Sylwandira/Tom II/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sylwandira |
Podtytuł | Romans |
Wydawca | Drukarnia S. Orgelbranda |
Data wyd. | 1852 |
Druk | Drukarnia S. Orgelbranda |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józef Bliziński |
Tytuł orygin. | Sylvandire |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
W kilku słowach, Konstancyja wyjaśniła Rogerowi całą tajemnice.
Przez czas, który nasz zbieg stracił uciekając z Ambois do Chinon, ksiądz Dubuquoi zdążył przybyć do Anguilhem i uwiadomić baronostwo o nowém szaleństwie ich syna; domyślano się słusznie, że udał się do Chinon, i postanowiono wynaléść skuteczny środek przytłumienia téj namiętności, która tyle kłopotu sprawiała rodzicom obojga kochanków. Wówczas to ksiądz Dubuquoi miał owo szczęśliwe natchnienie, aby udać Konstancyją za umarłą. Baronowa, pojmując macierzyńskiém swojém sercem, ile ta niespodziewana wiadomość sprawi boleści jéj synowi, długo opierała się wykonaniu tego podstępu; lecz nareszcie musiała ustąpić przed przekonywającemi dowodami męża, i baron odjechał w celu przypuszczenia ksieni do spisku. Traf zrządził że właśnie jedna z zakonnic umarła dniem przed tém, co ułatwiało znacznie wykonanie całego planu.
Widzieliśmy jak ten plan wykonano.
Lecz nie pomyślano wcale o tém, że ta wiadomość tak gwałtowną boleść sprawi kawalerowi; nie przewidziano zwłaszcza, że w skutek téj boleści zechce wyrzec się świata.
Przeto, gdy wiadomość, że Roger chce zostać Jezuitą, doszła za pośrednictwem ks. Dubuquoi do Anguilhem, przywiodła istotnie do rozpaczy oboje baronostwo. Jak widzieliśmy, baron udał się natychmiast do Amboise, w nadziei, że jego wpływ przywiedzie do rozsądku kawalera; lecz z piérwszéj rozmowy jaką miał z synem, baron poznał, że postanowienie jego było nieodmienne i że nic w świecie nie było w stanie skłonić go do wyrzeczenia się tego postanowienia.
Napisał natychmiast do baronowéj donosząc jéj o smutném przekonaniu jakie powziął.
Wówczas to baronowa, natchnięta macierzyńskiém sercem, postanowiła za pośrednictwem Konstancyi, którą kawaler miał za umarłą, skłonić nieszczęśliwe dziecko do wyrzeczenia się powziętego postanowienia; udała się przeto do Beuzerie, i tak tkliwie błagała wice-hrabinę i wice-hrabiego, że ani jedno, ani drugie nie było w stanie oprzéć się jéj łzom, i pozwolili aby ich córka udawała ducha, dla nawrócenia Rogera.
Wtedy baronowa napisała do męża żądając, aby przynajmniéj kawaler przepędził dwa tygodnie w Anguilhem, nim poweźmie ostateczne postanowienie; żądanie, którego spełnienia Roger nie mógł ojcu odmówić. Widzieliśmy w jaki sposób upłynęło piérwsze dwanaście dni, i jak upór kawalera uczynił niezbędném wdanie się Kostancyi.
W tym celu najzręczniejszy stolarz z miasta Loches, sporządził machinę, obracającą się doskonale i usuwającą obraz: baron i baronowa śledzili w sercu syna wrażenie sprawione przez ukazania się Konstancyi, i uznali że jedno jeszcze będzie dostateczne dla utwierdzenia go w postanowieniu. Konstancyja, która sypiała wraz z matką w jednym z najodleglejszych pokoi w zamku, ze łzami w oczach i rozpaczą w sercu pożegnała po raz ostatni Rogera; lecz żal przemógł w niéj nad wszelkiemi innemi względami, i ona także powzięła śmiały zamiar; korzystając z snu matki, wstała, ubrała się, wyszła na palcach, i wolna od czujności osób, które dotąd dyktowały jéj słowa i powściągały uczucia, dostała się aż do miejsca, w którém co wieczór stawała, popchnęła sprężynę i ukazała się kawalerowi nie jak cień, lecz jako czarująca rzeczywistość.
