw obu całą Szkocję. Cochran zamiast łagodzić oburzenie, jeszcze podniecał je mieszając do srebra w pieniądz przerabianego, szóstą część ołowiu i szóstą część miedzi, i nadając mu wartość jaką miała czysto-srebrna moneta. Pomimo rozkazu króla wielu niechciało przyjmować tej monety, co wielkie sprowadziło zamieszania. Widząc to jeden z przyjaciół Cochran’a, radził mu, aby odwołał tę monetę; lecz Cochran odpowiedział; »Chyba w ten dzień kiedy mię powieszą, pierwéj nie.» Cochran nie myśląc wcale o tem, wyciągnął dla siebie horoskop pewniejszy, niż wieszczek i astrologów.
W tym czasie Edward IV, gotował się na odebranie Berwicka. Idąc za przykładem swoich poprzedników, którzy przed rozpoczęciem wojny obcéj, obudzali zawsze w Szkocji wojny domowe, sprowadził z Francji księcia Albany, obiecał mu tron Szkocki, byle się z nim połączył. Młody książę zaślepiony świetnemi obietnicami, przyjął dowództwo w wojsku Edwarda, i gotował się na wojnę przeciw własnemu rodzinnemu krajowi.
W tém położeniu rzeczy Jakób musiał się uciec do swojéj szlachty, którą od tak dawna opuścił. Zgromadził ją jak można najprędzéj i trzeba jéj oddać sprawiedliwość, że odpowiedziała jego wezwaniu. Miejscem zebrania był Borough-Moor w Edymburgu.
Przybyli wazale znajdując się w liczbie pięćdziesięciu tysięcy, myśleli, że rów nie ważnem jest powściągnienie nadużyć administracji, jak wojna przeciw Anglikom, którzy byli jeszcze daleko; a ponieważ po pierwszym pochodzie zebrali się między rzeką Lauder, a miastem tegoż nazwiska, przeto postanowili zgromadzić się wieczorem na tajemną radę w kościele tego miasta.
Większa część szlachty Szkockiéj była obecną na tém zgromadzeniu. Wszyscy jednomyślnie rozjątrzeni przeciw ulubieńcom królewskim, wywierali gniew swój w złorzeczeniach i groźbach. Lord Gray znudzony bezużytecznym krzykiem, prosił, aby mu pozwolono powiedzieć przypowieść. Skoro otrzymał pozwolenie wszedł na mównicę, i kiedy wszyscy umilkli, przemówił w te słowa:
W pewnym folwarku było mnóstwo szczurów, które żyły bardzo szczęśliwe, kiedy dzierżawca spostrzegł u jednego wieśniaka ogromnego kota, wziął go i przyprowadził do siebie. Od téj chwili okropne było spustoszenie pomiędzy szczurami, bo kot codziennie je wytępiał; nareszcie, kiedy klęska stała się zbyt dotkliwą, szczury zgromadzili się na radę, i kazały najrozsądniejszemu i najstarszemu, zupełnie białemu szczurowi, wynurzyć swoje zdanie. Ten namyśliwszy się proponowałaby kotowi u szyi zawiesić grzechotkę, któraby ostrzegała o jego przybyciu.
Myśl ta jednozgodnie przyjętą została. Wysłano po kupno grzechotki i tasiemki, a kiedy już miano te przedmioty, każdy się pytał, kto podejmie się uskutecznić to zlecenie. Na to pytanie milczeli wszyscy; bo żaden szczur nie miał odwagi zawiesić grzechotkę kotowi.
— Milordzie, zawoła przeciskając się przez tłum i stając przed mówcą, Archibald hrabia Angus, głowa młodszej linji Douglasów, twoja przypowieść nie ma zupełnego, sensu, bo szczury są szczurami, a my jesteśmy ludźmi. Ja zawieszę grzechotkę.
— Z oklaskami przyjęto tę odpowiedź, każdy bowiem wiedział, że hrabia Angus nie dla tego wystąpił, aby się cofnąć potem, znano go jako rycerza równie silnego jak walecznego. Otoczyli go wszyscy, życząc powodzenia; a Gray zstępując z mównicy, podał mu rękę, nazywając go Douglasem Grzechotką. Nazwa ta została mu do zgonu.
W téj chwili mocne kołatanie we drzwi kościelne, ostrzegło o przybyciu znakomitej osoby. Ponieważ ze szlachty nie brakowało nikogo, spojrzano w około siebie i przekonano się że tylko król miałby prawo pukać w ten sposób. Sir Robert Douglas de Lochleven strzegący drzwi, zapytał: kto tam? głos rozkazujący, odrzekł: Hrabia de Mar.
W istocie, był to Cochran z trzysta ludźmi; dowiedział się bowiem, że szlachta zgromadzoną była w kościele i chciał wiedzieć czem się tam zajmuje. Zgromadzeni spojrzeli na siebie wąchając się, wówczas hrabia Angus kazał otworzyć. Zaledwie rozkaz wypełniono, wszedł dumnie Cochran, przybrany w bogaty strój axamitny czarny, mając łańcuch złoty na szyi i trąbkę z kości słoniowéj u boku: przed nim postępował koniuszy niosący jego hełm.
— Milordowie, rzekł Cochran zdziwiony, znalazłszy o tej godzinie w kościele podobne zgromadzenie. Czy mogę zapytać was o przyczynę tego zebrania?
— Bez wątpienia! odpowiedział Donglas, który chciał zasłużyć na dany mu przydomek, zajmowaliśmy się tobą.
— Jakto milordzie? zapytał Cochran.
— Radziliśmy jaką śmiercią zginąć powinien człowiek tobie podobny, i wszyscy zgodziliśmy się na to, że sznur powinien zakończyć jego dni.
Na te słowa, Archibald Douglas zbliżył się doń, zerwał łańcuch złoty ze szyi, a Robert Douglas trąbkę. Tym sposobem został jeńcem, a trzysta jego żołnierzy najmniejszego nie stawiło oporu. Po tém ujęciu, jedna część szlachty udała się do królewskiego namiotu, druga pochwyciła Leonarda Hommel’a i Torpichen’a. Jeden się tylko wymknął, był nim Ramsay de Balman, jeden pomiędzy ulubieńcami pochodzący ze znakomitej familji, ten rzucił się z szybkością łani, przybiegł do króla i uczepił się tak silnie jego pasu, że szlachta nie mogła go oderwać bez ubliżenia monarsze, darowali mu więc życie, lecz jednocześnie uwiadomili króla, że wszyscy inni będą śmiercią ukarani. Król widząc, że władza jego znika, nie potwierdził wyroku, ale go spełnić dozwolił.
Skoro wieść rozbiegła się, że ulubieńcy króla będą straceni, taka radość malowała się w wojsku, że żołnierze ofiarowali swoje pasy do wykonania wyroku. Cochran do ostatniej chwili zachował swoję śmiałość i zuchwalstwo, i prosił, aby go uduszono sznurem jedwabnym od jego namiotu. Oprawcy nie chcieli mu nawet tej łaski wyświadczyć i zaprowadziwszy go na most Lauder, powiesili na włosianym postronku, który w większéj był ohydzie niż konopny.
Od téj chwili, jak Cochran sam przepowiedział, fałszywa moneta została wywołany i cała Szkocja jednocześnie uczuła dobrodziejstwo téj śmierci.
Tego samego wieczoru, szlachta, zamiast wyruszyć przeciwko Edwardowi IV, powróciła do Edymburga, i pozwoliwszy Anglikom opanować Berwick, o który się mało troszczyli, zamknęli króla w zamku Stirling, pod surową, lecz pełną uszanowania strażą: później dopiero załatwiwszy wewnętrzne sprawy Państwa, wyruszyli przeciwko Anglikom, których spotkali pod Haddington.
Już dwa wojska gotowały się do bitwy, kiedy nagle dwóch parlamentarzy przybyło do sprzymierzonej szlachty. Był to książę Albany i książę Glocester, który był później Ryszardem III; przybyli oni nietylko, jako pośrednicy pomiędzy Anglją a Szkocją, lecz nadto chcieli pogodzić szlachtę z królem. Kiedy Albany wyłożył powód swojego poselstwa, Glocester chciał głos zabrać z kolei, lecz zaledwie odezwał się, Douglas Grzechotka przerwał mu, mówiąc: Milordzie, jesteś Anglikiem i pilnuj spraw Anglji. Następnie zwracając mowę do Albany, czego żądasz? zapytał z największą uległością, mów, słuchamy cię.
— Naprzód, odpowiedział Albany, pragnę aby mój brat był wypuszczony na wolność.
— Milordzie, odparł Archibald, stanie się to, czego żądasz, a to dla tego, że ty tego żądasz: lecz co do osoby, która ci towarzyszy, nie znamy jéj wcale. Kiedy będziemy mieli sprawę z Anglją, chętnie go będziemy słuchali, byle to co nam przedstawi ni było przeciwne naszemu honorowi.
Układy poszły pomyślnie, Albany bowiem i Glocester żądali rzeczy zaszczytnych i zgodnych z interesem obu narodów. Glocester powrócił do Anglji, gdzie po otruciu Edwarda i zamordowaniu dwóch jego synów został królem. Jakób puszczony na wolność, pogodził się z księciem Albany do tego stopnia, że dwaj bracia podzielali z sobą mieszkanie, stół, a nawet i łóżko. Wszystko szło jak najpomyślniéj, bo kiedy Jakób zajmował się sztukami pięknemi i stawiał kościoły, Albany zarządzał wewnętrznemi sprawami państwa.
Nieszczęściem, spokojność ta nie długo trwała, wkrótce bowiem podejrzenia odezwały się w Jakóbie tak silnio, że brat po drugi raz uciekać musiał. Poprzednie jego związki z Ryszardem III, otwarły mu wejście do Anglji, i wkrótce kiedy po jego odjeździe na nowo między dwoma państwami rozpoczęły się kroki nieprzyjacielskie, Albany stanął na czele małego oddziała, w którym znajdował się także stary Douglas, przed dwudziestą latami wygnany przez Jakóba II, z powodu zemsty, jaką chciał wywrzeć za śmierć Archibalda; wkroczył w granice Annandal, gdzie w pierwszéj potyczce porażonym został.
Dzięki szybkości konia, Albany dostał się do granic Anglji; stary Douglas straciwszy konia, został pochwycony przez Kirk-Patricka, który niegdyś był jego wazalem, a teraz poznał go. Człowiek ten, wiedząc jaki los czeka dawnego jego pana, rozczulił się do łez, i z narażeniem własnego życia chciał go puścić na wolność. Lecz Douglas potrząsając głową, rzekł:
— Nie zadawaj sobie pracy; ponieważ król przyrzekł nagrodę temu, kto mię dostawi żywego lub umarłego, lepiéj że ty mój stary przyjacielu zarobisz te pieniądze. Oddaj mię w jego ręce, i niech się wszystko skończy.
Patrick nie chciał słuchać podobnéj rady, ukrywszy Douglas’a w pewnem miejscu, udał się do Edymburga, i tyle dokazał prośbą i łzami, że otrzymał ułaskawienie od króla dla swego dawnego pana; następnie przywiózłszy mu te pomyślną wiadomość, zachęcał go aby natychmiast udał się do Edymburga. Douglas odmówił, i rzekł: Dziękuję ci mój przyjacielu, teraz jestem za stary, i wolę raczéj iść za radą dawnego przysłowia: kto nie może nic lepszego uczynić, niech zostanie mnichem.
Douglas udał się do klasztoru Lindores, gdzie go raz jeszcze zobaczemy i gdzie we cztery lata umarł. Na nim zgasła starsza linja Douglasów.
Jakób III, uwolniwszy się od opieki brata, która była jedyną przyczyną jego podejrzeń, popadł zupełnie w wrodzone mu skłonności skąpstwa i niedowierzania. Z obawy spisku, rozkazał aby nikt zbrojne nie ważył się przed nim ukazywać, i utworzył dla swego bezpieczeństwa straż z dwustu ludzi, któremi dowodził Ramsay de Balman, jedyny z jego ulubieńców, który uszedł śmierci w czasie spisku pod Lauder. Następnie spokojniejszy o swoje życie, różnemi środkami, zaczął zgromadzać skarby, przechowując je w ogromnéj skrzyni którą lud nazywał Czarną Kassą. Nieukontentowanie było powszednie, spisek knuł się tajemnie i tylko oczekiwał sposobnéj chwili do wybuchnienia.
Sposobność tę wkrótce sam Jakób podał swoim nieprzyjaciołom.
Król kazał wybudować w zamku Stirling wspaniałą kaplicę, do któréj przyjął dwa towarzystwa muzyków i śpiewaków. Że zaś utrzymanie ich było nader kosztowne, a król nie chciał naruszyć swojéj kassy czarnéj, postanowił na ich utrzymanie fundusze opactwa Coldingham.
Opactwo to położone w majętnościach dwóch przemożnych familji Homes i Hepburns, które mianowały zwykle same opata. Zwyczaj ten uważały teraz jak prawo, i oburzały się widząc że król narusza ich przywileje: zaczęły więc porozumiewać się z malkontentami, których znaczna była liczba, mianowicie z lordami, którzy należeli do sprawy na moście Lauder, pomiędzy którymi był hrabia Angus.
Sposoby jakich używały rodziny Homes i Hopburns były tak zręcznie przedsiębrane, że wybuch z cicha wzmagał się do tego stopnia, że kiedy król dowiedział się o nim, wszyscy spiskowi już byli pod bronią.
Ponieważ król dwa tylko cenił przedmioty, syna i swoją czarną kassę, naprzód więc pomyślał o ich ubezpieczeniu. Młodego księcia zamknięto w zamku Stirling, który, tylko zdradą mógł bydź wziętym, kassę zaś czarną zagrzebał w piwnicach Edymburgskiego zamku. Ubezpieczywszy dwa drogie przedmioty, król udał się ku północy, gdzie zwołał szlachtę. Było jakieś współzawodnictwo, a nawet nienawiść pomiędzy północnymi i południowymi hrabiami; niebrakło więc królowi stronników i w krotce miał przy sobie lordów Lindsay de Bires, Grahama i Mentheitha, hrabiów Crawford, Huntly, d’Athol, Erskine z blizko trzydziestu tysiącami ludzi.
