Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XXXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.
BAJARZ.

Ostatni z przybyłych do więzienia nosił szarą bluzę i niebieską czapkę; pilnie słuchał był narady więźniów i energicznie popierał spisek, grożący życiu Germaina. Człowiek ten, atletycznej budowy, wyszedł z sali, z innymi i zniknął śród różnych grup, cisnących się naokoło przyniesionego obiadu. Szkielet spokojnie zabierał się do jedzenia, bynajmmiej nie skłopotany myślą o zabójstwie, które zamierzał popełnić.
— Idź ido Pique-Vinaigra, — rzekł ido Mikołaja, — bo się go nie doczekamy.
Mikołaj poszedł. W tejże chwili pan Boulard wszedł, na dziedziniec; palił cygaro, uprzejmy uśmiech igrał mu po rumianej twarzy.
Frank nagle odwrócił się. Komornik stanął osłupiały. Frank zaś, rzucając chleb i mięso na ławkę, skoczył do komornika, schwycił go za gardło i krzyknął:
— Oddaj pieniądze!
— Co jak? panie... zadusisz mnie... ja...
— Jeżeli pójdę na galery, słyszysz, twoja wina: bo gdybym miał pieniądze, któreś mi skradł, nie musiałbym kraść, ponosisz moje znaki! Masz, masz. Czy dosyć? Nie, masz jeszcze.
Więźniowie zagniewani i rozjątrzeni zaczęli krzyczeć: Zabić go! ostudzić go! puścić mu krew!
— Milczeć! — zawołał Szkielet rozkazującym tonem. — Gadaj, co było dalej — dodał obracając się do Grubasa, — chcę poznać całą sprawę Germaina.
— Velu z dwoma innymi wzięli się do roboty tejże nocy, licząc na pomoc Germaina; ale bankier miał się na ostrożności; jednego, z towarzyszów złowili gdy się dobierał do okna.
Opowiadanie Garbusa do tego stopnia zajęło więźniów, iż nie dostrzegli jak wszedł do sali jeszcze jeden towarzysz w szarej bluzie i niebieskiej czapce; ten wzdrygnął się słysząc imię Germaina, potem wmięszał się między innych i krzykiem i giestami pomagał im wyrzekać.
— Trzeba zrobić koniec z Germainem! — Po takiej nauce nieprędko znajdzie się nowy zdrajca.
— Dozorcę schwycim i przytrzymamy gwałtem!
— Milczeć! — krzyknął Szkielet.
Wszyscy umilkli.
— Powiem jak trzeba zrobić — dodał Szkielet — Pique-Vinaigre obiecał, że dziś powie bajkę o „Gringalecie i Rzeziłbie“. Deszcz pada, wszyscy zbierzemy się w sali, Germain przyjdzie i siądzie w kącie, swoim zwyczajem. Złożymy dla Pique-Vinaigre kilka sous żeby, zaczął opowiadać, będzie godzina obiadu, dozorca widząc, że siedzimy spokojnie, odejdzie nie obawiając się niczego i zajrzy do kuchni: tak będziemy mieli kwadrans czasu i zabijamy szpiega, zanim dozorca wróci. Wszystko biorę na siebie.
Podczas przemowy szkieleta, Frank nie przestawał mścić się na Boulardzie.
— Gwałtu! ratuj! — krzyknął Boulard, tarzając się u nóg Franka, który go niemiłosiernie okładał pięściami.
Reszta więźniów z zupełną obojętnością stała wkoło, przyglądając się bitwie albo raczej wybiciu, gdyż Boulard, zadyszany, przelękniony, nie bronił się wcale, i tylko usiłował ile możności zasłaniać się od razów przeciwnika... Szczęściem dozorca nadbiegł na krzyk komornika i wydobył go z rąk Franka. Bouilard, z podbitym okiem, wstał i pobiegł do furty krzycząc:
— Otwórz! ani minuty dłużej tu nie zostanę.
— A ty, za to żeś go bił, — rzekł dozorca do Franka — chodź ze mną do dyrektora, posiedzisz zamknięty.
Kiedy Frank wychodził z dziedzińca, Germain i Pique-Vinaigre nadeszli. Germain zmienił się nie do poznania; twarz jego, ’wyrażająca zawsze ponury smutek, jaśniała radością i dumą; spojrzenie było wesołe i pewne, wiedział, że jest kochany, nie czuł już okropności więzienia. Pique-Vinaigre szedł za nim nie umiejąc sobie poradzić; chciał mu coś powiedzieć i nie śmiał; nakoniec zdobył się na odwagę i lekko trącił go w ramię.
