Tajemnice Londynu/Tom I/Część pierwsza/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Londynu |
Wydawca | S. H. Merzbach |
Data wyd. | 1847 |
Druk | S. H. Merzbach |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Seweryn Porajski |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Londres |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Na adresie, który ślepy Tyrrel dał poprzedniego wieczoru pięknéj szynkarce Zuzannie, nad brzegiem Tamizy, napisano było: Wimpole-Street Ner 9[1] O południu Zuzanna pomna na dane słowo, przebyła otwartą kratę, weszła po granitowych schodach na ganek i podniosła młotek u drzwi domu Ner 9 przy Wimpole-Street.
Dom ten miał bardzo piękną powierzchowność. Zuzanna niepotrzebowała powtarzać kołatania; drzwi otworzyły się w chwili, gdy żelazny młot znowu opadał. Przyjął ją służący w świetnéj liberyi nie mówiąc ani słowa, poprowadził do piérwszego na dole pokoju, gdzie siedziała oczekująca niby na kogoś służąca, którą śmiało można było wziąźć za jaką lady.
Skoro Zuzanna weszła, służąca wstała i skłoniła się na sposob francuski, tak grzecznie, przeciągle i doskonale, jak najpierwsza suberetka teatralna.
— Oznajmię księżniczkę księżnie pani, rzekła po francuzku. Niech księżniczka raczy łaskawie wejść do salonu... a może jeśli się jéj podoba do swego pokoju... Księżna pani jest u siebie.
— Wiém, odpowiedziała Zuzanna.
I weszła do pysznego salonu, umeblowanego zbytkownie, w stylu po drugiéj stronie ciaśniny nazwanym rococo. Rzuciła się na krzesło. Służąca wyszła w śród mnóstwa ukłonów.
Piękna dziewczyna z szynkowni bez najmniejszego zadziwienia przyjęła tytuł księżniczki i oznaki szacunku, równie jak zrzuciła wczorajsze suknie i przywdziała strój elegancki.
W dzień, równie jak i przy świetle lamp Zuzanna była cudnie piękną, ale mimo dumnéj spokojności jéj rysów można w nich było teraz dostrzedz utrudzenie i zgadnąć, że sama tylko długa i okropna troska odważnie pokonywana, zdołała pokryć chmurą obojętności wrodzony ogień dużych jéj czarnych oczu.
W dzień, fizyonomia i postać tego dziwnego stworzenia mniej okazywały siły, mniéj męzkiéj śmiałości. Wczorajszy wyraz pogardy zmienił się w cierpienie tém bardziéj podwyższające jéj wdzięki: zbyteczna siła dziwi i odstręcza; mężczyzna widzący ją w tym stanie doznałby był jakiegoś samolubnego szczęścia poznając, że obok pysznéj doskonałości, ta kobiéta upada pod słabością płci swojéj.
Wsparła łokieć na rzniętéj poręczy krzesła, a głowa jéj spoczęła na dłoni. Ani spojrzała na przepyszny salon, do którego weszła wprost z szynkowni. Otwarte jéj oko padało ciężkie i roztargnione na przeciwległą ścianę, któréj jednak nie widziała.
Zlekka obróciły się na zawiasach drzwi od salonu, a zakrywająca je draperya zsunęła się po złoconym drucie. Na progu pokazała się twarz staréj kobiéty, niknąca prawie w śród mnóstwa wstążek i koronek. W środku téj twarzy, której orle i mocno odznaczające się rysy walczyły jeszcze przeciw niepowetowanemu działaniu czasu, błyszczało pod powiekami poruszanémi nerwowém drżeniem, dwoje oczu czarnych, nad miarę ruchomych, przenikliwych i ciekawych.
Wiele było chytrości w tych oczach, a więcéj jeszcze w ogóle towarzyszących im rysów; lecz oczy te miały także pewien powab jakby na zawołanie, i pewną wesołość nie bez powagi.
Właścicielką tych oczu i reszty należącego do nich ciała, była mała, zgarbiona, chuda kobiéta, odziana szeroką jedwabną peleryną.
