Stuartowie (Dumas)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Stuartowie
Wydawca Merzbach
Data wyd. 1844
Druk J. Dietrich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Stuarts
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


STUARTOWIE
POWIEŚĆ W 3 TOMACH,
Z FRANCUZKIEGO
ALEXANDRA DUMAS.
Tom I.

WARSZAWA,
NAKŁADEM WYDAWCY.
W DRUKARNI J. DIETRICH
PRZY ULICY MIODOWÉJ Nr. 491.
1844.


ZA POZWOLENIEM CENZURY RZĄDOWÈJ.








Stuartowie.

ROZDZIAŁ I.

Trzy wieki już upłynęły od chwili w której wieszczki z Torres przepowiedziały Banqa’owi, że, chociaż on sam nigdy nie będzie królem, następcy syna jego Fleanc’a wstąpią na tron Szkocki. Już i Dawid II umarł bezdzietnie, i linja męzka wielkiego Roberta Bruc’a wygasła. Lecz Szkoci tyle poważali i byli przywiązanymi do potomków tego Monarchy, że postanowili wybrać sobie Króla z pomiędzy jego wnuków, pochodzących z linji żeńskiéj. Sir Walter lord High Stewart albo Stuart, to jest lord wielko-rządca zaślubił Marjori’e, córkę Króla Roberta Bruc’a. Był to wódz pełen odwagi, który zaszczytnie okazał się w bitwie pod Bannoch-Burn, lecz umarł bardzo młodo, zostawiając syna.
Syn ten miał spełnić przepowiednie wieszczek, wezwany bowiem na tron po śmierci Dawida II, dał początek dynastji Sztuartów, z któréj ostatni Monarcha w roku 1688 podwójną utracił koronę.
Był to Monarcha łagodny i przystępny, równie jak jego ojciec w młodości znakomitym był wojownikiem; kiedy na tron wstąpił miał lat pięćdziesiąt pięć, nadto cierpiał zapalenie oczu, które miał zawsze jakby krwią zaszłe. Dla tego całe prawie swoje życie w samotności przepędził i umarł na ustroniu 19 Kwietnia 1390. Był to Monarcha z tej dynastji równie szczęśliwy jak Jakób VI.
Syn, który po nim nastąpił nazywał się John, to jest Jan. Lecz że Monarchowie noszący to imię aż do téj chwili wszyscy byli nieszczęśliwi, przybrał nazwę swojego ojca i dziada, i pod tytułem Roberta III został ogłoszonym. Zmiana imienia nie przyczyniła się do szczęścia.
Miał dwóch synów. Starszy zwany księciem Rothsaj był pięknym młodzieńcem, niestałego umysłu, gwałtowny i chciwy roskoszy. Albany jego wuj, korzystając ze słabości starego króla, panował w jego imieniu i poradził swojemu bratu, aby księcia Rothsaj ożenić, sądząc że tym sposobem zmieni się jego postępowanie. Idąc za tą radą ożeniona księcia Rothsay z córką Douglas’a, który poprzednio zaślubił córkę królewską, a teraz podwójnie zbliżył się do tronu Szkockiego, do którego ciągle jego następcy dążyli, nigdy nie mogąc go osiąść.
Rotbsay żył jak dawniéj. Douglas żalił się na swego zięcia przed wujem Albany.
Albany myślący o przywłaszczeniu sobie tronu, pragnął pozbyć się swoich siostrzeńców, i dla tego, przed królem najohydniéj wystawił postępowanie syna i uwiadomiwszy go o spisku, który nigdy nie istniał, otrzymał wyrok ujęcia Eothsaya, do czego użył pewnego nędznika, nazwiskiem Ramorny.
Książe pełen ufności podróżował po hrabstwie Fife. Na zakręcie drożyny, Ramorny i Sir Williams Lindsay napadli niespodzianie na niego, zrzucili go z konia, związali ręce, nie pozwoliwszy nawet pałasza wydobyć z pochwy. Następnie wsadzili go na konia od wozu elicie uprowadzić do zamku Falkland należącego do Albany. W drodze napotkała ich burza, lecz mimo ulewnego deszczu nic dozwolili schronić się Rothsay’owi i za jedyną, łaskę pozwolono mu okryć się burką wieśniaczą.
Przybywszy do zamku, osadzono go w więzieniu oświetlonem małem okratowanem okienkiem, które na siedm stóp od dołu, otwierało się równo z ziemią, na pusty dziedziniec zarosły zielskiem. W końcu tygodnia przestano mu jeść nosić.
Rothsay sądził z początku że zapomniano o nim i cały dzień czekał cierpliwie. Drugiego dnia wołał i cały dzień na bezużytecznem ubiegł wołaniu; trzeciego dnia, sił mu nie stało i tylko skarżył się, i jęczał. Kiedy noc nadeszła, zdawało mu się że ktoś zbliżył się do okienka; zebrał wszystkie siły i przybliżył się pod otwór. Nie omylił się wcale: pewna kobieta słysząc wczorajsze wołanie i dzisiejsze jęczenie, myślała że może to jest jaka ofiara któréj jeżeli nie ocali, to przynajmniej pomódz zdoła, korzystała więc z nocy i przyszła go zapytać, kto był, i co mu było.
Rothsay odpowiedział że był synem królewskim i że umiera z głodu.
Kobieta pobiegła do domu i powróciwszy za chwilę, wsunęła mu przez kratę mały jęczmienny placuszek, przyrzekając co noc podobny. Tyle tylko mogła mu dadź, bo sama była uboga. Kobieta dotrzymywała słowa i Rothsay żył.
Oo pięciu dniach, więzień usłyszał jak zbliżano się do jego drzwi. Myślał że chcą się przekonać czy umarł. Wydał kilka westchnień, kroki oddaliły się.
Nazajutrz, znowu było słychać stąpanie. Rothsay ciszéj jęczał. Stąpanie znowu ucichło.
Tak działo się przez cały tydzień.
Ósmego dnia w wieczór nie dostał jęczmiennego placka. Pilnujący domyślili się że Książę nie mógł by tak długo żyć, gdyby mu jeść niepodawano; postawiono straż na dziedzińcu, która dostrzegła, że jakaś kobieta przybliżała się do okienka, rzucała coś przez kratę i odchodziła. Będący na straży doniósł o tém i zatrzymano kobietę.
Dwa dni minęło w okropnych męczarniach głodu. Trzeciego dnia w wieczór, Rothsay usłyszał szelest u okienka. Kobieta zdołała uwiadomić jednę ze swoich przyjaciółek biedniejszą jeszcze od siebie. Ta nie miała nawet placka jęczmiennego dla więźnia. Lecz że karmiła dziecię przynosiła mu połowę swojego pokarmu. Tym sposobem Rothsay żył dziewięć dni.
Dziesiątego dnia kobieta nic przyszła. Spostrzeżono ją i zatrzymano jak pierwszą. Szóstego dnia w wieczór nie było słychać ani jęku ani westchnień, weszli więc do więzienia, Rothsay umarł, poszarpawszy zębami część własnéj ręki.
Stary król dowiedziawszy się o tém, przypomniał sobie że jeden mu tylko syn pozostał, imieniem Jakób, którego Albany równie jak pierwszego mógł się pozbyć; postanowił więc wysłać go do Francji, pod pozorem, że tam lepsze niż w Szkocji odbierze wychowanie. Okręt, na którym płynął pochwycili Anglicy i młodego książęcia wprowadzono do Londynu. Robert napisał zaraz do króla Angielskiego zadając powrócenia syna; lecz Henryk IV, który zachował swoje pretensje do Szkocji, kontent był mając w swych rękach następcę tronu; odpowiedział więc Robertowi że jego syn również dobrze będzie w Londynie wychowany jak we Francji; w skutek tego, wtrącił go do więzienia, gdzie stosownie do danego słowa, wyborne dał mu wychowanie.
Stary kroi będąc na łasce Anglików ze smutku i wstydu umarł w sześć miesięcy, zostawiając rządy państwa swojemu bratu Albany.
Ten, jak się można domyśleć, nie pamiętał o uwolnieniu swego siostrzeńca Jakóba; pozostał więc Jakób w Anglji dla wykształcenia się w szkole wygnania i niewoli. W roku 1419 Albany umarł.
Syn jego Murdac nastąpił po nim. O ile Albany był podstępnym, czynnym i podejrzliwym, o tyle Murdac był łatwowiernym, niedbałym i niedołężnym. Przeciwnie zaś, dwaj jego synowie, byli uparci i zuchwali, nie szanowali ani ojca, ani Boga. Zdarzyło się pewnego dnia, że starszy syn, nazwiskiem Walter Stewart polując z ojcem, zażądał od niego sokoła, którego udał na ręku. Był to wyborny ptak, doskonale wyuczony, którego Murdac wiele cenił. Dla tego, chociaż Walter nie raz prosiło niego, zawsze mu odmówił. Tym razem tęż samą odebrał odpowiedź. Lecz Walter będąc w tym dniu zapamiętalszym, wydarł ojcu sokoła, i skręcił mu głowę.
Ojciec spojrzał na niego ze zwykłą niedołężnością: późniéj potrząsnął głową mówiąc:
— Kiedy tak, kiedy nie chcesz znać dla mnie ani uszanowania ani posłuszeństwa, sprowadzę kogoś, którego wszyscy będziemy musieli słuchać. Od tego dnia, zaczął traktować z Anglją o uwolnienie więźnia, zapłacił znaczny okup, i Jakób powrócił do Szkocji, i objął tron w dwudziestym dziewiątym roku życia, po ośmnastu latach niewoli.
Jakób I był człowiekiem jakiego było potrzeba po samowładnym Albany i słabym Murdac, posiadał wszystkie przymioty które serca jednają. Jego postawa była przyjemną, ciało silnie zbudowane, umysł wykształcony i serce mocne. Po wstąpieniu na tron naprzód chciał się przekonać, jak rejent w czasie jego niewoli używał swej władzy. Po wyprowadzonem śledztwie oddał Murdac’a i jego dwóch synów w ręce sprawiedliwości, która wszystkich trzech skazała na ucięcie głowy. Byli oni straceni na małem wzgórzu wprost zamku Doune, mieszkania królewskiego, które oni za pieniądze ludu wystawili. Tak więc spełniła się przepowiednia Murdac’a uczyniona synom, że sprowadzi tego, który wszystkich uskromi.
Wkrótce król dał nowy dowód swojéj surowości. Naczelnik Higlandów z hrabstwa Ross, nazwiskiem Mac-Donald, zrabował biedną wdowę, ta odgrażała mu że zażąda sprawiedliwości.
— Od kogo jéj zażądasz? zapytał najgrawając się Mac-Donald.
— Od Króla, odpowiedziała wdowa, chociaż bym pieszo do Edymburga udać się miała.
— Kiedy tak, ponieważ to jest daleka podróż moja matko, rzekł Mac-Donald, trzeba cię podkuć, żebyś łatwiéj przyrzeczenie spełniła.
Kazał więc przywołać kowala i polecił mu przybić trzewiki do nóg wdowy, i tak puścił ją w zamierzoną drogę.
Wdowa słowa dotrzymała. Zaledwie wyleczono ją z ran, poszła pieszo do Edymburga rzuciła się do nóg królowi, opowiadając co ucierpiała. Jakób oburzony kazał schwytać Mac-Donalda i dwónastu najśmielszych jego towarzyszy, których kazawszy okuć podobnież, wystawił przez trzy dni na placu publicznym, a czwartego głowy pościnać kazał.
Szlachta poklaskiwała tym dwom wyrokom, które wyżéj i niżéj od nich uderzyły. Lecz koléj przyszła i na nią. W Szkocji wówczas tyle było władców ile wielkich panów, a każdy na swojéj ziemi według swojego zdania wymierzał sprawiedliwość.
Jakób ogłosił, że tylko jeden jest król i jedna sprawiedliwość, i że potrzeba aby każdy im się poddał. Niektórzy oburzyli się przeciwko temu, Jakób oddał ich pod sąd i majątki ich na skarb obrócił. Pomiędzy temi znajdował się Sir Robert Graham.
Był to pan możny, zuchwały, dumny i śmiertelnie nienawidzący króla za długie swoje uwięzienie. Dla tego postanowił zemścić się, i wciągnął do swego stronnictwa hrabiego Athol i jego syna, Roberta Stevart, któremu przyrzekł tron Szkocki; następnie kiedy zapewnił sobie stronników nawet przy boku króla, udał się pomiędzy Higlandów i wypowiedział posłuszeństwo. Król naznaczył nagrodę za głowę Grahama, późniéj nie myślał o tym buntowniku, którego warjatem nazywał.
Dzień Bożego Narodzenia zbliża! się i Jakób wybrał ten dzień na świetne zabawy w Perth. Udał się więc do tego miasta z mnóstwem minstrelów i kuglarzy oddanych pod zarząd Sir Alexandra, biegłego w sztuce bawienia, którego nazywał królem miłości. Przybywszy do rzeki Earn, w chwili kiedy miał wstąpić w łódkę, stara kobieta stojąca na drugim brzegu rzeki zawołała: Królu Milordzie, jeżeli przebędziesz rzekę nie powrócisz żyjący.
Jakób wstrzymał się na te słowa, późniéj zwracając się do swojego ulubieńca, króla miłości, rzekł:
— Sir Alexander, czy słyszałeś co nam ta kobieta przepowiada?
— Tak, Najjaśniejszy Panie, odrzekł Alexander, gdybym był na Twojém miejscu zwróciłbym się, bo jest przepowiednia, że pewien król będzie zabity w Szkocji roku 1437.
— Ba! odrzekł Jakób, przepowiednia może się i do ciebie stosować, bo przecież oba jesteśmy królami. Że zaś nie mam wcale ochoty powracać dla twojéj miłości, sądzę że i ty dla mojéj nie cofniesz się.
To mówiąc, wskoczył w łódkę dał znak przewoźnikowi, aby przepłynął na drugą stronę i tego samego wieczora przybywszy do Pert, stanął w opactwie czarnych mnichów; że zaś w klasztorze nie było miejsca dla jego przybocznej straży, umieszczono ją u mieszkańców.
Święta Bożego Narodzenia minęły bez wypadku, a ponieważ król lubił to miasto postanowił przedłużyć swój pobyt.
Czas schodził na łowach, wyścigach i grach; król nadewszystko odznaczał się grą w piłkę, i obszerny plac usypany piaskiem zdawał mu się bardzo wygodnym do téj zabawy. Na jednym końcu placu było okienko od piwnicy, w które jakby na nieszczęście piłka wpadała i musiano ją ztamtąd dobywać; król zniecierpliwiony tym wypadkiem, kazał przywołać mularzy i zamurować otwór.
Następnego dnia, to jest 20 Lutego.1487 r. król po południu po zwykłéj zabawie w piłkę, wieczór spędził pomiędzy damami i panami na śpiewach, muzyce i grze w szachy. Zwolna mężczyźni mięszkający po za opactwem oddalili się; hrabia Athol i jego syn Robert Stewart, któremu Graham przyrzekł tron Szkocki wyszli ostatni. Jakób pozostawszy z kobietami, stał przed kominkiem, rozmawiając, wesoło, kiedy wszedł służący donosząc, że kobieta z nad rzeki Earn chciała z nim mówić. Jakób kazał powiedzieć jej, że dzisiaj już za późno i żeby przyszła jutro rano.
Służący miał odnieść tę odpowiedź, kiedy nagle dała się słyszeć wrzawa i szczęk mieczów w klasztorze; w tym samym czasie silne światło odbiło się w oknach. Król przybiegł tam i ujrzał tłum ludzi zbrojnych niosących pochodnie; pomyślał zaraz że blizko musi bydź Highlandów i wykrzyknął: jestem zgubiony, to Graham!... Nie można było wyjść drzwiami, bo trzeba było spotkać się morderców. Król chciał wyskoczyć oknem, lecz były okracone. Przypomniał sobie wtedy, że chodząc po pokoju, słyszał próżnie pod stopami, i kiedy kobiety zamykały drzwi, podniósł taflę posadzki i wśliznął się do piwnicy, poznał, że była tą samą do któréj ustawicznie piłki wpadały i któréj okno przed dwoma dniami kazał zamurować. Gdyby okienko było otwarte, Jakób byłby ocalonym.
Zaledwie królowa zdołała przykryć taflę, spiskowi uderzyli we drzwi. Ponieważ zamki i zasuwy były odjęte, jedyny zaporą była ręka Katarzyny Douglas; lecz że siła szlachetnéj dziewicy niezdołała stawić oporu, spiskowi wpadli do komnaty, wywracając i raniąc wszystko cokolwiek napotkali. Jeden z morderców chciał uderzyć na królowe, lecz syn sir Grahama zatrzymał go, mówiąc; Nie królowéj, lecz króla szukamy!
Zaczęli przeglądać wszystkie zakąty komnaty, i nie znalazłszy nikogo już mieli wychodzić, aby całe zabudowanie przeszukać, kiedy jeden ze spiskowych, nazwiskiem Hall, potknął się na źle położonej tafli; schylił się więc i podniósłszy ją, odkrył otwór do piwnicy. Natychmiast podano pochodnie i przy jéj świetle ujrzano króla stojącego przy murze.
— Panowie, wykrzyknął, znalazłem narzeczoną! To mówiąc wskoczył do piwnicy wraz ze swoim bratem. Oba rzucili się na króla ze sztyletami; lecz Jakób był silny i chociaż bez broni powalił ich na ziemię, poraniwszy sobie ręce, usiłując wydrzeć im sztylety. Już rozbroił jednego z nich i bezwątpienia toż samo i z drugim byłby uczynił, gdyby Hall nie przywołał Roberta Graham, który wskoczył do piwnicy z pałaszem w ręku. Jakób ujrzawszy przed sobą śmiertelnego nieprzyjaciela i widząc że wszelki opór byłby daremnym, żądał chwili czasu aby się wyspowiadać.
Nie, odpowie Graham, twoim spowiednikiem ta szpada.
To mówiąc przebił go, że zaś mimo téj rany podniósł się na kolana, dwaj bracia Hall zadali mu szesnaście ran sztyletem.
Mordercy schronili się w góry; lecz królowa kazała ich ścigać i wielu pojmanych znalazło śmierć w najsroższych męczarniach. Ciało Grahama oddzierano kleszczami, i wstrzymaną te karę aby widział ścięcie swojego syna, po czem znowu odrywano je kawałami, aż nagie zaświeciły kości i ducha wyzionął.
Robert Stewart, któremu tron przyrzeczono, podobneż poniósł męczarnie, i umarł po całym dniu konania.
Hrabiego Athol, ze względu na jego starość, ścięto.




ROZDZIAŁ II.

Jakób II, syn Jakóba Igo, doszedł pełnoletności w pośród wojen domowych. Był to przystojny młodzieniec; lecz miał na lewym policzku plamę czerwoną, dla tego nazywano go Płomieńczykiem. Na początku swojéj pełnoletności, mianował Archibalda Douglasa namiestnikiem królestwa; lecz sądząc, że ta władza w rękach jego mogłaby się stać niebezpieczną odjął mu ją: było to ubliżenie, którego Douglas nie mógł przebaczyć.
Archibald udał się do zamku i tam zwołał swoich krewnych i przyjaciół aby poszli naprzeciw królowi. Wielu połączyło się z nim, lecz niektórzy mimo groźby oświadczyli się wiernymi Jakubowi; z tych liczby był Mac Lellan Galloway.
Douglas rozgniewany tem odmówieniem, rozpoczął bunt przeciwko królowi, napadem na zamek tego, który mu pozostał wiernym; że zaś naszedł go niespodzianie, bez trudności zdobył zamek, Mac Lellana wziął do niewoli i uprowadził do twierdzy de Trièvc nad rzeką Dece. Dowiedziawszy się o tém, Patrick Gray dowódzca gwardji Szkockiej, który był wujem Mac-Lellana i znał srogość Archibalda, rzucił się do stóp króla prosząc, aby użył swojej powagi i uchronił jego siostrzeńca od losu Colvilla i Herriesa, których Douglas ściąć już kazał. Ponieważ całem przewinieniem Mac-Lellana była jego wierność dla króla, przeto Jakób szczerze się zajął jego uwolnieniem, i dał Patrick’owi Gray list do hrabiego Douglasa aby Mac-Lellana wydał w ręce Patrick’a.
Ostatni nie tracąc ani chwili, udał się do zamku Thriève i przybył do Douglas’a w chwili kiedy on wstawał od stołu. Posłany, mimo dobrego przyjęcia, jakiego od Archibalda doznał, chciał mu zaraz przedłożyć cel swego posłannictwa; lecz Douglas niechciał nic słuchać, dopóki gość jego nie posili się, utrzymując, że trudno głodnemu z sytym rozmawiać. Ze zaś podobne przyjęcie nic złego nie zapowiadało, Patrick Cray, wybornym uraczył się obiadem.
Po skończonym obiedzie, przedstawił list króla Douglasowi, przyjął go z uszanowaniem, dziękował za przywiezienie mu uprzejmych wyrazów swojego monarchy, w chwili kiedy sądził że zyskał zupełną jego niełaskę. Po tem biorąc Patrycka za rękę, rzekł:
— Życzeniom waszym i króla stanie się zadość, i Mac-Lellan w tej chwili będzie wydany.
To mówiąc, Douglas zaprowadził Sir Patricka na dziedziniec, i zatrzymawszy się przed czemś nakryteni zakrwawionem suknem, podniósł je, a ukazując świeżo ściętego trupa:
— Sir Patricku, rzekł, nieszczęście, że przybyłeś za późno. Oto twój siostrzeniec, brak mu głowy, to prawda, lecz całe ciało jest na twoje usługi.
— Milordzie, odrzekł Gray, blady i znaajeżonemi włosami, wziąłeś głowę, rozrządzaj i resztą ciała.
Późniéj wskoczywszy na konia, który na dziedzińca stał osiodłany:
— Milordzie, rzekł daléj, z wyrazem silmy groźby, jeżeli mi Bóg życia pozwoli, przysięgam ciężko tej zbrodni przypłacisz.
To mówiąc, ruszył galopem przez otwartą bramę i za chwilę znikł.
— Na koń, chwytać go! zawołał Douglas, byłoby grzechem oddzielać tak dobrego wuja od swego siostrzeńca.
Słudzy Douglasa ścigali Sir Patrick’a przeszło sześćdziesiąt mil; lecz że ten wybornego miał konia, uszedł.
Odtąd Douglas połączył się z hrabiami Crawford i Ross, posiadającemi władzę prawie królewską, i postanowił bronić się przeciwko wszelkiemu nieprzyjacielowi, chociażby nim był nawet Jakób II.
Kiedy król dowiedział się o tym związku zyskał to smutne przekonanie, że jeżeli ci trzéj hrabiowie połączą kiedyś swoje klany, wojsko ich może bydź silniejszem niż jego. Postanowi! więc oderwać Douglas’a od związku, i w tym celu kazał mu oświadczyć, że pragnie z nim zgodnie pomówić w swoim zamku Stirling. Douglas dowiedziawszy się o niełasce Kanclerza Crichton, swojego osobistego nieprzyjaciela, sądził że to dla tego król widzieć się z nim życzy, przyjął więc zaproszenie, pod warunkiem: że Jakób przyszłe mu list bezpieczeństwa, podpisany własną jego ręką i opatrzony wielką pieczęcią.
Douglas otrzymał zaręczenie za powrotem posłańca.
Douglas ubezpieczony, jak sądził, przeciwko niebezpieczeństwu, na końcu Lutego 1452 przybył do Stirling z orszakiem pięciu set ludzi, których tamże umieścił. Co do niego, ponieważ w zamku miał się widzieć z królem, udał się przeto tylko w towarzystwie Hamiltona do Kadyow, głowy wielkiego domu Hamiltonów, który był jego towarzyszem broni i przyjacielem. Przybywszy do drzwi, Douglas przeszedł pierwszy, a kiedy Hamilton chciał iść za nim Livingston, będący na straży, odepchnął go silnie, uderzywszy w twarz żelazną rękawicą. Ten sposób przyjęcia, tak zdumiał Hamiltona, że, cofnął się dla wydobycia oręża: lecz Liyingston korzystał z tej chwili i zamknął drzwi. Na ten odgłos, Douglas odwrócił się i ujrzał drzwi zamknięte, ale ufny w list bezpieczeństwa, szedł daléj i skoro tylko doniesiono o jego przybyłem, natychmiast został wpuszczony do króla.
Jakób przyjął hrabiego tak uprzejmie i serdecznie, że to przyjęcie, zniszczyłoby wszelkie podejrzenia, gdyby był miał jakie; a że rozmowa długo się przeciągnęła, i godzina wieczerzy się zbliżała, zaprosił hrabiego aby ją z nim podzielił. O siódmej godzinie zastawiono stół: przez cały czas król i Douglas rozmawiali o różnych przedmiotach. król chciał rozerwać ligę, hrabia odpowiedział że musi ją utrzymać. Po wieczerzy, król przyprowadził Douglasa do okna, podwajając nalegania, którym hrabia odmawiał. Nakoniec Jakób przybierając powagę królewską, rzekł do hrabiego, że związek ten przeciwny był wierności, należnéj mu od każdego poddanego, i spokojności państwa; rozkazał mu przeto zerwać go. Douglas odpowiedział dumnie: że dał słowo, a żaden Douglas nie uchybił danemu słowu. Król upominał go tonem jeszcze więcéj nakazującym. Hrabia odpowiadał zawsze równie upornie. Wtedy król, którego nazywano Jakóbem Płomieńczykiem i który dla swojéj gwałtowności mógł by się nazywać, Jakóbem Ognistego serca topiąc sztylet w piersiach Douglasa. Milordzie, rzekł, jeżeli nie rozrywasz związku, sztylet go rozwiąże za ciebie. Douglas upadł obalony, więcej siłą uderzenia niż raną, po chwili jednak powstał na kolana, wołając: Zdrada! i kiedy usiłował wydobyć miecz, w téj samej chwili Sir Patrick Gray, który, jeżeli pamiętamy, poprzysiągł zemstę nad hrabią, rozpłatał mu głowę toporem aż do ramion. Ciało Douglasa, w tymże samym ubiorze jak było, wrzucono w dół będący w ogrodzie, pod tém samem oknem, gdzie został zabity, i jak niektórzy utrzymują że dół ten pierwéj był wykopany; inni zaś mniemają że to zabójstwo było skutkiem tylko chwilowego gniewu a nie przygotowanem morderstwem; zdania do dzisiaj dnia są niepewne. Co do nas, uderzenie Livingstona, wspiera pierwsze podejrzenie.
Douglas miał czterech braci w mieście, którzy dowiedziawszy się o śmierci najstarszego, ogłosili drugiego, imieniem Jakób głową rodziny. Następnie, ponieważ tylko czterysta ludzi mieli z sobą, udali się do swoich posiadłości, dla zgromadzenia wojska i wezwania sprzymierzeńców. Lecz nie czekając na zebranie się wszystkich sił, wyruszyli z tysiąc pięćset ludźmi, ciągnąc na znak pogardy u końskiego ogona, na którym jeden ze służących jechał, zapewnienie udzielone Archibaldowi przez króla; przed tym koniem na którym siedział najlichszy ze służby, szło przeszło pięćset trębaczy z niezmiernym hałasem, w chwilach przerwy, herold w barwie Douglasa ogłaszał że Jakub II był przeniewiercą; to ogłosiwszy, złupili miasto Stirling i chcieli go spalić. Lecz garnizon zanikowy połączony z mieszkańcami, odparł ich, zmusił cofnąć się na nowo w góry; oddalili się, przyrzekając wszakże powrócić.
Tyle możnych baronów połączyło się z Douglasem i hrabiami Crawford i Ross, że była chwila iż Jakób zamyślał opuścić tron Szkocki i uciec do Francji. Lecz blizki jego krewny Kennedy, arcybiskup z Saint-Audré, człowiek najroztropniejszy w owéy epoce, wstrzymał go przypowieścią o pęku strzał. Król postanowił ostatecznie zniszczyć ligę, barona po baronie, jak arcybiskup łamał strzałę po strzale.
Jakób mniéj biegły w polityce aniżeli w sztuce wojennéj, polecił arcybiskupowi zająć się układami; czci godny ten prałat tak zręcznie postąpił, że przeciągnął do królewskiego stronnictwa nie tylko wielką rodzinę Gordonów, któréj Hountly był głową, lecz jeszcze hrabiego Angus, pochodzącego z młodszej linji Douglasów, którego dla koloru włosów rudym, nazywano gdy tymczasem Jakób dla tejże przyczyny czarnym był przezwany. Prócz tego, od dawna była przepowiednia, że wtedy linja starsza Douglasów pokonaną będzie, kleiły młodsza przeciw niéj powstanie: i że tylko Douglas rudy, może zwyciężyć Douglasa czarnego.
Przepowiednia była jasną, i od tej chwili sprawę Douglasów uważano już jako straconą.
Za przykładem tych panów, i hrabia Crawford oświadczył swoje podległość. Mimo nie jakiéj radości Jakóba z odzyskania Crawforda, przecież przysięga wykonana w chwili gniewu, że dopóty nie spocznie aż najwyższy kamień zamku Finhaven, będącego mieszkaniem Hrabiów Crawford nie stanie się najniższym, w trudném stawiała go położeniu, ponieważ chciałby i jéj dopełnić i obawiał się podać hrabiemu warunku, że tylko zburzeniem najlepszéj swojéj fortecy, łaskę pozyskać może. Arcybiskup z St-André wywiódł go z tego kłopotu udzieleniem rozsądnej rady.
Król kazał oznajmić Hrabiemu Crawford że przybędzie do iego zamku, i w dowód zaufania przybył w towarzystwie tylko dwunastu ludzi zbrojnych. Crawford, niepojmując celu odwiedzin, przyjął go jako monarchę, z nadzwyczajną gościnnością. Lecz Jakób skoro tylko przybył do zamku, udał się na szczyt najwyższéj wieży i z tamtąd strącił mały kamień oderwany od muru, w rów opasujący twierdzę. Tak więc wypełnił swoją przysięgę, następnie zszedł na dół z lordem Crawford, który towarzyszył mu zdziwiony, nie rozumiejąc wcale tego postępku i zasiadł do wspaniałej uczty, którą mu przygotowano.
Mimo doznanych klęsk Jakób Douglas gotował się do walki, bo jeszcze miał silnych sprzymierzeńców, a pomiędzy temi James Hamiltona, tego samego, który od Livingstona w Stirlingu odebrał policzek, który mu życie ocalił Zgromadził czterdzieści tysięcy wojska i postąpił na odsiecz zaniku Abercorn, obleganego w imieniu króla przez Hrabiów Orknéj i Angus. Król, ze swojéj strony, poszedł na jego spotkani z wojskiem wyrównywającem liczbą tamtemu, i postrzegłszy wojsko Douglasa obozujące na brzegu rzeki Carron, zatrzymał się nad drugim brzegiem; tak że nieprzyjaciół tylko rzeka dzieliła. Każdy bitwę uważał jako nieuchronną, a bitwa ta miała rozstrzygnąć czy Sztuartowie czy Douglasy posiędą Szkocji koronę.
Lecz dobry poradzca nie odstąpił króla i w téj okoliczności. Zaledwie dwa wojska stanęły przed sobą, wysłał tajemnych posłów do naczelników wojska Douglasa, mianowicie zaś do Hamiltona, najpotężniejszego z nich, przyrzekając im zupełne przebaczenie, byle odstąpili sprawy powstańców. Lecz naczelnicy, lubo pragnęli uczynić zadosyć żądaniu królewskiemu, tak przecież względem Douglasa zobowiązali się honorem, że nie śmieli go odstąpić i owszem zachęcili go do bezzwłocznego wydania bitwy.
Nazajutrz rano, kiedy Douglas gotował się pójść za radą swoich sprzymierzeńców, król wysłał herolda do obozu Douglasa, nakazując mu rozproszyć swoje wojsko, bo w przeciwnym razie on i jego towarzysze ogłoszeni będą zdrajcami. Hrabia przy trąb odgłosie wydał rozkazy wojsku i wyruszył przeciwko królowi. Lecz że w pochodzie, spostrzegł na twarzach niektórych sprzymierzeńców oznaki wahania się, sam niepewny, kazał stanąć wojsku i wrócić do obozu. Odwrót ten uczyniony w zamiarze przywrócenia ducha żołnierstwu, zupełnie przeciwny zrządził skutek; bo zaledwie Douglas wszedł do namiotu, kiedy James Hamilton zapytał go: czy myśli stoczyć bitwę lub nie? i oświadczył, że każdy dzień zwłoki jest zgubnym dla niego. Douglas zamiast mu bydź wdzięcznym za ten postępek, odrzekł, że jeżeli się lęka, może się oddalić. Podobna odpowiedź, musiała obrazić takiego człowieka jak Hamilton; a więc, natychmiast kazał zatrąbić i opuszczając jego obóz na czele swoich żołnierzy udał się do króla. Za danym przykładem, następnéj nocy poszli i inni wodzowie, tak że na drugi dzień Douglas z własnemi tylko pozostał wazalami. Schronił się więc wraz ze swojemi braćmi do Annandal, gdzie przez Sir Dawid’a Scota Buccleuch zupełnie był pobiły. Jeden z jego braci zginął na polu bitwy, drugiego wzięto w niewolę, a następnie stracono; trzeci uciekł do Anglji, gdzie wkrótce przybył i Hrabia, po nadaremnych usiłowaniach odzyskania w Szkocji jakiejkolwiek władzy. Tak więc, Jakób Douglas bliższy już tronu, niż którykolwiek z jego przodków, w ośmiu dniach prawie, niemal na zawsze od niego oddalonym został.
Król Jakób przez porażkę pod Arkinholm uwolniwszy się od Douglasa, a przez wojny domów Jork i Lancaster od Anglji, rządził dosyć spokojnie Szkocją do r. 1450.
W téj epoce, kiedy Anglicy wewnętrzną szarpali się wojną, Jakób postanowił korzystać z ich zamieszek, aby odzyskać zamek obronny Roburgh, który od bitwy pod Durlham zostawał w rękach Anglików; zgromadził więc całe siły Szkocji do wykonania tego wielkiego zamiaru. Wszyscy panowie, do których się udał, odpowiedzieli z uniesieniem; a nawet Donald ofiarował się ze swojemi na pół dzikiemi wazalami bydź przednią strażą wojska. Jakób wyruszył z ogromnem wojskiem i przybywszy do połączenia się rzek Tweed i Teviot, nad którem właśnie zamek leżał, gotował się zdobyć go oblężeniem, bo zanadto był obronny, aby go nagłym napadem wziąć było można.
W skutek tego, na zachodnim brzegu Tweedy, kazał król wystawić baterję wielkich dział, aby w murach zrobić wyłom i szturm przypuścić. Ufając tylko swojej artyllerji, sam nią dowodził, sądząc, że na niéj polega cała pomyślność przedsięwzięcia. Stał pomiędzy działami, jedno z nich pękło a roztrzaskane kawały zabijają Jakóba II, i niebezpiecznie ranią hrabiego Angus.
Jakób miał w wówczas lat dwadzieścia dziewięć, i wczasie dwudziesto-letniego panowania, wyrzucał sobie tylko śmierć Archibalda, co w wówczas było rządkiem zdarzeniem.
Panowie pozbawieni odwagi śmiercią króla i raną Angusa, który miał z kolei objąć po nim dowództwo, chcieli odstąpić od oblężenia, kiedy nagle królowa Małgorzata okazała się pomiędzy nimi, wiodąc ośmio-letniego syna za rękę:
— Wstydźcie się, szlachetni lordowie, rzekła, opuszczać dzieło, które już opłaciliście drożéj niż możecie już opłacić. Wiedzcie bowiem, że jeżeli wy odstąpicie, ja z synem oblegać będę twierdzę, z tą choćby najmniejszą garstką żołnierzy, którzy mi wiernymi pozostaną.
Szlachta nie chcąc się dadź zawstydzić kobiecie i dziecięciu, wydała okrzyk radości i z uniesieniem ogłosiła Jakóba III, królem Szkocji.
We trzy miesiące potem, załoga twierdzy przyciśniona głodem, pozbawiona pomocy, musiała się poddać. Szkoci obawiając się, aby z czasem nie odebrano im téj fortecy, zburzyli ją, nie zostawiwszy kamienia na kamieniu, i powrócili do domów.




ROZDZIAŁ III.

Wszystko szło dosyć dobrze w czasie małoletności młodego króla, i pod opiekę dobrego arcybiskupa z Saint-André, a następnie Gilberta Kennedy jego brata. Lecz zaledwie młody monarcha wstąpił na tron, i sam rządzić począł, dostrzeżono wykakazujące się wszystkie błędy jego charakteru; był bojaźliwy, a to było wielką wadą, wczasie kiedy wojna wszystko rozstrzygała, był skąpy, a to było wielką zbrodnią w epoce, kiedy było potrzeba kupować sobie przyjaciół, a nawet nieprzyjaciół; zresztą namiętnie lubił sztuki piękne, i to mogłoby rzucić blask niejaki na jego panowanie, gdyby był umiał swoim artystom nadać przyzwoite miejsce, pomiędzy szlachtą a ludem. Lecz wbrew postępowaniu swoich poprzedników, którzy wybierali ulubieńców pomiędzy szlachtą i duchowieństwem, on otoczył się ludźmi, których dumni baronowie, nazywali mularzami, muzykantami; i Cochran budowniczy, Royer muzyk, Leonard kowal, Hommel krawiec, Torpichen fechmistrz, byli jego przyjaciółmi i poradcami.
Jakób III, miał dwóch braci z sercem prawdziwie królewskiem, których powierzchowność widocznym czyniła ród z którego pochodzili, jeden z nich nazywał się książę Albany, a drugi hrabia de Mar; książę Albany, jak mówi pewien dawny kronikarz, był wysoki, miał postać ujmującą, wielkie oczy, policzki szerokie, nos czerwony i długie uszy; nadto umiał przybierać wyraz twarzy groźny i ponury, ilekroć podobało mu się mówić z osobami, które mu się niepodobały. Hrabia de Mar, mówi Walter-Scott był charakteru mniej surowego i zyskiwał przychylność wszystkich, którzy się do niego zbliżali, słodyczą i łagodnością obejścia.
Z resztą oba byli bardzo zręczni w jeżdżeniu konno, w łowach i strzelaniu, czego król przez bojaźń, lub niesmak zaniedbywał, z wielkim podziwieniem szlachty, która to wszystko uważała za niezbędne do dobrego wychowania. Z resztą zobaczymy, że Jakób III, zginął dla tego, że konno dobrze jeździć nie umiał.
Oba młodzi książęta, jak to łatwo zrozumieć, nienawidzili ulubieńców króla, i aby zupełną posięść nad nim władzę, oddalali ich zawsze od niego. Ulubieńcy ze swojej strony nie zasypiali odwetu i korzystali z każdej sposobności aby ich oczerniać przed królem. Widząc zaś, że on wszystkiego słuchał i wszystkiemu gotów był wierzyć, opowiedzieli mu: że hrabia de Mar radził się wieszczek, kiedy i jakim sposobem król umrze! na co wieszczki miały odpowiedzieć: że umrze przy końcu tego roku i z ręki blizkiego swojego krewnego.
Król strwożony tą przepowiednią, kazał przywołać sławnego pomiędzy Highlandami astrologa. Człowiek ten, przekupiony przez Cohran’a, powiedział tylko królowi to, że widział z obrotu gwiazd, jak lew Szkocki pożarty będzie przez lwięta. Odpowiedź ta, połączona z potwarzami Cochran’a, żadnej niezostawiła wątpliwości w umyśle króla, tak, że w téj chwili kazał aresztować swoich braci. Księcia Albany zamknięto w zamku Edymburgskim, Hrabiego zaś de Mar, który podług przepowiedni wieszczek był winniejszym, kazał włożyć w wannę i z rąk i nóg krew mu upuścić.
Szczęściem dla księcia Albany, że chociaż król postanowił skazać go na śmierć, odłożył wykonanie wyroku, pewny że brata, w więzieniu, nie ma się czego obawiać. Przyjaciele młodego księcia korzystali z tej zwłoki, aby mu przyjść na pomoc. Pewnego dnia, mały statek zawinął w zatokę Leith z ładunkiem wina Gaskońskiego, którego dwie beczułki przeznaczone były w podarunku dla księcia Albany. Kapitan gwardji przekonawszy się, że w beczułkach było wino, kazał je zanieść do pokoju księcia, książę zaraz wpadł na myśl, że te beczki coś więcej prócz wina, muszą w sobie zawierać, i pilnie szukając, znalazł w płynie długi powróz, sztylet i kulę woskową, w niej list w którym doniesiono mu, że był na śmierć skazany, i że jeżeli nie zdoła w nocy uciec, nazajutrz będzie stracony. Sztylet i powróz przeznaczone były do ułatwienia ucieczki. Znaleziony list pokazał szambelanowi, wiernemu swojemu słudze, który z nim podzielał więzienie i oba postanowili jak można najlepiéj z czasu korzystać.
W skutek tego, Albany dowiedziawszy się, że kapitan gwardji kosztował wino i znalazł go wybornem, zaprosił go na wieczerzę do siebie; ten przyjął zaproszenie z warunkiem, aby trzech żołnierzy razem z nim było w pokoju. Ta przezorność zdawała mu się potrzebną i dostateczną, przeciw dwom ludziom bezbronnym.
W oznaczonéj godzinie, kapitan i trzech żołnierzy weszli do pokoju księcia. Zastawiono dwa stoły, jeden dla księcia Albany, kapitana i szambelana, drugi dla straży: na każdym stole stała beczułka wina; dzięki temu przygotowaniu wieczerza obficie była skropioną. Po wieczerzy książę ofiarował kapitanowi partjię szachów, ustawicznie częstując go winem; bo jak mówił wino matę wyższość nad rosbifem, że jeść niemożna ciągle, a pić można zawsze. Kapitan chwalił to zdanie, i podawał szaimbelanowi ciągle kubek, który tenże napełniał bez ustannie.
W trzeciéj partji, książę uważał po grze swojego partnera, że czas już działać. Dawszy więc znak szambelanowi, sam dobył sztylet i utopił go w piersiach kapitana. W tej saméj chwili, kiedy szambelan dusił serwetą jednego z żołnierzy, następnie Albany dwóch innych sztyletem przebił. Po dokonaniu tego czynu, książę wyjął klucze z kieszeni kapitana, i powróz schowany pod materacem, lecz obawiając się, aby który zabity nie powrócił do życia, złożyli ich na ogromnym kominie ogrzewającym pokój, przykrywszy drzewem. Następnie wdarłszy się na mury, wybrali miejsce najbardziéj oddalone od straży, aby przy pomocy sznura bezpiecznie spuścić się mogli.
Ponieważ noc była ciemna i nie można było widzieć czy sznur dostawał do ziemi, szambelan chciał pierwszy się spuścić, aby w przypadku sam stał się ofiarą a nie książę. W istocie, kiedy się spuścił po linie, nadaremnie szukał ziemi, a że był odważny, puścił się na traf i upadłszy o dwadzieścia pięć stóp, złamał nogę. Zawołał więc na swojego pana i mówił aby przedłużył linę. Albany niestrwożony bynajmniéj, powrócił do pokoju, wziął prześcieradła z łóżek, przywiązał je do końca liny i następnie spuszczać się zaczął. Przedłużona lina była dostateczna i książę bez najmniejszego szwanku ujrzał się u stóp murów. Natychmiast wziął swojego szambelana na barki, zaniósł w miejsce bezpieczne i mimo nalegań zranionego nie chciał opuścić dopóty, póki niewyzdrowieje. Następnie dał znak umówiony i statek przybił do brzegu, we dwie godziny książę i szambelan byli na morzu, a w ośm dni przybyli do Francji.
Śmierć hrabiego de Mar i ucieczka Albany, powiększyły tylko zuchwałość, ulubieńców króla. Robert Gochran, sprzedając się wszystkim, został tak bogatym, że mógł i króla kupić. Ponieważ, jak mówiliśmy, Jakób był bardzo skąpym, dawny Archibald nabył od niego hrabstwo Mar, oraz wielkie posiadłości i dochody należące do zamordowanego.
Śmiałość ulubieńca i słabość króla oburzyły przeciw obu całą Szkocję. Cochran zamiast łagodzić oburzenie, jeszcze podniecał je mieszając do srebra w pieniądz przerabianego, szóstą część ołowiu i szóstą część miedzi, i nadając mu wartość jaką miała czysto-srebrna moneta. Pomimo rozkazu króla wielu niechciało przyjmować tej monety, co wielkie sprowadziło zamieszania. Widząc to jeden z przyjaciół Cochran’a, radził mu, aby odwołał tę monetę; lecz Cochran odpowiedział; »Chyba w ten dzień kiedy mię powieszą, pierwéj nie.» Cochran nie myśląc wcale o tem, wyciągnął dla siebie horoskop pewniejszy, niż wieszczek i astrologów.
W tym czasie Edward IV, gotował się na odebranie Berwicka. Idąc za przykładem swoich poprzedników, którzy przed rozpoczęciem wojny obcéj, obudzali zawsze w Szkocji wojny domowe, sprowadził z Francji księcia Albany, obiecał mu tron Szkocki, byle się z nim połączył. Młody książę zaślepiony świetnemi obietnicami, przyjął dowództwo w wojsku Edwarda, i gotował się na wojnę przeciw własnemu rodzinnemu krajowi.
W tém położeniu rzeczy Jakób musiał się uciec do swojéj szlachty, którą od tak dawna opuścił. Zgromadził ją jak można najprędzéj i trzeba jéj oddać sprawiedliwość, że odpowiedziała jego wezwaniu. Miejscem zebrania był Borough-Moor w Edymburgu.
Przybyli wazale znajdując się w liczbie pięćdziesięciu tysięcy, myśleli, że rów nie ważnem jest powściągnienie nadużyć administracji, jak wojna przeciw Anglikom, którzy byli jeszcze daleko; a ponieważ po pierwszym pochodzie zebrali się między rzeką Lauder, a miastem tegoż nazwiska, przeto postanowili zgromadzić się wieczorem na tajemną radę w kościele tego miasta.
Większa część szlachty Szkockiéj była obecną na tém zgromadzeniu. Wszyscy jednomyślnie rozjątrzeni przeciw ulubieńcom królewskim, wywierali gniew swój w złorzeczeniach i groźbach. Lord Gray znudzony bezużytecznym krzykiem, prosił, aby mu pozwolono powiedzieć przypowieść. Skoro otrzymał pozwolenie wszedł na mównicę, i kiedy wszyscy umilkli, przemówił w te słowa:
W pewnym folwarku było mnóstwo szczurów, które żyły bardzo szczęśliwe, kiedy dzierżawca spostrzegł u jednego wieśniaka ogromnego kota, wziął go i przyprowadził do siebie. Od téj chwili okropne było spustoszenie pomiędzy szczurami, bo kot codziennie je wytępiał; nareszcie, kiedy klęska stała się zbyt dotkliwą, szczury zgromadzili się na radę, i kazały najrozsądniejszemu i najstarszemu, zupełnie białemu szczurowi, wynurzyć swoje zdanie. Ten namyśliwszy się proponowałaby kotowi u szyi zawiesić grzechotkę, któraby ostrzegała o jego przybyciu. Myśl ta jednozgodnie przyjętą została. Wysłano po kupno grzechotki i tasiemki, a kiedy już miano te przedmioty, każdy się pytał, kto podejmie się uskutecznić to zlecenie. Na to pytanie milczeli wszyscy; bo żaden szczur nie miał odwagi zawiesić grzechotkę kotowi.
— Milordzie, zawoła przeciskając się przez tłum i stając przed mówcą, Archibald hrabia Angus, głowa młodszej linji Douglasów, twoja przypowieść nie ma zupełnego, sensu, bo szczury są szczurami, a my jesteśmy ludźmi. Ja zawieszę grzechotkę.
— Z oklaskami przyjęto tę odpowiedź, każdy bowiem wiedział, że hrabia Angus nie dla tego wystąpił, aby się cofnąć potem, znano go jako rycerza równie silnego jak walecznego. Otoczyli go wszyscy, życząc powodzenia; a Gray zstępując z mównicy, podał mu rękę, nazywając go Douglasem Grzechotką. Nazwa ta została mu do zgonu.
W téj chwili mocne kołatanie we drzwi kościelne, ostrzegło o przybyciu znakomitej osoby. Ponieważ ze szlachty nie brakowało nikogo, spojrzano w około siebie i przekonano się że tylko król miałby prawo pukać w ten sposób. Sir Robert Douglas de Lochleven strzegący drzwi, zapytał: kto tam? głos rozkazujący, odrzekł: Hrabia de Mar.
W istocie, był to Cochran z trzysta ludźmi; dowiedział się bowiem, że szlachta zgromadzoną była w kościele i chciał wiedzieć czem się tam zajmuje. Zgromadzeni spojrzeli na siebie wąchając się, wówczas hrabia Angus kazał otworzyć. Zaledwie rozkaz wypełniono, wszedł dumnie Cochran, przybrany w bogaty strój axamitny czarny, mając łańcuch złoty na szyi i trąbkę z kości słoniowéj u boku: przed nim postępował koniuszy niosący jego hełm.
— Milordowie, rzekł Cochran zdziwiony, znalazłszy o tej godzinie w kościele podobne zgromadzenie. Czy mogę zapytać was o przyczynę tego zebrania?
— Bez wątpienia! odpowiedział Donglas, który chciał zasłużyć na dany mu przydomek, zajmowaliśmy się tobą.
— Jakto milordzie? zapytał Cochran.
— Radziliśmy jaką śmiercią zginąć powinien człowiek tobie podobny, i wszyscy zgodziliśmy się na to, że sznur powinien zakończyć jego dni.
Na te słowa, Archibald Douglas zbliżył się doń, zerwał łańcuch złoty ze szyi, a Robert Douglas trąbkę. Tym sposobem został jeńcem, a trzysta jego żołnierzy najmniejszego nie stawiło oporu. Po tém ujęciu, jedna część szlachty udała się do królewskiego namiotu, druga pochwyciła Leonarda Hommel’a i Torpichen’a. Jeden się tylko wymknął, był nim Ramsay de Balman, jeden pomiędzy ulubieńcami pochodzący ze znakomitej familji, ten rzucił się z szybkością łani, przybiegł do króla i uczepił się tak silnie jego pasu, że szlachta nie mogła go oderwać bez ubliżenia monarsze, darowali mu więc życie, lecz jednocześnie uwiadomili króla, że wszyscy inni będą śmiercią ukarani. Król widząc, że władza jego znika, nie potwierdził wyroku, ale go spełnić dozwolił.
Skoro wieść rozbiegła się, że ulubieńcy króla będą straceni, taka radość malowała się w wojsku, że żołnierze ofiarowali swoje pasy do wykonania wyroku. Cochran do ostatniej chwili zachował swoję śmiałość i zuchwalstwo, i prosił, aby go uduszono sznurem jedwabnym od jego namiotu. Oprawcy nie chcieli mu nawet tej łaski wyświadczyć i zaprowadziwszy go na most Lauder, powiesili na włosianym postronku, który w większéj był ohydzie niż konopny.
Od téj chwili, jak Cochran sam przepowiedział, fałszywa moneta została wywołany i cała Szkocja jednocześnie uczuła dobrodziejstwo téj śmierci.
Tego samego wieczoru, szlachta, zamiast wyruszyć przeciwko Edwardowi IV, powróciła do Edymburga, i pozwoliwszy Anglikom opanować Berwick, o który się mało troszczyli, zamknęli króla w zamku Stirling, pod surową, lecz pełną uszanowania strażą: później dopiero załatwiwszy wewnętrzne sprawy Państwa, wyruszyli przeciwko Anglikom, których spotkali pod Haddington.
Już dwa wojska gotowały się do bitwy, kiedy nagle dwóch parlamentarzy przybyło do sprzymierzonej szlachty. Był to książę Albany i książę Glocester, który był później Ryszardem III; przybyli oni nietylko, jako pośrednicy pomiędzy Anglją a Szkocją, lecz nadto chcieli pogodzić szlachtę z królem. Kiedy Albany wyłożył powód swojego poselstwa, Glocester chciał głos zabrać z kolei, lecz zaledwie odezwał się, Douglas Grzechotka przerwał mu, mówiąc: Milordzie, jesteś Anglikiem i pilnuj spraw Anglji. Następnie zwracając mowę do Albany, czego żądasz? zapytał z największą uległością, mów, słuchamy cię.
— Naprzód, odpowiedział Albany, pragnę aby mój brat był wypuszczony na wolność.
— Milordzie, odparł Archibald, stanie się to, czego żądasz, a to dla tego, że ty tego żądasz: lecz co do osoby, która ci towarzyszy, nie znamy jéj wcale. Kiedy będziemy mieli sprawę z Anglją, chętnie go będziemy słuchali, byle to co nam przedstawi ni było przeciwne naszemu honorowi.
Układy poszły pomyślnie, Albany bowiem i Glocester żądali rzeczy zaszczytnych i zgodnych z interesem obu narodów. Glocester powrócił do Anglji, gdzie po otruciu Edwarda i zamordowaniu dwóch jego synów został królem. Jakób puszczony na wolność, pogodził się z księciem Albany do tego stopnia, że dwaj bracia podzielali z sobą mieszkanie, stół, a nawet i łóżko. Wszystko szło jak najpomyślniéj, bo kiedy Jakób zajmował się sztukami pięknemi i stawiał kościoły, Albany zarządzał wewnętrznemi sprawami państwa.
Nieszczęściem, spokojność ta nie długo trwała, wkrótce bowiem podejrzenia odezwały się w Jakóbie tak silnio, że brat po drugi raz uciekać musiał. Poprzednie jego związki z Ryszardem III, otwarły mu wejście do Anglji, i wkrótce kiedy po jego odjeździe na nowo między dwoma państwami rozpoczęły się kroki nieprzyjacielskie, Albany stanął na czele małego oddziała, w którym znajdował się także stary Douglas, przed dwudziestą latami wygnany przez Jakóba II, z powodu zemsty, jaką chciał wywrzeć za śmierć Archibalda; wkroczył w granice Annandal, gdzie w pierwszéj potyczce porażonym został.
Dzięki szybkości konia, Albany dostał się do granic Anglji; stary Douglas straciwszy konia, został pochwycony przez Kirk-Patricka, który niegdyś był jego wazalem, a teraz poznał go. Człowiek ten, wiedząc jaki los czeka dawnego jego pana, rozczulił się do łez, i z narażeniem własnego życia chciał go puścić na wolność. Lecz Douglas potrząsając głową, rzekł:
— Nie zadawaj sobie pracy; ponieważ król przyrzekł nagrodę temu, kto mię dostawi żywego lub umarłego, lepiéj że ty mój stary przyjacielu zarobisz te pieniądze. Oddaj mię w jego ręce, i niech się wszystko skończy.
Patrick nie chciał słuchać podobnéj rady, ukrywszy Douglas’a w pewnem miejscu, udał się do Edymburga, i tyle dokazał prośbą i łzami, że otrzymał ułaskawienie od króla dla swego dawnego pana; następnie przywiózłszy mu te pomyślną wiadomość, zachęcał go aby natychmiast udał się do Edymburga. Douglas odmówił, i rzekł: Dziękuję ci mój przyjacielu, teraz jestem za stary, i wolę raczéj iść za radą dawnego przysłowia: kto nie może nic lepszego uczynić, niech zostanie mnichem.
Douglas udał się do klasztoru Lindores, gdzie go raz jeszcze zobaczemy i gdzie we cztery lata umarł. Na nim zgasła starsza linja Douglasów.
Jakób III, uwolniwszy się od opieki brata, która była jedyną przyczyną jego podejrzeń, popadł zupełnie w wrodzone mu skłonności skąpstwa i niedowierzania. Z obawy spisku, rozkazał aby nikt zbrojne nie ważył się przed nim ukazywać, i utworzył dla swego bezpieczeństwa straż z dwustu ludzi, któremi dowodził Ramsay de Balman, jedyny z jego ulubieńców, który uszedł śmierci w czasie spisku pod Lauder. Następnie spokojniejszy o swoje życie, różnemi środkami, zaczął zgromadzać skarby, przechowując je w ogromnéj skrzyni którą lud nazywał Czarną Kassą. Nieukontentowanie było powszednie, spisek knuł się tajemnie i tylko oczekiwał sposobnéj chwili do wybuchnienia.
Sposobność tę wkrótce sam Jakób podał swoim nieprzyjaciołom.
Król kazał wybudować w zamku Stirling wspaniałą kaplicę, do któréj przyjął dwa towarzystwa muzyków i śpiewaków. Że zaś utrzymanie ich było nader kosztowne, a król nie chciał naruszyć swojéj kassy czarnéj, postanowił na ich utrzymanie fundusze opactwa Coldingham.
Opactwo to położone w majętnościach dwóch przemożnych familji Homes i Hepburns, które mianowały zwykle same opata. Zwyczaj ten uważały teraz jak prawo, i oburzały się widząc że król narusza ich przywileje: zaczęły więc porozumiewać się z malkontentami, których znaczna była liczba, mianowicie z lordami, którzy należeli do sprawy na moście Lauder, pomiędzy którymi był hrabia Angus.
Sposoby jakich używały rodziny Homes i Hopburns były tak zręcznie przedsiębrane, że wybuch z cicha wzmagał się do tego stopnia, że kiedy król dowiedział się o nim, wszyscy spiskowi już byli pod bronią.
Ponieważ król dwa tylko cenił przedmioty, syna i swoją czarną kassę, naprzód więc pomyślał o ich ubezpieczeniu. Młodego księcia zamknięto w zamku Stirling, który, tylko zdradą mógł bydź wziętym, kassę zaś czarną zagrzebał w piwnicach Edymburgskiego zamku. Ubezpieczywszy dwa drogie przedmioty, król udał się ku północy, gdzie zwołał szlachtę. Było jakieś współzawodnictwo, a nawet nienawiść pomiędzy północnymi i południowymi hrabiami; niebrakło więc królowi stronników i w krotce miał przy sobie lordów Lindsay de Bires, Grahama i Mentheitha, hrabiów Crawford, Huntly, d’Athol, Erskine z blizko trzydziestu tysiącami ludzi.