Roger był człowiekiem szybkiego postanowienia; przez chwilę oniemiały, jak umarły, któregoby wydobyto z grobu, i który otworzywszy nagle oczy, ujrzałby niebo i odzyskał życie i szczęście, tyle miał tylko mocy, że nie upadł przywalony ciężarem radości; lecz gdy ta chwila przeszła, spostrzegł, że sposobność tyle szukana przez niego, sama mu się nastręczała; przeto postanowił natychmiast, nie pominąć jéj.
W jednéj chwili kawaler był gotów; co do Konstancyi, ta wyznała już dawno swojemu kochankowi, że jéj życie do niego należało, i że mógł niém rozrządzać. Gdy przeto zaproponował jéj, aby uciekli natychmiast i wzięli ślub w piérwszym kościele, który napotkają, nie tylko nie czyniła żadnéj trudności, ale oświadczyła, że gotowa była iść za nim na koniec świata. Kawaler nie wątpił, że doczekał się już przecie rozwiązania tego romansu.
Oboje zeszli natychmiast, przemykając się po cichu, jak dwa cienie przez korytarze i schody, i dostali się na podwórze. Roger pobiegł do stajni, osiodłał Krysztofa, który od niejakiego czasu, wypoczywał po trudach, i jak zawsze dobry i powolny, pozwolił robić z sobą wszystko bez oporu: potém otworzył bramę, jak mógł najciszéj, wsiadł na Krysztofa i przysunął się na nim do kamienia, z którego siadła z tyłu Konstancyja; poczém, zapewniwszy się, że młoda dziewczyna, mocno siedzi na koniu, ruszył galopem.
Pędzili tak przez dwie godziny; lecz ponieważ było to w lipcu, to jest w czasie najkrótszych nocy w roku, po upływie tych dwóch godzin, zaczęło dnieć. Roger pomiarkował przeto, że wypadało zwolnić biegu, gdyż młodzieniec podróżujący galopem z młodą dziewczyną, mogliby się wydawać podejrzanemi. Spostrzegł w téjże chwili nie daleko wioskę, w któréj poznał kaplicę Śgo Hipolita; zaczął przeto zmierzać ku téj stronie.
Jak powiedzieliśmy, Roger nie miał innych wyobrażeń o małżeństwie, jak te które zaczerpnął z ówczesnych romansów. A w tych romansach, wszystkie tego rodzaju śluby, zawiązywały się bez wiedzy rodziców, przed poczciwym jakim proboszczem wiejskim, który tłómacząc dosłownie zalecenie, jakie Pan uczynił naszym piérwszym rodzicom, aby rodzili i rozmnażali się, sądził że wypełnia przepisy, Biblii, błogosławiąc ile możności najwięcéj małżeństw. Roger udał się przeto pełen zaufania ku plebanii, i zapukawszy do drzwi: które otworzyła mu tłusta gospodyni lat trzydziestu pięciu do cztérdziestu mająca, oświadczył jéj, że pragnął pomowić z proboszczem.
Proboszcz przysposabiał się właśnie do prawienia mszy, co wydało się Rogerowi dobrą wróżbą. Wyłożył mu więc jak mógł najzwięźléj przedmiot jaki go sprowadził, i zapytał czy nie mógłby natychmiast dać im ślubu. Dobry ksiądz uśmiechnął się na ten pośpiech młodzieńca; lecz wytłómaczył mu, że wypadało dopełnić niektórych formalności, jak naprzykład wyspowiadać się, podać swoje imiona i nazwiska, przysiądz że narzeczeni nie byli z sobą w pokrewieństwie. i t. d.; że te formalności pociągały zawsze dwadzieścia cztéry lub trzydzieści sześć godzin zwłoki; że tym sposobem pomimo jego szczeréj chęci, obrzęd nie mógł mieć miejsca, jak nazajutrz lub za dwa dni; lecz tymczasem, oboje młodzi mogą pozostać w plebanii; Roger pod strażą proboszcza, Konstancyja pod opieką jego gospodyni. To opóźnienie nie w smak poszło Rogerowi, który nalegał ze wszystkich sił; lecz proboszcz był nieubłagany i gdy oświadczył, że żaden z jego kollegów nie będzie powolniejszy od niego, Roger wolał zostać w kaplicy Śgo Hipolita, aniżeli szukać innego kościoła, coby go naraziło może na jakie niebezpieczeństwo.
