Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.
GRINGALET I RZEZIŁEB.

Pique-Vinaigre zaczął swą historję wśród najgłębszej ciszy słuchaczów.
„Dosyć dawno już przytrafiło się zdarzenie, które będę opowiadać szlachetnemu zgromadzeniu. W owym czasie na miejscu, które dziś zajmują ulice du Rocher i de la Pepiniere, stały kupki domów drewnianych, zniesione dzisiaj. Cyrkuł la Cite, dobrze znany słuchaczom, nie składał się jak wiadomo z pałaców, a jednak w porównaniu z miejscem, o którem mówię, mógłby się nazywać siedliskiem wspaniałości i przepychu. Był to kąt miasta niezmiernie brudny i niezmiernie ludny, mało tu mieszkało złotników, jubilerów i bankierów, było natomiast mnóstwo katarynkarzy, pajaców i pokazujących różne zwierzęta. Między właścicielami takich zwierząt był jeden, sławny ze swej złości, nadewszystko zły dla dzieci. Nazywali go Rzeziłeb, bo wieść niosła, że kiedyś w gniewie, cięciem siekiery uciął głowę małemu Sabaudczykowi“.
Gdy Pique-Vinaigre domawiał tych słów, na zegarze więziennym wybił kwadrans na czwartą. Ponieważ więźniowie o czwartej odchodzili do sypialni, należało więc zamierzoną zbrodnię dokonać przed tym czasem.
— Do pioruna! — szepnął cicho Szkielet Grubasowi — dozorca nie rusza się z miejsca.
— Bądź spokojny, niechno bajarz dobrze się rozgada. Pique-Vinaigre mówił dalej:
„Nikt nie wiedział, skąd się wziął Rzeziłeb, jedni mówili, że jest Włochem, inni brali go za Turka, za Afrykanina. Miał reputację czarnoksiężnika przedewszystkiem dlatego, że wszędy prowadził ze sobą wielką rudą małpę, która nazywała się Gargussą, a tak była psotna i zła, jakby sam djabeł w niej siedział. Co się tyczy Rzeziłba, odmaluję państwu jego fizjognomję: miał cerę żółtą jak marchew, włosy płomienisto-rude, oczy zielone, a język... (otóż właśnie dlaczego razem z babami wierzę, iż musiał być czarnoksiężnikiem) język czarny“.
— Czarny język!? — przerwał Barbillon. — A to skąd?
— „Bo matka jego, będąc brzemienną, zapewnie musiała mówić o murzynie — objaśnił Pique-Vinaigre ze skromną powagą. — Do tylu wdzięków Rzeziłeb łączył jeszcze zaletę, że posiadał nie wiem wiele żółwiów, małp, świnek morskich,(białych myszy i lisów i tyleż małych Sabaudczyków, albo dzieci sierot opuszczonych. Codzień rano Rzeziłeb oddawał każdemu dziecku jedno zwierzę, kawał razowego chleba i marsz w drogę na zarobek! Jeżeli które przyniosło wieczorem do domu mniej niż piętnaście sous, dostawało baty, ale baty tak niemiłosierne, że w początkach słyszano krzyk dzieci aż na trzeciej ulicy. Trzeba wiedzieć, że owa kupa drewnianych domków miała swojego dziekana, który najpierw zamieszkawszy w tej części miasta, był tu niejako burmistrzem, merem, sędzią pokoju a raczej wojny, bo na jego dziedzińcu gdzie miał szynk z garkuchnią i w jego obecności odbywały się bitwy, po wyczerpaniu innych sposobów do porozumienia się. Dziekan choć już stary, był silny jak Herkules i wszyscy go się bali, kiedy on powiedział, że coś jest dobrze, wszyscy powtarzali: bardzo dobrze! kiedy powiedział źle, wszyscy mówili: źle, w gruncie rzeczy był to najlepszy człowiek w świecie, tylko czasem straszny, mianowicie, kiedy widział, że mocniejsi uciskają słabszych. Będąc sąsiadem Rzeziłba, słyszał w początkach krzyk bitych dzieci i powiedział mu: — Jeżeli jeszcze usłyszę, że dzieci krzyczą, tak ci dam, że i ty pokrzyczysz, a że masz głos mocniejszy od nich, więc i ja będę mocniej walić“.