Jakób zaspokojony nieco widokiem pięknego wojska, idąc za radą lorda Lindsay de Bires, postanowił wyruszyć przeciwko nieprzyjacielowi. Przechodząc przez Fife, król zatrzymał się aby w klasztorze Lindores odwiedzić starego Douglasa. Przyrzekał przywrócić mu stopień i tytuły, nawet przyjaźń swoję, jeżeliby stanął na czele jego wojska i w swojem imieniu przywołał lenników swoich, którzy prawie wszyscy byli w szeregach powstańców. Lecz myśli starego hrabiego zupełnie zwróciły się od ziemi ku niebu; a według zwyczaju potrząsając głową, rzekł: Najjaśniejszy Panie, trzymałeś nas tak długo pod kluczem, mnie i twoją kassę czarną, że oboje na nic ci się nie przydamy. Król podwoił nalegania, lecz nadaremnie, i musiał w dalszą udać się drogę, bez najsilniejszego zastępu, na który liczył. Nakoniec o milę od pola bitwy Bannock-Burn, gdzie jego poprzednik Robert-Bruce, tak zaszczytne odniósł zwycięztwo nad Anglikami, spotkał się z nieprzyjacielem. Jakób za pierwszym rzutem oka przekonał się, że wojsko jego o trzecią część było liczniejsze, niż powstańców, to wzmogło jego nadzieję i pełen ufności wydał rozkaz do bitwy na dzień następny.
O świcie, już wszystkie stanowiska były zajęte, i cała siła na trzy części podzielona: dziesięć tysięcy górali pod dowództwem Huntly i Athol, postępowało w przedniej straży; dziesięć tysięcy żołnierzy z hrabstw zachodnich składało środek pod dowództwem Erskina. Grahama i Menteitha, nakoniec król dowodził tylną strażą, lord Dawid Lindsay dowodził prawem skrzydłem a Graham lewem.
Kiedy wojska stanęły do boju. lord Lindsay postąpił ku królowi wiodąc pysznego rumaka, i klęknąwszy przed swoim monarchą, rzekł: Najjaśniejszy Panie, przyjmij to szlachetne zwierzę, jako dar od najwierniejszego twojego sługi; bo czy będziesz ścigał nieprzyjaciela, czy będziesz musiał uchodzić w odwrocie, prześcignie wszystkich Szkockich i Angielskich rumaków. Król, żałując że nie jest najlepszym jezdzcem, podziękował Lindsayowi za jego dar i dosiadłszy pysznego bieguna, pośpieszył na wzgórze, z którego mógł widzieć nieprzyjacielskie obroty.
Gdy ujrzał pierwsze poruszenie Anglików, osłupiał z zadziwienia, albowiem nieprzyjaciel pod jego sztandarem postępował; odwrócił się i spoglądając w koło siebie sądził że to sen; lecz nagle okropna myśl przyszła mu do głowy, że jego syn szedł z buntownikami.
W istocie, Homes, Angus i Bothwell podszedłszy pod Stirling, zmusili gubernatora do wydania im następcy tronu. Gubernator sprzyjający im tajemnie, bez oporu wydał księcia; uzbroiło się więc lwię przeciwko lwowi, bo syn przeciwko ojcu.
Na ten widok biedny ojciec uczuł słabą swoją odwagę niknącą zupełnie, przypomniał sobie bowiem przepowiednię wieszczek hrabiego Mar, która głosiła, że król zginie z ręki najbliższego krewnego, i wróżbę samego astrologa, który powiedział że lwię zadusi lwa Szkockiego. Obecni widząc bladość króla, czując że obecność jego będzie dla nich przeszkodą nie pomocą, prosili go aby się oddalił do tylnéj straży i bitwa się rozpoczęła.
Homes i Hepburns pierwsi uderzyli. Natarli na straż przednią złożoną z samych górali, którzy napadających strzałami przyjęli. Nacierający musieli cofnąć się przed chmurą pocisków, które padały na nich gwałtowniéj niż grad nawałnicy; ale w tejże chwili, klany Liddesdalu i Annandale z długiemi włóczniami, z straszliwym krzykiem uderzyli na górali i okropny zrządzili popłoch.
Słysząc ten krzyk i widząc nieład, król stracił przytomność, i niewiedząc co począć, machinalnie odwrócił się od nieprzyjaciół, spiął konia ostrogami: szlachetne zwierzę puściło się jak jeleń; a pędząc szybciéj jak błyskawica, uniosło swojego pana w stronę Stirling i zatrzymało się w wiosce, gdzie był młyn nazwany Beaton’s Mill. Kobieta wychodząca ze młyna po wodę ujrzawszy, że człowiek zupełnie uzbrojony, bieży jakby koń jego miał skrzydła, postawiła dzbanek na ziemię a sama uciekła do młyna. Dzbanek ten przestraszył konia, który w chwili kiedy przesadzić miał strugę, spostrzegł go i rzucił się w bok. Król niespodziewając się tego zwrotu, wypuścił nogi ze strzemion, spadł, a rumak bez jeźdźca, pobiegł daléj przez wieś i znikł jak widmo.
Kiedy ludzie przybiegli na ratunek upadłemu z konia rycerzowi, znaleźli go zemdlałym, przeniesiono go więc do młyna, i zdjęto z niego hełm i zbroję, i położono w łóżko.
W kilka minut, Jakób odzyskał przytomność i zażądał księdza. Młynarka chcąc się dowiedzieć kto on jest, zapytała ranionego o jego nazwisko. Niestety! odpowiedział, dzisiaj jeszcze byłem waszym królem, teraz nie wiem czem jestem. Na te słowa biedna kobieta z kolei straciła głowę, i wybiegła z domu wołając: księdza dla króla! księdza dla króla!..
— Ja jestem księdzem odpowiedział przechodzień nieznajomy — prowadź mię do niego. Kobieta uradowana że tak prędko znalazła czego szukała, wprowadziła z pośpiechem nieznajomego do izby, i wskazawszy leżącego króla, oddaliła się w kąt aby nie słyszeć spowiedzi. W ów czas nieznajomy, zbliżył się zwolna do Jakóba, ukląkł z pokorą przy jego łóżku, i w téj postawie zapytał go: czy ciężko jest raniony?
— Niestety! rzecze król, nie sądzę aby moje rany były śmiertelne, myślę nawet, że przy staraniu mógłbym bydź wyleczonym. Ale w téj chwili potrzebuję duchownego, któryby mi dał rozgrzeszenie.
— Masz je! odpowiedział nieznajomy, powstając i topiąc sztylet w piersiach króla, który zaledwie przemówić zdołał; Może mój! i skonał.
Zabójco natychmiast wziął trupa na ramiona, wyszedł zdomu, potém przeszedł przez wieś, nikt mu się niesprzeciwił, i zniknął tak, że nikt nigdy się niedowiedział kto on był, i co z ciałem zrobił.
To stało się dnia 18 Czerwca 14S8, w tejże saméj chwili kiedy wojsko królewskie przegrało bitwę.
Tak więc zginął Jakób III, w trzydziestym szóstym roku życia. Po nim nastąpił syn Jego pod imieniem Jakóba IV.




ROZDZIAŁ IV.

Jakkolwiek młodym był Jakób IV, w czasie skonu ojca, pojmował jednak, że czyn który z przymusu popełnił, występując przeciwko niemu był czynem ohydnym, dla tego też skoro tylko doszedł pełnoletności, zabronił prześladować szlachtę, która w obronie króla stanęła, przywołał ją nawet na swój dwór i przychylność zarówno pomiędzy tych którzy jemu i ojcu służyli, podzielił. Następnie chcąc sam odpokutować mimowolne przewinienie, kazał sobie zrobić pas żelazny i nosił go na ciele, corocznie przydawał do niego mały ciężar, aby dowieść, że nietylko niezapomina wydarzonego nieszczęścia, ale owszém że to wspomnienie wznawiało się codziennie w jego pamięci i umyśle.
Nowy król, był nie tylko waleczny, zręczny i silny, lecz nadto tyle wspaniały ile ojciec jego skąpy. Z tego ostatniego przymiotu wielka dla królestwa wypłynęła korzyść, bo znalazłszy w lochach Edymburgskiego zamku Czarną kassę, napełnioną naczyniami złotemi i srebrnemi, podzielił pomiędzy szlachtę otaczającą go wszystkie te bogactwa, nie czyniąc żadnéj różnicy czy kto za nim, czy walczył przeciw niemu, cenił tylko ich poświęcenia i zasługi, czyn ten zjednał mu wielką przychylność narodu.
Jakub IV szczególne miał upodobanie w marynarce, i dla tego nadzwyczaj lubił walecznego Andrzeja Wood, który poświęciwszy się wojnie morskiéj, nabył takiéj sławy, że najdumniejsza szlachta ze swoich nazwisk niemogła wyrównać jego sławie. Prócz tego, Andrzej Wood zawsze był wierny królowi i w dzień bitwy pod Sauchie, zarzucił kotwicę w Forth pomiędzy Barnock i Ninian, gdzie zabrał mnóstwo ranionych z wojsk królewskich i najstaranniéj ich opatrywał. Mniemano nawet przez czas niejaki, i aż do chwili, dopóki młynarka nieopowiedziała całego wypadku, że król dostał się na okręty Andrzeja Wood, i tym sposobem życie ocalił.
We dwa lata potem pięć statków angielskich zawinęło do Forth i złupiło Szkockie statki, Sir Andrzéj z dwoma okrętami udał się za niemi w pogoń, pochwycił je, i kiedy król znajdował się w Leith przywiódł mu pięciu kapitanów jako jeńców. Jakób odesłał ich Henrykowi VII z poleceniem, aby ogłosili, że Szkoci zarówno na lądzie jak na morzu walczyć umieją. Henryk rozgniewany tem szyderskiem posłannictwem kazał przywołać z Portsmouth swego najwaleczniejszego kapitana marynarki, nazwiskiem Stephen Bull, ażeby bezzwłocznie puścił się na morze i ukarał Andrzeja Wood. Posłuszny Stephen doścignął swojego współzawodnika w Forth. Natychmiast wszczęła się walka z taką zaciętością, że dowódcy niezważając na swoje okręty, pozwolili przypływem morza z Frith, unieść się do zatoki Tay. Po dwunastu godzinach napadu, Wood zabrał trzy okręty angielskie i kapitanów jako jeńców przyprowadził królowi. Wtedy Jakób odesłał admirała i jego towarzyszy do Londynu.polecając im powiedzieć królowi, że ponieważ nieotrzymał od niego żadnéj odpowiedzi, przeto pragnął dowiedzieć się, czy pierwsi wysłańcy wykonali polecenie. Od tej chwili, Henryk wyrzekł się zemsty nad groźnym Wood; Jakób zaś nakazał budowę kilku okrętów. Szkocja zaczęła nabywać jakąś władzę na morzu.
W tym czasie dziwny przytrafił się wypadek, który do téj chwili jest tajemnicą. W roku 1496 pewien młodzieniec postaci szlachetnéj, dwadzieścia dwa lat mający, ukazał się na czele oddziału tysiąca pięćset ludzi, i przedstawił się na dworze Jakoba IV, mnieniąc drugim synem Edwarda, który uszedł rąk morderców.
Tyle dawał dowodów swojéj ucieczki, i przyjęcia od księżnej Burgundzkiej, któréj listy nawet potwierdzały jego opowiadanie, że król szkocki dał się przekonać o prawdzie, a ponieważ przyrzekał mu znamienite ofiary, gdyby wrócił na tron, przeto Jakób nie wahał się stanąć w jego obronie. Przyjął go ze względami przynależnemi królewskiej godności, a ponieważ zakochał się w córce hrabiego Huntly, którą miano za najpiękniejszą kobietę w Szkocji, i zdawało się że posiadał jej wzajemność, przeto prosił hrabiego o córkę dla przyszłego króla, przyjmując na siebie wyposażenie jéj.
Po zawarciu małżeństwa, mniemany książę York przypomniał Jakóbowi przyrzeczenie odzyskania mu tronu, utrzymując, że skoro ukaże się w Anglji, wszyscy stronnicy jego ojca powstaną za nim. Jakób wtargnął z nim do Northumberland, rozrzucone proklamacje żądanego nie odniosły skutku. Jakób widząc że to najście jest bezużytecznem, a nawet niebezpiecznem stać się może, prosił pretendenta aby wrócił z nim i spokojnie żył w Szkocji, gdzie na swoim dworze stosowne naznaczył mu miejsce. Młodzieniec nazbyt pewny siebie, odrzucił radę, udał się do Cornwallis, spróbował powtórnéj wycieczki, schwytano go, zaprowadzano do Londynu i pod sąd oddano. Z wywiedzionego processu okazało się: że ów mniemany syn Edwarda był tylko awanturnikiem flamandzkim, nazwiskiem Perkin Warbeck, którego księżna Burgundzka wyuczyła roli pretendenta. Skazany na śmierć, stracony został w Tyburn. Jednakże mimo tego wyjaśnienia i kary, wielu nie przestawało mniemać, że ten nieszczęśliwy młodzieniec istotnie był księciem York.
Katarzyna Gordon, jego małżonka, którą dla piękności nazywano Białą Różą Szkocji, otrzymała uposażenie od Henryka VII, który nadto polecił ją szczególnym względom królowéj.
Henryk VII wstępując na zakrwawiony tron, i władnąc ludem jeszcze w zburzonym wojnami domowemi, potrzebował pokoju; zażądał więc od Jakóba IV rozejmu na lat pięć, i otrzymał go. Te pierwsze układy, nowe zawiązały stosunki ważniejsze jeszcze. Król szkocki był w porze ożenienia, Henryk VII miał piękną córkę, nazwiskiem księżniczkę Małgorzatę, dał więc do zrozumienia Jakóbowi, że pragnienie tylko chwilowego rozejmu, lecz trwałego pokoju, nie układów z sąsiadem, lecz familijnego związku. Ofiara była dla Jakóba bardzo korzystna, aby miał ją odrzucie. Ułożono więc związek małżeński, i hrabiemu Sussex polecono odwieźć księżniczkę Małgorzatę przyszłemu mężowi.
Dzięki temu małżeństwu, w sto lat późniéj Jakób VI Szkocki został w Anglii Jakóbem I i połączył korony Marji Stuart i Elżbiety.
Król udał się naprzeciw swojej narzeczonéj aż do opactwa Newcastle, położonego o dwie mile od Edymburga; jechał na koniu, w bogatéj aksamitnéj sukni, haftowanéj złotem; że zaś był dobrym jezdzcem, nigdy nie używał strzemienia siadając na koń, nadto miał najpiękniejszą postać, bardzo podobał się księżniczce, która również wielkie uczyniła na nim wrażenie. Jakób przybywszy do bram Edymburga, chcąc dać ludowi wyobrażenie zgody, jaka miała panować pomiędzy nim a jego żoną, postanowił odbyć razem z nią wjazd do miasta, wjechać na jednym koniu; lecz że jego rumak nieprzyzwyczajony był do podwójnego ciężaru, nakazał wsiąść po za siebie jednemu dworzaninowi, żeby spróbować jak się to powiedzie. Próba ta dla dworzanina nic korzystnie się skończyła, ponieważ nie śmiał trzymać się króla, i nie miał strzemion, przeto spadł wznak i nadwerężył sobie ramię. Jakóh cieszył się bardzo że tym sposobem przekonał się o swoim rumaku, i widząc że niepodobna by było narażać kobietę na to, co się nie powiodło z mężczyzną, wsiada na łagodnego konia Małgorzaty, i jak pragnął dopełnił wjazdu do Edymburga; że zaś żaden nie zdarzył się wypadek, uważano to za szczęśliwą wróżbę. W istocie, dopóki żył Henryk VII wszystko szło jak najlepiéj, i Jakób korzystał z pokoju aby zagoić rany Szkocji długoletniemi zadane wojnami. Lecz kiedy Henryk VIII wstąpił na tron, i nie chciał Jakubowi wypłacić zapisu jaki ojciec Małgorzaty uczynił swéj córce; łatwo domyśleć się była można, że przyjazne stosunki nie długo trwać będą pomiędzy szwagrami.
Ludwik VII, którego polityka dążyła do zerwania przyjaźni Szkocji z Anglją, jak tylko dowiedział się o nieporozumieniach dwóch królestw, zaczął rozsiewać złoto między doradzców i ulubieńców Jakóba, dając mu do zrozumienia że w chwili kiedy Henryk VIII zagrozi Francji nowym napadem, on nabyłby bez targu, za cenę przez samego Jakóba naznaczoną, pokój ze Szkocją. Jakób nie zobowiązywał się do niczego; musiał jednak mimowolnie porównywać postępowanie swoich sąsiadów i porównanie nie było dla Szwagra korzystnem.
W śród tych nieporozumień nowe odkryło się źródło niezgody pomiędzy dwoma sąsiadami. Jakób, jak to wspomnieliśmy, rozszerzył swoją marynarkę, która składała się z szesnastu wojennych okrętów, oprócz okrętu Wielki Michał, najpiękniejszego jaki kiedy zbudowano. Mimo téj znakomitéj siły, król Portugalski nie chciał dać żadosyć uczynienia pewnemu walecznemu Szkockiemu żeglarzowi, którego statek w roku 1478 Portugalczykowie złupili; że zaś ów żeglarz miał trzech synów będących na dworze, obdarzonych sercem silnem, przeto oni udali się do króla prosząc, aby na wynagrodzenie szkód poniesionych pozwolił im ścigać statki portugalskie. Jakób zezwolił na to; oni uzbroiwszy dwa statki, nazwane Lew i Jenny-Pirren zaczęli krążyć po kanale la Manche pod dowództwem starszego brata, Andrzeja Barton, najdzielniejszego korsarza w owéj epoce.
Okręty portugalskie rzadko ukazywały się na kanale la Manche, i Andrzej Barton nie byłby powetował swoich kosztów, gdyby czasami nie zaczepiał okrętów króla wielkiej Brytanji; Jakób z dobrocią ojcowską zamykał oczy na to zgwałcenie praw. Lecz nic tak postąpił sobie Henryk VIII, i ponieważ sądził że wszelkie uskarżenie się przed Jakóbem byłoby bezskutecznym, postanowił sam sobie sprawiedliwość wymierzyć. Dla tego, kazał uzbroić dwa najmocniejsze wojenne okręty, oddał je pod dowództwo dwóch synów hrabiego Sussex, z których jeden nazywał się Edward Howard a drugi lord Tomasz, i polecił lin ścigać Bartona. Dwaj młodzi ludzie uradowani sposobnością odznaczenia się, wzięli za przewodnika kapitana kupieckiego statku, który dniem pierwéj Barton zrabował, ten powiódł ich w miejsce gdzie Barton krążył ze swojemi dwoma okrętami. Ażeby zwieść Bartona przyjaznem ukazaniem się, przyczepili do masztów gałązkę brzeziny, jakto zwykle czyniły statki kupieckie. Takie statki Barton najlepiéj lubił, chociaż dowiódł kilkakrotnie że się i innych nie lękał; skoro je tylko dostrzegł, popłynął ku nim całym pędem, wołając, aby spuścili flagę. Lecz wtedy okręty zrzuciły oznaki pokoju, i zamiast wierzbowéj gałęzi, ukazała się bandera wielkiej Brytanji z lampartem i liljami, a następnie wystrzały całej artyllerji dwóch okrętów, były odpowiedzią na zbyt śmiałe wyzwanie.
Poznał wtedy Barton że ma do czynienia z inną zwierzyną niż mniemał, że chcąc pochwycić jelenia, obudził lwa; jednakże ta omyłka nie zastraszyła dzielnego myśliwca, i stając śmiało przeciw nieprzyjacielowi, wydawał rozkazy, i zachęcał swoją załogę, jak zwykle, nie tylko słowem ale przykładem, narażając się tak z blizka jak z daleka na strzały nieprzyjaciół, którym łatwo było poznać go po jego pięknéj zbroi z Medjolanij i złotej piszczałce zawieszonéj na szyi. Walka była okropną. Anglicy i Szkoci wiedzieli że walczą na śmierć, że nie mogą się spodziewać przebaczenia; dla tego też obie strony z jednakową trzymały się odwagą, chociaż, dzięki machinie jego wynalazku, (była to ogromna belka która spadała ze szczytu masztu, w chwili ile tylko razy Anglicy chcieli wedrzeć się na pokład), Barton miał wyższość nad Anglikami. Machina ta, tak straszną rozpościerała zgubę na nieprzyjacielskim okręcie, że lord Tomasz Howard, przywołał do siebie wybornego łucznika nazwiskiem Hustler, z hrabstwa York, i rozkazał mu strzelać z łuku do człowieka stojącego na maszcie i nadającego ruch machinie, oraz do każdego ktoby tylko ośmielił się go zastąpić.
Hustler utrzymał swoją sławę; za pierwszym wystrzałem, człowiek stojący na szczycie masztu ugodzony w piersi, rozciągnął ręce, i obalając się na wznak, upadł głową na pokład. Dwóch innych którzy chcieli go zastąpić, tegoż samego doznało losu; następnie kiedy nikt nie chciał zająć tego niebezpiecznego stanowiska, Andrzej Barton sam rzucił się na maszt, aby w ruch wprowadzić machinę.
— Hustler, krzyknął Lord Tomasz na łucznika, teraz celuj jak należy, lub nigdy. Pełna czapka złota lub powróz, wybieraj.
— Milordzie, odpowiedział łucznik, człowiek by chciał jak najlepiéj, lecz na nieszczęście dwie tylko mam strzały, będę się starał wypełnić rozkaz waszej Wysokości i uczynię co będę mógł.
Zaledwie wymówił te słowa, aliści strzała szybka jak błyskawica, świszcząc stępiła się o pancerz Bartona, który nie zważając na to, postępował daléj ku zgubnej machinie, która silną i zręczną dłonią puszczona, jednym razem przygniotła sześciu ludzi na pokładzie okrętu lorda Tomasza.
— Nędzniku, wykrzyknął lord Tomasz, patrz co twoja niezręczność nas kosztuje.
— To nie niezręczność milordzie, odpowiedział Hustler, Wasza wysokość widziałeś jak strzała odbiła się od zbroi, gdyby to była siatka, byłby nią na wylot przeszyty. Lecz jak mówi przysłowie, dobry łucznik nie powinien rozpaczać póki jedna zostaje mu strzała; może ten strzał będzie szczęśliwszy.
Wtedy Hustler wiedząc co go czeka, z wszelką przezornością położył strzałę na łuku, zapewnił się czy jest w samym środku struny, następnie stanąwszy silnie, nieruchomie jak spiżowy posąg, naciągnął łuk i kiedy upatrzył chwilę że Barton wzniósł rękę w górę puścił stronę. Strzała niedojrzma wybiegła i aż do osady uwięzła w boku Bartona.
— Potykajcie się moje dzieci, wołał Barton, jestem raniony, lecz żyję jeszcze. Wypiję szklankę wina i zaraz wyjdę na pokład. Jeżeli bym się opóźnił, raczéj zgińcie a nie poddajcie się.
Walka trwała z równą, zaciętością ze stron obu; co chwila z wnętrza okrętu słyszeć się dawała złota piszczałka Andrzeja Barton, i ile tylko razy usłyszała załoga ten znak przekonywający ją, że dowódzca żyje jeszcze, tyle razy wydawała krzyk straszliwy i odzyskiwała niknącą odwagę. Nakoniec głos piszczałki słabiej i w dłuższych przerwach, dawał się słyszeć nakoniec ucichł zupełnie. Szkoci zrozumieli że nie mają już wodza.
Anglicy po dziesięcio godzinnéj walce, zabrali statek nazwiskiem Lew, i znaleźli Andrzeja Barton, rozciągniętego w swojéj kajucie, bez życia, i z piszczałką w ustach, aby nie stracił ostatniego nawet oddechu.
Jakób, umiejący oceniać walecznych, tak mocno uczuł śmierć Bartona, że posłał do Henryka żądając zadosyć uczynienia. Lecz Henryk III odpowiedział, że dziwi się dla czego jego kuzyn Jakób tak zajął się śmiercią Hartona, prostego korsarza, jak gdyby on był dowódzcą jego marynarki królewskiéj. Nie było co na to powiedzieć, bo w istocie to było prawdą. Jakób udał że poprzestaje na tej odpowiedzi oczekując tylko stosownéj sposobności;, która wkrótce się nasunęła.
Pod panowaniem Henryka VII pewien urzędnik domu Jakóba, nazwiskiem Sir Robert Ker de Fairsherst, wysłany został przez króla, którego był ulubieńcem, jako lord strażnik na granice państwa. Surowość jaką rozwinął, zaraz po swojęm mianowaniu uczyniła go nienawistnym ludom na wpółdzikim, nad któremi ją wywierał, i trzech ludzi z hrabstw pogranicznych Anglji, postanowiło zamordować go. Ponieważ zamiar ten wykonano w czasie rozejmu, kiedy żadne usprawiedliwienie miejsca mieć nie mogło, przeto Jakób wymagał od Henryka VII aby trzéj mordercy, nazwiskiem Héron bękart, bo był bratem naturalnym Sir Hérona de Ford, drugi Starhed, trzeci Lilburn, wydani byli w jego ręce, aby z niemi podług woli postąpił. Henryk wydał natychmiast rozkaz dowódzcom pogranicznym angielskim, aby ujęto trzech morderców i odprowadzono do Edymburga. Jednego tylko Lilburna zdołano ująć; Starhed uciekł do Auglji, gdzie syn zamordowanego Roherta i dwóch jego przyjaciół ścigali go, a dogoniwszy, zabili sztyletami, ucięli głowę, którą jeden z nich przywiązał do łęku siodła i przywiózł do Edymburga, tam blizko rok na żelezcu włóczni była wystawioną. Héron bękart ścigany przez żołnierzy, schronił się do kościoła w którym właśnie umarły leżał. Ponieważ nikt nie pilnował trupa, on zaniósł go do zakrystji, ukrył w szafie, a sam się w trumnie położył. Żołnierze wszedłszy do kościoła nie znaleźli go. Kiedy nadeszła godzina pogrzebu, krewni umarłego zgromadzili się; kapłan odmówił mszę Swiętą, Héron wysłuchał jéj jak najciszéj; nareszcie wyniesiono go z kościoła, przeprowadzono przez całą wieś z księżmi i processją. Gdy go już przyniesiono do dołu, i zdjęto sukno z trumny aby przybić wieko, Héron nagle się podniósł, przeskoczył dół, roztrącił otaczających, i przeskoczył mur cmentarza, wpław przebył rzeczkę, dopadł konia pasącego się na łące, uciekł w góry i zniknął.
Henryk VII nie chcąc naruszać dobrych stosunków z Jakóbem, kazał ująć Hérona Ford, zamiast Hérona bękarta i odesłał go Jakubowi, ten kazał go wziąść i przez sześć lat karał za winę, któréj nie popełnił.
Przy wstąpieniu na tron Henryka VIII, żona Heron’a de Ford, która była najpiękniejszą z Angielskich kobiet, rzuciła się do stóp króla, prosząc o wstawienie się so szwagra aby uwolnił jéj męża. Henryk VIII napisał do Jakóba: lecz ten tyle tylko odpowiedział: głowa za głowę, chcąc przez to powiedzieć że wtedy uwolni Heron’a de Ford, kiedy mu przyszłe Herona bękarta, Henryk nie mógł tego dopełnić; bo chociaż Heron nieprawy ukazywał się kiedy niekiedy w Szkocji, lecz natychmiast cofał się w góry, gdzie go nikt nic chciał ścigać.
W tym stanie były rzeczy, kiedy Jakób IV, odebrał poselstwo z Francji. Ludwik VII, dowiedziawszy się, że Henryk zamierzył wylądować w Calais, przypominał Jakóbowi święty i starodawny związek łączący oddawna dwa królestwa.
Ze swojéj strony Anna Bretańska, najpiękniejsza owego czasu księżniczka, napisała własnoręcznie do Jakóba, przysłała mu kosztowny pierścień, upoważniając go do przybrania tytułu jéj rycerza i prosząc żeby dla jéj miłości trzy tylko mile wkroczył w granice Anglji.
Jakób lubił nadzwyczajne wypadki. Poselstwo skłaniało go do wojny, o której myślał oddawna, korzystał więc z chwili kiedy Henryk był we Francji i oblegał Thérouanne, uwiadomił go przez herolda o krokach nieprzyjacielskich i mimo przeciwnego zdania swoich poradzców postanowił sam wkroczyć w granice Anglji.
Wojna ta wszystkim zdawała się nie tylko błędem, ale nawet szaleństwem. Parlament naprzód opierał się temu zamiarowi; lecz kiedy Jakób nalegał, parlament uległ i król wskazał swoim baronom 15 Sierpnia zebrać się na równinie Borough-Moor, gdzie zwykle zgromadzały się Szkockie zastępy.
Nigdy nie rozpoczęto wojny pod smutniejszą wieszczbą, lecz Jakób równie pogardzał wróżbą, jak radą swoich przyjaciół.Przez kilka nocy słyszano głos wychodzący z krzyża Edymburgskiego, lubo nikogo widać nie było, który wzywał króla i znakomitych panów stanąć w przeciągu czterdziestu dni przed sądem Boga. Król niechcąc tym doniesieniom wierzyć, sam chciał w nocy zbliżyć się do krzyża, aby usłyszeć to nadzwyczajne wezwanie. Powiedziano mu, że nie potrzebuje przybliżać się, że dosyć jest gdy o północy otworzy okno, aby usłyszeć to czemu wierzyć nie chce.W istocie, tego samego wieczora, o tejże godzinie, Jakób otworzył okno i chociaż było ćwierć mili z zamku do krzyża Edymburgskiego, król jednego niestracił wyrazu, tak głos był mocny i nadzwyczajny.
Nie dosyć jeszcze: pewnego dnia kiedy słuchał mszy w kościele Linlithgów, starzec olbrzymiéj postawy, odziany długą niebieską suknią, przepasany wpół, mając sandały na nogach i długie złote włosy spadające na ramiona, ukazał się nagle z zaołtarza i postępując krokiem poważnym i uroczystym do króla, »Jakóbie rzekł: jestem Śty Jan Ewangelista, przychodzę w imieniu Panny Marji, która ci sprzyja łaskawie, ostrzedz cię, abyś nie przedsiębrał wojny, którą zamierzasz, albowiem ani ty, ani żaden z twoich panów nie powróci z niéj. Ona kazała mi jeszcze powiedzieć ci, że za nadto lubisz towarzystwo kokiet, i że z nich spłynie na cię hańba i upadek.«.
Zaledwie wymówił te wyrazy, znikł nagle i wielu utrzymywało, że rozproszył się jak mgła, i że to było prawdziwe Niebios zjawienie.
Królowa Małgorzata czyniła wszystko co mogła, aby odwrócić męża od nieszczęsnego zamiaru. Lecz upór główną był cechą charakteru Stuartów, a Jakób posiadał go w całéj rozciągłości. Wynikło z tego, że gdy wojsko zebrało się w oznaczonym czasie, wyruszył nagle z trzydziestą tysięcy ludzi i 22 Sierpnia 1513 r. przebył granicę Anglji w bliskości zamku Twisell.
Pierwsze powodzenia zdawały się niszczyć całą wieszczbę: wziął bowiem bez wystrzału Norhamwark, i zamek Ford. W braku nieprzyjaciół, czekała go nieprzyjaciółka, któréj się wcale niespodziewał: była to małżonka Herona de Ford.
Wyszła na przeciw Jakóba, podając mu klucze zamku, i niewspominając o swoim mężu, który ciągle był jeńcem w Edymburgu, prosiła go: aby się zatrzymał u niéj, aby miała ten zaszczyt, przyjąć pod swoim dachem króla, będącego najwaleczniejszym z rycerzy. Hrabina była piękna, jéj głos miły i pociągający, zaproszenie pełne słodkich nadziei. Jakób zapomniał przestrogi Śgo Jana i zamiast posuwać się w głąb Anglji, pozostał przy nowéj Armidzie. W tym czasie, hrabia Surrey, za którego radą poszła uwodzicielka, zbierał wojsko i pospieszał z synem swoim lordem Tomaszem Howard, wielkim admirałem, tym samym który zabrał okręt Bartona. Jakób, dowiedziawszy się o jego zbliżeniu, wyruszył przeciwko niemu i zatrzymał się na wzgórzu Flodden, które zdawało mu się wybornem stanowiskiem wojennem.
Hrabia Surrey będący wybornym żołnierzem, lękał się tylko żeby mu Szkoci nieuszli. Postąpiwszy aż ku Wooler był tylko o pięć lub sześć mil od nieprzyjaciela! Rozkazał wtedy szukać przewodnika, któryby za dobrą nagrodę mógł poprowadzić wojsko angielskie w góry, tak aby Szkotom tył wziąć było można. W godzinę po ogłoszeniu tego żądania stawił się przewodnik.
Był to rycerz na pięknym koniu, cały w zbroi i ze spuszczoną przyłbicą. Kiedy stanął przed hrabią Surrey, zsiadł z konia, przykląkł na jedno kolano i ofiarował się za przewodnika w góry dobrze mu znane, byleby tylko hrabia przebaczył mu występek, którego się dopuścił. Hrabia Surrey odpowiedział, że byle nie szło o zdradę przeciwko królowi Angielskiemu, ani o obrazę kobiety, czego jako wierny sługa i rycerz przebaczyć by niemógł, rycerz nieznany może zaufać jego słowu.
— Broń Boże! odpowiedział nieznajomy. Tylko pomogłem do zabicia jednego Szkota.
— Jeżeli to tylko, odpowiedział Surrey, podnieś przyłbicę; bo przy Boskiéj pomocy za trzy dni każdy z nas będzie sobie miał do wyrzucenia więcéj podobnych zbrodni.
Rycerz podniósł przyłbicę, i poznano w nim Hérona bękarta.
Zdarzenie to, było dla Anglików nader szczęśliwem. Héron, jako wygnaniec, od lat dziesięciu mieszkając w górach znał najmniejsze zakręty; i tego samego wieczoru poprowadził wojsko angielskie drogami nieznanemi i pewnémi, tak, że nazajutrz dnia 9 Września 1513 Jakób IV, ujrzał wojsko uszykowane w linji bojowéj po zasobą, wojsko, którego się spodziewał dopiero przybycia.
Król po poruszeniu w nocy dokonanem, zrozumiał natychmiast, że miał do czynienia z przeciwnikiem znającym lepiéj niż on drogi w kraju, do którego się zapędził i który, przy téj pomocy mógł go uprzedzić dwoma dniami w Szkocji i wszystko ogniem i mieczem zniszczyć. Rozkazał więc iść przeciwko Anglikom, chociaż to poruszenie, zniewalając go do opuszczenia pewnego stanowiska, zagrażało niepowodzeniem.
Zaledwie usłyszano rozkaz stoczenia bitwy, Szkoci podług zwyczaju zapalili swoje mieszkania, nagle wzniósł się ogromny płomień, którym wiatr pomiatając pędził naprzód dym i pokrywał całą przestrzeń oddzielającą dwa wojska. Wtedy przyszła myśl królowi Jakubowi, korzystać z tego dymu, aby napaść niespodziewanie na Anglików, wskazał więc lordowi Home, który lewem skrzydłem dowodził postępować i śmiało uderzyć. Szczególniejszym wypadkiem taż sama myśl przyszła lordowi Surrey, który wydał rozkaz swojemu synowi Edmundowi Howard, dowodzącemu prawem skrzydłem iść przeciw Szkołom; tak więc, niewiedząc otém, nie widząc się dwa wojska starły się nagle jak dwa mury żelazne. Starcie było okropne, lord Home i jego górale znieśli pierwsze szeregi angielskie, i kiedy dym się rozproszył, już chorągiew Sir Edmunda wzięto, on sam strącony z konia, w ciężkiéj zbroi, w największem był niebezpieczeństwie, gdyby Heron ze swojemi towarzyszami nie był mu przyszedł na pomoc. Widząc to Dacre dowodzący jazdą, uderzył tak szczęśliwie na Szkotów, że dostał się wpośród ich szeregów; wówczas to napadnięci z jednéj strony przez Herona, z drugiéj przez Dacr’a, a środkiem parci przez Edmunda, który pałał żądzą pomsty za pierwsze swoje niepowodzenie, zmuszeni byli do odwrotu.
W tym samym czasie lord Tomasz Surrey dowodzący drugim korpusem prawego skrzydła Anglików, uderzył na drugą kolumnę Szkocką, dowodzoną przez Crawford’a i Montros’a, niesłychanem szczęściem przy pierwszem spotkaniu zabił obu tych wodzów; żołnierze zaś bez dowódców zaczęli się mieszać i cofać; wkrótce wszystko zmieniło się w rozsypkę.
Gdy się to działo na lewem skrzydle i w środku, oddział górali dowodzonych przez hrabiów Lennor i Argyle tak został zasypany gradem strzał łuczników angielskich, że postanowił wysadzić ich ze stanowiska i wolał raczéj iść naprzeciw niebezpieczeństwu niż go oczekiwać; zeszli więc ze szczytu pagórka, mimo napomnień ambassadora francuzkiego La Mothe, który stał w ich szeregach z orężem w ręku, i który widząc, że ich wstrzymać nie zdoła, sam udał się za nimi. Lecz zaledwie zeszli na dół, ze skrzydła napadnięci przez żołnierzy hrabiego Chester, a z tyłu przez wojsko hrabiego Lancaster, zostali porąbani w sztuki i zupełnie zniszczeni.
Pozostała jeszcze kolumna lewego środka, w któréj król z siadłszy z konia, otoczony wyborem żołnierstwa, jak on od stóp do głów uzbrojonego, tak że strzały zupełnie szkodzić im nie mogły, postępowała naprzód niszcząc wszystko cokolwiek opór im stawiło. Przybywszy do stóp wzgórza, starli się z wojskiem hrabiego Surrey, wcisnęli w środek, jak żelezce proporca na długość podwójną drzewca jego sztandaru. Że zaś wtedy Bothwell prowadził wojsko w odwodzie stojące, król sądził, że bitwa już wygrana, kiedy Stanley, który tylko co zniszczył górali, widząc że walka w połowie dopiero skończona, rzucił się na kolumnę królewską i napadł ją z boku, lord zaś Tomasz, który rozproszył kolumnę Crawford’a i Montros’a uderzył z przeciwnéj strony. W téj chwili dano znać lordowi Home, również ze trzech stron atakowanemu, o niebezpieczeństwie króla i potrzebie pomocy; na co on odpowiedział, że każdy dzisiaj maco myśleć osobie, aby miał się drugimi zajmować.
Pawda że Bothwell przybył ze swoim zastępem, lecz że była nie liczny nie mógł wybawić króla, tylko stojąc około niego, liczbę jego obrońców powiększył. Straszna powstała walka w miejscu, w którym był Jakób i jego szlachta, która zrobiwszy koło, ani w tył, ani naprzód jednego ni postępowała kroku, lecz z cudowną walczyła odwagą i poświęceniem. Hrabia Surrey widząc nakoniec że nic niepodoła temu niezwyciężonemu oddziałowi, przywołał oddział Anglików uzbrojonych hallebardami, których drzewce dłuższe było niż włócznie Szkotów i tym sposobem mogli niemi godzić na nieprzyjaciół nie lękając się straty. Tak zwolna wyniszczyli ten kwiat rycerzy, którzy woleli zginąć niż odstąpić króla. Jakób sam ugodzony dwoma strzałami i pchnięty żelezcem hallebardy padł nie żywy; a ponieważ to stało się w chwili zapadającego mroku, nikt niespostrzegł że król zginął; walczono więc do ostatniéj chwili i wtedy dopiero Szkoci cofać się zaczęli, kiedy ich tylko kilkaset pozostało. Zostawili na placu ciało króla, dwóch biskupów, dwóch opatów, dwunastu hrabiów, trzynastu lordów i pięciu starszych synów parów. Liczbę zaś poległéj zwyczajnéj szlachty trudno oznaczyć.
Ponieważ król Jakób poległ w gronie padających wokoło niego rycerzy, przeto długo Szkoci nie wierzyli że zginął w boju: utrzymywali że opuścił swoje królestwo i przedsięwziął długą pielgrzymkę, którą ślubował w młodości. Drudzy upewniali, że w chwili, kiedy noc zapadała, czterech rycerzy olbrzymiéj postaci, na czarnych koniach, czarnemi pokryci zbrojami, mając na końcach włóczni garść startéj słomy, aby łatwiéj poznać się mogli w tłumie, nagle ukazało się na polu bitwy, wsadzili oni króla na piątego czarnego konia i uprowadzili ze sobą, a następnie przebyli wpław rzekę Tweed; wieść ta tak się rozszerzyła, że dwadzieścia lat przeszło oczekiwano napróżno w Szkocji powrotu króla Jakóba.
»Rzecz się tak ma, mówi Walter-Scott, ciało znalezione było na polu bitwy, przez lorda Dacre, który je sprowadził do Berwick, tam ukazał hrabiemu Surrey i oba bardzo dobrze znali Jakoba, aby się mogli pomylić; prócz tego, poznali je również Sir William Scott i sir John Fordman, którzy oblali je łzami.«
»To nieszczęśliwe zwłoki, dodaje, doznały dziwacznego i oburzającego losu: nie tylko nie odebrały przyzwoitego obrzędu, ale nadto nie były pogrzebionemi; bo papież, który w ów czas sprzymierzony był z Anglją przeciwko Francji, rzucił na Jakuba klątwę, tak, że żaden ksiądz nieśmiał mu ostatniéj oddać przysługi, a więc zwłoki jednego z najpotężniejszych królów chrześcjaństwa zostały nabalsamowane i odesłane do klasztoru w Shenn, w hrabstwie Surrey, i tam pozostały aż do czasów reformacji; w któréj to epoce hrabstwo przeszło w ręce księcia de Suffolk. Od owéj chwili trumna ołowiana przerzucana była z jednego miejsca w drugie, jak stary sprzęt niepotrzebny; tak że historyk Stowe powiada: że w roku 1580 widział ją w składzie, pomiędzy spruchniałemi deskami i innemi nieczystościami; wówczas to, przytacza on, kilku bezczynnych rzemieślników bawiło się odcięciem mu głowy; a jakiś Lancelot Yong, szklarz królowéj Elżbiety, dla przyjemnéj woni, jaką wydawała nabalsamowana głowa, wziął ją do domu, i miał przez sześć miesięcy; potem darował ją zakrystjanowi kościoła Świętego Michała w Wood-street; i ten sprzykrzywszy ją sobie, rzucił w zwyczajną kostnicę.“
Tak zakończył dni Jakób IV, wpośród żalu i rozpaczy całéj Szkocji; albowiem od czasów Roberta Brus’a, żaden monarcha nie cieszył się większem przywiązaniem ludu.
Pozostawił on syna mającego lat dwa.




ROZDZIAŁ V.

Kiedy wiadomość o porażce pod Flodden doszła do Edymburga, natychmiast zastępcy urzędników, którzy towarzyszyli królowi i prawie wszyscy wyginęli, zajęli się obroną miasta, pewni będąc z doświadczenia że prowincje same się bronić potrafią. W skutku tego, wydali proklamację godną uwagi dla swojéj prostoty i starożytności. O to jest:
»Zważywszy, że odebraliśmy wiadomość, jeszcze nie pewną prawda, o nieszczęściach króla i jego wojska, zalecamy i wrazić potrzeby rozkazujemy wszystkim mieszkańcom, zaopatrzyć się w broń i zgromadzić się na pierwszy znak dzwonu, do odparcia każdego nieprzyjaciela, któryby chciał wejść do naszego miasta. Zabraniamy zarazem kobietom, dzieciom i włóczęgom, znajdować się na ulicy, wydawać krzyki i żale; jednocześnie prosimy wszystkie uczciwe kobiety aby się udały do kościołów, i tam modliły się za króla, naszych krewnych i przyjaciół, znajdujących się w jego wojsku.«
Wiadomość o poczynionych przygotowaniach, doszła do hrabiego Surrey, który będąc roztropnym wodzem, wyćwiczonym w szkole doświadczenia, przekonanym że z największych wojsk garstki tylko niedobitków powracały ze Szkocji, zatrzymał się w pochodzie, i zamiast dalszego korzystania z odniesionych powodzeń, mimo wszelkich oczekiwań, okazał się gotowym do zawarcia układów z zwyciężonymi. Zdaje się prócz tego bardzo podobnem do prawdy, że Małgorzata wdowa po Jakóbie, i siostra Henryka VIII, silnie przyczyniła się do téj łagodności Surrej’a. Cokolwiek bądź, to pewna że dach zgody zstąpił pomiędzy zwaśnionych i dwa narody sąsiednie w przyjaznym zostały związku jak przed bitwą.
Małgorzata została rejentką państwa i opiekunką małoletniego króla, który, jakeśmy powiedzieli, miał tylko dwa lata. Lecz zaledwie została panią swoich czynności, zamieszała wkrótce drogo okupioną spokojność. Będąc młodą i piękną, pokochała młodego i pięknego rycerza, i zaślubiła go z takim pośpiechem, że to stało się szkodliwem tak jéj sławie jak Szkocji. Ten szczęśliwy młodzieniec nazywał się hrabia Angus i był wnukiem starego Douglas’a Grzechotki, którego dwaj synowie zginęli pod Flodden, i który sam wkrótce po téj porażce umarł, zostawiając swojemu potomkowi znakomite imię i największy majątek w całéj Szkocji.
Wybór ten obudził zawiść w wielu panach, mianowicie w hrabi Arran, naczelniku wielkiéj rodziny Hamiltonów. Jak zwykle się dzieje w podobnych zdarzeniach, cała szlachta szkocka téj lub owéj chwyciła się strony; jedni stanęli pod znakami Hamiltona, drudzy pod znakami Douglasów. Trzy albo cztery lata rozmaitych przemian losu, w których królowa Małgorzat zrzekała się lub napowrót przyjmowała rejencję, odjeżdżała do Anglji lub wracała do Szkocji, tak zwiększyły nienawiść, że ta stała się śmiertelną i kiedy 20 Kwietnia 1520 r. dwie rodziny razem zebrały się przy otwarciu parlamentu, wszyscy krwawą przepowiadali walkę. W istocie, togo samego dnia, dwa stronnictwa starły się z bronią w ręku, i Hamiltonowie tak byli porażeni przez swoich nieprzyjaciół, że prawie zupełnie zniknęli z miasta; to zdarzenie nazwano wymieceniem ulic. Małżeństwo królowéj z Angusem nie było szczęśliwem; otrzymawszy od papieża bullę upoważniającą rozwód, kazała go podpisać mężowi, który tym sposobem utracił wszystkie prawa do rejencji, stając się w niejakim względzie obcym dla królowéj. Objęła więc na nowo władzę i pierwszym jéj czynem było zbliżenie się do Hamiltonów; wszyscy nawet mniemali że nie zadługo odzyskają zupełnie utraconą łaskę, kiedy powtórny błąd zawikłał znowu Małgorzatę w kłopot, z którego tylko się uwolniła, okrywając ją nową utraty powagi. Małgorzata zaślubiła Henryka Stewart, drugiego syna lorda Ewandalf, człowieka młodego, bez wziętości a nawet bez stanu. Angus korzystał z tego wypadku i na nowo przywłaszczając sobie rejencję państwa, któréj mu nikt nie zaprzeczał, odebrał królowéj matce młodego króla, i sam zajął się jego wychowaniem i opieką.
Jakób V w dziesiątym roku życia oddzielony od matki, w wieku, w którym dosyć już miał poznania aby zachować pierwsze uczucie i pierwsze wrażenia, nienawidził Angusa, i bolał w teraźniejszym swojem położeniu. W miarę wieku, uczucia te nowéj nabierały siły, tak że w czternastym roku, dozór ten, który był raczej niewolą, stał mu się nieznośnym. Z resztą Angus wykształcił króla na najlepszego rycerza, jaki kiedykolwiek znajdował się w Szkocji; posiadał dosyć nauki i celował we wszystkich ćwiczeniach ciała, w których wielkie miał upodobanie: był zręcznym w strzelaniu z łuku i robieniu bronią, ognistym na łowach, i równie dzielnym jezdzcem jak ojciec, który nigdy do wsiadania nie używał strzemion. i jeździł tylko galopem.
Ponieważ wiedziano o usposobieniu młodego króla względem Douglasa, dwa razy nieprzyjaciele tegoż usiłowali wyrwać Jakuba z jego rąk; raz lord Buccleuch, który został obwiniony o zdradę stanu, a drugi raz Lennox, który postradał życie; po tych dwóch zwycięztwach, władza hrabiego Angus tak się utrwaliła: że nikt nie śmiał walczyć przeciw niemu, młody więc król został opuszczony i pozostawiony sam sobie; posiadając charakter awanturniczy i silne postanowienie, nie rozpaczał wcale, sądząc że już jest w wieku kiedy sam sobie radzić jest zdolny. Doszedłszy lał piętnastu powziął myśl i natychmiast zajął się przygotowaniami do wykonania jéj.
Przy pierwszych odwiedzinach matki, które dwa razy na rok odbierał, prosił jéj, nie mówiąc nic więcéj, o pozwolenie zamku Stirling, aby w nim umieściła dowódzcę znanego z wierności i męztwa zaufanego, któryby go wpuścił kiedykolwiek on tam przybędzie. Małgorzata pragnąc więcéj niż kto bądź żeby Jakób jak najprędzéj wolność odzyskał, przyrzekła czego żądał i za powrotem do Edymburga natychmiast wykonała przyrzeczenie.
Jakób poznawszy przez lat pięć dozoru ostrożność Douglasów, zaczął się powoli zbliżać do hrabiego Angus, ich naczelnika, niby powziąwszy postanowienie że lepiéj żyć w zgodzie niż w nieporozumieniu ze swojemi strażnikami. Ci jednak lubo zadowoleni tem nawróceniem się młodego króla, jednakże zwykłéj nie zaniedbywali pilności: owszem obawiając się aby ta przyjaźń nie ukrywała zdrady, ustanowili przy nim straż ze stu ludzi złożoną, pod dowództwem jednego ze swoich wiernych, którego mogli bydź tym pewniejsi, że należał do ich rodziny, nazywał się Parkhead Douglas; straż ta niby honorowa miała istotnie czuwać nad królewiczem, i nic odstępować go ani w zamku, ani w podróży. Oprócz téj straży, Angus, brat jego i wuj nieoddalali się nigdy razem z Falkland, mięszkania królewskiego położonego wśród lasów i bagien, gdzie Jakób mógł do woli zajmować się strzelaniem do celu i łowami z sokołem, zawsze jednak pod okiem jednego z dwóch braci albo wuja, lub na ostatek Parkhead’a i jego stu ludzi.
Zdarzyło się, przez szczególny zbieg okoliczności, że hrabia, Angus opuściwszy dwór udał się do Lothion dla załatwienia sprawy nie cierpiącéj zwłoki, Archibald Douglas pojechał do Dundée aby się obaczyć z kochanką, a Jerzy Douglas udał się do St-André dla odebrania podatków; król więc pozostał sam w zamku Falkland ze strażnikiem! Parkhead. Jakób sądził że to jest przyjazna pora, i przywoławszy swojego strażnika prosił go, aby kazał na jutro przygotować łowy z gończemi.
Parkhead nie domyślając się niczego, wydał stosowne polecenia; około dziewiątéj godziny wrócił po nowe rozkazy króla, którego zastał już w łóżku: prosił aby go o świcie obudził, co Parkhead przyrzekł i oddalił się.
Zaledwie drzwi zamknięto, Jakób, słysząc oddalające się stąpania straży, przywołał z cicha Johna, swego zaufanego pazia, śpiącego w sąsiednim pokoju, który sadząc że król już spać się położył, wszedł na wpół rozebrany.
— Johnie czy ty mię kochasz?
— Więcéj niż moich braci i matkę.
— Czy chcesz uczynić mi przysługę?
— Nawet z narażeniem życia.
— Słuchaj — John się przybliżył. — Zejdź do stajni, powiedz mastalerzowi Dick, aby ci oddał paczkę, którą ma dla mnie, i każ mu czekać nas w Czarnych Zaroślach z trzema osiodłanemi końmi; nadewszystko zaleć mu, aby wychodząc drzwi stajni zostawił otwarte.
John pojął natychmiast o co rzecz chodzi, i rzucając się na kolana przed księciem, uściskał jego rękę; następnie schodami służących poszedł do stajen. Dick, z którym Jakób umówił się, przekupiony już od miesiąca, oddał Johnowi dwa zupełne ubrania służących, i osiodławszy trzy konie, wsiadł na jednego, powiedział straże że jedzie na stanowisko o półtry mili, aby konie nie były bardzo zmęczone, i prosił aby dwom jego kolegom, którzy za nim się udadzą, wskazał drogę, którą się udał.
Tymczasem książę i John przebrali się, zeszli schodami służby i nikt na nich nie zwrócił uwagi; kiedy przyszli do bramy żołnierz na straży zamiast bronić im przejścia, wskazał im drogę którą Dick się udał, i obadwa poszli bez najmniejszego wypadku. O ćwierć mili od zamku zastali czekającego ich Dicka. Wskoczyli zaraz na koń, i w trzech godzinach przeszło pięć mil zrobiwszy, o świcie stanęli na moście Stirling. Jak tylko go przeszli, Jakób natychmiast dał się poznać, i rozkazał aby bramy za nim zamknięto. Udał się następnie do zamku, gdzie rządca przyjął go z wielką radością. Jakób zmęczony, rzucił się na łoże, jednak mimo utrudzenia nie usnął dopóty, dopóki im pod głowę nie położono wszystkich kluczy fortecy, tak się lękał wpaść w ręce Douglasów.
W godzinę po wyjeżdzie króla, Jerzy Douglas powrócił z St.-Andre i zapytał się czy nic zaszło co nowego w jego nieobecności.
Ponieważ nikt nie wiedział o ucieczce Jakóba, odpowiedziano mu, że król śpi zapewne i że jutro bardzo rano ma na łowy wyjechać; Douglas spokojny udał się do swojéj komnaty, położył w łóżku i strudzony w krotce zasnął.
Jeszcze się nic obudził, kiedy nazajutrz posłyszał kołatanie do drzwi.
— Kto tam? zapytał Douglas.
— Piotr Cramichael, wójt z Albernethy, odrzekł pukający.
— Czego chcesz?
— A czy wiecie gdzie król jest teraz?
— W swoim pokoju, śpi zapewne.
— Mylicie się; bo go téj nocy spotkałem na drodze do Stirling, poznałem go przy świetle księżyca.
Jerzy Douglas wyskoczył z łóżka, i pobiegł nieubrany do pokoju króla; na próżno kołatał i wołał, nikt się nie odzywał wcale; nakoniec zniecierpliwiony wyparł drzwi nogą. Łóżko było próżne i pokój pusty.
Douglas zszedł na dół wołając: Zdrada! zdrada! król uszedł. Natychmiast wysłał posłańca do hrabiego Angus, a sam wsiadłszy na konia i zebrawszy ile mógł zbrojnych wyruszył w pogoń. Douglas i jego towarzysze biegnąc drogą do Stirling, napotkali herolda który ich czekał, i spostrzegłszy, uwiadomił przy odgłosie trąby że ktokolwiek z imienia Douglas’ów poważy się zbliżyć do zamku Stirling będzie uważany za zdrajcę i jako taki ukarany. Jerzy Douglas mimo tego ogłoszenia chciał postępować daléj, lecz w téj chwili przybył hrabia, Angus, który jako głowa rodziny objąwszy dowództwo nad wojskiem, cofnął się do Linlithgow.
Król, dla usprawiedliwienia swojego postępku, zwoławszy do siebie nieprzyjaciół Douglas’ów i zapewniwszy każdemu z nich przynależny stopień, jakiego od dawna pozbawieni byli, otworzył parlament, i oskarżył swoich stróżów o zdradę, mówiąc że dopóki znajdował się pod ich opieką nigdy nie był pewnym swojego życia. W skutek tego, hrabia Angus był osądzony jako winny zdrady kraju, i wraz z całą swoją rodziną na wygnanie skazany. Król tak niecierpiał samego Douglasów nazwiska, że nie uwolnił od tego wyroku nawet Archibalda Douglasa de Kilspindje, do którego przez czas swojéj niewoli zdawał się mieć wielkie przywiązanie i którego dla zręczności, odwagi i siły, nazywał swoim Graysteil’em, imieniem bohatera dawnéj ballady, który też same posiadał przymioty.
Archibald został równie jak inny wygnany; lecz kiedy po kilku latach pobytu w Anglji, zaczął tęsknić do rodzinnego kraju, postanowił, cokolwiek by się przytrafić miało, powrócić do Szkocji, przedstawić się królowi, r nadziei że Jakób przypomni sobie dawną dla niego przychylność. Przebrany, przebył granice; lecz zbliżywszy się do Edymburg’a przywdział ubiór właściwy, w którym król przywykł go widywać, wziął tylko pod suknię koszulę z kółek stalowych aby się zabezpieczyć od uderzenia sztyletem. Obawiał się bowiem, aby przed widzeniem się z królem, nie napotkał go który z jego nieprzyjaciół, a poznawszy, nie zamordował wiedząc że wyjęty z pod opieki prawa. Pewnego dnia, kiedy król polował w Stirling’skim zwierzyńcu usiadł przy drodze, którą król miał przejeżdżać, i czekał go. Około wieczora Jakób powracał, i jak tylko dojrzał starca zawołał: otóż mój Graysteil Archibald de Kilspindie. Ale to było tylko całe wspomnienie jakie otrzymał biedny tułacz. Douglas widząc przybliżającego się króla, powstał. Jakób postrzegłszy to puścił konia całym pędem. Archibald mimo swojego wieku, będąc jeszcze silnym, biegł tak prędko za królem, że razem z nim przybył do zamku, gdzie wycieńczony upadł na progu; Jakób z koniem przeskoczył przez ciało starca, i wjechał do przedsionka, nie zważając zupełnie na niego. Wtedy Douglas czując zupełną sił utratę, prosił o kilka kropel wina, którego nikt podać mu nie śmiał, ponieważ tak znano nienawiść króla do rodziny Douglas’ów.
W rok potem stary wojownik umarł z boleści że ujrzał znowu swoją ojczyznę, a nie znalazł w niéj swojego króla.
Jakób tę surowość charakteru posuwał często aż do okrucieństwa. ale wszystko dla zbiegów granicznych, okazywał się bez litości; wiele lordów i hrabiów uwięziono, naczelników stracono i granica po raz pierwszy z rozboju do takiego stanu spokojności przywiedzioną została, że mówiono, iż od objazdu granic królestwa przez Jakóba, krzaki same mogły bydła pilnować.