Stanęła na progu i wpoiła wzrok w młodą dziewicę. Wpatrywała się długo, jak doświadczona znawczyni.
Skończywszy ten przegląd, uśmiechnęła się na znak zupełnego zadowolenia.
— Wybornie! szepnęła: doskonale!... Widać, że ślepy gdzieś z pod ziemi wydobył tę piękną dziewczynę!
Zakaszlała i zamknęła drzwi. Zuzanna powoli się obróciła.
— Kochane moje dziecię, jestem owdowiałą księżną de Gèvres; a ty jesteś wdową po moim nieszczęśliwym siostrzeńcu, zmarłym w kwiecie wieku, którego nigdy żałować nieprzestanę, po Filipie de Longueville... Uściskaj mię kochana moja siostrzenico!
Stara Francuzka pochyliła się i pocałowała w czoło Zuzannę, zezwalającą na wszystko.
— Księżniczko, rzekła znowu, spodziewam się, że nie zapomnisz nazwiska twego małżonka, którego od pół roku opłakujesz? Filipp de Longueville, moja śliczna, Filipp... de... Longueville... Czyś zrozumiała?
Zuzanna niedbale podniosła duże, czarne, obojętne oczy na nową swą ciotkę.
— Filipp de Longueville! powtórzyła. Czy to, czy inne nazwisko wszystko mi jedno.
— O Zuzanno!... nazywasz się Zuzanna; o moje dziecię!... czyż taki masz szacunek dla nazwiska potomków rodu Dunois!... Płynie w nas krew królewska, moja śliczna, a sto poetów opiewało mniéj więcéj chwałę naszego dostojnego przodka!
Stara Francuzka przedeklamowała ten ustęp z patetycznością pół poważną, pół komiczną.
— Księżniczko, mówiła daléj przysunąwszy fotel, w który wpakowała małą swoję osobę, jesteś moją siostrzenicą, a ja twą ciotką, powinnyśmy zatém bardzo się kochać... Prawo natury wymaga tego koniecznie... Od sześćdziesięciu lat życia mojego na téj ziemi niewidziałam w istocie piękniejszéj nad ciebie kobiéty!... Lecz już ci zapewne o tém mówiono?... Ale, ale oto twój herb, kochana siostrzenico: ta pieczątka odtąd będzie twoją.
I włożyła na palec Zuzanny duży pierścień bogato brylantami wysadzany, na którego środkowym kamieniu wyryta była herbowa tarcza Francyi, a na niéj znak domu Orleańskiego i znak pochodzenia z nieprawego łoża.
Mówmy teraz o interessach, rzekła znowu; chciéj przeczytać ten list do ciebie adressowany.
Zuzanna wzięła list, otworzyła, i wyczytała w nim co następuje:
„Opuściwszy człowieka, który ci wczoraj ocalił życie, udałaś się na Goodman’s Fields do cyrkułu żydowskiego, tam krążyłaś długo około ruin zburzonego domu“...
— Był to dom mojego ojca, przerwała Zuzanna.
„Wróciłaś potem u\na Leadeuthal-Street; na rogu Cornhill wzięłaś fiakra w pobliżu banku i kazałaś się zawieść do Warren’s-hotel na Regent’s-Street, gdzie przenocowałaś. Dziś rano wyszłaś skoro świtać poczęło, kupiłaś ten ubiór, który będziesz musiała przemienić na inny przyzwoitszy, potém dwie godziny czekałaś na rogu Clifford-Street na osobę, która nie przyszła.“
— Która nie przyszła! smutno powtarzała Zuzanna.
„A jednak mocno ją widzieć pragnęłaś! utrzymywał daléj list, zdający się odpowiadać Zuzannie. Opuściłaś Clifford-Street, potém wróciłaś znowu, potém jeszcze odeszłaś i znowu wróciłaś... Przed okiem, które dotąd na wszystkie twoje patrzy czyny, nie masz nic ukrytego.
