Targowisko próżności/Tom I/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom I
Rozdział Miss Sharp i miss Sedley przygotowują się do kampanji
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
Miss Sharp i miss Sedley przygotowują się do kampanji.

Jak tylko miss Sharp, po dopełnieniu swego bohaterskiego czynu, dostrzegła słownik toczący się po spadzistym trawniku i zatrzymujący się u nóg nieprzytomnej prawie Jeminy, wyraz jej twarzy uległ natychmiast znacznej przemianie: bladość na obliczu znikła zupełnie, a wyraz nienawiści ustąpił miejsca uśmiechowi, który nie zbyt przyjemne sprawiał wrażenie. Po chwili, wsuwając się w głąb powozu z wyrazem zadowolenia, jak gdyby uczuła się od wielkiego ciężaru uwolnioną, rzekła do siebie:
— Życzę jej słownikowi dobrej podróży; co do mnie, jestem już, dzięki Bogu, po za obrębem Chiswick-Mall.
Scena, która tak przeraziła Jaminę, nie mniejsze i na Amelji wywarła wrażenie. Parę dopiero chwil dzieliło Amelję od pensji, a sześcioletnie wrażenia nie zacierają się tak szybko. Ileż to osób zachowało przez całe życie obawy i niepokoje młodocianego wieku! Znaliśmy, naprzykład, starego szlachcica, który w 68 roku żyda mówił przy śniadaniu z wielkiem wzruszeniem: „Dziś w nocy śniło mi się że dostałem rózgą od doktora Raine.“ Żywa imaginacja przeniosła go we śnie o kilkadziesiąt lat wstecz, a doktor Raine i jego pęk rózg przejmowały starego już człowieka takim samym strachem w 68-miu jak niegdyś w 13-tu leciech. Gdyby doktor Raine stanął dziś w dawnej swojej postaci przed 68-letnim starcem i uzbrojony pękiem giętkich bzozowych rózg, zawołał strasznym jak dawniej głosem: „Kładż się waćpan...“ uczucie strachu byłoby równie prawdziwe w starcu, jak niegdyś w dziecku... Owoż miss Sedley widocznie zgorszyła się krnąbrnością swojej towarzyszki.
— Cóżeś zrobiła? — rzekła Amelja po chwili milczenia.
— Czy myślisz że miss Pinkerton ukaże się żeby mnie zamknąć w tem piekielnem więzieniu? — odrzekła Rebeka z uśmiechem.
— Nie, ale...
— Ja tego domu nienawidzę — mówiła dalej miss Sharp, nie posiadając się z gniewu — ale spodziewam się przynajmniej że go już nigdy nie zobaczę. Życzyłabym sobie widzieć go na dnie Tamizy, a gdyby miss Pinkerton tam się znajdowała, to pewno nie spieszyłabym ją wyciągać. Owszem, miałabym wielką przyjemność widzieć ją kołysaną falami igrającemi z jej turbanem i spodnicami, a co więcej, chciałabym obaczyć jej nos potężny jakby przód okrętu...
— Dajże pokój! — zawołała z przestrachem miss Sedley.
— No i cóż! Może wasz murzyn pójdzie to jej powtórzyć? — mówiła miss Rebeka, śmiejąc się: — tem lepiej, niech idzie powiedzieć miss Pinkerton że ją najszczerzej nienawidzę i że pragnęłabym bardzo dać jej dowody tej nienawiści. Przez dwa lata prawie karmiła mnie obelgami i upokorzeniem; obchodziła się ze mną gorzej aniżeli z kucharką. Nie słyszałam nigdy dobrego słowa, wyjąwszy od ciebie tylko jednej. Byłam boną do pilnowania najmłodszych dziewczynek i do mówienia po francusku ze starszemi. Mówiąc prawdę, nie można gorszego figla miss Pinkerton wyrządzić jak mówić do niej po francusku. Nie rozumie ani słowa, a tyle ma pretensji, że niechce się do tego przyznać. Otóż, jeśli się nie mylę, to główną jest przyczyną mego odjazdu, za co Bogu dziękuję. Mój wyjazd z Chiswick Mall jest dostatecznym powodem żebym właśnie dla tego język francuski lubiła. Vive la France! Vive l’ empereur! Vive Bonaparte!
