Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XLI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLI.
PRZYJACIEL W POTRZEBIE.

— Jeśli jesteś pająkiem, ja będę muszką złotą, złowieszczy Szkielecie! — zawołał więzień w niebieskiej czapce, w chwili gdy bandyta powaliwszy Germaina na ławkę, przydusił mu piersi kolanem i dusił go żylastemi łapami. — Ja będę muchą! — powtórzył i, rzucił się na Szkieleta, sypnął mu na czaszkę i między oczy grad kułaków tak gęsty, jak bicie młota na kowadle.
— Tak mi skuł głowę pan Rudolf przy pierwszej znajomości, od niego się nauczyłem, — mówił, przyspieszając uderzenia, a po tych słowach czytelnicy poznali w nim zapewne Szurynera.
Reszta więźniów, zdziwiona tą napaścią, stała w osłupieniu; nie ujmowali się ani za Szurynerem, ani za Szkieletem. Szkielet zaś, ogłuszony zrazu, zataczając się jak wół pod obuchem rzeźnika, puścił swoją ofiarę.
— Czego on chce? — krzyknął Kulawy Grubas, przyskoczywszy do Szurynera, chciał schwycić go z tyłu za ręce, gdy ten z całem wytężeniem usiłował utrzymać Szkieleta powalonego na ławce; ale obrońca Germaina kopnął Grubasa nogą tak mocno, że upadł na ziemię o kilka kroków od niego. Germain, zsiniały, napół uduszony, leżąc na kolanach, oparł się o ławkę i nie pojmował, co się wkoło dzieje. Nareszcie Szkielet zdołał wyrwać się z rąk Szurynera i stanął na nogi. Zadyszany, ziejący wściekłością, z twarzą trupio bladą, pokrwawioną, zbitą, cały spieniony, zawołał głosem drżącym od gniewu:
— Ostudźcież go, rozbójnika! Tchórze, pozwalacie napadać na mnie zdradziecko. Ostudzić go!
W czasie tego chwilowego zawieszenia broni, Szuryner podniósł Germaina i złożył w kącie przy ścianie; tam, zabezpieczywszy od tyłu, mógł dosyć długo bronić się przeciw więźniom, na których herkulesowa siła, jakiej dał dowody, mocne sprawiła wrażenie. Szkielet, widząc wahanie się znacznej liczby spólników spisku, krzyknął:
— Nuże! zabijmy ich obu! dużego i małego.
— Strzeż się! — odpowiedział Szuryner. — Strzeż się, Szkielecie! zrobię jak Gargussa, skręcę ci szyję.
— Dalejże na niego! — zawołał Grubas, podnosząc się.
— Wiwat Szkielet, śmierć niebieskiej czapce! — wołali stronnicy Szkieleta. — Ujmijmy się za niebieską czapką, śmierć Szkieletowi! — wołała partja Szurynera.
— Brawo, chłopcy! — zawołał Szuryner, zwracając się do więźniów, którzy trzymali jego stronę — wy macie serce: nie chcielibyście dobić człowieka napół umarłego; to byłoby podłe.
Siła, energja i prostota Szurynera musiały zrobić wrażenie na więźniach, których wielu przeszło na jego stronę, gdy inni cisnęli się koło Szkieleta. Krwawy bój zdawał się już nieuchronnym, kiedy na dziedzińcu rozległ się miarowy odgłos kroków oddziału piechoty, który zawsze trzyma wartę przy więzieniu. Pique-Vinaigre, korzystając z zamieszania, pobiegł do otworu uwiadomić dozorców o tem, co się dzieje w sali i nadejście warty położyło koniec tej scenie.
Stawiono Germaina, Szkieleta i Szurynera przed dyrektorem więzienia La Force dla indagacji. Skoro Germain przyszedł do siebie, pierwsza jego myśl była o człowieku, co go wybawił od pewnej śmierci.
— Gdzie mój zbawca? — zapytał dozorcy, który go ocucił.
— W gabinecie dyrektora.
— Jużbym nie żył, panie; o, powiedz, kto on jest?