— Figlarz dziekan! kocham dziekana za to! — przerwał więzień w niebieskie] czapce.
— I ja także — dodał dozorca zbliżając się.
Szkielet wstrząsnął się od gniewu i niecierpliwości.
„Dzięki groźbom dziekana — mówił znowu Pique-Vinaigre — krzyki dziatek umilkły odtąd, ale biedne robaczki niemniej jednak były męczone, bo jeżeli nie krzyczały, to jedynie z obawy, że je Rzeziłeb jeszcze mocniej obija. Dzieci i zwierzęta spały pokotem na jednej słomie na poddaszu, dokąd się wchodziło po drabinie; kiedy cały komplet już się zebrał na strychu, on odejmował drabinę, i zamykał drzwi na klucz. Rzeziłeb sypiał w izbie pod niemi, mając wielką małpę Gargussę, przywiązaną u swego łóżka.
Zawsze miewał z półtora dziesiątka dzieci na usługach, a niektóre z biedaczków przynosiły mu czasem do dwudziestu sous dziennie; Rzeziłeb zatem zarabiał około czterech do pięciu franków, a za te pieniądze upijał się, bo był to pijak zawołany; mówił, że to czyni dla zdrowia.
Pomiędzy dziećmi, którym Rzeziłeb rozdawał swoje zwierzęta — mówił dalej Pique-Vinaigre — było i biedne drobne stworzenie, nazywało się Gringalet. Bez ojca i matki, bez brata i siostry, bez przytułku, bez schronienia, jeden na świecie, mały ten chłopczyk nie miał nikogo, coby się nim zajął; nędzny, chudy, chorowity, wyglądał na siedem lat, a miał już trzynaście; jadał zwykle tylko raz na dwa dni i jeszcze tak mało, że wielkiej dokazał sztuki, kiedy wyglądał na siedem lat...“
— Biedny berbeć, zdaje mi się, że go widzę — rzekł więzień w niebieskiej czapce — tyle jest dzieci podobnych na bruku Paryskim, co mrą z głodu.
— Istotnie, powieść interesująca — odezwał się Germain.
— O! dziękuję ci za to słowo, panie kapitalisto — odpowiedział Pique-Vinaigre — jeszcze bardziej mnie ono raduje niż pół franka, które od ciebie dostałem.
— Przeklęty gaduło! — krzyknął Szkielet — póki nas tu będziesz trzymał?
— Już mówię — odparł Pique-Vinaigire.
„Jednego dnia Raeziłab zabrał Gringaleta z ulicy, kiedy dziecko było półmartwe od głodu i zimna. Gringalet, będąc słaby, był tchórzem, a że był tchórzem, więc stał się pośmiewiskiem i męczennikiem reszty chłopaków; kiedy go bardzo męczyli, on mówił z płaczem: O! gdybym był duży i mocny, broniłbym słabych przeciw silniejszym, bo ja jestem słaby, a cierpiałem od silnych. Tymczasem, nie mając jeszcze dosyć mocy, żeby bronić słabych, a nawet samego siebie, zaczął od tego, że nie dozwalał większym zwierzętom pożerać mniejszych...“
— Zabawna myśl! — zawołał więzień w niebieskiej czapce.
W tej chwili zegar uderzył wpół do czwartej. Szkielet z gniewem spojrzał na Grubasa. Czas biegł, dozorca nie odchodził, a niektórzy z więźniów, najmniej zakamieniali, zapomnieli prawie o zbrodniczym projekcie przeciw Germainowi i zwrócili całą uwagę na opowieść Pique-Vinaigra.
„Powiedziałem, że Gringalet nie dozwalał wielkim zwierzętom pożerać małe, ale nie trzeba przez to rozumieć, żeby się mieszał w interesa naszych tygrysów, lwów lub wilków, albo nawet lisów i małp, będących w menażerji Rzeziłba, na to był zbyt wielki tchórz; lecz gdy zobaczył naprzykład pająka, czatującego na muchę, która wesoło trzepotała się po słońcu, szust! Gringalet kijem rozdzierał pajęczynę, oswabadzał muchę i zgniatał pająka z bohaterską odwagą. Dlatego też Gringalet, kiedy dla uratowania muchy przezwyciężał strach, jaki w nim obudzały pająki, okazywał się...“
— Okazywał się takim chwatem w swoim rodzaju, jak kto inny, coby się rzucił na wilka, żeby mu wyrwać owcę z paszczy — wtrącił więzień w niebieskiej czapce.