Proboszcz poszedł więc odprawiać mszą; a że zdawał się podzielać obawy, jakich doświadczał Roger, zalecił obojgu młodym, aby nie pokazywali się ani we drzwiach, ani w oknach; powróciwszy zaś przystąpił do zwykłych zapytań. Młodzieniec oświadczył, że się nazywa kawaler Roger Tankréd d’Anguilhem, młoda dziewczyna zaś, Agle-Konstancyja de Beuzerie: piérwszy mający siedemnaście lat i pięć miesięcy wieku, druga piętnaście lat bez tygodnia. Oboje przysięgli nadto, że nie byli sobie ani kumami, ani krewnemi, w jakimkolwiek bądź stopniu.
Wtedy proboszcz kazał im, podczas gdy sam miał wyjść za kilkoma interessami, przysposobić się do spowiedzi, która za jego powrotem zaraz się odbyła. Nie potrzebujemy mówić, że była to spowiedź dwojga dzieci czystych i niewinnych, którzy wyznając tę miłość dla której obje tyle dotąd szaleństw popełnili, nie mieli myśli nawet, któréj musieliby się rumienić.
Ta podwójna spowiedź zdawała się uspokajać zupełnie dobrego plebana, który dotąd nie był wolnym od niejakiéj obawy; potém pod pozorem, że obie młode dusze nie powinny były grzeszyć ani myślą, ani czynami dopóki nie otrzymają błogosławieńswa ślubnego, zamknął Rogera w gabinecie, gdzie znajdowała się jego kościelna biblijoteka, Konstancyją zaś w pokoju gospodyni.
Przy obiedzie jednak, oboje młodzi zobaczyli się. Roger zapytał wówczas proboszcza, czy mógł ich połączyć nazajutrz? na co szanowny ten człowiek odpowiedział, że nie widział żadnéj w tém trudności, jeżeli tylko do tego czasu nie zajdzie żadna przeszkoda. To zapewnienie zaspokoiło nieco Rogera, i sprawiło że po obiedzie oddalił się do biblijoteki bez wielkich trudności. Zastał tam łóżko, które podczas obiadu wniesiono do niego.
Czas wieczerzy nadszedł. Tak jak rano dwoje młodych znalazło się znowu razem. Roger jaśniał szczęściem; po owym cudzie zmartwychwstania, nie przypuszczał już, aby ich można było rozłączyć.Konstancyja była nieśmiała i rumieniła się często; lecz radość błyszczała w jéj oczach i szczęście odzywało się w każdém słowie wychodzącém z jéj ust.
Po kolacyi, proboszcz odmówił modlitwę za wszystkich, poczém każdy oddalił się do swojego pokoju.
Roger chciał czytać; lecz czy podobna czytać, kiedy myśl nasza odzywa się w głębi naszego własnego serca, daleko słodziéj, tkliwiéj i dźwięczniéj, aniżeli wszystkie myśli na świecie. A jednak czytał ten cud poezyi, który nazywają miłostkami Jakóba i Racheli; lecz znalazł, że Rachel ani się porównać mogła z Konstancyją, i przyznał sam przed sobą, że dla pozyskania Konstancyi, daleko trudniejszym próbom gotówby się poddać, aniżeli Jakób. Na tych rozmyślaniach czas mu szybko upływał; jedenasta godzina wybiła, i za każdém uroczystém uderzeniem zegaru, Roger drżał, pomyślawszy, że za ośm godzin będzie mężem Konstancyi.