— Nazywają go Szurynerem; kiedyś był na galerach.
— Nowe jego przewinienie zapewne nie jest ważne?
— Owszem, bardzo ważne; kradzież, dopełniona nocą w zamkniętym domu; zapewne toż samo dostanie mu się co Pique-Vinaigroiwi: piętnaście do dwudziestu lat ciężkich robót.
— Ach, to okropne! A jednak człowiek ten nie znając mnie, stanął w mojej obronie. Tyle odwagi. Zabiliby mnie, gdyby nie jego postępek!
— Jutro będziesz pan miał osobną celę i niczego już odtąd obawiać się nie masz powodu.
— Chciałbym podziękować memu zbawcy.
— Cyt! właśnie wychodzi od dyrektora. W każdym razie otrzyma niejaką nagrodę za to, co dla pana uczynił, ani wątpię, że go wyznaczą kapitanem Lwiej Jaskini zamiast Szkieleta, który odtąd będzie trzymany w ścisłem zamknięciu.
W chwili po oddaleniu się dozorcy, Szuryner wszedł, twarz jego jaśniała radością.
— Do pioruna! — zawołał — jakżem rad, że pana uratowałem! — I podał rękę Germainowi.
Ten, powodowany mimowolnym wstrętem, cofnął się nieco, zamiast ująć wyciągniętą rękę Szurynera, natychmiast jednak chciał wynagrodzić to pierwsze nieopatrzne poruszenie. Ale Szuryner dostrzegł je i rzekł z gorzką radością:
— A! zapomniałem, przepraszam pana.
— Ja winienem przeprosić, — zawołał Germain — czyliż nie jestem również więźniem. Powinienem pamiętać jedynie o wyświadczonej usłudze, uratowałeś mi życie, daj rękę!
— Dziękuję, teraz już nie trzeba, w pierwszym momencie uściśnienie ręki byłoby mi przyjemne, ale namyśliłem się, że tak być nie powinno. Spełniłem miły obowiązek, bo ja pana znam. A gdybym nie znał, pewniebym nie siedział tu w więzieniu.
— Nie rozumiem cię, — rzekł Germain zdziwiony. — Jakto, dlatego, że mnie znasz...
— Dlatego właśnie tu się dostałem.
— Chciałbym ci wierzyć, ale... nie pojmuję, jaki może zachodzić związek między mną, a występkiem, za który cię tu wsadzili. Obwiniają cię...
Germain nie śmiał wymówić strasznego słowa.
— No! gadajże pan! — zawołał Szuryner, — obwiniają mnie o kradzież, kradzież z włamaniem!
Zuchwały cynizm Szurynera przykre zrobił wrażenie na młodzieńcu, rzekł:
— Jakim sposobem człowiek tak dobry, tak szlachetny, jest w stanie mówić coś podobnego? Czyliż nie wiesz, jak straszna czeka cię kara?
— Dwadzieścia lat galer z wystawieniem u pręgierza! wiem! wiem! Pana dziwi, że nie bardzo o to dbam? bo już przywykłem! Ktoby jednak powiedział, — dodał Szuryner, wzdychając z drwiącą miną — że to pan, panie Germain, jesteś przyczyną mego nieszczęścia?
— O! jestem pewny, żeś niesłusznie obwiniony.
— Co do tego, to się pan zupełnie mylisz, — odpad Szuryner z taką szczerością, iż Germain był zmuszony uwierzyć. — Przysięgam na imię mego dobroczyńcy (tu Szuryner zdjął czapkę, że popełniłem kradzież nocą, z wyłamaniem okiennicy i byłem schwytany na gorącym uczynku.
— Więc nędza, głód zmusiły cię?
— Głód? bynajmniej, kiedy mnie złowili miałem w kieszeni 120 franków własnych pieniędzy, a oprócz tego dobroczyńca mój, który nie wie, że tu jestem, nie zostawiłby mnie bez pomocy. Kradłem, żeby mu się przysłużyć, a z jego łaski pan zostałeś ocalony.