— Albo jak człowiek, coby porwał się na Rzeziłba, żeby mu wydrzeć ze szponów biednego Gringaleta — dodał Barbillon, który podobnież słuchał powieści z zajęciem.
„Właśnie bo chciałem powiedzieć — rzekł Pique-Vinaigre. — Otóż po takich czynach waleczności, Gringalet co się nigdy nie śmiał, uśmiechał się, śpiewał, skakał.
Lecz szanowne zgromadzenie gotowe zapytać: Pique-Vinaigre, przyjacielu, jaką przyjemność znajdował Gringalet, którego wszyscy bili, w ratowaniu much, w zabijaniu pająków? Jego wszyscy krzywdzili, czemuż się nie mścił, szkodząc innym i krzywdząc ich w miarę sił i możności?“
— Tak, prawda, czemuż się choć nie mścił?
— O! — zawołł więzień w niebieskiej czapce — ja rozumiem dlaczego biedny chłopczyk tak chętnie ratował muchy, może sobie mówił: kto wie czy i mnie kto kiedy nie ocali.
„Zgadłeś — odpowiedział Pique-Vinaigre. — Gringalet mówił sobie: Rzeziłeb jest moim pająkiem; może kiedyś ktoś uczyni dla mnie to samo, co ja czynię dla much, przerwie pajęczynę, w którą mnie uwikłał i oswobodzi mnie z jego pazurów. Rzeziłeb wytłukł chłopczynę tak mocno, że Gringalet dłużej nie wytrzymał; dopilnował minuty kiedy Rzeziłeb karmił menażerję i drzwi poddasza były otwarte, spuścił się po drabinie...“
— A! wybornie — rzekł jeden z więźniów.
— Czemu nie skarżył się dziekanowi? — zapytał więzień w niebieskiej czapcę — dziekan wyprawiłby mu taniec.
„Prawda, ale nie miał dosyć odwagi, bał się, wolał uciec. Na nieszczęście Rzeziłeb dostrzegł go, schwytał za czuprynę, i znowu zawlókł na poddasze. Już tym razem Gringalet, na samą myśl, co go czeka, drżał jak liść. Tu jednak muszę panom wspomnieć o Gargussie, wielkiej małpie, faworycie Rzeziłba. Rzeziłeb nie wysyłał jej z domu na pokazywanie po ulicach, jak resztę swojej menażerji, bo małpa była tak zła i tak silna, że ze wszystkich dzieci, kiedyś jeden tylko chłopak czternastoletni, mocny i krępy, poznawszy się kilka razy z Gurgassą, potrafił dać jej radę i utrzymać na łańcuchu, a mimo to często zdarzało się, że krnąbrna małpa skakała do niego i kąsała go do krwi. Jednego dnia więc wyprowadził ją na miasto jak zwyczajnie, żeby ją udobruchać kupił jej serce cielęce i kiedy Gungassa żarła, uwiązał sznur do drzewa i zaczął małpę okładać kijem, ale tak, że się jej aż iskry z oczu sypały“.
— Zbił ją na miazgę! — wołali więźniowie.
„Oj biłże ją z całego serca — mówił dalej Pique-Vinaigre — warto było widzieć, jak małpa skakała, zgrzytała zębami, rzucała się, a on walił ją kijem, ile mu sił stało. Na nieszczęście, Gargussa była równie sprytna jak zła. Padła i, udając martwą, leżała bez ruchu jak drewno. Chłopiec myśląc, że ją zabił, bierze nogi za pas i ucieka, postanowiwszy nigdy więcej nie pokazać się przed Rzeziłbem. Ale Gargussa jak tylko chłopczyk odszedł, przegryzła sznur i znając drogę do domu wróciła do pana; ten pienił się ze złości, kiedy zobaczył jak mu małpę zbili. Od tego czasu Gargussa nienawidziła chłopców i Rzeziłeb nie wysyłał jej na miasto“.