„Czekaj. — Kiedy otrzymasz rozkaz, bądź gotowa; gdy go wykonasz, milcz!“ Żadnego podpisu.
Zuzanna rzuciła list i spojrzała w oczy staréj kobiécie.
— Szpiegowano mnie, rzekła, i na co?... Ci ludzie mienią się być potężnymi; cóż mię to obchodzi?... Grożą mi... jakież to głupstwo, grozić kobiécie, którą spotkano na drodze śmierci!
Przenikliwe oczy owdowiałéj księżny de Gèvres, nie mogły znieść spojrzenia Zuzanny, jak macki ślimaka co się chowają gdy niespodzianie dotkną innego ciała. Na chwilę uczuła, że jest pokonaną i milczała długo, chociaż już silny i poważny głos Zuzanny dawno przebrzmiał w jéj uchu.
— O Boże! racz mi przebaczyć, rzekła tonem uległym, zupełnie wolnym od żartobliwych odcieni, które się przebijały w piérwszych jéj wyrazach. — Za nadto się unosisz, moje dziecko. — Może cię śledzono... prawie temu wierzę, ale czyniono to przez prostą obawę. Nazwano się potężnym: tak jest, moja córko, potężnym w stopniu jakiego domyślać się nawet nie możesz... Co do gróźb, ej fe! biorę na siebie przekonanie cię, że jesteś w błędzie.... Żadnych tu nie ma gróźb!... posłużysz do spełnienia jednego... wielu może projektów... czyż ja wiem? Ale w zamian za to, otoczona będziesz zbytkiem, rozkoszami, kosztować będziesz wszelkiego rodzaju szczęścia...
— Szczęścia?... rzekła piękna dziewica, któréj oko od razu pozbyło się obojętnéj osłupiałości, on mnie nie kocha!
— Któżby cię nie miał kochać moje dziecię?
— On mię nie zna!
— Tém lepiéj!... Wiészże, ile ci od wczoraj przybyło nowych powabów?... Wczoraj byłaś tylko piękną; dziś jesteś bogatą, jesteś księżniczką. Posłuchaj mię i wierz Zuzanno... Odtąd na każde twe zawołanie będziesz miała środki, których siła jest prawie nadnaturalna... O ile służyć będziesz téj tajemniczéj potędze, o któréj ci dopiéro wspomniałam, o tyle nawzajem i ona służyć tobie będzie... Od dnia dzisiejszego stajesz się jednym z tysiąca składających ją atomów, powiększysz jej nieodpartą władzę,... ta władza twoją będzie... Co zażądasz zostanie spełnioném, co ci się zda szaloném marzeniem będzie rzeczywistością..
Zuzanna nieco się podniosła. Piękna jéj twarz traciła stopniowo wyraz martwéj nieczułości. Oko błyskało przerwami z pod śmiało wyciągniętego łuku czarnych brwi. — Pierś jéj wzdymała się, serce mocniéj uderzyło, jakiś rodzaj magnetycznego płynu zdawał się obudzać życie w każdéj żyle.
Nie była to już piękność ziemska, ale niebiańska.
Francuzka oślepiona tą nagłą jéj świetnością, zamilkła i wpatrywała się w nią.
— Co zażądam spełni się? z przyciskiem powtórzyła Zuzanna; co mi się zda marzeniem będzie rzeczywistością?
Wzniosła oczy w niebo, i dwie łzy zwolna spłynęły wzdłuż jéj policzków.
— O! mojém życzeniem, rzekła z niewymowną namiętnością załamując ręce, mojém marzeniem, jest jego miłość!... Mająż oni tyle potęgi, że mi dadzą jego miłość?
Francuzka zaczęła się śmiać i przycisnęła do siebie obie ręce Zuzanny.
— Oni wszystko mogą, odpowiedziała nadając przytłumionemu głosowi swojemu jakąś tajemniczą pompatyczność, wszak dosyć płakałaś?
I jak długo płakałam! zawołała Zuzanna.