Genmain stanął i zapytał, z dobrocią:
— Czego chcesz ode mnie?
— Podziękować panu.
— Za co?
— Za łaskę okazaną siostrze mojej przez ładną panienkę, co pana odwiedza.
— Nie rozumiem cię, — rzekł Germain zdziwiony.
— Zaraz pana objaśnię. Właśnie byłem u kraty, a tam powiedział mi dozorca: „Pique-Vinaigre, mój chłopcze, wszak znasz pana Germaina? Śliczna panienka, co go przychodzi odwiedzać, okazała się bardzo łaskawą dla twojej siostry; słyszała jej rozmowę z tobą, ulitowała się nad jej nieszczęśliwym stanem i obiecała jej pomoc.
— Dobra Rigoletta! — zawołał Germain rozrzewniony — i ani słowa mi o tem nie wspominała.
— O, jeżeli tak, mówię do dozorcy, to pan masz zupełną rację; bo jego znajoma, to wszystko jedno co on sam; a moja siostra, to wszystko jedno jakby ja, albo więcej. Teraz starajże się odsłużyć panu Germainowi, rzekł mi dozorca; uwiadom go o dobrej nowinie: jutro cela będzie wolna, może ją dostać.
— O! jakżem, rad! — zawołał Germain. — Ach prawda, że to dobra i szczęśliwa nowina!
— Pojmuję że się pan z niej cieszysz, — odparł Pique-Vinaigre, — bo miejsce pańskie nie będzie między mami. Ale uważaj pan, tamci patrzą na nas i dziwią się, że tak długo rozmawiamy. Miej się na ostrożności.
— Dziękuję ci, mój poczciwcze, będę ostrożny, — rzekł Germain i rozeszli się.
Pique-Vinaigre, lubo znał niechęć więźniów ku Germainowi, nie wiedział jednak o nowym ich planie.
— A! rozmawiałeś tedy z Germainem — zapytał Szkielet, wpatrując się w bajarza.
— Tak jest, Ale jakiż to głupi człowiek! jaki głupi! gadali mi, że on nas tu szpieguje, ale gdzie tam!
— Czy tak ci się zdaje? — rzekł Szkielet, wymieniając znaczące spojrzenie z Mikołajem i Barbillonem.
— Pewien tego jestem! Zresztą niedługo poszpieguje dadzą mu osobną celę.
— Kiedy? — zawołał Szkielet.
— Jutro zrana.
— Więc widzisz, — szepnął Szkielet Mikołajowi, — że trzeba go zabić bez straty czasu; nie śpi w mojej sali; jutro będzie późno.
— Tak, — rzekł Mikołaj, odpowiadając niby Szkieletowi, — mnie się zdaje, że on nami pogardza.
— Przeciwnie, moi kochani, — odparł Pique-Vinaigre; — on nie śmie z wami się bratać, w porównaniu z wami ma siebie za ostatniego z ostatnich. Czy wiecie, co mi teraz mówił? Powiedział mi: Szczęśliwy jesteś, mój Pique-Vinaigre, że możesz rozmawiać z człowiekiem tak niepospolitym jakim jest Szkielet, zupełnie jak z człowiekiem sobie równym; chciałbym bardzo poznać się z nim, ale wzbiera we mnie takie uszanowanie, że gdybym widział przed sobą prefekta, policji, nietylebym się zmieszał.
— Istotnie ci to powiedział? — zapytał Szkielet udając, że bardzo mu pochlebia mniemane poważanie. Więc zgoda między nami. Barbillon chciał z nim szukać zaczepki, lepiej zrobi, że da mu pokój.
— O tak, lepiej zrobi! — powtórzył Pique-Vinaigre, przekonany, że odwrócił niebezpieczeństwo grożące Germainowi. Zresztą niełatwoby go wywabić na bitwę; odważny jak zając.
— Pomimo to, jednak szkoda, — rzekł Szkielet. Liczyliśmy na tę bitwę, żeby się zabawić po obiedzie.
— Cóż więc zrobimy w takim razie? — spytał Mikołaj.
— Niechaj Pique-Vinaigre opowie nam bajkę, — podchwycił Barbillon,, — to ja nie zaczepię Germaina.
— Dobrze, to pierwszy mój warunek, ale jest jeszcze drugi. Żeby szacowne towarzystwo, pełne kapitalistów, — zawołał Pique-Vinaigre tonem jarmarkowego kuglarza, — raczyło złożyć się i obdarzać mnie bagatelą. Żądam dwadzieścia sous panowie, za zaszczyt słyszenia sławnego Pique-Vinaigira, który miał honor opowiadać bajki przed najznakomitszymi rabusiami Francji i Nawarry! który tu krótko zabawi, gdyż wybiera się w drogę do Brestu lub Tulonu.