— „O! Rebeko, Rebeko co za hańba!“ zawołała miss Seldey, oburzona bluźnierstwem największem, jakie według niej mogło wyjść z ust Angielki.
I w samej rzeczy powiedzieć w Anglji w owym czasie: „Niech żyje Bonaparte!“ było toż samo co zawołać: „Niech żyje Lucyper!“
— Czy możesz żywić w sercu tak brzydkie uczucia jak nienawiść i zemsta?
— Jeżeli zemsta jest złem uczuciem, to nie można zaprzeczyć że spoczywa w naturze ludzkiej, odparła żywo Rebeka, a ja nie jestem aniołem.
Ostatnie słowa Rebeki były niezaprzeczenie prawdą.
Miss Sharp, jak się z tej rozmowy okazuje, zawdzięczała niebu że się ujrzała oswobodzoną od osób, ku którym czuła głęboką nienawiść, i że mogła czasem postawić swych nieprzyjaciół w przykrem i kłopotliwem położeniu. Nie są to zbyt słuszne, ani zbyt chwalebne powody do wdzięczności; możnaby nawet bez wahania się twierdzić że wdzięczność z takich wypływająca pobudek, nie znajdzie wstępu do serca otwartego dla uczuć ludzkich i szlachetnych.
Miss Rebeka nie miała nic słodkiego, nic ujmującego w swoim charakterze. Jeżelibyśmy mieli wierzyć jej skargom i sądom, głęboką mizantropją nacechowanym, to nie było nikogo, coby jej nie uchybił lub nie pokrzywdził. Nam się jednak zdaje że ci, co chcą uchodzić za nieszczęśliwe ofiary całego świata, mają po większej części to, na co zasługują. Świat to zwierciadło, odbijające wiernie rysy każdej osoby. Jeżeli zmarszczysz brwi patrząc nań, to ci odpowie również ponurem; uśmiechnij się, a znajdziesz w niem dobrego i wesołego towarzysza. Uwaga to dla młodych, byleby z niej korzystać chcieli.
Jeżeli więc miss Sharp była rzeczywiście zaniedbaną, to przyznać należy że nigdy nie była usposobioną do oddania komuś jakiejkolwiek, choćby najmniejszej usługi. Nie możnaby zapewne wymagać, żeby 24 młodych panienek miało tak słodki jak miss Amelja charakter. Dla tego właśnie wybraliśmy ją bohaterkę naszej powieści, że przymiotami serca przewyższała wszystkie towarzyszki; moglibyśmy z łatwością postawić na jej miejscu miss Schwartz, miss Crump, albo też miss Hopkins, ale w żadnej z nich nie znaleźlibyśmy tyle wrodzonej dobroci ile w Amelji Sedley.
Ojciec Rebeki, Sharp, był malarzem i dawał lekcje rysunku u miss Pinkerton. Był to człowiek zręczny, wesół i towarzyski, ale czuł w sobie nieprzełamany wstręt do pracy. Wielką miał skłonność do robienia długów i silny pociąg do szynku. Gdy się za nadto napił, miał zwyczaj bić żonę i córkę, a nazajutrz rano, zmęczony i trapiony bolem głowy, miotał obelgi i narzekania na motłoch nieuznający jego genjalnego talentu, a w końcu, wymierzał pociski na głupotę współbraci malarzy. Zawsze w niedostatku, ciągle niepokojony przez licznych wierzycieli, zapoznany artysta ożenił się z młodą tancerką, francuskiego pochodzenia, w nadziei, że to ożenienie znacznie byt jego polepszy. Miss Sharp nie mówiła nigdy o skromnem stanowisku swojej matki, ale często lubiła się rozwodzić nad świetnością znakomitej Piruetów rodziny, pochodzącej z Gaskonji. Dumna ze swego pochodzenia Rebeka z każdym dniem prawie wynajdywała nowe splendory w długim szeregu swoich przodków i okrywała nieznanym dotąd blaskiem prastary ród Piruetów.