— Lecz któż on jest?
— Pan Rudolf opiekuje się panem. Choć ja mówię pan Rudolf, powinienbym mówić książę Rudolf, bo on jest księciem.
— Mylisz się, ja nie znam żadnego księcia.
— Może być, ale on pana zna, już to taki zwykły sposób jego postępowania. Skoro się dowie, że jakiś poczciwy człowiek jest w biedzie, wnet daje mu pomoc niespodzianie.
— Doprawdy nie pojmuję tego wszystkiego.
— Wyobraź pan sobie, że dobroczyńca, przed niejakim czasem, w nagrodę niby jakiejś tam mojej usługi, dał mi możność zbogacenia się i posłał mnie do Algieru. Lecz ja, skoro się rozstałem z nim, zacząłem tęsknić, zgłupiałem, jak pies, co pana zgubił, bo widzisz, pan Rudolf zrobił ze mnie człowieka, powiedziawszy mi dwa słowa.
— Jakieżto słowa?
— Powiedział mi, że mam jeszcze serce i honor, chociaż byłem ma galerach, nie za kradzież, gorzej bo za zabójstwo. Dwoma słowami wydźwignął mnie i otworzył mi oczy. Wtenczas przysiągłem sobie, że odtąd zawsze, na każdym kroku postąpię jak człowiek, mający serce i honor.
Szuryner nie spostrzegł zdziwienia Germaina i mówił dalej:
— Powiadam panu, że przywiązałem się do pana Rudolfa, jak pies, za to, że mnie wywyższył we własnem przekonaniu. Kiedy trzeba było wsiąść na okręt, opuścić Francję, przedzielić się morzem od pana Rudolfa, odwagi mi zabrakło. Wróciłem do Paryża. Idę do jego przyjaciela, pana Murfa. Ten, obaczywszy mnie, łaskawie przyjął i powiedział mi, że pan Rudolf natychmiast chce mnie widzieć. Panie! kiedym go zobaczył, rozpłakałem się i słowa wydobyć nie mogłem. Pan Rudolf spytał mnie z dobrocią: — Więc znowu powróciłeś, mój chłopcze? — Tak jest, racz mi pan wybaczyć, jeżelim zbłądził. O! nie gniewam się, rzekł pan Rudolf, właśnie jesteś mi potrzebny. Uczciwy i dobry młodzieniec, niesprawiedliwie oskarżony o kradzież, siedzi w więzieniu La Force; nazywa się Germain; jest skromny i cichy; zbrodniarze, przez których jest otoczony, znienawidzili go i zagrażać mu mogą wielkie niebezpieczeństwa. Ty, na nieszczęście, znasz życie więzienne, znałeś wielu więźniów; czy nie mógłbyś też zobaczyć się z nimi i obietnicą pieniędzy skłonić ich, żeby zaopiekowali się Germainem.
— Któż jest ten człowiek szlachetny, a nieznajomy mi, który się mną tak opiekuje? — zapytał Germain.
— Może się pan kiedy i o tem dowiesz. Otóż, wracając do mojej rozmowy z panem Rudolfem, kiedy mnie pytał, czy nie mam znajomych w więzieniu, przyszła mi myśl tak zabawna, żem się głośno roześmiał. — Co ci się stało, — zapytał. — śmieję się, ponieważ mam sposób zasłonić go od napaści, ale trzeba będzie pieniędzy.
— Wiele?
— Tysiąc franków.
— Masz.
— Dziękuję; za dwa dni doniosę, jak się sprawiłem; najniższy sługa! — I wyszedłem, aby pana obronić.
— Ale ta kradzież? ta kradzież? — jeżeliś jej nie popełnił, za co tu siedzisz?