— Teraz już mi czas ma obiad — rzekł dozorca, zwracając się ku drzwiom.
— Naraszcie idzie! — szepnął Szkielet BarbiIlonowi — aż trzęsę się cały, tak mnie wewnątrz złość pali.
— Ach, czcigodny dozorco! odchodzisz w najciekawszym miejscu.
— A — zawołał Pique-Vinaigre do żywego zadraśnięty — proszę pana, zaklinam cię, zostań do końca, wszystkiego będzie tylko na kwadrans czasu. Wszak teraz obiad już ostygł.
— Dobrze, zostanę, tylko gadaj prędzej.
Szkielet drżał ze wściekłości, tracił prawie nadzieję, że mu się uda dokonać zbrodni. Skoro czwarta wybije i więźniowie odejdą do sypialni, Germain będzie ocalony, bo nie spał w izbie, będącej pod rozkazami Szkieleta, a nazajutrz miał dostać osobną celę.
— Niechaj zacne zgromadzenie — odezwał się Pique-Vinaigre, sam osądzi, czy moja powieść głupia i nudna! "Nie było na świecie zajadlejszej bestji od Gangussy, nadewszystko, podobnie jak pan jej, nie cierpiała dzieci. Co wymyślił Rzeziłeb, żeby ukarać Gringaleta za ucieczkę, o tem się panowie dowiecie. A wziąwszy go za czuprynę, zamknął na powrót mówiąc: — Jutro rano, kiedy inne chłopaki wyjdą na miasto, wezmę się do ciebie, i zobaczysz, co ja robię takim, którzy chcą uciekać ode mnie. Łatwo sobie wyobrazić jak straszną noc spędził biedaczek Gringalet; ciągle rozmyślał nad tem, co też Rzeziłeb z nim pocznie: myślał i nakoniec zasnął, miał okropny sen! Zdawało mu się, że jest muchą i wpadł w pajęczynę; szarpie się, szamoce, a nie może się wydostać, a tu do niego podłazi zwolna, zdradziecko jakaś potwora, mająca głowę Rzeziłba a ciało pająka. Biedny Gringalet znowu szarpie się, męczy, ale im więcej się rzuca, tym bardziej wikła się w pajęczynie, jak to zawsze bywa z muszkami.
Nad rankiem upadł na kolana, zapłakał gorzkiemi łzami, i błagał towarzyszów, żeby mu pomogli przeprosić Rzeziłba, albo uciec, jeśli podobna. Ale gdzie tam! jedni ze strachu, inni z oziębłości, inni znów ze złości odmówili żądanej pomocy“.
— Brzydkie chłopaczyska! — rzekł więzień w niebieskiej czapce — nie mieli ani litości, ani odwagi!
— Czy będziesz cicho? — krzyknął Szkielet, ledwo zdolny hamować się dłużej. — Czy nie kazałem wszystkim wam milczeć? Czylim ja tu kapitan, czy nie?
Zamiast odpowiedzi, więzień w niebieskiej czapce spojrzał Szkieletowi w oczy, i zrobił gest drwiący, bardzo dobrze znany ulicznikom.
Na ten widok jedni z więźniów roześmieli się na całe gardło, gdy tymczasem inni osłupieli, nie pojmując zuchwałości nowego przybysza. Szkielet pogroził mu pięścią i rzekł zgrzytając zębami:
— Rozliczymy się jutro.
— Dobrze, jutro, na twoim łbie, siedemnaście kułaków napiszę, a nie zostawię nic.
Ażeby nie dać dozorcy nowego powodu do dłuższego zabawienia z obawy mogących się wydarzyć niesnasek, Szkielet odpowiedział spokojnie:
— Ja mam pilnować porządku w sali i słuchać mnie trzeba: nieprawda panie dozorco?
— Tak jest — odparł dozorca. — Nie przerywajcie. A ty, Pique-Vinaigre, gadaj dalej, tylko spiesz się.