— Zapomnisz tych łez... ale powiedz mi... człowiek, którego kochasz, jestże bogaty i możny?
— Mniemam owszem, że jest ubogi... często przychodził pożyczać pieniędzy u mego ojca, wtedy kiedy było jeszcze złoto w domu dziś zburzonym na Goodman’s-Field.
— Jego imię?
— Brian de Lancester, odpowiedziała młoda dziewica z poruszeniem pełném dumy.
— Brian de Lancester! powtórzyła Francuzka nie mogąc powściągnąć na sobie pogardliwego grymasu, — ubogi brat bogatego hrabi de White-Manor!... Dobry Boże! moja córko...
czyż dla pana de Lancester, tego biédnego chłopca, warto było tyle płakać!...
Zuzanna szybko cofnęła swe ręce, i srogieém spojrzeniom przerwała mowę owdowiałéj księżnie de Gèvres.
— Kocham go, rzekła, podnosząc głowę z właściwą sobie majestatyczną miną; i dumna jestem tą miłością;
— Masz słuszność, moja piękna, odrzekła bojaźliwie stara, jestem Francuzka i lubię śmiać się; nie trzeba się na mnie nigdy gniewać... A potém, wielce szanowany pan Brian de Lancester odziedziczy może kiedyś White-Manor i parostwo... Jego to więc szukałaś na rogu Cliffort-Street?
— Zuzanna dała głową znak potwierdzający.
— Biédne, kochane dziécię! zawołała księżna, ale gdyby przechodził koło ciebie, nie byłby cię postrzegł; gdyby postrzegł, nie był na cię uważał; a gdyby uważał, byłabyś zgubioną!... Nieotwiéraj z takiém zadziwieniem twych pięknych oczu, moja córko... powtarzani, byłabyś zgubioną... Dobry Boże! czy mniemasz, że Brian de Lancester byłby tyle oryginalny i głupi!... przebacz że się tak wyrażam — żeby się na los szczęścia zakochał w panience spotkanej na rogu ulicy.
— Prawda, rzekła Zuzanna bledniejąc.
— Nie w taki sposób powinnaś go spotkać księżniczko, lecz na jakim okazałym balu w West-End... w Almack... w Parku, po za szklanemi szyby herbownego ekwipażu twojego...
— Prawda... prawda, odpowiedziała Zuzanna, zbytek, bogactwo, dla niego o tém wszystkiém zapomniałam... wczoraj przyrzeczone mi zbytek.
Wstała, i jakby nagle wzrok odzyskując spojrzała po całym salonie. Uśmiechnęła się radośnie, a ta radość była szlachetną i piękną, równie jak jéj boleść.
— To dobrze, rzekła; dotrzymano mi słowa. Wszystko to jest prawie tak świetném, jak było w naszym domu na Goodman’s-Fields teraz zburzonym, nim powieszono mojego ojca...
O! będę tu żyła, jak żyłam niegdyś... będę malowała piękne kwiaty i daruję je tobie pani... będę śpiewała... potem ujrzę go... kiedyż go ujrzę?...
Zuzanna wymówiła piérwsze słowa jakimś marzącym tonem pełnym słodkiego uniesienia; ale ostatnie zapytanie uczyniła głosem opryskliwym i namiętnym.
Stara namyślała się przez chwilę, założyła za kolana małe swe pomarszczone ręce i przez pół przymrużyła oczy:
— Ujrzysz go dziś wieczór, rzekła nakoniec.
— Dziś wieczór! zawołała Zuzanna, podskoczyła jak młoda sarna i zdawała się być łupem jakiegoś rodzaju szaleństwa, dziś wieczór!
Potém wracając znowu do zwykłéj postawy pełnéj wdzięku i szlachetności podała rękę Francuzce, i rzekła jéj z wyrazem nieskończonéj wdzięczności:
— Dziękuję! i będę cię kochać.
Stara powoli spuściła głowę.
