Tajemnica Tytana/Część druga/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica Tytana |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1885 |
Druk | A. Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Secret du Titan |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W połowie drogi, prawie między gankiem głównego mieszkania a skrzydłem pawilonu, Andrzej spotkał się z inkasentem.
— Dzień dobry panie Stefanie — rzekł witając go.
— Kłaniam się panu de Villers — odpowiedział urzędnik.
— Wszak sześćdziesiąt trzy tysiące się należy, czy tak?...
— Tak jest mój zacny panie... oto zawiadomienie.
— Idę przygotować panu pieniądze.
Andrzej pospieszył do biura, a inkasent banku, który od dziesięciu lat przychodził regularnie dwa razy na miesiąc, i który przez to stał się w pewnym stopniu poufałym w domu, postąpił ku pannie Verdier:
— Składam mój szacunek pannie — rzekł kłaniając się — jak zdrowie pana Verdier?...
— Mój ojciec ma się dobrze... dziękuję panu, panie Stefanie.
— Zawsze w podróżach?... zawsze gdzieś daleko?...
— Cóż robić.. panie Stefanie... bezustannie zajęty swojemi interesami!... Niezmordowany to pracownik...
— Tak... tak... powiększa swój majątek dzień i noc... jednakże nie potrzebowałby tego!.. Jest i tak już dosyć bogaty pan Verdier!.. Ach! jego majątek dobrze znają wszyscy!... nie ma niebezpieczeństwa aby odmówiono przyjęcia papieru, który nosi jego podpis!... A podczas jego nieobecności, pani prowadzi dom?... Nie traci on nic na tem!.. i owszem!...
— Ach! — odpowiedziała Lucyna uśmiechając się — to co ja robię nie na wiele się przyda... cała zasługa należy się panu do Villers naszemu kassyerowi.
— Pan do Villers... zacny młody człowiek... nie zdziwiłoby mnie to wcale żebym go kiedy zobaczył naczelnikiem jakiego poważnego domu handlowego...
Pani Blanchet zaczęła kaszlać, jakby to co usłyszała dławiło ją.
Inkasent kończył:
— A ojciec pani, kiedy wraca?
— Czekam go dziś właśnie.
Rozmowa ta została przerwaną przez straszny krzyk, który się rozległ wewnątrz pawilonu.
Lucyna bardzo zbladła i wyjąkała:
— Mój Boże co się stało?
Pani Blanchet i inkasent banku, podnieśli głowy z wyrażeniem żywego podziwienia i ciekawości...
Maugiron stał obojętny na pozór, ale powieki jego poruszały się gwałtownie na spuszczonych oczach, zdradzając tym sposobem wewnętrzny niepokój, nad którym nie był w stanie zupełnie zapanować, pomimo zwykłej nad sobą siły i władzy.
Piotr podmajstrzy, opuściwszy robotników, których w pewnem oddaleniu doglądał, pobiegł do pawilonu.
W tej chwili, Andrzej de Villers wyszedł na dwór blady, z twarzą zmieniona, łamiąc ręce, i krzyknął głosem ochrypłym, zdławionym, zaledwie zrozumiałym:
— Okradzeni!... jesteśmy okradzeni!...
Jakoby za pomocą iskry elektrycznej, wieść ta straszna przebiegła z jednego na drugi koniec zakładu, i wszyscy robotnicy, opuszczając również swoją robotę, potworzyli grupy dla zamienienia zdań swoich o tem dziwnem zdarzeniu, o którem się dowiedzieli tak niespodziewanie.
Lucyna się podniosła z miejsca, i postąpiła naprzód chwiejnym krokiem.
— Mój Boże! — wyjąkała z wyrazem bolesnej trwogi — mój Boże, co powie ojciec?... Ach! jesteśmy zgubieni!...
Andrzej, jak piorunem rażony, padł na kamienną ławkę, jaka się znajdowała przed pawilonem. Usta jego powtarzały machinalnie:
— Ukradzeni!... jesteśmy okradzeni!...
— Uspokój się pani, błagam! — zawołał żywo Maugiron do Lucyny — jest to straszne nieszczęście bez wątpienia... ale może da się ono naprawić...
— Ach! panie — odpowiedziała młoda panienka w uniesieniu spowodowanem gwałtownością wzruszenia, wypowiadając bezwiednie całą myśl swoją. — Jestem spokojna... jestem silna... ale ja myślę o ojcu... i boję się...