Jakób zaspokojony nieco widokiem pięknego wojska, idąc za radą lorda Lindsay de Bires, postanowił wyruszyć przeciwko nieprzyjacielowi. Przechodząc przez Fife, król zatrzymał się aby w klasztorze Lindores odwiedzić starego Douglasa. Przyrzekał przywrócić mu stopień i tytuły, nawet przyjaźń swoję, jeżeliby stanął na czele jego wojska i w swojem imieniu przywołał lenników swoich, którzy prawie wszyscy byli w szeregach powstańców. Lecz myśli starego hrabiego zupełnie zwróciły się od ziemi ku niebu; a według zwyczaju potrząsając głową, rzekł: Najjaśniejszy Panie, trzymałeś nas tak długo pod kluczem, mnie i twoją kassę czarną, że oboje na nic ci się nie przydamy. Król podwoił nalegania, lecz nadaremnie, i musiał w dalszą udać się drogę, bez najsilniejszego zastępu, na który liczył. Nakoniec o milę od pola bitwy Bannock-Burn, gdzie jego poprzednik Robert-Bruce, tak zaszczytne odniósł zwycięztwo nad Anglikami, spotkał się z nieprzyjacielem. Jakób za pierwszym rzutem oka przekonał się, że wojsko jego o trzecią część było liczniejsze, niż powstańców, to wzmogło jego nadzieję i pełen ufności wydał rozkaz do bitwy na dzień następny.
O świcie, już wszystkie stanowiska były zajęte, i cała siła na trzy części podzielona: dziesięć tysięcy górali pod dowództwem Huntly i Athol, postępowało w przedniej straży; dziesięć tysięcy żołnierzy z hrabstw zachodnich składało środek pod dowództwem Erskina. Grahama i Menteitha, nakoniec król dowodził tylną strażą, lord Dawid Lindsay dowodził prawem skrzydłem a Graham lewem.
Kiedy wojska stanęły do boju. lord Lindsay postąpił ku królowi wiodąc pysznego rumaka, i klęknąwszy przed swoim monarchą, rzekł: Najjaśniejszy Panie, przyjmij to szlachetne zwierzę, jako dar od najwierniejszego twojego sługi; bo czy będziesz ścigał nieprzyjaciela, czy będziesz musiał uchodzić w odwrocie, prześcignie wszystkich Szkockich i Angielskich rumaków. Król, żałując że nie jest najlepszym jezdzcem, podziękował Lindsayowi za jego dar i dosiadłszy pysznego bieguna, pośpieszył na wzgórze, z którego mógł widzieć nieprzyjacielskie obroty.
Gdy ujrzał pierwsze poruszenie Anglików, osłupiał z zadziwienia, albowiem nieprzyjaciel pod jego sztandarem postępował; odwrócił się i spoglądając w koło siebie sądził że to sen; lecz nagle okropna myśl przyszła mu do głowy, że jego syn szedł z buntownikami.
W istocie, Homes, Angus i Bothwell podszedłszy pod Stirling, zmusili gubernatora do wydania im następcy tronu. Gubernator sprzyjający im tajemnie, bez oporu wydał księcia; uzbroiło się więc lwię przeciwko lwowi, bo syn przeciwko ojcu.
Na ten widok biedny ojciec uczuł słabą swoją odwagę niknącą zupełnie, przypomniał sobie bowiem przepowiednię wieszczek hrabiego Mar, która głosiła, że król zginie z ręki najbliższego krewnego, i wróżbę samego astrologa, który powiedział że lwię zadusi lwa Szkockiego. Obecni widząc bladość króla, czując że obecność jego będzie dla nich przeszkodą nie pomocą, prosili go aby się oddalił do tylnéj straży i bitwa się rozpoczęła.
Homes i Hepburns pierwsi uderzyli. Natarli na straż przednią złożoną z samych górali, którzy napadających strzałami przyjęli. Nacierający musieli cofnąć się przed chmurą pocisków, które padały na nich gwałtowniéj niż grad nawałnicy; ale w tejże chwili, klany Liddesdalu i Annandale z długiemi włóczniami, z straszliwym krzykiem uderzyli na górali i okropny zrządzili popłoch.
Słysząc ten krzyk i widząc nieład, król stracił przytomność, i niewiedząc co począć, machinalnie odwrócił się od nieprzyjaciół, spiął konia ostrogami: szlachetne zwierzę puściło się jak jeleń; a pędząc szybciéj jak błyskawica, uniosło swojego pana w stronę Stirling i zatrzymało się w wiosce, gdzie był młyn nazwany Beaton’s Mill. Kobieta wychodząca ze młyna po wodę ujrzawszy, że człowiek zupełnie uzbrojony, bieży jakby koń jego miał skrzydła, postawiła dzbanek na ziemię a sama uciekła do młyna. Dzbanek ten przestraszył konia, który w chwili kiedy przesadzić miał strugę, spostrzegł go i rzucił się w bok. Król niespodziewając się tego zwrotu, wypuścił nogi ze strzemion, spadł, a rumak bez jeźdźca, pobiegł daléj przez wieś i znikł jak widmo.
Kiedy ludzie przybiegli na ratunek upadłemu z konia rycerzowi, znaleźli go zemdlałym, przeniesiono go więc do młyna, i zdjęto z niego hełm i zbroję, i położono w łóżko.
W kilka minut, Jakób odzyskał przytomność i zażądał księdza. Młynarka chcąc się dowiedzieć kto on jest, zapytała ranionego o jego nazwisko. Niestety! odpowiedział, dzisiaj jeszcze byłem waszym królem, teraz nie wiem czem jestem. Na te słowa biedna kobieta z kolei straciła głowę, i wybiegła z domu wołając: księdza dla króla! księdza dla króla!..
— Ja jestem księdzem odpowiedział przechodzień nieznajomy — prowadź mię do niego. Kobieta uradowana że tak prędko znalazła czego szukała, wprowadziła z pośpiechem nieznajomego do izby, i wskazawszy leżącego króla, oddaliła się w kąt aby nie słyszeć spowiedzi. W ów czas nieznajomy, zbliżył się zwolna do Jakóba, ukląkł z pokorą przy jego łóżku, i w téj postawie zapytał go: czy ciężko jest raniony?
— Niestety! rzecze król, nie sądzę aby moje rany były śmiertelne, myślę nawet, że przy staraniu mógłbym bydź wyleczonym. Ale w téj chwili potrzebuję duchownego, któryby mi dał rozgrzeszenie.
— Masz je! odpowiedział nieznajomy, powstając i topiąc sztylet w piersiach króla, który zaledwie przemówić zdołał; Może mój! i skonał.
Zabójco natychmiast wziął trupa na ramiona, wyszedł zdomu, potém przeszedł przez wieś, nikt mu się niesprzeciwił, i zniknął tak, że nikt nigdy się niedowiedział kto on był, i co z ciałem zrobił.
To stało się dnia 18 Czerwca 14S8, w tejże saméj chwili kiedy wojsko królewskie przegrało bitwę.
Tak więc zginął Jakób III, w trzydziestym szóstym roku życia. Po nim nastąpił syn Jego pod imieniem Jakóba IV.
Jakkolwiek młodym był Jakób IV, w czasie skonu ojca, pojmował jednak, że czyn który z przymusu popełnił, występując przeciwko niemu był czynem ohydnym, dla tego też skoro tylko doszedł pełnoletności, zabronił prześladować szlachtę, która w obronie króla stanęła, przywołał ją nawet na swój dwór i przychylność zarówno pomiędzy tych którzy jemu i ojcu służyli, podzielił. Następnie chcąc sam odpokutować mimowolne przewinienie, kazał sobie zrobić pas żelazny i nosił go na ciele, corocznie przydawał do niego mały ciężar, aby dowieść, że nietylko niezapomina wydarzonego nieszczęścia, ale owszém że to wspomnienie wznawiało się codziennie w jego pamięci i umyśle.
Nowy król, był nie tylko waleczny, zręczny i silny, lecz nadto tyle wspaniały ile ojciec jego skąpy. Z tego ostatniego przymiotu wielka dla królestwa wypłynęła korzyść, bo znalazłszy w lochach Edymburgskiego zamku Czarną kassę, napełnioną naczyniami złotemi i srebrnemi, podzielił pomiędzy szlachtę otaczającą go wszystkie te bogactwa, nie czyniąc żadnéj różnicy czy kto za nim, czy walczył przeciw niemu, cenił tylko ich poświęcenia i zasługi, czyn ten zjednał mu wielką przychylność narodu.
Jakub IV szczególne miał upodobanie w marynarce, i dla tego nadzwyczaj lubił walecznego Andrzeja Wood, który poświęciwszy się wojnie morskiéj, nabył takiéj sławy, że najdumniejsza szlachta ze swoich nazwisk niemogła wyrównać jego sławie. Prócz tego, Andrzej Wood zawsze był wierny królowi i w dzień bitwy pod Sauchie, zarzucił kotwicę w Forth pomiędzy Barnock i Ninian, gdzie zabrał mnóstwo ranionych z wojsk królewskich i najstaranniéj ich opatrywał. Mniemano nawet przez czas niejaki, i aż do chwili, dopóki młynarka nieopowiedziała całego wypadku, że król dostał się na okręty Andrzeja Wood, i tym sposobem życie ocalił.
We dwa lata potem pięć statków angielskich zawinęło do Forth i złupiło Szkockie statki, Sir Andrzéj z dwoma okrętami udał się za niemi w pogoń, pochwycił je, i kiedy król znajdował się w Leith przywiódł mu pięciu kapitanów jako jeńców. Jakób odesłał ich Henrykowi VII z poleceniem, aby ogłosili, że Szkoci zarówno na lądzie jak na morzu walczyć umieją. Henryk rozgniewany tem szyderskiem posłannictwem kazał przywołać z Portsmouth swego najwaleczniejszego kapitana marynarki, nazwiskiem Stephen Bull, ażeby bezzwłocznie puścił się na morze i ukarał Andrzeja Wood. Posłuszny Stephen doścignął swojego współzawodnika w Forth. Natychmiast wszczęła się walka z taką zaciętością, że dowódcy niezważając na swoje okręty, pozwolili przypływem morza z Frith, unieść się do zatoki Tay. Po dwunastu godzinach napadu, Wood zabrał trzy okręty angielskie i kapitanów jako jeńców przyprowadził królowi. Wtedy Jakób odesłał admirała i jego towarzyszy do Londynu.polecając im powiedzieć królowi, że ponieważ nieotrzymał od niego żadnéj odpowiedzi, przeto pragnął dowiedzieć się, czy pierwsi wysłańcy wykonali polecenie. Od tej chwili, Henryk wyrzekł się zemsty nad groźnym Wood; Jakób zaś nakazał budowę kilku okrętów. Szkocja zaczęła nabywać jakąś władzę na morzu.
W tym czasie dziwny przytrafił się wypadek, który do téj chwili jest tajemnicą. W roku 1496 pewien młodzieniec postaci szlachetnéj, dwadzieścia dwa lat mający, ukazał się na czele oddziału tysiąca pięćset ludzi, i przedstawił się na dworze Jakoba IV, mnieniąc drugim synem Edwarda, który uszedł rąk morderców.
Tyle dawał dowodów swojéj ucieczki, i przyjęcia od księżnej Burgundzkiej, któréj listy nawet potwierdzały jego opowiadanie, że król szkocki dał się przekonać o prawdzie, a ponieważ przyrzekał mu znamienite ofiary, gdyby wrócił na tron, przeto Jakób nie wahał się stanąć w jego obronie. Przyjął go ze względami przynależnemi królewskiej godności, a ponieważ zakochał się w córce hrabiego Huntly, którą miano za najpiękniejszą kobietę w Szkocji, i zdawało się że posiadał jej wzajemność, przeto prosił hrabiego o córkę dla przyszłego króla, przyjmując na siebie wyposażenie jéj.
Po zawarciu małżeństwa, mniemany książę York przypomniał Jakóbowi przyrzeczenie odzyskania mu tronu, utrzymując, że skoro ukaże się w Anglji, wszyscy stronnicy jego ojca powstaną za nim. Jakób wtargnął z nim do Northumberland, rozrzucone proklamacje żądanego nie odniosły skutku. Jakób widząc że to najście jest bezużytecznem, a nawet niebezpiecznem stać się może, prosił pretendenta aby wrócił z nim i spokojnie żył w Szkocji, gdzie na swoim dworze stosowne naznaczył mu miejsce. Młodzieniec nazbyt pewny siebie, odrzucił radę, udał się do Cornwallis, spróbował powtórnéj wycieczki, schwytano go, zaprowadzano do Londynu i pod sąd oddano. Z wywiedzionego processu okazało się: że ów mniemany syn Edwarda był tylko awanturnikiem flamandzkim, nazwiskiem Perkin Warbeck, którego księżna Burgundzka wyuczyła roli pretendenta. Skazany na śmierć, stracony został w Tyburn. Jednakże mimo tego wyjaśnienia i kary, wielu nie przestawało mniemać, że ten nieszczęśliwy młodzieniec istotnie był księciem York.
Katarzyna Gordon, jego małżonka, którą dla piękności nazywano Białą Różą Szkocji, otrzymała uposażenie od Henryka VII, który nadto polecił ją szczególnym względom królowéj.
Henryk VII wstępując na zakrwawiony tron, i władnąc ludem jeszcze w zburzonym wojnami domowemi, potrzebował pokoju; zażądał więc od Jakóba IV rozejmu na lat pięć, i otrzymał go. Te pierwsze układy, nowe zawiązały stosunki ważniejsze jeszcze. Król szkocki był w porze ożenienia, Henryk VII miał piękną córkę, nazwiskiem księżniczkę Małgorzatę, dał więc do zrozumienia Jakóbowi, że pragnienie tylko chwilowego rozejmu, lecz trwałego pokoju, nie układów z sąsiadem, lecz familijnego związku. Ofiara była dla Jakóba bardzo korzystna, aby miał ją odrzucie. Ułożono więc związek małżeński, i hrabiemu Sussex polecono odwieźć księżniczkę Małgorzatę przyszłemu mężowi.
Dzięki temu małżeństwu, w sto lat późniéj Jakób VI Szkocki został w Anglii Jakóbem I i połączył korony Marji Stuart i Elżbiety.