Ta słodka myśl towarzyszyła mu do łóżka, i pieściła we śnie. Marzył, że dzień już zajaśniał, i że ktoś wszedł do pokoju uwiadomić go, że ksiądz czekał już tylko na niego. W téj chwili zdawało się istotnie Rogerowi, że ujrzał dzień przez zamknięte powieki, i że kilka głosów rozmawiało przy nim. To wrażenie było tak prawdziwe, że Roger obudził się i otworzywszy oczy, ujrzał przed sobą ojca.
Na ten widok, twarz Rogera przybrała taki wyraz rozpaczy, że chociaż przygotowany surowo wyłajać niepoprawionego zbiega, baron nie miał do tego odwagi, i dostrzegał już cierpień człowieka w tém biédném młodzieńczém sercu, wyciągnął doń tylko rękę, i wymówił jedne słowo: Odwaga!
Być może, że Roger byłby powstał przeciwko wymówkom; lecz widząc to pobłażanie, rzucił się tylko w objęcia barona zapytując, czy go chcą znowu rozłączyć z Konstancyją. Baron spojrzał badawczo na niego, a widząc, że niespokojność maluje się we wszystkich jego rysach:
— Słuchaj, — rzekł doń, — moje piérwsze słowo było: Odwaga! drugie będzie Nadzieja!
— O! mój ojcze, mój ojcze, — zawołał Roger, — oszukano mię już raz tak okrutnie, że nie mogę miéć żadnéj nadziei.
— Lecz gdyśmy cię oszukali, Rogerze, — rzekł baron, — byliśmy ubodzy, gdy tymczasem teraz...
— A teraz, mój ojcze, byliżbyśmy bogaci!
— Być może, — rzekł baron.
— Być może, — zawołał Roger, — być może! Co mówisz mój ojcze? jakim sposobem nasz majątek mógłby się zmienić przez jeden dzień?
— Nasz krewny wicehrabia de Bouzenois umarł; wczoraj wieczór, otrzymaliśmy tę wiadomość.
— Umarł, mianując nas swojemi spadkobiercami! — zawołał Roger.
— Gdyby tak było, powiedziałbym, że jesteśmy istotnie bogaci, ale mówię być może. Wice-hrabia umarł bez testamentu.
— Bez testamentu, mój ojcze?
— Tak, bez testamentu, kawalerze.
Baron z takim przyciskiem wymówił te dwa wyrazy, że kawaler pojął, iż owa okoliczność miała bardzo wielkie znaczenie.
— Cóż więc ztąd? — zapytał bojaźliwie młodzieniec, nie pojmujący jeszcze, jakim sposobem śmierć pana de Bouzenois przybliżała go do Konstancyi.
— Cóż ztąd, mój panie! — rzekł baron, — oto spadek jest otwarty; zapiera nam go tylko syn wice-hrabinéj z piérwszego łoża, utrzymujący, że jego matka pod tym warunkiem zapisała panu de Bouzenois swój majątek, aby po tegoż śmierci przeszedł na jéj syna.
A więc, akta i dowody są w sądzie, i proces ma być rozpoczęty; pan Coquenard, nasz prokurator pisze mi, że proces ten może być z pewnością wygrany, byle tylko dopilnować się, a jeżeli wygramy ten proces...
— Jeżeli wygramy ten proces, mój ojcze...
— Będziem mieli nie więcéj tylko siedemdziesiąt pięć tysięcy liwrów dochodu; a wtedy nie my, lecz pan de Beuzerie będzie nam się zalecał; myto wówczas zrobimy ofiarę, łącząc się z nim.
— O! mój ojcze, mój ojcze, jakąż nadzieje wlewasz mi w serce! zawołał Roger. — Jakto! więc myślisz... spodziewam się...