Pobiegła prędko w stronę biura, a za nią poszli, Maugiron, pani Blanchet i inkasent banku.
Podmajstrzy mruczał przez zęby:
— Jakiem to ja miał racyę wczoraj wieczór! Węszyłem jakieś nieszczęście... nie myliłem się!... To dla tego Pluton zdechł!... nędznicy otruli go!... Ale kiedy przyszli?... gubię się w domysłach!... całą noc stróżowałem!... Musieli chyba skorzystać z tej chwili, kiedy chciałem się schronić przed deszczem, jakbym był z masła albo z cukru!... Ach do pioruna, nie daruję sobie tego nigdy!...
Andrzej, ciągle siedząc na kamiennej ławce, podobny był do trupa, tak jego bladość była zielonawą, tak bardzo był złamany i zgnębiony.
— Na Boga pana zaklinam panie Andrzeju, uspokój się pan!... — zawołała Lucyna stanowczo — to nie czas upadać na duchu; trzeba działać! Kiedy, pan przypuszczasz, ta kradzież spełnioną została?... podejrzewasz pan kogo?...
— Młody człowiek podniósł się, jakby pod wpływem prądu galwanicznego.
— Mój Boże — powiedział — co ja mogę pani powiedzieć?... nie domyślam się nic... nie podejrzewam nikogo. Otwierając kassę przed chwilą, spostrzegłem z rozpaczą, że zbrodnia została spełnioną, i że siedemdziesiąt tysięcy franków, które zawierała, zniknęły... Nie wiem nic więcej, nic, tylko to, że jestem nędznikiem, ponieważ pozwoliłem ukraść pieniądze, które mi były powierzone!... pieniądze, za które odpowiedzialność na mnie ciążyła!
— Mówisz pan żeś spostrzegł kradzież otwierając kassę? — powtórzyła Lucyna — ale jakże to się stało, żeś pan tego nie spostrzegł wcześniej? z samego rana?...
— Żaden nadzwyczajny znak nie zdradzał tego!...
— Kassa więc nie była wyłamana?
— Nie pani, żadne włamanie nie miało miejsca; zamek jest nienaruszony.
— A drzwi pawilonu?...
— Nienaruszone jak drzwi kassy ogniotrwałej.
— A zatem złodzieje posługiwali się podrobionemi kluczami?...
— To niezawodne...
— Jakim sposobem mogli je dostać?...
— Nie wiem, i gubię się w domysłach... napróżnobym szukał, mój umysł błąka się... zdaje mi się, że oszaleję.
— Czyż to możliwe, to co pan opowiada! — powiedziała prawie głośno pani Blanchet. — Czyż do prawdy podobne, chociaż jest to dowód bujnej wyobraźni, która zaszczyt przynosi twórczości umysłu pana kasyera!
Andrzej de Villers utkwił wzrok przerażony w twarzy tłustej kobiety.
— Ach! pani — jąkał — boję się zrozumieć panią!... Coś się ośmieliła powiedzieć, wielki Boże?... co się ośmielasz podejrzewać?...
— Nic nie podejrzewam!... o, nic zupełnie panie kassyerze — odpowiedziała pani Blanchet, z miną i uśmiechem najironiczniejszym.
— Ja tylko pozwalam sobie zrobić uwagę że pan musi mieć sen bardzo twardy, i ucho trochę tępe, aby nie słyszeć nic, wcale nic, ani wejścia panów złodziei, ani ich gospodarowania nocną porą w biurze, otwarcia kassy ogniotrwałej, wyjścia ich spokojnego, gdy unosząc z sobą sumę powierzoną pańskiej pieczy, zamykali za sobą starannie wszystkie drzwi!...
Andrzej złożył obydwie ręce, i wykrzyknął z rozpaczą:
— Ach!... mój Boże!... więc mnie podejrzewają!...
— Nie panie de Villers — odpowiedziała stanowczo Lucyna — nikt pana nie obwinia, nikt tu nie myśli robić panu niezasłużonego zarzutu... Dziwię się tylko i to bardzo słusznie, żeś pan wcale nie słyszał w nocy, tego hałasu jaki musiał przy tej kradzieży powstać i to niedaleko od pana!...
— A może — rzekła znów pani Blanchet, nie mówiąc już ale sycząc jak żmija, kiedy ma ugryść — może pan kassyer tej nocy nie był w swoim pokoju... i to mi się wydaje najprawdopodobniejsze...