Król udał się naprzeciw swojej narzeczonéj aż do opactwa Newcastle, położonego o dwie mile od Edymburga; jechał na koniu, w bogatéj aksamitnéj sukni, haftowanéj złotem; że zaś był dobrym jezdzcem, nigdy nie używał strzemienia siadając na koń, nadto miał najpiękniejszą postać, bardzo podobał się księżniczce, która również wielkie uczyniła na nim wrażenie. Jakób przybywszy do bram Edymburga, chcąc dać ludowi wyobrażenie zgody, jaka miała panować pomiędzy nim a jego żoną, postanowił odbyć razem z nią wjazd do miasta, wjechać na jednym koniu; lecz że jego rumak nieprzyzwyczajony był do podwójnego ciężaru, nakazał wsiąść po za siebie jednemu dworzaninowi, żeby spróbować jak się to powiedzie. Próba ta dla dworzanina nic korzystnie się skończyła, ponieważ nie śmiał trzymać się króla, i nie miał strzemion, przeto spadł wznak i nadwerężył sobie ramię. Jakóh cieszył się bardzo że tym sposobem przekonał się o swoim rumaku, i widząc że niepodobna by było narażać kobietę na to, co się nie powiodło z mężczyzną, wsiada na łagodnego konia Małgorzaty, i jak pragnął dopełnił wjazdu do Edymburga; że zaś żaden nie zdarzył się wypadek, uważano to za szczęśliwą wróżbę. W istocie, dopóki żył Henryk VII wszystko szło jak najlepiéj, i Jakób korzystał z pokoju aby zagoić rany Szkocji długoletniemi zadane wojnami. Lecz kiedy Henryk VIII wstąpił na tron, i nie chciał Jakubowi wypłacić zapisu jaki ojciec Małgorzaty uczynił swéj córce; łatwo domyśleć się była można, że przyjazne stosunki nie długo trwać będą pomiędzy szwagrami.
Ludwik VII, którego polityka dążyła do zerwania przyjaźni Szkocji z Anglją, jak tylko dowiedział się o nieporozumieniach dwóch królestw, zaczął rozsiewać złoto między doradzców i ulubieńców Jakóba, dając mu do zrozumienia że w chwili kiedy Henryk VIII zagrozi Francji nowym napadem, on nabyłby bez targu, za cenę przez samego Jakóba naznaczoną, pokój ze Szkocją. Jakób nie zobowiązywał się do niczego; musiał jednak mimowolnie porównywać postępowanie swoich sąsiadów i porównanie nie było dla Szwagra korzystnem.
W śród tych nieporozumień nowe odkryło się źródło niezgody pomiędzy dwoma sąsiadami. Jakób, jak to wspomnieliśmy, rozszerzył swoją marynarkę, która składała się z szesnastu wojennych okrętów, oprócz okrętu Wielki Michał, najpiękniejszego jaki kiedy zbudowano. Mimo téj znakomitéj siły, król Portugalski nie chciał dać żadosyć uczynienia pewnemu walecznemu Szkockiemu żeglarzowi, którego statek w roku 1478 Portugalczykowie złupili; że zaś ów żeglarz miał trzech synów będących na dworze, obdarzonych sercem silnem, przeto oni udali się do króla prosząc, aby na wynagrodzenie szkód poniesionych pozwolił im ścigać statki portugalskie. Jakób zezwolił na to; oni uzbroiwszy dwa statki, nazwane Lew i Jenny-Pirren zaczęli krążyć po kanale la Manche pod dowództwem starszego brata, Andrzeja Barton, najdzielniejszego korsarza w owéj epoce.
Okręty portugalskie rzadko ukazywały się na kanale la Manche, i Andrzej Barton nie byłby powetował swoich kosztów, gdyby czasami nie zaczepiał okrętów króla wielkiej Brytanji; Jakób z dobrocią ojcowską zamykał oczy na to zgwałcenie praw. Lecz nic tak postąpił sobie Henryk VIII, i ponieważ sądził że wszelkie uskarżenie się przed Jakóbem byłoby bezskutecznym, postanowił sam sobie sprawiedliwość wymierzyć. Dla tego, kazał uzbroić dwa najmocniejsze wojenne okręty, oddał je pod dowództwo dwóch synów hrabiego Sussex, z których jeden nazywał się Edward Howard a drugi lord Tomasz, i polecił lin ścigać Bartona. Dwaj młodzi ludzie uradowani sposobnością odznaczenia się, wzięli za przewodnika kapitana kupieckiego statku, który dniem pierwéj Barton zrabował, ten powiódł ich w miejsce gdzie Barton krążył ze swojemi dwoma okrętami. Ażeby zwieść Bartona przyjaznem ukazaniem się, przyczepili do masztów gałązkę brzeziny, jakto zwykle czyniły statki kupieckie. Takie statki Barton najlepiéj lubił, chociaż dowiódł kilkakrotnie że się i innych nie lękał; skoro je tylko dostrzegł, popłynął ku nim całym pędem, wołając, aby spuścili flagę. Lecz wtedy okręty zrzuciły oznaki pokoju, i zamiast wierzbowéj gałęzi, ukazała się bandera wielkiej Brytanji z lampartem i liljami, a następnie wystrzały całej artyllerji dwóch okrętów, były odpowiedzią na zbyt śmiałe wyzwanie.
Poznał wtedy Barton że ma do czynienia z inną zwierzyną niż mniemał, że chcąc pochwycić jelenia, obudził lwa; jednakże ta omyłka nie zastraszyła dzielnego myśliwca, i stając śmiało przeciw nieprzyjacielowi, wydawał rozkazy, i zachęcał swoją załogę, jak zwykle, nie tylko słowem ale przykładem, narażając się tak z blizka jak z daleka na strzały nieprzyjaciół, którym łatwo było poznać go po jego pięknéj zbroi z Medjolanij i złotej piszczałce zawieszonéj na szyi. Walka była okropną. Anglicy i Szkoci wiedzieli że walczą na śmierć, że nie mogą się spodziewać przebaczenia; dla tego też obie strony z jednakową trzymały się odwagą, chociaż, dzięki machinie jego wynalazku, (była to ogromna belka która spadała ze szczytu masztu, w chwili ile tylko razy Anglicy chcieli wedrzeć się na pokład), Barton miał wyższość nad Anglikami. Machina ta, tak straszną rozpościerała zgubę na nieprzyjacielskim okręcie, że lord Tomasz Howard, przywołał do siebie wybornego łucznika nazwiskiem Hustler, z hrabstwa York, i rozkazał mu strzelać z łuku do człowieka stojącego na maszcie i nadającego ruch machinie, oraz do każdego ktoby tylko ośmielił się go zastąpić.
Hustler utrzymał swoją sławę; za pierwszym wystrzałem, człowiek stojący na szczycie masztu ugodzony w piersi, rozciągnął ręce, i obalając się na wznak, upadł głową na pokład. Dwóch innych którzy chcieli go zastąpić, tegoż samego doznało losu; następnie kiedy nikt nie chciał zająć tego niebezpiecznego stanowiska, Andrzej Barton sam rzucił się na maszt, aby w ruch wprowadzić machinę.
— Hustler, krzyknął Lord Tomasz na łucznika, teraz celuj jak należy, lub nigdy. Pełna czapka złota lub powróz, wybieraj.
— Milordzie, odpowiedział łucznik, człowiek by chciał jak najlepiéj, lecz na nieszczęście dwie tylko mam strzały, będę się starał wypełnić rozkaz waszej Wysokości i uczynię co będę mógł.
Zaledwie wymówił te słowa, aliści strzała szybka jak błyskawica, świszcząc stępiła się o pancerz Bartona, który nie zważając na to, postępował daléj ku zgubnej machinie, która silną i zręczną dłonią puszczona, jednym razem przygniotła sześciu ludzi na pokładzie okrętu lorda Tomasza.
— Nędzniku, wykrzyknął lord Tomasz, patrz co twoja niezręczność nas kosztuje.
— To nie niezręczność milordzie, odpowiedział Hustler, Wasza wysokość widziałeś jak strzała odbiła się od zbroi, gdyby to była siatka, byłby nią na wylot przeszyty. Lecz jak mówi przysłowie, dobry łucznik nie powinien rozpaczać póki jedna zostaje mu strzała; może ten strzał będzie szczęśliwszy.
Wtedy Hustler wiedząc co go czeka, z wszelką przezornością położył strzałę na łuku, zapewnił się czy jest w samym środku struny, następnie stanąwszy silnie, nieruchomie jak spiżowy posąg, naciągnął łuk i kiedy upatrzył chwilę że Barton wzniósł rękę w górę puścił stronę. Strzała niedojrzma wybiegła i aż do osady uwięzła w boku Bartona.
— Potykajcie się moje dzieci, wołał Barton, jestem raniony, lecz żyję jeszcze. Wypiję szklankę wina i zaraz wyjdę na pokład. Jeżeli bym się opóźnił, raczéj zgińcie a nie poddajcie się.
Walka trwała z równą, zaciętością ze stron obu; co chwila z wnętrza okrętu słyszeć się dawała złota piszczałka Andrzeja Barton, i ile tylko razy usłyszała załoga ten znak przekonywający ją, że dowódzca żyje jeszcze, tyle razy wydawała krzyk straszliwy i odzyskiwała niknącą odwagę. Nakoniec głos piszczałki słabiej i w dłuższych przerwach, dawał się słyszeć nakoniec ucichł zupełnie. Szkoci zrozumieli że nie mają już wodza.
Anglicy po dziesięcio godzinnéj walce, zabrali statek nazwiskiem Lew, i znaleźli Andrzeja Barton, rozciągniętego w swojéj kajucie, bez życia, i z piszczałką w ustach, aby nie stracił ostatniego nawet oddechu.
Jakób, umiejący oceniać walecznych, tak mocno uczuł śmierć Bartona, że posłał do Henryka żądając zadosyć uczynienia. Lecz Henryk III odpowiedział, że dziwi się dla czego jego kuzyn Jakób tak zajął się śmiercią Hartona, prostego korsarza, jak gdyby on był dowódzcą jego marynarki królewskiéj. Nie było co na to powiedzieć, bo w istocie to było prawdą. Jakób udał że poprzestaje na tej odpowiedzi oczekując tylko stosownéj sposobności;, która wkrótce się nasunęła.
Pod panowaniem Henryka VII pewien urzędnik domu Jakóba, nazwiskiem Sir Robert Ker de Fairsherst, wysłany został przez króla, którego był ulubieńcem, jako lord strażnik na granice państwa. Surowość jaką rozwinął, zaraz po swojęm mianowaniu uczyniła go nienawistnym ludom na wpółdzikim, nad któremi ją wywierał, i trzech ludzi z hrabstw pogranicznych Anglji, postanowiło zamordować go. Ponieważ zamiar ten wykonano w czasie rozejmu, kiedy żadne usprawiedliwienie miejsca mieć nie mogło, przeto Jakób wymagał od Henryka VII aby trzéj mordercy, nazwiskiem Héron bękart, bo był bratem naturalnym Sir Hérona de Ford, drugi Starhed, trzeci Lilburn, wydani byli w jego ręce, aby z niemi podług woli postąpił. Henryk wydał natychmiast rozkaz dowódzcom pogranicznym angielskim, aby ujęto trzech morderców i odprowadzono do Edymburga. Jednego tylko Lilburna zdołano ująć; Starhed uciekł do Auglji, gdzie syn zamordowanego Roherta i dwóch jego przyjaciół ścigali go, a dogoniwszy, zabili sztyletami, ucięli głowę, którą jeden z nich przywiązał do łęku siodła i przywiózł do Edymburga, tam blizko rok na żelezcu włóczni była wystawioną. Héron bękart ścigany przez żołnierzy, schronił się do kościoła w którym właśnie umarły leżał. Ponieważ nikt nie pilnował trupa, on zaniósł go do zakrystji, ukrył w szafie, a sam się w trumnie położył. Żołnierze wszedłszy do kościoła nie znaleźli go. Kiedy nadeszła godzina pogrzebu, krewni umarłego zgromadzili się; kapłan odmówił mszę Swiętą, Héron wysłuchał jéj jak najciszéj; nareszcie wyniesiono go z kościoła, przeprowadzono przez całą wieś z księżmi i processją. Gdy go już przyniesiono do dołu, i zdjęto sukno z trumny aby przybić wieko, Héron nagle się podniósł, przeskoczył dół, roztrącił otaczających, i przeskoczył mur cmentarza, wpław przebył rzeczkę, dopadł konia pasącego się na łące, uciekł w góry i zniknął.
Henryk VII nie chcąc naruszać dobrych stosunków z Jakóbem, kazał ująć Hérona Ford, zamiast Hérona bękarta i odesłał go Jakubowi, ten kazał go wziąść i przez sześć lat karał za winę, któréj nie popełnił.
Przy wstąpieniu na tron Henryka VIII, żona Heron’a de Ford, która była najpiękniejszą z Angielskich kobiet, rzuciła się do stóp króla, prosząc o wstawienie się so szwagra aby uwolnił jéj męża. Henryk VIII napisał do Jakóba: lecz ten tyle tylko odpowiedział: głowa za głowę, chcąc przez to powiedzieć że wtedy uwolni Heron’a de Ford, kiedy mu przyszłe Herona bękarta, Henryk nie mógł tego dopełnić; bo chociaż Heron nieprawy ukazywał się kiedy niekiedy w Szkocji, lecz natychmiast cofał się w góry, gdzie go nikt nic chciał ścigać.
W tym stanie były rzeczy, kiedy Jakób IV, odebrał poselstwo z Francji. Ludwik VII, dowiedziawszy się, że Henryk zamierzył wylądować w Calais, przypominał Jakóbowi święty i starodawny związek łączący oddawna dwa królestwa.
Ze swojéj strony Anna Bretańska, najpiękniejsza owego czasu księżniczka, napisała własnoręcznie do Jakóba, przysłała mu kosztowny pierścień, upoważniając go do przybrania tytułu jéj rycerza i prosząc żeby dla jéj miłości trzy tylko mile wkroczył w granice Anglji.
Jakób lubił nadzwyczajne wypadki. Poselstwo skłaniało go do wojny, o której myślał oddawna, korzystał więc z chwili kiedy Henryk był we Francji i oblegał Thérouanne, uwiadomił go przez herolda o krokach nieprzyjacielskich i mimo przeciwnego zdania swoich poradzców postanowił sam wkroczyć w granice Anglji.
Wojna ta wszystkim zdawała się nie tylko błędem, ale nawet szaleństwem. Parlament naprzód opierał się temu zamiarowi; lecz kiedy Jakób nalegał, parlament uległ i król wskazał swoim baronom 15 Sierpnia zebrać się na równinie Borough-Moor, gdzie zwykle zgromadzały się Szkockie zastępy.
Nigdy nie rozpoczęto wojny pod smutniejszą wieszczbą, lecz Jakób równie pogardzał wróżbą, jak radą swoich przyjaciół.Przez kilka nocy słyszano głos wychodzący z krzyża Edymburgskiego, lubo nikogo widać nie było, który wzywał króla i znakomitych panów stanąć w przeciągu czterdziestu dni przed sądem Boga. Król niechcąc tym doniesieniom wierzyć, sam chciał w nocy zbliżyć się do krzyża, aby usłyszeć to nadzwyczajne wezwanie. Powiedziano mu, że nie potrzebuje przybliżać się, że dosyć jest gdy o północy otworzy okno, aby usłyszeć to czemu wierzyć nie chce.W istocie, tego samego wieczora, o tejże godzinie, Jakób otworzył okno i chociaż było ćwierć mili z zamku do krzyża Edymburgskiego, król jednego niestracił wyrazu, tak głos był mocny i nadzwyczajny.