— Zgoda, złożymy się, dostaniesz dwadzieścia sous.
— Potem? nie, proszę pieniądze zgóry.
— Słuchajże, — rzekł Szkielet oburzony, — czy myślisz, że ci skręcimy dwadzieścia sous?
— Bynajmniej, zaszczycam godne towarzystwo zupełną ufnością, i zgóry jedynie żądam pieniędzy, żeby go nie narażać na znaczny wydatek. Bo po mojej bajce tak będziecie kontenci, że nie dwadzieścia sous, ale dwadzieścia franków, sto franków gotowiście mi dać. Więc zgoda? opowiem wam bajkę o Rzeziłbie, ale dacie mi dwadzieścia sous i Barbillon nie zaczepi Germaina.
— Zgoda, zgoda, — odpowiedział Szkielet.
— A więc otwórzcie uszy, usłyszycie rzeczy nielada. Lecz otóż i deszcz, publiczność zbierze się sama do sali.
W istocie, padający deszcz zagnał do sali i więźniów i dozorcę. Po środku przy piecu umieścili się Szkielet, Mikołaj, Barbillon i Pique-Vinaigre. Na skinienie kapitana, Kulawy Grubas przyłączył się do tej grupy. Pogrążony w słodkiem dumaniu jeden z ostatnich wszedł Germain i swoim zwyczajem siadł daleko od pieca.
Już powiedzieliśmy, że z pomiędzy więźniów, może piętnastu wiedziało o co obwiniają Germaina i jaką mu gotują karę. Tylko Germain, Pique-Vinaigre i dozorca o niczem nie wiedzieli.
— Tylko dwadzieścia sous, panowie! — krzyknął bajarz. — Pół darmo! więcej niż pół darmo!
— Daję dwa sous — rzekł Szkielet i rzucił monetę przed bajarza.
Kilka monet spadło a rozmaitych stron, ku niemałej radości Pique-Vinaigra, który zbierając składkę, myślał o siostrze.
— Brak tylko siedem sous do dwudziestu, siedem sous, taka bagatela. Jakto panowie, czy pozwolicie, żeby powiedziano, że towarzystwo Lwiej Jaskini nie mogło złożyć jeszcze siedmiu sous?
Przenikliwy głos Pique-Vinaigre obudził Germaina z zadumania, żeby się zastosować do rad Rigoletty, wstał i rzucił bajarzowi pół-franka. Ten, wskazując na Germaina zawołał:
— Dziesięć sous, panowie! sami widzicie, mówiłem o kapitalistach. Uszanowanie dla jegomości, co się znalazł jak bankier, żeby zrobić przyjemność szlachetnemu zgromadzeniu.
— No, nie gadaj tyle i zaczynaj — rzekł Szkielet.
— Zaraz, panowie — odparł Pique-Vinaigre — sama słuszność każę, żeby kapitalista, co dał dziesięć sous zajął lepsze miejsce, rozumie się po naszym kapitanie.
Ta propozycja tak dobrze zgadzała się z zamiarem Szkieleta, iż natychmiast się zgodził.
— Widzisz młodzieńcze — rzekł Pique-Vinaigre do Germaina, twoja szczodrość została nagrodzoną, zacne towarzystwo uznaje, iż masz prawo do pierwszego miejsca.
Sądząc, iż małym datkiem istotnie zyskał niejaką przychylność więźniów, chociaż bardzo niechętnie, opuścił swoje ulubione miejsce w kąciku i zbliżył się do bajarza.
Pique-Vinaigre, stojąc przy piecu, gotuje się do opowiadania, obok stoi Szkielet, nie spuszcza oka z Germaina, gotów rzucić się na niego, skoro dozorca opuści salę, w niejakiem od Germaina oddaleniu Mikołaj, Barbillon, Kardyljak i inni więźniowie, a w ich liczbie mężczyzna w szarej bluzie i niebieskiej czapce, zajmowali ostatnie ławki, okrążała te osoby reszta więźniów, na różne podzielona grupy, jedni siedzieli na kamiennej posadzce, inni oparli się o ścianę, nakoniec dozorca, którego odejście miało być hasłem do morderstwa, oparł się we drzwiach nawpół otwartych.
— Można zacząć? — zapytał Pique-Vinaigre Szkieleta.
Ten odwrócił nieco głowę i zawołał:
— Milczeć, słyszycie! a ty zaczynaj.
Wszystko umilkło.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.