ROZDZIAŁ VI.

Po uspokojeniu kraju, Jakób mógł oddać się ulubionéj swojéj zabawie, biegania po kraju przebrany; w czem naśladował go Henryk IV, który z nim wielkie miał podobieństwo. Dla tego też kroniki Szkockie, dostarczają anegdotek mniéj lub więcej wątpliwych, które wszystkie, z tego zamiłowania w przebieraniu się wypłynęły, a między niemi przytaczają tę, która szczególnym trafem doszła aż do nas wraz z odpowiedzią wieśniaka; ten na zebranie myśliwskie, przyjechał oklep za Bearneńczykiem. »Na słowo, rzekł albo ja albo waćpan jesteś królem, bo tylko my dwaj mamy czapki na głowach«.
Jakób V w swoich wycieczkach miał zwyczaj przybierać nazwisko, tylko od jego najbliższych znane i wtedy kazał się nazywać dzierżawcą z Ballengiech[1].
Pewnego dnia kiedy był na łowach z psami, i kiedy z gronem swoich towarzyszy znaczną ilość ubił dzików, jeleni i sarn, sam powrócił do Stirling, a zwierzynę kazał przywieść do kuchni zamkowéj, aby z niej zaraz wieczerzę sporządzić. Nieszczęściem wozy obciążone ubitą zwierzyną, musiały przechodzić przez ziemię Buchanan, któréj właściciel, mając mnóstwo gości w większym był kłopocie niż król Jakób, nie wiedząc co dać zaproszonym. Postrzegłszy ten piękny łup przesuwający się przed oknem, Buchanan sądził że samo niebo zsyła mu tę piękną zdobycz, aby go wywieść z przykrego położenia, wybiegł więc wraz ze swojemi gośćmi i zastąpił drogę dojeżdżaczom. Biedni ludzie nadaremnie mu mówili, że ta zwierzyna należy do króla Jakóba, Buchanan odpowiedział: że jeżeli Jakób jest królem Szkocji, on jest królem w Kippen. Ze zaś Kippen było okręgiem, w którym był jego zamek, nie było co na to odpowiedzieć. Słudzy widząc że wszelki opór byłby nadaremnym, postanowili odjechać zwierzyny i wrócili jak najprędzéj do Stirling z uwiadomieniem króla o niespodziewanym wypadku, który go pozbawił wieczerzy.
Jakób, któremu jakby na nieszczęście dzisiaj bardzo jeść się chciało, widząc ze przez zabranie zwierzyny nie szczególniéj wieczerzałby w Stirling, kazał przyprowadzić sobie konia i wsiadłszy nań, prosił pozostałych aby spożyli wieczerzę jaka będzie a sam udą się prosto, do zamku Buchanan’a, dokąd przybył właśnie w chwili kiedy siadano do stołu. Ze zaś Buchanan nie lubił bydź niepokojonym w godzinach obiadowych, przeto Jakób zastał przy bramie górala z miną odrażającą, z siekierą na ramieniu, który mu wzbronił wejścia. Jakób prosił go, nie żeby przestąpił polecenie mu dane i wpuścił go, lecz żeby doniósł swojemu panu, że dzierżawca z Ballengiech przyszedł wieczerzać u króla Kippen. Buchanan nie znając żadnego dzierżawcy tego nazwiska, podniósł się natychmiast, przyrzekając biesiadnikom że żartownisia który się ukazał w chwili niewłaściwej, ukarze tak, że aż psy szczekać będą. Dla tego więc, wziął bat myśliwski i zeszedł na dół, aby spełnić przyrzeczenie; znano go, że w podobnem zdarzeniu zawsze okazywał się najskrupulatniejszym. Lecz w połowie schodów zatrzymał się osłupiały, poznał albowiem króla stojącego i czekającego na progu. Wtedy wypuściwszy bat z ręki, rzucił się do nóg Jukóba, prosząc o przebaczenie za zuchwalstwo, i poddając się z uległością karze, jaką mu się podoba oznaczyć.
Jakób podniósł go z uśmiechem mówiąc że podobne upokorzenie pomiędzy monarchami jest nie stosowne; że ponieważ był tylko pozbawiony wieczcrzy przez stratę zwierzyny, przybył prosić go bez ceremonji, aby mu w swojéj udział mieć pozwolił, Buchanan, znając surowość Jakóba którą za powinność uważał w tysiącznych podobnych okolicznościach, nie był zupełnie uspokojonym okazaną względnością swojego współkolegi. Jednak zaprowadził go do biesiadniczéj sali, z odkrytą głową i pochodnią w ręku; tam przybywszy wskazał mu pierwsze miejsce i chciał stać za nim aby mu usługiwać; lecz król pozwolił usiąść mu przy stole, i dając przykład wesołości i dobrego apetytu, jadł i śmiał się, mówiąc że już bardzo dawno nie był w tak dobrym humorze.
Wszystko skończyło się na bojaźni Buchanana, i od tego dnia nazywano go królem z Kippen.
Jakób słysząc że w niektórych okolicach Szkocji, mianowicie w Clydesdale znajdowało się wiele rzecz niosących cząsteczki złota, wnosił że w okolicy musi się znajdować pokład tego metalu: sprowadziwszy więc górników z Niemiec, kazał im przeszukać ziemię, w któréj znaleźli dość znaczną żyłę tego metalu, zupełnie czystego z którego następnie Jakób kazał bić monetę z swoiém popiersiem; monetę tę nazywano monetą czapkową, albowiem król miał zwyczaj prawie zawsze czapkę nosić na głowie. Skoro te kopalnie w zupełnéj były czynności, Jakób zaprosił pewnego dnia posłów Francji, Hiszpanji, i Portugalji na wielkie polowanie w Clydesdale, gdzie właśnie były te kopalnie, uprzedzając, że muszą poprzestać na obiedzie ze zwierzyny i płodów téj ziemi. Posłowie, wiedząc że trudno jest dostać co innego, w okolicy odległéj od stołecznego miasta, zawczasu usprawiedliwiali tę dziką gościnność; a ponieważ polowanie było nader obfite w zwierzynę, z radością przyjęli królewskie zaproszenie. Cały dzień polowali dostojni goście, i widzieli że na najważniejszej części objadu, to jest na zwierzynie nie zbywa; lecz myśląc o płodach ziemi na któréj znajdowały się tylko lasy, krzaki, i bagna, pytali się nawzajem siebie jakie owoce mogą rosnąć na takim gruncie. Niepewność ta trwała, przez cały obiad, który się składał zupełnie z zwierzyny, stosownie do przyrzeczenia króla; późniéj, kiedy miano dać wety, przyniesiono przed każdego biesiadnika przykryty półmisek; wszyscy spojrzeli na siebie z zadziwieniem, kiedy król prosił aby odkryli półmiski. Dopełniwszy tego zaproszenia, ujrzeli pełno sztuk złotych. Wtedy król tłumaczył się, że niepłodność ziemi nie pozwalała mu innymi owocami przyjąć swych gości. Wety te, lubo jednego tylko gatunku, przecież bardzo mile były przyjęte od gości.
Ta zbytkowa gościnność była jedną z cech tej epoki. W krótce po owéj uczcie, Jakób zaproszonym został przez hrabiego Athol, aby wraz z legatem papiezkim trzy dni na jego ziemi przepędził. Król przyjął to zaproszenie, i w towarzystwie posła stolicy Apostolskiej udał się do niego. Kiedy zbliżali się do zamku, służący ustawieni na drodze postąpili ku królowi, prosząc go z uszanowaniem, aby udał się za nimi, albowiem hrabia Athol chwilowo zmienił mieszkanie. Król, spodziewając się jakiejś przyjemności, udał się za nimi i wkrótce w pośród zielonéj łąki, za którą wielka ciągnęła się dąbrowa, ujrzał zamek o którym zupełnie nie wiedział. Pałac ten na prędce wybudowany, uzbrojony był wieżami i składał się ze stu pokojów ozdobionych najpiękniejszemi i najrzadszemu kwiatami. Prócz tego, otoczony był czystą wodą, w której pływały najpiękniejsze ryby jeziora, w lesie zaś obocznym zamkniętym do koła płotem, znajdowały się mnóstwo nieprzeliczone łań, sarn i jeleni. Trzy dni trwała uczta, godna opowiadania książęcia tysiąca i jednej nocy, w wieczór trzeciego dnia, kiedy Jakób ucieszony doznanem przyjęciem, wsiadał na koń, aby wraz z legatem do Stirling powrócić, hrabia Athol wziął zapaloną głownię i dla oświecenia drogi królowi, podpalił zamek, który spłonął ze wszystkiemi sprzętami.
Tak upływało życie Jakóba wśród dziwnych wypadków i wspaniałych uroczystości, i jego panowanie zaczęte pod szczęśliwą wróżbą, zapowiadało szczęśliwy koniec, kiedy słowo jednego człowieka zrodzonego w innéj części świata, zmieniło postać Europy: Luter ukazał się, i reforma powstała w Niemczech przebywszy morza, przeszła z Anglji do Szkocji.
Pierwszym z monarchów który ją przyjął był Henryk VIII. Nie mogąc zyskać od papieża, który się bał narazić Karolowi V, rozwiązania małżeństwa z Katarzyną Arragońską chwycił się téj sposobności, aby tym sposobem ujść prześladowania papieża. Ale nie na tém koniec:
Jak wszyscy nawróceni do wiary nowéj i on, miał słabość tworzenia nowowierców. Dla tego to ofiarował Jakóbowi V rękę swojéj córki Marji i tytuł Xięcia York, jeżeliby przyjął religię reformowaną i uczynił ją religją panującą w Szkocji.
Jakub, jak mówią, wahał się przez chwilę, pomiędzy dawną a nową religią; lecz wkrótce zastanowiwszy się, że wyższe oświecenie posiadało tylko duchowieństwo, i że duchowieństwo było mu potrzebniejsze do administracji państwa niż szlachta, któréj dumę trudno mu było uskromić, podziękował Henrykowi za jego ofiary, i nadał większy jeszcze wpływ niż przedtem arcybiskupowi Béaton i jego siostrzeńcowi Dawidowi Béaton, swoim najzaufańszym doradzcom. Później zwróciwszy oczy na połączenie się z Francją, zaślubił Magdalenę córkę Franciszka Igo, która w czterdzieści dni po ślubie umarła, a następnie Marją de Guise córkę księcia Guise, którego familja znaną była w całéj Europie, nie tylko ze względu wiary, ale nawet z fanatyzmu do wiary Katolickiéj. Przykład monarchy nie był jednak prawem dla jego poddanych, kilku uczonych Szkockich którzy na stałym lądzie kończyli nauki, przyjęli reformę kalwina; powróciwszy do kraju z zapałem nowowierców, przywieźli z sobą exemplarze pisma świętego, podług nowego rytuału; zostali publicznymi kaznodziejami i zaczęli w kazaniach wykładać różnicę wiary hugonotów i katolików rzymskich.
Wtedy zaczęły się sprzeczki religijne i charakter gwałtowny i nieubłagany króla, który zdawał się usypiać, w długo trwałym pokoju, zbudził się wraz z wojną. Joanna Douglas, siostra hrabiego Angus, oskarżona o czarnoksięstwo została spaloną żywcem, a James Hamilton de Draphane. nazywany bękartem Arran’a, obwiniony o zbrodnię stanu, został straconym bez dowodów nawet. Dwa te wyroki oburzyły całą szlachtę, która i tak była nienawistną królowi, że całą władzę przelał na duchowieństwo; i od tej chwili zaprzestał król uczt, łowów, i przechadzek incognito.
Tym czasem, Henryk ustawicznie namawiał swego siostrzeńca, aby przyjął religję reformowaną, i to z takiém naleganiem, że Jakób obawiając się zupełnego zerwania stosunków, nie mógł odmówić zejścia się w Yorku ze swoim wujem, gdzie właśnie ta sprawa między dwoma monarchami miała bydź rozstrzygniętą. Lecz doradzcy Jakóba, w obawie się aby to widzenie się z Henrykiem nie miało złych skutków, użyli zręcznie całego wpływu młodéj królowej, która właśnie dwóch synów bliźniąt powiła, że Jakób mimo danego przyrzeczenia nie pojechał do Yorku i pozostał w Edymburgu wtenczas, kiedy wuj jego nadaremnie oczekiwał w York jego przybycia.
Henryk nie umiał znieść spokojnie podobnéj zniewagi. Wysłał w tej chwili znaczne wojsko, które wkroczyło do Szkocji i wszystko ogniem i mieczem niszczyło. Jakób napadnięty niespodzianie, odwołał się do szlachty, która mimo nieukontentowania, zapomniała o wszystkiem, skoro szło o obronę kraju, i pierwszego Listopada 1542 roku, Jakób w liczbie trzydziestu tysięcy znajdował się na granicach królestwa; i powziął wiadomość że dowódzca Angielskich wojsk już wrócił do Anglji. Król widząc sic na czele znakomitéj siły, postanowił go ścigać z kolei, ponieść w odwecie Henrykowi wojnę, którą on wniósł do Szkocji. W tym celu zgromadził na radę szlachtę i myśl jéj swoje objawił. Lecz wtedy każdy z naczelników odrzekł, że stawił się na wezwanie króla, gdy szło o wyparcie nieprzyjaciela ze Szkocji; lecz ponieważ Anglicy cofnęli się, nie będą ich wcale ścigać daléj, pomnąc z doświadczenia pod Flodden, jakiem niebezpieczeństwem zagrażają obce wycieczki. Jakób rozgniewany, nalegał i groził; lecz zaraz następnéj nocy szlachta z wojskiem rozeszła się, i król pozostał tylko z Sir Johnem Scott de Thirlstan, który mu przyrzekł wszędzie towarzyszyć.
Jakub wynagrodził mu to poświęcenie, pozwalając dodać w jego herbie pęk włóczni z napisem: Zawsze gotów!
Poświęcenie to było bezużyteczném, bo Jakób opuszczony od szlachty, powrócił do Edymhurga gdzie zamknął się w swoim pałacu oddany na łup rozpaczy.
Nowe zbiegostwo które okazało się w armji dziesięcio tysięcznéj, wysłanéj do zachodnich prowincji, pod dowództwem Sir Olivier’a Saintclair, zadało ostatni cios wytrwałości królewskiéj, i ten brak męztwa, który zdawał się znikać zwolna, zmienił się w głęboką melancholję, w czasie tych klęsk dwaj synowie jego umarli.
Wówczas życie króla było tylko nieprzerwaną rozpaczą, której nawet sen nieprzerywał; albowiem zaledwie usnął, krwawe zjawisko stawało przed nim, było to widmo Jakóba Hamiltona, tego dzikiego wodza górali, którego stracić rozkazał nie przekonawszy się o jego zbrodni. Zdawało mu się, że on przybliżał się do niego, ucinał mu jednę rękę po drugiéj, następnie oddalał się mówiąc: że wkrótce powróci uciąć mu głowę. Jakób w dzień dręczony smutkiem, w nocy obłąkaniem, uczuł nakoniec trawiącą gorączkę, która go na śmiertelne rzuciła łoże. Znajdował się na niem, kiedy dano mu znać że królowa powiła córkę, i że tym sposobem przy pomocy Boga; korona zostanie w jego zstępnej linji. Wtedy, smutnie wstrząsnął głową, mówiąc: Kobieta była pierwszą i kobietą będzie ostatnią w téj linji, potém odwróciwszy głowę do muru, skonał.




ROZDZIAŁ VII.

Tą córką która się urodziła pod tak smutną wróżbą, była Marja Stuart.
Urodziła się ona dnia 7 Grudnia 1542 r. w zamku Linlightow, w małem miasteczku, położonym o 7 mil, od Edymburga; wchodząc na świat, zastała potwarz, która miała osiąść na jéj grobowcu, już stojącą przy jéj kolebce. Rozeszła się wieść, że była bezkształtną, i kiedy w kilka dni po namaszczeniu, które się odbyło w dziewiątym miesiącu jéj życia, poseł Henryka VIII, prosił o jéj rękę dla księcia Galles, który wówczas miał lat sześć, i wspomniał kilkakrotnie o szerzącéj się wieści, że Marja żyć nie będzie; matka jéj, Marja de Guise, wyjęła ją z kolebki, rozwinęła z powicia i położyła na kobiercu. Poseł widząc dziecię królewskie zdrowe i wesołe, nie miał nic do powiedzenia i Marja została narzeczoną Edwarda.
Zaręczyny te nie mogły uspokoić rejentki; należała ona do rodziny, która powstała, wzrosła, i miała upaść w pośród zaburzeń. Gwizjuszowie byli tem samem we Francji, co Douglasowie w Anglji; na przemian obrońcy, albo nieprzyjaciele tronu; naliczyli się niedowierzać królom, którym tak często dawali sposobność aby również im nie dowierzali. Rozkazała więc przenieść małą królowę do Stirling, dodając jéj dla zabawy, cztery dziewczęta tegoż samego dnia urodzone i które miały też same imiona, temi były: Marja Livingston, Marja Beaton, Marja Fleming, 1 Marja Seyton. Tak więc Marja zaczęła w więzieniu to życie, które w więzieniu zakończyć miała. We dwa lata późniéj, zamek Stirling zdawał się królowéj niedosyć bezpieczneni schronieniem, i kazała przenieść małą Marję na wysepkę w pośród jeziora Monteith będącą; obronny klasztor, jedyny budynek na tej wyspie, był przytułkiem szlachetnej dzieciny;miał bydź jéj obroną, tak przez swe mury, jak również przez świętość swojego przeznaczenia. W tym czasie Szkocja zwolna rozpoczynała zatargi z Anglją, swoją odwieczną nieprzyjaciółką, i nowy zawarła pokój z Francję dawną swoją sprzymierzoną. Już nawet była mowa o połączeniu Franciszka następcy tronu z narzeczoną Edwarda; że zaś te wieści za nadto się rozszerzały, Marja de Guise nieprzestannie czuwała nad bezpieczeństwem swéj córki. Wkrótce te wieści tyle nabrały mocy, że po śmierci Henryka VIII, lord protektor Somerset, wszedł do Szkocji na czele ośmnastu tysięcy ludzi, wspierany liczną flotą, i zbrojną ręką domagał się dziecięcia, które jeszcze niewiedziało nawet, co jest życie a co śmierć.
Szkoci ożywieni zachęceniem Marji de Guise i Hrabiego Arran, zgromadzili tak znaczne wojsko, że prawie dwakroć przewyższało angielskie; na nieszczęście, jak zawsze wojsko to składało się z żołnierzy przybyłych zdolin i zgór, z klanów, jeżeli nie nieprzyjaznych, to przynajmniéj zawistnych sobie, których nienawiść większa niż wzajemna, na chwilę tylko z sobą połączyła. Pomimo tego jednak, widok tego wojska był groźnym. Kiedy książę Somerset, dowodzący osobiście zbliżył się do wioski Muselbarth, i ujrzał całe wojsko Szkockie uszykowane w porządku bojowym po za rzeczką Esk, poznał że z tego stanowiska nie może bydź wyparłem; zatrzymał się, będąc pewnym że Szkoci jak zwykle popełnią jaką nieroztropność, przez którą najpewniejsze przegrywali bitwy. W istocie nieomylił się. Hrabia Arran widząc to wahające się poruszenie, sądził, że tylko naprzód postąpić trzeba, aby Anglików zmusić do ucieczki. Wskutek tego, przebył Esk, zostawiając Anglikom uszykowanym do boju na wzgórzu, korzyść stanowiska, którą mniemał aż nadto wynagrodzoną liczbą swoich zastępów.
Szkoci stanęli do bitwy według zwyczaju, to jest: tworząc ogromne czworoboki. Każdy z nich miał przy Loku klaymor, w ręka zaś włócznię długą na ośmnaście stóp. Kiedy stanęli w linji, ściśnięci jedni do drugich, i czekali bitwy; każdy trzymał włócznię prosto na ziemi opartą, lecz kiedy nieprzyjaciel uderzał, pierwszy szereg przyklękał, zniżając końce włóczni skierowano w nacierających. Drugi szereg nachylał się nieco, i tym samym sposobem żelaza włóczni wymierzał. Ostatni nareszcie szereg, który starano się zawsze składać z ludzi najroślejszych, podobnież trzymał włócznie nad głową swoich towarzyszy. Dla tego to czworobok broniony tysiącem pocisków, podobny był do olbrzymiego jeża, i niewiedziano z któréj go napaść strony.
Szkoci i tym razem stanęli podług zwyczaju, i zdawało im się, że stoją niezwyciężenie. Lord Gray, dowodzący jazdą Angielską, rozpoczął bój uderzeniem na ten las morderczy; lecz wstrzymały go żelaza włóczni szkockich, a ponieważ, włócznie angielskie były o cztery stopy krótsze, przeto nacierający najwięcéj ucierpieli, niemogąc oddawać niesionych im razów.
Po trzykroć lord Gray uderzał, i trzykroć z fiznaczną stratą był odparty. Wtedy widząc że wszystkich ludzi daremnieby utracił, poszedł za radą księcia Warwick, podsunął strzelców i łuczników; tym sposobem ginęli Szkoci, z kolei, niemogąc śmierci za śmierć oddawać. Angus i jego żołnierze wytrzymali kilkakrotne natarcia z bohaterską odwagą; lecz widząc nakoniec, że kulom i strzałom nieprzyjacielskim podawali za nadto rozległy punkt celowania, Angus rozkazał odmianę frontu, któraby przedstawiała kolumnę więcéj w głąb rozciągającą się a bardziéj ściśnioną. Reszta wojska mylnie zrozumiała to poruszenie, i sądząc że jego przednia straż zabiera się do odwrotu, zaczęła uciekać w największéj trwodze. Lord Sommerset korzystał z téj chwili i przypuścił całą swoją jazdę; że zaś Szkoci w ucieczce ciskali swoje długie włócznie, które były tak silną ich obroną póki stali w czworobokach, przeto Anglicy widoczną mieli nad nimi przewagę. Rzeź była tem okropniejszą, że Szkoci przez rzekę Esk musieli uciekać, na któréj jeden tylko most się znajdował; całe więc wojsko cisnęło się do tego wązkiego przejścia i zupełnie zniszczone zostało. W przestrzeni pięciu mil kwadratowych nie można było zrobić kroku, aby nie napotkać trupa, zbroi albo włóczni, które Szkoci rzucali, aby im lżéj było uciekać.
Ta okropna klęska zupełnie odmienne sprawiła wrażenie na Szkotach, niżby na jakimkolwiek bądź innym ludu; tak silną była ich nienawiść przeciw Anglikom. Cały Edymburg powstał, i ze wszech stron dochodziły tak groźne wieści o zamierzonéj obronie, że księże Somerset, mimo zwycięztwa nieśmiał postąpić daléj. Żeby zaś młoda Marja, w żadnym przypadku nie została żoną Edwarda IV, rejencja wysłała ją do Francji na wychowanie, aby natychmiast skoro dorośnie, zaślubiła Franciszka Delfina. Francja ze swojéj strony przybyła na pomoc Szkotom tak spiesznie, że widocznie okazywała, ile przywiązuje wartości do tego związku. Liczny oddział wojska, dowodzony przez margrabiego Essé, odebrał Anglikom trzy albo cztery zamki, które utracili po bitwie pod Pinkie; jednocześnie pan Brézé wysłany został z Brestu aby odebrał z rąk rejentki, młodą królowę Marję w zamku Dumbarton. Tam więc zawieziona dnia 13 Sierpnia 1543 r. weszła na pokład statków francuskich, stojących na kotwicy przy ujściu Clydy. Miała wtedy lat pięć i miesięcy ośm, w towarzystwie jéj, były cztéry Marje, trzech jéj braci naturalnych, a pomiędzy niemi Jakób Stuart, przeor z Saint André, ten sam, który później miał zostać hrabią Murray i rejentem Szkocji.
Mała Marja, pomimo ścigania floty angielskiéj, wylądowała szczęśliwie w Brest, tam zastała deputację królewską, która ją zaprowadziła do St Germain. Henryk II, oczekujący jéj, przyjął Marję jak córkę; po kilku dniach pieszczot kazał zaprowadzić ją do klasztoru w Paryżu, gdzie były wychowywane panjenki najznakomitszych domów Francji.
Marja przybyła w najpiękniejszej epoce tegoczesnej ery, i ten królewski kwiat poezji, rozwinął się przy najczystszych promieniach słońca oświaty, które po drugi raz wznosiło się nad ziemią. Każdy naród wówczas wydał coś wielkiego, Kolumb odkrył świat nieznany, a Gamma wynalazł świat stracony. Rafael zasłużył na imię boskiego malarza, a Michał Anioł nazwę wielkiego pozyskał. Machjavel, Guichardin, i Paweł Jove kończyli Tacyta i Swetonjusza. Ariost i Tass pisali, po piekle Dante’go dwa największe poemata wieków nowożytnych. Kopernik i Galileusz oznaczali bieg świata. Spencer układał prawidła języka, Ben Johnson zasady sceny; a Shakspeare, blizki ukazania się na mizernych deskach, które miały się stać dla niego podstawą sławy, pilnował koni widzów, przy bramie teatru pod Czerwonym Bawołem.
Francja, do której Medyceuszowie otworzyli wejście Benvenutowi Cellini, Primatis’owi i Leonardowi de Vinci, niepozostała w tyle w czasie wielkiej działalności ludów. Tuilleries były naukowe i artystyczne; Cholet, Deyille, Fontainebleau i St Germain wznosiły się; Rabelais i Marot kończyli swój zawód, Ronsard i Montaigne swój rozpoczynali; Amyot tłumaczył arcydzieła greckie, językiem prostym i wdzięcznym; Brantome pisał Życie wielkich wodzów i historję Zalotnych kobiét: du Bellay i Jodelle urodzili się; Corncille Rotrou i Moliére mieli się urodzić.
Wpośród takiego wyboru ludzi, wzrosła Marja Stuart. Dlatego też, mając zaledwie czternaście lat, już była tak biegła w nowoczesnych sztukach pięknych i w językach starożytnych, że w sali Luvru, w obecności Henryka II, Katarzyny de Medicis i całego dwora, powiedziała z pamięci w języka łacińskim rozprawę własnego wypracowania w któréj dowodziła: że kobiety powinny zajmować się naukami, i że wiedza tém jest dla nich, czém woń dla kwiatów. Chwalono powszechnie Marję Stuart za tę rozprawę, bo jednocześnie była nauką i przykładem.
Obok Henryka II, życie jéj upływało szczęśliwie i świetnie, albowiem on należał do liczby uprzejmych i walecznych rycerzy; lubił kobiety i wojnę, tak, że na wyłomie miasta, które sam oblegał i szturmem zdobył, wódz naczelny odciągnąwszy go w tył, stanął przed nim i rzekł: Najjaśniejszy panie, jeżeli tak daléj postępować będziesz, na życie twoje naród tyle będzie mógł liczyć, ile na ptaka siedzącego na gałęzi; i jeżeliby twoi następcy tobie byli podobni, trzeba nowej kuźni, która by nam codziennie nowych dostarczała władców. Mając tyle upodobania w bitwach, w braku rzeczywistych, których jednak nie brak było w tym czasie, wyprawiał igrzyska podobne do wojen, i tak było znane to zamiłowanie króla, że po powrocie z Sabaudji, Lugdun na cześć jego wyprawił uroczystość, na któréj, jak Brantome powiada były trzy osobliwości; pierwszą, starożytna walka na ostrza dwunastu szermierzy, z których sześciu ubranych było w atłasie białym, a sześciu w atłasie ponsowym; drugą, bitwa morska, pomiędzy fregatami, i łodziami, pod dowództwem dwóch galer kapitańskich, z których jedna była zielona a draga biała, czarna i czerwona; trzecią nakoniec, piękna tragi-komedja, którą wielki i wspaniały kardynał Ferrary i arcybiskup Lugduński, w swojéj sali na kształt teatru urządzonéj, wyprawił.
Wszystko sprzyjało uroczystościom i igrzyskom we Francji; i kiedy 24 Grudnia 1558 Marja zaślubiła następcę tronu, Henryk II i jego ojciec, tyle doznał przyjemności w zabawach i igrzyskach, które dano z tego powodu; że postanowił powtórzyć je w czasie podwójnego małżeństwa Elżbiety swojéj córki z Filipem II i Małgorzaty swojéj siostry z księciem Sabaudji.
Żeby dać więcéj rozwinięcia tej walce, Henryk obrał ogród Tournelles, przy ulicy Śgo Antoniego będący, i wybrał Pana de Guise, Pana de Nemours i Pana de Ferrare, aby wspólnie z nim stawali przeciwko wszystkim walczącym.
10 Lipca l559 r. przeznaczony był na turnieje. Król Henryk II miał na sobie strój biały z czarnym, który dla miłości pewnéj wdowy obrał za swój ubiór zwyczajny.
Pan de Guise miał suknię białą z czerwonem, któréj nigdy nie zmieniał i nosił ją na cześć pewnéj dziewicy, którą kochał.
Fan de Nemours był w zwyczajnym ubiorze, to jest żółtym z czarnym; przybrał te dwa kolory, które oznaczać miały roskosz i stałość; kochał bowiem najpiękniejszą kobietę Francji, widok jéj był dla niego największą roskoszą, powinien więc bydź dla niéj stałym i wiernym, nie mając żadnéj nadziei zwrócenia swoich myśli w inną stronę.
Nakoniec pan Ferrare miał strój żółty z czarnem; co do niego trudno odgadnąć dla czego przybrał te dwa kolory.
Przez cały dzień król i trzéj jego towarzysze walczyli ze wszystkiemi przybywającymi, jako dzielni i waleczni rycerze, z wielkiem zadowoleniem całego dworu; późniéj kiedy wieczór się zbliżał, i igrzyska prawie były skończone, niestrudzony Henryk chciał jeszcze potykać się włócznią, i posłał z uwiadomieniem do hrabiego Montgommery, aby stawił się w szrankach do walki. Jakkolwiek wielkim był dla hrabiego ten zaszczyt, bądź przez przeczucie, bądź przez niedbałość, Montgommery prosił króla, aby go od tego uwolnił; albowiem dziś nie miał chęci walczyć, nie mając ani konia, ani zbroi, ani nawet włóczni. Król, podżegany swoim nieżyczliwym losem nalegał, mówiąc: że ponieważ jest jednego wzrostu z panem Nemours, wszystko, czego mu potrzeba znajdzie w jego namiocie. Mimo tego jednak Montgommery upierał się cięgle, gdy tymczasem Katarzyna de Medicis, widząc że już późno, kazała prosić króla, aby dla jéj miłości dziś już nic walczył, tém bardziéj że i tak tego dnia nasycił się igrzyskami. Król kazał jéj odpowiedzieć, że przeciwnie dla jéj miłości ostatnią skruszy kopję; i królowa napróżno go prosiła przez Pana de Savoie, aby uczynił jéj przyjemność, opuścił miejsce walki, i do niéj wrócił. Król nie uważając na to, czekał w szrankach na koniu i zwrócił się znowu do Montgomerrego, już nie prosząc, ale rozkazując; nie było więc sposobu sprzeciwić się dłużéj Montgommery, posłuszny rozkazowi, udał się do namiotu pana de Nemours, wziął zbroję, wybrał najlżejszą kopję, aby skrócić walkę ile tylko można było. Wyszedłszy z namiotu, dosiadł rumaka, objechał szranki do koła i wjechał stroną przeciwną téj, gdzie nań Henryk oczekiwał.
Zaledwie król go ujrzał, zaczął żartować sobie z jego opieszałości; lecz Montgommery to tylko odpowiedział: kazałeś Najjaśniejszy Panie, musiałem bydż posłuszny. I oparłszy kopję przy strzemieniu, oczekiwał znaku; skoro go tylko dano, dwaj rycerze pobiegli ku sobie.
Przybywszy do środka szranek, spotkali się tak silnie, że obie włócznie strzaskały się, Henryka na trzy kawałki, Montgommerego na kilka cali od żelaza; lecz nie szczęśliwym trafem, kawałek odpryśnięty silnie uderzył w przyłbicę króla i trafił w oko. Henryk przechylił się natychmiast w tył, i spadł z konia, puszczając z ręki osadę włóczni.
Montgommery widząc że król jest raniony, zeskoczył z konia, i przy pomocy Pana Montmorency, podniósł go z ziemi, zdjął hełm z głowy; kawałek drzewa tkwił w ranie; że zaś nikt nie śmiał go dotknąć, król go sam wyrwał. Wtenczas dopiero można było przekonać się jak rana jest niebezpieczna, ponieważ kawałek drzewa na dwa albo trzy cale krwią był pokryty.
Jednakże Henryk nie stracił zupełnie przytomności, i wyciągając rękę do Hrabiego Montgommery: bądźcie wszyscy świadkami, rzekł do otaczających go, że jakiekolwiek wynikną skutki z téj rany, przebaczani temu, który mi ją zadał: albowiem ja go przymusiłem do walki, któréj on przyjąć nie chciał.
Wyniesiono króla ze szranków wpośród powszechnéj rozpaczy, każdy wzywał pomocy Boga i ludzi; lecz nauka była bezskuteczną, i w kilka dni Henryk umarł.

Na jego grobowcu wyryto:
Quem Mars non rapuit Martis imago rapuit.

Śmierć Henryka smutną była przepowiednią dla ślubu Elżbiety, i dla panowania Marji Stuart; na nieszczęście ziściła się dla pierwszéj i dla drugiéj.

10 Czerwca 1560 roku, zakończyła żyjcie rejentka Szkocji, i Marja Stuart nie zdjęła jeszcze żałoby po matce, kiedy nową przywdziać musiała po mężu. W ośmnastym roku życia, była wdową dożywotniczką po Delfinie Francji, królową Szkocji i pretendentką do tronu Angielskiego, do którego jako wnuczka Henryka VII miała takież a nawet większe prawa niż Elżbieta, którą własny ojciec od tronu wyłączył, ogłaszając nieprawość jéj rodu, w sprawie Anny de Bolem jéj matki.




ROZDZIAŁ VIII.

Przedwczesna śmierć Franciszka II zastała Marję Sztuart w kwiecie młodości i w całym blasku wdzięków. — Opłakiwała ten skon jak tkliwa kobieta i opiewała z uczuciem poety. Brantome podziwiając Marję, przechował czułą elegję z tej okoliczności napisaną, która może się równać z najpiękniejszemi poezjami owéj epoki. Łatwo więc pojąć można, że piękne wiersze, wymawiane pięknemi listami, musiały zawracać głowę wszystkim, którzy widzieli i słyszeli Marję, bądź przy lutni na któréj grała cudownie, bądź przy klawikordzie na którym grała z takiem czuciem, że najznakomitsi nowocześni muzycy, nie mogli jéj wyrównać, bo nie mieli jéj duszy. Dla tego też kto tylko ją znał, nie mógł jéj nie pokochać, i każdy składał jéj hołd swojego serca, począwszy od pana Damville, który ofiarował jéj swoją rękę, aż do Pana Maisonfleur.
Jednakże wszystkie te hołdy oddawane w chwili kiedy najmniéj była usposobioną do ich przyjęcia, utrudzały Marję; chcąc ich uniknąć oddaliła się do Reims, do swego wuja kardynała Lotaryńskiego, który był arcybiskupem w tém mieście. Tam dowiedziała się o zmianie religji w Szkocji, gdzie stronnictwo protestanckie co raz mocniejszy wpływ nabywało.
Kardynał Lotaryński, żarliwy katolik, sadził że dla dobra kościoła koniecznem było, aby Marja, któréj znał wiarę niewzruszony i światły, powróciła do Szkocji. W skutek tego, zażądał dla niéj listu bezpieczeństwa od Elżbiety, która odmówiła temu zadaniu. Kiedy Marji doniesiono o tém z uśmiechem odpowiedziała: oddaliłam się do Francji bez wiedzy brata, powrócę do Szkocji bez wiedzy siostry; a kiedy wuj radził jéj, aby pozostawiła swoje klejnoty, przyrzekając odesłać je drogą pewną, odpowiedziała: skoro narażam moją osobę, sadzę że mogę narazić i kilka kosztownych kamieni.
Marja mówiła to wszystko przez moc duszy i dzielność charakteru, lecz w istocie wolałaby była pozostać dożywotniczką Poitoui Turyngji, niż powracać do swego Królestwa szkockiego. Młody Król Karol IX pragnął ją także koniecznie we Francji zatrzymać; bo lubo był jeszcze dziecięciem, kochał się w niéj tak, że często przepędzał godziny wpatrując się w jéj portret i mówiąc: że Marja była najpiękniejszą Księżniczką w świecie, i że chciałby umrzeć jak Franciszek, leżeć w grobie na jego miejscu, byle tylko przez rok posiadał ją za żonę. Kiedy mu mówiono, że to była jego bratowa, i że nie powinien myśleć o tém, odpowiadał, że o to niema się co troszczyć, że kiedy dojdzie lat. Jego Świętobliwość, jako Królowi udzieliłby zapewne pozwolenie, jak to uczynił dla Pana de Loye i Margrabi d’Aguilar. Z téj przyczyny odjazd Marji postanowiony na wiosnę, odkładano od miesiąca do miesiąca i dopiero w Lipcu opuściła Paryż. Zresztą w tym roku wiosna była tak zimną i smutną, że wielu dowcipnych pisało sonety i madrygały, mówiąc, że wiosna nie chce ubierać się w zieloność ani w kwiaty, dla okazania żałoby po stracie królowéj wszystkich swoich róż.
Marja przybyła do Calais, w towarzystwie swoich wujów; Pana Nemours, Damyille, Brantome, i mnóstwa innych panów dworu, pomiędzy którymi znajdował się młodzieniec nazwiskiem Chatelard, siostrzeniec rycerza nie ulękłego i bez zarzutu, piękny rycerz i miły poeta. Zastała w porcie tego miasta dwie galery oczekujące ją, jedna pod rozkazami Pana Mévillon, druga zaś pod dowództwem kapitana Albize. Marja sześć dni zabawiła w Calais, albowiem osoby towarzyszące jéj nie mogły się z nią rozłączyć. Nakoniec 15 Sierpnia 1561 wstąpiła na galerę Pana Mévillon, mając przy sobie Panów Aumale i Elboeuf, Damville, Brantome, Chatelard i wielu innych, którzy pragnęli towarzyszyć jéj aż do Szkocji.
Lecz jak Szkocja nie mogła pocieszyć jéj po stracie Francji, tak ci, którzy udali się z nią razem, nie mogli zagładzić w jéj sercu wspomnienia tych, których opuściła, i właśnie tych zdawała się najlepiéj kochać.
Stojąc na pokładzie galery, kiedy ruch wioseł oddalał ją od portu, ona ze łzami w oczach bezprzestannie zegnała chustką krewnych, przyjaciół i znajomych, których na lądzie zostawiła. Nakoniec wypłynąwszy na pełne morze, mimowolnie zwróciła spojrzenie na statek, wpływający do portu, z którego ona wypłynęła; zazdrościła mu jego losu, kiedy nagle okręt ten pochylił się naprzód, jak gdyby uderzył o cóś w głębi, i zadrgnąwszy od tramu aż do masztu, zaczął zanurzać się w morze, w pośród krzyku osady. To nastąpiło tak gwałtownie, że zupełnie zniknął, zanim galera pana Mévillon zdołała swoję łódź wysłać z pomocą. Przez chwilę, w miéjscu gdzie zatonął unosiło się na powierzchni morza kilka punktów czarnych, które znikły jedne po drugich nim łódź w całym pędzie płynąca przybliżyć się do nich zdołała; do tego stopnia, ze powróciła nie ocaliwszy nikogo. Wtedy Marja zawołała: o Boże! jakaż to wróżba dla mojej podróży!...
W tymże czasie wiatr wzmógł się i galera płynęła pod żaglem, więźnie spoczęli przy wiosłach; Marja widząc że tak szybko odpływa od lądu, oparła się o tył okrętowy, zwróciwszy oczy zapełnione łzami, powtarzając ciągle: »żegnam cię Francjo, Francjo kochana!..» W téj postawie pozostała przeszło pięć godzin, to jest aż do zmroku; i zapewne nie pomyślałaby wcale powrócić, gdyby jéj nie uwiadomiono że już dano wieczerzę, wtedy podwajając płacz i łkanie, mówiła: o droga Francjo, już cię tracę zupełnie, bo noc zazdroszcząc mi tego ostatniego szczęścia, czarną zasłonę rozciąga przed mojemi oczami, aby mnie i téj roskoszy pozbawić. Żegnam cię luba Francjo, już cię więcéj nie zobaczę. Następnie dawszy znak osobie, która przyszła po nią, że później przyjdzie, wzięła pugilares, usiadła na ławce przy ostatnich dnia promieniach, kreśliła ołówkiem następujące wiersze:

Bywaj mi zdrowa Francjo życzliwa,
Ojczyzno luba i mila,
Tyś moję młodość szczęściem karmiła,
Bywaj mi zdrowa, szczęśliwa.
Druga ojczyzna, gdziem wzięła życie,
Do siebie córkę przyzywa,
Ciebie opuszczam; lecz dusza skrycie
Na twojem łonie przebywa.
Francjo kochana, Bywaj mi zdrowa!
W roskoszy lub troski-chwili,
Dla ciebie mojéj duszy połowa,
O tobie wspomnieć najmiléj.

Nakoniec przybywszy do biesiadujących rzekła: »Zupełnie przeciwnie postępuję jak Kartagińska królowa, bo Dydona, kiedy Eneasz od niéj się oddalał, nie mogła odwrócić oczu z piętrzących się wód, ja zaś nie mogę oderwać spojrzenia od lądu.« Proszono jéj aby siadła do wieczerzy; lecz oświadczyła że nic jeść nie będzie, odeszła do swojéj kajuty, zaleciwszy sternikowi aby ją obudzono równo ze dniem, jeżeli ląd widać będzie jeszcze; w tym względzie przynajmniéj los sprzyjał biednej Murji, bo wiatr ucichł i statek całą noc posuwał się tylko siłą wioseł, tak, że kiedy dzień zaświecił, jeszcze widać było Francję. Sternik dopełniając rozkazu Królowéj wszedł do kajuty; już nie spała, ujrzał ją siedzącą przy otwartém okienku i łzawem okiem spoglądającą na brzeg ukochany, z którym się boleśnie rozłączała.

Jednakże ta ostatnia przyjemność nie długo trwała, bo wiatr powstał i Francję stracono z oczu. Marja tą tylko jeszcze cieszyła się nadzieją, że spostrzegą flotę angielską, i że będą musieli powrócić; ale wkrótce i ta nadzieja spełzła wraz z innemi. Mgła gęsta zaległa na morzu, tak że z jednego końca galery na drugim widziéć niebyło można; było to jakby cudem, albowiem jak już nadmieniliśmy, pora była letnia; żeglowano więc na los szczęścia, narażając się nawet na wypadek udania się błędną drogą, z tą jednakże korzyścią, że łatwiej ujść przed nieprzyjacielem. Trzeciego dnia mgła opadła, i galera Królowéj znalazła się pomiędzy skałami, gdzie niezawodnie byłaby się roztrzaskała, gdyby jeszcze kilkadziesiąt sążni naprzód się posunięto. Sternik poznawszy wysokość, przekonał się że byli nie daleko brzegów Szkocji, a zręcznie wyprowadzony statek z pośród wystających skał, przybił do Leith blizko Edymburga.
Nikt się nie spodziewał przybicia Królowéj, i dla tego chcąc dosać się do Edymburga, ona i jéj towarzyszący, wsiedli na nędzne konie, nie które nawet były bez siodeł, i miały uzdeczki i strzemiona z postronków. Marja nie mogła się wstrzymać od porównania ich z wspaniałemi rumakami Francji, które przywykła widzieć harcujące na łowach i turniejach; kilka łez żalu zrosiło jej oblicze, porównywając kraj opuszczony z krajem do którego przybyła. W krotce potem usiłując się uśmiechać mimo łez, rzekła, że ponieważ raj na piekło zmieniła, powinna być cierpliwą.
Tego samego wieczora jeszcze musiała zastosować to zdanie; bo nowi jéj poddani pragnąc okazać radość z jéj przybycia, zebrali się pod oknami opactwa Holyrood, gdzie zamieszkała, i tam, jak Brantőme powiada, pięćset albo sześćset osób dało jéj serenadę na nędznych skrzypcach i małych rebekach[2] śpiewając psalmy tak nie przyjemnie i bez zgody, że nic gorszego usłyszeć niepodobna.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.


Stuartowie.

ROZDZIAŁ IX.

Nazajutrz, królowa znalazła wszystko około siebie zmienione: Szkocja inną wyznawała religję. Parlament potępił religję katolicką, która była jéj wiarą; a ponieważ słuchała mszy świętéj w kaplicy zamkowéj, oburzenie ludu doszło do tego stopnia, że banda zbrojnych wpadła do kościoła, chcąc zamordować kapłana; co bezwątpienia byłoby nastąpiło, gdyby jałmużnik z St. André, chwyciwszy miecz nie był się rzucił w pośród napadających i kapłana, i gdyby tenże nie był się schronił za królowę, która powstając z powagą i mocą, rzekła: „Takiż to początek posłuszeństwa i uszanowania mojego ludu! jakiż będzie koniec? — Jeżeli mam wierzyć przeczuciu, smutny i okropny!“ Jednakże to pierwsze wzburzenie wskazało Marji drogę jakiéj się trzymać miała; ulegając przeto temu ostrzeżeniu, przyzwała w pomoc całego swojego rozsądku, i wszystkich darów ujarzmienia serc otrzymanych z nieba; łagodnością zjednała sobie zupełnie lud, a przychylnością, pozyskała wielkich panów. Tak więc, ilekroć obecną była na radzie, zajęta jakąś robotą kobiecą, znajdowała się tam nie dla dumnego narzucenia swoich zdań, lecz dla skromnego zasiągnienia rad urzędników państwa, nawykłych do tego tłumu niespokojnego, którym wiedzieli jak kierować mają. Z tego wynikło, że lubo religja większéj części jéj poddanych nie była jej religją, Marja nic nie przedsiębiorąc przeciwko nowym wyznaniom, poprzestała na tem, że nie zatwierdziła zaboru dóbr duchowieństwa katolickiego, który parlament zawyrokował w roku 1500. Jednakże królowa w głębi serca uważała zwycięztwo religji reformowanéj, jako temczasowy układ, któremu chwilowo poddać się było potrzeba, oczekując tylko pomyślnéj okoliczności, aby ją stłumić zupełnie, i oddać pod moc religji katolickiéj, na któréj ucisk, jako pochodząca z rodziny Gwizjuszów, nie mogła patrzeć bez głębokiéj boleści.
Dziwnymi jednakże zbiegiem okoliczności, królowa Marja pierwszy cios śmiertelny zadać musiała jednemu z panów religję katolicką wyznających.
Jakieśmy powiedzieli, Marja była mocno przywiązaną do jałmużnika z St. Andre, swojego naturalnego brata, któremu dała tytuł hrabiego de Mar; miał on niejakie prawa do niego, ponieważ matka jego pochodziła z tego znakomitego domu. Lecz wkrótce wrastająca żądza wyższości przyszłego rejenta, nie ograniczyła się na tém, i zapragnął tytułu hrabiego Murray, który po śmierci sławnego Tomasza Randolf, dotychczas nie był dany nikomu. Marja nie umiała mu nic odmówić i jak pierwszy tak i ten udzieliła.
Tu ważna przedstawiła się trudność, wielkie dobra należące do tego hrabstwa, wygaśnieniem pierwszych ich właścicieli, stały się własnością korony; sąsiedni zaś panowie korzystając z zamieszali w Szkocji, weszli w ich granice, a pomiędzy innymi hrabia Huntly znaczną część dochodów przywłaszczył sobie. Hrabia Huntly był walecznym i miał wielką przewagę nad północnemi hrabstwami, i nadto, jak powiedzieliśmy, należał do małéj liczby panów, która wierną została religji katolickiéj; prócz tego, po Hamiltonach był najbliżéj spowinowaconym z rodziną królewską.
Murray ze swojéj strony należał do rzędu tych ludzi, którzy nie ulegają podobnym względom, i nie myślał poprzestać na tytule, któryby nie miał odpowiedniej władzy. Ogłosił więc, że królowa odbędzie podróż po hrabstwach północnych, i pod pozorem że pragnie aby jéj towarzyszył orszak stosowny do jéj godności, otoczył ją armją prawdziwą, i tak odbywał drogę z królową obozując na polach albo stawając u jéj lenników. Myśl przedstawienia temu ludowi wojowniczemu, królowéj w ubiorze amazonki, podzielającéj wszelkie trudy wojskowego pochodu, była wyborną polityką; albowiem Marją odmalowano przed nim jako dziecię zepsute na dworze francuzkim. Z resztą Marja, doskonale dopomagała temu zamiarowi, zapamiętale bowiem lubiła ćwiczenia wojenne, i często powtarzała: że bardzo żałuje iż nie jest mężczyzną, aby mogła sypiać pod gołém niebem, pierś okryć zbroją, hełm wziąć na głowę, tarcz na rękę i oręż do boku.
Marja i Murray odbywali drogę tak szybko, że Huntly prawie niespodziewał się ich przybycia jeszcze.
Jego syn Sir John Gordon, którego tylko, co królowa ukarała miesięcznem więzieniem za nadużycie władzy, był dla niego dowodem, że nowa królowa, słuchając rad brata, nie ustąpi nic ze swoich żądań królewskich. Postanowił więc chociaż powierzchownie okazać się uległym; wyjechał naprzeciw królowéj i prosił jéj, aby przyjęła u niego gościnność, jako u najwierniejszego poddanego. Na nieszczęście, kiedy Huntly zapewniał Marję o swojéj wierności, jeden z jego oficerów nie chciał jéj wpuścić do zamku Invernes, który przecież był mieszkaniem królewskiem. Prawda, że Murray, aby zapobiedz podobnemu zakorzenianiu się takich buntów, zdobył zamek siłą, i rządcę jego kazał powiesić na najwyższéj wieży.
Huntly zdawał się poklaskiwać temu wyrokowi; lecz nazajutrz dowiedziawszy się że syn jego uszedł z więzienia i zbiera swoich lenników, z obawy aby go nie uważano za podżegacza buntu, lub przynajmniéj współwinnego, uciekł w nocy. W ośm dni Marja i Murray dowiedzieli się, że Huntly zebrał wojsko i szedł na Aberdeen, rozsiewając po drodze odezwy, iż działa w imieniu królowéj, aby ją uwolnić z pod opieki brata. Byłto sposób zwykle używany w czasie małoltności, albo panowania kobiét; do tego stopnia przywykli wszyscy do podobnych wypadków, że tylko ci uwodzili się jego prawdą, którzy mieli tę myśl bydź zwiedzionemu.
Murray i Marja wyruszyli przeciwko Huntl’emu i doścignęli go pod Cowiechie. Zwycięztwo długo było wątpliwem: ale na koniec przeważyło się na stronę Murraya. Huntly otyły i ciężki, uciekając, przechylił się na siodle, spadł z konia, i przelękły nie mogąc się podnieść, znalazł śmierć pod kopytami koni.
Johna Gordon ujęto, i śmiercią ukarano; młodszego zaś brata, mającego lat czternaście i kilka miesięcy, wtrącono do więzienia, w którém miał czekać piętnastego roku. W tym dniu, kiedy skończył rok piętnasty, wiek w którym skazany może odnieść karę śmierci, zaprowadzono go na rusztowanie, jeszcze zrumieniono krwią starszego brata, i bez względu, bez litości ścięto.
Po téj wyprawie, w któréj Szkoci widzieli tylko cel zniszczenia przemożnej katolickiéj rodziny, Marja zyskała wielką popularność. Szlachta zaś, przekonała się że władza postanowiła nieodmiennie wzbronić wdzierania się w przynależne jéj prawa. Tym tedy sposobem przez czas niejaki, Szkocja cieszyła się spokojnością, przerywaną tylko przepowiedniami Johna Knox, który Marję ciągle nazywał Jezabellą. W tym to przeciągu czasu zdarzył się wypadek, który Chatelard życiem opłacił.
Jak powiedzieliśmy, wielu Francuzów przybyło z królową do Szkocji, w téj liczbie był pan Damville, który, jeżeli przypomnimy sobie, wzdychał do ręki Marji Stuart. Jeżeli podobna myśl da się usprawiedliwić w człowieku nie pochodzącym z rodziny królewskiéj, to pewnie w takim jak on, który ród znakomity łączył z najświetniejszą odwagą, i już widział w przyszłości marszałkowską buławę.
Dla tego też, kiedy po trzech miesiącach pobytu w Szkocji, pan Damville został powołany do Francji, aby objął zarząd Langwedocji, gdzie właśnie wybuchły różne zamięszania religijne, opuścił Marję w nadziei, że wkrótce ją zobaczy więcéj jeszcze do niéj zbliżony pierwszą godnością państwa. Ze zaś wiedział, jak łatwo zapomina się nieobecnych, przeto zostawił przy niéj, dla stawania w jego sprawie Pana Chatelard, młodzieńca związkiem krwi z sobą połączonego, i w którym zupełne pokładał zaufanie.
Wybór księcia nie mógł bydź nieszczęśliwszym. Chatelard od trzech lat kochał Marję i nie mogąc z nią nigdy mówić na osobności, ukrywał swoję miłość. Kiedy został powiernikiem Damvilla, dla niego królowa miała niejaką skłonność, znikła trudność widywania się z Marją sam na sam a ponieważ był poetą i rycerzem, ufny w tę podwójną zaletę, zaczął zwolna poświęcać sprawę mu poleconą, aby myśl swoję przywieśdź do skutku. Marja, przywykła do języka dworskiego, niepostrzegała rzeczywistego celu allegorji, któremi Chatelard widocznie osłaniał swoje oświadczenia. Widząc to, Chatelard napisał wiersze, w myśli, że nakoniec będzie zrozumiany przemawiając tym językiem bogów, tak miłym Marji.
Lecz Marja i w wierszach upatrywała tylko wewnętrzną ich wartość. Pod tym względem, oceniała je zasłużenie, i tego jeszcze wieczoru pokazała je publicznie wszystkim należącym do jéj zwyczajnego grona, oddając najszczersze pochwały Panu Chatelard.
Lecz nie tego pragnął zapamiętały młodzieniec. Tym razem duma poety, uległą była żądzom kochanka. On nie pragnął pochwały Marji, ale jéj miłości. Jednakże widząc że Marja ciągiem udawaniem jakoby go nierozumiała, najmniejszéj nie czyniła mu nadziei, postanowił wszystko poświęcić aby ją otrzymać, i pewnego wieczora wkradł się do pokoju Marji, i ukrył pod łóżko.
Królowa nie wiedząc o niczém, weszła do siebie ze swojemi służebnemi, i zaczęła się rozbierać, kiedy jéj ulubiony piesek, którego trzymała na rękach, zaczął uporczywie szczekać zwracając się ku alkowie. Marja z początku nie zwracała na to uwagi, lecz znudzona uporem pieska puściła go na ziemię. Poskoczył zaraz ku łóżku a jedna ze służebnych schyliwszy się spostrzegła Chatelarda.
Królowa zgromiła surowo rycerza; lecz nie chcąc rozgłaszać tego wypadku, z obawy aby się za daleko nie rozniosło, najściślejsze wszystkim nakazała milczenie. I w istocie, mimo pozornego niepodobieństwa, zdarzenie to zostało tajemnicą. Zarozumiały Chatelard nadał inne znaczenie nakazanemu milczeniu, myślał że gdyby nie obecność panien służebnych, Marja byłaby go pokochała; i zamiast pokonania szalonéj swojéj miłości, czekał tylko na przyjazną okoliczność pozyskania za nią nagrody. Ta nagroda była okropną.
W miesiąc potém znaleziono go powtórnie ukrytego w pokoju królowéj. Tym razem, Marja obawiając się aby jéj nie sądzono wspólniczką jego zuchwalstwa, doniosła to swojemu bratu. Chatelard oddany pod sąd, skazany został na karę śmierci za obrazę majestatu.
Marja żałowała bardzo że nie postąpiła tak jak pierwszym razem; lecz już było zapóźno. Lubo służyło jej prawo ułaskawienia, jednakie udzielone w téj okoliczności, mogłoby narazić jéj sławę. Tak więc Chatelard musiał zginąć.
Chatelard przybywszy na rusztowanie wzniesione na wielkim placu Edymburgskim, kazał sobie przeczytać odę do śmierci, Ronsarda, i wysłuchawszy jéj z głębokiem uwielbieniem i niewzruszoną uwagą, zwrócił się do okien Marji Stuart, i zawołał: „Zegnam cię najpiękniejsza i najokrutniejsza z kobiet”. Następnie położył głowę swoję na pniu, kat wzniósł topor i jedném cięciem odłączył ją od ciała.
Ta surowość, którą Marja gorzko opłakała, tém dotkliwszą dla niéj była, że od téj chwili parlament zniewalał ją do zamęzcia, a skoro tylko rozszerzyła się wieść, że przyzwala na żądania parlamentu, wielu książąt z pierwszych domów panujących w Europie, stanęło w rzędzie ubiegających się o jéj rękę. Między niemi byli: Arcy Książę Karol, trzeci syn cesarza niemieckiego, książę Andegaweński z Francji, Don Karol z Hiszpanji. Marja w tak ważnéj okoliczności, nie była panią wyboru, i ulegając namowom brata przedsięwzięła pójść za radą Elżbiety, która lubo nienawidziła jéj w duszy, przecież pisywała często do niéj, nazywając ją w listach drogą swoją kuzynką, kochaną i dobrą siostrą. Tym razem nadzieje i widoki Murray’a łatwo było zrozumieć. Ponieważ od chwili pójścia za mąż królowéj, utraciłby zupełnie władzę; a więc liczył na to, że Elżbieta obawiając się najmocniej następcy korony Szkockiéj, dopomagać mu będzie całą swoją powagą, aby przedstawiające się układy niweczyć jedne po drugich. Murray nie omylił się wcale w swojéj rachubie.




ROZDZIAŁ X.