„Widząc się tedy opuszczonym przez wszystkich, biedny chłopczyna zdał się na swój nieszczęśliwy los. Dzień zaświtał, Rzeziłeb otworzył drzwi poddasza i przywołał dzieci po jednemu, wszystkie stanęły do apelu i każde dostało po kawale chleba. Kiedy wszyscy poszli, Rzeziłeb stojąc na dole drabiny, zawołał grubym głosem: Gringalet! Gringalet! Jestem, panie. Zaraz zejdź albo przyjdę po ciebie, krzyknął Rzeziłeb. Gringalet myślał, że nadeszła dlań ostatnia godzina. Ledwie postawił stopę na drabinę, Rzeziłeb, chwytając go za nogę chudą jak tyczka, ściągnął go na dół tak gwałtownie, że dzieciak zleciał i całą twarz obdarł sobie o drabinę“.
— Szkoda, że nie było dziekana! — wtrącił więzień w niebieskiej czapce — ja bym teraz nie miał serca zabić.
„Na nieszczęście dziekan o niczem nie wiedział. Rzeziłeb złapał dziecię i zaniósł do swojej izby, tam gdzie trzymał małpę uwiązaną do łóżka. Szkaradne zwierzę, gdy tylko zobaczyło chłopczyka, wnet zaczęło skakać, zgrzytać zębami i szarpać się na łańcuchu, jakby chciało zjeść Gringaleta“.
— Biedne chłopczysko! kto go uratuje?
— Do pioruna! mrowie mnie przechodzi — rzekł więzień w niebieskiej czapce — jabym teraz nie miał serca zabić nawet pchły. A wy przyjaciele?
— Dalibóg, ani ja.
— Ani ja.
W tej chwili na zegarza więzienia wybiło trzy kwadranse na czwartą. Szkielet, coraz bardziej obawiając się straty czasu, zawołał rozjątrzony ciągłemi przerwami:
— Milczeć! milczeć, mówię! Przeklęty bajarz nigdy nie, skończy, jeśli będziecie gadali tyle co i on!
Wszyscy umilkli. Pique-Vinaigre mówił dalej:
„Gdy pomyślicie, że najśmielsi z chłopaków drżeli na samo imię Gargussy, łatwo wyobrazić sobie strach jego, kiedy gospodarz rzucił go o dwa kroki od strasznej małpy — zlituj się, panie! wołał biedaczek i dzwonił zębami jak w febrze. Ale Rzeziłeb, nie zważając na to, popchnął go bliżej do Gargussy. Małpa schwyciła chłopca...“
Więźniowie słuchali powieści z coraz pilniejszą uwagą. Tu prawie wszyscy zadrżeli.
— Dobrze zrobiłem, żem nie odszedł — rzekł dozorca, zbliżając się znowu na środek sali.
„Gringalet, poczuwszy dotknięcie zimnych i włochatych łap małpy, która go schwyciła za szyję i za głowę, już myślał, że go zjadła, ze strachu pomieszało mu się w głowie i zaczął krzyczeć z jękami, coby rozmiękczyły tygrysa. Pająk, com go widział we śnie, pająk! o Boże! Muszko złota, ratuj! ratuj! A Rzeziłeb kopiąc go nogami, mówił ze złością: — Bądź mi cicho! zaraz bądź mi cicho! bo się bał, żeby ludzie nie słyszeli krzyku dziecka. Wnet też Gringalet przestał krzyczeć, biały jak kreda, zamknął oczy, tymczasem małpa biła go, targała za włosy i drapała, a Rzeziłeb śmiał się.
— O! przeklęta małpo! — zawołał więzień w niebieskiej czapce.
— Obrzydłe zwierzę! tyle złości!
— Czy tak ci się zdaje? — odparł Pique-Vinaigre — przecież Rzeziłeb był gorszy od niej. Odczepił od łóżka łańcuch Gargussy, bardzo długi, na chwilę odebrał jej chłopca z rąk i przywiązał go w pasie do drugiego końca, tak więc Gringalet i Gargussa byli przyczepieni do jednego łańcucha, o półtora łokcia jedno od drugiego“.
— Ach, okrutnik! gorszy od dzikiego zwierzęcia.