Nie dosyć jeszcze: pewnego dnia kiedy słuchał mszy w kościele Linlithgów, starzec olbrzymiéj postawy, odziany długą niebieską suknią, przepasany wpół, mając sandały na nogach i długie złote włosy spadające na ramiona, ukazał się nagle z zaołtarza i postępując krokiem poważnym i uroczystym do króla, »Jakóbie rzekł: jestem Śty Jan Ewangelista, przychodzę w imieniu Panny Marji, która ci sprzyja łaskawie, ostrzedz cię, abyś nie przedsiębrał wojny, którą zamierzasz, albowiem ani ty, ani żaden z twoich panów nie powróci z niéj. Ona kazała mi jeszcze powiedzieć ci, że za nadto lubisz towarzystwo kokiet, i że z nich spłynie na cię hańba i upadek.«.
Zaledwie wymówił te wyrazy, znikł nagle i wielu utrzymywało, że rozproszył się jak mgła, i że to było prawdziwe Niebios zjawienie.
Królowa Małgorzata czyniła wszystko co mogła, aby odwrócić męża od nieszczęsnego zamiaru. Lecz upór główną był cechą charakteru Stuartów, a Jakób posiadał go w całéj rozciągłości. Wynikło z tego, że gdy wojsko zebrało się w oznaczonym czasie, wyruszył nagle z trzydziestą tysięcy ludzi i 22 Sierpnia 1513 r. przebył granicę Anglji w bliskości zamku Twisell.
Pierwsze powodzenia zdawały się niszczyć całą wieszczbę: wziął bowiem bez wystrzału Norhamwark, i zamek Ford. W braku nieprzyjaciół, czekała go nieprzyjaciółka, któréj się wcale niespodziewał: była to małżonka Herona de Ford.
Wyszła na przeciw Jakóba, podając mu klucze zamku, i niewspominając o swoim mężu, który ciągle był jeńcem w Edymburgu, prosiła go: aby się zatrzymał u niéj, aby miała ten zaszczyt, przyjąć pod swoim dachem króla, będącego najwaleczniejszym z rycerzy. Hrabina była piękna, jéj głos miły i pociągający, zaproszenie pełne słodkich nadziei. Jakób zapomniał przestrogi Śgo Jana i zamiast posuwać się w głąb Anglji, pozostał przy nowéj Armidzie. W tym czasie, hrabia Surrey, za którego radą poszła uwodzicielka, zbierał wojsko i pospieszał z synem swoim lordem Tomaszem Howard, wielkim admirałem, tym samym który zabrał okręt Bartona. Jakób, dowiedziawszy się o jego zbliżeniu, wyruszył przeciwko niemu i zatrzymał się na wzgórzu Flodden, które zdawało mu się wybornem stanowiskiem wojennem.
Hrabia Surrey będący wybornym żołnierzem, lękał się tylko żeby mu Szkoci nieuszli. Postąpiwszy aż ku Wooler był tylko o pięć lub sześć mil od nieprzyjaciela! Rozkazał wtedy szukać przewodnika, któryby za dobrą nagrodę mógł poprowadzić wojsko angielskie w góry, tak aby Szkotom tył wziąć było można. W godzinę po ogłoszeniu tego żądania stawił się przewodnik.
Był to rycerz na pięknym koniu, cały w zbroi i ze spuszczoną przyłbicą. Kiedy stanął przed hrabią Surrey, zsiadł z konia, przykląkł na jedno kolano i ofiarował się za przewodnika w góry dobrze mu znane, byleby tylko hrabia przebaczył mu występek, którego się dopuścił. Hrabia Surrey odpowiedział, że byle nie szło o zdradę przeciwko królowi Angielskiemu, ani o obrazę kobiety, czego jako wierny sługa i rycerz przebaczyć by niemógł, rycerz nieznany może zaufać jego słowu.
— Broń Boże! odpowiedział nieznajomy. Tylko pomogłem do zabicia jednego Szkota.
— Jeżeli to tylko, odpowiedział Surrey, podnieś przyłbicę; bo przy Boskiéj pomocy za trzy dni każdy z nas będzie sobie miał do wyrzucenia więcéj podobnych zbrodni.
Rycerz podniósł przyłbicę, i poznano w nim Hérona bękarta.
Zdarzenie to, było dla Anglików nader szczęśliwem. Héron, jako wygnaniec, od lat dziesięciu mieszkając w górach znał najmniejsze zakręty; i tego samego wieczoru poprowadził wojsko angielskie drogami nieznanemi i pewnémi, tak, że nazajutrz dnia 9 Września 1513 Jakób IV, ujrzał wojsko uszykowane w linji bojowéj po zasobą, wojsko, którego się spodziewał dopiero przybycia.
Król po poruszeniu w nocy dokonanem, zrozumiał natychmiast, że miał do czynienia z przeciwnikiem znającym lepiéj niż on drogi w kraju, do którego się zapędził i który, przy téj pomocy mógł go uprzedzić dwoma dniami w Szkocji i wszystko ogniem i mieczem zniszczyć. Rozkazał więc iść przeciwko Anglikom, chociaż to poruszenie, zniewalając go do opuszczenia pewnego stanowiska, zagrażało niepowodzeniem.
Zaledwie usłyszano rozkaz stoczenia bitwy, Szkoci podług zwyczaju zapalili swoje mieszkania, nagle wzniósł się ogromny płomień, którym wiatr pomiatając pędził naprzód dym i pokrywał całą przestrzeń oddzielającą dwa wojska. Wtedy przyszła myśl królowi Jakubowi, korzystać z tego dymu, aby napaść niespodziewanie na Anglików, wskazał więc lordowi Home, który lewem skrzydłem dowodził postępować i śmiało uderzyć. Szczególniejszym wypadkiem taż sama myśl przyszła lordowi Surrey, który wydał rozkaz swojemu synowi Edmundowi Howard, dowodzącemu prawem skrzydłem iść przeciw Szkołom; tak więc, niewiedząc otém, nie widząc się dwa wojska starły się nagle jak dwa mury żelazne. Starcie było okropne, lord Home i jego górale znieśli pierwsze szeregi angielskie, i kiedy dym się rozproszył, już chorągiew Sir Edmunda wzięto, on sam strącony z konia, w ciężkiéj zbroi, w największem był niebezpieczeństwie, gdyby Heron ze swojemi towarzyszami nie był mu przyszedł na pomoc. Widząc to Dacre dowodzący jazdą, uderzył tak szczęśliwie na Szkotów, że dostał się wpośród ich szeregów; wówczas to napadnięci z jednéj strony przez Herona, z drugiéj przez Dacr’a, a środkiem parci przez Edmunda, który pałał żądzą pomsty za pierwsze swoje niepowodzenie, zmuszeni byli do odwrotu.
W tym samym czasie lord Tomasz Surrey dowodzący drugim korpusem prawego skrzydła Anglików, uderzył na drugą kolumnę Szkocką, dowodzoną przez Crawford’a i Montros’a, niesłychanem szczęściem przy pierwszem spotkaniu zabił obu tych wodzów; żołnierze zaś bez dowódców zaczęli się mieszać i cofać; wkrótce wszystko zmieniło się w rozsypkę.
Gdy się to działo na lewem skrzydle i w środku, oddział górali dowodzonych przez hrabiów Lennor i Argyle tak został zasypany gradem strzał łuczników angielskich, że postanowił wysadzić ich ze stanowiska i wolał raczéj iść naprzeciw niebezpieczeństwu niż go oczekiwać; zeszli więc ze szczytu pagórka, mimo napomnień ambassadora francuzkiego La Mothe, który stał w ich szeregach z orężem w ręku, i który widząc, że ich wstrzymać nie zdoła, sam udał się za nimi. Lecz zaledwie zeszli na dół, ze skrzydła napadnięci przez żołnierzy hrabiego Chester, a z tyłu przez wojsko hrabiego Lancaster, zostali porąbani w sztuki i zupełnie zniszczeni.
Pozostała jeszcze kolumna lewego środka, w któréj król z siadłszy z konia, otoczony wyborem żołnierstwa, jak on od stóp do głów uzbrojonego, tak że strzały zupełnie szkodzić im nie mogły, postępowała naprzód niszcząc wszystko cokolwiek opór im stawiło. Przybywszy do stóp wzgórza, starli się z wojskiem hrabiego Surrey, wcisnęli w środek, jak żelezce proporca na długość podwójną drzewca jego sztandaru. Że zaś wtedy Bothwell prowadził wojsko w odwodzie stojące, król sądził, że bitwa już wygrana, kiedy Stanley, który tylko co zniszczył górali, widząc że walka w połowie dopiero skończona, rzucił się na kolumnę królewską i napadł ją z boku, lord zaś Tomasz, który rozproszył kolumnę Crawford’a i Montros’a uderzył z przeciwnéj strony. W téj chwili dano znać lordowi Home, również ze trzech stron atakowanemu, o niebezpieczeństwie króla i potrzebie pomocy; na co on odpowiedział, że każdy dzisiaj maco myśleć osobie, aby miał się drugimi zajmować.
Pawda że Bothwell przybył ze swoim zastępem, lecz że była nie liczny nie mógł wybawić króla, tylko stojąc około niego, liczbę jego obrońców powiększył. Straszna powstała walka w miejscu, w którym był Jakób i jego szlachta, która zrobiwszy koło, ani w tył, ani naprzód jednego ni postępowała kroku, lecz z cudowną walczyła odwagą i poświęceniem. Hrabia Surrey widząc nakoniec że nic niepodoła temu niezwyciężonemu oddziałowi, przywołał oddział Anglików uzbrojonych hallebardami, których drzewce dłuższe było niż włócznie Szkotów i tym sposobem mogli niemi godzić na nieprzyjaciół nie lękając się straty. Tak zwolna wyniszczyli ten kwiat rycerzy, którzy woleli zginąć niż odstąpić króla. Jakób sam ugodzony dwoma strzałami i pchnięty żelezcem hallebardy padł nie żywy; a ponieważ to stało się w chwili zapadającego mroku, nikt niespostrzegł że król zginął; walczono więc do ostatniéj chwili i wtedy dopiero Szkoci cofać się zaczęli, kiedy ich tylko kilkaset pozostało. Zostawili na placu ciało króla, dwóch biskupów, dwóch opatów, dwunastu hrabiów, trzynastu lordów i pięciu starszych synów parów. Liczbę zaś poległéj zwyczajnéj szlachty trudno oznaczyć.
Ponieważ król Jakób poległ w gronie padających wokoło niego rycerzy, przeto długo Szkoci nie wierzyli że zginął w boju: utrzymywali że opuścił swoje królestwo i przedsięwziął długą pielgrzymkę, którą ślubował w młodości. Drudzy upewniali, że w chwili, kiedy noc zapadała, czterech rycerzy olbrzymiéj postaci, na czarnych koniach, czarnemi pokryci zbrojami, mając na końcach włóczni garść startéj słomy, aby łatwiéj poznać się mogli w tłumie, nagle ukazało się na polu bitwy, wsadzili oni króla na piątego czarnego konia i uprowadzili ze sobą, a następnie przebyli wpław rzekę Tweed; wieść ta tak się rozszerzyła, że dwadzieścia lat przeszło oczekiwano napróżno w Szkocji powrotu króla Jakóba.
»Rzecz się tak ma, mówi Walter-Scott, ciało znalezione było na polu bitwy, przez lorda Dacre, który je sprowadził do Berwick, tam ukazał hrabiemu Surrey i oba bardzo dobrze znali Jakoba, aby się mogli pomylić; prócz tego, poznali je również Sir William Scott i sir John Fordman, którzy oblali je łzami.«
»To nieszczęśliwe zwłoki, dodaje, doznały dziwacznego i oburzającego losu: nie tylko nie odebrały przyzwoitego obrzędu, ale nadto nie były pogrzebionemi; bo papież, który w ów czas sprzymierzony był z Anglją przeciwko Francji, rzucił na Jakuba klątwę, tak, że żaden ksiądz nieśmiał mu ostatniéj oddać przysługi, a więc zwłoki jednego z najpotężniejszych królów chrześcjaństwa zostały nabalsamowane i odesłane do klasztoru w Shenn, w hrabstwie Surrey, i tam pozostały aż do czasów reformacji; w któréj to epoce hrabstwo przeszło w ręce księcia de Suffolk. Od owéj chwili trumna ołowiana przerzucana była z jednego miejsca w drugie, jak stary sprzęt niepotrzebny; tak że historyk Stowe powiada: że w roku 1580 widział ją w składzie, pomiędzy spruchniałemi deskami i innemi nieczystościami; wówczas to, przytacza on, kilku bezczynnych rzemieślników bawiło się odcięciem mu głowy; a jakiś Lancelot Yong, szklarz królowéj Elżbiety, dla przyjemnéj woni, jaką wydawała nabalsamowana głowa, wziął ją do domu, i miał przez sześć miesięcy; potem darował ją zakrystjanowi kościoła Świętego Michała w Wood-street; i ten sprzykrzywszy ją sobie, rzucił w zwyczajną kostnicę.“
Tak zakończył dni Jakób IV, wpośród żalu i rozpaczy całéj Szkocji; albowiem od czasów Roberta Brus’a, żaden monarcha nie cieszył się większem przywiązaniem ludu.
Pozostawił on syna mającego lat dwa.
Kiedy wiadomość o porażce pod Flodden doszła do Edymburga, natychmiast zastępcy urzędników, którzy towarzyszyli królowi i prawie wszyscy wyginęli, zajęli się obroną miasta, pewni będąc z doświadczenia że prowincje same się bronić potrafią. W skutku tego, wydali proklamację godną uwagi dla swojéj prostoty i starożytności. O to jest:
»Zważywszy, że odebraliśmy wiadomość, jeszcze nie pewną prawda, o nieszczęściach króla i jego wojska, zalecamy i wrazić potrzeby rozkazujemy wszystkim mieszkańcom, zaopatrzyć się w broń i zgromadzić się na pierwszy znak dzwonu, do odparcia każdego nieprzyjaciela, któryby chciał wejść do naszego miasta. Zabraniamy zarazem kobietom, dzieciom i włóczęgom, znajdować się na ulicy, wydawać krzyki i żale; jednocześnie prosimy wszystkie uczciwe kobiety aby się udały do kościołów, i tam modliły się za króla, naszych krewnych i przyjaciół, znajdujących się w jego wojsku.«
Wiadomość o poczynionych przygotowaniach, doszła do hrabiego Surrey, który będąc roztropnym wodzem, wyćwiczonym w szkole doświadczenia, przekonanym że z największych wojsk garstki tylko niedobitków powracały ze Szkocji, zatrzymał się w pochodzie, i zamiast dalszego korzystania z odniesionych powodzeń, mimo wszelkich oczekiwań, okazał się gotowym do zawarcia układów z zwyciężonymi. Zdaje się prócz tego bardzo podobnem do prawdy, że Małgorzata wdowa po Jakóbie, i siostra Henryka VIII, silnie przyczyniła się do téj łagodności Surrej’a. Cokolwiek bądź, to pewna że dach zgody zstąpił pomiędzy zwaśnionych i dwa narody sąsiednie w przyjaznym zostały związku jak przed bitwą.