Elżbieta, tak potężna królowa we wszystkich sprawach dotyczących państwa, względem swojéj siostry była najsłabszą i najzawistniejszą z kobiet, do tego stopnia: że przez całe życie postępowanie jéj z Marją, nacechowane było obłudą i okrucieństwem tém szkaradniejszemu dla jéj pamięci, że Marja oddawała jéj w zamian miłość i zaufanie. Zawiść ta pochodziła ztąd: że Marja nie tylko wyrównywała jéj w potędze, ale przewyższała w piękności i talentach. Wyższość ta, dręcząc bezustannie dumę Elżbiety, uczyniła ją nieprzebłaganą, w dniu kiedy się pomścić mogła. Lecz w obecnéj chwili, zdawało się że największa zgoda panuje pomiędzy dwiema królowemi; i kiedy Jakób Melvil, stawił się przed Elżbietą, jako posłannik Marji, która wybór małżonka powierzała swéj siostrze; ta z radością zdawało się przyjmować opiekę nad nią, i po starannem niby przeszukaniu między najgodniejszemi, wskazała swego ulubieńca księcia Leicester.
Na nieszczęście, wyboru tego niepodobna było przyjąć. Lejcester dobry na ulubieńca królowéj, był za nadto nizkiego urodzenia, miernych zasług, aby sam mógł zostać królem. Marja odpowiedziała więc, że jako wdowa po Delfinie francuskim i jako królowa Szkocji, może mieć prawo do czegoś znakomitszego niż do ręki z wyczajnego lorda. Odmówienie to, Elżbieta objawiła księciu Lejcester, i uczyniła go śmiertelnym nieprzyjacielem Mairji. Jednakże królowa Szkocji ze swojej strony zwróciła oczy na pewnego młodego lorda, który, zdawało sic jej, posiadał wszelkie przymioty mogące zapewnić szczęście kobiety i spokojność królowéy. Młodzieniec ten, który przez siostrzeńca Henryka VIII, miał i prawo do korony angielskiéj, nazywał się Henryk Stuart lord Darnley, starszy syn hrabiego Lennox.
Prawda, że lord Darnley chcąc zbliżyć się do królowéj, najlepszą obrał drogę, albowiem przedstawił go Sekretarz Dawid Rizzio.
Rizzio który przez swoje życie i śmierć miał wielki udział w przeznaczeniu Marji, był synem biednego muzykanta z Turynu, ojciec jego obarczony dziećmi, jeszcze w dzieciństwie nauczył go zasad swojej sztuki, on zaś sam kształcąc ją od lat dziecinnych, do wysokiéj doprowadził doskonałości. W piętnastym roku życia, opuścił swoją rodzinę, aby dopomódz ojcu, gdzieindziéj dla siebie szukając szczęścia, i pieszo udał się do Nice, gdzie Książe Sabaudzki mieszkał ze swoim dworem. Spędziwszy kilka lat na doskonaleniu się w swojéj sztuce, wszedł w służbę księcia Moreto, który po powrocie Marji do Szkocji, mianowany został posłem w Edymburgu. Tam królowa poznawszy Dawida Rizzio, prosiła księcia Moreto aby go jéj odstąpił, i przyjęła go jak zwyczajnego domownika. Wkrótce spostrzegła, że Rizzio miał talenta obszerniejsze niż wymagała jego sztuka. Oprócz najprzyjemniejszego śpiewu i znakomitéj gry na skrzypcach, posiadał umysł rozwinięty, pisał pięknie i szybko, i mówił jak ojczystym językiem po francuzku, hiszpańsku i angielsku. Marja z domownika wyniosła go na Sekretarza poselstwa francuzkicgo; ta posada podała mu sposobność wywierania wielkiego wpływu na królowę, kiedy lord Darnley udał się do niego.
Rizzio nie taił przed sobą że ma silnego nieprzyjaciela w hrabim Murray, którego, dzięki przewadze jaką miał nad królową lubo nieznany i słaby, nie raz dumną upokarzał potęgę. Król więc, do którego wyniesienia on by się przyczynił, miał według wielkiego podobieństwa pomagać mu przeciw nieprzyjacielowi, i położenie jego upewnić, ponieważ by z dwóch stron było, wspieranem. Prócz tego, Darnley zdawał mu się bydź najprzyzwoitszym dla królowej, ze względu urodzenia i wieku; ponieważ był Anglikiem i wyznawcą religji protestanckiéj, mógł się podobać zarazem Elżbiecie i parlamentowi Szkockiemu; jednej jako jéj poddany, drugiemu jak współwyznawca.
Leez Darnley przedstawił się królowéj pod korzystniejszem poleceniem niż wszystkich sekretarzy całego świata; jego ułożenie i piękność byłyby nawet na dworze Francji zwróciły wszystkich uwagę. Francja bowiem w téj epoce była wzorem dla wszystkich europejskich dworów; dla tego też zaledwie królowa ujrzała Darnleya, zwycięztwo jego już było pewnem, i Rizzio z wielką łatwością skłonił Marję do oddania mu swéj ręki. Wszelkie przeszkody, jakie nasunąć by się mogły, sekretarz i królowa oddalali z rówmymże zapałem, i z zadowoleniem prawie wszystkich Szkotów i znaczniejszéj części szlachty, obrzęd zaślubin odbył się w Edymburgu dnia 29 Lipca 1505 r. we cztery lata po powrocie Marji do Szkocji.
Małżeństwo królowéj podało Elżbiecie sposobność rozwinięcia swojéj polityki antimatrimonjalnéj we względzie Marji. Zaledwie dowiedziała się o postanowionym związku, przesłała mocne przedstawienia hrabiemu Lennox i jego synowi, rozkazując im natychmiast powrócić do Anglji. Lecz że list nadszedł na dwa dni przed dopełnieniem obrzędu, ci do których był pisany, nie chcieli stawiać przeszkody zostawiając wolny bieg układom. W odpowiedzi Elżbieta dowiedziała się o zawartem już małżeństwie, Ta wiadomość tak wściekłym przejęła ją gniewem, że kazała uwięzić hrabinę Lennox, która sama tylko pozostała w Anglji i zamknąć ją w wieży Londyńskiéj. Ze zaś ta zemsta nie mogła nasycić jéj nienawiści, nie poprzestała na niéj, i zaczęła podburzać szlachtę do powstania. Na czele malkontentów był Murray, któremu, jakeśmy to wyżej namienili, zamęzcie królowéj, odejmowało zupełnie władzę.
Elżbieta z łatwością znalazła do nich przystęp, bo najprędzéj się zapala wielkość przygasła i upokorzona duma. Lordowie malkontenci podżegani przez tegoż i samego, którego królowa Angielska wysłała do Marji z powinszowaniem jéj powrotu, zrobili spisek w celu porwania Marji, uwięzienia i zabicia Darnleya. Wkrótce Elżbieta dowiedziała się że jéj życzenia pomyślny skutek uwieńcza, z dwóch listów pisanych przez Randolfa jéj posła, do ministra Cecil, pierwszego z d. 3 Czerwca a drugiego 2 Lipca, z których przytaczamy wyjątki:
«Szkoci wcale nie są zadowoleni ze swojego nowego pana: nie widzą środka pomiędzy blizką śmiercią a własnem nieszczęśliwym życiem. Nienawiść jaką on dla nich przejęty, zagraża mu największym niebezpieczeństwem; lecz spodziewają się, że złe które innym przygotowywa, wkrótce spadnie na niego samegon«.
»Rozgadałem się przy ostatniem widzeniu z milordem Murray i poznałem że jest mocno zmartwiony niedorzecznościami królowéj. Opłakuje smutny stan swojéj ojczyzny, która chyli się do upadku, obawia się, aby szlachta nie była zniewolony do zebrania się, tak w celu odwrócenia zaguby państwa, jak dla oddania powinnego hołdu swoim panom. Książę i hrabia Argyle i sam nawet Murray, zgadzają się ze sobą w widokach: łatwo więc przewidzieć co z tąd wyniknie«.
W istocie, właśnie w chwili kiedy szlachta powracała ze zgromadzenia odbytego w Perth, uczyniono zamach, aby, jak mówił Randolf, złe które Darnley innym przygotowywa, spadło na niego. Oddział jazdy umieszczono w wąwozie zwanym Studnią Papugi, z rozkazem zabicia Darnleya i porwania królowéj. Lecz król i królowa wcześnie przestrzeżeni, zamiast zatrzymać się w nocy, jak to zamyślali uczynić, jechali przez noc całą i przebyli wąwóz za nim zasadzka została przygotowaną.
Sprzymierzeni poznawszy z ostrożności królowéj, że wiedziała o wszystkiém, postanowili powstać otwarcie. Wtedy Marja zwołała wiernych sobie poddanych; a że w téj epoce nie było ani czasu, ani sposobności pozbawienia jéj przywiązania ludu, jak to uczyniono późniéj, najpiękniejsze wojsko, jakie kiedykolwiek Szkocja widziała, zgromadziło się około niéj. Murray i jego wspólnicy gotowi byli do napadu, lecz nie do otwartego buntu, po kilku marszach i kontr-marszach w których sama królowa ścigała przestępców, uciekli do Anglji, gdzie jak zwykle, zawsze nieprzyjaciele Stuartów pewni byli schronienia. Oto co tajemny dostrzegacz Elżbiety, z tego powodu napisał do ministra Cecil, 3 Października 1563 roku.
»Panowie byli zmuszeni opuścić Edymburg. Królowa ma w podejrzeniu Mortona, a jednakże on nie ma odwagi opuścić jéj. Monarchini na polu bitwy uzbrojony była pistoletem, i ze wszystkich którzy walczyli za nią, sam mąż tylko miał broń odporną. Kilku sprzystężonych zobowiązało się z narażeniem własnego życia zabić Darnleya. Oczekują pomocy Anglji: przyrzeczono im wiele; a mało dotrzymują. Jeżeli Jej Królewska Mość udzielisz im pomoc, spodziewają się: że wkrótce w Szkocji nie będzie dwóch królowych.
Tak więc Marję Stuart otoczył tnymvirat zdrajców, Murray, Morton i Maitland; lecz wszyscy trzéj nie narażali się zbytecznie, i widzieliśmy że Mortonu lubo już ciężyło na nim podejrzenie królowéj, przecież nie był tak skompromitowanym aby go zmuszono opuścić Szkocję. Przez niego to wszyscy wygnańcy utrzymywali stosunki z Edymburgiem, i wiedzieli dokładnie o wszystkich wypadkach. Majtland zdawał się jak gdyby zupełnie nie należał do spisku, i nie będąc wcale podejrzanym, zachował swój wpływ zupełny. Mógł więc wspólnie z Mortonem przygotowywać wypadki, które późniéj nastąpią i które miały sprowadzić na powrót Murray’a.




ROZDZIAŁ XI.

Z pierwszych dni pożycia, królowa mogła osadzić jak płochemu i nierozważnemu człowiekowi, z powierzchownych zalet, powierzyła szczęście swojego życia. Darnley był więcéj zły niż złośliwy, charakter słaby, wąchający się i gwałtowny; tak dalece, że w braku wytrwałości i koniecznego zmyślania, aby dojść do zamierzonego celu, chciał gwałtownością, albo podejściem otrzymać czego żądał. Obecnie myślał o pozyskaniu korony małżonka, którą Marja przyznała niegdyś Franciszkowi II; albowiem dopókiby nie posiadał téj godności, którą tylko Marja udzielić mu mogła, nie był królem ale tylko mężem królowéj; jednakże Marja poznawszy jego sposób myślenia, postanowiła pod żadnym pozorem nie ustąpić jego życzeniom.
Darnlej, wiecznie zmienny, nie pojmował jak ludzie mogą miéć postanowienia stałe i niewzruszone, szukał więc nie tylko w Marji saméj, lecz w osobach ją otaczających przyczyny jéj odmówienia: sądził, że człowiekiem najwięcéj w tym przedmiocie interesowanym i tamującym drogę do jedynego celu jego myśli, do korony, był Rizzio, który będąc świadkiem oczywistym jak wszystkie wpływy innych około niego upadały a on swój zachował, musiał bardzo naturalnie lękać się jeszcze więcéj wpływu męża, niż brata. Od téj więc chwili Darnley uważał tylko Rizzia za jedyną przeszkodę zostania istotnym królem, i postanowił go się pozbyć.
W téj okoliczności łatwo było Darnleyowi znaleźć mordercę współczucie, w osobach nawet tron otaczających. Szlachta nie mogła bez zawiści patrzeć na to, że z prostego służącego jakim był Rizzio, został najpoufalszym sekretarzem królowéj.
Nie pojmowali, albo raczej udawali że niepojmują rzeczywistych przyczyn téj łaski, którą najpierwéj była niezaprzeczona wyższość Rizzia nad nich samych, wyższość, tak wielka, że gdyby królowa pragnęła znaleźć mu rówiennika, musiałaby szukać pomiędzy najuczeńszymi ludźmi duchowieństwa katolickiego, co niezawodnie byłoby znowu oburzyło uczonych wyznania reformowanego, którzy w tym wyborze królowéj upatrywaliby nowy dowód jéj odrazy do nowej religji. Wszyscy więc spoglądali na Rizzia, jak na szczęśliwego przybysza, a nie jak na człowieka zasłużonego, któremu błąd urodzenia niższe naznaczył miejsce, i przywiódł znów do stanu, który mu sprawiedliwie należał, jakby wyrzutem sumienia ślepego losu. Zresztą miano myśl zgubie królowę, a dopóki Rizzio żył, dzięki jego dobrym radom, zguba jéj stała się niepodobną. Postanowiono więc nieodwołalnie śmierć sekretarza.
Dwoma głównemi wspólnikami téj sprawy, po Darnleyu byli: James Douglas, hrabia de Morton kanclerz państwa, o którym jużeśmy mówili, nie tylko jak o przyjacielu, lecz jeszcze jako krewnym Murray’a, i lord Ruthwen, wuj króla, pochodzący z najszlachetniejszej familji Szkockiej, lecz zniszczony rozpustę, wybladły i wycieńczony gorączkę choroby śmiertelnéj, która zabić go miała w ośmnaście miesięcy po epoce w któréj jesteśmy, to jest w ostatnich dniach Lutego roku 1566.
Morton i Ruthwen bez zwłoki zgromadzili dostateczną liczbę wspólników; wspólnikami tymi byli: syn nieprawy Douglasa Andrzej Karrew i Lindsay; prócz tego przyłączyli do siebie, niepowiedziawszy w jakim celu sto pięćdziesiąt żołnierzy, którym wydano rozkaz, aby co wieczór od siódméj do ósméj godziny byli gotowi.
W tym samym czasie Rzzio odebrał mnóstwo zawiadomień, aby się strzegł, ponieważ jego życic jest zagrożone; a nadewszystko aby miał na oku pewnego nieprawego syna; Rizzio odpowiedział: że już oddawna poświęcił życie dla swojego znaczenia, że przekonany był o tem, iż człowiek w nizkim jak on urodzony stanie, nie może bezkarnie wznieść się do tego stopnia, jakiego on doszedł; co zaś do nieprawego syna, o którym mu wspominano, i którym podług niego był hrabia Murray, potrafi, dopóki żyć będzie trzymać go tak daleko od siebie i królowéj, że oboje nie będę mieli najmniejszéj przyczyny obawiać się jego zabiegów.
Rizzio więc, jeżeli nic zupełnie był spokojnym, to przynajmniéj obojętnym na wszystko, i wtenczas właśnie, kiedy jego nieprzyjaciele już zgodzili się na to, aby go zamordować, i tylko sprzeczali się jeszcze jakim sposobem życie mu odebrać. Morton, naśladując swego przodka Douglasa Grzechotkę, chciał aby podobnież jak ulubieńców Jakóba III, na moście Lauder, pochwycić Rizzia, osądzić i powiesić, co on jako wielki kanclerz państwa przyrzekał bez zwłoki kazać dopełnić; lecz Darnley, który oprócz innych zarzuyów na jakie mniemał, że Rizzio zasługuje, miał go w podejrzeniu jeszcze, i bardzo niesprawiedliwie, o miłosne stosunki z królową; nalegał aby go w oczach Marji zamordować, nie troszcząc się bynajmniéj jakie skutki podobny widok mógł sprawić na kobiecie brzemiennéj od siedmiu miesięcy. Szlachta, dla któréj podobny czyn był uroczystością, widząc, ż król tak chętnie im dopomaga, zastosowała się do jego woli. Postanowiono więc, że Rizzio miał bydź zamordowanym w obecności królowéj, a król sprzysiężonym miał wskazać chwilę działania.
W kilka dni potem, powzięto wiadomość że Rizzio miał nazajutrz 9 Marca wieczerzać u królowéj z hrabiną Argyle, Marją Seyton i kilką innemi damami. Marja lubiła niekiedy podobne w gronie przyjaciół wieczerze, na których odrzuciwszy powagę królowéj, szczęśliwa jeżeli mogła, jak jéj ojciec Jakób V, przepędzić swobodny chwilę tak drogą tym, którzy są zawsze skrępowani przepisami dworskiego przymusu. Wieczory te, składały się zwykle z kobiet, do których jeden tylko Rizzio, dla swego muzycznego talentu był przypuszczanym. Sprzymierzeni nieobawiali się więc żadnego oporu, tylko ze strony ofiary; a wiadomo było, że Rizzio przy królowéj, oddając sprawiedliwość nizkości swojego rodu, nigdy nie nosił szpady a nawet sztyletu.
9 Marca około godziny szóstéj wieczorem, stopięćdziesięciu żołnierzy wprowadził do zamku sam król, który dał się poznać straży stojącéj przy jednéj z bram zamkowych; zaprowadził ich na dziedziniec wewnętrzny, na który wychodziły okna gabinetu Marji Stuart. Ponieważ, zwierzyniec cały okryty był śniegiem, przeto aby nie bydź spostrzeżonymi, stanęli pod wielkim przedsionkiem. Potem pierwszém przygotowali, Darnley połączył się w dolnéj sali z czekającemi nań panami, i kręconemi wschodami wprowadził ich do sypialni królowéj stykającéj się z gabinetem, w którym goście wieczerzali, i z której wszystko można było słyszeć co mówią: tam pozostawił ich w ciemności rozkazując im wejść wtedy dopiero, gdy zawoła: Douglas, przybywaj!.. Następnie, przeszedłszy przez kurytarz, otworzył drzwi tajemne, wszedł do gabinetu i oparł się na tylnéj wsporze krzesła, na którém siedziała królowa.
Trzy osoby siedzące tyłem do tych drzwi, to jest, Marja Stuart, Marja Seyton i Rizzio, nie widziały zbliżającego się króla, trzy zaś osoby siedzące przodem do drzwi umilkły niewzruszone, skoro się król ukazał. Królowa widząc tak nagłą ich zmianę w obejściu, domyśliła się, że coś nadzwyczajnego za nią stać się musiało, i odwracając się z żywością, ujrzała męża z uśmiechem na ustach; lecz przerażająca jego bladość obudziła w niéj natychmiast myśl, iż coś okropnego ma się wydarzyć. W chwili, kiedy chciała zapytać go, co znaczyło to niespodziewane przybycie, usłyszała w sąsiedniej sali ciężkie stąpanie, zbliżające się ku zasłonie, która podnosząc się zwolna, ukazała lorda Ruthwen uzbrojonego od stóp do głowy, bladego jak widmo, z mieczem w dłoni.
— Czego chcesz milordzie? wykrzyknęła królowa, dla czego wchodzisz do moich komnat tak uzbrojony? Czyś w szaleństwie, i mamże cię żałować czy przebaczyć ci?
Ruthwen, nic nie odpowiadając, wyciągnął rękę ku Rizzio, z powolnością widziadła; a potem głosem przytłumionym rzekł:
— Pytasz mię pani po co tutaj przychodzę?.. — szukam tego człowieka.
— Tego człowieka! zawołała królowa, zasłaniając Rizzio, i co chcesz od niego?..
— Sprawiedliwości! sprawiedliwości! zawołał Rizzio, padając na kolana za królową, i chwytając ją za suknię.
— Douglas przybywaj! zawołał król.
W mgnieniu oka, Morton, Karrew, Douglas bękart i Lindsay, wpadli tak gwałtownie do gabinetu, ze wywrócili stół, aby prędzéj dostać się do Rizzia, który sądząc że uszanowanie dla królowéj ocali go, ciągłe stał za nią. Marja ze swojej strony stała śmiało przeciw mordercom z odwagą i godnością; lecz sprzysięgli za nadto postąpili, aby się cofnąć, i Andrzej Karrew przyłożywszy sztylet do piersi królowéj, groził, że ją uderzy jeżeli się nie usunie. W téj chwili Darnley pochwyciwszy ją wpół odepchnął z gwałtownością, nie mając nawet względu na jéj brzemienność; gdy tym czasem Douglas dopełniał nieszczęsnéj przepowiedni, zerwał sztylet wiszący na piersiach króla i ugodził nim Rizzia. Nieszczęśliwy odebrawszy ten pierwszy cios upadł z krzykiem; lecz podniósłszy się natychmiast, na kolanach czołgał się do królowéj, która usiłując wyrwać się z rąk Darnleja, wołała: przebaczenia! przebaczenia!.. Lecz nim Rizzio zdołał się do niéj zbliżyć, wszyscy rzucili się na niego, jedni topiąc w nim swoje sztylety, drudzy wyciągając go za nogi z gabinetu zostawili na posadzce ten długi ślad krwi, który dziś jeszcze widzieć można, kiedy już był w obocznej komnacie, każdy, jeden przez drugiego podżegany, chciał należeć do zabójstwa, uderzał w martwe już ciało; albowiem policzono że zamordowany odebrał pięćdziesiąt sześć ran, z których dwadzieścia było śmiertelnych.
Darnley bezprzestannie trzymał królowę, która sądząc że Rizzio jeszcze żyje, wołała przebaczenia; kiedy nakoniec znowu ukazał się Ruthwen, bledszy niżeli pierwéj, i tak osłabiony, że niemogąc mówić usiadł w krześle, odpowiadając na zapytania Darnleja skinieniem głowy, i pokazując mu sztylet cały zakrwawiony który chował w pochwę; w tenczas Darnley puścił Marję, ta dwa kroki postąpiwszy ku Ruthwenowi.
— Powstań milordzie: rzekła, powstań, nie siada się w obec królowéj, nie mając na to pozwolenia; powstań i wyjdź!
— Usiadłem, nie przez zuchwalstwo, ale osłabiony, odpowiedział Ruthwen, albowiem dziś, dla dobra twojego męża i Szkocji, utrudziłem się więcéj, niż mój doktór pozwala.
To mówiąc, spokojnie nalał sobie wina, i dla nabrania sił wypił. Królowa wzięła to za nowe ubliżenie.
Wtedy postąpiła kilka kroków ku ukrytym drzwiom, chcąc wyjść z téj okropnéj komnaty, i stanąwszy na progu:
— Milordzie, rzekła, odwracając się, może ja nigdy zemścić się nie będę mogła, bo jestem kobietą; lecz ten, którego tutaj noszę, zawołała uderzając się z mocą niezwykłą kobiecie, albo nic będzie godzien nazwiska mojego syna, albo się pomści zniewagi wyrządzonéj jego matce. To mówiąc znikła, zatrzasnąwszy gwałtownie drzwi za sobą.
W nocy pochowano Rizziego bez okazałości i wrzawy w najbliższym kościele.




ROZDZIAŁ XII.

Nazajutrz, Murray i jego wspólnicy wygnani z nim do Anglji, będąc uwiadomieni o nastąpić mającym wypadku, przybyli do Edymburga. Marja zbyt słaba aby toczyć walkę z buntownikami i mordercami razem, wołała przebaczyć buntownikom, aby ukarać zbrodniarzy; ujrzawszy więc swojego brata rzuciła się w jego objęcia. W skutek tego, Murray, Glaincarn, Rothcs i inni otrzymali przebaczenie. W trzy dni potem, w chwili kiedy się tego najmniéj spodziewano, w nocy królowa Marja i Darnley wyjechali tajemnie do Dunbar. W istocie, król przelękniony wielkością popełnionéj zbrodni, opuścił swoich wspólników aby sam otrzymał przebaczenie; Marja zaś aby łatwiéj się zemścić, udała że przebacza.
Wtedy mordercy zadrżeć musieli: Morton, Douglas i Ruthwen, nie śmiejąc oczekiwać wyroku królowéj, uciekli do Anglji. Wytoczono proces i dwóch podrzędnych zabójców skazano na śmierć; następnie Marja, zawsze idąc za pierwszym popędem, którego nie miał już kto wstrzymywać, kazała wykopać ciało Rizzi’a i z całą okazałością pogrzebową, przenieść do tego kościoła gdzie chowano królów Szkocji.
Jak można się domyślać, pojednanie się małżonków, osobliwie ze strony Marji nie było zupełnie szczere. Darnley, jak zwykle, wiódł życie bez troski i rozpustne; tak, że największa między niemi panowała niezgoda, kiedy królowa d. 19 Czerwca 1566 r. powiła syna, który późniéj miał nazwę Jakóba VI.
Marja, wierna swoim nawyknieniom dobrego sąsiada, wyprawiła do Anglji posła nadzwyczajnego Jakóba Melvil, z doniesieniem swojéj siostrze, królowéj Elżbiecie, o szczęśliwem swojem rozwiązaniu.
Elżbieta nadzwyczajnie lubiąca taniec, i która nawet miała to uprzedzenie że bardzo pięknie tańczy, należała właśnie do figury w kadrylu, kiedy tę odebrała wiadomość. Był to cios okropny dla niéj; czuła że jéj nogi zachwiały się, i cofnąwszy się w tył kilka kroków, oparła się o krzesło aby następnie usiąść na niem, Jedna z dam dworu postrzegłszy to poruszenie, i jéj bladość, zbliżyła się do niéj i zapytała co jéj jest. — Co mi jest? odpowiedziała Elżbieta: Czyli żeś nie słyszała że Marja powiła pięknego chłopca, a ja jestem tylko nieurodzajném drzewem?... Wkrótce jednak przyszła do siebie, powróciła do tańca, i nazajutrz przyjęła Melvilla z najżywszemi oznakami radości, oświadczając mu, że ta wiadomość, taką przejęła ją roskoszą: iż ją wyleczyła z piętnastodniowéj słabości.
Melvill oprócz zawiadomienia o urodzeniu syna, miał prosić Elżbiety, aby raczyła bydż matką chrzestną młodego książęcia, przyjęła to zaproszenie z najżywszem podziękowaniem. Jednak, kiedy poseł napominał, że teraz będzie miała najdogodniejszą sposobność odwiedzenia Marji, z którą od dawna widzieć się pragnęła, odpowiedziała z pośpiechem, że nie może opuścić Anglji, i że hrabia Bedfort z jéj pełnomocnictwem, zastąpi ją przy tym obrzędzie.
Toż samo zawiadomienie przesłała Marja królowi francuzkicmu, księcia Sabaudji, którzy odpowiedzieli oba jak królowa Elżbieta, że przyszłą swoich reprezentantów.
Tym czasem Darnley coraz więcéj zatapiał się w życiu rozwiozłem, do czego z natury miał wiele skłonności; a królowa coraz więcéj oddalała się od niego, a za nią i dwór cały, dla którego wzorem postępowania, było postępowanie królowéj. Darnley zamiast przejednać Marję, swoją uprzejmością i względami, rzucał się jak dziecię, grożąc że opuści Szkocję i uda się do Francji albo Włoch.
Wykonanie podobnej groźby, byłoby najnieprzyjemniejszem dla Marji, ponieważ obce dwory poznałyby ich nieporozumienia małżeńskie. Dla tego więc, próbowała dać mu poznać śmieszność podobnego postanowienia; lecz Darnley, podobny dziecięciu, w prośbach Marji widział tylko podnietę do podwojenia uporu. Marja przesyłała mu tę radę przez inne osoby,lecz on i wobec nich, zachował swój upór i niewzruszone postanowienie. Marja spodziewając się, że lada chwila wykona swój zamiar, postanowiła uprzedzić niekorzystne wrażenie, jakieby jego obecność sprawiła w Paryżu, przesłaniem królowéj matce i Karolowi wiadomości dokładnéj o tém wszystkiem co zaszło pomiędzy nią. a Darnleyem od zawarcia związku. Zresztą zerwanie prawie publiczne spowodowane codzienną niezgodą, pogorszyło położenie króla, który widział że nie tylko panowie, lecz właśni jego służący oddalają się od niego.
Wpływ jaki Darnley stracił u królowej, zwolna kto inny nabywał: tym innym był Jakób Hepburn, hrabia de Bothwel, głowa starożytnej familji i jeden z najmocniejszych panów królestwa, tak z posiadania ogromnych dóbr w Lothian wschodnim, i w hrabstwie Berwick, jak przez licznych wazali. Był to człowiek mający lat trzydzieści sześć do czterdziesta, wyrazistych rysów, pełen ułomności i występków, dumny, burzliwy, i więcéj zuchwały w tworzeniu pomysłów, niżli w ich wykonaniu; bo chociaż w młodości, odznaczył się kilką ważniejszemi czynami, które mu zjednały znakomitą sławę, przecież od dawna nie mając sposobności wydobyć oręża, zwolna utracił tę sławę, do tego stopnia, że teraz niekiedy nawet uśmiech powątpiewania witał opowiadanie jego przeszłych czynów. Mianowany strażnikiem granic królestwa przez Marję de Guise, w czasie zabójstwa Rizzia znajdował się w zamku, przybiegł na odgłos zamieszania, nawet wystawił się na niejakie niebezpieczeństwo; wiedząc bowiem że krzyk dał się słyszeć w gabinecie królowéj nalegał usilnie aby mu powiedziano co się stało; król zamiast odpowiedzi wskazał mu trupa. Ten dowód, jeżeli nie poświęcenia to przynajmniéj zajęcia się losem królowéj, w czasie kiedy ją wszyscy opuścili, wzruszył królowę; oświadczyła więc swoje wdzięczność Bothwellowi przy pierwszéj sposobności; i odtąd powstał pomiędzy królową i tym człowiekiem pewien rodzaj związku, który miał stać się zgubą dla obojga.
Już osoby źle uprzedzone względem królowej, a liczba ich była nie mała, miały w podejrzeniu to zbliżenie; kiedy nowy wypadek, w którym Marja znowu jak zwykle poszła za pierwszym popędem serca, utwierdził te podejrzenia. Bothwell jako strażnik granic państwa, mieszkał o dwadzieścia mil od Jedburga, w małéj forteczce, nazwanéj Pustelnią; w miesiącu Październiku 1566 roku, chcąc pochwycić pewnego złoczyńcę nazwiskiem John Elliot Parc, w walce z tym człowiekiem został przez niego raniony w rękę. Królowa, która naówczas była w Jedburgu, gdzie sąd wymierzał sprawiedliwość, dowiedziała się o tym wypadku w chwili gdy miała udać się do ratusza miejskiego, odłożyła więc radę do jutra i z pięcia zaufanemi osobami udała się natychmiast konno do Pustelni, drogą przez błota, lasy, rzeki i bagna; tam przekonawszy się naocznie że rana była mało znaczną, zabawiwszy tylko dwie godziny, które sam na sam spędziła z Bothwellem, powróciła tegoż wieczora do Jedburga. Ta zbyt spieszna przejażdżka tak utrudziła królowę, że nazajutrz zasłabła, i wkrótce choroba groziła niebezpieczeństwem. Mimo tak zatrważającego stanu Marji, Darnley, dowiedziawszy się o przyczynie, nie przyjechał do Jedburga; to spowodowało zupełne zobojętnienie małżonków po wyzdrowieniu królowéj.
W śród tych nieporozumień nadszedł dzień przeznaczony na chrzest młodego księcia; była to najwłaściwsza sposobność pojednania się małżonków, lub przynajmniéj okoliczność, w któréj wiele na tém zależało obojgu, aby nie dać poznać posłom zagranicznym, do jakiego stopnia doszły ich domowe nieporozumienia. Lecz Darnley, zawsze nieprzyzwoity i dąsający się, pomimo wszelkich próśb, nie chciał ukazać się na obrzędzie, chociaż był w Stirling, to jest w mieście gdzie właśnie chrzest się odbył. Nieobecność króla, do tego stopnia oburzyła wszystkich otaczających Marję, że zewsząd doradzano jéj starać się o rozwód. Marja lękając się zgorszenia, jakieby podobny krok po całéj Europie uczynił, uporczywie nawet odrzucała rady. Wtedy pomiędzy Bołhwell’em, Mortonem i Maitlandem wzrosty zarody okropnego zamiaru Jednakże Morton i Mailland, nie chcieli nic przedsięwziąć, dopóki w związku królowa nie będzie miała udziału, szło bowiem o zamordowanie jéj męża. Po długich a beskutecznych przyrzeczeniach Bothwella, bez przestannie wznawianych i zdradzanych, że przyniesie im przyzwolenie napisane ręką królowej; gdy nakoniec tenże nie mógł im dać najmniejszego dowodu, że Marja tę myśl podziela. Morton i Maitland wycofnęi się z związku. Wtedy Bothwell udał się do innych wspólników, którzy mniéj mając powodów obawiania się, mniéj stawiali trudności. W téj saméj epoce, przytrafił się wypadek, z którego wnosić było można, że Bothwell już rozpoczął działanie.




ROZDZIAŁ XIII.

Dakonicc król postanowił dokonać swojéj groźby, któréj każdodziennie powtarzał, ze opuści Szkocję; i udał się do Glazgowa aby pożegnać hrabiego Lennox swojego ojca, gdy w drodze mocno się uczuł słabym. Mimo tego jednak jechał daléj; lecz przybywszy do Glasgowa musiał położyć się w łóżko, albowiem objawiła się choroba, która dla historji i medycyny wiecznym pozostanie sporem. Czy wyrzuty, które pokryły ciało Darnleya były skutkiem ospy albo trucizny!... nikt o tem nic stanowczego wyrzec nie może, tyle jest sprzeczności w doszłych nas podaniach. Jakkolwiek bądź królowa więcéj czuła dla Darnleya niż on był dla niéj, dowiedziawszy się o jego niebezpiecznéj chorobie, przybyła do Glazgowa. Darnley już wówczas wyszedł z niebezpieczeństwa.
Marja sądząc że Darnley dostał ospy, nie obawiając się jéj dla siebie, nie chciała narażać swojego syna; że zaś małżonkowie prawie pojednali się, Darnley chciał powrócić z królową do Edymburga, przeto postanowiono aby dla zupełnego wyzdrowienia zamieszkać w dawnem opactwie Chhamps, samotném, na wzgórzu stojącém a tem samem w powietrzu świeżém. Opactwo to tylko o milę było od Edymburga. Darnley chciał z królową w jednym jechać powozie, lecz ona, bądź to z obawy aby nie udzielić choroby synowi, bądź też, sądząc że ruch pojazdu będzie dla słabego szkodliwy, kazała go przenieść w lektyce do nowego mieszkania.
Opactwo Champs, jak samo nazwisko wskazuje, było położone wśród pól, w bliskości dwóch zniszczonych kościołów, opuszczonego smętarza, i kilku chat prawie pustych, które nazywały się rozdrożem złodziei. Jeden tylko dom wiejski wznosił się w niejakiéj odległości i należał do Hamiltonów, jednakże od dwóch prawdę lat nie odemknięto na dzień jego okiennic; stał niemy i ponury jak grobowiec. Prócz tego, gdyby był i zamieszkały, Darnley nie byłby bezpieczniejszym, bo Hamiltonowie byli jego osobistemi nieprzyjaciółmi.
Piérwszéj niespokojności doświadczył król 7 Lutego 1507, kiedy w wieczór ujrzał światło, w jednem z okien tego domu od tak dawna zamkniętego. Nazajutrz pytał się lokaja, nazwiskiem Durham, u kogo paliło się to światło, on odpowiedział ze wczoraj arcybiskup z St. Andre opuścił Edymburg i zamieszkał w tym domu. Tego samego dnia rozgniewał się chodząc po ogrodzie, że dwie obalone ściany mury, do których przywołano mularzy, dotąd nie są naprawione. Te dwa wyłomy ułatwiały wejście złoczyńcom; że zaś tylko sam Darnley ze służącym zamieszkiwał pierwsze piętro samotnego pawilonu, nikt dziwić się nie będzie, iż w obecném swojem położeniu, nie małéj doświadczał obawy.
Tego samego wieczoru jego obawa większéj nabrały mocy; zdawało się Darnleyowi że ktoś rozmawiał pod jego oknami, ze słyszał nawet stąpania w izbach na dole będących. A ponieważ, jakieśmy powiedzieli, był sam tyko z lokajem, który ile go razy zbudził, utrzymywał że nic nie słyszy, musiał więc Darnley czekać do następnego dnia, aby się o prawdzie przekonać. Nazajutrz nie znalazł nikogo; lecz ponieważ deszcz padał dnia poprzedzającego, poznał tedy na ziemi ślady stóp, które nie były ani jego ani Durhama; te ślady ciągnęły się od wyłomu w murze aż do drzwi pawilonu. Darnley zwiedził wszystkie zakąty, oprócz małéj piwnicy będącéj pod jego sypialnia zamkniętéj ogromnemi drzwiami; wyjąwszy tych drzwi zamkniętych, nie mógł znaleźć najmniejszéj skazówki, któraby jego podejrzenia utwierdzić lub zniszczyć mogła.
Noc minęła jak poprzednia; albowiem tenże sam szelest dawał się słyszeć, i tym razem już tak wyraźny iż Durham nie mógł powiedzieć że go nie słyszał. Darnley uważając tę niepewność stokroć przykrzejszą nad samo niebezpieczeństwo, chciał zejść na dół i przekonać się naocznie kto były te osoby, których gwar do nich dochodził. Lecz Alexander Durham nie chciał pozwolić aby jego pan narażał się na podobne przeszukiwanie, i wziąwszy pałasz w jedną a lampę w drugą rękę, zaczął szukać nocnych włóczęgów: po chwili powrócił, mówiąc że widział tylko jednego człowieka, który uciekł spostrzegłszy go, że ten człowiek musiał być zapewne jaki żebrak szukający schronienia w zwaliskach, w miejscach opustoszałych opactwa, i że tem bynajmniéj nie ma przyczyny niepokoić się. W istocie, od téj chwili aż do dnia, wszystko było spokojnie.
Jednakże Darnley pragnął widzieć się z Królową, albowiem od dwóch dni nie była u niego; nadto chciał jéj powiedzieć o swojéj obawie i prosić, że ponieważ jest zdrowy żeby mu pozwoliła albo powrócić do siebie, albo inne wskazała mieszkanie. Marja kazała odpowiedzieć Darnleyowi, że dopiéro w wieczór przybędzie, że jest zatrudnioną weselem służącego Sebastjana, którego z Francji przywiozła i którego bardzo lubiła.
Marja dotrzymując słowa, przybyła wieczorem z hrabiną Argyle, w chwili kiedy szczególnym wypadkiem Durham zapalił siennik swojego łóżka, i wyrzucał go przez okno wraz z materacem, który się także już zajął. Kiedy królowa weszła, prosił Darnleja, aby mu raczył pozwolić iść spać do miasta; ponieważ nie ma łóżka, tém bardziéj że będąc słabym poradzi się doktora. Darnley wiedząc co się wydarzyło dwóch nocy poprzedzających, wszelkiemi sposobami chciał go koniecznie zatrzymać, i obiecywał dać mu swój materac. Marja dowiedziawszy się o przyczynie téj sprzeczki, przyrzekła Darnleowi, jeżeli uwolni Durhama, przysłać innego służącego na tę noc, ze wszystkiem co do spania potrzebować będzie. Darnley w czasie jéj krótkiego z nim pobytu, kazał sobie dwa czy trzy razy powtórzyć to przyrzeczenie potem wyjechała z opactwa, pomimo usilnych próśb męża, aby dłużéj przy nim zabawiła, tłumacząc się tém, że przyrzekła ukazać się w masce na weselu Sebastjana. Darnley musiał przeto pozwolić odjechać jéj i odjechała.
Od tej chwili nikt nie wie co czynił Darnley, bo mimo przyrzeczeń królowéj żaden służący nie przyszedł do opactwa. Durham korzystając jak najprędzej z pozwolenia, oddalił się nawet przed odjazdem królowéj. Najpodobniéj do prawdy, że Darnley w szlafroku i pantoflach położył się na łóżku, gołą szpadę włożywszy pod poduszkę.
Aż do godziny piérwszéj rano, Bothwell pozostał z królową w zamku Holyrood; potém wyszedł od niéj, i w kilka minut widziano go odzianego płaszczem huzara niemieckiego, jak przeszedł około straży zamkowéj ztamtąd udał się ku opactwu Champs. Kiedy druga godzina biła przebył wyłom w ogrodzie. Zaledwie kilka kroków postąpił, pomiędzy gęstwą drzew napotkał człowieka odzianego płaszczem.
— I cóż tam! zapytał Bothwell, jakże idą rzeczy!
— Wszystko gotowe, odrzekł nieznajomy, czekamy tylko na Ciebie, aby lont zapalić.
— Daléj więc, rzekł Bothwell.
To mówiąc, Bothwell i rozmawiający z nim, połączyli się z pięcią albo sześcią osobami stojącemi w głębi ogrodu, w miejscu zkąd widzieć można było okno oświecone lampą palącą się w komnacie Darnleya. Bothwell zapytał swoich wspólników, czy pewni są, że król znajduje się w téj komnacie? Odpowiedź ich była: że widzieli go jak kilkakrotnie zbliżał się do okna i w ogród patrzył. W tedy Bothwell kazał podpalić przygotowane miny. Jeden z wspólników mając krytą latarnię pod płaszczem, odłączył się od nich po chwili powróciły mówiąc, że już się stało, i że lada moment wszystko się skończy. Ale Bothwell tak był niecierpliwy, że to oczekiwanie, jakkolwiek krótkie, zdało mu się nieznośném, i mimo przełożeń ogniomistrza poszedł do pawilonu, położył się twarzą na ziemi, a przyczołgawszy się do okienka od piwnicy, zajrzał niem, i dopóty nie wrócił do swoich towarzyszy, dopóki się naocznie nieprzekonał że lont już zapalony. Zaledwie odszedł w głąb ogrodu, aliści straszny wybuch dał się słyszeć; i pola, wieś, zatoka oświetlone zostały tak jasno, ze przy blasku téj okropnej błyskawicy można było widzieć okręty o dwie mile stojące na morzu; późniéj nastąpiło milczenie i ciemność; a gruzy roztrzaskanego domu padały jak deszcz kamienny. Nazajutrz znaleziono ciało króla w sadzie, będącym przy ogrodzie gdzie skryci byli spiskowi. Trup leżał pod drzewem, którego kilka gałęzi połamał spadając, ubrany był w szlafrok i jeszcze jeden pantofel miał na nodze; o kilka kroków była jego szpada.
Ponieważ materac na którym leżał, zasłonił go przed działaniem prochu, przeto mniemano z razu, że go wyciągnięto żywego z pawilonu, że Bothwell go zadusił, a następnie przy pomocy wspólników powiesił na drzewie; lecz według wszelkiego podobieństwa do prawdy, ci którzy to przypuszczają są w błędzie. Bo mordercy zadawszy śmierć królowi, nie potrzebowaliby wysadzać mieszkania jego w powietrze. Prawda, mówią niektórzy, że uczyniono to dla tego aby wzbudzić mniemanie że został zabity piorunem; lecz ponieważ ten wypadek zdarzył się dnia 9 Lutego, przeto ci, którzy tę przyczynę śmierci naznaczali królowi, mało znaleźli wiary.




ROZDZIAŁ XIV.

Wieść o tém zdarzeniu rozszerzała się po Szkocji, z szybkością niepomyślnych wiadomości. Wzruszenie było okropne, wszyscy bowiem obwiniali Bothwella a niektórzy mieli w podejrzeniu królowę. Prawda, że Marja w tym wypadku, podała swoim nieprzyjaciołom nową broń przeciw sobie. Na dworze Szkocji panował zwyczaj, że każda wdowa po królu, czterdzieści dni pozostawała zamknięta w komnacie swojego pałacu, przy świetle lampy. Dwunastego dNia Marja kazała wszystko otworzyć, a piętnastego wyjechała z Bothwellem do posiadłości wiejskiéj Seyton, o dwie mile od Edymburga.
Tam doszła ją wiadomość o pierwszych rozsiewanych przeciwko niéj podejrzeniach. We dwa dni po morderstwie, rozlepiono po ulicach Edymburga ogłoszenie, przyrzekające nagrodę dwa tysiące funtów szterlingów temu, ktoby dał pewne objaśnienie względom zabójców króla. Nazajutrz u spodu pierwszych doniesień, znaleziono, podobne tymże co do wielkości papieru, doniesienia, na których napisane były imiona: Bothwell, Balfour, Chambers i dwóch albo trzech innych. Nie dosyć jeszcze; każdéJ nocy słyszano głos z krzyża Edymburgskiego: »Bothwell jest mordercę króla, a królowa jego wspólniczką.« Nakoniec Marja odebrała list od hrabiego Lennox, ojca zamordowanéj ofiary, w którym stanowczo wskazuje Bothwella jako mordercę, i ogłasza się jego oskarżycielem.
Nie było już sposobu przygłuszenia téj wieści. Bada nalegała na królowe, aby Bothwella stawić przed sądem; lecz, zarazem, ponieważ strony w sprawie kryminalnéj, stosownie dopraw Szkockich, powinny na czterdzieści dni być uwiadomione, aby stanęły do obrony, przeto wyznaczono termin godny śmiechu, bo dnia 28 Marca zadecydowano, aby oskarżony stawił się przed sędziami 12 Kwietnia. A więc w czternastu dniach Lennox miał zebrać dowody zabójstwa, przeciwko najpotężniejszemu człowiekowi Szkocji.
W oznaczonym dniu, przybył Bothwell z czterema tysiącami swoich stronników, a wziąwszy ze sobą straż złożoną z dwustu, uzbrojonych żołnierzy, którzy stosownie do jego rozkazu opanowali wszystkie wejścia do trybunału, stawił się przed sędziami. Hrabia Lennox wiedział naprzód, co wyniknie; dla tego też wcale nie przybył. A więc oskarżony nie znalazł oskarżyciela i sąd uwolnił go z pod zarzutu. Tylko w chwili, kiedy trybunał wydał wyrok uniewinniający Bothwella, jeden głos odezwał się z tłumu, i w imieniu hrabiego Lennox protestował przeciw temu wyrokowi. Był to jeden z jego lenników, umyślnie na to przysłany. Stawiony przed sędziami powtórzył swoją protestację, i dopełniwszy to zlecenie, powrócił do Glasgowa, zdać swojemu panu sprawę z wykonanego rozkazu.
Skoro tylko Bothwell został uniewinniony z zabójstwa Darnleya, natychmiast pomyślał o zajęciu swojego miejsca, a ścisła zażyłość z Marją zapewniała go naprzód o zezwoleniu królowéj; szło tylko o zatwierdzenie szlachty. Bothwell zaprosił do oberży Edymburgskiej znakomitych panów Szkockich na wielki obiad, i tam przykońcu uczty, wpośród próżnych butelek i pełnych kielichów, z okrzykami podpisano akt, którym uznają go niewinnym morderstwa króla i oświadczają że jedyny sposób uwolnienia Szkocji od nowych zamieszek i nieszczęść, aby Marja oddała mu swoją rękę. Bothwell, uzyskawszy to nieoszacowane pismo, starał się jak najprędzéj uczynić z niego użytek stosowny do swojego charakteru. Dowiedziawszy się pewnego wieczora, że nazajutrz królowa powracać ma ze Stirlingu do Edynburga, zrobił zasadzkę z tysiącem jazdy na moście Cramond, i kiedy się ukazała w towarzystwie tylko dwudziestu osób stanowiących jéj orszak, postąpił ku niéj, kazał aresztować i rozbroić Muntego, Liddingtona i Melvila, a ująwszy konia królowéj za cugle, zmusił go do odwrotu, czemu Marja bynajmniéj się nieopierała a nawet nie żaliła się na to postępowanie; i zaprowadził ją do zamku Dimbar, którego był rządcą. Po dziesięcio-dniowym tamże pobycie, jedenastego wjechali razem do Edymburga. Bothwell jeszcze prowadził za cugle konia królowéj, lecz tym razem z względami należnemi kobiecie i królowéj. Zdawało się, że Marja przebaczyła mu zupełnie to nadużycie, i obawiając się jeszcze, aby nie powątpiewano o tém, ogłosiła 12 Maja 1567 r. że nie tylko nie ma do Bothwella żadnéj urazy, ale nadto pragnie nagradzając znakomite jego zasługi, wynieść go niezwłocznie do nowych zaszczytów. W istocie, nazajutrz mianowała go księciem Orknéj, a we dwa dni później oddała mu swoją rękę. Wiedziano że królowa, nie przyjmie żadnego przełożenia w tym względzie, dla tego nikt nie śmiał się odezwać. Tylko Lord Herris; Jakub Melvil odważyli się na to, a nagrodą ich poświęcenia była niełaska Marji i nienawiść Bothwella, której niezawodnie byliby doznali skutków, gdyby nowe wypadki, przybierając nieprzewidzianą ważność, nie zmusiły go myśleć o własném bezpieczeństwie, nie o dokonaniu zemsty.
Nieprzyjaciele Marji na pozór służąc jéj sprawie, doprowadzili ją tam gdzie zamierzyli. Obwiniono ją tajemnie o udział w morderstwie męża.
Zaledwie po trzech miesiącach żałoby, zaślubiła mordercę, i tym sposobem, ona, królowa, była czwartą żoną żyjącą tego człowieka, który dla niéj opuścił dwie pierwsze z nizkiego rodu będące, rozwiódł się z trzecią, córką hrabiego Huntly, tego, który zginął w powstaniu, stratowany końmi. Niesława Kothwella spadła na nią, do téj niesławy dołączywszy nienawiść duchowieństwa protestanckiego, z łatwością poznamy ze tym sposobem straciła całą podporę w większości narodu. Tę to chwilę, Morton i Maitland, wieczni wspólnicy Murraya, którzy z zwykłą sobie przebiegłością, od roku niby usunęli się od wszelkich stronnictw i intrygi, wybrali za najstosowniejszą do wybuchu.
Zaledwie dowiedziano się o ich zamiarze, aliści cała Szkocja połączyła się z nimi, a to tak szybko i gwałtownie, że widząc się nagle w dostatecznéj sile do działania, postanowili porwać razem króla i królowę, którzy, niewiedząc wcale o knowanym spisku, udali się zaproszeni na zabawę do lorda Borthwick. Ze zaś w owym czasie zamieszek, nigdy nie można było bydź spokojnym, porozstawiano straże. Kiedy miano siadać do stołu jeden z żołnierzy dostrzegł i dał znać, że znaczna uzbrojonych liczba pędem do zamku się zbliża. Bothwell i Marja domyślili się że na nich godzą, przeto pierwszy przywdziawszy liberję lokaja, druga strój pazia, wyszli jedną bramą zamkową wtenczas, kiedy spiskowi chcący ich pochwycić wchodzili drugą, i tym sposobem dostali się aż do Dunbar.




ROZDZIAŁ XV.

Zatrzymali się w Dunbar; było to miejsce obronne pod bezpośrednim zarządem Bothwell’a, i najdogodniejsze do zebrania się stronników jeszcze pozostałych królowéj. Bothwell przywołał ich na pomoc, i zebrał nakoniec dostateczne wojsko na stoczenie bitwy. Wyruszyli więc z miasta i skierowali się ku Edynburgowi. W połowie drogi napotkali lordów sprzysięgłych w Carberry-Hill 5 Czerwca 1567 r. to jest w cztery miesiące po śmierci Darnley’a a w miesiąc po ślubie królowéj z Botlwellem.
Wojska z obu stron były nieliczne. Wszystko to stało się tak nagle, że oddaleni przyjaciele nie mieli jeszcze czasu połączyć się ani z tém ani z tém stronnictwem. Lecz wojsko lubo równe liczby, różniło się przecież bardzo porządkiem, karnością, i odwagą. Król i królowa, aby przeszkodzić szerzeniu się pogłosek, któreby niezawodnie wkrótce przeciw nim się wzniosły, postanowili działać natychmiast, nie czekając nawet Hamiltonów, najwierniejszych swoich stronników, którzy dla nich zbierali wojsko. Sprzymierzeni przeciwnie pod dowództwem Argyle, Athol, Mar, Morlton, Glaircairn, Home, Lindsay, Boyd, Murray de Tullybardin, Kirkaldy de Lagrange i MaitJand’a, mieli na swojém czele najznakomitszych panów i najdoświadczeńszych wodzów, a w swoich szeregach, najlepszych żołnierzy i najwierniejszych lenników. Zaledwie dwa wojska stanęły naprzeciw siebie, zaraz same spostrzegły tę różnicę i odwaga sprzymierzonych, wzrosła widokiem trwogi w szeregach królewskich. W czasie tego poseł francuzki wystąpił jako pośrednik między dwiema stronami. W skutek odbytych układów, wojsko królowéj dowiedziało się że ma walczyć, nie za sprawą kraju, lecz za miłosne widzimisię kobiety. Szukało więc tylko pozoru uniknienia bitwy, i w krótce go znalazło. Naczelnicy dali do zrozumienia Bothwellowi, że ponieważ obecna sprawa jego dotyczę osobiście, powinien sam jéj bronić. Bothwell zuchwały i niby śmiałek, dał Ducroq’owi wyzwanie, którym wyzywa do walki śmiertelnej każdego, ktoby się poważył utrzymywać że on zamordował Darnley’a.
Wiadomość tę z okrzykiem radości przyjęli szlachetni sprzysiężeni: rzucili się do broni. Ale że wszyscy razem walczyć z Bothwellem nie mogli, włożono w hełm nazwiska naczelników i postanowiono że pierwsi trzéj, których nazwiska wyciągną, potykać się będą z Bothweilem. Los padł na Kirkaldy de Lagrange, Murray’a de Tullybardin i Lorda Lindsay’a de Bires.
W skutek tego, wyprawiono zaraz herolda do Bothwella z oznajmieniem, że Kirkaldy de Lagrange przyjmuje wyzwanie, i czeka tylko aby mu wskazał miejsce; i obrał broń. Lecz Bothwell odpowiedział, że ponieważ Kirkaldy nie jest ani hrabią, ani lordem, ale tylko baronem, przeto nie może z nim się potykać bez uchybienia sobie.
We dwie godziny potem, herold Murraya de Tullybardin przybył do Bothwella; ale ponieważ on także był tylko baronem jak jego poprzednik, przeto Bothwell też samą przesłał mu odpowiedź.
Przyszła więc kolej na milorda Lindsaya de Bires, któremu Morton własną podarował szpadę do walki z Botliwellem, i któremu on nic podobnego zarzucie nie mógł, ponieważ był zarazem baronem, hrabią i lordem. Lecz że prócz tytułów, Lindsay był jeszcze z liczby najwaleczniejszych w owym czasie rycerzy; Bothwell zachwiał się, odłożył spotkanie do dnia następnego, i odpowiedział że przeszłe warunki pojedynku.
W nocy, Bothwell nakłaniając się do próśb Marji, a więcéj własną obawą znaglony, wyjechał do Dunbar.
Nazajutrz o świcie udał się herold z królewskiego obozu, wraz z eskortą dla Kirkaldego de Lagrange, którego dla układów miał wezwać do królowéj. Warunki były: że królowa już nie będzie widywała się z Bothwel’em, w zamian Kirkaldy de Lagrange, zobowiązał się przysięgą że Marja pewną bydź może przynależnego jéj uszanowania i względów. Po przyjęciu warunków, Kirkaldy, wziął konia Marji za cugle, i pieszo, z odkrytą głową, poprowadził ją do obozu sprzymierzonych. Za nim tam przybyła, Morton wyszedł na jéj spotkanie i zapewnił ją najuroczyściéj o posłuszeństwie i wierności na przyszłość.
W krótce Marja miała sposobność ocenić sama ważność tych przyrzeczeń. Kiedy przejeżdżała pierwszą linję złożoną z rycerzy i szlachty, wszystko było jak najspokojniéj, lecz kiedy z linji pierwszéj przejechała do drugiéj dały się słyszeć krzyki i szemrania, które wkrótce zmieniły się w obelgi. Królowa chciała się zatrzymać i zawrócić: lecz ujrzała się na przeciw chorągwi sprzysiężonych lordów. Chorągiew ta, zrobiona dla wzbudzenia wszystkich namiętności i nienawiści, przedstawiała z jednéj strony ciało Darnleya, rozciągniętego pod drzewem; z drugiéj zaś, młodego księcia na kolanach, z oczami i rękami wzniesionemi ku niebu i wołającego: Panie! sądź i pomścij się za mnie!...
Można się domyśleć jakie wrażenie, podobny widok zmięszany z szemraniem, złorzeczeniem, i przekleństwem, sprawił na Marji Stuart. Chwilę śmiało się wpatrywała w tę chorągiew; lecz wkrótce duma jéj uległa, a Marja zgnębiona, prawie omdlała przechyliła się w tył, i gdyby jej nie przytrzymano, byłaby spadła na ziemię.
Wtedy Kirkaldy de Lagrange, czując że jego honor był skompromitowany, ponieważ przyrzekł królowej posłuszeństwo dowódzców i uszanowanie żołnierzy, dobywszy miecza wpadł z Mortonem pomiędzy szeregi, grożąc, że ktokolwiek się odezwie trupem z jego ręki padnie. Krok ten przywrócił nieco spokojność, i kiedy królowa odzyskała przytomność, ustały krzyki i groźby, lubo szemrania trwały jeszcze. Co do chorągwi, ponieważ ją sami lordowie wybrali i dali żołnierzom, nie mogli jéj więc odebrać. Musiała więc Marja Stuart mimochętnie patrzeć na nią.
Nakoniec wyruszyło wojsko, odprowadzając w tryumfie Marję Stuart, ale już nie jak królowo, lecz jak uwięzioną. Żołnierstwo tak ją otoczyło ze wszech stron, że dół jéj sukni podarło w kawałki, a ponieważ deszcz padał, woda kurzawę zmieniła w błoto, i całe jéj ubranie było zniszczone. Nadto, nie mając czasu pomyśleć o ubraniu, rozpierzchłe jéj włosy spadały na ramiona. Tak wjechała do stolicy, wpośród złorzeczeń gminu, który wyciągając ręce ku chorągwi wołał bezustannie: Śmierć cudzołożnicy! śmierć mężobójczyni!
Poprowadzono królowe do lorda wielkiego sędziego Państwa, tam sądziła że się zakończą jéj cierpienia; lecz zaledwie weszła do jego mieszkania, usłyszała jak cała ludność gromadzi się na placu. Wkrótce po szemraniach głuchych i groźnych, jak odgłos przypływu morza, dały się słyszeć krzyki i przekleństwa straszniejsze jeszcze niż te, które słyszała dotąd; nakoniec postrzegła wznoszące się przed jéj oknami dwie pochodnie, a między niemi tę nieszczęsną, chorągiew, która ją wszędzie ścigała. Chciała zasunąć firanką; lecz spostrzeżono jéj cień i groźby powiększyły się jeszcze; jednocześnie kilka rzuconych kamieni powybijało okna, a Marja płacząc z boleści i załamując ręce ze złości, upadła na krzesło wgłębi pokoju, ukrywając twarz w dłoniach. Nakoniec po dwu godzinach, znakomitsi mieszkańcy miasta, wzruszeni myślą ile królowa cierpieć musi, tyle dokonali swoją namową i prośbami że wzburzenie ucichło; zwolna ustała wrzawa, a około północy plac wyludnił się i cisza nastała zupełna.
Wtedy Marja widząc jak dotrzymywano jéj przyrzeczeń, sądziła że jest wolną od swoich; że zaś w pośród wszystkich udręczeń miłość jéj dla Bothwella, sprawcy tych męczarni, nie osłabła ani na chwilę, przeto wyobrażała go sobie o téj godzinie: samego, opuszczonego od wszystkich, a nadto wygnanego; nie mogąc oprzeć się chęci poniesienia mu pociechy, napisała dość długi list, z ponowieniem przyrzeczenia że nigdy o nim nie zapomni, i że go przywoła do siebie skoro tylko to w jéj mocy będzie; napisawszy list, przywołała żołnierza, i dając mu worek złota poleciła: aby list zaniósł do Dunbar, a jeżeliby Bothwell już tamtąd wyjechał, aby udał się za nim wszędzie i doręczył mu go osobiście. Żołnierz przyrzekł, wziął złoto, a list oddał sprzysiężonym.
Ci oczekiwali tylko pozoru i z radością pochwycili pierwszą sposobność. Morton, któremu list oddano, następnego rana zwołał radę nadzwyczajną; postanowiono odesłać królowe do zamku Lochlewen, położonego w pośród jeziora na wyspie tego nazwiska. Miejsce to zdawało im się najbezpieczniejszem schronieniem, tak ze swojego położenia, jak również ze względu rządzcy któremu straż jego była powierzoną. Tym rządzcą był Willjams Douglas, syn starszy Lorda Douglas de Lochleven i dawnej kochanki Jakóba V.
Nazajutrz o jedenastéj godzinie, wezwano królowe aby się przygotowała do drogi, nie oznajmiając jéj gdzie się ma udać, i pozwalając jéj tylko wziąć za towarzyszkę Marję Seyton; prawda że ta najulubieńsza ze czterech Marji, była córką lorda Seyton jéj najwierniejszego stronnika. Marja tyle wycierpiała w Edymburgu, że nie zasmuciła się bynajmniéj zmianą miejsca swojego pobytu. Żądała tylko od lorda Lindsay, który jéj zapowiedział ten wyjazd w imieniu lordów sprzymierzonych, aby ją zaniesiono w lektyce zamkniętéj. Lord odpowiedział że panowie Szkoccy uprzedzili jéj życzenia i że tego rodzaju powóz czeka na nią u drzwi pałacu. W godzinę późniéj Marja opuściła Edymburg, aby nie wrócić już do niego:
W wieczór tego samego dnia, 16 Czerwca 1567 r. bramy zamku Lochleven zamknęły się za nią, i wtenczas dopiero poznała że jest w więzieniu.