— Słuchajże pan, jaką wyprawiłem sztukę: dostawszy tysiąc franków, kupuję czarną perukę, strzygę bakenbardy, wkładam zielone okulary, pakuję sobie poduszkę na plecy pod surdut, żeby udać garbusa i tak wystrojony idę nająć mieszkanie na ludnej ulicy. Znajduję pokój przy ulicy Provence, płacę za miesiąc zgóry i powiadam, że się nazywam Gregoire. Nazajutrz, w Temple, kupuję meble, odsyłam do mieszkania, a po drodze kupiłem jeszcze pół tuzina srebrnych łyżek. Wszędzie te sprawunki robię w kostjumie pana Gregoire. Urządziwszy mieszkanie, powiadam stróżowi, że dopiero nazajutrz spać będę u siebie i odchodzę, zabrawszy klucz ze sobą. Gdy nadeszła noc, zrzucam perukę, garb i okulary i posyłam to wszystko w zawiniątku do pana Murfa, z prośbą, żeby mi przechował; kupuję tę oto bluzę, niebieską czapkę, łokciową sztabę żelazną i o pierwszej godzinie po północy biegnę na ulicę de Provence; kręcę się koło mego mieszkania i czekam, póki jaki patrol nie ukaże się Szuryner roześmiał się głośno, a Germain zawołał:
— Ach, teraz rozumiem!
— Jak na biedę żadnego patrolu nie widać, mógłbym był okraść siebie dwadzieścia razy. Przecież nareszcie dosłyszałem stąpanie żołnierzy. Odchylam okiennicę, wybijam z łoskotem kilka szyb, wskakuję do pokoju, biorę pudełko z łyżkami. Patrol usłyszał brzęk szyb i złapał mnie, gdym wyłaził z okna. Posyłają po komisarza, stróż powiada mu, że kwaterę najął garbus, w czarnej peruce i zielonych okularach. Indagują mnie, sadzają do więzienia i przybywam właśnie w porę, aby uratować tego, o kim pan Rudolf mi powiedział, że kocha go, jak własnego syna.
— O! ileż winienem panu za tyle poświęcenia!
— Nic mnie pan nie winieneś; wszystko winieneś panu Rudolfowi.
— Lecz na ileż niebezpieczeństw się narażasz!
— Na nic się nie narażam. Gdy stawią mnie przed sądem, poślę po zawiniątko do pana Murfa, włożę czarną perukę, zielone okulary i w postaci garbusa Gregoire ukażę się stróżowi domu, gdzie nająłem mieszkanie. Cóż u djabła zrobią, kiedy się wyjaśni, że ja sam siebie okradłem?
W tej chwili dozorca wbiegł spiesznie.
— Panie Germain, chodź pan prędzej do dyrektora, zaraz ma z panem pomówić.
Germain wszedł do gabinetu dyrektora, Jakież było jego zdziwienie! Zastał tam Rigolettę bladą, wzruszoną, a jednak uśmiechającą się wśród łez, z wyrazem najwyższej radości.
— Muszę panu oznajmić dobrą nowinę, — rzekł dyrektor do Germaina. — Sąd zawiadomił, iż proces, przeciw panu wytoczony, upada. Otrzymałem rozkaz uwolnić pana natychmiast.
— Co słyszę!... czy podobna?
Rigoletta chciała przemówić, ale zbytek wzruszenia nie dozwolił jej wydobyć głosu.
— Ta pani, — dodał dyrektor — przyszła w kilka minut po odebranym rozkazie sądu. List zalecający od osoby znakomitej uwiadamiał mnie o tkliwem poświęceniu, jakiego panu dała dowody podczas, gdy byłeś w więzieniu.
— Ach, to sen! — rzekł Germain. — Radość nie dozwala mi dziękować.
— I ja także słowa powiedzieć nie umiałam, — panie Germain — dodała Rigoletta. Wyobraź sobie moje szczęście, rozstając się z tobą, spotkałam przyjaciela pana Rudolfa, który na mnie czekał.
— Znowu pan Rudolf, — przerwał Germain zdziwiony.
— Tak jest, teraz można ci wszystko powiedzieć, dowiesz się o wszystkiem, pan Murf więc powiada do mnie: „Germain został uwolniony, oto list do dyrektora, który już będzie miał w ręku rozkaz wypuszczenia go z więzienia, idź do niego“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.