Nikt nie wiedział gdzie matka Rebeki odebrała wychowanie, ale to pewna że potrafiła wyćwiczyć córkę w języku francuskim, a nawet nadać jej prawdziwie paryski akcent. W owym czasie biegłość w języku francuskim była bardzo poszukiwaną i ta właśnie okoliczność otworzyła Rebece wstęp do Zakładu surowej i wymagającej miss Pinkerton. Ojciec Sharp owdowiał, ten cios popchnął go w najczarniejszą rozpacz i wytrzymawszy kilka napadów delirium tremens, wystosował patetyczny list do miss Pinkerton, polecając swoją córkę jej opiece. Bardzo prędko potem zszedł z tego świata, zostawiając spierających się wierzycieli, przy jego ciele. Rebeka miała siedmnaście lat kiedy przybyła do Chiswick Mall. Obowiązkiem jej było mówić po francusku z panienkami. Przyjęta jako stypendystka, miss Sharp nie zapłaciła nic za utrzymanie na pensji, a za bardzo małą opłatą mogła nawet korzystać z wykładów nauczycieli miejscowych, co jej dało sposobność pochwytać trochę naukowych wiadomości.
Rebeka była małego wzrostu, bladej twarzy, miała jasno czerwone włosy i dosyć żwawe ruchy. Oczy zwykle spuszczała, ale kiedy je podniosła, otwierały się szeroko i nabierały tak dziwnie przejmującego wyrazu, że szanowny ojciec Crisp, świeżo przybyły z seminarjum do Chiswick na posadę wikarjusza przy wielebnym ojcu Flowerdow, zapłonął gorącą ku miss Sharp miłością. Jedno jej spojrzenie w kościele, rzucane w stronę pulpitu, przed którym znajdował się wikary, na wskróś go przeszyło i zadało mu cios stanowczy. Ożywiony nieznanym mu dotąd zapałem, poszedł tego samego dnia jeszcze na herbatę do miss Pinkerton, której był przez swoją starą matkę przedstawionym. Wymknęło mu się nawet słowo „związek ślubny,“ w bileciku przez kobietę sprzedającą jabłka posłanym, ale nieszczęśliwie przez miss Pinkerton przejętym. Mistress Crisp zmuszona wyjechać nagle do Buxton, zabrała z sobą swego ukochanego syna. Na samą myśl że drapieżny jastrząb mógł był wcisnąć się pomiędzy niewinne gołębice Chiswicku, miss Pinkerton wpadła w stan takiego oburzenia, że byłaby natychmiast wydaliła Rebekę, gdyby pamięć danej obietnicy nie wstrzymywała jej od tego kroku. Uroczyste zapewnienia Rebeki że dwa razy tylko w życiu mówiła z wikarym, widząc go na herbacie, na nic się nie przydały miss Pinkerton nigdy temu uwierzyć nie chciała.
Jakkolwiek przy starszych pensjonarkach Rebeka Sharp mogła uchodzić za dziecko, nie brakowało jej tego smutku, doświadczenia, które się nabywa w niedostatku. Nieraz udało się jej zręcznym wybiegiem oddalić natrętnego wierzyciela od ojca; nieraz potrafiła wprowadzić w dobry humor handlarzy wiktuałów i zapewnić kredyt na jeden dzień jeszcze. A ileż to grubych wyrażeń i niewłaściwych rozmów obiło się o jej uszy kiedy przechadzała się w dni świąteczne z ojcem, patrzącym z dumą na wczesny rozwój córeczki. Nic dziwnego że wychowana w takich warunkach, miss Sharp nie była prawie nigdy dzieckiem, i jak sama często mówiła, w ośmiu latach była już skończoną. Dlaczegoż więc miss Pinkerton wpuściła tak niebezpiecznego ptaszka do swojej klatki?