Małgorzata została rejentką państwa i opiekunką małoletniego króla, który, jakeśmy powiedzieli, miał tylko dwa lata. Lecz zaledwie została panią swoich czynności, zamieszała wkrótce drogo okupioną spokojność. Będąc młodą i piękną, pokochała młodego i pięknego rycerza, i zaślubiła go z takim pośpiechem, że to stało się szkodliwem tak jéj sławie jak Szkocji. Ten szczęśliwy młodzieniec nazywał się hrabia Angus i był wnukiem starego Douglas’a Grzechotki, którego dwaj synowie zginęli pod Flodden, i który sam wkrótce po téj porażce umarł, zostawiając swojemu potomkowi znakomite imię i największy majątek w całéj Szkocji.
Wybór ten obudził zawiść w wielu panach, mianowicie w hrabi Arran, naczelniku wielkiéj rodziny Hamiltonów. Jak zwykle się dzieje w podobnych zdarzeniach, cała szlachta szkocka téj lub owéj chwyciła się strony; jedni stanęli pod znakami Hamiltona, drudzy pod znakami Douglasów. Trzy albo cztery lata rozmaitych przemian losu, w których królowa Małgorzat zrzekała się lub napowrót przyjmowała rejencję, odjeżdżała do Anglji lub wracała do Szkocji, tak zwiększyły nienawiść, że ta stała się śmiertelną i kiedy 20 Kwietnia 1520 r. dwie rodziny razem zebrały się przy otwarciu parlamentu, wszyscy krwawą przepowiadali walkę. W istocie, togo samego dnia, dwa stronnictwa starły się z bronią w ręku, i Hamiltonowie tak byli porażeni przez swoich nieprzyjaciół, że prawie zupełnie zniknęli z miasta; to zdarzenie nazwano wymieceniem ulic. Małżeństwo królowéj z Angusem nie było szczęśliwem; otrzymawszy od papieża bullę upoważniającą rozwód, kazała go podpisać mężowi, który tym sposobem utracił wszystkie prawa do rejencji, stając się w niejakim względzie obcym dla królowéj. Objęła więc na nowo władzę i pierwszym jéj czynem było zbliżenie się do Hamiltonów; wszyscy nawet mniemali że nie zadługo odzyskają zupełnie utraconą łaskę, kiedy powtórny błąd zawikłał znowu Małgorzatę w kłopot, z którego tylko się uwolniła, okrywając ją nową utraty powagi. Małgorzata zaślubiła Henryka Stewart, drugiego syna lorda Ewandalf, człowieka młodego, bez wziętości a nawet bez stanu. Angus korzystał z tego wypadku i na nowo przywłaszczając sobie rejencję państwa, któréj mu nikt nie zaprzeczał, odebrał królowéj matce młodego króla, i sam zajął się jego wychowaniem i opieką.
Jakób V w dziesiątym roku życia oddzielony od matki, w wieku, w którym dosyć już miał poznania aby zachować pierwsze uczucie i pierwsze wrażenia, nienawidził Angusa, i bolał w teraźniejszym swojem położeniu. W miarę wieku, uczucia te nowéj nabierały siły, tak że w czternastym roku, dozór ten, który był raczej niewolą, stał mu się nieznośnym. Z resztą Angus wykształcił króla na najlepszego rycerza, jaki kiedykolwiek znajdował się w Szkocji; posiadał dosyć nauki i celował we wszystkich ćwiczeniach ciała, w których wielkie miał upodobanie: był zręcznym w strzelaniu z łuku i robieniu bronią, ognistym na łowach, i równie dzielnym jezdzcem jak ojciec, który nigdy do wsiadania nie używał strzemion. i jeździł tylko galopem.
Ponieważ wiedziano o usposobieniu młodego króla względem Douglasa, dwa razy nieprzyjaciele tegoż usiłowali wyrwać Jakuba z jego rąk; raz lord Buccleuch, który został obwiniony o zdradę stanu, a drugi raz Lennox, który postradał życie; po tych dwóch zwycięztwach, władza hrabiego Angus tak się utrwaliła: że nikt nie śmiał walczyć przeciw niemu, młody więc król został opuszczony i pozostawiony sam sobie; posiadając charakter awanturniczy i silne postanowienie, nie rozpaczał wcale, sądząc że już jest w wieku kiedy sam sobie radzić jest zdolny. Doszedłszy lał piętnastu powziął myśl i natychmiast zajął się przygotowaniami do wykonania jéj.
Przy pierwszych odwiedzinach matki, które dwa razy na rok odbierał, prosił jéj, nie mówiąc nic więcéj, o pozwolenie zamku Stirling, aby w nim umieściła dowódzcę znanego z wierności i męztwa zaufanego, któryby go wpuścił kiedykolwiek on tam przybędzie. Małgorzata pragnąc więcéj niż kto bądź żeby Jakób jak najprędzéj wolność odzyskał, przyrzekła czego żądał i za powrotem do Edymburga natychmiast wykonała przyrzeczenie.
Jakób poznawszy przez lat pięć dozoru ostrożność Douglasów, zaczął się powoli zbliżać do hrabiego Angus, ich naczelnika, niby powziąwszy postanowienie że lepiéj żyć w zgodzie niż w nieporozumieniu ze swojemi strażnikami. Ci jednak lubo zadowoleni tem nawróceniem się młodego króla, jednakże zwykłéj nie zaniedbywali pilności: owszem obawiając się aby ta przyjaźń nie ukrywała zdrady, ustanowili przy nim straż ze stu ludzi złożoną, pod dowództwem jednego ze swoich wiernych, którego mogli bydź tym pewniejsi, że należał do ich rodziny, nazywał się Parkhead Douglas; straż ta niby honorowa miała istotnie czuwać nad królewiczem, i nic odstępować go ani w zamku, ani w podróży. Oprócz téj straży, Angus, brat jego i wuj nieoddalali się nigdy razem z Falkland, mięszkania królewskiego położonego wśród lasów i bagien, gdzie Jakób mógł do woli zajmować się strzelaniem do celu i łowami z sokołem, zawsze jednak pod okiem jednego z dwóch braci albo wuja, lub na ostatek Parkhead’a i jego stu ludzi.
Zdarzyło się, przez szczególny zbieg okoliczności, że hrabia, Angus opuściwszy dwór udał się do Lothion dla załatwienia sprawy nie cierpiącéj zwłoki, Archibald Douglas pojechał do Dundée aby się obaczyć z kochanką, a Jerzy Douglas udał się do St-André dla odebrania podatków; król więc pozostał sam w zamku Falkland ze strażnikiem! Parkhead. Jakób sądził że to jest przyjazna pora, i przywoławszy swojego strażnika prosił go, aby kazał na jutro przygotować łowy z gończemi.
Parkhead nie domyślając się niczego, wydał stosowne polecenia; około dziewiątéj godziny wrócił po nowe rozkazy króla, którego zastał już w łóżku: prosił aby go o świcie obudził, co Parkhead przyrzekł i oddalił się.
Zaledwie drzwi zamknięto, Jakób, słysząc oddalające się stąpania straży, przywołał z cicha Johna, swego zaufanego pazia, śpiącego w sąsiednim pokoju, który sadząc że król już spać się położył, wszedł na wpół rozebrany.
— Johnie czy ty mię kochasz?
— Więcéj niż moich braci i matkę.
— Czy chcesz uczynić mi przysługę?
— Nawet z narażeniem życia.
— Słuchaj — John się przybliżył. — Zejdź do stajni, powiedz mastalerzowi Dick, aby ci oddał paczkę, którą ma dla mnie, i każ mu czekać nas w Czarnych Zaroślach z trzema osiodłanemi końmi; nadewszystko zaleć mu, aby wychodząc drzwi stajni zostawił otwarte.
John pojął natychmiast o co rzecz chodzi, i rzucając się na kolana przed księciem, uściskał jego rękę; następnie schodami służących poszedł do stajen. Dick, z którym Jakób umówił się, przekupiony już od miesiąca, oddał Johnowi dwa zupełne ubrania służących, i osiodławszy trzy konie, wsiadł na jednego, powiedział straże że jedzie na stanowisko o półtry mili, aby konie nie były bardzo zmęczone, i prosił aby dwom jego kolegom, którzy za nim się udadzą, wskazał drogę, którą się udał.
Tymczasem książę i John przebrali się, zeszli schodami służby i nikt na nich nie zwrócił uwagi; kiedy przyszli do bramy żołnierz na straży zamiast bronić im przejścia, wskazał im drogę którą Dick się udał, i obadwa poszli bez najmniejszego wypadku. O ćwierć mili od zamku zastali czekającego ich Dicka. Wskoczyli zaraz na koń, i w trzech godzinach przeszło pięć mil zrobiwszy, o świcie stanęli na moście Stirling. Jak tylko go przeszli, Jakób natychmiast dał się poznać, i rozkazał aby bramy za nim zamknięto. Udał się następnie do zamku, gdzie rządca przyjął go z wielką radością. Jakób zmęczony, rzucił się na łoże, jednak mimo utrudzenia nie usnął dopóty, dopóki im pod głowę nie położono wszystkich kluczy fortecy, tak się lękał wpaść w ręce Douglasów.
W godzinę po wyjeżdzie króla, Jerzy Douglas powrócił z St.-Andre i zapytał się czy nic zaszło co nowego w jego nieobecności.
Ponieważ nikt nie wiedział o ucieczce Jakóba, odpowiedziano mu, że król śpi zapewne i że jutro bardzo rano ma na łowy wyjechać; Douglas spokojny udał się do swojéj komnaty, położył w łóżku i strudzony w krotce zasnął.
Jeszcze się nic obudził, kiedy nazajutrz posłyszał kołatanie do drzwi.
— Kto tam? zapytał Douglas.
— Piotr Cramichael, wójt z Albernethy, odrzekł pukający.
— Czego chcesz?
— A czy wiecie gdzie król jest teraz?
— W swoim pokoju, śpi zapewne.
— Mylicie się; bo go téj nocy spotkałem na drodze do Stirling, poznałem go przy świetle księżyca.
Jerzy Douglas wyskoczył z łóżka, i pobiegł nieubrany do pokoju króla; na próżno kołatał i wołał, nikt się nie odzywał wcale; nakoniec zniecierpliwiony wyparł drzwi nogą. Łóżko było próżne i pokój pusty.
Douglas zszedł na dół wołając: Zdrada! zdrada! król uszedł. Natychmiast wysłał posłańca do hrabiego Angus, a sam wsiadłszy na konia i zebrawszy ile mógł zbrojnych wyruszył w pogoń. Douglas i jego towarzysze biegnąc drogą do Stirling, napotkali herolda który ich czekał, i spostrzegłszy, uwiadomił przy odgłosie trąby że ktokolwiek z imienia Douglas’ów poważy się zbliżyć do zamku Stirling będzie uważany za zdrajcę i jako taki ukarany. Jerzy Douglas mimo tego ogłoszenia chciał postępować daléj, lecz w téj chwili przybył hrabia, Angus, który jako głowa rodziny objąwszy dowództwo nad wojskiem, cofnął się do Linlithgow.
Król, dla usprawiedliwienia swojego postępku, zwoławszy do siebie nieprzyjaciół Douglas’ów i zapewniwszy każdemu z nich przynależny stopień, jakiego od dawna pozbawieni byli, otworzył parlament, i oskarżył swoich stróżów o zdradę, mówiąc że dopóki znajdował się pod ich opieką nigdy nie był pewnym swojego życia. W skutek tego, hrabia Angus był osądzony jako winny zdrady kraju, i wraz z całą swoją rodziną na wygnanie skazany. Król tak niecierpiał samego Douglasów nazwiska, że nie uwolnił od tego wyroku nawet Archibalda Douglasa de Kilspindje, do którego przez czas swojéj niewoli zdawał się mieć wielkie przywiązanie i którego dla zręczności, odwagi i siły, nazywał swoim Graysteil’em, imieniem bohatera dawnéj ballady, który też same posiadał przymioty.
Archibald został równie jak inny wygnany; lecz kiedy po kilku latach pobytu w Anglji, zaczął tęsknić do rodzinnego kraju, postanowił, cokolwiek by się przytrafić miało, powrócić do Szkocji, przedstawić się królowi, r nadziei że Jakób przypomni sobie dawną dla niego przychylność. Przebrany, przebył granice; lecz zbliżywszy się do Edymburg’a przywdział ubiór właściwy, w którym król przywykł go widywać, wziął tylko pod suknię koszulę z kółek stalowych aby się zabezpieczyć od uderzenia sztyletem. Obawiał się bowiem, aby przed widzeniem się z królem, nie napotkał go który z jego nieprzyjaciół, a poznawszy, nie zamordował wiedząc że wyjęty z pod opieki prawa. Pewnego dnia, kiedy król polował w Stirling’skim zwierzyńcu usiadł przy drodze, którą król miał przejeżdżać, i czekał go. Około wieczora Jakób powracał, i jak tylko dojrzał starca zawołał: otóż mój Graysteil Archibald de Kilspindie. Ale to było tylko całe wspomnienie jakie otrzymał biedny tułacz. Douglas widząc przybliżającego się króla, powstał. Jakób postrzegłszy to puścił konia całym pędem. Archibald mimo swojego wieku, będąc jeszcze silnym, biegł tak prędko za królem, że razem z nim przybył do zamku, gdzie wycieńczony upadł na progu; Jakób z koniem przeskoczył przez ciało starca, i wjechał do przedsionka, nie zważając zupełnie na niego. Wtedy Douglas czując zupełną sił utratę, prosił o kilka kropel wina, którego nikt podać mu nie śmiał, ponieważ tak znano nienawiść króla do rodziny Douglas’ów.
W rok potem stary wojownik umarł z boleści że ujrzał znowu swoją ojczyznę, a nie znalazł w niéj swojego króla.