ROZDZIAŁ XVI.

Zamek Lochleven stał, jakeśmy powiedzieli, w pośród jeziora na wyspie tego samego nazwiska, pomiędzy zatoką Edymburgską a zatoką Tay, o dzień drogi od Edymburga. Była to budowa ciężka, silna, z trzynastego wieku, otoczona wielkim dziedzińcem, mająca po dwóch końcach dwie okrągłe wieże. Od strony południowéj, wznosił się, opasany przedłużeniem murów, ogródek zasadzony drzewami ciemnéj zieloności, które, w czasie ponuréj mgły, wieczór i rano zalegającéj na powierzchni jeziora, wydawały się, jak sam zamek, roślinnością granitu.
Kiedy mgła unosiła się, jak zasłona teatru, z okien Marji Stuart widać było dwa krajobrazy zupełnie odmiennéj piękności; jeden w stronie zachodniéj, a tym była żyzna i rozległa płaszczyzna de Kinross, po nad którą wznosiła się wioska tego samego nazwiska; drugi na południe, a tym było pasmo wyzębione gór Ben-Lomond, które ginęło, zniżając się z gór w pagórki, nad samemi brzegami jeziora.
Kiedy królowa przybyła do zamku, przyjęli ją jéj gospodarze albo raczéj jéj stróże: naprzód Lady Willjams Douglas, dawna kochanka Jakóha V, którą już prawie miał zaślubić, i dla tego śmiertelną tchnęła nienawiścią przeciw Marji de Guise jego żonie, nienawiścią, którą po jéj śmierci przeniosła na Marję Stuart, jéj córkę. Prawie w czterdziestym roku przyjęła religję reformowaną: że zaś pierwsza część jéj życia była dla niéj wyrzutami sumienia, Lady Lochleven spodziewała się, że wygórowanym purytanizmem zatrze w pamięci innych to, czego sama zapomnieć nie mogła.
Po staréj Lady, która jeżeli nie wywierała materjalnéj powagi, przynajmniéj w przekonaniu kierowała wszystkiém w całym zamku, następował jéj syn lord Douglas de Lochleven, dowódca twierdzy, zupełnie oddany rejentowi Murray; jemu bowiem winien był całe swoje znaczenie i przez niego tylko mógł jeszcze czemś zostać. Był to człowiek mający lat dwadzieścia ośm do trzydziestu, prawdziwy Douglas ze swoich rudych włosów, niebieskich oczu, twarzy szerokiéj, i mocno czerwonéj; a bardziéj jeszcze przez swój charakter dumny, i nieugięty; zresztą równie stały w nienawiści jak miłości, lecz niezdolny dla zadosyć uczynienia pierwszéj lub drugiéj, dopuścić się podłości.
Nakoniec, trzecią osobą było dziecko dwunasto lub trzynastoletnie, które po utracie rodziców, krewni przyjęli nie z przywiązania, nie z przyjaźni dla niego, lecz dlatego tylko, żeby nie mówiono że jeden Douglas jest w nędzy. Od trzech lat jak znajdował się w zamku, nie wiedział jakie w nim zajmował miejsce, doznając surowego obejścia od Willjamsa, obojętnego od jego matki, a od służących głębokiego uszanowania; bo chociaż biedny i sierota zawsze był Douglasem, i przez dumę dla siebie saméj reszta rodziny nie zniosłaby tego, aby ktośkolwiek z pomiędzy służących odmówił uszanowania, jakie wszyscy winni byli temu nazwisku. Z tego wynikło, że dziecię wyrosło w zupełnéj wolności, przepędzając całe dni lub w górach na polowaniu, lulb na łowieniu ryb w jeziorze, lub w warsztacie robiącego żelaza do strzał i włóczni.
Jednakże młody Douglas pomimo swojéj dzikości, przywiązał się szczerze do Jerzego, drugiego syna lorda Lochlewen, i brata Willjamsa Douglas rządcy zamku; albowiem pomiędzy nim a Jerzym istniała jakaś równość zdań, która od pierwszego dnia zrodziła pomiędzy niemi sympatję.
Jerzy Douglas nieobecny w zamku kiedy Marja Stuart tam przybyła, był pięknym młodzieńcem, mającym lat dziewiętnaście do dwudziestu; sprzecznie z Douglasami starszéj linji, miał włosy oczy i brodę czarną, twarz bladą i charakter melancholijny.
Różnica między tym młodzieńcem a innymi członkami rodziny była tak wielką, i zdawała się tak nadzwyczajną, że powstały podejrzenia przeciwko Lady Willjams Douglas: nawet jéj mąż mniemał, iż ona oprócz związku z nim, zachowała niejakie wspomnienia swojéj młodości. Te podejrzenia były tem prawdopodobniejsze, że już po urodzeniu się Murraya, któremu nadano imię Jakóba Stuarta, rozeszły się podobneż pogłoski, wzbraniające Jakóbowi V wznieść swoją kochankę do godności żony.
Urodzenie się bruneta Douglasa, było w rodzinie źródłem niezgód, które najwięcéj biedny Jerzy uczuwał; albowiem lord Lochleven i Willjams Douglas nigdy go nie uważali ani za syna ani za brata; z drugiéj strony Lady Douglas występna albo nie, widząc w przyjściu jego na świat, pojawiające się na nowo, jako widma, błędy jéj młodości, które mniemała że już znikły od dawna, nie mogła mu przebaczyć tych nowych udręczeń, których pomimowoli stał się sprawcą.
Wzrastał więc Jerzy obcy w pośród własnéj familji; do tego stopnia, że dziecię i on zbliżyli się pociągiem wrodzonym do siebie, i wzajemne opuszczenie, obu połączyło jak najściślejszym węzłem. Ta przyjaźń szczególniej korzystny wpływ wywarła na dziecku, albowiem nauczył się od swojego dobrego przyjaciela Jerzego jeździć konno, i robić bronią, nauki które dziecko zawdzięczyć tylko mogło przyjaźnią i nieograniczonem poświęceniem. Z tego powodu dla małego Douglasa to wielką było uroczystością, kiedy Jerzy po kilkokrotnem długiem i tajemniczem wydalaniu się, do którego przywykła już cała rodzina, która zresztą nigdy się tém wiele nie troszczyła, powracał do zamku Lochleven, gdzie, jakeśmy powiedzieli, nie znajdował się podczas przybycia Marji Stuart.
Zresztą, Marja zaledwie opuściła Edymburg, Murray już na nowo w nim się ukazał; albowiem rodzaj wybuchłego tam powitania jeżeli nie wynikł z jego wpływu, to przynajmniéj na jego korzyść. Za nim rejencja jemu zostanie powierzoną, co nie mogło się stać chyba po złożeniu korony, lub śmierci Marji, Lordowie sprzymierzeni ustanowili rząd temczasowy, łącząc się pod nazwę Lordów Rady Tajemnéj, i dzięki téj nazwie, przywłaszczając sobie całą władzę królewską.
Pierwszym ich czynem władzy i polityki było, wyszukanie sprawców morderstwa króla, a lubo głośno mówiono że znakomitsi wspólnicy téj śmierci, znajdowali się w gronie sędziów, przecież uwięziono pewnego kapitana Blackadder i trzy inne osoby z nizkiego stanu, które skazano na śmierć, i które stracono, chociaż do ostatniéj chwili zaprzeczali, iż najmniejszego udziału nie mieli w morderstwie króla. Ten wyrok miał cel podwójny: naprzód aby zjednać przychylność ludu dla lordów, których pierwszém staraniem było pomścić się morderstwa, tak głośno wołającego o sprawiedliwą karę; powtóre, aby potępić postępowanie królowéj, która tę zbrodnię tak długo zostawiła bezkarną.
W tym samym czasie rozeszła się wiadomość, że ujęto powiernika Bothwella, nazwiskiem Daglish, i że znaleziono przy nim skrzyneczkę wysadzaną srebrem i oznaczoną literą F. i cyfrą H; co obudziło myśl że była własnością Franciszka II. Zapytany czyja by ta skrzyneczka była i kto mu ją oddał, odpowiedział: że Dalfour rządca Edymburgskiego zamku, i że należy do jego pana hrabiego Bothwell, któremu ją Marja Stuart podarowała.
Ponieważ skrzyneczka starannie była zamknięta, jak mówią, oderwano zamek, i znaleziono w niéj listy Marji do Bothwella, które przekonywały o jej wiarołomstwie i udziale w zabójstwie. Jednakże, lubo te listy późniéj były ogłoszone, przecież okazywano zawsze tylko ich kopje; a że Marja ze swojéj strony, przeczyła ciągle że ich nie pisała, przeto historycy różnie sądzą w tym względzie; albowiem nieprzyjaciele Marji przekonywają o ich autentyczności, zaś przychylni jéj przeciwnie, zawsze dowodzili, że są fałszywe.
Jednakże Marja, jakkolwiek uwięziona, nie pozostała zupełnie bez pomocy; wielu panów źle to widziało, że tak rozporządzono losem królowéj nic zasięgnąwszy ich zdania, i że utworzono rząd, do którego składu ich nie wezwano; zgromadzili się więc w Dunbarton, chcąc ile możności przeszkodzić takiemu biegowi rzeczy.




ROZDZIAŁ XVII.

Królowa zamknięta w zamku Lochleven, któréj cała rozrywką była tylko przechadzka w małym ogrodzie, o którym wspominaliśmy, przepędzała dnie całe albo przy oknie swojéj sypialni wychodzącem na Ben-Lomond, albo przy oknie swojego salonu, z którego widok był na miasteczko Kinross. Ostatnie więcéj lubiła królowa, albowiem z téj strony brzegi jeziora były ludniejsze, a tém samém więcéj zdolne przerwać jéj myśli. Co zaś do swoich gospodarzy, tych rzadko widywała. Willjams Douglas był tylko obecnym przy stole, albowiem dla spokojności Marji ogłosił się jéj krajczym, każdą potrawę i każde wino naprzód kosztował; zaś lady Lochleven wychodziła zwykle do Marji, kiedy ją spostrzegła idącą z powagą przez dziedziniec do małego ogrodu, który Marja opuszczała natychmiast znużona tém, że nie mogła nawet swobodnie przechadzać się, chociaż straż była przy drzwiach ogrodu, i przy bramie na jezioro wychodzącéj. Czasem widziała zdaleka małego Douglasa łowiącego ryby w jeziorze, albo polującego po nad brzegiem. Szczęściem że Marja Seyton była jéj wierną towarzyszką i osładzała smutek niewoli tyle ile było w jéj mocy.
Ósmego dnia swojego więzienia w zamku, Marja usłyszała odgłos rogu, z téj strony brzegu, gdzie droga z Edymburga styka się z jeziorem. Pobiegła zaraz do okna swojego salonu, i spostrzegła kilkanaście osób czekających nad brzegiem, dopóki łódź całym pędem prująca powierzchnię wody, nie przypłynie ze swojemi dzielnemi czterema wioślarzami, aby ich przeprawić. Jednakże lubo było dziesięć do dwunastu osób, trzech tylko mężczyzn weszło do łodzi, która skierowała się ku zamkowi. Marja, dla któréj w obecnem jéj położeniu, wszystko było niespodziewanym i ważnym wypadkiem, wpatrywała się w nich z ciekawością, która wkrótce zmieniła się w obawę; albowiem zdawało jéj się, że poznawała dokładnie pomiędzy nimi lorda Lindsay, swojego największego nieprzyjaciela. W istocie, wkrótce znikła wątpliwość; on to był sam, taki, jakim go zawsze widywała na dworze i na polu bitwy, to jest: w hełmie stalowym bez przyłbicy, z brodą czarną, któréj końce już siwieć zaczynały, i spadającą na piersi, w kaftanie z bawolej skóry, niegdyś podszytym materją jedwabną i haftowanym, dzisiaj od zbroi, któréj nigdy nie zdejmował ani w dniu wesołości, ani w dniu bitwy, tak zniszczonym, że prawie nie podobna było poznać jakiego był koloru; przy boku wisiał jeden z tych ogromnych mieczów, których tylko oburącz używać było można, a który zastosowany do sił olbrzymich, zwolna zaczął wychodzić z użycia, w miarę drobnienia rodu ludzkiego.
Towarzyszem lorda Lindsay był człowiek prawie tegoż samego wieku, lecz którego powierzchowność spokojna, tworzyła dziwną sprzeczność z wojowniczą postacią starego barona.
Człowiek ten łagodny i bladéj twarzy, z włosem przedwcześnie zbielałym, mający a boku słabą i lekką szpadę, którą nosił raczéj do oznaczenia godności, niż do obrony, był Sir Robert Melvil brat Andrzeja Melvil, rządcy pałacu królowéj i Jakuba Melvil, jéj posła. Lubo podług uczynionego opisu Roberta, królowa nie mogła spodziewać się wielkiej pomocy, przecież widok jego uspokoił ją; wiedziała bowiem, że zawsze w nim znajdzie, jeżeli nie moc, to najmniej współczucie.
Drugiego towarzysza lorda Lindsay Marja poznać nie mogła; bo skoro tylko wszedł do łodzi, usiadł na przodzie, odwrócony od zamku; nie mogła więc odgadnąć pomimo całej usilności kto to bydź może, i czy jak przychylny, czy jak nieprzyjaciel przybywa. Królowa, chociaż niewiedziała co ich tu sprowadza, sądziła jednak, że z nią chcą mówić; dla tego, rozkazała Marji Sejton zejść na dół, czy nie będzie mogła dowiedzieć się czegoś o celu ich przybycia, a sama zajęła się cokolwiek swojem ubraniem na ich przyjęcie.
Po chwili powróciła Marja, donosząc, że Lindsay i Melvil są posłannikami Murraya. Trzecim posłannikiem był lord Ruthwen, syn tego, który zamordował Rizzia. Na samo wspomnienie tego imienia, królowa zbladła okropnie, a ponieważ już słychać było stąpanie ich na schodach, a ona nie chciała, aby ją zeszli nie spodzianie tak zmieszaną, kazała Marji Seyton drzwi zaryglować, aby się nieco uspokoić z wzruszenia. Marja natychmiast zamknęła drzwi na zasuwę. Lord Lindsay, zbliżywszy się, podnosi klamkę nadaremnie, przekonywa się że drzwi zamknięte, i gwałtownie pukać zaczyna.
— Kto smie tak silnie kołatać do drzwi królowéj Szkocji! zapytała Marja Seyton.
— Ja, lord Lindsay, odpowiedział głos chropowaty i mocny, gdy tymczasem drzwi jeszcze gwałtowniéj wstrząśnięte, omal z zawiasami nie wystąpiły.
— Jeżeli w istocie jesteś lordem Lindsay, odparła Marja Seyton, to jest szlachcicem i prawym rycerzem, zaczekasz pozwolenia królowéj, aby wejść do niéj.
— Zaczekać! rzecze lord Lindsay; czekać?... lord Liudsay nie czekałby ani minuty, gdyby we własnéj przychodził sprawie; a tém bardziéj kiedy stoi tu jako wysłannik rejenta, i oddawca rozkazu Rady Tajnéj. Otwórz więc, albo na Boga przysięgam..... drzwi wysadzę.
— Milordzie, ozwał się zcicha proszący głos Melvila bądź cierpliwy; lord Ruthwen jeszcze nieprzebrał się a bez niego nic działać nie możemy.
— A jeżeli mu się spodoba godzinę siedzieć przed zwierciadłem, odparł Lindsaj, mamże tę godzinę stać w sieni? oh! nic z tego Melvilu, choćby mi przyszło prochem te drzwi wysadzić, otworzą, albo je wyłamię.
— Ktokolwiek jesteś, rzekł Melvil, mówiąc do Marji Sejton, powiedz królowéj, że jéj sługa Andrzej Melvil prosi, aby zaraz kazała otworzyć.
— Królowa w tedy rozkaże, kiedy jéj się będzie podobało, odpowiedziała Marja Seyton. Tymczasem, tu jest moje stanowisko i tu stoję.
Marja jeszcze niedokończyła tych wyrazów, aliści lord Lindsay uderzył pięścią we drzwi z taką gwałtownością, że pewno byłyby ustąpiły drugiemu takiemu uderzeniu, kiedy usłyszano głos królowéj, aby Marja drzwi otworzyła. Marja spełniła rozkaz.
Lindsay wszedł tak gwałtownie, że pchnąwszy drzwi, uderzył Marję Seyton o mur i lekko ją skaleczył w głowę, nie zważając na to bynajmniéj wszedł aż do drugiéj komnaty, a nie widząc nikogo:
— Cóż to! rzekł, czy niemożna widzieć lady Marji, czy jest u siebie czy w ogrodzie, trzebaż aby zawsze szlachetni lordowie czekali na nią w przedsionku? Oh! niech będzie ostrożna, bo jeżeli zapomina gdzie jest, do stu piorunów! my jéj to przypomniemy.
W téj chwili, otworzyły się drzwi od sypialni i królowa weszła.
Nigdy może Marja nie była piękniejszą, nigdy w jéj twarzy i postaci nie malowało się więcej spokojności i powagi królewskiéj, nawet w chwili kiedy z wysokości tronu, witała posłów Francji, Hiszpnnji i Anglji; bo nawet lord Lindsay, chociaż był najniegrzeczniejszym może, tak jak był najmężniejszym z panów owego czasu, nie mógł znieść jéj spojrzenia i nizko się skłonił.
— Obawiam się milordzie, że musiałeś na mnie zaczekać chwilę, rzekła; lecz lubo uwięziona, zawsze jestem kobietą. Spodziewam się przeto iż nieweźmiesz mi tego za złe, że dopełniając obowiązków etykiety, z pod któréj praw mężczyźni chętnie się wyłamują, poświeciłam kilka chwil na przebranie się, do przyjęcia odwiedzin tém droższych dla mnie bo nie spodziewanych.
Lindsay chciał mówić coś o postępku gwałtownym, o naglącym poselstwie, spoglądając, cokolwiek zmieszany, na swoją zardzewiałą zbroję i zbrudzoną odzież; gdy królowa odezwała się do jego towarzysza:
— Dzień dobry, Melvilu, dziękuję ci, że równie jesteś mi wiernym w więzieniu jak byłeś w pałacu. Lecz jeżeli dłużéj tak postępować myślisz, radzę ci zmienić twój ubiór dyplomata na zbroję rycerza. To nie będzie ci trudnem, w epoce kiedy kto bądź dyplomatem zostaje. Lecz, mówiła daléj królowa, głosem tak spokojnym, jak gdyby w téj chwili nie powstrzymywała się najgwałtowniéj, panowie nie sami byliście, zdaje mi się żem widziała w łodzi trzeciego towarzysza.
— Tak jest pani, odpowiedział Lindsay; lecz myślę że go słychać już idącego, i że nie będziemy dłużéj czekać dla podobnéj drobnostki jaka go zatrzymała.
Królowa zwróciła się ku drzwiom, mając twarz zupełnie spokojną; lubo z łatwością dostrzedz można było że bladła, a nawet tak nogi pod nią drżały, iż zdawało się że upadnie! Lindsay niemylił się; lord Ruthwen wszedł trzymając w ręce papiery.
Był to człowiek mający trzydzieści dwa do trzydziestu czterech lat, postawy zimnéj mającéj w sobie coś wojennego i zarazem urzędowego. Miał długą suknię haftowaną, koloru jasno-żółtego, krojem zbliżającym się do mniéj strojnego ubioru wojskowego. Był on nadzwyczaj do ojca podobnym. Marja zadrżała na jego widok, albowiem mimochętnie ta myśl jawiła się przednią, że oprócz Melvila, ma przed sobą ludzi, nawykłych przybywać do swojego celu, wszystkiemi sposobami jakie tylko przemoc ich władzy oddała.




ROZDZIAŁ XVIII.

Przybywajże milordzie! wykrzyknął Lindsay, kiedy Ruthwen kłaniał się Marji, i kiedy Melvil kazał dwom służącym przysunąć stół i stołek poręczowy. Przybywajże, widzisz, że tylko na ciebie czekamy.
— Mam nadzieję, że wasza Królewska przebaczyć mi raczy to małe opóźnienie, odrzekł Ruthwen, wskazując poruszeniem, że czas ten, który Lindsay sądził, iż można korzystniej było użyć, zajęło mu przebranie się.
— Oh, zapewnie ci przebaczy Ruthwenie, bo kobiety na podobne uchybienia nader są pobłażające; lecz nie o to chodzi: wiesz dobrze, że jutro przed świtem mamy bydź w Edymburgu.
— Kiedy tak, milordowie, rzekła królowa siadając, raczcie przełożyć mi przyczynę waszego przybycia, bo jeżeli uchybicie waszemu zobowiązaniu, przysięgam, nic chciałabym za nic w świecie, aby się to stało z mojéj winy.
— Pani, rzecze Ruthwen zbliżając się do stołu, przybywamy w imieniu rady tajnéj....
— Za pozwoleniem, milordzie, rzekła królowa przerywając, pierwszy raz słyszę o tej nowéj władzy, i nie przypominam sobie abym ją ustanowiła przed moim wyjazdem.
— Prawda, bo ona sama się ustanowiła ze względu na ważność okoliczności; przybywam więc, jak miałem honor waszej królewskiéj Mości powiedzieć...
— Błagać przebaczenia, jak mniemam, za tyle śmiałości, przerwała powtórnie Marja, mimo błagalnych znaków Melvila i prosić mię, abym raczyła powtórnie wstąpić na tron z którego mię na chwilę zejść zniewolono, bez względu na zaprzysiężoną wiarę na równinie Carberry-Hill. Wy nie byliście tam obecni, wiem o tém; lecz jeżeli dobrze pamiętam, milord Lindsay był tam, i wie pod jakiemi warunkami oddałam się w moc Sir Kirkaldego de Lagrange.
— Tak jest pani, lecz wiem także jakie były przyrzeczenia i z twojéj strony. Przyrzekłaś nigdy nie widzieć podłego i lękliwego Bothwella.
— Alboż go widziałam milordzie! odpowiedziała obojętnie królowa.
— Nie pani, lecz pisałaś do niego.
— Od jakiegoż o czasu, milordzie, nie wolno w chwili wiecznego rozłączenia, żonie pisywać do swojego męża?..
— Od tego, kiedy mąż został mordercą i zdrajcą, odpowiedział Lindsay; bo na żonę spada podejrzenie wspólnictwa czynu, albo przynajmniéj zamiaru.
— Milordzie, odpowiedziała królowa, ten człowiek którego nazywasz mordercą i zdrajcą, występny lub nie, był tém czém jest dziś, kiedy mi przyniósł akt opatrzony podpisami znakomitszéj szlachty szkockiéj, wskazujący mi jego jako jedynego człowieka, który zostając moim mężem, może przywrócić spokojność królestwa; pismo to zachowałam milordzie, i gdybym dobrze przeszukała między podpisami, może znalazłabym nazwiska osób, które dzisiaj poczytują ml za zbrodnię doradzano przez siebie małżeństwo. Prawda, że akt ten, jak się późniéj dowiedziałam, spisanym został na stole gospody, przy końcu biesiady, wśród porozrzucanych butelek, próżnych kielichów; lecz jakże mogłam odgadnąć, że ci, którym ster Szkocji był powierzony, odbywają narady rozegrzani trunkiem, i za miejsce swych posiedzeń obierają zwykłą schadzkę tragarzy?
— Pani, rzekł Ruthwen swoim zwykłym lodowym głosem, ośmielę się przypomnieć Waszéj Królewskiéj Mości, że niepotrzebnie wikłasz się w bezużyteczną rozprawę, ponieważ to co się stało cofnąć niepodobna; my zaś nie jesteśmy przysłani po to aby się zastanawiać nad przeszłością; lecz aby położyć zasady przyszłości.
— I zapewnie milordzie, zasady te zawarte są w tych papierach? rzekła Marja Stuart wskazując palcom akta, które Ruthwen w ręce trzymał.
— Tak jest pani, rada tajna prosi Cię abyś je podpisała, i zastosowała się do tego co one zawierają; jest to jedyny środek stłumienia zawichrzeń królestwa, rozszerzenia nauki Pańskiéj, i zapewnienia sobie spokojności na resztę życia.
— Zadziwiające przyrzeczenia, rzekła królowa, tak zadziwiające, że im wierzyć nic mogę; a lubo pragnę podpisać je z całem zaufaniem, moje niedowierzanie przecież zniewala mię prosić panów, aby mię bliżéj objaśniono: czytaj więc milordzie, słucham.
Ruthwen rozwinął jeden z papierów, i bez wahania, bez najmniejszego uczucia, czytał głosem tak niewzruszonym, jak głos przeznaczenia, to co następuje:
»Powołana w dziecinnych naszych latach na tron Szkocki, a od sześciu lat do rządu królestwa, wszystkie nasze siły poświęcaliśmy dla jego dobra; lecz doznaliśmy tyle trosk i udręczeń, że nie mamy już umysłu dosyć wolnego, ani sił dostatecznych do zniesienia ciężaru rządu: a ponieważ dobroć Boga udarowała nas synem, pragniemy za naszego życia widzieć na czole jego koronę, która mu się prawem urodzenia należy. Z téj przyczyny, przez przywiązanie do niego, pismem tém, z własnéj chęci i woli, przelewamy nań wszelkie prawa do korony i rządu Szkockiego, pragnąc, aby wstąpił na tron bezzwłocznie, jak gdyby był powołany przez śmierć naszą a nie skutkiem naszéj woli. Żeby zaś niniejsze zrzeczenie się, było zupełne i uroczyste, aby nikt nie wymawiał się niewiadomością, upoważniamy naszych wiernych kuzynów, lorda Willjams Ruthwen i lorda Lindsay de Bires, ażeby w imieniu naszém zgromadzili szlachtę, duchowieństwo i mieszczan Szkocji, i złożyli publicznie i uroczyście w ich ręce, wszystkie nasze prawa do korony i rządu Szkocji.«
W Zamku Lochleven... Czerwca 157.
Królowa wysłuchała tego czytania ze spokojnością, któréj Melvil i Marja Seyton, znając królowéj charakter wyniosły i gwałtowny, niespodziewali się wcale; potem dopiero, kiedy lord Ruthwen skończył:
— Czy to tylko tego wymagają wierni moi poddani od swojej królowej? zapytała Marja z wyrazem głębokiéj ironji; spodziewałam się czegoś przykrzejszego niż oddania korony dziecięciu zaledwo rok mającemu, i porzucenia berła dla kądzieli; lecz bez wątpienia jak przebiegły polityk chciałeś działać stopniowo, i ten drugi papierzawiera prawdziwy cel przybycia.
— Ten drugi papier, odpowiedział Ruthwen, zawiera nominację Jakuba Stuarta na rejenta państwa, przez cały czas małoletności młodego króla.
— Lecz, aby ten akt był ważnym, rzekła Marja, zdaje mi się milordzie, że wam trzeba oprócz mojego, innego jeszcze zezwolenia.
— Czyjego pani? zapytał Rutbwen.
— Osoby, któréj przeznaczacie ten urząd, nie wiedząc czy ona go przyjmie.
— Ta osoba, odpowiedział Ruthwen, już temczasowo wykonywa jego obowiązki, oczekując na zatwierdzenie go w tym urzędzie.
— Mój brat rejentem! wykrzyknęła z boleścią Marja: mój brat na tronie! mój brat na mojém miejscu!.. mój brat, którego uważałam jako jedyną i ostatnią moją pomoc!.. Ah! Melvillu! w imię nieba, czy to, prawdą co mi mówią?
— Niestety! pani, odpowiedział Melvil, czcigodny lord Ruthwen tylko samą prawdę ogłasza; i to hrabia Murray sam dodał mię dwom szlachetnym lordom, przysłanym do ciebie pani od tajnéj rady.
— Tak nieinaczéj, rzekł Lindsay zniecierpliwiony, że tak długo milczał; chociaż niewiem w jakim cię celu wysłano: może dla tego, abyś pełnił obowiązek kawałka cukru, który wrzuca aptekarz w lekarstwo rozpieszczonemu dziecku.
— Jeżeli nie wiesz celu mojego poselstwa milordzie, ja znani go, i przy pomocy Koga zdołam wypełnić.
— Przebacz pani, odparł Ruthwen, tymże samym tonem powolnym, zimnym i poważnym, ale nakazano mi starać się otrzymać Twoję odpowiedź na wezwanie rady.
— Powiedz milordzie twojej radzie, żeś znalazł Marję w więzieniu, lecz zawsze królowę, i że pierwszym czynem téj władzy, którą mogą jéj wydrzeć, ale któréj ni odda nigdy, będzie ukaranie śmiercią zdrajców i buntowników, którzy ośmielili się do tego stopnia jéj nieuznawać, że jéj podobne uczynili przedstawienie.
— W imię nieba, pani, wykrzyknął Melvil, spojrzyj w około siebie, i pomnij na to gdzie jesteś.
— Nie myślę o tém Melvilu gdzie jestem, lecz kim jestem; jestem królową, monarchinią poświęconą, i wziąwszy koronę od Boga, Bogu ją tylko oddać powinnam!
— Pani, rzecze Ruthwen z obojętnością, która go na chwilę nieopuszczała, wiemy że dobrze mówić umiesz, że posiadasz tajemnicę wielkich wyrazów i pięknych słów, dla tego to przysłano do ciebie żołnierzy, a nie mówców; przestaniemy więc, zamiast wdawania się w sprzeczkę polityczno-teologiezną, na zapytaniu się po raz ostatni, czy po zapewnieniu twojego życia i honoru, złożysz koronę Szkocką?
— Przypuśćmy że zezwolę na wasze warunki, odpowiedziała z szyderczym uśmiechem królowa, jakąż dacie mi rękojmię, że waszych przyrzeczeń wierniéj dochowacie niż pierwszych?
— Nasze słowo i nasz honor, odpowiedział Lindsay.
— Ta rękojmia, milordowie, zdaje mi się bardzo słabą, odpowiedziała Marja; czynie mięlibyście na dodatek jakiéj drobnostki, aby jéj wiatr nie uniósł jak pierwszą!
— Dosyć! dosyć! wykrzyknął Lindsay, kiedy tymczasem ognista czerwoność jak płomień rozlała się po marmurowej twarzy Ruthwena. Następnie odwrócił się do swojego towarzysza i rzekł: Ruthwenie powracajmy do Edymburga, i niech się z tą kobietą dzieje wola Boża.
— Milordowie! zawołał Melvil, milordowie zaklinam was, nieoddalajcie się w ten sposób; pozwólcie mnie mówić; pozwólcie otrzymać mi to prośbą, czego wy groźbami nie mogliście otrzymać.
— Dobrze więc, pozostali, rzekł Lindsay; dajemy ci kwandrans czasu; lecz jeżeli za kwadrans nie zezwoli, niech się nie spodziewa litości, i już nie tylko jéj wolność zagrożoną będzie, ale i dni jéj życia zostaną policzone.
To mówiąc, wyszedł z lordem Ruthwen, i po schodach słychać było brzęk długiego miecza. Królowa ścigała ich oczyma, aż znikli; potem, jak gdyby tyle tylko miała siły, ile potrzebowała jéj duma obecnością ich podżegana, przechyliła się i upadła na stołek poręczowym głębokie wydając westchnienie. Wtedy Melvil zbliżył się do niéj, ugiął kolano, lecz Marja lekko go odepchnęła.
— Zostaw mię, Melvilu, rzekła, zostaw mię! Taki nieład panuje w mojém królestwie i w mojéj głowie, że nie mogę rozróżnić teraz moich przyjaciół od nieprzyjaciół. Ty Melvilu, ty z temi ludźmi, ty miałeś polecenie, wyrządzić podobną zniewagę twojéj królowéj!
— Tak pani, przyszedłem z niemi, odpowiedział Melvil, ale wiesz pani o tém nie jestem tu dla nich; gdyby nie ja, cóżby się z tobą teraz stało? Czy sądzisz że się ich obawiam, rzekła Marja. Cóż mi uczynić mogą? wytoczą proces, ja sama żądam tego, albowiem tym tylko sposobem oczyszczę się z nikczemnych potwarzy. Tak, tak Melvilu, potrzebuje dnia, światła, na całe moje życie![może zobaczą w niem usterki, ale nie zbrodnie; i przysięgam ci, że w całéj Szkocji tak skażonéj i przedajnéj, nie znajdą sędziego, któryby ośmielił się potępić mię.
— Tak zapewne, tak za tobą przemówiłaby sprawiedliwość, gdyby rzeczy tym poszły porządkiem; lecz czyliż to dowodami uwolniono się... przebacz pani że wymówię te wyrazy, które w tobie obudzą świeże jeszcze rany, czyliż to drogą, prawa uwolniono się od Darnleya, Rizziego i trzech twoich własnych przodków, którzy polegli z rąk morderców? Pomyśl pani o tém, że tu jesteś sama, bez stróży, bez przyjaciół i z jedną tylko, równie słabą jak ty sama, kobietą. Nikt nie usłyszy twego wołania, nikt ci nie przyjdzie na pomoc; znikniesz w nocy ciemnéj i burzliwéj, oto wszystko, któż się dopomni za ciebie? Któż się zapyta o znikłą królowę? twój syn, dziecko w kolebce, które nie wie jeszcze czy ma matkę? Elżbieta, twoja współzawodniczka? Elżbieta twoja nieprzyjaciółka? Boże! czyliż ona nie pragnie śmierci kobiety, która jéj wyrównywa w potędze, a przewyższa pięknością? Nie lękasz się pani śmierci, wiem o tém, bom cię widział na polu bitwy, to wiem że krew Stuartów w twych żyłach płynie, abyś miała, w jasnym dniu obawiać się żelaza, lecz sztylet w nocy, lecz potajemna trucizna, śmierć ukryta, bez przyjaciół, bez pociechy, bez kapłana. I w jakiéjże to chwili? oto wtenczas, kiedy twoi przyjaciele się gromadzą, kiedy twoi przyjaciele łączą się, kiedy twoi przyjaciele przysięgają wyrwać cię z tych miejsc lub zginąć... Oh! dla nich jeżeli nie dla siebie, żyj pani, zaklinaną cię na imię Nieba, żyj!....
— Tak, nieprawdaż? odpowiedziała Marja; a kiedy moi przyjaciele wystawiają dla mnie wolność, życie i honor, kiedy z zakrwawionemi ranami, które w mojem imieniu i dla mnie ponieśli, przyjdą mnie szukać w więzieniu, przekonają się, że kobieta zdradziła królowę, i że jéj odwaga zawiodła ich poświęcenie.
— Lecz pomyśl pani, rzekł Melvil zniżając głos, i zastanów się, jaką korzyść odnieść możesz z położenia w jakiém się znajdujesz: każdy wie, że jesteś w więzieniu, że grożą ci: i któż uwierzy żeś dobrowolnie podpisała twoje zrzeczenie? Nikt. Gdyby nawet uwierzono, będziesz miała dwóch świadków wyrządzonego ci przymusu; ta młoda panna, która bez wahania powie wszystko; a jeżeli tego będzie potrzeba ja... ja sam, który dla tego tylko przyjąłem to posłannictwo, aby cię uchronić od grożącego niebezpieczeństwa: czy to niebezpieczeństwo będzie niewolą, hańbą, lub śmiercią! Oprócz tego pani, rzekł Melvil, podając papier królowéj, czy masz zaufanie w lordzie Herris? czy ufasz lordowi Seyton? tak, nieprawdaż? bo to są waleczni i wierni poddani. Czytaj więc, co piszą do ciebie.
Królowa wzięła papier przez Melvila podany, w którym istotnie dwaj lordowie prosili Marję, aby zgodziła się na wszystko, czegoby tylko od niéj wymagano: aby podpisała wszystkie papiery jakie jéj przedstawią, zapewniając ją, że skoro tylko zostanie wolną i zaprotestuje przeciw tym wszystkim czynnościom, akta te nie będą miały żadnego znaczenia. Przez ten czas Melvil poszedł do okna i wrócił, Marja Seyton klękła u nóg królowéj i prosiła jéj z kolei.
— I ty także, Marjo, mówiła królowa uśmiechając się, i ty także nakłaniasz mię do téj nikczemności. Bądź ostrożną, jestem kobietą, a lubo krew Stuartów we mnie płynie, przecież się lękam sztyletu w nocy, albo ukrytéj trucizny, jak węża, który się czołga cicho i tajemnie. Ah! nie nalegaj tak na mnie; bo gotowabym to uczynić: a moje sumienie mi powiada, że to by był postępek mnie niegodny.
— Nie pani, rzekł Melvil, to nie twoje sumienie, to duma tak przemawia; ale pamiętaj, że jak duma gubi duszę, może zgubić i ciało. W imię nieba, pani, masz tylko jeszcze jedną chwilę; kwandrans upłynął, słyszę ich powracających. Otóż i oni.
I w istocie, oba lordowie weszli, Lindsay ze zwykłą sobie gburowatością, Ruthwen z zimnem ugrzecznieniem. Milczeli chwilę; potém widząc że Marja nic nie mówi:
— I cóż pani? rzekł Ruthwen. Czy Wasza Królewska Mość namyśliła się ostatecznie! przychodzimy po jéj odpowiedź.
— Milordowie, rzekła Marja, trzeba się poddać, kiedy walczyć nie można. Gdybym była na drugiéj stronie jeziora, z dziesięcią tylko rycerzami, może nie tak łatwa byłaby ze mną zgoda; lecz tu w zamku, albo raczej w tém więzieniu Lochleven, otoczona głęboką wodą i wysokiemi murami, naglona przez was, nie mogę postąpić według mojego serca. Postąpię więc stosownie do mojego położenia. Dajcie te papiery, przydała Marja Stuart biorąc pióro, podpiszę je.
— Pani, rzekł Ruthwen podając je, samo z siebie się rozumie, że Wasza Królewska Mość dobrowolnie podpisujesz, i nigdy nie będziesz oskarżała obecnego położenia.
Królowa już prawie podpisywać miała, kiedy się z tém odezwał Ruthwen; i zaledwie domówił ostatni wyraz, Marja rzuciła pióro, i podniósłszy się z dumą:
— Milordzie, rzekła, jeżeli spodziewacie się, że sama oświadczę z własnego natchnienia iż z pomiędzy rodziny Stuartów, niegodna jestem korony, która od trzech wieków zdobi nasze skronie, mylicie się; i za trzy królestwa Francji, Szkocji i Anglji, z których pierwsze do mnie należało, drugie należy, a trzecie powinno należeć, nie podpiszę podobnéj hańby.
Na Boga! wykrzyknął Lindsay, poskoczywszy do królowéj, i chwytając ją za lewą rękę żelazną rękawicy, podpiszesz pani, podpiszesz, bo ja ci to powiadam.
— Tak jest milordzie, tak jest zawołała królowa, z oczami promieniejącemi radością; albowiem czekałam tylko na coś podobnego. Tak jest podpisuję dobrowolnie, z własnéj chęci; i oto dowód, przydała podnosząc rękę, i wskazując dłoń skaleczoną którą Lindsay puścił, zawstydzony gwałtownością, któréj się unieść pozwolił, oto dowód, że jestem panią moich czynności, i że dobrowolnie podpisuję.
To mówiąc, podpisała szybko, jakby obawiając się, żeby teraz wysłannicy nie wzbronili jéj podpisać.
Lindsaj chciał coś powiedzieć z wynurzeniem żalu, lecz Marja go wstrzymała.
— Jakto milordzie, rzekła, usprawiedliwienia? ale to ja raczéj dziękować ci powinnam; i tego tylko żałuję, że ta dłoń królewska nie może zachować tego nabiegu krwi i skaleczenia aż do dnia, kiedy ją pokaże mojemu ludowi z okna mojego pałacu Holyrood. Zresztą, to jest wszystko, czego panowie żądaliście odemnie, rzekła dalej Marja:
A więc żegnam was, milordowie, czyli raczéj do widzenia; spodziewam się, że to będzie w czasie i miejscu, kiedy swobodniéj wynurzyć wam będę mogła uczucia jakiemi przejęliście mię panowie.
To mówiąc, podała Melvilowi drugą rękę, którą on z uszanowaniem ucałował, i odeszła z Marją Seyton do przyległéj komnaty.
Dwaj posłowie oddalili się także, ale smutni i niezadowoleni z obrotu rzeczy; wprawdzie otrzymali podpisy, które były celem ich posłannictwa, jednakże nieukrywali przed sobą, że to było przy pomocy środków przechodzących zbytecznie zwyczajny drogę dyplomatyki, aby kiedyś nie wpływały korzystnie na sprawę królowéj, w przypadku protestacji z jéj strony: tém bardziéj, ze to wszystko stało się w obec Melvila, którego znano z życzliwości dla uwięzionéj.




ROZDZIAŁ XIX.

We dwie godziny po ich odjeździe, doniesiono królowéj że w nieobecności Wiljama Douglas, który przez rejenta powołany wyjechał na kilka dni z posłami do Edymburga, lady Lochleven będzie pełniła przy niéj obowiązki kosztowania potraw.
Lecz Marja w ciągu dnia zmuszoną była ukrywać zbyt gwałtowne wzruszenia, aby nie uczuła ich dotkliwie; i kiedy nadeszła godzina obiadu, i Lady Lochleven, stojąc przy stole czekała dopóki królowa nie usiądzie, Marja Seyton wyszła z sypialni, mówiąc:
Pani, królowa jest słabą i nie wyjdzie dzisiaj ze swojéj komnaty.
— Pozwól mi panna, cieszyć się nadzieją, odpowiedziała Lady Lochleven, ze słabość Jéj Królewskiéj Mości, pozwoli jéj do wieczora zmienić postanowienie. Na wszelki wypadek, widzisz mię dopełniającą obowiązków, które mój syn byłby przyjął na siebie, gdyby mu usługi dla dobra kraju nie kazały opuścić zamku.
Na te słowa, marszałek podał lady Lochleven na srebrnym półmisku naprzód chleb i sól, następnie łyżkę potrawy lub kawałek, szklankę wody i wina; po czém lady oddaliła się krokiem powolnym i ciężkim.
Lady Lochleven prawdę powiedziała; Marja czując się zdrowszą około godziny ósméj wieczorem, wyszła z sypialni. Uradowana, że może raz przynajmniéj zjeść wieczerzę, wolna od uwagi panów lub domowników, usiadła do stołu, i pomimo dotkliwego zdarzenia tego rana, jadła z większym apetytem, niżeli kiedykolwiek od czasu swojego uwięzienia. To podało jéj myśl, co czynić miała kiedy zechce zostać samą; i postanowiła, lubo już zupełnie przyszła do zdrowia, przedłużyć swoje słabość przynajmniéj przez cały dzień następny.
Wistocie, kiedy nazajutrz w godzinę śniadania Lady Lochleven znowu przybyła, dano jéj tęż samą odpowiedź co dnia wczorajszego; i podobnież jak wczoraj oddaliła się ze swojemi służącemi, pokosztowawszy wpierwéj wszystkich potraw, aby powiedziano: że czy królowa obecna lub nie, ona wywiązała się ze swojéj powinności, względem gościa. Marja zaraz po jéj odejściu wyszła ze swojéj sypialni, jadła z większym apetytem, dzięki tej nieco większéj swobodzie zyskanej zręcznym wybiegiem.
Lecz bądź że lady Lochleven obraziła się postanowieniem królowéj, aby nie wychodzić wcale ze swojéj komnaty dopóki ona była, bądź, że ją interesu gdzie indziéj zatrzymały, Marja Seyton wyszedłszy w godzinie obiadu z sypialni królowéj, ujrzała zamiast staréj lady Lochleven lub jéj starszego syna, pięknego młodzieńca zupełnie jéj nieznanego. Był to Jerzy Douglas, który właśnie tego samego rana przybył do zamku.
Ponieważ Marja Stuart nie wiedziała o téj zmianie, a chociażby i wiedziała, to byłoby nie wzruszyła wcale jéj postanowienia aby obiadować sama, przeto Marja Seyton, tez same Jerzemu dała odpowiedź jak jego matce rano. Jerzy przyjął ją z purytańską prawdziwie obojętnością, skosztował potrawy jedne po drugich i kazał się oddalić służącym. Ci od dwóch dni nie mając nic do czynienia przy królowéj, wyszli natychmiast.
Jerzy postąpił kilka kroków, jakby szedł za nimi; lecz zaledwie ostatni z nich wyszedł, stanął, słuchając oddalających się ich kroków, a kiedy odgłos ucichł zupełnie, zobaczywszy że żaden nie został ani na korytarzu, ani na schodach, spiesznie postąpił ku Marji Seyton, wziął ją za rękę i zapytał:
— Czy pani kochasz królowę? czy jesteś do niej przywiązaną?
— Dla czego mię pan o to pytasz, odrzekła Marja zdziwiona.
— Dla tego, że chcę jéj ocalić honor i życie, powrocie jéj wolność i tron. Teraz kiedy wiesz pani moje zamiary, proś ją aby wyszła; muszę z nią mówić, jeżeli stracimy tę chwilę przyjazną, może już nigdy jéj nie odzyskamy.
— Jestem, panie, rzekła Marja, otwierając drzwi, czego żądasz odemnie?
Jerzy nie spodziewając się tego nagłego ukazania się królowéj, cofnął się kilka kroków, drżąc tak, że o mało nie upadł; potem, oparł się na poręczy stołka przygotowanego dla królowéj, spojrzał na Marję z wyrazem nieokreślonego zachwycenia, zwolna postąpił ku niej, przykląkł, z zanadrza wyjął papier i podał go królowéj.
— Co to ma znaczyć? zapytała Marja.
— Czytaj pani, odrzekł młodzieniec.
— Co widzę? wykrzyknęła, przebiegłszy pismo oczyma; akt sprzymierzenia moich zacnych i wiernych lenników Seytona, Herrisa, Argyle!... przysięga na honor, ze z narażeniem życia, uwolnią mię z więzienia i na tron przywrócą. Jakim sposobem ten papier znajduje się w twoich rękach?
— Ponieważ mi go powierzyli ci szlachetni panowie, którzy go podpisali, abym w twoje ręce pani złożył.
— Któż więc jesteś? zapytała królowa.
— Najniegodniejszy z sług twoich.
— Lecz jak się nazywasz?
— Jerzy Douglas.
— Jerzy Douglas! wykrzyknęła królowa; jakim sposobem Douglas może bydź sprzymierzeńcem Seytona, Herrisów i Hamiltona, śmiertelnych nieprzyjaciół swojéj rodziny?
— Ponieważ ten Douglas kocha cię pani, odpowiedział Jerzy, upadając prawie na posadzkę.
— Panie!.... rzekła królowa, cofając się w tył.
Przebaczenie! pani, mówił Douglas; wyznam W. K. Mości, jaki powód skłania mię do czynnego udziału, bo inaczéj uważałabyś mię za zdrajcę. Racz więc raz tylko jeden posłuchać mię, a szaleństwo moje na zawsze zamilknie w głębi piersi, pragnę tylko przekonać Cię o mojem poświęceniu. Od pięciu lat, jak cię pierwszy raz ujrzałem, nieodstępny dzieliłem każdą Twoją przygodę. W wyprawie przeciwko hrabiemu Huntly, w odzieży górala; w twojéj wycieczce do pustelni, jako koniuszy; w Carbery-Hill, w zbroi żołnierza. Nakoniec widziałem jak cię porwano w Edymburgu, aby zaprowadzić do zamku Lochleven; a ponieważ zamek ten należał do mojéj familji, przeto natychmiast myśl powstała we mnie: że to zapewne ja przeznaczony byłem od Boga, abym wynagrodził obrazę noszących moje nazwisko, ocaleniem Ci życia. Wiedziałem że lordowie malkontenci zgromadzają się w Dunbarton. Udałem się tam natychmiast; dałem się poznać, i nie mówiąc sprzysiężonym z jakiego powodu działać przedsięwziąłem, położywszy rękę na Ewangelji przysiągłem na moje imię, przysiągłem na honor i życie, że cię pani ocalę. Wtedy oddali mi ten papier, i przyszedłem, nie wiedząc jeszcze jakimby sposobem zbliżyć się do ciebie. Ale Bóg chciał utwierdzić moje przeczucia przepowiednią, albowiem w sam dzień mojego przybycia zdarzyła mi się upragniona sposobność, i oto klęczę u stóp Waszéj Królewskiéj Mości, czekając mojego wyroku albo przebaczenia.
— Powstań Sir Jerzy, odpowiedziała królowa podając mu rękę, pozdrawiam cię w więzieniu, do którego przynosisz nadzieję i mówisz o wyswobodzeniu.
— A więc Wasza Królewska Mość przyjmuje moje usługi, zawoł Douglas? — Dzięki ci, dzięki, od dzisiaj jestem prawdziwie dumnym, bo wszystko co żyje, myśli we mnie, do ciebie należy. Ah dziękuję Ci Pani!
— Lecz nakoniec ozwie się królowa, czy powziąłeś już jaką myśl do mojéj ucieczki? czy ułożyłeś jaki plan do mojego uwolnienia?
— Jeszcze nie, odpowiedział Douglas: przedewszystkiem potrzeba zgromadzić dostateczną liczbę wojska, abyś Wasza Królewska Mość wychodząc z zamku, ujrzała się na czele twoich obrońców.
— Oh! śpieszcie się! wykrzyknęła królowa, jeżeli chcecie abym wpierwéj nie umarła.
— Wszystkie chwile mojego życia, wszystkie moje myśli, wszystkie zasoby moich zdolności tém tylko od téj chwili będą zajęte.
— Zostajesz więc w tym zamku?
— Nie mogę, — niestety! tu nie tylko żebym był nieużytecznym Waszéj Królewskiéj Mości; ale nawet szkodliwym.
— Lecz któż mi powie że zajmują się moją sprawą! jakże się dowiem że się zbliża czas wyswobodzenia!
— Przygotowałem nasze sposoby porozumiewania się. Pójdź pani, i spojrzyj na ten mały odosobniony domek na wzgórzu Kinross; co wieczór będziesz tam widziała światło, ono niech będzie dla ciebie gwiazdą mówiącą: miéj nadzieję pani. Kiedy będziesz chciała dowiedzieć się od twoich przyjaciół, jak dalece postąpili w swoich usiłowaniach, każ pani wzajemnie lampę postawić w oknie twojéj komnaty; w ów czas światło w Kinross zniknie; natychmiast połóż rękę na sercu; jeżeli naliczysz dwadzieścia jego uderzeń, nim się znowu ukaże, będzie to dowodem że jeszcze nie powzięto nic pewnego, jeżeli naliczysz tylko dziesięć, to znaczyć będzie że ucieczka oznaczona jest za ośm dni; jeżeli naliczysz tylko pięć, na dzień następny; jeżeli natychmiast zgaśnie, to będzie znaczyło że odzyskasz wolność tego samego wieczoru. Prócz tego, dodał Douglas, podając papier, abyś Wasza Królewska Mość nie zapomniała lub nie omyliła się, wszystko tu jest wypisane.
— Tak więc wszystko przewidziałeś, wtenczas, kiedy ja nie wiedziałam nawet czy żyjesz! zajmowałeś się najdrobniejszemi szczegółami mojego uwolnienia, a ja uskarżałam się że mię Bóg i ludzie opuścili. Oh! byłam bardzo niesprawiedliwą, i niewdzięczną, ponieważ poświęcenie twojemu podobne, może stać się pociechą i nagrodą nie jednéj zdrady.
— A teraz pani, mówił Douglas, muszę się oddalić; przedłużona moja nieobecność mogłaby wzbudzić jakie podejrzenie, a to samo zgubić by cię mogło; albowiem tu wszystko jest nieprzyjacielem Twoim pani; ja tylko jeden, i biedny chłopiec, który kocha to co ja kocham, i nienawidzi co ja nienawidzę. A więc, żegnam cię pani; nie wiem kiedy cię znowu zobaczę, a nawet czy cię zobaczę. Ale, pytaj się pani światła w Kinross, dopóki ono jaśnieć będzie, to dowód że żyję, a dopóki żyć będę, wszystkie dni moje są na usługi Waszéj Królewskiéj Mości.
To mówiąc Jerzy Douglas ukłonił się i wyszedł z komnaty, zostawiając Marję Stuart przepełnioną radością i nadzieją.
Tego samego wieczora, ujrzała królowa światło w małym domku w Kinross; i żeby się przekonać czy to jest to samo, i czy się nie myliła; spróbowała wiadoméj umowy; światło znikło i po dwudziestu uderzeniach serca ukazało się znowu. Douglas powiedział prawdę, przyjaciel wierny i oddany zupełnie czuwał nad nieszczęśliwą uwięzioną!




ROZDZIAŁ XX.