„To zrobiwszy, powiedział małpie, która zdawało się, iże go rozumie: Baczność, Gargusso! ciebie pokazywali, teraz ty będziesz pokazywała Gringaleta, on będzie twoją małpą. No, chłopcze, skocz na nogi, albo każę Gargussie, żeby cię podniosła. Biedne dziecko składało błagalnie ręce, bo mówić nie mogło. Hej Gargusso, rzekł Rzeziłeb do małpy, popędzaj go, a jeśli nie pójdzie, to rób z nim jak ja. I to powiedziawszy uderzył kilka razy chłopczynę pręcikiem, a potem oddał pręcik małpie. Wiadomo jak te stworzenia zręcznie naśladują wszystko, co zobaczą. Wyobraźcie sobie dużą małpę z czarnym pyskiem, zgrzytającą zębami jak opętaniec, która zażarcie wpada, na chłopczynę nie mogącego się bronić, dziecię padło twarzą na ziemię. Gargussa zaś ciągle podszczuwana przez Rzeziłba, wskoczyła na chłopca i zaczęła mu gryźć tył głowy. Ach pająk pająk, com go widział we śnie, wołał Gringalet dusząc się i sądząc się bliskim śmierci. Wtem ktoś od ulicy zaczął wybijać drzwi dziedzińca.
— Aha! dziekan — zawołali więźniowie z radością.
— Tak jest, przyjaciele, on to był, wołał przez drzwi: Rzeziłbie, czy otworzysz? Czego chcesz ode mnie? powiedział Rzeziłeb, uchylając trochę drzwi. Mam z tobą pomówić, rzekł dziekan i przemocą wszedł na dziedziniec, i wtedy dopiero spostrzegł zwierzę przyczepione do chłopczyny. Groźnie popatrzył na Rzeziłba i powiedział mu strasznym tonem: Zaraz mi odwiąż chłopca. Wyobraźcie sobie radość Gringaleta, który pół martwy od strachu tak cudownie został ocalony. Mimowolnie przypomniał sobie złotą muszkę, co mu się przyśniła, jako wybawczyni.
— No — rzekł dozorca, zwracając się ku drzwiom — Gringalet uratowany. Teraz pójdę jeść.
— Uratowany! — zawołał Pique-Vinaigre — jeszcze daleko mu do tego.
— Doprawdy? — rzekło kilku więźniów z zajęciem.
— A cóż jeszcze? — zapytał dozorca.
— Zostań pan, to się dowiesz — odparł bajarz.
Szkielet pienił się w niemej wściekłości. Pique-Vinaigre kontynuował tak dalej:
„Rzeziłeb, który się bał dziekana jak ognia, odczepił chłopczynę od małpy. Dziekan schwycił Gargussę, kopnął ją nogą, że odleciała na dziesięć kroków i skowycząc uciekła. Za co mi bijesz małpę? spytał Rzeziłeb. Zapytaj raczej, czemu ciebie nie biję? — odparł dziekan. Czy się godzi tak chłopca męczyć? oj, musiałeś się upić od samego rana. Ja tyleż jestem pijany, co i ty, odparł Rzeziłeb, uczyłem małpę jednej sztuki, zajmuję się swojem rzemiosłem, poco się wtrącasz? Bo mi się tak podoba, zawołał dziekan. Słuchaj, ile razy tego chłopca nie zobaczę razem z niemi, zawsze tu przyjdę i kości ci połamię. Nie połamiesz, mój panie. Na to dziekan wyliczył mu dwa kułaki“.
— Dwa kułaki — przerwał więzień w niebieskiej czapce — za mało!
— „Dziekan połknąłby dziesięciu takich, jak Rzeziłeb, któremu przykro jednak było, że dostał po karku, a jeszcze bardziej, że Gringalet był przy tem. Umyślił więc zemścić się i wpadł na piekielny koncept i rzekł: — Niesłusznieś mnie obił; myślisz, że ja chłopaka męczę, układam tylko małpę do nowej sztuki, a że zwierzę złe, więc niespodzianie go drapnęło.