Jakób tę surowość charakteru posuwał często aż do okrucieństwa. ale wszystko dla zbiegów granicznych, okazywał się bez litości; wiele lordów i hrabiów uwięziono, naczelników stracono i granica po raz pierwszy z rozboju do takiego stanu spokojności przywiedzioną została, że mówiono, iż od objazdu granic królestwa przez Jakóba, krzaki same mogły bydła pilnować.
Po uspokojeniu kraju, Jakób mógł oddać się ulubionéj swojéj zabawie, biegania po kraju przebrany; w czem naśladował go Henryk IV, który z nim wielkie miał podobieństwo. Dla tego też kroniki Szkockie, dostarczają anegdotek mniéj lub więcej wątpliwych, które wszystkie, z tego zamiłowania w przebieraniu się wypłynęły, a między niemi przytaczają tę, która szczególnym trafem doszła aż do nas wraz z odpowiedzią wieśniaka; ten na zebranie myśliwskie, przyjechał oklep za Bearneńczykiem. »Na słowo, rzekł albo ja albo waćpan jesteś królem, bo tylko my dwaj mamy czapki na głowach«.
Jakób V w swoich wycieczkach miał zwyczaj przybierać nazwisko, tylko od jego najbliższych znane i wtedy kazał się nazywać dzierżawcą z Ballengiech[1].
Pewnego dnia kiedy był na łowach z psami, i kiedy z gronem swoich towarzyszy znaczną ilość ubił dzików, jeleni i sarn, sam powrócił do Stirling, a zwierzynę kazał przywieść do kuchni zamkowéj, aby z niej zaraz wieczerzę sporządzić. Nieszczęściem wozy obciążone ubitą zwierzyną, musiały przechodzić przez ziemię Buchanan, któréj właściciel, mając mnóstwo gości w większym był kłopocie niż król Jakób, nie wiedząc co dać zaproszonym. Postrzegłszy ten piękny łup przesuwający się przed oknem, Buchanan sądził że samo niebo zsyła mu tę piękną zdobycz, aby go wywieść z przykrego położenia, wybiegł więc wraz ze swojemi gośćmi i zastąpił drogę dojeżdżaczom. Biedni ludzie nadaremnie mu mówili, że ta zwierzyna należy do króla Jakóba, Buchanan odpowiedział: że jeżeli Jakób jest królem Szkocji, on jest królem w Kippen. Ze zaś Kippen było okręgiem, w którym był jego zamek, nie było co na to odpowiedzieć. Słudzy widząc że wszelki opór byłby nadaremnym, postanowili odjechać zwierzyny i wrócili jak najprędzéj do Stirling z uwiadomieniem króla o niespodziewanym wypadku, który go pozbawił wieczerzy.
Jakób, któremu jakby na nieszczęście dzisiaj bardzo jeść się chciało, widząc ze przez zabranie zwierzyny nie szczególniéj wieczerzałby w Stirling, kazał przyprowadzić sobie konia i wsiadłszy nań, prosił pozostałych aby spożyli wieczerzę jaka będzie a sam udą się prosto, do zamku Buchanan’a, dokąd przybył właśnie w chwili kiedy siadano do stołu. Ze zaś Buchanan nie lubił bydź niepokojonym w godzinach obiadowych, przeto Jakób zastał przy bramie górala z miną odrażającą, z siekierą na ramieniu, który mu wzbronił wejścia. Jakób prosił go, nie żeby przestąpił polecenie mu dane i wpuścił go, lecz żeby doniósł swojemu panu, że dzierżawca z Ballengiech przyszedł wieczerzać u króla Kippen. Buchanan nie znając żadnego dzierżawcy tego nazwiska, podniósł się natychmiast, przyrzekając biesiadnikom że żartownisia który się ukazał w chwili niewłaściwej, ukarze tak, że aż psy szczekać będą. Dla tego więc, wziął bat myśliwski i zeszedł na dół, aby spełnić przyrzeczenie; znano go, że w podobnem zdarzeniu zawsze okazywał się najskrupulatniejszym. Lecz w połowie schodów zatrzymał się osłupiały, poznał albowiem króla stojącego i czekającego na progu. Wtedy wypuściwszy bat z ręki, rzucił się do nóg Jukóba, prosząc o przebaczenie za zuchwalstwo, i poddając się z uległością karze, jaką mu się podoba oznaczyć.
Jakób podniósł go z uśmiechem mówiąc że podobne upokorzenie pomiędzy monarchami jest nie stosowne; że ponieważ był tylko pozbawiony wieczcrzy przez stratę zwierzyny, przybył prosić go bez ceremonji, aby mu w swojéj udział mieć pozwolił, Buchanan, znając surowość Jakóba którą za powinność uważał w tysiącznych podobnych okolicznościach, nie był zupełnie uspokojonym okazaną względnością swojego współkolegi. Jednak zaprowadził go do biesiadniczéj sali, z odkrytą głową i pochodnią w ręku; tam przybywszy wskazał mu pierwsze miejsce i chciał stać za nim aby mu usługiwać; lecz król pozwolił usiąść mu przy stole, i dając przykład wesołości i dobrego apetytu, jadł i śmiał się, mówiąc że już bardzo dawno nie był w tak dobrym humorze.
Wszystko skończyło się na bojaźni Buchanana, i od tego dnia nazywano go królem z Kippen.
Jakób słysząc że w niektórych okolicach Szkocji, mianowicie w Clydesdale znajdowało się wiele rzecz niosących cząsteczki złota, wnosił że w okolicy musi się znajdować pokład tego metalu: sprowadziwszy więc górników z Niemiec, kazał im przeszukać ziemię, w któréj znaleźli dość znaczną żyłę tego metalu, zupełnie czystego z którego następnie Jakób kazał bić monetę z swoiém popiersiem; monetę tę nazywano monetą czapkową, albowiem król miał zwyczaj prawie zawsze czapkę nosić na głowie. Skoro te kopalnie w zupełnéj były czynności, Jakób zaprosił pewnego dnia posłów Francji, Hiszpanji, i Portugalji na wielkie polowanie w Clydesdale, gdzie właśnie były te kopalnie, uprzedzając, że muszą poprzestać na obiedzie ze zwierzyny i płodów téj ziemi. Posłowie, wiedząc że trudno jest dostać co innego, w okolicy odległéj od stołecznego miasta, zawczasu usprawiedliwiali tę dziką gościnność; a ponieważ polowanie było nader obfite w zwierzynę, z radością przyjęli królewskie zaproszenie. Cały dzień polowali dostojni goście, i widzieli że na najważniejszej części objadu, to jest na zwierzynie nie zbywa; lecz myśląc o płodach ziemi na któréj znajdowały się tylko lasy, krzaki, i bagna, pytali się nawzajem siebie jakie owoce mogą rosnąć na takim gruncie. Niepewność ta trwała, przez cały obiad, który się składał zupełnie z zwierzyny, stosownie do przyrzeczenia króla; późniéj, kiedy miano dać wety, przyniesiono przed każdego biesiadnika przykryty półmisek; wszyscy spojrzeli na siebie z zadziwieniem, kiedy król prosił aby odkryli półmiski. Dopełniwszy tego zaproszenia, ujrzeli pełno sztuk złotych. Wtedy król tłumaczył się, że niepłodność ziemi nie pozwalała mu innymi owocami przyjąć swych gości. Wety te, lubo jednego tylko gatunku, przecież bardzo mile były przyjęte od gości.
Ta zbytkowa gościnność była jedną z cech tej epoki. W krótce po owéj uczcie, Jakób zaproszonym został przez hrabiego Athol, aby wraz z legatem papiezkim trzy dni na jego ziemi przepędził. Król przyjął to zaproszenie, i w towarzystwie posła stolicy Apostolskiej udał się do niego. Kiedy zbliżali się do zamku, służący ustawieni na drodze postąpili ku królowi, prosząc go z uszanowaniem, aby udał się za nimi, albowiem hrabia Athol chwilowo zmienił mieszkanie. Król, spodziewając się jakiejś przyjemności, udał się za nimi i wkrótce w pośród zielonéj łąki, za którą wielka ciągnęła się dąbrowa, ujrzał zamek o którym zupełnie nie wiedział. Pałac ten na prędce wybudowany, uzbrojony był wieżami i składał się ze stu pokojów ozdobionych najpiękniejszemi i najrzadszemu kwiatami. Prócz tego, otoczony był czystą wodą, w której pływały najpiękniejsze ryby jeziora, w lesie zaś obocznym zamkniętym do koła płotem, znajdowały się mnóstwo nieprzeliczone łań, sarn i jeleni. Trzy dni trwała uczta, godna opowiadania książęcia tysiąca i jednej nocy, w wieczór trzeciego dnia, kiedy Jakób ucieszony doznanem przyjęciem, wsiadał na koń, aby wraz z legatem do Stirling powrócić, hrabia Athol wziął zapaloną głownię i dla oświecenia drogi królowi, podpalił zamek, który spłonął ze wszystkiemi sprzętami.
Tak upływało życie Jakóba wśród dziwnych wypadków i wspaniałych uroczystości, i jego panowanie zaczęte pod szczęśliwą wróżbą, zapowiadało szczęśliwy koniec, kiedy słowo jednego człowieka zrodzonego w innéj części świata, zmieniło postać Europy: Luter ukazał się, i reforma powstała w Niemczech przebywszy morza, przeszła z Anglji do Szkocji.
Pierwszym z monarchów który ją przyjął był Henryk VIII. Nie mogąc zyskać od papieża, który się bał narazić Karolowi V, rozwiązania małżeństwa z Katarzyną Arragońską chwycił się téj sposobności, aby tym sposobem ujść prześladowania papieża. Ale nie na tém koniec:
Jak wszyscy nawróceni do wiary nowéj i on, miał słabość tworzenia nowowierców. Dla tego to ofiarował Jakóbowi V rękę swojéj córki Marji i tytuł Xięcia York, jeżeliby przyjął religię reformowaną i uczynił ją religją panującą w Szkocji.
Jakub, jak mówią, wahał się przez chwilę, pomiędzy dawną a nową religią; lecz wkrótce zastanowiwszy się, że wyższe oświecenie posiadało tylko duchowieństwo, i że duchowieństwo było mu potrzebniejsze do administracji państwa niż szlachta, któréj dumę trudno mu było uskromić, podziękował Henrykowi za jego ofiary, i nadał większy jeszcze wpływ niż przedtem arcybiskupowi Béaton i jego siostrzeńcowi Dawidowi Béaton, swoim najzaufańszym doradzcom. Później zwróciwszy oczy na połączenie się z Francją, zaślubił Magdalenę córkę Franciszka Igo, która w czterdzieści dni po ślubie umarła, a następnie Marją de Guise córkę księcia Guise, którego familja znaną była w całéj Europie, nie tylko ze względu wiary, ale nawet z fanatyzmu do wiary Katolickiéj. Przykład monarchy nie był jednak prawem dla jego poddanych, kilku uczonych Szkockich którzy na stałym lądzie kończyli nauki, przyjęli reformę kalwina; powróciwszy do kraju z zapałem nowowierców, przywieźli z sobą exemplarze pisma świętego, podług nowego rytuału; zostali publicznymi kaznodziejami i zaczęli w kazaniach wykładać różnicę wiary hugonotów i katolików rzymskich.
Wtedy zaczęły się sprzeczki religijne i charakter gwałtowny i nieubłagany króla, który zdawał się usypiać, w długo trwałym pokoju, zbudził się wraz z wojną. Joanna Douglas, siostra hrabiego Angus, oskarżona o czarnoksięstwo została spaloną żywcem, a James Hamilton de Draphane. nazywany bękartem Arran’a, obwiniony o zbrodnię stanu, został straconym bez dowodów nawet. Dwa te wyroki oburzyły całą szlachtę, która i tak była nienawistną królowi, że całą władzę przelał na duchowieństwo; i od tej chwili zaprzestał król uczt, łowów, i przechadzek incognito.
Tym czasem, Henryk ustawicznie namawiał swego siostrzeńca, aby przyjął religję reformowaną, i to z takiém naleganiem, że Jakób obawiając się zupełnego zerwania stosunków, nie mógł odmówić zejścia się w Yorku ze swoim wujem, gdzie właśnie ta sprawa między dwoma monarchami miała bydź rozstrzygniętą. Lecz doradzcy Jakóba, w obawie się aby to widzenie się z Henrykiem nie miało złych skutków, użyli zręcznie całego wpływu młodéj królowej, która właśnie dwóch synów bliźniąt powiła, że Jakób mimo danego przyrzeczenia nie pojechał do Yorku i pozostał w Edymburgu wtenczas, kiedy wuj jego nadaremnie oczekiwał w York jego przybycia.
Henryk nie umiał znieść spokojnie podobnéj zniewagi. Wysłał w tej chwili znaczne wojsko, które wkroczyło do Szkocji i wszystko ogniem i mieczem niszczyło. Jakób napadnięty niespodzianie, odwołał się do szlachty, która mimo nieukontentowania, zapomniała o wszystkiem, skoro szło o obronę kraju, i pierwszego Listopada 1542 roku, Jakób w liczbie trzydziestu tysięcy znajdował się na granicach królestwa; i powziął wiadomość że dowódzca Angielskich wojsk już wrócił do Anglji. Król widząc sic na czele znakomitéj siły, postanowił go ścigać z kolei, ponieść w odwecie Henrykowi wojnę, którą on wniósł do Szkocji. W tym celu zgromadził na radę szlachtę i myśl jéj swoje objawił. Lecz wtedy każdy z naczelników odrzekł, że stawił się na wezwanie króla, gdy szło o wyparcie nieprzyjaciela ze Szkocji; lecz ponieważ Anglicy cofnęli się, nie będą ich wcale ścigać daléj, pomnąc z doświadczenia pod Flodden, jakiem niebezpieczeństwem zagrażają obce wycieczki. Jakób rozgniewany, nalegał i groził; lecz zaraz następnéj nocy szlachta z wojskiem rozeszła się, i król pozostał tylko z Sir Johnem Scott de Thirlstan, który mu przyrzekł wszędzie towarzyszyć.
Jakub wynagrodził mu to poświęcenie, pozwalając dodać w jego herbie pęk włóczni z napisem: Zawsze gotów!
Poświęcenie to było bezużyteczném, bo Jakób opuszczony od szlachty, powrócił do Edymhurga gdzie zamknął się w swoim pałacu oddany na łup rozpaczy.
Nowe zbiegostwo które okazało się w armji dziesięcio tysięcznéj, wysłanéj do zachodnich prowincji, pod dowództwem Sir Olivier’a Saintclair, zadało ostatni cios wytrwałości królewskiéj, i ten brak męztwa, który zdawał się znikać zwolna, zmienił się w głęboką melancholję, w czasie tych klęsk dwaj synowie jego umarli.