Nazajutrz Willjanas Douglas powrócił z Edymburga i objął na nowo zwykłe obowiązki przy królowéj. Marja, aby nie wzbudzić jakiegokolwiek podejrzenia, przyjęła go jak zwyczajnie. Miesiąc tym sposobem upłynął bez najmniejszego wypadku, któryby zasługiwał na wspomnienie. Każdego wieczora królowa widziała błyszczącą jedyną gwiazdę, któréj nie szukała teraz na niebie lecz na ziemi; każdego wieczora zapytywała się jéj, i każdego wieczora, wierna i posłuszna, odpowiadała że nic jeszcze nie postanowiono. Nakoniec, ostatnie dni miesiąca, zmieniła odpowiedź, i ukazywała się na nowo po dziesięciu uderzeniach serca.
Marja krzyknęła, towarzyszka jéj przybyła przelękniona. Znalazła królowę bladą, drżącą tak, że ledwie utrzymać się mogła, tak wzruszenie jéj było wielkie. Jednakże nie mogła wierzyć téj wiadomości, mniemała że się omyliła, i chciała się raz jeszcze przekonać. Marja Sejton ponowiła zapytanie. Światło zrozumiało że żądają potwierdzenia tego co doniosło, i zniknąwszy na chwilę, tak jak pierwszym razem, ukazało się zaraz za dziesiątem uderzeniem.
Tak więc uwolnienie ich było blizkie. Obie uwięzione przepędziły noc przy oknie.
Następnego dnia, kiedy królowa i jéj towarzyszka zajęte były haftem, kamień wybił szybę i wpadł do komnaty. Królowa mniemała naprzód że to był wypadek lub nowa obraza; lecz Marja Sejton postrzegła że kamień owinięty był papierem; podniosła go natychmiast, w nadziei że to był list: nie zawiodła się. Zawierał w sobie to co następuje:
„Za kilka dni wszystko będzie gotowe, i uwolnienie Waszéj Królewskiéj Mości, jest prawie niezawodne, jeżeli tylko wykonasz co do litery poniżéj wskazane przepisy.
„Jutro Marja Sejton zejdzie sama do ogrodu, ponieważ wiedzę wszyscy że ona nigdyby bez królowéj oddalić się niechciała i że prócz tego nie ona jest uwięzioną. nie będą jéj pilnowali. Znajdzie w wydrążonem pniu wierzby, będącéj za bramą pilnik i drabinkę jedwabny pilnik jest do przepiłowania jednéj sztaby kraty okiennéj, drabinka zaś aby zejść po niéj na dziedziniec.
„Królowa niechaj wieczór pyta się światła, ono wskaże jéj, dzień przeznaczony do ucieczki, którego nie można oznaczyć, ponieważ to zależy od tego, kiedy przypadnie z kolei straż na jednego z żołnierzy zamkowych, który do nas należy.
„W wieczór dnia oznaczonego, królowa od dziesiątéj godziny czekać będzie gotowa. Kiedy usłyszy trzykrotny odzew sowy, wyjmie kratę, przywiąże jeden koniec drabinki, drugi spuści ku ziemi, wprzód jednak zmierzywszy dobrze nim schodzić zacznie. Wtenczas wejdzie na nią człowiek aby się przekonać czy drabinka jest dosyć silną, i dopiero po téj próbie, dopomoże zejść uwięzionym.
„Potem, przy pomocy Boga wszystko spełni się stosownie do życzeń wiernych poddanych Waszéj Królewskiéj Mości.”
Królowa pobiegła do okna; lecz nie spostrzegła nikogo. Wówczas drugi raz odczytała bilet, uwiadomienie było stanowcze i prawdopodobne, i potwierdzało zupełnie nadzieje wyrażone światłem odosobnionego domku.
Cały ten dzień królowa przepędziła w największéj niespokojności, patrzyła bez przerwy na jezioro i na Kinross; lecz okiennice domku były zamknięte, a na jeziorze była tylko łódź na kotwicy, w któréj stał mały Douglas zajęty łowieniem ryb.
W wieczór na nowo zapytała światła i dziesięć uderzeń naliczyła. Rzeczy więc były w tym samym stanie.
Nazajutrz Marja Seyton zeszła do ogrodu, i jak przewidział Jerzy, była samą, nikt na nią nic zwracał uwagi. Znalazła w wydrążeniu wierzby pilnik i drabinkę, wracając jak najspieszniej do królowéj z tym nowym dowodem porozumień przyjaznych, stronników królowej ze służbą miejscową. Królowa i Marja zajęły się przygotowaniem do ucieczki, i kiedy Marja Seyton pracowała nad przepiłowaniem kraty, królowa tymczasem gromadziła wszelkie klejnoty, które w małéj zamknęła skrzyneczce.
W wieczór królowa dała znak umówiony i zaledwie lampę przybliżyła do okna, czuwające światło znikło; lecz tym razem zniknienie krótko trwało; zaledwie królowa przeliczyła pięć uderzeń, ukazało się znowu jasne jak gwiazda.
Królowa ponowiła zapytanie, uprzejme światło tęż samę powtórzyło odpowiedź; a więc ucieczka oznaczoną była na dzień następujący.
Królowa nie mogła spać przez całą noc i kazała sobie czytać modlitwy. Jak tylko się rozwidniło, wstała i natychmiast pobiegła do okna. Krata przepiłowana zupełnie przez Marję Serton trzymała się zaledwie, i łatwo ja było wyłaniać za pierwszém silnem popchnięciem. Drabinka była gotowa, klejnoty w szkatułce. A ponieważ Marja nie miała się czem zająć przez dzień cały, przeto dzień był dla niéj wiekiem.
W godzinie śniadania i obiadu Willjams Douglas przyszedł jak zwykle. Królowa zaledwie śmiała spojrzeć na niego: zdawało jéj się że myśl jej wyczytać można było w każdem poruszeniu. Jednakże pomimo téj niespokojności uwięzionych, Willjams Douglas zdawał się nic nie spostrzegać.
Nadszedł wieczór, niebo przez cały dzień pogodne zachmurzyło się, i ciemne chmury sunąc się, z zachodu na wschód, zakryły do najmniejszéj gwiazdeczki. Jedyne światełko błyszczało w ciemności, światełko małego domku w Kinross. Królowa chcąc się przekonać, czy umówiony zamiar nie zmienił się, przybliżyła lampę do okna: światło znikło natychmiast i nie pokazało się więcéj, ciemność panowała do koła. Uwiadomienie stanowcze. Ucieczka dzisiejszego wieczora.
Królowa również zgasiła lampę, aby sądzono że już śpi, Marja Scjton tym czasem dokończyła przepiłowania kraty; następnie obie kobiety stały niewzruszone słuchając najmniejszego szelestu w zamku, który w miarę postępującej nocy cichnął. O dziesiątéj godzinie, zmieniono straże jak zwykle; patrol obszedł wszystko do koła, i wszędzie ciche panowało milczenie. Po chwili trzykrotny odgłos sowy dał się słyszeć: — To był znak.
— Królowa i Marja przywiązały mocno koniec drabinki do kraty, drugi zaś spuściły podług umowy, i poczuły natychmiast że drabinkę ktoś natęża; przechyliły się za okno lecz noc była tak ciemna że niemogły nic dostrzedz dopóty, dopóki osoba nie doszła aż do okna. Wtenczas po głosie poznały Jerzego, który wchodząc otworem wypiłowanéj kraty wskoczył do mieszkania.
— Pani wszystko jest przygotowanem, rzekł Jerzy z cicha; Tomasz Warden który ma nam bramę otworzyć jest na swojém stanowisku; łódź czeka na jeziorze, a twoi przyjaciele są na drugim brzegu. — Idźmy.
Marja nie tylko że nie mogła odpowiedzieć, lecz czuła jak nogi pod nią się chwieją, mniemała że zupełnie zemdleje, tak że musiała się wesprzeć na ramieniu Marji Sceyton, i z jękiem prowadzić się pozwoliła.
— Pani, rzekła dziewica, patrząc na królowę prawie omdlałą, wezwij na pomoc Najświętszéj Panny i Wszystkich Świętych.
— Pani, rzekł Jerzy, wspomnij sobie na swoich poprzedników, a duch ich wspierać cię będzie.
— Dobrze, dobrze, rzekła królowa. — Za chwilę zobaczycie mię znowu tak silna jak zawsze; lecz nie byłam panią pierwszego wzruszenia. — Teraz jestem gotowa, idźmy moi przyjaciele.
Jerzy wskoczył na ramę okna; lecz zaledwie nogę wystawił na drabinę sznurową, u spodu wieży odezwał się głos; „kto idzie?”
— Przez Boga! rzekł Jerzy cichym głosem, jesteśmy zdradzeni.!
Ten sam głos trzykrotnie powtórzył jeszcze zapytanie, za każdym razem coraz groźniéj; następnie światełko błysło i huk dał się słyszeć. Kula ze świstem przeleciała przez kraty, a Jerzy obawiając się aby jakie nieszczęście nie przytrafiło się królowéj, wskoczył na powrót do komnaty. W téj saméj chwili drzwi się otwarły i wszedł Willjams Douglas z Lady Lochleven, w gronie straży, i służących ze światłem; kiedy blask jego rozszedł się po komnacie, królowa z Marją Sejton, w ubiorach podróżnych, stały wsparte jedna na drugiéj, przed niemi zaś Jerzy wybładły lecz mężny, gotów z orężem w ręku spotkać się i bronić tych które zaufały jego opiece.
Chwilę trwało okropne milczenie, w czasie którego widzowie téj sceny nadzwyczajnej, w osłupieniu i milcząc spoglądali jedni na drugich; nakonicc Willjams Douglas odwracając się do Lady Lochleven:
— A cóż! moja matko, rzecze, czy nie mówiłem? że Jerzy był w zmowie z tą Moabitką? — Nie chciałaś wierzyć mojemu słowu, uwierzysz że teraz własnym oczom?
— Jerzy, mówiła z cicha Lady, wyciągając ręce ku temu którego oskarżano, Jerzy słyszysz co twój brat powiada? i jakie podejrzenie cięży na twoim honorze?, jestże to prawdą Jerzy, żeś się dał uwieść, oszukać téj kobiecie? powiedz mój synu, powiedz to tylko: Żaden Douglas nie zdradził swojéj powinności, a ja jestem Douglasem.
— Pani, rzecze Jerzy z nachyleniem czoła, Douglasowie tylko podnosząc broń przeciw swoim prawym monarchom, zdradzają swoje powinność, nie wtenczas kiedy im w nieszczęściu pozostają wiernemi. A więc pani, mój los godzien jest zazdrości: tamten, przydał wskazując brata, tamten jest zdrajcą, a tém samem nie Douglasem.
— Broń się! zawołał Willjams dobywając miecza i rzucając się na brata, który również stanął gotów do odporu; stara Lady załamywała ręce z boleści.
— Złóżcie broń! rzekła Marja, postępując ku nim z taką powagą, że mimowolnie cofnęli się, złóżcie broń! rozkazuję wam.
— Uwięzić go! zawołała Lady Lochleven, wtrącić do najciemniejszego więzienia twierdzy, jak gdyby był ostatnim służalcem: niech tam czeka wyroku rejenta.
— Jerzy, rzekła królowa, widząc wahanie się sług i żołdactwa, Jerzy w imię nieba, uciekaj dopóki możesz.
— Nigdy, pani, nigdy! zginę przy tobie.
— Twoja śmierć mię gubi, kiedy twoja ucieczka ocalić mię może.
— To prawda! odpowiedział Jerzy, żegnam cię pani.
Następnie zwróciwszy się do służących, którzy na rozkaz Lady Lochleven i Willjamsa, chcieli go zatrzymać
— Miejsce dla młodego Douglasa; wykrzyknął Jerzy rzucając się w przelękłą tłuszczę, i w oka mgnieniu już był na schodach, zostawiwszy po za sobą leżącego człowieka, który mu chciał tamować przejście, i którego obalił pchnąwszy nagłówkiem swojego miecza.
— Ognia do niego, ognia do zdrajcy! zawołał Willjams, biegnąc za nim: żadnéj litości! ognia! ognia! strzelajcie jak do psa.
Wykonano ten rozkaz raczéj bojąc się Willjamsa, niż w chęci zatrzymania Jerzego; dlatego też wkrótce na dziedzińcu rozległ się głos, że uciekający dostał się do jeziora.
— Waleczny Douglasie, szepnęła z cicha królowa, niech się Bóg tobą opiekuje!
— Ah! krzyknęła stara Lady! ah! starożytna sława naszego domu stracona, splamiona na wieki; ponieważ jeden zdrajca znalazł się w naszéj rodzinie, będą mówili że my wszyscy jesteśmy zdrajcami!
— Pani, mówiła Marja, postępując ku Lady Lochleven, dzisiejszéj nocy zniszczyłaś wszystkie moje nadzieje, po drugi raz wydarłaś mi koronę, którą już miałam odzyskać; zamknęłaś powtórnie drzwi mojego więzienia, już roztwarte dla uwięzionéj; a jednakże, pani, wierzaj mojemu królewskiemu słowu, to ja ciebie żałuję, ja chciałabym cię pocieszyć.
— Precz odemnie wężu! krzyknęła Lady Lochleven cofając się przerażona; precz judasza, lękam się twojego pocałowania, bo twój pocałunek jest ukąszeniem.
— Cokolwiek bądź możesz pani mi powiedzieć, nic w téj chwili nie zdołałoby mię obrazić, odpowiedziała królowa: za nadto wiele zaciągnęłam obowiązków względem twojego syna, abym się gniewać mogła za obelgi jego matki, jakkolwiekby przykre i dotkliwe były.
— Więc żaden mężczyzna, zawoła Lady Douglas, wlepiając oczy w Marję, nie ujdzie sztucznych ponęt téj czarownicy! Lecz jakiemżeś przyrzeczeniem, zdołała tego nieszczęśliwego sprowadzić z drogi powinności? Czy mu przyobiecałaś miejsce Rizzia, czy Bothwella? Prawda, że trzeci mąż żyje jeszcze; ale czyż nie ma morderstwa lub rozwodu? Czyliż wy, rzekła z irońją, dla tego tak często powtarzacie małżeństwo, że je uważacie za świętość w zasadach waszéj religji. Te słowa królowa pogardliwem przyjęła milczeniem.
Później odwróciwszy się do Marji Seyton rzekła:
— Pójdźmy do naszych komnat, zanadto czyniemy zaszczytu téj obiecała odpowiadając jéj. Potém stanąwszy na progu:
— Milady, mówiła, uwalniamy cię i wszystkich waszych, od obecności w godzinach naszych obiadów lub śniadań; wolimy raczéj, narazić się na otrucie, niż doznawać téj niewypowiedzianéj przykrości widzenia was dwukrotnego.

To mówiąc, weszła do swego mieszanina, zamknęła drzwi za sobą; albowiem tylko przy tych drzwiach jeszcze pozostawiono zasuwki wewnątrz.


ROZDZIAŁ XXI.

Lady Lochleven tak była zmieszana ostatniemi wyrazami Marji, że nie tylko nie śmiała nic odpowiedzieć, ale nawet po wyjściu królowéj nie mogła przyjść do siebie. W tym samym czasie usłyszała na dziedzińcu głos Willjamsa, rozkazywał podwoić straże i postawić wartę przy łodziach, co było dowodem że Jerzy Douglas uciekł. W tedy wzniosła oczy ku niebu z nieokreślonym wyrazem wstydu, a jednak dziękczynienia; później wymówiwszy kilka słów niezrozumiałych, wyszła, polecając żołnierzom uprowadzić ranionego współtowarzysza, a intendentowi zamknąć drzwi starannie. Tak więc ten pokój przed chwilą oświetlony i pełen wrzawy, nagle został ciemnym i milczącym.
Po chwili drzwi od sypialni królowéj otworzyły się, i Marja wsparta na swojéj towarzyszce zbliżyła się do okna. Zaledwie rzuciła okiem, wydała krzyk radości i złożyła ręce na znak dziękczynienia; światło jaśniało na wzgórzu, i latarnia zbawienia świeciła w ciemności burzy.
Królowa nie mogła nic więcéj żądać. Wiedziała o tém że raz dostrzeżony zamiar ucieczki, podwoił baczność jéj nieprzyjaciół, i opóźniał na czas prawie nieokreślony inny sposób ocalenia; a więc niemałą był dla niéj radością ten znak jéj stronników, zapowiadający że nadzieja jeszcze nie zupełnie stracona. Prócz tego, do téj nadziei tkliwsze łączyło się uczucie; światło bowiem przekonywało jawnie że Jerzy uszedł niebezpieczeństwa.
Po wszystkich wielkich przesileniach jest chwila spoczynku, w któréj natura zbiera swoje siły przeciw wypadkom mającym nastąpić. Dnia poprzedzającego, tego wieczora kiedy miała bydź wolną, Marja byłaby uważała za męczarnię niepodobną do zniesienia, aby piętnaście dni jeszcze zostać w więzieniu, a w kilka godzin po wypadku któryśmy opowiedzieli, który odtrącił nadzieję, pociechą było dla niéj to niepewne przyrzeczenie oddalonéj ucieczki, któréj już nic dnia w przyszłości nie oznaczało.
Nazajutrz wrzucono kamień z podwórza do mieszkania królowéj. Równie jak pierwszy obwinięty był listem Jerzego Douglas, zawierającym w sobie te słowa:
„Kazałaś mi pani żyć; byłem posłuszny i składam Waszéj Królewskiéj Mości dzięki, żeś mi pozwoliła na nowo narażać życie moje dla ciebie.
„Lecz niestety! niepowodzenie naszego usiłowania na długo pozbawiło nas nadziei uwolnienia Waszéj Królewskiéj Mości; Hamilton, Herris, Argyle, Seyton, i inni sprzymierzeni, zmuszeni byli odesłać do domów żołnierzy, których pod rozmaitymi zgromadzili pozorami w okolice Kinross; sami nawet powrócili do swoich zamków, i ja tylko jeden pozostałem, bo nie mam ani lenników ani ziemi.
„Nie mogę nic nowego donieść, nie mogę oznaczyć dnia, mogę tylko upewnić Waszą Królewską Mość że dzień i noc czuwam nad nią, i przekonać ją przesłaniem tego listu, że ma przyjaciela W zamku Lochleven. Przyjacielem tym jest dziecko, to prawda, ale to dziecie ma serce męża.
„Wasza Królewska Mość możesz zaufać każdemu, ktokolwiek zbliży się do niéj mówiąc dwa wiersze staréj ballady, na cześć naszéj rodziny napisanéj:

„Douglas, Douglas,
„Wierny i tkliwy”

— Biedny Jerzy! zawołała Marja przeczytawszy list, otóż poświęcenie które tylko Bóg wynagrodzić może. Czyś ty kiedy pomyślała, moja Marjo, rzekła daléj królowa, o nieszczęśliwym losie tych wszystkich, którzy mię kochali! Franciszek II umarł w skutek nieznanéj choroby; Chatelard, stracony na rusztowaniu; Darnley, podłożoną miną wysadzony w powietrze; Bothwell wygnany, może już nie żyje; nakoniec biedny Jerzy wyklęty od własnéj rodziny.
— Oh! Marjo, jestem nieszczęśliwą istotą dla wszystkich mnie blizkich, a jednak przydała, podając rękę przyjaciółce, nie pojmuję dla czego są jeszcze tak nie rozsądni, że śmią narażać się dla mnie. Późniéj zamiast oddać list towarzyszce, przeczytała go jeszcze raz i schowała za suknię powtarzając hasło, po którém każdego przychylnego sobie poznać miała.
Od téj chwili mijały dnie i nocy, nie przynosząc nic nowego tak ze strony jéj przychylnych jak nieprzyjaciół. Nieprzychylni mieli co chcieli, to jest zrzeczenie się i mianowanie Murraya rejentem Szkocji; wiedzieli że królowa dobrze jest strzeżona i byli pewni że skutkiem przedsięwziętych ostrożności ucieczka jéj jest niepodobny. Jéj przyjaciele byli przekonani, że obecnie działać niemożna; że każde usiłowanie mogłoby się stać fatalnem; dla tego téż w’ zamku Lochleven czas upływał w twojéj zimnéj i niezmiennéj jednostajności.
Mijały tygodnie, za niemi miesiące: nadeszła jesień, liście na drzewach zżółkły i spadły; zima się zbliżyła siejąc pierwsze swoje śniegi na szczyty Ben-Lomondu, które zniżając się stopniowo na płaszczyznę, wkrótce pokryły ją jakby bezmiernym całunem. Marja, pewnego poranku, patrząc przez okno, ujrzała, że nawet jezioro pokryło się lodem tak silnym, ze gdyby wyszła z zamku mogłaby przejść po nim na brzeg przeciwny. Przez cały ten czas, królowa widząc codziennie każdego wieczoru pocieszające światło, była spokojną, uległą, niekiedy nawet dawna wesołość jak błyskawica przebiegała w jéj umyśle, podobna do promienia słońca przedzierającego się przez chmury, słońca, które zdawało się bydź wygnaném z Nieba. Nakoniec śniegi znikły, lody stopniały, przyroda zwolna wracała do życia, i Marja ze swojego okraconego okna widziała całą radość odradzającéj się wiosny, niemając najmniejszego udziału w téj błogosławionéj przemianie.
W istocie królowa nic nie wiedziała co się działo zewnątrz zamku, i nazbyt wątła, miała nadzieję tego co się stać miało wewnątrz; albowiem, jakeśmy powiedzieli, całe powodzenie zawisło od zręczności dwunastoletniego dziecięcia; i jeszcze Douglas oddalając się niemiał czasu nakłonić go do powtórzenia obietnicy, którą mu wykonał we względzie królowéj. Zresztą: Marja, ile tylko razy zdarzyło się jéj zobaczyć małego Douglasa, widziała iż tak nie zwraca na nią uwagi, oddany swobodzie swojego wieku, ze zwolna zapominała o swoim młodym przyjacielu.
Ale na początku kwietnia, Marja uważała że mały Douglas częściéj jak zwykle bawi się pod jéj oknami; i pomnego dnia kiedy u stop muru wykopywał dołek w ziemi na zrobienie potrzasku na ptaki, królowa śledząc pilnie każde jego poruszenie, dostrzegła że on jedną ręką nożem wykopywał ziemię, a drugą kreślił litery na piasku. I w istocie wpatrując się jeszcze baczniéj, przekonała się że te słowa były dla niéj; łącząc wyrazy jedne z drugiemi, które pisał i zacierał natychmiast, tę myśl wyczytała: „Dziś o północy spuść sznur oknem.” Lubo to uwiadomienie do niéj się pewnie ściągało; ale nie, nawet spojrzenie dziecka nie mogło ją w tém upewnić; albowiem mały Douglas w przekonaniu że go zrozumiano, dokończył swój potrzask, nastawił go i oddalił się nawet nie spojrzawszy w okno przy którém stała królowa.
Jednakże Marja postanowiła na wszelki wypadek, wykonać dane jéj zlecenie, i lubo nie miała sznuru, towarzyszka jéj Marja Seyton powiązała prześcieradła i o umówionéj godzinie, spuściła je oknem, przeniósłszy wpierwéj lampę do sypialni. Po chwili, uczuła że coś do końca przywiązane, a pociągnąwszy w górę, spostrzegła dosyć dużą paczkę, którą z trudnością zaledwie udało im się wciągnąć pomiędzy kraty; uwięzione natychmiast zaniosły ją do sypialni, a zasunąwszy drzwi rozwiązały z pośpiechem. Zawierała ona w sobie dwa ubiory służących z barwą rodziny Douglasów; przy kołnierzu jednéj z tych sukni przypięty był szpilką następujący list:
„Co wieczór od godziny dziewiątéj aż do północy królowa i miss Marja Seyton przywdziewać będą suknie, które im się przesyła, już dla tego aby do nich przywykły, jak dla tego aby na wszelki wypadek były gotowe do ucieczki, kiedy się okoliczność zdarzy. Suknie te powinny bydź wygodne, albowiem miarę brano na Marję Fleming i Marję Livingston, które utają tęż samą figurę.
„Co wieczór królowa zapytywać się będzie światła, aby ile możności wcześniéj ją uwiadomić było można.
„Jéj stronnicy zbierają się, przyjaciele czuwają”.
Jakkolwiek to uwiadomienie było dosyć niewyraźne, przecież uradowało niezmiernie królowę; przez całą zimę sądziła że już o niéj zapomniano i myśl jéj niejako w uśpieniu pozostała. Dowód ten poświęcenia i tkliwości, powrócił jéj nadzieję a z nią całą moc duszy. Tego samego wieczora królowa i Marja Seyton przemieniły suknie. Jak przewidziano, zrobione były tak dokładnie jakby na ich miarę zrobione.
Nazajutrz cały dzień królowa upatrywała małego Douglasa, spodziewając się że dziecię skinieniem lub jakiem znakiem, potwierdzi jéj nadzieje. Nie widziała go wcale. Wieczorem zapytała światła i naliczyła dwadzieścia uderzeń. Nic więc jeszcze nie postanowiono.
Mimo tego, ściśle wykonywała dane jej polecenia. O godzinie dziewiątej ona i Marja Seyton ubierały się po męzku i tak ubrane czekały do północy. Po piętnastu dniach oczekiwania, w końcu kwietnia, po dziesiątem uderzeniu serca, światło ukazało się na nowo i dało jéj poznać że chwila wybawienia jéj niedaleka. Trzy dni upłynęło, a w znakach światła żadna nie zaszła odmiana.




ROZDZIAŁ XXII.

Drugiego Maja rano, królowa usłyszała wielki ruch w zamku. Pobiegła zaraz do okna i ujrzała mnóstwo ludu nad brzegiem jeziora; w tym samym czasie, wszystkie łodzie stojące przy wyspie ruszyły pędem po nowych przybywających. Ponieważ każda zmiana w osobach będących w zaniku mogła szkodliwy wpływ wywrzeć na przeznaczenie królowéj, wysłała więc Marję Seyton, aby się dowiedziała kto są ci nowo przybywający. Marja Seyton powróciła po chwili cała przestraszona. Ten, po którego popłynęli na drugą stronę jeziora, był Lord Douglas pan zamku Lochleven, który po roku nieobecności, przybył do zamku na kilka dni z gronem towarzyszących mu osób. Była więc uroczystość w zamku.
Wiadomość ta zdawała się nieszczęsną dla królowéj; albowiem powrót lorda Lochleven podwajał załogę twierdzy, a oddalał chwilę ucieczki aż do jego odjazdu. Istotnie zły genjusz ścigał ją uporczywie.
W godzinę potem, królowa słyszała kroki idących po schodach. Ponieważ klucze były w rękach jéj strażników i drzwi żadnego z wewnątrz nie miały zamknięcia, przeto każdy, zamiast wejść, podług zwyczaju, w pierwéj pukał z uszanowaniem. Marja Seyton otworzyła.
Był to stary intendent zamku, który w imieniu lorda Douglas przyszedł zaprosić królowę i jéj towarzyszkę na obiad. Douglas myślał że jego przybycie powinno być uroczystością dla wszystkich, a że królowa jadała w zamku, przeto również zaproszona bydź powinna. Przyjąwszy dosyć uprzejmie ten dowód grzeczności, Marja kazała odpowiedzieć, że była nieco cierpiącą, i że obawiała się aby jéj smutek nie mięszał powszechnej wesołości. Intendent odebrawszy tę odmowną odpowiedź ukłonił się i wyszedł. Przez cały dzień wielki był ruch w zamku; co chwila masztalerze w liberji Douglasów, to jest w takiéj saméj jaką przysłano królowéj i Marji Seyton, przebiegali dziedziniec; tym czasem królowa siedząc smutna przy oknie spoglądała ciągle na mały domek w Kinross; okiennice były jak zwykle zamknięte i zdawało, że się nikt w nim nie mieszka.
Gdy wieczór nadszedł, zajaśniały wszystkie okna zamkowe, rzucając długie smugi światła na dziedziniec, na wzgórzu również maleńka zeszła gwiazdka. Królowa patrzyła na nią przez chwilę, nie śmiejąc o nic zapytać; nakoniec, namówiona przez Marję Sejton, dała znak umówiony. Światło znikło natychmiast, a królowa, kładąc rękę na sercu ściśnioném boleścią, zaczęła liczyć jego uderzenia; lecz doszedłszy do piętnastu, kiedy światło nie ukazywało się, sądziła, że tak jak przeczuwała wszystko się opóźniło, i padła na stołek zakrywając twarz rękami; albowiem każda stracona nadzieja, boleśniejszą czyniła jéj niewolę.
Marja Sejtou stała ciągle, i nie przestawała liczyć; i kiedy światło zupełnie się nieukazywało, przyszła jéj myśl zupełnie przeciwna, że ucieczka na dzisiaj przeznaczona. Prócz tego, tak brzmiało uwiadomienie, które Douglas zostawił królowéj. Czekała jednakże jeszcze dziesięć minut, lecz kiedy światło nieukazało się wcale, widząc, że wszystko było wzupełnéj ciemności udzieliła myśl swoję królowéj.
Marja podniosła się natychmiast, szukając jak jéj towarzyszka znikłego światła, i kwandrans prawie stała z oczyma zwróconemi w tę stronę, gdzie bydź powinno: lecz widząc że się nieukazuje, powtórzyła zapytanie, na które żadnéj nie odebrała odpowiedzi.
Królowa i jéj towarzyszka natychmiast pobiegły do swojéj komnaty, zamknęły drzwi za sobą i zaczęły się spiesznie ubierać; tak w tym dniu mało miały nadziei, że zapomniały o téj formalności. Zaledwie dokończyły przebrania, usłyszały otwierające się drzwi salonu; lekkim krokiem ktoś zbliżał się do sypialni. Marja Sejton natychmiast zgasiła lampę, zapukano z cicha.
— Kto tam? zapytała królowa, starając się nadaremnie ukryć swój przestrach.
— Douglas! Douglas, wierny i tkliwy od powiedział głos dziecięcia.
— To hasło! rzekła królowa, upadając na łóżko, goły tymczasem Marja Seyton drzwi otwierała. Panie! Panie, zmiłuj się nad nami!
— Czy jéj Królewska Mość gotował zapytał mały Douglas.
— Tak jest, odpowiedziała cicho królowa, jestem tu, cóż mam czynić?
— Pójść za mną, odpowiedziało dziecię z mocą wyrównywającą jego lakonizmowi.
— Więc to dziś w wieczór? zapytała królowa.
— Dziś w wieczór.
— Czy wszystko gotowe?
— Tak pani, wszystko.
— Lecz któż nam bramę otworzy?
— Mam klucze.
— Idźmy więc moje dziecię, rzekła królowa. Niech nas Bóg prowadzi!
Mały Douglas aż do schodów szedł przed niemi. Tam zaś, dawszy znak, aby zaczekały chwilę, zamknął drzwi komnaty, aby w przypadku przechodzący patrol, niezwrócił na to uwagi; następnie idzie na dół dając znak królowéj i Marji, aby szły zanim. Ale ponieważ gwar z wielkiéj sali, przez którą jak powiadaliśmy, trzeba było przechodzić aby się dostać na dziedziniec, aż do nich dochodził, przeto królowa położyła rękę na ramieniu dziecięcia. Mały Douglas stanął natychmiast.
— Dokąd nas prowadzisz? zapytała go królowa.
— Na dziedziniec, odpowiedziało dziecię.
— Lecz musimy przejść salę, w któréj wieczerzają?
— Koniecznie.
— Niepodobna!... jesteśmy zgubione!
— Jakto? rzecze dziecię. Wasza Królewska Mość i Marja Sejton macie ubiór wszystkich sług zamkowych; będą was uważać za domowników i nikt niezwróci uwagi na osoby. Prócz tego, jest to jedyny sposób.
— A Jerzy czy wie o nim?
— On go wynalazł; ja tylko Willjamowi wykradłem klucze, które ukrył w swoim pokoju.
— Idźmy rzecze królowa; gotowa jestem na wszystko.
Mały Douglas postępował naprzód, a za nim dwie kobiety. Zeszedłszy ze schodów schylił się, i wyjął ukryty w kącie dzban wina i podał go królowéj, aby go postawiła na prawem ramieniu, i tym sposobem całą twarz miała zasłonięty przed okiem biesiadujących. Marji Seyton oddał kosz pełny pokrajanego chleba. Dzięki téj przezorności, wszyscy mogli ich uważać za służących.
Tak weszli do izby mocno oświetlonéj, poprzedzającej wielką salę, w któréj mnóstwo służących się uwijało nie zwracając najmniejszéj na nich uwagi. To ośmieliło królowę, i pewniejszem okiem spojrzała na salę przez którą przejść było trzeba.
W sali gdzie biesiadowano, zastawiony był długi stół, piętrzący się według dostojeństwa osób; lord Lochleven, Lady i starszy ich syn Willjams zajmowali najwyższe miejsca, inni zaś biesiadnicy, składający się z należących do zamku, zajmowali wyższe, lub niższe miejsca stosownie do ich posad mniéj lub więcéj znaczących.
Stół przeciążony był światłem; ale sala była tak szeroka, że oddalone ściany pozostały w pół świetle, zupełnie przyjazném ucieczce królowéj. Postrzegły to dwie przebrane za pierwszém spojrzeniem, ucieszone i tém jeszcze, że lord i Lady siedzieli tyłem do nich, co do Willjamsa Douglasa siedzącego wprost rodziców, łatwo było można poznać, po jego zrumienionych licach, iskrzącem spojrzeniu, że w téj chwili mniej był niebezpiecznym niż przy rozpoczęciu biesiady. Zresztą królowa nie miała czasu robić więcej postrzeżeń, bo mały Douglas wszedł śmiało do sali, Marja Seyton za nim, a za nią królowa.
Jak przewidział Jerzy Douglas, niebezpieczeństwo było więcéj pozornem niż rzeczywistem, i śmiałość pomysłu, powinna go była pomyślnym skutkiem zakończyć. Dwie przebrane przeszły salę biesiadniczą nie zwróciwszy na siebie uwagi, ani służących ani biesiadników, i w krótce ujrzały się w izbie po za salą, podobnéj do téj, która ją poprzedzała! Tam, mały Douglas odebrał dzbanek od królowéj, koszyk z chlebem od Marji Seyton, oddał jednemu z służących, aby je zaniósł na stół żołnierzy, a sam wspólnie ze swemi towarzyszkami wyszedł na dziedziniec.
Przy załomie muru, spotkali patrol, który spokojnie około nich przeszedł; nowa odwaga wstąpiła w serce królowéj. Prócz tego, już doszli do miejsca, gdzie światło z okien nie dochodziło i ciemność sprzyjała dalszéj ucieczce. Idąc czas niejaki wzdłuż muru, mały Douglas stanął: przyszli do drzwi ogrodowych.
Tu, nastąpiła chwila strasznego oczekiwania i niespokojności; albowiem pomiędzy dzicsięcią albo dwunastą kluczami, potrzeba było znaleźć ten, który otwierał te drzwi. Królowa i Marja Sejton, przycisnęły się do muru, w najciemniejszem miejscu, zatrzymując prawie oddech: nakoniec dziecię drugim kluczem próbując, otwarło drzwi ogrodowe. Kobiety wbiegły do ogrodu; teraz mały Douglas szedł za niemi, zamknąwszy drzwi za sobą. Królowa swobodniéj odetchnęła, już prawie na pół była wolną. Mały Douglas prowadził je do drugiego wyjścia, przybywszy pomiędzy gęstwę drzew, dał znak uciekającym aby się zatrzymały; następnie złożywszy ręce naśladował krzyk sowy z taką prawdą, że sama królowa nie wierzyła, aby to był głos ludzki. W téj saméj chwili, podobny głos odezwał się z drugiéj strony muru, i wszystko ucichło. Dziecię przysłuchiwało się pilnie jakby nowego oczekując znaku. W istocie, po chwili jęk dał się słyszeć; po nim głuchy łoskot jakby spadającego ciała. Dreszcz przeszedł królowę...
— Wszystko idzie dobrze: rzekł mały Douglas i szedł daléj.
Brama otwarła się i mężczyzna wbiegł do ogrodu: był to Jerzy.
— Dojdź pani, zawołał chwytając królowi! za rękę i ciągnąc ją za sobą, wszystko gotowe, pójdź pani.
Królowa szła za nim spoglądając w około. Przy murze dostrzegła jakby i rozciągnionego człowieka, i wzdrygnęła się. Jerzy pojął jéj myśl i rzekł:
— Sprawiedliwość Boska nie mija zbrodniarza. To jest ten sam człowiek, który nas zdradził; teraz już nikogo nie zdradzi.
— Oh! mój Boże! mówiła Marja, jeszcze jedna ofiara!
— Idźmy, idźmy pani, rzecze Douglas.
— A Marja Seyton? zawołała królowa.
— Idzie za nami z małym. Niech Wasza Królewska Mość będzie o nią spokojna.
W istocie, królowa obejrzała się i spostrzegła swoją towarzyszkę i małego Douglasa. W téj chwili, Jerzy rzucił kamień w jezioro i z trzciny wypłynęła łódka, kierując się ku brzegowi.
Kiedy przypłynęła na kilka kroków od brzegu, jeden z tych, którzy w niéj byli, rzucił linkę, Jerzy pochwycił ją; pociągnął łódź ku sobie, potem wprowadził na nią królowę, Marję. Mały stanął przy sterze, a Jerzy pchnąwszy łódź wskoczył zarazem pomiędzy wioślarzy. W oka mgnieniu łódź podobna do nocnego ptaka, mając na sobie przyszły los Szkocji, zaczęła sunąć się po płaszczyźnie jeziora.
Lecz nagle, ciemność nieba sprzyjająca królowej rozjaśniła się, jakby ręka złego ducha rozdarła chmury; błysnął księżyc i blaskiem swoim, oświecił łódkę i część jeziora, gdzie się znajdowała. Jerzy widząc, że niema już nadziei ukrycia się, rozkazał wioślarzom podwoić szybkość; dopełnili natychmiast rozkazu. Na nieszczęście nie można było podwoić szybkości, nie zwiększając łoskotu; żołnierz stojący na platformie zamkowéj dosłyszał go, i zawołał natychmiast:
— Hola! łódź! wracaj tu!
— Spieszcie! wołał Jerzy, spieszcie, bo za pięć minut ścigać nas będą.
— Nie tak łatwo, chyba przez mur przeskoczą, albo drzwi wybiją, rzekł mały Douglas; bo ja wszystkie napowrot pozamykałem, i ani jednego klucza im nie zostawiłem. Potem wstrząsając pękiem, który trzymał w ręku: te zaś powierzam Nelpji, wieszczce jeziora, którą mianuję odźwierną starego Hildebranda.
— Niech cię niebo błogosławi! zawołał Jerzy ściskając rękę dziecięcia. Albowiem Bóg obdarzył cię odwagą i roztropnością męża.
— Łódź! wracaj tu z łodzią! wołał żołnierz powtórnie. Później słysząc że mu nie odpowiadano wystrzelił, i pobiegłszy do dzwonka zanikowego, dzwonił z całéj siły, krzycząc: Zdrada! zdrada! W téj chwili zajaśniały wszystkie okna zamkowe; widać było jak z pochodniami biegano z jednéj komnaty do drugiéj. Wkrótce potem, mimo znacznéj odległości w jakiéj znajdowali się uciekający, usłyszano głos mocny; Pal! W mgnieniu oka wielka jasność rozległa się po jeziorze: usłyszano wystrzał armatni i kula o kilka kroków od ludzi wpadła w wodę. Wówczas Jerzy uprzedziwszy Królowę, aby się nieobawiała, odpowiedział wystrzałem z pistoletu, nie przez junakierję, ale aby stosownie do umowy, uwiadomić sprzysiężonych, że królowa jest ocaloną. Zaledwie rozległ się wystrzał z pistoletu, okrzyki radości ozwały się na brzegu, mały Douglas w tę stronę skierował łódkę, i w pięciu minutach, Królowa ujrzała się wpośród dwudziestu rycerzy, oczekujących na nią pod przewodnictwem Lorda Seyton.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.


Stuartowie.

ROZDZIAŁ XXIII.

Królowa wysiadłszy na ląd, padła na kolana aby złożyć dzięki Twórcy za ucieczkę prawie cudowną. Lecz pojmując ile czas jest drogim powstała, odwróciła się ku Jerzemu, który stał na boku, uścisnęła jego równie, i małego Willjamsa.
Przedstawiła ich lordowi Sejton jako swoich wybawców. Jerzy przypomniał jéj pierwszy, że trzeba się oddalić jak najspieszniéj, ponieważ wystrzał armatni już zapewne rozniósł trwogę w okolice. Marja uznała słuszność tego spostrzeżenia, dosiadła przygotowanego dla niej konia z zwykły sobie zręcznością; Marja Seyton wsiadła także na koń, ale już nie tak prędko.
Królowa przywołała Jerzego i Willjamsa aby obok niéj jechali. Lord Seyton jechał za niemi z córką, i to nieliczne grono, w całym biegu konia ruszyło w drogę, objeżdżając wieś Kinross, bo nie śmiało przez nią przejeżdżać, zmierzając ku West-Nidelrie, zamku należącego do lorda Seyton, do którego bram przybyli około godziny siódméj rano.
Zamek ten, jak prawie wszystkie w owej epoce, był obronnym; a ponieważ właściciel podwoił jego załogę oczekując przybycia osoby, którą właśnie przyjmował, przeto królowa chwilowo była bezpieczny. Prócz tego. to miejsce oznaczono za punkt zbierania się stronników Marji, których już uwiadomiono o potrzebie połączenia się, albowiem w téj saméj chwili kiedy na brzeg wysiadła, pojechało czterech wysłańców na cztery strony, z doniesieniem o jéj szczęśliwem uwolnieniu.
Lord Seyton widząc strudzoną królowę, prosił jéj aby spoczęła, i aby była spokojną, gdyby usłyszała przybywający jaki oddział konnych, albowiem będzie to hufiec oczekiwanego wzmocnienia załogi.
W istocie, królowa tak potrzebowała spoczynku, że mimo żądzy ucieszenia się świeżo odzyskaną wolnością, przyjęła ofiarę lorda Seyton i oddaliła się do komnaty od dziewięciu miesięcy dla niéj przygotowanéj. Marja Seyton lubo nie mniéj strudzona, niechciała wprzódy położyć się, dopóki królowa nie położyła się i nie zasnęła; wtedy odeszła do sąsiedniej izby, zostawiwszy drzwi otwarte aby być gotową na rozkaz królowéj.
Po przebudzeniu, pierwszą myślą Marji Sztuart było, że wszystko co się stało jest zwodniczym snem tak bolesnym dla uwięzionych, kiedy otworzywszy oczy widzą po za sobą okracone okna, a przed sobą zasuwy i rygle. Wybiegła więc z łóżka i odziawszy się męzkim płaszczem, pobiegła do okna. Nie ma już krat, nie ma więzienia, nie ma jeziora; lecz żyzna dolina, wzgórza okryte lasami, wielki ogród i dziedziniec pełen żołnierzy, zebranych pod sztandarami jéj najwierniejszych przyjaciół. Na ten widok królowa nie mogła powstrzymać okrzyku radości, a na ten krzyk Marja Seyton przybiegła.
— Patrz kochanko, patrz mówiła królowa, oto chorągiew twojego ojca; oto chorągiew Herrisa! Hamiltona! Ah! moi waleczni i szlachetni panowie nie zapomnieliście swojéj królowéj!... Oh! patrz, patrz kochanko; to wszyscy moi odważni żołnierze, spoglądają, w tę stronę. Widzieli mię. Tak, to ja, moi przyjaciele, to ja, jestem tu! I uniesiona zapałem chciała otworzyć okno, kiedy Marja wstrzymała ją, mówiąc, że tylko płaszcz męzki był całym jéj ubiorem.
Królowa cofnęła się zarumieniona. W tym samym czasie, przyszło jéj na myśl że nie wzięła ze sobą żadnego kobiecego ubioru, że będzie musiała albo nie opuszczać swojéj komnaty, lub zejść odziana liberją, co mogło zadać wielki cios uszanowaniu jakiem pragnęła natchnąć więcéj niż kiedykolwiek swoich obrońców. Lecz Marja uspokoiła ją otwierając szafę pełną sukien z najkosztowniejszych materji i komodę zapełnioną rozlicznemi przedmiotami potrzebnemi do ubrania kobiety.
Królowa chciała już dziękować lordowi Seyton, lecz Marja oświadczała że to podziękowanie nie jéj ojcu lecz Jerzemu należy, ponieważ to on wszystko przygotował.
Nie było czasu do stracenia, albowiem była już piąta godzina z południa, królowa więc przy pomocy Marji Seyton ubierać się zaczęła. Suknie zdawały się bydź jak na nią robione, ponieważ brano miarę na Marję Fleming, która jakeśmy powiedzieli była zupełnie jéj postaci; mogła więc Marja Sztuart ukazać się jeżeli nie jak królowa, to przynajmniéj jak kobieta szczęśliwa i wdzięczna, za okazane dowody poświęcenia.
Po wieczerzy, królowa i lordowie zebrali się na radę, na któréj Marja oglądając się w około siebie, dostrzegła że nie było Jerzego Douglas. Ze zaś znała melancholijny charakter tego młodzieńca, prosiła zgromadzonych aby się zatrzymali przez chwilę, a sama wychodząc z sali, zapytała służących czy nie widzieli Douglasa? odpowiedziano jéj: że udał się przed chwilą do modlitewni. Marja poszła tam natychmiast i w saméj rzeczy spostrzegła Douglasa klęczącego; widać było że zaczął modlitwę, którą zakończył głębokiem zamyśleniem. Marja postąpiła ku niemu; lecz zaledwie kilka kroków zrobiła, Jerzy zadrżał i odwrócił się: poznał chód królowéj. Powstał wię natychmiast, i czekał z uszanowaniem dopóki królowa nie przemówi do niego.
— Cóż to znaczy Douglasie? rzekła Marja. Kiedy wszyscy moi przyjaciele zebrali się na radę jak działać mamy, dla czegóż ty sam tylko nas opuszczasz i przymuszasz mię, żebym cię szukała.
— Dla czego pani? odpowie Jerzy, ponieważ w tém zgromadzeniu, w którem raczyłaś dostrzedz moję nieobecność każdy ma swój zamek, żołnierzy i dobra, które ci ofiarować może, gdy tymczasem ja biedny, tylko mierz i życie złożyć ci mogę w ofierze.
— Zapominasz więc, że wszystko co oni mi teraz ofiarować mogą, byłoby bezużytecznem bez ciebie, ponieważ tobie winnam moje wyswobodzenie; a bez niego czyliż mogłabym korzystać z ich darów. Jeżeli cię tylko zatrzymała obawa, że nie możesz tyle dla mnie uczynić ile oni, pójdź, śmiało Jerzy, bo ty jeden więcéj mi wyświadczyłeś niż oni wszyscy razem uczynić zdołają.
— Przebacz pani, odpowiedział Jerzy, ale nie to tylko jest jedyną moją przyczyną. Jakkolwiek wydziedziczony i wygnany z łona mojéj familji, jestem zawsze Douglasem; a gdzie Douglas równym bydź wszystkim nie może, tam się nie powinien ukazywać. W bitwie, gdzie każdy płaci swoją osobą, inna rzecz, bo tam łaską Boga i siłą miecza, dopełnię mojéj powinności tak, że żadnemu nie ustąpię pierwszeństwa.
— Jerzy, rzekła królowa, podobna odpowiedź jest dla mnie wyrzutem:.... bo jeżeli jesteś wygnańcem i wydziedziczonym, to z mojéj przyczyny. Lecz bądź spokojny, skoro wstąpię znowu na tron moich przodków, odzyskasz wszystko i najwznioślejszy z tych panów, których dumy się obawiasz, będzie musiał uważać cię za równego sobie. Pójdź więc za mną, chcę tego.
— Jestem posłuszny, odpowiedział Jerzy; lecz pozwól mi powiedzieć pani, że królowa Szkocji nie jest wstanie wynagrodzić mi to co uczyniłem dla Marji Sztuart.
To powiedziawszy, szedł za królową, która wprowadziła go do sali radnéj i przedstawiła panom sprzymierzonym jako swojego wybawcę: a ponieważ widziała z jaką dumą niektórzy panowie oddali powitanie młodzieńca, kazała mu usiąść, nie po prawéj ani lewéj siebie, bo te miejsca już były zajęte przez lorda Seyton i hrabiego Argyle, lecz na taborecie, który jéj mały Douglas przyniósł pod nogi; pocałowała go w czoło za tę przysługę a kiedy dziecię wyszło:
— Jerzy, rzekła nachylając się ku młodzieńcowi, ponieważ tak doskonale umiesz brać miarę, zechcesz ubrać twojego kuzyna w moje barwy; jeżeli to nie obrazi dumy Donglasów, pragnę aby był moim paziem.
Na radzie postanowiono naprzód udadź się do zamku Draphan, z tamtąd do miasta Dumbarton, aby najpierwéj zabezpieczyć osobę królowéj; albowiem Dumbarton mogło się trzy miesiące opierać połączonym siłom całéj Szkocji. Postanowiono zarazem, wyjechać nazajutrz po śniadaniu.
Przez całą noc przybywały nowe oddziały wojska, tak, że kiedy dzień zajaśniał, już nie straż bezpieczeństwa, lecz armja oczekiwała odjazdu królowéj.
Tego samego wieczora dostali się aż do Hamilton; tam posiłki ze wszech stron się zgromadzały, tak dalece że szlachta widząc się już w dostatecznéj liczbie aby oprzeć się każdemu napadowi, postanowiła zatrzymać się przez parę dni dla przeglądu wojska i ułożenia aktu sprzysiężenia.
Akt podpisano następnego poranku. W niedzielę Marja była jeszcze więźniem zamku Lochleren, we środę była już na czele sprzymierzenia, w którém dziewięciu hrabiów, ośmiu lordów, dziewięciu biskupów i wielka liczba najznakomitszéj szlachty zobowiązała się nie tylko bronić jéj życia i wolności, ale nadto powrócić koronę.
Po zapewnieniu tych pierwszych środków powszechnego bezpieczeństwa, przystąpiono do przeglądu wojska. W pięknym dniu majowym, ośm tysięcy ludzi wykonało obroty przed królową, która siedziała na miejscu wzniesionem, otoczona znakomitymi naczelnikami, pomiędzy którymi pragnęła zawsze widzieć Douglasa. Każdy oddział przechodząc przed nią, radosną witał ją muzyką i nachylał swoje chorągwie; każdemu oddziałowi odpowiadała królowa uśmiechem i ukłonem tak powabnym, że wszyscy żołnierze wydawali okrzyki zapału i poświęcenia, uczucia te tak silnie w sercu każdego się odzywały, że nie było ani jednego człowieka w całem wojsku, od najpierwszego pana do najbiedniejszego górala, któryby nie uważał już tronu Szkocji jako nową zdobycz królowéj.
Po kilkudniowym spoczynku w Hamilton, Marja Sztuart udała się do Dumbarton, otoczona całém swojém wojskiem, a szczególniéj strażą przyboczną z dwudziestu ludzi złożoną pod dowództwem Jerzego Douglasa. Lecz przybywszy do Rutheglen, dowiedziano się że Murray na czele pięciu tysięcy ludzi, mając pod swojemi rozkazami Mortona, Lindsaya i Willjamsa Douglas, czekał na królowę pod Glazgowem. Otrzymawszy tę wiadomość, całe wojsko zatrzymało się, a wodzowie zgromadzili się na radę.
Był to wypadek wcale nieprzewidziany dla armji, bo nikt nie spodziewał się aby rejent mógł tak prędko stanąć gotowym do boju; a tu nagle dowiadują się że przeciął drogę jak murem z żelaza. Żołnierze okrzykiem radości, a wodzowie większością głosów objawili chęć spotkania się na polu bitwy.
Królowa była obecną na téj na prędce zebranéj radzie, która się odbyła na koniu na małem wzgórzu o kilka kroków od wojska. Bądź z wrodzonéj słabości kobiety, bądź z przeczucia, że Murray wojownik najpierwszy w owym czasie postępuje przeciwko niéj, zaledwie ukryć zdołała dreszcz śmiertelny, który ją przenikał. Pewno ostatnia jego bitwa pod Carberry-Hill, z całą swoją okropnością stawała jéj przed oczyma; bo kiedy widziała że wszyscy głosowali za bitwą, przestrach jéj powiększył się do tego stopnia, że szukała około siebie czyby nie mogła zebrać kilku głosów przeciwnego zdania. Wszyscy mówili, i wszyscy byli za wojną; tylko Jerzy Douglas milczał: przeto królowa zwróciwszy się do niego zapytała:
— A ty Jerzy, rzekła głosem drżącym, dla czego nie masz udziału w radzie? Masz jednakże do tego podwójne prawo, jako wódz a szczególniéj jako nasz przyjaciel.
— Pani, odpowiedział Jerzy, nachylając głowę, jeżeli nie odezwałem się z mojem zdaniem, Wasza Królewska Mość jesteś najmocniej przekonaną, że to nie z obojętności dla jéj sprawy, lecz dla tego, że sam jeden będąc przeciwnego zdania, nic byłbym wysłuchanym.
— Więc Sir Jerzy Douglas nie jest za bitwą? zapytał lord Seyton.
— Nie tylko nie jestem za tém aby jéj szukać, odpowie Jerzy Douglas, ale chciałbym aby jéj unikać.
— Jest to rada bardzo rostropna, jak na człowieka w twoim wieku, rzekł uśmiechając się lord Hamilton, i chętniebyśmy ją przyjęli, gdybyśmy byli jeden przeciwko dziesięciu; lecz nie sądzę aby ci dostojni panowie przyjęli ją wtenczas, gdy jesteśmy trzech przeciwko dwom.
— Dla tego też nie udzielałem jéj wcale, odparł Jerzy, i byłbym milczał, gdyby mi królowa, rzekł daléj schylając głowę na ten wyraz, nie rozkazała mówić.
— I sprawiedliwie uczyniła Jéj Królewska Mość, rzekł lord Seyton, w obecnéj chwili, dobrze jest wiedzieć co kto myśli, i co na kogo liczyć można.
— Milordzie, odpowiedział Douglas, gdyby tu szło tylko o naszą sprawę, i gdybyśmy w téj grze krwawéj wojny, grali tylko o nasz byt, możebym inaczej mówił, i życzyłbym tylko lordowi Seyton aby dla honoru swojéj rodziny i w nagrodę poświęcenia swojego dla królowéj, był tylko zawsze o długość dwóch włóczni oddalony od konia, na którym siedzę; lecz kiedy idzie o życie i sprawę królowéj, duma Douglasów uledz powinna i ulega, jak widzisz, przed obawą jakiegoś niepowetowanego nieszczęścia. Zwróćmy się milordzie, odprowadźmy królowę do Dumbarton, zostawmy przy niéj stosowny obronę, a potem każdy z nas na czele tysiąc pięćset górali, uderzmy na pięć tysięcy żołnierzy Murraya; wtenczas do was należeć będę, i zobaczemy, kto z nas dwóch Milordzie pierwszy ustąpi z pola bitwy.
— Tymczasem, odpowiedział Seyton, odwrót w téj chwili, także będzie ucieczką przed nieprzyjacielem.
— Nie, nie — bitwa! bitwa! wołali naczelnicy.
— Przynajmniéj, rzekł Douglas, nie uderzajcie na niego w tém stanowisku w którém stoi i przedewszystkiem pomyślcie o bezpieczeństwie królowéj.
— Chart równie po górach jak w dolinach ściga zająca, odpowiedział Hamilton.
— Tak, zająca, mówił cicho Douglas, lecz upatruje chwili kiedy napaść na niedźwiedzia i wilka.
— Naprzód! naprzód! krzyknęła szlachta jednogłośnie; a kiedy staniemy naprzeciw nieprzyjaciela, będzie dosyć czasu ułożyć porządek bitwy.
— A więc naprzód, kiedy tak chcecie; wiecie dobrze, że to jest głos mojéj rodziny, a kiedy nadejdzie chwila, wierzcie mi, nie ostatnim będę z którego piersi da się usłyszeć.
— Jerzy, rzekła z cicha królowa, kładąc rękę na ramieniu młodzieńca, nic opuścisz mię ani na chwilę podczas bitwy.
— Uczynię wszystko co Wasza Królewska Mość rozkażesz; zwracam tylko jéj uwagę, że potem co powiedziałem, sadzić będą żem lękliwy.
— A ja im odpowiem, że to jest moja wyraźna wola abyś przy mnie pozostał, a tobie odpowiadam, że cię zatrzymuję przy sobie, jako najwaleczniejszego rycerza i jako najwierniejszego przyjaciela.
— Cokolwiek Wasza Królewska Mość rozkażesz, odpowie Douglas, wykonam.
— Dobrze więc, rzekła królowa nieco zaspokojona przyrzeczeniem młodziana, ponieważ chcecie panowie tego, naprzód! nie, powiedzą że mniéj ufam mojéj własnéj sprawie, niż ci wierni słudzy, którzy stanęli w jéj obronie.
Natychmiast okrzyk; naprzód! rozległ się po całem wojsku, które z zaufaniem i radością puściło się w drogę, zboczywszy cokolwiek aby się dostać na drogę do Langside.




ROZDZIAŁ XXIV.