Lucyna patrzyła się na Andrzeja z niepokojem, prawie ze strachem.
Podmajstrzy zrobił ruch gwałtowny, którym nakazywał młodemu człowiekowi milczenie. Ale już pan de Villers, przez swoją niezwyciężoną szczerość i prawdomówność wykrzyknął:
Niestety, tak jest, byłem nieobecny tej nocy, to prawda!... i będę to sobie wieki całe wyrzucał, wieki całe będę bolał nad tem, ponieważ moja nieobecność ośmieliła złodziei, i uczyniła możliwem spełnienie ich niecnych zamiarów!...
Lucyna podniosła rękę do serca: duże koło sinawe podkrążyło jej oczy, odbijając od matowej bladości twarzy, która przybrała wyraz rozdzierającej boleści. Zdawało się, jakby ją spotkał drugi cios straszniejszy jeszcze od pierwszego.
Wrażenie jakie wywarło to wyznanie na młodej panience, nie uszło uwagi podmajstrzego, który chciał naprawić złe, a przynajmniej je zmniejszyć.
— Jesteś zbyt wspaniałomyślnym panie Andrzeju! — zawołał żywo. — Bierzesz pan na siebie cały ciężar, nie chcąc ściągać nagany na biednego starego robotnika, jakim ja jestem... ale ja tego nie zniosę!... Pan Andrzej nie ma sobie nic do wyrzucenia w tom wszystkiem, panno Lucyno!... zupełnie nic, słyszy pani!... ja jestem winien...
Wszystkie spojrzenia, a nawet i oczy samego kassyera, zatrzymały się na podmajstrzym z wyrazem chciwej ciekawości i głębokiego podziwienia. Piotr mówił dalej:
— Ja wiedziałem, że pan Andrzej miał spędzić noc po za domem, nie dla zabawy, jak to robią młodzi ludzie, bo on nigdy nie myśli o przyjemnościach, ja za to ręczę, ale dla ważnego interesu... interesu od którego jego przyszłość zawisła i od którego nikt nie byłby śmiał go odwodzić!... On mnie o tem uprzedził... prosił mnie abym czuwał za niego, abym nie stracił z oka ani na minutę drzwi pawilonu; liczył na moje słowo, myślał, że może na mnie liczyć, a ja niegodziwy zawiodłem go!... Niedługo mnie tu nie było, to prawda, ale dosyć jednakże aby dać łotrom czas na spełnienie przestępstwa!.. Oto cała prawda, panno Lucyno... której pan de Villers nie powiedział, i pani widzi teraz dobrze, że tylko ja jeden jestem winny...
Mówiąc to, stary robotnik pochylił się nad Andrzejem i szepnął mu do ucha:
— Nie przecz mi pan!... widzisz że to ją uspokaja!...
Lucyna, rzeczywiście, podobną, była do kwiatu zwiędłego od strasznego upału, a który kilka kropli wody orzeźwiło.
Andrzej nie miał odwagi zaprzeczyć wzniosłemu kłamstwu Piotra; ujął rękę zacnego człowieka i uścisnął ją w milczeniu.
Pani Blanchet przygryzła wargi i mruczała na wpół głośno z przekąsem.
— No! jeśli pan Piotr, podmajstrzy tego zakładu odpowiada za pana kassyera, to nie ma o czem mówić! Pan kassyer jest tak jasny jak światło słoneczne... tak czysty jak woda strumyka!... Zatem dajmy wszystkiemu pokój, bo wszystko już w porządku!... Niestety, nie zwraca to pieniędzy ukradzionych, a to cośmy się dowiedzieli dobrze jest wiedzieć!...
Potem dodała, ale już w duchu, dla siebie samej:
— Zobaczemy co pan Verdier powie na to wszystko, jak przyjedzie za chwilę, i czy będzie bardzo kontent z kassyera, co lata po nocy, po nieprzyzwoitych miejscach, w wigilię wypłaty, i kiedy kassa jest pełną pieniędzy!...
Była chwila milczenia. Lucyna je przerwała.
— Nieszczęście jakie nas spotkało — rzekła — jest bezwątpienia bardzo wielkie, ale żale nie naprawią nic... Na teraz trzeba jaknajprędzej radzić... Przedewszystkiem firma Verdier nie może na tem cierpieć ani na chwilę. — Panie Stefanie, czy pan dużo ma jeszcze kursów do zrobienia?