Wówczas życie króla było tylko nieprzerwaną rozpaczą, której nawet sen nieprzerywał; albowiem zaledwie usnął, krwawe zjawisko stawało przed nim, było to widmo Jakóba Hamiltona, tego dzikiego wodza górali, którego stracić rozkazał nie przekonawszy się o jego zbrodni. Zdawało mu się, że on przybliżał się do niego, ucinał mu jednę rękę po drugiéj, następnie oddalał się mówiąc: że wkrótce powróci uciąć mu głowę. Jakób w dzień dręczony smutkiem, w nocy obłąkaniem, uczuł nakoniec trawiącą gorączkę, która go na śmiertelne rzuciła łoże. Znajdował się na niem, kiedy dano mu znać że królowa powiła córkę, i że tym sposobem przy pomocy Boga; korona zostanie w jego zstępnej linji. Wtedy, smutnie wstrząsnął głową, mówiąc: Kobieta była pierwszą i kobietą będzie ostatnią w téj linji, potém odwróciwszy głowę do muru, skonał.
Tą córką która się urodziła pod tak smutną wróżbą, była Marja Stuart.
Urodziła się ona dnia 7 Grudnia 1542 r. w zamku Linlightow, w małem miasteczku, położonym o 7 mil, od Edymburga; wchodząc na świat, zastała potwarz, która miała osiąść na jéj grobowcu, już stojącą przy jéj kolebce. Rozeszła się wieść, że była bezkształtną, i kiedy w kilka dni po namaszczeniu, które się odbyło w dziewiątym miesiącu jéj życia, poseł Henryka VIII, prosił o jéj rękę dla księcia Galles, który wówczas miał lat sześć, i wspomniał kilkakrotnie o szerzącéj się wieści, że Marja żyć nie będzie; matka jéj, Marja de Guise, wyjęła ją z kolebki, rozwinęła z powicia i położyła na kobiercu. Poseł widząc dziecię królewskie zdrowe i wesołe, nie miał nic do powiedzenia i Marja została narzeczoną Edwarda.
Zaręczyny te nie mogły uspokoić rejentki; należała ona do rodziny, która powstała, wzrosła, i miała upaść w pośród zaburzeń. Gwizjuszowie byli tem samem we Francji, co Douglasowie w Anglji; na przemian obrońcy, albo nieprzyjaciele tronu; naliczyli się niedowierzać królom, którym tak często dawali sposobność aby również im nie dowierzali. Rozkazała więc przenieść małą królowę do Stirling, dodając jéj dla zabawy, cztery dziewczęta tegoż samego dnia urodzone i które miały też same imiona, temi były: Marja Livingston, Marja Beaton, Marja Fleming, 1 Marja Seyton. Tak więc Marja zaczęła w więzieniu to życie, które w więzieniu zakończyć miała. We dwa lata późniéj, zamek Stirling zdawał się królowéj niedosyć bezpieczneni schronieniem, i kazała przenieść małą Marję na wysepkę w pośród jeziora Monteith będącą; obronny klasztor, jedyny budynek na tej wyspie, był przytułkiem szlachetnej dzieciny;miał bydź jéj obroną, tak przez swe mury, jak również przez świętość swojego przeznaczenia. W tym czasie Szkocja zwolna rozpoczynała zatargi z Anglją, swoją odwieczną nieprzyjaciółką, i nowy zawarła pokój z Francję dawną swoją sprzymierzoną. Już nawet była mowa o połączeniu Franciszka następcy tronu z narzeczoną Edwarda; że zaś te wieści za nadto się rozszerzały, Marja de Guise nieprzestannie czuwała nad bezpieczeństwem swéj córki. Wkrótce te wieści tyle nabrały mocy, że po śmierci Henryka VIII, lord protektor Somerset, wszedł do Szkocji na czele ośmnastu tysięcy ludzi, wspierany liczną flotą, i zbrojną ręką domagał się dziecięcia, które jeszcze niewiedziało nawet, co jest życie a co śmierć.
Szkoci ożywieni zachęceniem Marji de Guise i Hrabiego Arran, zgromadzili tak znaczne wojsko, że prawie dwakroć przewyższało angielskie; na nieszczęście, jak zawsze wojsko to składało się z żołnierzy przybyłych zdolin i zgór, z klanów, jeżeli nie nieprzyjaznych, to przynajmniéj zawistnych sobie, których nienawiść większa niż wzajemna, na chwilę tylko z sobą połączyła. Pomimo tego jednak, widok tego wojska był groźnym. Kiedy książę Somerset, dowodzący osobiście zbliżył się do wioski Muselbarth, i ujrzał całe wojsko Szkockie uszykowane w porządku bojowym po za rzeczką Esk, poznał że z tego stanowiska nie może bydź wyparłem; zatrzymał się, będąc pewnym że Szkoci jak zwykle popełnią jaką nieroztropność, przez którą najpewniejsze przegrywali bitwy. W istocie nieomylił się. Hrabia Arran widząc to wahające się poruszenie, sądził, że tylko naprzód postąpić trzeba, aby Anglików zmusić do ucieczki. Wskutek tego, przebył Esk, zostawiając Anglikom uszykowanym do boju na wzgórzu, korzyść stanowiska, którą mniemał aż nadto wynagrodzoną liczbą swoich zastępów.
Szkoci stanęli do bitwy według zwyczaju, to jest: tworząc ogromne czworoboki. Każdy z nich miał przy Loku klaymor, w ręka zaś włócznię długą na ośmnaście stóp. Kiedy stanęli w linji, ściśnięci jedni do drugich, i czekali bitwy; każdy trzymał włócznię prosto na ziemi opartą, lecz kiedy nieprzyjaciel uderzał, pierwszy szereg przyklękał, zniżając końce włóczni skierowano w nacierających. Drugi szereg nachylał się nieco, i tym samym sposobem żelaza włóczni wymierzał. Ostatni nareszcie szereg, który starano się zawsze składać z ludzi najroślejszych, podobnież trzymał włócznie nad głową swoich towarzyszy. Dla tego to czworobok broniony tysiącem pocisków, podobny był do olbrzymiego jeża, i niewiedziano z któréj go napaść strony.
Szkoci i tym razem stanęli podług zwyczaju, i zdawało im się, że stoją niezwyciężenie. Lord Gray, dowodzący jazdą Angielską, rozpoczął bój uderzeniem na ten las morderczy; lecz wstrzymały go żelaza włóczni szkockich, a ponieważ, włócznie angielskie były o cztery stopy krótsze, przeto nacierający najwięcéj ucierpieli, niemogąc oddawać niesionych im razów.
Po trzykroć lord Gray uderzał, i trzykroć z fiznaczną stratą był odparty. Wtedy widząc że wszystkich ludzi daremnieby utracił, poszedł za radą księcia Warwick, podsunął strzelców i łuczników; tym sposobem ginęli Szkoci, z kolei, niemogąc śmierci za śmierć oddawać. Angus i jego żołnierze wytrzymali kilkakrotne natarcia z bohaterską odwagą; lecz widząc nakoniec, że kulom i strzałom nieprzyjacielskim podawali za nadto rozległy punkt celowania, Angus rozkazał odmianę frontu, któraby przedstawiała kolumnę więcéj w głąb rozciągającą się a bardziéj ściśnioną. Reszta wojska mylnie zrozumiała to poruszenie, i sądząc że jego przednia straż zabiera się do odwrotu, zaczęła uciekać w największéj trwodze. Lord Sommerset korzystał z téj chwili i przypuścił całą swoją jazdę; że zaś Szkoci w ucieczce ciskali swoje długie włócznie, które były tak silną ich obroną póki stali w czworobokach, przeto Anglicy widoczną mieli nad nimi przewagę. Rzeź była tem okropniejszą, że Szkoci przez rzekę Esk musieli uciekać, na któréj jeden tylko most się znajdował; całe więc wojsko cisnęło się do tego wązkiego przejścia i zupełnie zniszczone zostało. W przestrzeni pięciu mil kwadratowych nie można było zrobić kroku, aby nie napotkać trupa, zbroi albo włóczni, które Szkoci rzucali, aby im lżéj było uciekać.
Ta okropna klęska zupełnie odmienne sprawiła wrażenie na Szkotach, niżby na jakimkolwiek bądź innym ludu; tak silną była ich nienawiść przeciw Anglikom. Cały Edymburg powstał, i ze wszech stron dochodziły tak groźne wieści o zamierzonéj obronie, że księże Somerset, mimo zwycięztwa nieśmiał postąpić daléj. Żeby zaś młoda Marja, w żadnym przypadku nie została żoną Edwarda IV, rejencja wysłała ją do Francji na wychowanie, aby natychmiast skoro dorośnie, zaślubiła Franciszka Delfina. Francja ze swojéj strony przybyła na pomoc Szkotom tak spiesznie, że widocznie okazywała, ile przywiązuje wartości do tego związku. Liczny oddział wojska, dowodzony przez margrabiego Essé, odebrał Anglikom trzy albo cztery zamki, które utracili po bitwie pod Pinkie; jednocześnie pan Brézé wysłany został z Brestu aby odebrał z rąk rejentki, młodą królowę Marję w zamku Dumbarton. Tam więc zawieziona dnia 13 Sierpnia 1543 r. weszła na pokład statków francuskich, stojących na kotwicy przy ujściu Clydy. Miała wtedy lat pięć i miesięcy ośm, w towarzystwie jéj, były cztéry Marje, trzech jéj braci naturalnych, a pomiędzy niemi Jakób Stuart, przeor z Saint André, ten sam, który później miał zostać hrabią Murray i rejentem Szkocji.
Mała Marja, pomimo ścigania floty angielskiéj, wylądowała szczęśliwie w Brest, tam zastała deputację królewską, która ją zaprowadziła do St Germain. Henryk II, oczekujący jéj, przyjął Marję jak córkę; po kilku dniach pieszczot kazał zaprowadzić ją do klasztoru w Paryżu, gdzie były wychowywane panjenki najznakomitszych domów Francji.
Marja przybyła w najpiękniejszej epoce tegoczesnej ery, i ten królewski kwiat poezji, rozwinął się przy najczystszych promieniach słońca oświaty, które po drugi raz wznosiło się nad ziemią. Każdy naród wówczas wydał coś wielkiego, Kolumb odkrył świat nieznany, a Gamma wynalazł świat stracony. Rafael zasłużył na imię boskiego malarza, a Michał Anioł nazwę wielkiego pozyskał. Machjavel, Guichardin, i Paweł Jove kończyli Tacyta i Swetonjusza. Ariost i Tass pisali, po piekle Dante’go dwa największe poemata wieków nowożytnych. Kopernik i Galileusz oznaczali bieg świata. Spencer układał prawidła języka, Ben Johnson zasady sceny; a Shakspeare, blizki ukazania się na mizernych deskach, które miały się stać dla niego podstawą sławy, pilnował koni widzów, przy bramie teatru pod Czerwonym Bawołem.
Francja, do której Medyceuszowie otworzyli wejście Benvenutowi Cellini, Primatis’owi i Leonardowi de Vinci, niepozostała w tyle w czasie wielkiej działalności ludów. Tuilleries były naukowe i artystyczne; Cholet, Deyille, Fontainebleau i St Germain wznosiły się; Rabelais i Marot kończyli swój zawód, Ronsard i Montaigne swój rozpoczynali; Amyot tłumaczył arcydzieła greckie, językiem prostym i wdzięcznym; Brantome pisał Życie wielkich wodzów i historję Zalotnych kobiét: du Bellay i Jodelle urodzili się; Corncille Rotrou i Moliére mieli się urodzić.
Wpośród takiego wyboru ludzi, wzrosła Marja Stuart. Dlatego też, mając zaledwie czternaście lat, już była tak biegła w nowoczesnych sztukach pięknych i w językach starożytnych, że w sali Luvru, w obecności Henryka II, Katarzyny de Medicis i całego dwora, powiedziała z pamięci w języka łacińskim rozprawę własnego wypracowania w któréj dowodziła: że kobiety powinny zajmować się naukami, i że wiedza tém jest dla nich, czém woń dla kwiatów. Chwalono powszechnie Marję Stuart za tę rozprawę, bo jednocześnie była nauką i przykładem.
Obok Henryka II, życie jéj upływało szczęśliwie i świetnie, albowiem on należał do liczby uprzejmych i walecznych rycerzy; lubił kobiety i wojnę, tak, że na wyłomie miasta, które sam oblegał i szturmem zdobył, wódz naczelny odciągnąwszy go w tył, stanął przed nim i rzekł: Najjaśniejszy panie, jeżeli tak daléj postępować będziesz, na życie twoje naród tyle będzie mógł liczyć, ile na ptaka siedzącego na gałęzi; i jeżeliby twoi następcy tobie byli podobni, trzeba nowej kuźni, która by nam codziennie nowych dostarczała władców. Mając tyle upodobania w bitwach, w braku rzeczywistych, których jednak nie brak było w tym czasie, wyprawiał igrzyska podobne do wojen, i tak było znane to zamiłowanie króla, że po powrocie z Sabaudji, Lugdun na cześć jego wyprawił uroczystość, na któréj, jak Brantome powiada były trzy osobliwości; pierwszą, starożytna walka na ostrza dwunastu szermierzy, z których sześciu ubranych było w atłasie białym, a sześciu w atłasie ponsowym; drugą, bitwa morska, pomiędzy fregatami, i łodziami, pod dowództwem dwóch galer kapitańskich, z których jedna była zielona a draga biała, czarna i czerwona; trzecią nakoniec, piękna tragi-komedja, którą wielki i wspaniały kardynał Ferrary i arcybiskup Lugduński, w swojéj sali na kształt teatru urządzonéj, wyprawił.
Wszystko sprzyjało uroczystościom i igrzyskom we Francji; i kiedy 24 Grudnia 1558 Marja zaślubiła następcę tronu, Henryk II i jego ojciec, tyle doznał przyjemności w zabawach i igrzyskach, które dano z tego powodu; że postanowił powtórzyć je w czasie podwójnego małżeństwa Elżbiety swojéj córki z Filipem II i Małgorzaty swojéj siostry z księciem Sabaudji.
Żeby dać więcéj rozwinięcia tej walce, Henryk obrał ogród Tournelles, przy ulicy Śgo Antoniego będący, i wybrał Pana de Guise, Pana de Nemours i Pana de Ferrare, aby wspólnie z nim stawali przeciwko wszystkim walczącym.
10 Lipca l559 r. przeznaczony był na turnieje. Król Henryk II miał na sobie strój biały z czarnym, który dla miłości pewnéj wdowy obrał za swój ubiór zwyczajny.
Pan de Guise miał suknię białą z czerwonem, któréj nigdy nie zmieniał i nosił ją na cześć pewnéj dziewicy, którą kochał.