W pół godziny, wojsko królowéj przybyło na wzgórze, zkąd widać było Glazgów, leżący na wyniosłości, a w prost tego miasta wieś Langside, na szczycie pagórka; następnie pomiędzy miastem a wioską, wiła się wężykowato rzeka Clyde w głębi doliny. Doniesienia były dokładne: Murray ze swoim wojskiem uszykował się na wzgórzach, oczekując królowéj; stanowisko jego było nader korzystne ponieważ górowało nad całem przejściem, i rzecz dziwna w wojsku rejenta równie jak w wojsku królowéj powiewała chorągiew Szkocji; albowiem i oni rozumieli że walczą za króla; biedne niemowlę, które w kolebce czyniono już matkobójcą. Przybywszy tam niepodobna było się cofać. Rozporządzenia nieprzyjaciół wskazywały że zamiarem ich było bronić przejścia, wypadało więc przerżnąć się przez wojsko nieprzyjacielskie, co było nie tak łatwém, albowiem Murray opanował całą linję wzgórz rozciągających się po prawéj i lewéj stronie Glazgowa, tych wzgórz panujących nad doliną, którą wojsko królowéj koniecznie przejść musiało.
Jednakże hrabia Argyle naczelnie dowodzący poznał za pierwszym rzutem oka jak ważnem było dla obu stron posiadanie wioski Langside, którą rejent zaniedbał obsadzić wojskiem. Nieszczęściem, Jerzy w tymże samym czasie to samo uczynił spostrzeżenie i udzielił je królowéj, która zbyt chętnie przyjmując to cokolwiek z ust przyjaciela pochodzi, dała natychmiast rozkaz lordowi Seyton opanowania tego punktu. Lecz ponieważ hrabia Argyle wydał już tenże sam rozkaz lordowi Arbroath, przeto oba całym pędem biedz zaczęli ze swojém wojskiem i spotkali się na czele wojska. Tam pomiędzy dwoma wodzami, równie dumnymi i upartymi, wszczęła się sprzeczka, żaden nie chciał ustąpić, jeden pragnął wykonać to co mu hrabia Argyle polecił, drugi zaś pragnął spełnić rozkaz królowéj. Nakoniec lord Seyton zakończył spór, puszczając się galopem i wołając:
— Za mną!... naprzód!
— Za mną! moi towarzysze! wołał lord Arbroath; za mną Hamiltońscy, Bóg i królowa!
I dwa wojska puściły się galopem i w zawody jedno przed drągiem. Jeszcze wszystko szło dobrze, dopóki droga dosyć była szeroka, lecz kiedy przybyli do miejsca które zwężając się zaledwie czterem ludziom obok przejść dozwalało, można było łatwo domyśleć się jaki był nawał ludzi i koni, biegnących całą siłą swojéj dumy i gniewu, i spotykających się w tym przesmyku. Chwilę trwała straszliwa walka, kiedy ci szaleni sami z sobą rozpoczęli bitwę, którą w szeregi nieprzyjaciół ponieść mieli. Nakoniec zwolna ta massa, ciągle popychając się, wylała się na otworzysty parów, i widać było pokazujące się czoło walczących przy wyjściu z téj przeklętéj cieśniny, wtenczas kiedy ostatni w drogim końcu jeszcze walczyli, gdzie najmniéj pięćdziesięciu jezdnych leżało z końmi, zaduszonych, poranionych lub skaleczonych. Tym czasem wojsko królowéj straciło drogi czas, a Murray zrozumiawszy ich myśl wysłał oddział Kawalerji na opanowanie Langside przed Seytonem i Arbroathem; Argyle widząc to poruszenie wydał rozkaz lordowi Herris aby wspierał działania dwóch jego przyjaciół. Lord Herris wyruszył galopem; lecz w chwili kiedy przybył nad brzeg wąwozu i właśnie kiedy Douglas upewniał królową że dopóki jazda potykać się będzie z jazdą zwycięztwo przy niéj zostanie, mały Douglas przypatrujący się walce z dziecięcą ciekawością, z żywością porwał za rękę Jerzego, pokazując mu drugi oddział nieprzyjacielski idący pierwszemu na pomoc.
— Cóż to? zapytał młodzieniec.
— Widzisz? widzisz? rzekło dziecię.
— Utarczka jazdy i nic więcéj.
— Tak, ale każdy jezdny ma po za sobą żołnierza piechotnego, uzbrojonego bronią palną.
— Na moją duszę! dziecko mówi prawdę, wykrzyknął Douglas, i otóż zsiadają z koni i rozbiegają się po dolinie. Będą nad parowem, za nim lord Herris przebędzie go w połowie, i zginie jeżeli go kto nie uprzedzi wcześnie. Daléj, niechaj kto śpieszy z uwiadomieniem!
— Ja pierwszy poznałem niebezpieczeństwo, do mnie należy uprzedzić go o tem; zawołał mały Douglas i mimo wołań królowéj puścił się pędem.
— Pozwolimyż wyprzedzić się dziecięciu? zawołał lord Galloway. Naprzód: moi waleczni łowcy łososi!
— Naprzód! wołał Hoss, naprzód! albo przybędziemy ostatni.
— Naprzód! krzyknął Huntly z kolei, dowodzący tylną strażą.
I całe wojsko, jakby uniesione szałem, przebiegało nakształt wiatru, pozdrawiając królowę okrzykami, która blada i nieruchoma odpowiadała im tylko skinieniem ręki, a Douglas półgłosem powtarzał ciągle: szaleńcy! szaleńcy!..
— Co mówisz Jerzy? zapytała królowa.
— Mówię, że tym sposobem zawsześmy przegrywali bitwy.
— Oh! mój Boże, sądzisz więc że już bitwa przegrana!
— Jeszcze nie, pani; odpowiedział Jerzy; lecz źle jest zaczęta; i to, jak zwykle przez zbytek odwagi i zapału. To mówiąc, młodzieniec z niespokojnością spoglądał w około siebie.
— Czego szukasz Jerzy? zapylała królowa.
— Szukam, odpowiedział Douglas, wynioślejszego miejsca, z któregoby można widzieć całe pole bitwy. Pomnij pani, że przez ten nieszczęśliwy pośpiech, całe wojsko jest zajęte i zaledwie dwudziestu ludzi przy nas pozostało. Ważną więc jest rzeczą wiedzieć o każdym wypadku. Czy pozwolisz pani abyśmy się zbliżyli ku temu zamkowi? zdaje mi się że tam jest miejsce dogodniejsze niż tutaj.
— Pójdę gdzie zechcesz, odpowiedziała Marja, weź cugle mojego konia i prowadź, bo wstydzę się mojéj słabości, ale teraz nie zdołałabym kierować nim.
Jerzy dopełnił rozkazu, i stając na czele orszaku postępował z królową ku oznaczonemu miejscu, ustawicznie jednak patrząc na pole bitwy: nie widział więc zmian, jakie się malowały na twarzy królowéj, w miarę zbliżania się do zamku. Nakoniec, niemogac znieść tego dłużéj, królowa wyrwała cugle z ręki Jerzego, wołając: Nie, tam niechcę, w imię nieba, nie tam! nie w tym zamku!
Douglas spojrzał z zadziwieniem na królówę.
— W tym zamku, mówiła Marja, przepędziłam pierwsze chwile zamężcia z Darnlejem; pierwszy w nim pobyt dosyć stał się dla mnie pamiętnym nieszczęściami abym drugi raz bez obawy zbliżyć się do niego mogła.
— A więc pod tym cisem, jeżeli się podoba W. K. Mości.
— Wszędzie gdzie zechcesz, byle nie tam.
Jerzy zaprowadził królowę na małe wzgórze, na wierzchołku którego wznosił się cis: lecz zaledwie do stóp jego przybyli, Marja tak była bladą i osłabioną, że Douglas obawiając się aby nagle sił nie utraciła i nie spadła z konia, zeskoczył za swojego, prawie omdlały zsadził, a następnie zaniósł pod drzewo, gdzie chwilę była prawie jeżeli nie bez przytomności, to nie mówiąc ani słowa. Kiedy do zmysłów wróciła, ujrzała klęczącego u nóg swoich Douglasa, który co chwila zwracał głowę z niespokojnością na pole bitwy. Wystrzały artylerji rozlegały się coraz donośniéj i tak całą przestrzeń powlokły dymem, że niepodobna było nic dostrzedz, co się dzieje. Jednakże ponieważ ciągle, na wzgórzach Glasgowa, widziano stojącą rezerwę, około tysiąca ludzi, przeto można było się domyśleć, że rejent niepotrzebował całych swoich sił w boju. Smutna przepowiednia dla sprawy królowéj. Nagle uczuła Marja, że ramię na którém była oparta, zadrgnęło gwałtownie.
— Cóż to jest Douglasie! zapytała, wstając nagle i odzyskując wszystkie swoje siły.
Lecz Jerzy nic nie odpowiedziawszy, wskazał konia biegnącego galopem, który powracał bez jeźdźca, i chwytając powietrze swojemi pałającemi nozdrzami, pędził ku nim.
Królowa poznała go i widząc że cały krwią okryty, ciężkie wydała westchnienie.
— Biedne dziecię! rzekł Douglas, pierwsza jego bitwa była dla niego ostatnią lecz skon jego godzien zazdrości, bo umiera za Marję Stuart.
— Sir Jerzy, zawołał jeden z żołnierzy, Sir Jerzy, patrzaj!
Jerzy rzucił okiem na pole bitwy. Żołnierze przed chwilą stojący na wzgórzu, zeszli na dół, zapewne dla rozstrzygnienia wygranéj; bo ze wszech stron, po za rozchodzącym się tłumem dymu, widać było uciekających; po chwili niepewności, Jerzy poznał że pierzchający należeli do wojska królowéj.
— Pani, siadaj na koń! zawołał. — A wy! do broni! do broni towarzysze!... nieprzyjaciel!
Lecz Marja nie była wstanie dosiąść konia. Jerzy wziął ją w swoje objęcia, wsadził na konia, i jednym skokiem siadł na swojego. W tém spostrzegł pięciu ludzi wyjeżdżających z parowu i biegnących czwałem.
Przez Boga! zawołał, to lord Lindsay, poznaję go po złotych żołędziach. Uciekaj pani, uciekaj. Korzystaj z czasu, kiedy ja zapęd jego wstrzymywać będę; niémasz pani bowiem ani jednéj chwili do stracenia. A wyrzekł do żołnierzy, raczej wygińcie do ostatniego, nim byście pozwolili ująć waszę królowé.
— Jerzy, wołała Marja, na imię Nieba nie opuszczaj mię!
Lecz nieulękły młodzian zbyt długo zatrzymany, pobiegł całym pędem, ile koń pobiedz wydołał, w miejsce, gdzie drożyna tak była wązka, że mógł sam bronić przejścia, i ująwszy silnie włócznię oczekiwał natarcia.
Ale królowa zamiast pójść za radą Jerzego, pozostała niewzruszona na swojem miejscu, z wlepionemi oczyma w tę nierówną i śmiertelną walkę, jednego przeciwko pięciu. Nagle promień słońca błysnął nad walczącemi, i spostrzegła na tarczy jednego z nieprzyjaciół, zakrwawione serce, będące herbem Douglasów. Wówczas, opuszczając głowę i wznosząc ręce w niebo, zawołała:
— Panie! oto ostatni cios, Douglas przeciwko Douglasowi, brat przeciwko bratu.
— Pani, wołali żołnierze, niema chwili do stracenia, — oto nieprzyjaciel!
W rzeczy saméj, znaczny oddział jazdy wykazywał się z wąwozu i pędem zmierzał ku królowéj, która nagle ciężki jęk wydała. Jerzy spadł ugodzony włócznią w serce.
Już nic nie wstrzymywało Marji na polu bitwy, gdzie los jéj tak nieszczęśliwie został rozstrzygnięty. Odzyskawszy więc przytomność, śmiertelnem przejęta dreszczem, puściła cugle koniowi, który podniecany krzykiem towarzyszących jéj, puścił się galopem.
Tak bez zatrzymania, przebyła hrabstwa Reafrew i Ayr, i umierająca prawie z utrudzenia, przybyła do opactwa Dundrennan w Gullóway. Przeor wyszedł na jéj przyjęcie.
— Mój ojcze, rzecze królowa zsiadając z konia, przynoszę ci nieszczęście.
— Witam je z roskoszą, odpowiedział: kapłan, skoro przybywa do mnie, razem z powinnością.
Marja zaledwie iść mogła. Lord Herris, który ją dopędził uciekającą, podał jéj rękę i zaprowadził do izby.
Tu Marja przejrzała całą okropność swojego położenia; wojsko jej zniszczone, obrońcy jéj wyginęli albo rozproszeni, i gdzie tylko poniosła kroki, wszędzie ślady krwi.
Teraz tylko jéj dwie pozostały drogi. Albo udać się do Francji, gdzie była pewną dobrego przyjęcia, lecz zkąd nie łatwo było uważać na poruszenia w Szkocji, z których korzystać mogła; albo przejść do Anglji, gdzie wątpliwa przyjaźń Elżbiety, tchnęła w niéj jakąś obawę, lecz zkąd sama uważać mogła wszystkie wypadki, tak jak gdyby jeszcze w Szkocji była.
Nadzieja, która nigdy nie umiera, podała jej ostatnią myśl, do któréj i lord Herris jeszcze ją namawiał; w skutek tego, mimo próśb Marji Seyton i przeora, nazajutrz następujący list napisała do Elżbiety:

„Pani i kochana siostro.

„Prosiłam cię nieraz, abyś przyjęła do twojego bezpiecznego portu, mój okręt miotany burzą. Jeżeli przyrzeczesz mi, że on tam znajdzie ocalenie, zarzucę kotwicę na zawsze. W przeciwnym razie, łódź oddana opiece Boskiéj, gotowa jest bronić się przeciw nawałnościom burzy. Nie bierz mi tego za złe, że pierwéj piszę niż wykonywam to, co mi serce radzi: nie jest to nieufność w twoję przyjaźń, ponieważ całą moję przyszłość na niéj opieram.

„Twoja przywiązana siostra.

„Marja królowa Szkocka, wdowa po Delfinie Francji.”
Tego samego dnia odjechał posłaniec z listem, aby go doręczyć, dla przesłania Elżbiecie, rządcy granic Cumberland, nazwiskiem Lauther.




ROZDZIAŁ XXV.

Następnych dni, po téj nieszczęsnej bitwie, kilku przychylnych królowéj, powziąwszy wiadomość gdzie była, przyjechało do niéj; lecz żaden nie przyniósł pocieszającéj wiadomości, wszyscy byli tego zdania, że w obecnéj chwili na nic się odważyć nie podobna, i że zwycięstwo odniesione zupełnie ustaliło sprawę Murraya. Jednakże nie wszyscy pochwalali zamysł królowéj; jedni ganili go, drudzy potwierdzali; i kiedy zdania ogółu były do najwyższego stopnia rozdwojone, pewnego poranku usłyszano odgłos rogu nad brzegiem morza. Marja zadrżała i pobiegła do okna. W zatoce Solvaj, unosił się mały statek z flagę rozwiniętą. Flaga miała herby Anglji.
W godzinę późniéj zameldowano jéj odwiedziny wielkiego strażnika granic, który przynosił ustną odpowiedź królowej Elżbiety. Ofiarowała schronienie Marji Stuart, lecz tylko jéj saméj. Żaden z panów, którzy się uzbroili za jéj sprawę, nie mógł jéj towarzyszyć. Kilku tylko służących, których nawet liczba była ograniczona; mogła zabrać ze sobą. Marja tak była znużona ciągłą obawą, że przyjęła tę ofiarę jakkolwiek niezaspakajającą; odpowiedziała oficerowi, że nazajutrz rano będzie na pokładzie jego statku. Oficer natychmiast ją pożegnał, i udał się na okręt.
Przyjaciele królowéj cały dzień jéj nieodstępowali. W chwili kiedy ją mieli opuścić i powierzyć jéj współzawodniczce, wszystkie wspomnienia, przedstawiały im Elżbietę jako nieprzełomną nieprzyjaciółkę Marji. Lord Herris, który z początku sam pochwalał postanowienie Marji udania się do Anglji, teraz pierwszy prosił królowéj, aby w tak ważnéj okoliczności, własnego tylko słuchała natchnienia. To najgorsza rada, jaką jéj tylko dać było można. Marja z sercem prawém i wspantałem, takąż samą wystawiała sobie Elżbietę, i myślała, że to uczyni, coby ona uczyniła w podobnym przypadku: to jest z otwartem objęciem, przyjmie ją jak siostrę. Podług jéj przekonania, Elżbieta nie mogła inaczéj postąpić trwała więc w swojém postanowieniu.
Królowa późno weszła do swego podoju i nie spała wcale. Nazajutrz równo ze świtem wstała. Ponieważ ostateczne jéj postanowienie ze wszech stron było rozmaicie uważane, chciała przeto je uskutecznić jak najprędzéj. A że wszyscy przepędzili noc również niespokojną, ujrzała więc gotowych swoich przyjaciół, którzy ją do brzegu odprowadzili.
Zastała tam Szeryfa Kumberlandu bogato przybranego; jak człowieka, którego królowa posłała na przyjęcie królowéj. Oprócz majtków znajdował się z nim liczny oddział żołnierzy, który zamiast uspokoić ją wzmógł raczéj jéj obawę; albowiem dobrowolnemu jéj odjazdowi nadawało to jakąś powierzchowność przymusowego porwania. Wtedy otaczający ją, po pierwszy raz mogli czytać na jéj twarzy walkę uczuć tajemnych. Nakoniec, te rozmaite wzruszenia doszły do tego stopnia, że nie mogła dłużéj wstrzymać swych łez i oparłszy się na ramieniu lorda Herris, w głos płakać zaczęła. Wówczas czcigodny kapłan zbliżył się do niéj, i złożywszy ręce:
— Pani, rzekł do królowéj, to jest przeczucie zesłane z Nieba. Wysłuchaj prośby twoich wiernych poddanych: albo jedź z niemi, albo nie jedź bez nich.
Te wyrazy zamiast ją skłonić, przywołały pierwsze uczucia; bo wstydziła się swojéj słabości.
— Mój ojcze, odpowiedziała, płaczę nie zbojaźni lecz z boleści. Nigdy nie powątpiewałam, a teraz mniéj jak kiedykolwiek, o szczerości méj siostry. Lecz trzeba rozstać się z mojemi dobremi przyjaciółmi i to serce mi rozdziera.
— Ta szczerość, o któréj nie wątpisz, odrzekł kapłan, to dobre przyjęcie, którego się spodziewasz, objawiają się w tém, ze pozbawiają cię twoich najwierniejszych przyjaciół. Oh! pamiętaj pani, że podobna ostrożność nie jest bez przyczyny.
— Spojrzyj z lepszéj strony na rzeczy, mój ojcze. Królowa, moja siostra, mogła sądzić że mój orszak jest daleko liczniejszy. Alboż przed ośmią dniami niemiałam wojska? oh! nie, nie, bądź spokojny, nie mam przyczyny obawiać się; a czy mi przeznaczy mieszkanie w Londynie, lub w jakimkolwiek inném mieście, uwiadomię was o tém natychmiast. Tam, kto mię kocha, może przybydź za mną.
— O pani, pani! Bóg cię pojmuje, zawołał kapłan; ale co do mnie ja mam smutne przeczucie.
— Pani, rzekł Szeryf zbliżając się do królowéj, czy mogę uwiadomić Waszą Królewską Mość, że wiatr jest przychylny.
— Jestem gotową, rzekła. Późniéj odwróciwszy się do otaczających ją:
— Moi przyjaciele, rzekła, ostatni raz dziękuję wam za waszą wierność i poświecenie. Przyjmijcie uściśnienie wszystkich w osobie lorda Herris. To mówiąc, podała mu rękę, on rzucił się przed nią na kolana, ujął jej rękę i ucałował.
Wtedy Marja Sztuart czując że dłuższa zwłoka będzie tylko dłuższą boleścią, dała znak Szeryfowi że jest gotowa iść zanim; ten więc szedł przed nią z kapeluszem w ręku lecz w chwili kiedy już była w połowie kładki prowadzącéj do statku, przeor postąpił ku niéj i wchodząc w wodę po kolana:
— Pani, rzekł po raz ostatni, czyż nie widzisz że wszystko jest wyrachowane i ze samowolnie się gubisz? Oh! nie opuszczaj tego brzegu, nie oddalaj się z ziemi twoich ojców. Nasze zamki mają jeszcze mury, a nasze góry schronienia, gdzie władza buntowników nie tak łatwo cię dosięgnie. Wy zaś panowie, rzekł do szlachty i baronów, nie obawiajcie się strzał i kul angielskich, i mieczem zbrojni wyrwijcie waszą królowę zgrożącego jéj niebezpieczeństwa. Rozkazuję wam w imię Pana Zastępów.
— Zastanów się kapłanie, co mówisz? odpowiedział Szeryf, puszczając rękę królowéj; nie ma tu żadnego gwałtu; Jéj Królewska Mość może powrócić, jeżeli się jéj podoba, i żadna broń Angielska nie stawi jéj najmniejszego oporu. Namyśl się Pani ostatecznie, rzekł: bo morze odpływa i jeżeli za kwadrans nie puścimy się w drogę, do jutra czekać będziemy musieli.
Widzisz, mówiła królowa, widzisz mój ojcze, że jestem wolną; że dobrowolnie powierzam się mojéj siostrze królowéj angielskiéj, i jéj godnemu posłannikowi, który przebaczy zbytniéj gorliwości moich przyjaciół.
To mówiąc, podała znowu rękę Szeryfowi, pewnym krokiem przeszła po chwiejącym się mostku, i wstąpiła na pokład, z trzema kobietami i dwoma służącymi; albowiem Elżbieta tylko pięciu osobom pozwoliła na teraz udać się w towarzystwie królowéj.
Natychmiast rozpuszczono żagle, a że wiatr się wzmagał, i morze odpływało, statek jak strzała oddalił się od brzegu; lecz mimo tego, że przestrzeń coraz większa dzieliła ją z lądem, Marja stojąc ciągle na pokładzie, żegnała swoich wiernych przyjaciół; dopóki widzieć się mogli zamieniali wzajemnie pożegnania, panowie kapeluszami, a ona chustką; lecz zwolna okręt znikał w oddali; wkrótce wydawał się jak lekka mgła na widnokręgu, potem mgła znikła, a we dwie godziny późniéj, Marja opuściwszy Szkocję na zawsze, wysiadała na brzegu Anglji.




ROZDZIAŁ XXVI.

Kiedy zbliżyli się do lądu, Lord Scrope i rycerz Franciszek Knowles już oczekiwali jéj przybycia. Pierwszy był rządcą zachodnich granic, drugi wiceszambelanem królowéj Elżbiety. Oba mieli listy pełne uczuć przyjaznych i wynurzeń żalu, nad jéj nieszczęściami; lecz polecenia im dane prywatnie nie zgadzały się wcale z temi oznakami przyjaźnemi. Dla tego też, kiedy Marja pragnęła najpierwéj widzieć się z ukochaną siostrą, królową angielską, odpowiedziano jéj, że to nateraz jest rzeczą niepodobną; albowiem, ponieważ cięży na niéj oskarżenie okropnéj zbrodni, przeto Elżbieta bez ubliżenia sobie, przyjąć jej niemoże; lecz skoro się tylko uniewinni może bydź pewną królewskiego przyjęcia.
W pierwszém uczuciu obrazy, Marja nie widziała zastawionych sideł i odpowiedziała posłom, że gotową jest dać ich królowéj dowody niewinności, żartując ze wszystkich oskarżeń swoich nieprzyjaciół.
Tego tylko pragnęła Elżbieta, i wszystko co czyniła od chwili odebrania listu Marji, ten tylko jeden cel miało, jak przekonamy się wkrótce.
W istocie w tenże sam dzień, kiedy doniesiono jej o przybyciu Marji do Anglji, zwołała radę, zasięgając jéj zdania. Wówczas trzy przedstawienia roztrząsano. Pierwsze, czy Marję na tron Szkocki przywrócić?
Drugie, czy ją odesłać do Francji.
Trzecie, czy ją zatrzymać jako uwięzioną w Anglji.
Wszystkie trzy miały swoje ważne niedogodności. Gdyby Marję przywrócono na tron szkocki, jest wszelkie podobieństwo, że niebacząc na wyświadczone jéj przysługi, wznowiłaby związek z Francją i wystąpiła znowu ze swojemi pretensjami do tronu Angielskiego.
Gdyby pozwolono Marji oddalić się do Francji, Karól IX, który tak ją kochał, że chciał pojąć za żonę, lubo była żoną jego brata, bez wątpienia pomógłby jéj do odzyskania tronu Szkockiego; wtedy wylądowała by znowu w Edymburgu z wojskiem cudzoziemskiém, a połączone dwie siły dwóch królestw przeciwko jednemu, mogłyby nadać Szkocji przewagę, którą utraciła w bitwach pod Flodden i Pinkie.
Gdyby zatrzymano Marję w Anglji, a krok ten jakkolwiek nie najszlachetniejszy, ale najrozsądniejszy, jeszczeby wybierać trzeba było pomiędzy dwoma wypadkami, które miały swoje dobre i złe strony.
Albo pozwolić Marji żyć na wolności. — Albo zamknąć Marję w więzieniu.
Gdyby zostawiono Marji wolność, to jest, gdyby pozwolono jej żyć jak królowéj, powstałby niezawodnie obok niéj lubo wygnanéj, nie liczny dwór, który byłby schronieniem malkontentów i źródłem opozycji katolickiéj. Wtedy któż może zaręczyć do czegoby przyszło! Bo lubo Elżbieta udawała że żartuje z roszczonych pretensji Marji do tronu Angielskiego, wiedziała przecież, że te pretensje znaczna liczba Anglików, uważa za daleko więcéj uzasadnione niż prawa Elżbiety. Jeżeli Marja nieobecna w Anglji miała swoich stronników, cóżby się stało gdyby Marja obecna teraz, użyła wszystkich swoich zasobów piękności i wymowy? Zostawić więc Marję wolną było niepodobna.
Z drugiéj strony, gdyby Elżbieta zatrzymała Marję w więzieniu, oburzyłaby przeciw sobie wszystkich i jednym zamachem zniszczyła wiarę w jéj sprawiedliwość, którą przez dziesięcio letnie panowanie z trudami nabyła: wznowiłoby się szemrania przeciw nadużyciu władzy, które zarzucano jeszcze Henrykowi IV, kiedy kazał przytrzymać i uwięzić następcę tronu Szkockiego, zapędzonego burzą na wybrzeża Anglji. Nakoniec lękała się aby niepowiedziano, że to nie dla bezpieczeństwa, lecz przez zawiść ukrywa blask téj piękności, najpierwszéj w świecie.
Sędziwi wiekiem radni, ludzie osiwiali w szkole Henryka VIII, rozważali głęboko te dwie ostatnie myśli, ale pomimo całych usiłowań, pomimo zgłębień i zaciekań nie ogli w nich znaleźć nie tylko pozoru prawności, ale nawet prawa; kiedy nareszcie postrzegła, że oni odrzucają karę, samą odezwała się ze zdaniem podszepniętem zapewne przez złego ducha polityki: aby przywieść Marję do tego oskarżeniem sprawiediwém lub zmyślonem żeby ją za sędziego obrała.
W rzeczy saméj, odwołanie się Marji do sądu Elżbiety, uczyniłoby królowe angielską sędzią nieporozumień między królową Szkocką i jéj poddanymi. Wiemy jakie były te nieporozumienia: oskarżenie, pociągające za sobą karę śmierci, którego wyjaśnienia i zebranie dowodów tak można było przeciągnąć, a gdyby była niewinną, tak powikłać trudności, że stałoby się sprawą niepodobną do rozwiązania.
Gdyby przeciwnie winną się okazała, gdyby dowody, których posiadaniem chlubili się jéj nieprzyjaciele, były wystarczające, gdyby nakoniec jéj zbrodnia została uzasadnioną; w tym razie nie miałaby najmniejszego prawa do szacunku, należącego królowéj i jakkolwiekbądź okazałaby się Elżbieta względem niéj, zawsze jéj obejście byłoby wspaniałomyślniejsze niż na to Marja zasługiwała.
Tym sposobem Marja wpadła w zastawioną nań siatkę, i biedny motylek, płochy i lśniący zwikłał się w rozsławionéj na niego pajęczynie.
Prawda że Marja, przyjąwszy sąd królowéj angielskiéj, rozumiała że jak królowa królowéj przedstawi Elżbiecie swoje dowody niewinności, i zwalczy zarzuty nieprzyjaciół. Ale wkrótce poznała swój błąd, kiedy jéj powiedziano ze królowa angielska wyznaczyła kommissję, przed którą mieli się stawić obrońcy Marji i oskarżyciele ze strony Murraya. Adwokatami królowéj byli biskup Ross, lord Herris, Fleming, Lingston i Robert Melvil; oskarżycielami ze strony Murraya, hrabia Morton, hrabia Ledington, Jakób Mayhil i Jerzy Buchanan. Kommissarzami zaś byli Tomasz Howard, Książę Norfolk, hrabia Sussex i Wilhelm Saddler.

Marja widząc gdzie ją wciągniono, pragnęła zatrzymać się jeszcze na pochyłości góry, u któréj stóp przepaść była rozwarta. Dla tego, chciała odrzucić przyjętą ofiarę królowéj rozstrzygnienia jéj losu, skoro tylko dowiedziała się, że to nie Elżbieta, ale ustanowiony przez nią trybunał miał wyrokować. Pragnęła koniecznie widzieć się z Elżbietą, a na odmowną odpowiedź napisała list następujący:
»Pani i kochana siostro.

»W położeniu, w jakiem się znajduję, nie chcę ani mogę odpowiadać na oskarżenia moich poddanych. — Przyrzekłam przedstawić ci moje usprawiedliwienie, i ciebie sędzią, uczynić, sędzią mojego postępowania; aby zniszczyć twoje najmniejsze podejrzenia, jestem gotowa jeszcze to uczynić, tyle mam przyjaźni i zaufania w tobie. Pomiędzy Szkotami, nawet w mojéj famiiji nie mam równego sobie: nie chcę więc uznać nim nikogo, poddaniem się pod wyrok w téj szczególnéj sprawie. Rzuciłam się w twoje objęcia, jako najbliższéj krewnéj; bo spodziewałam się znaleźć w tobie szlachetną i szczerą przyjaźń. Mniemałam, że ci uczynię zaszczyt, dając ci nad inne mi monarchami pierwszeństwo, pomszczenia się zniewagi uczynionéj królowéj, Zapytaj się historji, którą znasz tak dobrze i w któréj tak znakomite masą zająć miejsce, i powiedz czyś tam widziała kiedy spotwarzonego monarchę. Słuchaj skarg tych, którzy fałszywie obwinieni, przeciwko potwarzy wzywają twojéj sprawiedliwości. Przyjmujesz do siebie mojego brata, nieprawnego syna, buntownika i zdrajcę! A mnie odmawiasz tego zaszczytu, która nigdy nie stałam się go niegodną. Niech mię Bóg zachowa, ażebym kiedy prosić cię miała o coś takiego coby ubliżyło twéj sławie; owszem przeciwnie, chciałam blask jéj podwyższyć podając ci sposobność postąpienia ze mną po królewsku. Kiedy taki jest stan rzeczy, przebacz że wezwę na moją pomoc innych monarchów, mniéj może surowych, a więcéj tkliwych na moje nieszczęście; albo, jeszcze jest czas, udziel mi swojéj pomory i poważania, jakich mam prawo oczekiwać od ciebie, i podaj mi tę sposobność, któréj szukałam z takiém zaufaniem, i którą pochwycę z roskoszą, połączenia się z tobą węzłami wiecznéj wdzięczności.«
Zamiast odpowiedzi na ten list, Elżbieta kazała przenieść Marję do zamku Carlisle. Tam nakoniec przekonała się o tém, o czém dotychczas wątpiła: że jest w więzieniu, postanowiła podać się wymaganiom Elżbiety i mianować, jakeśmy to już powiedzieli, obrońców swojéj sprawy, przed ustanowioną kommissją.
Kommissja, przed która. Murray osobiście stanął, odbywała swoje czynności przez pięć miesięcy. Po upływie tego czasu Elżbieta kazała ogłosić, że z jednéj strony nic nieodkryła coby mogło zniweczyć oskarżenie Murraya, z drugiéj zaś, dowody zdawały jéj się niedostateczne do potępienia Marji. Wszystko więc miało tak nadal nierozstrzygnione pozostać! Wskutek tego wyroku, który nic nie rozstrzygnął, Murray powrócił do Edymburga, wywożąc z sobą trzydzieści pięć tysięcy funtów szterlingów, pożyczonych od Elżbiety, na zaspokojenie długów; Marja zaś zawsze obciążona podejrzeniem została w więzieniu.
Tymczasem przesłuchiwanie świadków w kommisji sprowadziło szczególny i niespodziewany skutek. Hrabia Norfolk, jeden z sędziów mianowanych przez Elżbietę, tknięty litością, jak mówią niektórzy, pobudzony żądzą wywyższenia, jak inni powiadają, postanowił uwolnić Marję Sztuart z więzienia i osadzić na tronie szkockim. W nagrodę tego, spodziewał się, że połączy swoję córkę z następcą tronu, a sąm zaślubi Marję; zostawszy mężem królowéj, nie wątpił, że otrzyma nominację na rejenta państwa, w miejscu Murraya.
Pomyślny skutek tego zamiaru miał zapewnić szczęście działających, prawdopodobieństwem wciągnął do spisku hrabiów Arundel, Northumberland, Westmoreland, Sussex, Pembroke, i Soulhampton, na którego czele stanął Norfolk. Nie był on tajemnicą dla Francji i Hiszpanji, które nawet wspierać go przyrzekły. Uwiadomiono o nim Marję, przyjęła go, z obowiązując się uzupełnić następujące warunki: Zrzec się pretensji do korony Angielskiéj za życia Elżbiety, uważać religię protestancką w Szkocji na równi Z religją katolicką, podpisać traktat zaczepny i odporny pomiędzy dwoma królestwami, i udzielić powszechne przebaczenie wszystkim którzy przeciw niéj broń podnieśli.
W chwili, kiedy sprzysiężeni najpewniejsi byli powodzenia, Lejcester dowiedział się, jak powiadają z ust samego Norfolka zwierzającego się w zaufaniu, o knowanym spisku. Lejcester uwiadomił natychmiast Elżbietę, Norfolka zaprowadzono do wieży. Hrabia Penbroke otrzymał rozkaz nie wychodzenia z domu; biskup Hoss dostał naganę; a Marji Stuart oświadczono: że jeżeli nie zaprzestanie knowania spisków, wkrótce ujrzy w swojem więzieniu, głowy wszystkich swoich przyjaciół. Co zaś do Hrabiów Northumberland i Westmoreland, tym rozkazano stawić się w Londynie dla zdania sprawy ze swojego postępowania; lecz ci zamiast zadosyć uczynić rozkazowi zwołali swoich lenników, podnieśli broń, i ogłosili manifest, w którym oświadczali że podnoszą broń nie przeciwko królowéj, ale w obronie wiary tak srodze prześladowanéj w calłém królestwie. Jednocześnie rozrzucili proklamacje, wzywające do broni wszystkich katolików. Ale ci przerażeni uwięzieniem Norfolka, i wiedząc że zamiar niepodobny jest do wykonania, odesłali proklamacje królowéj Elżbiecie. To przekonało ją dowodnie że powstanie silniejsze było niż go z początku sądziła; wysłała więc przeciw nim wojsko, które nawet bez bitwy sprzysięgłych rozproszyło. Northumberland, zdradzony przez człowieka, którego sadził swoim przyjacielem, wydanym został w ręce Murraya. Rejent posłał go na zastąpienie królowéj w zamku ELochleven, który tym razem wierniejszy, stał się jego grobem. Co do Westmorelanda, ten szczęśliwszy od swojego towarzysza, dostał się do granic Szkocji, gdzie wszyscy mieszkańcy byli Marii przychylni. Tam znalazłszy schronienie, czekał sposobności udania się do Flandrji, co mu się udało bez przypadku; ale ponieważ nic nie mogło przebłagać dla niego Elżbiety, przeto resztę życia spędził na wygnaniu.
W tymże samym czasie i w Szkocji szczęście nie sprzyjało Marji: ostatni jéj stronnicy, hrabiowie Huntly i Argyle poddali się rejentowi. Murraj mniemał że jego władza bardziéj utrwaloną została niż kiedykolwiek, kiedy nieprzewidziany wypadek krwawy mu grób zgotował w pośród wszystkich pomyślności.
Po bitwie pod Langside, znaczna liczba jeńców uważana za buntowników, w imieniu syna skazaną została na śmierć, za to że podnieśli broń za matką jego; pomiędzy tymi jeńcami, znajdowało się sześciu Hamiltonów, których rejent pragnął jak najsrożéj ukarać, ponieważ wiadomo że Hamiltonowie byli zaciętemi wrogami Douglasów.
Jednakże w téj epoce, kraj tak był podzielony w zdaniach pomiędzy matką i synem, że najzapaleńsi stronnicy wyrok podobny uważali za przeciwny polityce, i postanowili nie pozwolić na jego wykonanie. W skutku tego sam John Knox, wstawił się za skazanemi, i rejent więcéj przez bojaźń niż przez litość uwolnił ich od śmierci, zmieniając tę karę na skonfiskowanie majątków. Wygnańcy schronili się w góry, oczekując przyjaznéj chwili.
Jeden z ułaskawionych, których Murray uwolnił od śmierci na rusztowaniu pod warunkiem żeby umarli z głodu, nazywał się Hamilton Bothwelhaugh, i był jednym ze starych Szkotów, których tylko kilku pozostało od Jakóba V. Jego dobra, które dostał w posagu za żonę, Murray darował jednemu ze swoich ulubieńców, ten przychodząc objąć je w posiadłość, znalazł tę nieszczęśliwą słabą i bezwładną. Nadaremnie prosiła go o kilka dni czasu, aby się dowiedzieć mogła gdzie jest jéj mąż i połączyć się z nim, nowy właściciel nie chciał nic słuchać i niepozwoliwszy jéj nawet czasu do ubrania się, kazał ją wyrzucić za drzwi prawie na wpół nagą. Biedna kobieta chodziła od domu do domu prosząc schronienia, którego nikt jéj dać nic chciał obawiając się zemsty rejenta; tak więc błądząc bez odzieży i chleba prawie miesiąc cały, z głodu, zimna i nędzy skonała una progu własnego domu.
Łatwo pojąć jakie wrażenie zrobiła ta wiadomość na człowieku podobnego sposobu myślenia jak Botliwelhaugb. Pominął ulubieńca, który był tylko narzędziem rejenta, lecz tegoż samego dnia powziął niewzruszone postanowienie zemsty.
Rejent ogłosił zamiar objechania okolic Edymburga i miał przejeżdżać przez małe miasteczko Linlithgow, należące prawie całe do Hamiltonów, gdzie pomiędzy innymi przeor z St. André, najwierniejszy stronnik Marji Sztuart, miał swój dom przy wielkim placu. Bothwelbaugh prosił go o pozwolenie zamieszkania drugiego piętra w tym domu, które zupełnie było nie zajęte, i łatwo je otrzymał. Przybył do Linlithgow nie przechodząc przez ulice, lecz wszedł drzwiami tylnemi ogrodu, stykającego się z polem, i wszedłszy na drugie piętro zaczął tam swoje przygotowania. Murray miał dnia następnego przejeżdżać, nie było więc czasu do stracenia.
Na podłodze położył materac z łóżka, aby nie było słychać jego kroków, następnie ściany obsłonił czarnem obiciem, aby cienia jego widać nie było; nakoniec, konia przywiązał w ogrodzie, aby można uciec bezzwłocznie, kiedy czas nadejdzie: lecz wjeżdżając do ogrodu uważał iż brama jest nizka, tak że był zmuszony położyć się aż na szyi konia, kazał ją przeto zwalić aby mieć drogę szeroką i wolną; potem nabił dwa muszkiety, okiennice w pół-otworzył i oczekiwał wypadku.
Mimo tych wszystkich ostrożności, zamiary jego o mało nie zostały bezskutecznemi.
Przyjaciele rejenta, wiedząc że miasteczko Linlithgow należało prawie całe do Hamiltonów, wszelkiemi sposobami starali się nakłonić go aby przez ulice nie przejeżdżał, lecz rejent, który nigdy nie cofnął się przed rzeczywistem niebezpieczeństwem, żartował z niebezpieczeństwa domniemywanego; przyjaciele prosili go aby kazał naprzód przejść wojsku wszystkie ulice, a potem żeby je przejechał galopem, i na to nie chciał pozwolić, a co większa nawet bez zbroi wjechał do miasta.
Ulice napełnione były ludem nagromadzonym ciekawością; dla tego wstrzymywany natłokiem musiał jechać wolnym krokiem. Przybywszy przed balkon domu o którym wspomnieliśmy, taki był nacisk że musiał się zatrzymać. Bothwelhaug korzystał z téj chwili, oparł swój muszkiet i dobrze wycelował. Murray upadł przeszyty kulą w piersi, która jeszcze zabiła konia jednego z jadących przy jego boku.
Towarzyszący rejentowi wiedząc z którego okna wystrzelono, poskoczyli ku domowi i zaczęli wysadzać drzwi; lecz Bothwelhaug zaraz po wystrzale uciekł do ogrodu i w największym pędzie wyjeżdżał tylną bramą, gdy straż rejenta przednią rozbiła. Spostrzeżono go uciekającego i ośmiu czy dziewięciu ludzi puściło się w pogoń.
Łatwo można się domyśleć że ponieważ tu szło o życie, uciekający nie szczędził ostrogi. Jednakże ponieważ między ścigającemi było kilku wybornych jeźdźców, zaczęli go doganiać, Botbwelhaug widząc blizką zgubę, użył sztyletu zamiast ostrogi. Pod tym strasznym bodźcem koń nowe odzyskał siły i przeskakując dwudziesto-stopowy parów, którego ścigający przebyć nie śmieli, wyścignął ich na nowo, tém bardziéj że jego nieprzyjaciele zmuszeni byli wąwóz objechać w około, i tym sposobem tracili zupełnie nadzieję dogonienia go.
Zabójca schronił się do Francji, gdzie Karol IX, lubiący dobrych muszkietników, przyjął go uprzejmie; dla tego też kiedy nadeszła rzeź Śgo Bartłomieja czyniono mu najpiękniejsze obietnice aby się podjął zamordowania admirała Coligny. Lecz Bothwelhangh odrzucił to ze wzgardą, mówiąc: że nie zrozumiano popełnionego przezeń czynu, że go wykonał przez zemstę a nie jak morderca; że to tylko mógł uczynić, iż tym, których żony Coligny pomorzył głodem, wskaże sposób jakim zgładził rejenta.
Murray następnéj nocy umarł z odniesionéj rany, a Lennox ojciec Darnleya, został mianowany rejentem.




ROZDZIAŁ XXVII.

Marja Sztuart z głębi swojego więzienia obudziła przychylność wszystkich katolickich monarchów Europejskich, swoich krewnych lub sprzymierzeńców. Królowie Francji i Hiszpanji, pisali do Elżbiety upominając się o jéj wolność; Papież Pius V. rzucił klątwę na Elżbietę i poddanych od posłuszeństwa uwolnił. Bullę tę przylepił na drzwiach pałacu królowéj pan katolicki nazwiskiem Felton. Wszystko to zamiast złagodzić los biednéj Marji, powiększyło tylko nienawiść jéj rywalki.
Śmierć rejenta zachwiała umysły i nową siłą natchnęła wojnę domowę. Niektórzy związani przyjaźnią lub osobistemi widokami z Murrayem, oddzielili się od Lennoxa, i przeszli do stronnictwa królowéj. W téj liczbie był Maitland de Lethington i Kirkaldy de Lagrange. Odłączenie się tego ostatniego, wielkie sprawiło wrażenie, ponieważ on był rządcą zamku Edymburgskiego, i oświadczył że tę warownię zachowuje dla Marji; stronnicy jéj nowéj nabyli odwagi. Lecz w tymże czasie, kiedy Marja z za krat zamku Carlisle, zkąd spoglądała na błękitne góry Szkocji, odzyskiwała warownię Edymburgską, traciła zamek Dumbarton do którego schronił się arcybiskup z St. André. Warownia ta, do któréj Jerzy Douglas radził schronić się królowéj, była najobronniejszą w całej Szkocji, i uchodziła za niezdobytą, kiedy pewien kapitan nazwiskiem Crawfort de Jordanhili zamierzył ją opanować.
Kapitan ten miał pod swojemi rozkazami żołnierza, który znał dobrze zamek, ponieważ stał w nim garnizonem, i upewnił, że z téj strony gdzie go mają za niedobyty, bardzo słabo lub wcale nie jest strzeżony.
Kapitan korzystał z téj wiadomości i w czasie ciemnej nocy, z trzydziestą śmiałemi ludźmi, podsunął się w wąwóz, który w czasie ulewnego deszczu stawał się łożyskiem potoku; wybrał więc chwilę kiedy wzbierał najsilniéj, aby szum wody przygłuszył ich kroki. Powiódł się ten pomysł Crawforta, i jego mały oddział dostał się aż pod samą fortecę nie będąc spostrzeżonym.
Tam stanęli chwilę, aby przypatrzeć się skale i murom na niéj się wznoszącym, które razem miały około sześćdziesiąt stóp, wysokości. Dostrzegli także, iż w połowie drogi była naturalna platforma, utworzona z wysunięcia skały, gdzie mogli stanąć i wypocząć chwilę. Zaraz ułożył cały plan działania. Przyniesiono ze sobą cztery drabiny, które po dwie do siebie związawszy, mieli nadzieję że po pierwszych dwóch dostaną się na płaszczyznę, a ztamtąd po drugich dwóch na mury fortecy. Jak tylko pierwsze drabiny ustawiono, Crawfort wlazł na nie, mając przed sobą żołnierza który mu służył za przewodnika, a za sobą resztę oddziału; lecz zaledwie dostali się do trzeciéj części wysokości, drabina pękła pod ciężarem i wszyscy upadli w parów. Szczęściem nikt się nie skaleczył niebezpiecznie, a szum potoku zagłuszył ich spadnięcie.
Crawfort nie stracił odwagi, i kazał drugą postawić drabinę; lecz tym razem zalecił, aby jego towarzysze tylko po czterech wchodzili, a kiedy wszyscy już będą na platformie, wtenczas wciągną drabinę, i ustawią na nowo do wdarcia się na mury.
Pierwsza część planu udała się cudownie i w kilku minutach trzydziestu żołnierzy już było w połowie wysokości na platformie. Stanąwszy na niéj wciągnęli za sobą drabinę, ustawili na nowo i zaczęli po niéj wchodzić, lecz tym razem wszyscy, albowiem trzeba było z całemi siłami ukazać się na wałach.
Crawort, już prawie sięgał szczytu, kiedy żołnierz idący przed nim dostał konwulsji; widząc że ani wejść ani zejść niepodobna, chciał z razu zabić go; lecz obawiając się aby nie krzyknął, lub nie narobił łoskotu upadając, odwiązał pendent od pałasza i nim przywiązał nieszczęśliwego do drabiny. Wtedy dał znak swoim towarzyszom aby zeszli na dół, potem odwrócił drabinę, i nie mając już żadnéj przeszkody, wszedł na mury bez najmniejszego przypadku. Towarzysze postępowali za nim i w jednej chwili trzydziestu ludzi ujrzało się na wałach.
Wszystko to wykonano z taką zręcznością i milczeniem, że zeszli straż, zamordowali ją nim zdążyła zawiadomić garnizon; a wpadłszy na uśpioną załogę bez najmniejszego oporu wzięli ją do niewoli. Co zaś do arcybiskupa z St. André, mieszkającego w tym zamku, ponieważ znany był za najgorliwszego stronnika Marji, przeto go zamordowano w łóżku, bez względu na godność, jaką piastował w kościele.
Zabójstwo to było hasłem licznych odwetów: Cała Szkocja zapaliła się na nowo, jak w chwili kiedy zastępy syna i matki postępowały przeciw sobie. Przykładem Jerzego i Willjamsa Douglas, bracia powstali przeciwko braciom, część miasta walczyła przeciwko drugiéj, ulice przeciwko ulicom, domy przeciwko domom, dzieci nawet jedne łącząc się w imieniu króla Jakóba, drugie w imieniu królowéj Marji, biły się nożami i kijami na rynkach i placach publicznych.
Zebrały się dwa parlamenty, jeden w imieniu króla, drugi w imieniu królowéj: parlament królowej w Edymburgu pod zasłoną zamku, którego jak mówiliśmy, Kirkaldy był dowódzcą; drugi w Stirling pod prezydencją króla, biednego niemowlęcia, które przymuszano wymawiać wyrazy śmierci lub wygnania.
Kirkaldy człowiek ze śmiałem postanowieniem zamierzył opanować parlament królewski wpośród miasta, w którém odbywał swoje posiedzenia. Był to jedyny sposób ukończenia wojny domowéj, wszelkich użyto środków aby się powiódł szczęśliwie.
Kirkaldy w tym względzie udał się do Buccleuch, Fannyhent i lorda Klaudjusza Hamilton. Każdy z nich przyprowadził ze sobą oddział artyllerji, wybrany z najwaleczniejszych swoich wazalów; wszyscy trzej ubiegali się o dowództwo wyprawy, lecz zgodzono się nakoniec, aby dla uniknienia podejrzeń, żaden z nich nie opuszczał Edymburga. Wyprawiono więc mały oddział z pięciuset ludzi złożony pod dowództwem niejakiego Bello, który znał doskonale Stirling, jako urodzony i wychowany w tem mieście. Bello okazał się godnym wyboru, bo dostał się do środka miasta tak przezornie, że jak mówi Walter-Scott, pies nawet nie zaszczekał. Tam oddział rozproszył się po mieście, wołając! Bóg i królowa! Przypomnijcie sobie arcybiskupa z St. André, „krew za krew, śmierć za śmierć!” Zresztą małe te oddziały nie ograniczały się na samych krzykach, wiedząc dokładnie domy, gdzie mieszkali lordowie króla, zabierali jednego po drugim bez najmniejszego z ich strony oporu. Tylko hrabia de Mar, zasłyszawszy pierwszy hałas, zabarykadował dom w którym był zamknięty, tak że go nacierający oblegać musieli; kiedy jedna część te była zajęta, druga grabieży się oddała. Tymczasem Morton wyszedł z zamku którym dowodził, ze znacznym oddziałem żołnierzy, zbrojnych muszkietami. Zgromadził ich w domu zbudowanym na wzgórzu panującym nad całem miastem, i ztamtąd raził oblegających i łupieżców ogniem równie niespodzianym jak morderczym. Sprzysiężeni zdybani w pośród zwycięztwa, w chwili kiedy mając w rękach swych rejenta, hrabiego Mar i najznakomitszych stronników króla, sądzili że nie mają się czego obawiać, nie wiedząc gdzie się zebrać, ani z kim się łączyć, przejęci trwogą zaczęli uciekać. Nadeszła chwila odwetu dla zwyciężonych, zwycięzcy poddali się własnym jeńcom. Spens de Wormeston, który miał na koniu po za sobą rejenta, chciał podobnież uczynić; lecz ponieważ znajdował się na ubocznéj ulicy i miał obok siebie jako eskortę czterech Hamiltonów, którzy przysięgli pomścić się za arcybiskupa z St. André, przeto nie mógł go uwolnić, bo Hamiltonowie sprzeciwili się temu, mówiąc że kiedy uprowadzić go nie mogą, muszą go zabić. Spens de Wormeston chciał bronić swego jeńca, lecz Hamiltonowie dobywszy mieczów, obudwu zabili; następnie zapewniwszy się o śmierci swego nieprzyjaciela, uciekli w góry do zwykłéj swojej ochrony.
Inni sprawcy tego zamieszania, powrócili swobodnie do Edymburga, dzięki przezorności mieszkańców granicznych, którzy ukryli wszystkie swoje konie aby ich ścigać nie było można; lecz w samem mieście {{pp|Kir|kaldy} Kirkaldy przyjął ich z wściekłością, nazywając dzikiemi zwierzętami i ślepemi narzędziami zemsty. W istocie, w skutek zwycieztwa, które sobie wydrzeć pozwolili, i śmierci rejenta, którego zabili nie jak żołnierze ale jak mordercy, sprawa jeszcze bardziej się powikłała.




ROZDZIAŁ XXVIII.

Hrabia Mar, którego opór dał czas Mortonowi zmienić postać rzeczy, został mianowany rejentem na miejscu Lennoxa. Wiele umiarkowania, duch pojednawczy, osobiste przymioty, które mu zjednały szacunek nawet nieprzyjaciół, zapowiadały jakąś nadzieję spokojności po tylu latach zamieszek kiedy 20 Listopada 1572 umarł po roku rejencji, zrobiwszy tyle dobrego dla Szkocji ile tylko człowiek uczynić zdoła.
Po nim nastąpił hrabia Morton: Był to ten sam, który miał udział jawny w morderstwie Rizzia, a udział tajny, jak mówiono, w zabójstwie Darnleja. Jak, wiadomo już naszym czytelnikom, był to człowiek namiętny, dziki i okrutny. Zaledwie odzierżył władzę, aliści po mnożącéj się nienawiści politycznéj uczuć się dała jego obecność. Zamieszania na chwilę uspokojone, odżyły na nowo i trwały przez lat pięć, w ciągu których każdy dzień odznaczył się karą, morderstwem albo zemstą. Wojny w tym pięcioletnim okresie czasu, od nazwiska Mortona, nazywały się wojnami Douglasów. Po tych pięciu latach książę Chatelleraut, hrabia Huntly i główni stronnicy Marji Stuart, poddali się nakoniec rejentowi i uznali władzę królewską; tak, że tylko wiernymi jéj pozostali Kirkaldy de Lagrange, i Maitland de Lethingtlon, którzy zaniknąwszy się w zamku Edymburgskim, nie przestawali go bronić.
Wówczas Morton bezwładny przeciw tak walecznemu oporowi, udał się do Elżbiety z prośbą aby mu pomoc przysłała; ta zaś, wierna swojéj nienawiści dla Marji z pośpiechem wyprawiła do Szkocji korpus sześciotysięczny i znaczny oddział artyllerji. Kirkaldy i Maitland tak dobrze się bronili, że wszystkie natarcia odparto, i armja posiłkowa tak silna jak była, złączona z wojskiem Mortona, musiała zmienić oblężenie w blokadę. To drugie lepiéj się powiodło; albowiem brak żywności i wody zmusił Kirkaldego i Majtlanda poddać się. W kapitulacji jednak zastrzegli sobie, że oddają się w ręce Jenerała angielskiego i tym sposobem zostali pod bezpośrednią opieką Elżbiety.
Lecz Elżbieta nie chciała opiekować się stronnikami Marji; i na pierwsze wezwanie Mortona wydała obu jeńców, aby sobie z niemi postąpił jak mu się podoba Morton skazał ich na śmierć. Kirkaldy i brat jego byli straceni, Majtland sam się otruł. Rejent w czasie swego wygnania w Anglji, przebywając Halifax w hrabstwie York, uważał bardzo dowcipną machinę, którą nazywano młodą dziewczyną.[3] Był to rodzaj gilotyny, w któréj topór obciążony ołowiem spadał i podnosił się za pomocą liny przez blok przesuniętéj. Kazał więc jednę na wzór tamtéj wybudować, i tak ją zajął, że po sześciu miesiącach, po pierwszy raz od objęcia władzy zaczął używać swojéj powagi w zupełności, i w całej Szkocji cicho było jak na smętarzu.
Morton korzystał z tej spokojności, aby zadowolić swoją ulubioną namiętność, skąpstwo; i od téj chwili zaczął wszystko sprzedawać. Sprzedał Elżbiecie życie Northumberlanda, który był jeńcem w Lochleven; sprzedawał urzędy państwa, i frymarczył sprawiedliwością. Nakoniec przez cały czas jego panowania, wszystko co władze darmo udzielają, za Mortona się sprzedawało.
Jednakże Jakób VI nie będąc jeszcze młodzianem, przestawał być dziecięciem: miał już blizko lat czternaście, i dzięki jego wybornym nauczycielom posiadał nauki nad swój wiek. Na nieszczęście ograniczony jego umysł, nie pozwalał mu zastosować żadnéj umiejętności, a charakter jego słaby, już go oddawał wpływowi dwóch ulubieńców. Ulubieńcami tymi byli: Edmund Stuart, nazywany lordem Aubigny, od majętności, którą posiadał we Francji po swoich przodkach, które im dano w nagrodę zasług, Jakób Stuart, drugi syn lorda Ochiltree.
Wielka była różnica w charakterze tych dwóch dworzan. Pierwszy był młodzieńcem pełnym szczerości, łagodny, ludzki, lecz nie znający praw i ustaw państwa; drugi był człowiekiem bez zasad, i według okoliczności śmiały lub podstępny, zuchwały lub nieogładzony, dla którego każdy sposób był dobrym, który nie zważał czy cnota czy występek nakreślały drogę, aby tylko doprowadziły go do zamierzonego celu, i obadwa równe pozyskali względy w umyśle króla. Wkrótce młodzieniec, zwolna odstręczając się od rejenta, którego nigdy nie lubił, zaczął działać tylko za ich podmową i radą.
Kiedy Morton spostrzegł to nieprzychylne dla siebie usposobienie, bądź zniechęcony, bądź uległy, nie chciał już nawet walczyć; lecz przyszedłszy do króla z listą wszelkich czynności dokonanych w czasie swojéj rejencji żądał potwierdzenia dobrych, a przebaczenia za złe. Król udzielił jedno i drugie i opatrzył to niejako pokwitowanie, pieczęcią państwa; po czém Morton spokojny o przyszłość złożył rejencję i przygotowywał się do życia prywatnego.
Lecz nie ten był zamiar króla i jego ulubieńców. Pewnego poranku, kapitan Stuart wszedł do mieszkania króla, w chwili kiedy rada się zgromadziła, i upadłszy do nóg jego zaklinał, aby dla własnéj sławy, pomścił się za śmierć jego ojca, dziś, kiedy wyszedł z pod opieki, i mógł pójść za popędem serca. Młody król, zapytał go czy wie kto jest zabójcą, i przysiągł, że ktokolwiek by on był, jeżeli tylko dowody będą wystarczające, zostanie ukaranym. Stuart wymienił Mortona i ogłosił się jego oskarżycielem.
Jednakże Morton, lubo pozbawiony łaski, miał przecież kilku przyjaciół w radzie, którzy go uprzedzili o grożącem mu niebezpieczeństwie, lubo nie odważyli się powiedzieć jakie. Dla tego, radzono mu aby opuścił jak najprędzej Szkocję, i uciekł do Anglji, gdzie przychylna mu Elżbieta, pewnie nie odmówi schronienia. Morton sądząc że idzie o jaki czyn z czasów jego rejencji, i widząc że uwolniony jest od wszystkiego przebaczeniem króla, niechciał słuchać niczego i w Edymbnrgu pozostał. Upór ten sprowadził złe skutki. Pewnego poranku uwięziono go jako człowieka prywatnego, jego, który przed dwoma miesiącami władał całą Szkocją. Nie opierał się bynajmniéj, zapytał tylko o co był oskarżony i kto jest oskarżycielem. Odpowiedziano mu: że go obwiniono o zamordowanie Darnleya, i że oskarżycielem jest hrabia Arran.
Odpowiedź ta podwójnie zadziwiła ex-rejenta: naprzód ścigał morderców króla z zbytnią zaciekłością aby mógł pomyśleć, że jego kiedykolwiek posądzić by mogli o wspolnictwo zbrodni; następnie nieznał żadnego hrabiego Arran, bo ostatniemu kazał ściąć głowę, ponieważ był warjatem; a że wiedział że umarli z grobu nie wstają, przeto z téj strony przynajmniej mógł bydź spokojnym.
Nazajutrz dowiedział się że oskarżycielem jego był James Stuart, któremu król darował właśnie dobra i tytuł po nieboszczyku Arran. Wtedy Morton widząc z kim ma do czynienia, zawołał: Wszystko dobrze i wiem czego się mam spodziewać. Hrabia Angus, jego siostrzeniec, chciał zebrać wojsko i siłą go uwolnić; lecz Morton po chwilowéj rozwadze potrząsnął głową i odpowiedział: W istocie jużem za stary aby mię wywołano z kraju, wolę umrzeć.
Prowadzono proces z całą zaciętością nienawiści, służących Mortona brano na tortury, chociaż nie byli jeszcze u niego kiedy zamordowano Darnleya. Oskarżony, według służącego mu prawa, odrzucał kilku sędziów; lecz żądaniu jego nie uczyniono zadosyć, sędziowie pozostali na swoich miejscach i nie dano mu nawet pozornéj przyczyny tego odrzucenia sprawiedliwych zadań. Nakoniec skazano go na śmierć, za udział i czyn w zamordowaniu Darnleya. Słuchał tego wyroku ze wszystkiemi oznakami najżywszéj niecierpliwosci; ale widocznem było, że tę niecierpliwość spowodowała raczej niesprawiedliwość wyroku a nie bojaźń, albowiem po chwili, zawołał:
— Teraz będę już spał spokojnie; dawniéj po nocach całych przemyśliwałem nad moją obroną, a teraz, dzięki Niebu uwolnią mię od tych udręczeń.
Do chwili śmierci zupełnie był spokojnym. Kiedy kapłani prosili go aby powiedział wszystko co wie o śmierci Darnleya, oświadczył; że Bothwell czynił mu przedstawienie w tym względzie, lecz on nie chciał bez rozkazu królowéj przyjąć najmniejszego udziału w téj zbrodni. A. ponieważ nigdy mu nie pokazano tego rozkazu, przeto stale odmówił współdziałania. Zapytany wtedy, dla czego wiedząc o spisku nie odkrył go, zapytał sędziów komu go miał wyjawić, królowi? był tak łatwowierny i ufający, że o wszystkiem by uwiadomił królową. Królowéj? sądził i był przekonany w duszy że ona wie o tém, że dla tego przekonania ścigał ją jako mężobójczynię, i przyczynił się do wygrania bitwy pod Langside, która ją pozbawiła korony i wtrąciła do więzienia gdzie jest dotychczas. Zresztą przydał, gdybym był tak niewinnym jak Śty Stefan, lub przestępcą, jak Judasz, to nie zmieniłoby w niczém mojego losu, a więc na cóż dłużej mówić o tém.
Nadchodziła chwila kary i Morton modlił się, kiedy nowy hrabia Arran, jego oskarżyciel, wszedł do więzienia i chciał go przymusić do podpisania aktu zawierającego uczynione zeznania; lecz Morton, który klęczał w ów czas, odwrócił tylko głowę, i z największą spokojnością odrzekł temu, który go zabijał:
— Proszę cię mój panie, nie przeszkadzaj mi; upoważniam osoby, którym uczyniłem wyznanie podpisać je w mojém imieniu, znam je i one to tylko powiedzą co ja powiedziałem.
— Panie, rzekł Arran, pragnąłem się z tobą pogodzić, albowiem działałem tylko dla sumienia i dobra publicznego.
— To dobrze, odpowiedział Morton przebaczam ci, lecz pod warunkiem że mi już nikt nie będzie przeszkadzał, i że mi pozwolą umrzeć spokojnie.
Arran sądząc że nadaremnieby naprzykrzał się Mortonowi, odszedł zostawiając go w rękach oprawców.
Morton wiedział że ma umrzeć, lecz nie wiedział jaką śmiercią. Kiedy przybywszy na plac ujrzał machinę sprowadzoną ze Stirling: Ah! abh! rzekł, to bardzo słusznie, pożeniwszy tylu innych z młodą dziewczyną sprawiedliwie żebym ją sam z kolei zaślubił. Postępował naprzód bez junakjerji i słabości, jak wojownik idący na plac bitwy i jak grzesznik mający stanąć przed Bogiem. Przybywszy na rusztowanie, niedał się dotknąć katowi, sam położył głowę na pniu i sam zawołał:
„Puszczaj!” Był to ostatni wyraz Mortona, bo kat puścił linę i głowa w téj chwili od tułuwa odpadła.
Tak umarł Morton, najwaleczniejszy, lecz i najdzikszy z panów owego czasu. Kownie jak Enguerrand de Marigny zginał pod toporem tejże saméj machiny, którą zbudować kazał; widzimy przeto że gilotyna nie jest nowym wynalazkiem.
Tym czasem biedna Marja, ciągle w więzieniu, postanowiła nareszcie napisać list do swojego syna. Posłała mu go przez pana Naw swojego sekretarza, który miał zarazem oddać młodemu królowi kamizelkę wyhaftowaną ręką matki. Była to praca dokonana w więzieniu, i dla tego powinna była bydź mu podwójnie drogą. Jednakże ponieważ Mar a w liście swoim nazywała syna tylko książęciem Szkocji, przeto Jakób ani listu, ani kamizelki przyjąć nie chciał, i Naw nieotrzymawszy nawet posłuchania musiał się oddalić.
Tę nieczułość Jakóba, przypisywano, słusznie czy nie, dwom jego ulubieńcom i nienawiść przeciw nim jeszcze bardziéj się wzmogła. Historja osądziła bezstronnie Mortona po śmierci, uważała go za człowieka chciwego, mściwego i okrutnego; lecz zarazem przyznała mu zalety głębokiego polityka i żołnierza który się niczego nie lękał. Hrabia Arran, jego następca posiadał większą część jego błędów, a nie miał wcale jego przymiotów; co do Stuarta d’Aubigny, mającego na ówczas tytuł hrabiego Lennox, ponieważ tak był nieznaczącym że mu nic zarzucić nie było można, obwiniono go tylko, że sprzyjał religji Katolickiéj; oskarżenie to mogło niejako uzasadniać odebrane wychowanie na dworze Francji, jednakże żadna czynność nie wykazała tego nigdy dowodnie.