— Jeżeli tak — odparł dziekan uspokojony, to mi żal, żem cię potłukł, no, kułaki pójdą na dalszy rachunek. Gringalet chciąłby upaść do nóg dziekanowi i wszystko mu opowiedzieć, ale nie śmiał i znowu pogrążył się w rozpaczy, myśląc sobie: — Pająk wyssie moją krew; próżną miałem nadzieję, że złota muszka mnie obroni! Wtem spytał go Rzeziłeb:
— Wszak ty kontent jesteś ze mnie? — i spojrzał na niego tak strasznymi oczyma, że chłopiec o mało nie zemdlał; odpowiedział więc ze drżeniem: — Kontent, panie, bardzo, bardzo kontent! — Sam widzisz, dziekanie, dodał Rzeziłeb, że on się na mnie nie skarży. Gargussa raz go drapnęła, ale więcej tego nie będzie. Żeby mu wynagrodzić nawet i dzisiejszy ból, dam mu dobre śniadanie: proszę cię więc dziekanie, przyślij mi tu talerz kotletów, cztery butelki wina i flaszkę wódki. Do usług twoich, Rzeziłbie, moja kuchnia i piwnica dla każdego otworem. Dziekan był z gruntu dobrym człowiekiem, ale niezbyt przebiegłym. Ledwie się odwrócił, Rzeziłeb kazał dziecinie pójść zaraz na strych. — O Boże! zginąłem! — wołał nieszczęśliwy Gringalet. Płakał z dobrą godzinę, gdy usłyszał gruby głos Rzeziłba. Chłopczyna zbiegł po drabinie; Rzeziłeb porwał go i zaniósł do swojej izby, potykając się co krok, bo się upił jak bela; ledwie stał na nogach. Małpa była wiązana u łóżka. Na środku izby stał stołek. — Siądź tu, rzekł Rzeziłeb do chłopca. Gringalet usiadł; a Rzeziłeb, nic nie mówiąc, przywiązał go sznurem do stołka. — Mój Boże, jęczał chłopczyna, teraz już nikt nie przyjdzie mnie oswobodzić. Nikt nie miał przyjść; dziekan odszedł uspokojony; Rzeziłeb zamknął i zaryglował furtkę dziedzińca“’.
— O! teraz Gringalet zginął! — przerwał jeden z więźniów.
— Szkoda chłopca! Co z nim będzie?
— „Kiedy już Gringalet był uwiązany do stołka, gospodarz rzekł: „Ha, tyś winien, że mnie obił dziekan, za to umrzesz!“ To mówiąc, wyjął z kieszeni dobrze wyostrzoną brzytwę, otworzył ją; schwytał jedną ręką chłopaka za włosy“.
Więźniowie okazali grozę swą i oburzenie szemraniem. Gdy ucichło, Pique-Vinlaigre kontynuował:
— „Zobaczywszy brzytwę, dziecię zaczęło błagać o litość. — Krzycz, krzycz, odpowiadał Rzeziłeb, niedługo krzyczeć będziesz. — Muszko złota! muszko złota! ratuj! wołał nieszczęśliwy Gringalet, odchodząc prawie od zmysłów i przypominając sobie sen swój: oto pająk mnie zabije! — A ty! ty mnie nazywasz pająkiem, rzecze Rzeziłeb; za to i za inne winy — umrzesz, ale nie z mojej ręki, bo za to gilotynują. Ja powiem i dowiodę, że małpa. Hej! Gargusso! patrz, zrób mu oto tak!“ i Rzeziłeb, trzymając ciągle chłopca za włosy, przeciągnął mu kilka razy grzbietem brzytwy po gardle. Małpa, złośliwa i sprytna, wnet zrozumiała czego pan od niej żąda i jakby mu chciała okazać, że dobrze pojmuje, Wzięła się za brodę lewą łapą, przechyliła głowę wtył i udała, że prawą łapą sobie podrzyna gardło. — Tak, tak, Gargusso, umiesz! powiedział Rzeziłeb, jąkając się i przymrużając oczy, a przytem tak mocno się zataczał, że o mało Gringaleta ze stołkiem nie przewrócił. — „Tak, Gargusso, ja cię od... odwiążę, a ty go płatnij dobrze!“ Małpa zapiszczała, zgrzytając zębami: i wyciągnęła łapę po brzytwę, którą jej podawał Rzeziłeb. — „Mniszko złota, ratuj!“ zawołał raz jeszcze Gringalet umierającym głosem, mając przed oczyma śmierć prawie niechybną. Otóż w tejże chwili widzi jak przez otwarte okno wlatuje muszka zielono-złotawa; lata w kółko, i w tymże momencie, kiedy Rzeziłeb podawał małpie brzytwę, muszka wpadła zbrodniarzowi w samo oko. Mucha w oku nie wielka to bieda, ale w pierwszej chwili to pali jak ukłucie szpilką; Rzeziłeb, który ledwie trzymał się na nogach, żywo złapał się ręką za oko, targnął cały i w tak nagłem mimowolnom poruszeniu zatoczył się, upad! i powalił się jak kłoda przy łóżku, do którego Gargussa była przywiązana. — „Muszko złota, o dziękuję ci! ocaliłaś mnie!“ zawołał Gringalet, który związany na krześle widział to wszystko“.