— Wiém dobrze co myślę; — poczciwy proboszcz, któremu się zwierzyłeś, wyprawił jednocześnie posłańców do Beuzerie i do Anguilhem; tak, że spotkałem wice-hrabiego o trzy mile ztąd, śpieszącego po córkę; był rozjątrzony, lecz na piérwszą wzmiankę o liście pana Coquenard, ułagodził się znacznie, i nawet dał do zrozumienia, że po zgorszeniu, jakie nieochybnie wywoła w całéj okolicy twoja ucieczka z jego córką, związek jéj z hrabią de Croisey, można było naprzód uważać, jako zerwany.
— O! mój ojcze, mój ojcze, co mówisz!
— Pojmujesz, — rzekł baron, — że to było odwołanie się do mojéj prawości.
— I cóżeś odpowiedział, mój ojcze?
— Odpowiedziałem, że pomiędzy nami szlachtą, tytuł był tylko tytułem, i że wiedziano w całéj okolicy, że chociaż Anguilhem’owie byli tylko baronami, sięgali piérwszych krucyjat, gdy tymczasem na początku rządów naszego wielkiego króla, dziad hrabiego de Croisey chcąc się dostać na masztalerza przy stajniach Jego Królewskiéj Mości, zaledwie z wielką trudnością zdołał zebrać potrzebne dowody. Co miało znaczyć, że gdyby baronowa d’Anguilhem przedstawioną była u dworu, miałaby niewątpliwie piérwszeństwo przed margrabiną de Croisey.
— I cóż na to odpowiedział?
— Podał mi rękę i rzekł: „Dobrze baronie, pomówimy jeszcze o tém.”
— O! mój ojcze, — zawołał Roger, — ileż mi szczęścia zwiastujesz! A Konstancyja, gdzie jest Konstancyja?
— Konstancyja jest przy swoim ojcu, z którym ma powrócić do Beuzerie, tak, jak my powrócimy do Anguilhem. Jutro pojadę do wice-hrabiego z przeprosinami, i wtenczas pomówimy o wszystkiém.
— O! mój ojcze, — rzekł Roger, — nie zapomniéj powiedziéć jak uwielbiam Konstancyją, wspomniéj, że nie mógłbym żyć bez niéj, żebym umarł gdyby nas nie połączono, że...
— Powiém, że wedle wszelkiego podobieństwa do prawdy, będziesz miał kiedyś siedemdziesiąt pięć tysięcy liwrów dochodu, i wierzaj mi, że ta wymowa będzie daleko skuteczniejszą.
— Powiédz co chcesz, mj ojcze, lecz uzyskaj pozwolenie wice-hrabiego.
— Pozostaw to już mnie; wiém daleko lepiéj jak się wziąć do tego.
— A... a... — wybąknął Roger.
— A co? — zapytał baron.
— A Konstancyja?
— No i cóż, Konstancyja?
— Czy jéj wcale nie zobaczę?
— To, mój panie, jest zupełném niepodobieństwem; nie możesz teraz widziéć się z panną de Beuzerie, jak tylko w rodzicielskim domu i za zezwoleniem wicehrabiostwa.
— I, sądzisz mój ojcze, — zapytał Roger bojaźliwie, — że na to zezwolenie długo jeszcze czekać trzeba.
— Zapewnie trzy lub cztéry dni.
— Trzy lub cztéry dni! — rzekł Roger, — niestety, tak długo!
— A gdy byłeś w przekonaniu, że jéj już wcale nie zobaczysz, zdaje mi się, że to było daleko dłużéj.
— To téż, — rzekł Roger, — chciałem zostać Jezuitą.
— Tak, tak, mój panie, — rzekł baron, — jesteś człowiek pełen pomysłów, wiém o tém; dla tego téż postanowiliśmy korzystać z tego.
— A to jak, mój ojcze?
— Dowiesz się w Anguilhem.
Nie mogąc wydobyć wyjaśnienia tych ciemnych dla siebie słów, kawaler za przykładem ojca wsiadł na konia, i ruszył i obaj ku domowi.
Rozumie się, że baron sam tylko pożegnał dobrego proboszcza, i że Roger nie dopominał się o zaszczyt dopełnienia z swojéj strony téj powinności.