— Biédne moje dziécię, rzekła, kochasz go bardzo, kochasz go nadto! Taka miłość jest niebezpieczna, bo silniejsza nad wszelki rozsądek... Czy potrafisz miéć dla niego tajemnicę?
— Nie, odpowiedziała Zuzanna, przed nim nic nie ukryję.
— Ależ zgubisz się moja córko!...
— Mniejsza o to...
— I zabijesz go!...
Uśmiech znikł z ust Zuzanny, zmarszczyła brwi.
— Ja nie grożę, moje dziecko, zaczęła znowu Francuzka; niepotrzebnie gniewasz się; mówię prawdę... Posłuchaj: znam jak wszyscy, nadzwyczajny i śmiały charakter wielce szanownego Briana de Lancester. Jeżeli mu powiesz słowo, domyśli się reszty, odgadnie, będzie chciał walczyć z nimi... A ta walka pociąga za sobą śmierć. On jest jeden; stowarzyszenie zaś tak liczne, iż nie wié nawet wielu ma członków. Jest młodszym synem, pospolitym tylko i biédnym szlachcicem; pomiędzy nami zaś są lordowie i ludzie których bogactwo poszło w przysłowie... Za najpiérwszém zetknięciem się, Brian zgubiony.
— Będę milczeć przerwała Zuzanna.
— Tak mniemam; będziesz milczaéć moja córko, mówiła daléj owdowiała księżna rzucając przejmujące i badawcze spojrzenie na swą improwizowaną siotrzenicę; będziesz milczaéć, bo wiész, że wkoło ciebie są oczy i uszy otwarte... Będziesz umiała napawać się obecném szczęściem i nie wzniecisz nierozsądnéj walki... Jesteś księżniczką de Longueville; o jakież cię więc można pytać tajemnice? Oddasz mu twą miłość; czyliż dla ubogiego szlachcica nie jest dostateczną miłość wdowy po księciu, kobiety dwudziesto-letniéj, pięknej jak aniół i bogatszéj jak królowa?...
— Nie, o! nie, to nie dosyć, zawołała Zuzanna; — gdybym rzeczywiście królową była i to byłoby jeszcze mało, bo Brian wyższym jest nad wszystko; ale będę milczała... Powiedziałaś mi, że ujrzę go dziś wieczór..
— Dotrzymam ci słowa, moja córko.
Francuzka wstała i zadzwoniła. Służąca weszła i na jéj rozkaz przyniosła wszystko czego potrzeba do pisania.
— Trzecia godzina, szepnęła owdowiała księżna kreśląc cóś po papierze; mamy jeszcze trzy godziny; to więcéj jak potrzeba... Maryetto, niech Joe jak najprędzéj zaniesie list ten do doktora... Dick niech ten drugi wręczy majorowi koniecznie za pół godziny... Każ także żeby Ned miał na pół do siódméj przygotowany pojazd księżniczki... Idź!
Służąca wyszła.
— Droga moja siostrzenico, zawołała znowu księżna, dziś w teatrze Haj-Market, dają niemieckie przedstawienie... Dla osobliwości cały świat modny zbiegnie zapewne z King’s-Theatre... Rozpocznij twą toaletę moja najdroższa; pojedziemy na teatr niemiecki.
— A Brian?
— Wielce szanowny Brian de Lancester tam będzie.
— Skąd pani wiész o tém?...
— On tam będzie, moja córko.
- ↑ Nakłonieni słusznemi uwagi z powodu ogłoszenia Tajemnic Londynu podajemy ta tłumaczenie niektórych angielskich wyrazów w książce téj użytych: Street znaczy ulica, lane, uliczka, aleja; square plac z ogrodem i drzewami w środku. Zamiast tab czytać należy tap jako skrócenie wyrazu taphouse, karczma, szynk; zamiast old-joim, old-tom, mocna jałówcówka. Co do miar nie znajdujemy potrzeby dawać tu tlómaczenia, uprzedzamy że używane tu stopy są zwyczajne. Oznaczając odległość drogi, używamy wyrazu mila, rozumieć się ma mila angielska.