Fan de Nemours był w zwyczajnym ubiorze, to jest żółtym z czarnym; przybrał te dwa kolory, które oznaczać miały roskosz i stałość; kochał bowiem najpiękniejszą kobietę Francji, widok jéj był dla niego największą roskoszą, powinien więc bydź dla niéj stałym i wiernym, nie mając żadnéj nadziei zwrócenia swoich myśli w inną stronę.
Nakoniec pan Ferrare miał strój żółty z czarnem; co do niego trudno odgadnąć dla czego przybrał te dwa kolory.
Przez cały dzień król i trzéj jego towarzysze walczyli ze wszystkiemi przybywającymi, jako dzielni i waleczni rycerze, z wielkiem zadowoleniem całego dworu; późniéj kiedy wieczór się zbliżał, i igrzyska prawie były skończone, niestrudzony Henryk chciał jeszcze potykać się włócznią, i posłał z uwiadomieniem do hrabiego Montgommery, aby stawił się w szrankach do walki. Jakkolwiek wielkim był dla hrabiego ten zaszczyt, bądź przez przeczucie, bądź przez niedbałość, Montgommery prosił króla, aby go od tego uwolnił; albowiem dziś nie miał chęci walczyć, nie mając ani konia, ani zbroi, ani nawet włóczni. Król, podżegany swoim nieżyczliwym losem nalegał, mówiąc: że ponieważ jest jednego wzrostu z panem Nemours, wszystko, czego mu potrzeba znajdzie w jego namiocie. Mimo tego jednak Montgommery upierał się cięgle, gdy tymczasem Katarzyna de Medicis, widząc że już późno, kazała prosić króla, aby dla jéj miłości dziś już nic walczył, tém bardziéj że i tak tego dnia nasycił się igrzyskami. Król kazał jéj odpowiedzieć, że przeciwnie dla jéj miłości ostatnią skruszy kopję; i królowa napróżno go prosiła przez Pana de Savoie, aby uczynił jéj przyjemność, opuścił miejsce walki, i do niéj wrócił. Król nie uważając na to, czekał w szrankach na koniu i zwrócił się znowu do Montgomerrego, już nie prosząc, ale rozkazując; nie było więc sposobu sprzeciwić się dłużéj Montgommery, posłuszny rozkazowi, udał się do namiotu pana de Nemours, wziął zbroję, wybrał najlżejszą kopję, aby skrócić walkę ile tylko można było. Wyszedłszy z namiotu, dosiadł rumaka, objechał szranki do koła i wjechał stroną przeciwną téj, gdzie nań Henryk oczekiwał.
Zaledwie król go ujrzał, zaczął żartować sobie z jego opieszałości; lecz Montgommery to tylko odpowiedział: kazałeś Najjaśniejszy Panie, musiałem bydż posłuszny.
I oparłszy kopję przy strzemieniu, oczekiwał znaku; skoro go tylko dano, dwaj rycerze pobiegli ku sobie.
Przybywszy do środka szranek, spotkali się tak silnie, że obie włócznie strzaskały się, Henryka na trzy kawałki, Montgommerego na kilka cali od żelaza; lecz nie szczęśliwym trafem, kawałek odpryśnięty silnie uderzył w przyłbicę króla i trafił w oko. Henryk przechylił się natychmiast w tył, i spadł z konia, puszczając z ręki osadę włóczni.
Montgommery widząc że król jest raniony, zeskoczył z konia, i przy pomocy Pana Montmorency, podniósł go z ziemi, zdjął hełm z głowy; kawałek drzewa tkwił w ranie; że zaś nikt nie śmiał go dotknąć, król go sam wyrwał. Wtenczas dopiero można było przekonać się jak rana jest niebezpieczna, ponieważ kawałek drzewa na dwa albo trzy cale krwią był pokryty.
Jednakże Henryk nie stracił zupełnie przytomności, i wyciągając rękę do Hrabiego Montgommery: bądźcie wszyscy świadkami, rzekł do otaczających go, że jakiekolwiek wynikną skutki z téj rany, przebaczani temu, który mi ją zadał: albowiem ja go przymusiłem do walki, któréj on przyjąć nie chciał.
Wyniesiono króla ze szranków wpośród powszechnéj rozpaczy, każdy wzywał pomocy Boga i ludzi; lecz nauka była bezskuteczną, i w kilka dni Henryk umarł.
Śmierć Henryka smutną była przepowiednią dla ślubu Elżbiety, i dla panowania Marji Stuart; na nieszczęście ziściła się dla pierwszéj i dla drugiéj.
10 Czerwca 1560 roku, zakończyła żyjcie rejentka Szkocji, i Marja Stuart nie zdjęła jeszcze żałoby po matce, kiedy nową przywdziać musiała po mężu. W ośmnastym roku życia, była wdową dożywotniczką po Delfinie Francji, królową Szkocji i pretendentką do tronu Angielskiego, do którego jako wnuczka Henryka VII miała takież a nawet większe prawa niż Elżbieta, którą własny ojciec od tronu wyłączył, ogłaszając nieprawość jéj rodu, w sprawie Anny de Bolem jéj matki.
Przedwczesna śmierć Franciszka II zastała Marję Sztuart w kwiecie młodości i w całym blasku wdzięków. — Opłakiwała ten skon jak tkliwa kobieta i opiewała z uczuciem poety. Brantome podziwiając Marję, przechował czułą elegję z tej okoliczności napisaną, która może się równać z najpiękniejszemi poezjami owéj epoki. Łatwo więc pojąć można, że piękne wiersze, wymawiane pięknemi listami, musiały zawracać głowę wszystkim, którzy widzieli i słyszeli Marję, bądź przy lutni na któréj grała cudownie, bądź przy klawikordzie na którym grała z takiem czuciem, że najznakomitsi nowocześni muzycy, nie mogli jéj wyrównać, bo nie mieli jéj duszy. Dla tego też kto tylko ją znał, nie mógł jéj nie pokochać, i każdy składał jéj hołd swojego serca, począwszy od pana Damville, który ofiarował jéj swoją rękę, aż do Pana Maisonfleur.
Jednakże wszystkie te hołdy oddawane w chwili kiedy najmniéj była usposobioną do ich przyjęcia, utrudzały Marję; chcąc ich uniknąć oddaliła się do Reims, do swego wuja kardynała Lotaryńskiego, który był arcybiskupem w tém mieście. Tam dowiedziała się o zmianie religji w Szkocji, gdzie stronnictwo protestanckie co raz mocniejszy wpływ nabywało.
Kardynał Lotaryński, żarliwy katolik, sadził że dla dobra kościoła koniecznem było, aby Marja, któréj znał wiarę niewzruszony i światły, powróciła do Szkocji. W skutek tego, zażądał dla niéj listu bezpieczeństwa od Elżbiety, która odmówiła temu zadaniu. Kiedy Marji doniesiono o tém z uśmiechem odpowiedziała: oddaliłam się do Francji bez wiedzy brata, powrócę do Szkocji bez wiedzy siostry; a kiedy wuj radził jéj, aby pozostawiła swoje klejnoty, przyrzekając odesłać je drogą pewną, odpowiedziała: skoro narażam moją osobę, sadzę że mogę narazić i kilka kosztownych kamieni.
Marja mówiła to wszystko przez moc duszy i dzielność charakteru, lecz w istocie wolałaby była pozostać dożywotniczką Poitoui Turyngji, niż powracać do swego Królestwa szkockiego. Młody Król Karol IX pragnął ją także koniecznie we Francji zatrzymać; bo lubo był jeszcze dziecięciem, kochał się w niéj tak, że często przepędzał godziny wpatrując się w jéj portret i mówiąc: że Marja była najpiękniejszą Księżniczką w świecie, i że chciałby umrzeć jak Franciszek, leżeć w grobie na jego miejscu, byle tylko przez rok posiadał ją za żonę. Kiedy mu mówiono, że to była jego bratowa, i że nie powinien myśleć o tém, odpowiadał, że o to niema się co troszczyć, że kiedy dojdzie lat. Jego Świętobliwość, jako Królowi udzieliłby zapewne pozwolenie, jak to uczynił dla Pana de Loye i Margrabi d’Aguilar. Z téj przyczyny odjazd Marji postanowiony na wiosnę, odkładano od miesiąca do miesiąca i dopiero w Lipcu opuściła Paryż. Zresztą w tym roku wiosna była tak zimną i smutną, że wielu dowcipnych pisało sonety i madrygały, mówiąc, że wiosna nie chce ubierać się w zieloność ani w kwiaty, dla okazania żałoby po stracie królowéj wszystkich swoich róż.
Marja przybyła do Calais, w towarzystwie swoich wujów; Pana Nemours, Damyille, Brantome, i mnóstwa innych panów dworu, pomiędzy którymi znajdował się młodzieniec nazwiskiem Chatelard, siostrzeniec rycerza nie ulękłego i bez zarzutu, piękny rycerz i miły poeta. Zastała w porcie tego miasta dwie galery oczekujące ją, jedna pod rozkazami Pana Mévillon, druga zaś pod dowództwem kapitana Albize. Marja sześć dni zabawiła w Calais, albowiem osoby towarzyszące jéj nie mogły się z nią rozłączyć. Nakoniec 15 Sierpnia 1561 wstąpiła na galerę Pana Mévillon, mając przy sobie Panów Aumale i Elboeuf, Damville, Brantome, Chatelard i wielu innych, którzy pragnęli towarzyszyć jéj aż do Szkocji.
Lecz jak Szkocja nie mogła pocieszyć jéj po stracie Francji, tak ci, którzy udali się z nią razem, nie mogli zagładzić w jéj sercu wspomnienia tych, których opuściła, i właśnie tych zdawała się najlepiéj kochać.
Stojąc na pokładzie galery, kiedy ruch wioseł oddalał ją od portu, ona ze łzami w oczach bezprzestannie zegnała chustką krewnych, przyjaciół i znajomych, których na lądzie zostawiła. Nakoniec wypłynąwszy na pełne morze, mimowolnie zwróciła spojrzenie na statek, wpływający do portu, z którego ona wypłynęła; zazdrościła mu jego losu, kiedy nagle okręt ten pochylił się naprzód, jak gdyby uderzył o cóś w głębi, i zadrgnąwszy od tramu aż do masztu, zaczął zanurzać się w morze, w pośród krzyku osady. To nastąpiło tak gwałtownie, że zupełnie zniknął, zanim galera pana Mévillon zdołała swoję łódź wysłać z pomocą. Przez chwilę, w miéjscu gdzie zatonął unosiło się na powierzchni morza kilka punktów czarnych, które znikły jedne po drugich nim łódź w całym pędzie płynąca przybliżyć się do nich zdołała; do tego stopnia, ze powróciła nie ocaliwszy nikogo. Wtedy Marja zawołała: o Boże! jakaż to wróżba dla mojej podróży!...
W tymże czasie wiatr wzmógł się i galera płynęła pod żaglem, więźnie spoczęli przy wiosłach; Marja widząc że tak szybko odpływa od lądu, oparła się o tył okrętowy, zwróciwszy oczy zapełnione łzami, powtarzając ciągle: »żegnam cię Francjo, Francjo kochana!..» W téj postawie pozostała przeszło pięć godzin, to jest aż do zmroku; i zapewne nie pomyślałaby wcale powrócić, gdyby jéj nie uwiadomiono że już dano wieczerzę, wtedy podwajając płacz i łkanie, mówiła: o droga Francjo, już cię tracę zupełnie, bo noc zazdroszcząc mi tego ostatniego szczęścia, czarną zasłonę rozciąga przed mojemi oczami, aby mnie i téj roskoszy pozbawić. Żegnam cię luba Francjo, już cię więcéj nie zobaczę. Następnie dawszy znak osobie, która przyszła po nią, że później przyjdzie, wzięła pugilares, usiadła na ławce przy ostatnich dnia promieniach, kreśliła ołówkiem następujące wiersze:
Bywaj mi zdrowa Francjo życzliwa,
Ojczyzno luba i mila,
Tyś moję młodość szczęściem karmiła,
Bywaj mi zdrowa, szczęśliwa.
Druga ojczyzna, gdziem wzięła życie,
Do siebie córkę przyzywa,
Ciebie opuszczam; lecz dusza skrycie
Na twojem łonie przebywa.
Francjo kochana, Bywaj mi zdrowa!
W roskoszy lub troski-chwili,
Dla ciebie mojéj duszy połowa,
O tobie wspomnieć najmiléj.
Jednakże ta ostatnia przyjemność nie długo trwała, bo wiatr powstał i Francję stracono z oczu. Marja tą tylko jeszcze cieszyła się nadzieją, że spostrzegą flotę angielską, i że będą musieli powrócić; ale wkrótce i ta nadzieja spełzła wraz z innemi. Mgła gęsta zaległa na morzu, tak że z jednego końca galery na drugim widziéć niebyło można; było to jakby cudem, albowiem jak już nadmieniliśmy, pora była letnia; żeglowano więc na los szczęścia, narażając się nawet na wypadek udania się błędną drogą, z tą jednakże korzyścią, że łatwiej ujść przed nieprzyjacielem. Trzeciego dnia mgła opadła, i galera Królowéj znalazła się pomiędzy skałami, gdzie niezawodnie byłaby się roztrzaskała, gdyby jeszcze kilkadziesiąt sążni naprzód się posunięto. Sternik poznawszy wysokość, przekonał się że byli nie daleko brzegów Szkocji, a zręcznie wyprowadzony statek z pośród wystających skał, przybił do Leith blizko Edymburga.
Nikt się nie spodziewał przybicia Królowéj, i dla tego chcąc dosać się do Edymburga, ona i jéj towarzyszący, wsiedli na nędzne konie, nie które nawet były bez siodeł, i miały uzdeczki i strzemiona z postronków. Marja nie mogła się wstrzymać od porównania ich z wspaniałemi rumakami Francji, które przywykła widzieć harcujące na łowach i turniejach; kilka łez żalu zrosiło jej oblicze, porównywając kraj opuszczony z krajem do którego przybyła. W krotce potem usiłując się uśmiechać mimo łez, rzekła, że ponieważ raj na piekło zmieniła, powinna być cierpliwą.
Tego samego wieczora jeszcze musiała zastosować to zdanie; bo nowi jéj poddani pragnąc okazać radość z jéj przybycia, zebrali się pod oknami opactwa Holyrood, gdzie zamieszkała, i tam, jak Brantőme powiada, pięćset albo sześćset osób dało jéj serenadę na nędznych skrzypcach i małych rebekach[2] śpiewając psalmy tak nie przyjemnie i bez zgody, że nic gorszego usłyszeć niepodobna.