— Wiwat muszka! — krzyknął więzień w niebieskiej czapce, a za nim kilku powtórzyło toż samo.
— „Zaczekajcież — rzekł bajarz — koniec historji najlepszy. Rzeziłeb padł na ziemię jak długi; tak był pijany, że nie ruszał ani ręką ani nogą i nie wiedział, co się z nim dzieje; padając omal nie zgniótł Gargussy. Wiecie już, jak ta zła bestja była mściwa; miała jeszcze w łapie brzytwę, którą jej dał gospodarz, żeby zarżnęła Gringaleta Cóż tedy robi małpa, widząc pana swego leżącego na ziemi, bez tchu? Skacze mu na piersi, jedną ręką napręża mu skórę na szyi, a drugą, mach! przecina mu gardło od ucha do ucha, właśnie tak, jak Rzeziłeb uczył ją wprzódy, żeby zrobiła nieszczęsnemu chłopczynie“.
— Brawo! wiwat! niech żyje Gangussa! — wołali jedni więźniowie, a inni: — Wiwat muszka! wiwat Gringalet!
— „Też same okrzyki, przyjaciele — zawołał Pique-Vinaigre uradowany, że bajka podobała się — powtarzała w godzinę potem cała ulica. Gdy zmierzchło, schodzą się jedne po drugich dzieci ze zwierzętami; stukają, nikt nie odpowiada, nakoniec idą do dziekana i mówią, że nie mogą dostać się do domu. — Pewnie Rzeziłeb spił się, mów; dziekan; trzeba wyłamać drzwi. Wybijają drzwi, wchodzą i cóż widzą? Gargussa skulona siedzi na trupie pana i bawi się brzytwą; biedny Gringalet siedzi uwiązany na krześle, szczęściem dość daleko, że go małpa dosięgnąć nie może, półmartwy, oniemiały. Na zapytanie dziekana, opowiedział co i jak się stało. — Dziekan słysząc o cudownem zdarzeniu, wołał: Wyprawmy pochód tryumfalny dla Gringaleta i Gargussy! Już była noc, zapalili pochodnie ze słomy, przywiązali małpę ma ławeczce i czterech chłopaków poniosło ją na barkach. Za małpą szedł dziekan, niosąc małego Gringaleta na ręku, potem wszyscy chłopcy Rzeziłba, każdy ze swojem zwierzęciem, jeden grał na fleciku, inny na dudzie; słowem, była radość, krzyk, hałas, wesele. Podczas marszu triumfalnego Gringalet myślał sobie: — Muszki! dobrze, żem nie dawał pająkom zjadać Was, bo...
Tu powieść bajarza została przerwana.
— Hej, panie Roussel! — zawołał ktoś z dziedzińca — czemu nie idziesz na obiad? zaraz czwarta wybije.
— No — rzekł dozorca — historja prawie skończyła się, idę jeść. Ładną powiedziałeś nam bajkę i zabawiłeś mnie bardzo. Słuchajcież, bądźcie tu grzeczni — dodał, odchodząc.
Szkielet szepnął na ucho Grubasowi: — Idź za nim. a gdy wyjdzie z dziedzińca, krzyknij: Gargussa! a naraz zrobię koniec z barankiem.
Grubas poszedł za dozorcą.
— Mówiłem — rzekł Pique-Vinaigre — że przez cały czas marszu triumfalnego Gringalet myślał sobie: — Muszki, dobrze, żem nie dawał, was pająkom.
— Gargussa!
— Hej, Germain, ja będę twoim pająkiem! — zawołał jednocześnie prawie Szkielet i rzucił się tak nagłe na Germaina, że ten nie miał czasu ani ruszyć się, ani krzyknąć. Głos jego zamarł pod uściskiem żelaznych palców Szkieleta.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.