— Ani jednego więcej, pani — odpowiedział inkasent — tu właśnie miałem skończyć już na dziś moją bieganinę...
— W tej chwili poślę po powóz — odpowiedziała młoda panienka — czy będziesz pan łaskaw towarzyszyć mi do bankiera mojego ojca?... mieszka na ulicy Notre-Dame des Victoires dwa kroki od banku... będziesz pan wynagrodzony natychmiast...
— Zrobię wszystko czem pani tylko dopomódz będę w stanie...
— Nie wątpiłam, panie Stefanie, i dziękuję panu... Jedźmy... A panu, panie de Villers... radzę, bądź mężczyzną i miej odwagę, jesteś pan blady jak trup... Gdyby mój ojciec ujrzał pana w tej chwili, nie potrzebowałby długo się namyślać aby odgadnąć, że stała się jakaś katastrofa!... Piotrze — dodała zwracając się do podmajstrzego — czy wiadomość o kradzieży już się rozeszła po zakładzie?...
— Musiała się rozejść, panno Lucyno — odpowiedział podmajstrzy — spojrzyj pani tylko na wszystkich robotników... trzymają się zdaleka przez uszanowanie, a patrzą się ciekawie, co świadczy iż wiedzą o wypadku...
— Kiedy tak, to proś odemnie tych poczciwych ludzi, aby zachowali milczenie w tym względzie, jeżeli mój ojciec przyjedzie podczas mojej nieobecności... to będzie dla niego cios bardzo wielki, ale może wyda mu się mniej strasznym, gdy mu go ja zadam!...
— Nikt nie piśnie słówka, panno Lucyno, za to ja ręczę i może pani na to liczyć...
Młoda panienka zwróciła się do wdowy po poruczniku straży ogniowej, i rzekła do niej:
— A pani zalecam również milczenie, moja dobra pani Blanchet...
Tłusta kobieta skrzywiła usta niby do uśmiechu, ukłoniła się etykietalnie i dała dwuznaczną odpowiedź, którą Lucyna w myśl swoich życzeń zrozumiała:
— Zdaje mi się, że znam moje obowiązki, panno Verdier, i dla własnego honoru i własnej sławy, staram się zawsze spełniać je z gorliwością i godnością!...
Od chwili odkrycia kradzieży, Maugiron — jak nasi czytelnicy sami zauważyć mogli, zachowywał się jaknajobojętnięj i prawie zupełnie nie mięszał się do rozmowy.
— Nikt w świecie, pani — rzekł w tej chwili — nie bierze żywiej niż ja, nie współczuje w opłakanem nieszczęściu, które spotkało dom ten, a którego pani jesteś ofiarą... ale ostatecznie, ponieważ mogę mówić o tem z zimną krwią, łatwiej niż wszyscy ci co mnie otaczają, proszę pani o pozwolenie udzielenia jej rady...
— Pewno rada będzie dobra! — wykrzyknęła pani Blanchet — będzie wyborna!... doskonała!... słuchamy pana, panie Maugiron!... słuchamy pana z otwartemi usty!...
— Mów pan, proszę pana — odrzekła Lucyna — jestem gotową jaknajchętniej skorzystać z tego co nam pan doradzi...
— A więc, pani — odpowiedział młody człowiek — trzeba koniecznie i to jaknajprędzej dać znać komisarzowi policyi o kradzieży tej nocy dokonanej, tak aby policya rozpoczęła poszukiwania mogące doprowadzić do dobrego rezultatu...
— Pan ma racyę, panie!... zupełną racyę!...
— Byłoby prócz tego bardzo na miejscu, zdaje mi się, obejść bez zwłoki zakład, zbadać wszystko, i wynaleść najmniejsze wskazówki, zdolne naprowadzić sprawiedliwość na ślad złoczyńców...
— Tak... tak — zawołała Lucyna — trzeba!... Jakto może być, żeśmy o tem nie pomyśleli!... Panie de Villers, idź pan zaraz na poszukiwania, proszę pana. Piotr panu z swojej strony pomoże...
— A ja ofiaruję jaknajchętniej moją pomoc — dodał Maugiron.
— Przyjmuję tę propozycyę, panie... Przyjmuję z wdzięcznością...
Powóz zajechał.
Lucyna włożyła kapelusz na głowę, zarzuciła szal na ramiona, i opuściła zakład razem z inkasentem banku.