ROZDZIAŁ XXIX.

Zawistni pierwszeństwa ulubieńców króla, postanowili uwolnić go z pod wpływu Lennoxa i Arrana; i stać się panami jego osoby. Był to sposób, jakeśmy widzieli, powszechnie wówczas używany, i dlatego tak często go używano, że zawsze się udawał.
Dopełniając ułożonego planu działania, zaproszono króla na dzień 23 Kwietnia 1582 r. na łowy do zamku Ruthwen, który był własnością hrabiego Gowrie; król w zupełném zaufaniu przyjął zaproszenie; postąpił, kiedy spostrzegł hrabiego Mar, lorda Lindsay, opiekuna Glamisa i pięciu lub sześciu innych panów, których znał za swoich nieprzyjaciół. Naprzód Jakób przemówił jak król, i rzekł, że chce odjechać; lecz widząc że go niesłuchano, wstał i szedł prosto do drzwi, pewny że nikt niebędzie śmiał zatrzymać go, ale omylił się w tym względzie; opiekun Glamisa stanął w progu i oświadczył że go niepuści. Na tę zniewagę, Jakób struchlał i zaczął płakać jak dziecię. Wtedy, gdy niektórzy rozczulać się zaczęli, Glamis powiedział: Lepiéj niech dzieci wodą płaczą, niż żeby ludzie dojrzali krwawe łzy wylewać mieli.
Wykonano więc zaiar do końca: młody król więźniem prawie pozostał w zamku Gowrie; Lennoxa wygnano do Francji, Arrana wtrącono do więzienia, a król w tém samém był położeniu, co dziad jego, kiedy się dostał w ręce Douglasów; lecz jak dziadowi jego udało się wymknąć z pod straży swoich dozorców, tak i wnuczek nie tracił nadziei, że podobnież uczyni.
Sprzysiężeni popełnili nieroztropność, z któréj młody król nieomieszkał korzystać: prawda, że oddano więźnia pod straż stu panów, ale dowództwo ich oddali półkownikowi Stewart, krewnemu hrabiego Arran. Król sądził przeto że nie będzie mu trudno ująć tego człowieka, a gotowość z jaką on przyjął pierwszą myśl, dowiodła Jakubowi VI, że nie omylił się. W krotce zupełne porozumienie nastąpiło między królem i Stewartem.
Hrabiowie poprowadzili króla do St. André, małego miasteczka, nad którém wznosił się zamek. Jakób objawił chęć zwiedzenia téj małéj warowni, pod pozorem, że z niéj wspaniały musi być widok. Urabia Gowrie zezwolił na to żądanie, pod warunkiem aby mu towarzyszył Stewart ze swoim oddziałem.
Król tego tylko żądał. Przybywszy do zamku, kazał zamknąć bramy po za sobą, wszystkich którzy go więźniem zatrzymali ogłosił buntownikami i zdrajcami, i wezwał do broni Szkotów.
Panowie ze swojéj strony zgromadzili lenników; lecz król wyruszył przeciwko nim z siłą tak przemagającą, że na chwilę nie można było wątpić o zwycięztwie. Angus lord Lindsay i opiekun Glamisa uciekli do Anglji, lord Gowrie ujęty z bronią w ręku został sądzony i stracony. Był to ten sam Ruthwen, któregośmy razem z Lindsayem i Robertem Melvil w więzieniu widzieli. Syn nieszczęśliwego ojca, sam nieszczęśliwy, był ojcem nieszczęśliwszéj jeszcze rodziny.
Arran, jak można się domyśleć, przywrócony został do całéj swojéj potęgi, dodano mu jeszcze tytuł lorda. A że Lennox umarł we Francji, przeto Jakób VI, przywołał syna na swój dwór.
W tym stanie były rzeczy w r. 1583, kiedy królowa Marja z rozkazu Elżbiety, przewożona z więzienia do więzienia, traciła z kolei wszystkie nadzieje królowéj, matki i kobiety. Królowéj, ponieważ widziała że starania Henryka III, i Filipa II, były bezskuteczne; matki, ponieważ na ostatnie jéj prośby, syn odpowiedział: Nalała niech wypije! kobiety, ponieważ widziała zwolna znikającą tę piękność, która jéj tyle jednała stronników. Jedna więc jéj tylko zostawała nadzieja, że zapał religijny katolików zdoła ją wyswobodzić z rąk jéj nieprzyjaciółki sposobem nieodgadnionym i śmiałym. Zamiar ten już był ułożony; ale ponieważ znowu się nie powiódł, przeto zamiast ocalić zgubił ją.
Pewien młodzieniec, katolik, nazwiskiem Babington, wzruszony nieszczęściami Marji Stuart, którą zaczęto uważać już nie jak uwięzioną królowę, lecz jako męczenniczkę za wiarę, ośmielony nadto bullą Piusa V, który rzucił klątwę na Elżbietę, postanowił nie zważać na prawo wydane przez królowę Angielską, prawo zapowiadające, że ktokolwiek czyniłby jaki zamach przeciw niéj, roszcząc sobie prawa do korony Anglji, ten przez zwołaną komisję, z dwudziestu pięciu członków złożoną, sądzony będzie. Komisja ta bez względu na stan i znaczenie przestępnego, zawyrokuje ostatecznie, i winnemu nie będzie już służyło żadne prawo odwołania się do innego sądu.
Otóż jaki był zamiar. On i sześciu jego przyjaciół nazwiskiem Charnock, Maxwell, Abington, Barnewell, Sovage i Ballard, mieli przy pierwszéj sposobności, bądź razem, bądź oddzielnie zabić Elżbietę, gdy tymczasem innych stu katolików rozsypanych około zanikli Fotheringay, gdzie Marja w wówczas była uwięzioną, mieli korzystać z chwilowego zamieszania, zrządzonego podobnym wypadkiem, połączyć się na dany znak i jedném uderzeniem wziąć zamek. Nieszczęściem Ballard powierzył swój zamiar człowiekowi, którego sądził stronnikiem Marji, a w istocie był to podstrzegacz sekretarza Walsingham, ministra państwa i zausznika Elżbiety.
Ten pewny skutku, pozwolił wzrastać spiskowi, niewątpiąc że go wstrzyma jak i kiedy zechce; pragnął więc skompromitować nie tylko Kabingtona. jego wspólników, ale i Marję. Nakoniec, kiedy poznał, że rzeczy taką przybrały posłać jak pragnął, kazał pojmać Babiugtona i jego wspólników; gdy tymczasem dano rozkaz panom Amyas Panlett i Drugeon Drury, pilnującym królowéj, aby zabrać jéj papiery, a jéj sekretarzy Carl i Naw przytrzymać w więzieniu. Zęby lepiéj ten rozkaz wykonać, Panlett, zaproponował Marji konną przejażdżkę w towarzystwie dwóch z jéj straży. Królowa z radością przyjęła pozwolenie; lecz za powrotem dowiedziała się, że papiery jéj wzięto a sekretarzy powieziono do Londynu, gdzie mieli bydź sądzeni.
Babingtona i jego wspólników stracono; Carl i Naw wzięci na tortury przyznali się do wszystkiego co chciano, tym sposobem Elżbieta mając w swoich rękach wystarczające dowody przeciwko Marji, bez zwłoki oddała ją pod sąd.
W skutek tego, sędziowie udali się do zamku Fotheringay i oznajmili królowej, że są przeznaczeni do wyprowadzenia jéj procesu; Marja nie chciała stanąć przed niemi, oświadczając, że tylko równych sobie za sędziów uznać może. Przez kilka dni obstawała przy tém, chociaż sędziowie grozili, że ją zaocznie osądzą. Nakoniec, kiedy to postanowienie nie nakłoniło jéj, jeden z sędziów, nazwiskiem Hatton, udał się do Marji i pod pozorem przychylności, przedstawił, że milczenie uporne może jéj tylko zaszkodzić, ponieważ chroniąc się sądu wzbudzi podejrzenie, że się lęka wyroku; dodał że sędziowie są jéj przychylni, że niesłusznie przeciw nim jest uprzedzoną, ponieważ oni pragną tego tylko, aby się oczyściła z zarzutu. Marja Stuart, jak zawsze łatwowierna, zawierzyła tym przyrzeczeniom, i pozwoliła na badanie; jednak zanim odpowiedziała na zapytanie Kommissarzy, powstała i z rogu stołu, przy którym siedziała następująca uczyniła protestację:
— Ponieważ żaden z was nie jest mi równy, żaden przeto moim sędzią bydź nie może, a tém samem nie ma prawa sądzić mię. To co czynię i co mówię w téj chwili pochodzi z mojéj własnej woli. Biorę więc Boga na świadka, że jestem niewinna i wolna od rzucanych na mnie potworzy; bo przybyłam do Anglji szukać przynależnéj opieki; przybyłam jako wolna królowa która się powierza prawości królowéj i przyjaźni siostry. Ze, zaś zamiast pomocy, któréj się spodziewałam, obchodzą się ze mną jak najniegodniéj, że przewłóczą mię z więzienia do więzienia, że od dziewiętnastu lat jęczę pod zamknięciem bez powietrza i światła prawie, jakbym była najstraszliwszą zbrodniarką, że zmuszają mię stanąć przed waszym trybunałem, jako obwinioną o spiskowanie, oświadczam więc, że nie uznaję władzy ani Elżbiety ani waszéj. Moim sędzią jest Bóg i Jemu tylko winnam zdać sprawę z moich czynności: protestuję raz jeszcze aby stawienie się moje przed sądem nie było szkodliwém ani mnie, ani monarchom i książętom ze nutą sprzymierzonym, ani mojemu synowi. Domagam się aby moja protestacja została spisaną i proszę o jej akt.
Kanclerz odpowiedział: że Elżbieta żadnéj nie przyrzekła pomocy, i odrzucił protestuję ze względu na text prawa, które kommissji nie każe mieć żadnego względu ani na stan, ani na znaczenie osób. Marja na ów czas rzekła, że nie może bydź sądzoną według praw angielskich, urodziwszy się w Szkocji. Ze zaś na ten drugi punkt trudniéj było odpowiedzieć, kanclerz pominął go, a prokurator jeneralny ułożył treść spisku Babingtona przedstawiając kopję listów, które on pisał do Marji. Marja Stuart odrzekła na to, że będąc zamknioną w więzieniu pierwszy raz słyszy o czynach, z mocy których ją oskarżają, co zaś do listów, być może, że Babington je pisał, lecz ona nie mogła wzbronić szaleńcowi aby nie pisał tego co mu przyszło do głowy; że jeżeli przyjmowała listy musiała i odpowiadać na nie; że jeżeli ona odpowiadała, to i jéj listy równie jak Babingtona muszą bydź w rękach sędziów. Dlatego domagała się żeby jéj pokazano choć jeden list przez nią pisany, przyrzekając, że skoro go tylko zobaczy, natychmiast uzna się winną zbrodni, o jakie tylko jéj sędziom podoba się ją obwinić.
Te słowa wymówiwszy z głębokiem przekonaniem, królowa Marja nie chciała więcéj odpowiadać i ponowiwszy proestację, oddaliła się do swego mieszkania. Wtedy, jak zagrażał jéj kommissarz Hatton, postępowanie sądowe dokonano zaocznie.




ROZDZIAŁ XXX.

Henryk III, odebrawszy od Elżbiety kopje listów Babingtona, opis szczegółowy spisku, i powziąwszy wiadomość że Marję pod sąd oddano, zrozumiał to że jeżeli ją zostawią nienawiści rywalki, zguba jéj będzie nieuchronny. Napisał więc do pana Corcelles swojego posła w Szkocji list następującej treści:

21 Listopada 1580.

„Odebrałem twój list z d. 4 Października w którym wyczytałem rozmowę, jaką miałeś z królem szkockim; pragnąłbym wiedzieć czy lepiéj jest usposobiony względem królowéj swojéj matki, i czy ma zamiar przynieść jéj jaką ulgę. Teraz uważaj że więzienie, w którém ją najniesłuszniéj przez dziewiętnaście lat trzymano, mogło bardzo łatwo nakłonić ją do wielu rzeczy przedstawianych jéj, w celu odzyskania straconéj wolności; niech wspomni na to że jeżeli królowa angielska, moja dobra siostra, da się powodować radom tych, którzy pragną aby się w krwi jego matki zbroczyła, będzie to dla niego wielką niesławą, tém większą że wszyscy sądzić będą, iż nie starał się wszelkiemi sposobami wzruszyć tęż królowę, sposobami jakie mu obowiązek natury nakazywał. Prócz tego, powinien i swój własny interes mieć na celu, kto wie, czy skoro Marja zginie, nie przyjdzie i na niego koléj, czy nie myślą o tém aby się go pozbyć jakim gwałtownym sposobem, aby dziedzictwo Anglji łatwiejszem było dla tych, którzy po Elżbiecie tron jéj posięść mogą, i nie tylko króla szkockiego pozbawić wszelkich roszczeń do wspomnionego tronu, ale nawet zachwiać własną jego koronę. Nie wiem w jakim stanie będą sprawy mojéj bratowéj kiedy ten list odbierzesz, lecz chcę abyś wszelkiemi środkami pobudził króla szkockiego do obrony swéj matki, i oświadczył mu z mojéj strony, że to zyska powszechną pochwałę wszystkich książąt panujących i monarchów; gdy przeciwnie obojętność jego stanie się bardzo naganną i może dla niego szczególniéj bydź szkodliwą. Co do stanu moich własnych interesów donoszę ci, że królowa moja matka wkrótce zobaczy się z królem Nawarry i wejdzie z nim w układy względem uskromienia zamieszek tego królestwa; do czego jeżeli z równą mojéj chęcią przyłoży się, sądzę że wszystko dobry obrót weźmie, i moi poddani zagoją rany długą wojną zadane. Oddaję cię Corcelles opiece Boga.

(podpisano) Henryk.

W tym samym czasie król francuzki, który mocno się zajął sprawą Marji, wysłał jako nadzwyczajnego posła do Elżbiety pana Bellièyre, przy któréj zwyczajnym posłem był pan Laubespine de Chateauneuf. 27 Listopada pan Bellièvre przybył do Calais, gdzie zastał umyślnego posłańca pana Chateauneuf, który żeby nie stracie ani jednéj chwili w tak nagłych okolicznościach najął okręt, stojący w porcie gotowy do drogi. Mimo tego wiatr przez półtora dnia był przeciwnym i posłowie dopiero 28 w południe wyruszyli. Przybyli więc Douvres dopiero nazajutrz o godzinie 9 rano; a że przeprawa była nader burzliwą i wszyscy mieli słabość morską, musieli nieco spocząć, tak że przybyli do Londynu w poniedziałek Igo Grudnia w południe. Tam dowiedzieli się że, od sześciu dni wydano wyrok i przedłożono go parlamentowi.
Nazajutrz, pan de Bellièvre posłał pana Villiers do zamku Richemont, gdzie Elżbieta była ze swoim dworem, prosząc ją o posłuchanie; lecz mimo nalegań, nie był przypuszczony. Pan Villiers powrócił, nie pojmując dla czego odmówiono posłuchania; lecz nazajutrz wszystko się wyjaśniło albowiem, rozeszła się wieść po Londynie, że poselstwo francuzkie dotknięte jest zaraźliwą chorobą, i że trzy czy cztery osoby umarło już w Calais. Dodano do tego, że kilku nieznajomych wśliznęło się pomiędzy posłów w celu zamordowania królowéj angielskiéj. Wieści te lubo zupełnie bezzasadne, przecież dostarczyły Elżbiecie pozór nie udzielenia zadanego posłuchania; dopiero 7 Grudnia, kiedy widziała że bez obrazy króla Francji, nie mogła dłużéj opóźniać przyjęcia, kazała uwiadomić panów Chateauneuf i Bellievre że ich oczekuje po południu w zamku Richemont, wraz z towarzyszącymi im panami francuzkimi.
Elżbieta przyjęła posłów siedząc na tronie otoczona lordami, hrabiami i baronami swojego królestwa; Chateauneuf nie zważając na świetność dworu, powitawszy ją z uszanowaniem głośno objawił cel swojego poselstwa. Królowa chociaż widocznie dotknięta, odpowiedziała czystym i pięknym językiem francuzkim: że królowa szkocka zawsze ją prześladowała i że po trzeci raz godziła na jéj życie; że mimo tego tyle miała do niéj przywiązania iż znosiła wszystko cierpliwie. Wtedy pan Chateauneuf przywodził wiele przykładów z historji, które sadził że ją zmiękczyć zdołają; lecz Elżbieta odpowiedziała z cierpkością: iż wiele książek widziała i czytała w swojém życiu; lecz nigdzie nie widziała podobnéj zbrodni jakiéj teraz omal nie padła ofiarą; że Henryk zamiast bronić téj która ją chciała życia pozbawić, owszem powinien raczéj dopomagać jéj pomścić się nad nią. Następnie odwróciwszy się do pana Bellievre, rzekła, że jéj to bardzo przykro iż w tak nieprzyjemnéj sprawie Henryk wysłał do niéj poselstwo, lecz że za kilka dni stanowczą przeszłe mu odpowiedź. Potém zapytawszy o zdrowie króla i królowéj matki, powstała z tronu, i ukłonem dawszy znak, że nie chce aby się dłużéj zatrzymywano, zeszła ze stopni, postąpiła ku drzwiom i wyszła.
Poselstwo powróciwszy do Londynu napróżno kilka dni czekało na odpowiedź, W końcu, zamiast odpowiedzi usłyszeli wyrok śmierci biednéj Marji.
Tego samego dnia, to jest 15 Grudnia, pan Bellièvre powrócił do Richemont, i zyskawszy posłuchanie u królowéj oświadczył, że ponieważ wyrok któremu miał się sprzeciwiać, już wydano, nie widzi potrzeby dłużéj pozostać w Anglji i dla tego prosi o paszport z powrotem do Francji, Elżbieta przyrzekła że go za parę dni otrzyma, i pan Bollièvre powrócił do Londynu, nic nie zyskawszy dla królowéj Marji.
Nazajutrz 16, parlament, rada i znakomitsi panowie zgromadzili się w West-Minster, Nauroczystem posiedzeniu odczytano i ogłoszono wyrok śmierci; i skoro tylko wiadomość o tém się rozeszła, dzwoniono przez cały dzień na znak radości, a wieczorem palono ognie jak we Francji w Wilję Śgo Jana.
Na ten widok, który żadnéj nie pozostawiał wątpliwości co do postanowienia królowéj angielskiéj, pan Bellièvre następujący list do niéj napisał.

Londyn 16 Grudnia 1586 r.
„Pani”

„Wczoraj przybyliśmy od Waszej Królewskiéj Mości w nadziei, że według Jéj przyrzeczenia, odbierzemy przychylną odpowiedź na prośbę naszego pana co do królowéj Szkockiéj jego siostry; lecz dzisiaj doniesiono nam że wyrok wydany przeciwko Królowéj Marji ogłoszonym został po całym Londynie, chociaż zupełnie czego innego spodziewaliśmy się po Waszéj łaskawości i przyjaźni dla pana naszego, W. K. M. brata.
Zęby jednak nic nie pominąć co nam nakazuje obowiązek w wykonaniu woli Najjaśniejszego króla francuzkiego, postanowiliśmy napisać do W. K.M. i w Imieniu króla Francji prosić raz jeszcze pokornie o zachowanie życia królowéj szkockiéj; co król nasz pan miłościwy przyjmie jako dowód. Waszéj przyjaźni; przeciwnie zaś, odmówienie Wasze najmocniejsza sprawi mu boleść. A ponieważ król pan nasz wysyłając nas do W. K. M. nie sadził aby wyrok śmierci tak nagle był wydany, prosimy przeto o kilka dni zwłoki, abyśmy mogli uwiadomić go o obecnym stanie królowéj szkockiéj, aby nim W. K. M. wolę swoję wykona, król arcychrześciański mógł jeszcze raz stanąć w obronie sprawy, która jest największy jaką kiedykolwiek ludzie sądzili.
Oddawcy niniejszego, panu Saint-Cyr raczysz W. K. M. udzielić swoję odpowiedź.

Londyn 16 Grudnia 1586 r.
(podpisano) de L’aubespine Chateauneuf.“

Tego samego dnia, L’aubespine i inni panowie francuzcy udali się do Richemont, aby przedstawić królowéj powyższy list, lecz nie przyjęła ich, usprawiedliwiając się słabością: list więc oddano panu Walsingham, który przyrzekł nazajutrz przesłać, odpowiedź. Mimo tego przyrzeczenia, trzy dni upłynęło bez skutku; i dopiero czwartego dnia nad wieczorem przybyło dwóch panów w imieniu królowéj do pana Chateauneuf, oświadczając ustnie że Elżbieta zezwala na dwunastodniową zwłokę, aby uwiadomić króla francuzkiego o wydanym wyroku przeciwko jego bratowéj. Wyprawiono więc natychmiast pana de Genlis do Francji, z rozkazem nie tylko wręczenia listów posła, ale nadto opowiedzenia wszystkiego co naocznie widział, i że widocznym celem działań jest śmierć królowéj szkockiéj.
P. de Genlis z całą gorliwością dopełnił swoje poselstwo; mimo tego poselstwa jednak dopiero we dwa dni po terminie przybył do Londynu. Jednakże dotąd nic jeszcze nie ukończono; tylko królowa zbliżyła się do Londynu, zamieszkując w Greenwich gdzie obchodziła święta Bożego Narodzenia.
Pan de Genlis przywiózł posłom nowe instrukcje, od Henryka III, i w skutek których działając panowie de Bellièvre i Chateauneuf, prosili o nowe posłuchania; lecz pomimo całych usiłowań, dopiero 6 Stycznia uzyskali je.
W prowadzeni do sali posłuchalnéj, gdzie ich ozekiwała królowa, skłonili się przed nią z uszanowaniem; a następnie pan Bellièvre głos zabrał, i oświadczył śmiało nieukontentowanie króla francuzkiego z odmowy Elżbiety; wyraziwszy je, zaczął czynić przełożenia jakie mu polecone zostały. Elżbieta z początku słuchała go z dworską grzecznością, chociaż widać było niecierpliwość, i zarumienienie występujące jéj na twarz. W końcu nie mogąc wytrzymać, powstała i tupnąwszy nogą, wyrzekła:
— Panie de Bellièvre, czy król mój brat upoważnił cię do podobnej mowy?
— Tak pani, odpowiedział poseł; mam wyraźny rozkaz Jego Królewskiéj Mości.
— Podpisany przez niego? zapytała Elżbieta.
— Tak pani, odpowiedział jeszcze pan de Belliévre.
— Dobrze więc! zawołała Elżbieta, żądani abyś mi dał kopję tych napomnień, które słyszałam od ciebie; i biada ci, jeżeli jedno słowo znajdę mniej lub więcéj nad to co powiedziałeś.
— Pani, odrzekł spokojnie pan de Belliévre, my Francuzi, nie należymy do tych, którzy odebrawszy polecenie dodają cóś przez pochlebstwo, lub ujmują przez bojaźń. Powiedziałem to co mi kazano powiedzieć i jutro złożę tego dowody.
Wtedy Elżbieta pożegnała cały swój dwór i przez godzinę prawie pozostała z panami Bellièvre, Chateaunenf; lecz mimo ich usilnych nalegań, nie wyrzekła ani jednego wyrazu na korzyść królowéj Marji. Owszem przeciwnie, nie chcąc im swojéj woli objawić, odpowiedziała że poszle ambassadora do króla Henryka, który razem z niemi stanie w Saint-Germain, i objawi jej postanowienie co do królowéj Marji. Posłowie widząc że nic wyjednać nie mogą, pożegnali Elżbietę.
13 Stycznia, poseł odebrał paszport z uwiadomieniem że statek czeka na niego w porcie Douvres. Pan de Bellièvre wyjechał natychmiast ze swoim orszakiem, i przebywszy Rochester i Cantorbéry, przybył do Douvres w Sobotę 17 Stycznia; w niedzielę rano wsiadł na okręt i tego samego dnia w południe, stanął w porcie Calais.
Tymczasem, młody król Jakób, znaglony listem Henryka III pisanym do ministra Corcelles, postanowił przedsięwziąć stosowny środek do złagodzenia losu swojéj matki. Wysłał więc do królowéj angielskiéj poselstwo składające się z Roberta Melvil Graya i Quelha; poselstwo to przybyło do Londynu we dwa dni po odjeździe posłów francuzkich. Królowa przyjęła je; lecz kiedy Melvil pierwsze wymówił wyrazy, uniosła się do tego stopnia, ze powiedziała Melvilowi, iż to z jego namowy król chce niweczyć jéj zamiary, i stanąć w obronie matki, że przez złych doradzców upadają trony, i ze gdyby miała podobnego jemu doradzcę, głowę by mu ściąć kazała.
— Pani, odpowiedział obojętnie Melvil, chociażby mię to życie kosztowało, dobréj rady panu mojemu szczędzić nie będę, i podług mnie, ten raczéj zasługiwałby na utratę głowy, ktoby synowi nie radził oprzeć się wyrokowi zagrażającemu życiu jego matki.
Odpowiedź ta, tak rozgniewała Elżbietę że kazała oddalić się posłom. mówiąc, ze usłyszą jéj odpowiedź, lecz czekać będą do czasu gdy jéj się spodoba odpowiedzieć.
Lecz kiedy trzy czy cztery dni upłynęło w oczekiwaniu, a rozchodziły się zatrważająco wieści niezmiennego postanowienia Elżbiety, posłowie na nowo pisali do niéj prosząc o posłuchanie, które nakoniec zostało im udzielone.
To nowe posiedzenie zaczęło się jak przeszłe od wyrzekali i użaleń Elżbiety. Mówiła, że dopóki Marja żyje, dni jéj są zagrożone, i że gdyby pogłosce wierzyć trzeba było, poselstwo francuzkie dopóty niemiało zamiaru wyjechać, do pókiby nie znalazło uwięzionego za długi, któryby za okup swojego uwolnienia dokonał téj zbrodni. Posłowie znający politykę Elżbiety, oddalili się z przekonaniem, iż szukała sposobu pozbycia się ich, postanowili jednakże wystrzegać się pilnie aby niedać nawet najmniejszego pozoru, do podobnéj potwarzy. Mimo największéj ostrożności nie uszli zastawionych sideł. Otóż z jakiego powodu: Tego samego dnia, posłowie Szkoccy trzecie mieli posłuchanie u królowéj Angielskiéj; straciwszy zupełnie nadzieję przebłagania Elżbiety, zażądali paszportów; lord Hingley, poufały królowéj i mieszkający w zamku odwiedził Graya i zwrócił uwagę na bardzo piękne pistolety, bogato osadzone w srebro i kość słoniową. Krótko przed odjazdem, Gray wiedząc jak wielkiéj wagi jest życzliwość tak wielkiego pana, zobowiązał pewnego młodzieńca, krewnego nawet lorda Hingley, aby je zaniósł swojemu kuzynowi; młodzieniec uradowany tak miłém poselstwem, zaraz w wieczór udał się do zamku. Lecz zaledwie pirzebył przedsionek, zatrzymano go i przetrząśnięto; że zaś znaleziono przy nim dwa pistolety, przeto pod dobrą strażą został zaprowadzony do mieszkania, i wartę przy drzwiach jego postawiono.
Nazajutrz rozeszła się po całym Londynie wieść, o nowym zamachu morderstwa; posłowie widząc w tém nową intrygę Elżbiety, odjechali natychmiast do Francji. Za niemi Davyson udał się do Fotheringay.
Poufały sekretarz miał tajemne zlecenie do Sir Amyasa Paulett: dać mu do zrozumienia jak ważną wyświadczyłby przysługę królowéj, gdyby uwolnił ją od jéj nieprzyjaciółki, nie zmuszając Elżbiety użyć innego rodzaju exekucji. Lecz Amyas Paulett był rycerzem zbyt surowym gdzie szło o jego honor; dla tego oświadczył, że drzwi Marji nigdy się nie otworzą dla mordercy; co się tycze kata, ten może przyjść o wyznaczonéj mu godzinie, opatrzywszy się jednakże w pierwéj wyrokiem w całéj formie prawa, bo w przeciwnym razie i on również nie wejdzie do więzienia Marji.
Davyson przywiózł tę odpowiedź Elżbiecie, która przekonała się że jakkolwiek pragnęła cichego pozbycia się swojéj rywalki, przecież musiała uciec się do sposobów, które jéj prawo podawało.
W skutek tego, we środę 11 Lutego pan Beele, szwagier ministra Walsingham, został wysłany wieczorem z rozkazem ręką Elżbiety podpisanym, ucięcia głowy Marji Stuart. Prócz tego, miał przy sobie wyrok przeciwko niéj wydany, i rozkaz do hrabiów Schwestbury, Kent i Rotland aby byli obecni exekucji. Pan Beele wyjechał tej saméj nocy, wioząc ze sobą kata z Londynu, którego Elżbieta, na ten pamiętny wypadek od stop do głowy czarno ubrać kazała. W niedzielę wieczór przybywszy do Fotheringay, okazał swoje upoważnienie Amyasowi Paulett i Sir Drugeonowi Drury, prosząc ich, aby następnego dnia udali się z nim do hrabiów Kent i Schwestbury; lecz Sir Drugeon sam tylko mu towarzyszył, ponieważ Paulett mając podagrę nie mógł konno jechać. Oba więc udali się do hrabiego Schwestbury, ten zaś porozumiał się z hrabiem Kent i postanowi, i, że nazajutrz we środę odczytanym będzie Marji Stuart wyrok śmierci.
W rzeczy saméj, we środę dnia 17 Lutego, około godziny drugiéj z południa, pan Beele z hrabiami Schwestbury i Kent przybyli do zamku Fotheringay, i kazali uwiadomić Marję że chcą z nią mówić. Marja odpowiada że będąc cierpiącą, położyła się, lecz jeżeli to o czém mają pomówić z nią jest naglącém, wstanie z łóżka na ich przyjęcie, prosząc tylko o chwilę czasu aby cokolwiek ubrać się mogła. Kiedy Beele przesłał odpowiedź że widzieć się z nią muszą koniecznie, Marja wstała i wziąwszy na siebie aksamitny szlafrok, i usiadła przy małym stoliku; drzwi się otwarły i weszli dwaj hrabiowie, za niemi Beele, Amyns Paulett i Drngeon Drury; mnóstwo sług królowéj wsunęło się tłumnie, przerażonych uroczystością tych odwiedzin.




ROZDZIAŁ XXXI.

Dwaj hrabiowie pozdrowiwszy królowę, która siedząc nawzajem ich pozdrowiła, pozostali z odkrytą głową, a hrabia Schwestbury postępując naprzód oświadczył, że przybywa ze swoim kolegą hrabię Kent, W imienin Elżbiety, aby towarzyszyć panu Beele, Który ma jéj odczytać wyrok i razem bydź obecnym wykonaniu go.
Marja wysłuchała tych słów z zupełną spokojnością, żadnej zmiany nie było widać na jéj twarzy; następnie kiedy hrabia Schwestbury przestał mówić; Czytaj pan rzecze do Beela, słucham.
Beele rozwinął drżącą ręką wyrok, napisany na pergaminie i opatrzony wielką żółtą pieczęcią: następnie głosem przerywanym przeczytał jej wyrok śmierci.
Marja słuchała tego czytania z wielką spokojnością, kiedy skończył, zrobiła znak krzyża, mówiąc: Niech będzie błogosławiona każda wiadomość, która w imię Pana Zastępów przychodzi.
W całej izbie dały się słyszeć łkania, biedni służący królowéj łez powstrzymać nie mogli. Marja prosiła ich, aby się oddalili, lub mieli tyle sił, aby uciszyć się zupełnie. Kiedy wszystko zamilkło, hrabia Kent głos zabrał.
Ofiarował królowéj pomoc duchowną z biskupa lub pastora protestanckiego, lecz Marja odpowiedziała, że urodziwszy się z rodziców katolików, w wierze katolickiéj, pragnie w niej umierać.
Póżniéj mówiła, że jest niewinną, przysięgając że myślą nawet nie miała żadnego udziału w spisku przeciwko siostrze swojéj Elżbiecie. Następnie zapytała o której godzinie wyrok miał bydź wykonany; a kiedy odpowiedziano jéj że zapewne około ósmej rano nazajutrz, powstała i z pełnem godności poruszeniem wskazała że chce bydź samą. Hrabiowie ukłonili się, i już mieli wychodzić kiedy Marja ich przywołała.
Prosiła o dwie rzeczy: pierwsza, aby jéj wolno było, widzieć się z jéj spowiednikiem, z którym rozłączoną ją od miesiąca. Téj prośbie odmówili stanowczo; druga, chciała się dowiedzieć czy królowa Elżbieta pozwoli, o co Marja poprzednio już ją listownie prosiła, aby jéj ciało przeniesiono do Francji, i pochowano w kościele katedralnym. w Reims, obok zmarłéj królowéj swej matki. Obadwaj hrabiowie odpowiedzieli, że nic nie wiedzą w tym względzie o woli swéj pani, Wówczas Marja pozdrowiła ich, mówiąc, że co do pierwszéj prośby ma nadzieję ze jéj śmierć męczeńska przyjęty będzie za spowiedź, co zaś do drugiéj, że gdziekolwiek pogrzebioną zostanie, zawsze będzie w tejże saméj odległości i gotowa odpowiedzieć: Jestem niewinna w dniu powszechnego zmartwychwstania. W téj chwili, okropna rozpoczęła się chwila; bo stary Bourgoing rzuciwszy się do nóg hrabiom, zaklinał na wszystko co mieli najświętszego na ziemi i Niebie, aby dłuższy udzielili zwłokę, że pani ich, mając tylko kilka godzin życia, nie będzie miała czasu uporządkować swoich spraw duchownych i doczesnych, i stanie przed Bogiem nie przygotowawczy się na śmierć. Wszyscy służący, mężczyźni i kobiety połączyli się z nim, i to z takiém naleganiem i łzami, że roztkliwiony Beele zapytał królowéj;
— Czy prawda pani żeś nie zrobiła testamentu?
— Prawda, odpowiedziała królowa.
— W takim razie, milordowie, mówił Beele odwracając się do dwóch hrabiów, zdaje mi się że obowiązkiem naszym jest pozwolić uwięzionéj dzień jeden, aby nie obwiniała nas żeśmy przyczynili się do nieszczęścia jéj służących na tym święcie, a do zaguby jéj duszy na tamtym.
— Niepodobna, odpowiedział hrabia Schwestbury; wola przewyższającą naszę oznaczyła godzinę, a my nie możemy jéj ani przyśpieszyć ani opóźnić.
— Dosyć Bourgoing, rzekła królowa; powstań, rozkazuję ci.
Bourgoing powstał.
— Sir Amyasie Paulett, rzecze hrabia Schwestbury, wskazując palcem królowę: oddajemy tę panią pod straż twoję, ty odpowiesz za nią głowa za głowę.
To powiedziawszy wyszli obadwaj hrabiowie, za niemi Robert Beele i strażnicy; służący królowéj pozostali z nią.
Po chwili milczenia: I cóż Joanno, ozwała się królowa do Kennedy, jednéj z kobiet, którą najbardziéj lubiła, czyż nie przewidziałam, że wszystkie ich podstępy do tego tylko dążyły? Tak zapewne, za wielką byłam dla nich przeszkodą w religji i polityce aby mi żyć pozwolili. Dalej moje dzieci, mówiła potem zwracając się do wszystkich, widzicie jak mało pozostaje mi czasu: niech się spieszą z wieczerzą, abym ile można uporządkowała moje sprawy.
Służący dopełnili z płaczem jéj rozkazu, mężczyźni zaczęli zastawiać stół, a Marja zatrzymawszy kobiety modlić się z niemi zaczęła; później kazała sobie przynieść co miała pieniędzy, podzieliła na rozmaite części, wymieniając co dla kogo przeznacza. Kiedy skończyła, zastawiono wieczerzę.
Marja jadła więcéj i z większym apetytem jak zwykle, chociaż widziała w około siebie rozlany smutek, a głośne łkanie odzywające się kiedy nie kiedy za nią, lub obok niéj, przejmowało ją nagle drżeniem jak gdyby przywodziło jéj na pamięć rzecz zapomnianą. Przy końcu wieczerzy, wzięła kielich i napełniwszy go winem wypiła je za zdrowie tych, których pozostawia na ziemi, prosząc, aby wszyscy z kolei wypili za jéj zbawienie w niebie. Wtedy wszyscy wzięli kielichy i klęcząc pili ze łzami za zbawienie królowéj, błagając jéj aby im przebaczyła, jakiekolwiek mogłaby mieć do nich urazy. Marja natychmiast im przebaczyła, prosząc aby oni podobnież uczynili; bo lubo nigdy nieuskarżali się na nią, czuła przecież, że więzienie uczyniło ją cierpką. Na te słowa, widząc że łzy i łkania na nowo rozpocząć się miały, zakończyła tę bolesną scenę, rozkazując przynieść sobie wszystkie klejnoty, sprzęty i suknie; co gdy uczyniono, Marja podzieliła je nie według swéj przychylności dla kogo kolwiek bądź, lecz według stanu obdarowanych; najwierniejszym powierzyła szczególne klejnoty, przeznaczone dla króla i królowéj Francji, dla królowéj matki Katarzyny de Medicis, dla swojego syna, dla panów Guise i Lorraine, również dla wszystkich swoich krewnych o żadnym niezapominając. Potem napisała do swego spowiednika list następujący:
Udręczano mię przez cały dzień z powodu mojéj religji. i naglono abym przyjęła pociechę różnowiercy; lecz dowiesz się od Bourgoing i od innych, że wszystko co czynili w tym względzie było bezskutecznem, ze uczyniłam stłe wyznanie wiary, w któréj pragnę umierać. Prosiłam, aby mi pozwolono wyspowiadać się przed tobą, i przyjąć Najświętszy Sakrament, lecz odmówiono mi, równie jak przeprowadzenia moich zwłok. Nie mogąc cię widzieć, wyznaję ci moje grzechy w obce wszystkich jakbym je wyznała tylko tobie, błagając cię w Imię Boga, abyś modlił się i czuwał ze mną téj nocy, dla wynagrodzenia moich grzechów, i abyś mi przysłał rozgrzeszenie za wszelkie moje przewiny. Będę starała widzieć się z tobą w ich obecności, co jeżeli mi pozwolą, jak to pozwolili Melvillowi, z którym mię również rozłączono będę cię w obec wszystkich błagała na kolanach o błogosławieństwo.
Przyszlij mi jakie możesz najlepsze modlitwy, na tę noc i na jutro rano, bo czas jest krótki i nie mogę dłużéj pisać. Żegnam cię.
Przyszlij mi na piśmie modlitwy i potrzebne nauki do mojego zbawienia. Posyłam ci ostatni mój pierścionek.
Posławszy ten list usiadła do napisania testamentu, który skreśliła na dwóch arkuszach papieru jednym prawie ciągiem pióra, i bez poprawek, tak była przytomną. Nie zapomniała o nikim, z krewnych, z przyjaciół i sług.
Po skończeniu testamentu, napisała do króla francuzkiego długi list, którym zawiadamia go, o blizkiéj swojéj śmierci, przesyła dwa kosztowne kamienie i napisany teraz testament, polecając wykonanie Jego wspaniałomyślności.
W końcu Marja kazała sobie podać kąpiel na nogi, i po dziesięciu minutach położyła się jak zwykle. Widziano jednak, że nie spała i aż do czwartéj rano modliła się bezustannie.




ROZDZIAŁ XXXII.

Około godziny czwartéj rano, królowa przywołała do siebie jednę z swoich kobiet i kazała sobie czytać; potem powiedziała żeby jéj przyniesiono chustki, i wybrawszy najpiękniejszą oddalają Kennedy aby nią zawiązała jéj oczy’, gdy będzie na rusztowaniu.
Kiedy zadniało, królowa zaczęta się ubierać, następnie przeszła do izby, gdzie był ołtarz, przy którym jéj spowiednik dawniéj mszę odprawiał. Królowa uklękła przed nim pobożnie i odmówiła głośno modlitwy przed kommunją, skończywszy je wyjęła ze złotéj puszki hostję poświęconą przez Piusa V, którą jéj przysłał przewidując wypadek, gdyby nieprzyjaciele odmówili jéj téj ostatniéj pociechy, oddała ją Doktorowi Bourgoing aby zastępując miejsce kapłana udzielił jéj Sakrament Eucharystji.
Zaledwie dopełniła tego świętego obrządku, zapukano do jéj drzwi. Królowa dała znak aby otworzono, sędzia wszedł do izby z białą laseczką w ręku, zatrzymał się przed Marją Stuart nie wymówiwszy słowa, sądził bowiem że sama jego obecność uwiadomi ją, że nadeszła chwila wykonania wyrobu. W saméj rzeczy Marja dała znak aby jéj tylko pozwolono dokończyć modlitwy, i sędzia czekał niecierpliwie.
Marja nie długo mu czekać kazała, bo dłuższe opóźnienie mogłoby się wydawać bojaźnią: powstawszy więc, prosiła Bourgoing aby ją wspierał, bo przez długie więzienie nogi jéj były prawie sparaliżowane, i bez pomocy z trudnością chodzić mogła. Lecz Bourgoing oddalił się od niéj mówiąc, że nie przystoi mu jako dawnemu słudze, który jéj powinien bronić do ostatniéj kropli krwi, oddawać ją mordercom i na rusztowanie prowadzić. Wówczas sędzia przywołał dwóch zbrojnych, którzy weszli z nim razem, aby byli gotowemi na przypadek oporu królowéj. Przystąpili natychmiast, Marja oparłszy się na nich, opuściła raz ostatni swoje mieszkanie i zeszła po schodach.
Na dole spotkała Melvila, któremu pozwolono raz ostatni widzieć się ze swoją panią. Widząc ją spokojną i pełną powagi, starzec upadł na kolana, a Marja zbliżając się do niego:
— Dobry Melvilu, rzekła, jak byłeś zawsze uczciwym i wiernym mi sługą, tak bądź nim dla mojego syna, któremu życzę wszystkiego dobrego na ziemi i w niebie, szczególniej aby go Bóg oświecił łaską swoją, i zesłał nań Ducha Śgo.
— Pani, odpowiedział Melvil, jest to smutne dla mnie poselstwo donieść synowi o śmierci matki, mojej królowéj i najukochańszéj pani.
— Niestety! dobry Melvilu, odpowiedziała królowa, powinieneś raczéj cieszyć się niż płakać, bo przecież nadszedł kres wszystkich moich cierpień.
Melvilu, wszystko na tym świecie jest próżnością i opuszczając go nie ma czego wcale żałować. Zanieś o mnie wiadomość moim przyjaciołom, powiedz im że umieram w mojéj religji, i tak jak powinna umierać kobieta w połowie Szkotka w połowie Francuzka. Niech Bóg przebaczy tym którzy pragnęli i skazali mię na śmierć! bo On sam tylko będzie sędzią tajemnych myśli, zna moję niewinność i wie jak zawsze pragnęłam widzieć połączone Anglję ze Szkocją, Oświadcz mojemu synowi; że mogłam ocalić życic działając ze szkodą Szkocji; lecz wolałam umrzeć i tak się stało. Do widzenia dobry Melvilu. Wtedy podnosząc starca, uściskała go, i obróciwszy się do hrabiów Kent i Schwestbury, obecnych téj scenie, rzekła: Ostatnią mam do was prośbę panowie, abyście pozwolili moim służącym, których zatrzymano, bydź przy mnie aż do śmierci; aby kiedyś powróciwszy do kraju powiedzieć mogli, żem umarła w prawdziwéj i świętéj religji katolickiéj. Na tę tkliwą i czułą prośbę, hrabia Kent odpowiedział, że nie może zezwolić na to ponieważ płaczem i krzykiem mogliby zamieszać exekucję, a potem, jak były nie raz tego przykłady, mogliby się rzucić na rusztowanie aby chustkami swojemi zetrzeć krew swojéj pani. Marja wstrząsając smutnie głową:
— Panowie, rzekła, ja ręczę za nich, i przyrzekam w ich imieniu że nie uczynią tego czego się obawiacie. Niestety! biedni ludzie, oni byliby tak szczęśliwi gdyby mig mogli pożegnać, bo przecież dziewiętnaście lat w jednym byliśmy więzieniu. Prócz tego, wasza pani, będąc dziewicą, i jako królowa, mając straż nad honorem kobiet, zapewne wydała rozkaz aby moje ciało, po śmierci staraniom kobiet powierzone zostało.
Później widząc, że się wahają: Niestety! mój Boże, dodała, wiecie że jestem krewną królowéj, że pochodzę z krwi Henryka VII, że byłam królową Francji i jestem poświęconą królową Szkocji. Za to wszystko co utrącam, przynajmniéj tak drobnéj nie odmawiajcie mi łaski.
Hrabiowie po naradzeniu się, zezwolili aby sześciu służących Marji było obecnych, czterech mężczyzn i dwie kobiety; wybór jej zostawiono. Marja wybrała Melvilla, swego rządcę pałacu, Bourgoing lekarza, Piotra Gerion, swojego aptekarza, Jakóba Gervais, chirurga. Co zaś do kobiet wybór jéj padł na Kennedy i na Karl, które od dawna nieodstępowały jéj ani na jedną chwilę.
Zezwolenie to rozjaśniło twarz królowéj, która wsparłszy się znowu na towarzyszących jéj, postępowała daléj, i weszła do sali w któréj wystawiono rusztowanie.




ROZDZIAŁ XXXIII.

Było to wzniesienie dwie stopy wysokie mające blizko dwunastu stóp szerokości, całe pokryte kirem, opatrzone poręczami w około. Na tém rusztowaniu stała nizka ławeczka, z długą poduszką, i pniem, co wszystko powleczone było kirem jak rusztowanie. Kat i jego pomocnik stali na wzniesieniu; pierwszy z toporem w ręce, jakiego do łupania drzewa używają, ponieważ zapomniał, czyli raczej mniemał że niepotrzebował wziąć swojego topora ze sobą, wziął przeto taki jaki znalazł w okolicy.
Marja Stuart weszła na rusztowanie, i usiadła na ławce. Hrabiowie Kent i Schwestbury stanęli po prawéj stronie, po, lewéj Sir Tomasz Andrew, sędzia hrabstwa Northampton, i Sir Robert Beele; oprawcy zaś na przodzie. Melwil z Amyasem Paulett niosący ogon sukni królowéj uklękli za nią, panowie i słudzy w około rusztowania. W téj chwili, słudzy, którym pozwolono bydź obecnymi exekucji weszli do sali i stanęli na ławie przy samym murzo za rusztowaniem, tak cicho, że Marja nie byłaby o nich wiedziała, gdyby mały piesek, którego bardzo lubiła, przybiegłszy wraz z niemi, nie wskoczył na rusztowanie i nie zaczął się jéj przymilać. Marja dała mu znak ręką, aby leżał spokojnie, i piesek położył się na jéj sukni.
W téj chwili sędzia nakazał milczenie i Robert Beele odczytał wyrok; przeczytawszy go, rzekł głośno; Boże zachowaj królowę Elżbietę!
Jeden tylko głos hrabiego Kent odpowiedział: Amen.
Podczas czytania Marja zachowała twarz spokojną i raczej wesołą niż smutną, jakby jéj czytano ułaskawienie a nie wyrok śmierci, lub jakby ani słowa nie rozumiała po angielsku. Potem pastor Flether, którego jéj przedstawiono aby ją nauczał religji reformowanéj, i którego pomoc jakeśmy widzieli odrzuciła, stanął przed nią, ukłonił się z uszanowaniem i oparłszy się na poręczy, rzekł:
— Pani, J. K. Mość królowa angielska przysyła mię.....
Na ten wyraz, Marja przerywając odpowiedziała.
— Wszystko co pan możesz mi powiedziéć jest bezskutecznem. Urodziłam się w religji rzymsko-katolickiéj i spodziewam się nietylko w niéj umrzeć, ale krew moję przelać w jéj obronie.
— Pani, zawołał pastor, w imię nieba zmień twoje zdanie, żałuj za twoje grzechy, i ufaj tylko Jezusowi Chrystusowi a będziesz ocaloną.
— Panie, odrzekła wtedy Marja z większą mocą, niż pierwéj, jedną tylko i ostatnią możesz mi wyświadczyć przysługę, to jest pozwolić mi umrzeć spokojnie, i nie zakłócać ostatnich chwil mojego życia. Przez litość chrześcjańską. która jest podstawą każdéj religji, błagam cię nie dręcz mię więcéj.
Wtedy hrabiowie odwróciwszy się do niéj:
— Pani, rzekli, ponieważ niechcesz przyjąć jego przełożeń, będziemy prosili Boga, aby łaską swoją oświecił twoje serce w ostatniéj godzinie.
— Jeżeli chcecie, módlcie się za mnie, odpowiedziała Marja z taż samą spokojnością i powagą; dziękuję wam, bo wiem że każda modlitwa z serca, przyjemną jest Bogu. Lecz moich myśli, ani słów, z waszemi połączyć nie mogę. Módlmy się więc każdy z osobna.
Na to słowa, pastor zaczął się modlić po angielsku, a Marja Stuart uklękłszy na poduszce, modliła się głośno po łacinie. Zakończyła jednakże swoję modlitwę w języku angielskim, aby wszyscy obecni mogli zrozumieć o co prosiła Boga. Prosiła Boga: aby przebaczył Elżbiecie jak ona jéj przebacza, żeby dał długie i szczęśliwe życie jéj synowi Jakóbowi, który zapomniał o niéj w więzieniu i na rusztowaniu, nakoniec aby odwrócił swój gniew od téj przestępnéj wyspy, która wyrzekła się świętéj dawnéj wiary; nakoniec, całując krzyż który w ręku trzymała:
— O Panie! mówiła, jak twoje ręce wyciągnięte były na krzyżu, tak je do mnie racz wyciągnąć.
W téj chwili kat, myśląc że skończyła modlitwę, zbliżył się do niéj i klękając:
— Pani, rzecze, racz mi przebaczyć, bo jestem tylko narzędziem twojéj śmierci, nie mogę jéj wstrzymać, lecz starać się będę złagodzić ją ile tylko w mojéj mocy.
— Mój przyjacielu, odpowiedziała Marja, przebaczam ci z serca; bo ty uwalniasz mię od wszystkich udręczeń, i na dowód tego, że prawdę mówię, masz moję rękę do pocałowania.
— Kat ucałował tę rękę, któréj monarchowie zazdrościli; potém dając znak dwom kobietom, aby mu przyszły na pomoc, chciał zdjąć suknię królowéj, ta odepchnąwszy go lekko:
— Mój przyjacielu, rzekła, zostaw to moim służącym, bo nie jestem przyzwyczajona ani do podobnych usług, ani do rozbierania się przy tak liczném zgromadzeniu.
Wtedy Marja rozebrała się przy pomocy swoich towarzyszek, zachowując jak największą przyzwoitość w tém ostatniém przebraniu się. Rozbierała się tak prędko, jak gdyby chciała jak najprędzéj zakończyć to wszystko, i po chwili już nie miała sukni na sobie. Służące widząc że już zbliżała się godzina jéj śmierci, mimo całych usiłowań, niemogły łez wstrzymać, które następnie w łkania i krzyk się zamieniły. Ale królowa odwróciła się do nich z żywością, mówiąc po francuzku: Zachowajcie się spokojnie, bo przyrzekłam to i zaręczyłam za was. Potém przeżegnawszy je, pocałowała w czoło, mówiąc: że powinny się raczéj cieszyć niż smucić, ponieważ zbliżająca się chwila, była razem jéj męczeństwem i końcem cierpień; następnie odwróciwszy się do Melvila i innych służących, którzy płakali w milczeniu:
— Zegnam was, moi przyjaciele, rzekła módlcie się za mnie aż do ostatniej chwili, oby wasze modlitwy towarzyszyły mi przed tron Najwyższego.
To mówiąc, podała głowę Kennedy, ta zawiązała jéj oczy chustką, którą sama wybrała. Potém kazała się poprowadzić przed poduszkę, i klękła na niéj, szukając pnia ręką: kiedy go znalazła, położyła na nim szyję, i złożyła ręce pod brodą, modląc się bezustannie, ale kat widząc że ręce podtrzymywały jéj głowę, usunął je, co zniosła cierpliwie, mówiąc:
Ja te, Domine, speravi, non confundar in aeternum. W tej chwili kat podniósł topór, a Marja mając oczy zawiązane i nie widząc tego, mówiła daléj:
Ja manna tuas, Domine....
Na ten wyraz topór spadł, lecz wymierzony za wysoko uderzył w czaszkę. Jednakże uderzenie było tak silne, że lubo nie zabiło królowéj, przynajmniéj odjęło jej zmysły, tak, że królowa nie poruszyła się wcale: wykonawca miał więc dosyć czasu powtórzyć raz, który chociaż lepiéj wymierzony nie odciął zupełnie głowy. Kat musiał wyjąć nóż i oderznąć ten płat ciała, który wstrzymywał ją jeszcze przy ramionach. To powszechne wzbudziło oburzenie, Kiedy kat podniósł odciętą głowę, rozwiązało się ubranie, i wysunęły się włosy niegdyś tak piękne i jasne które w ostatnich trzech latach więzienia tak zbielały jak gdyby miała lat siedmdziesiąt. Widok ten, wywołał przeciągły krzyk obecnych, bo oczy i usta martwéj głowy ruszały się jeszcze, jak gdyby chciały patrzeć i mówić. Pastor dla uspokojenia tego szmeru litości, rzekł głośno:
— Tak giną wszyscy nieprzyjaciele królowéj.
Po nabalsamowaniu ciała, w pięć miesięcy pochowano je z wielką okazałością w kościele Peterborough, w prost grobowca królowéj Katarzyny Arragońskiéj.
Tak zakończyła życie Marja Stuart, królowa Francuzka, Szkocka, dziedziczka tronu Angielskiego, mając lat czterdzieści pięć, zostawiwszy tron synowi Jakubowi VI, mającemu lat dwadzieścia jeden.

KONIEC.




  1. Ballengiech jest drogą wąska i przykra, prowadząca z zamku Stirling na dolinę.
  2. Rodzaj małych skrzypiec o trzech stronach.
  3. Machina ta nazywała się Majden.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.