Należy przyznać, że stara matrona dała się oszukać przebiegłej dziewczynce; ile razy Rebeka była z swoim ojcem w Chiswick Mall, zawsze umiała okazać się tak naiwną, że miss Pinkerton była przekonaną o dobroci, łagodności i niewinności tego dziecka. Na rok przed jej przyjęciem na pensję Rebeka skończyła 16 lat. Miss Pinkerton po krótkiej przemowie, ze zwykłą sobie powagą wygłoszonej, dała Rebece lalkę zabraną jednej z uczennic, miss Swindle, za to że w czasie lekcji bawiła się lalką jedząc niby z nią objad czy wieczerzę. Każda wizyta u miss Pinkerton, a szczególniej jej przemówienia w obec zgromadzonych nauczycieli, były zawsze powodem licznych dowcipów i żarcików między ojcem i córką gdy wracali do siebie. Nieporównana miss Pinkerton nie posiadałaby się od gniewu gdyby mogła była widzieć przedrzyźniania Rebeki, prawiącej długie mowy do lalki, usiłując przedstawić wiernie w karykaturze przełożoną. Przemowy te były najmilszą rozrywką dla artystów, zamieszkałych na Newman Street i na Gerard Street. Młodzi malarze przychodząc na szlankę groku do dobrego koleżki, zapytywali zawsze czy zastali w domu miss Pinkerton, bo ją doskonale już z przedstawień Rebeki znali. Pewnego razu Rebeka dostąpiła wielkiego zaszczytu, bo kilka dni w Chiswick Mall bawiła. Wróciwszy z tamtąd przywiozła z sobą miss Jeminę, to jest drugą lalkę na obraz i podobieństwo Jemmy. Z tem wszystkiem, poczciwa Jemina wsunęła Rebece przy wyjeździe siedm szylingów i dała jej tyle konfitur i ciastek, że byłoby czem uszczęśliwić kilkoro dzieci. Skłonność do szydzenia z drugich zagłuszyła w tem dziecku uczucie wdzięczności i dlatego miss Jemmy nie była więcej oszczędzaną jak starsza jej siostra.
Po stracie ojca Rebeka znalazła w Chiswick Mall jak gdyby drugą rodzinę, ale surowe napomnienia i uwagi zdawały się jej zbyt trudne do zniesienia. Modlitwy, lekcje i przechadzki, następujące po sobie w godzinach przepisanych, niecierpliwiły ją do takiego stopnia że często z żalem wspominała sobie te czasy kiedy w biedzie i nędzy mieszkała z ojcem w ubogiej pracowni, na przedmieściu Soho. Wszyscy prawie byli tego przekonania (sama Rebeka zdawała się temu wierzyć), że śmierć ojca pogrążyła ją w głębokiej boleści. Nie jednej z panienek zdarzyło się słyszeć w nocy stąpanie i płacz w pokoiku, zajmowanym na poddaszu przez Rebekę. Były to łzy gniewu, ale nie boleści. Towarzystwo kobiet było przez długi czas zupełnie nieznanem Rebece. Jak to już widzieliśmy, obcowała ona z ojcem, który żył w odosobnieniu prawie, ale rozmowy jego były daleko więcej zajmujące, aniżeli czcze gadaniny kobiet, które miss Sharp miała zręczność później poznać. Wyszukane wyrażenia przełożonej, wybuchy wesołości jej siostry, próżne paplanie i obmowy starszych pensjonarek, zimne obejście się nauczycielek, wszystko to było dla Rebeki nudne i uciążliwe. Gdyby ta nieszczęśliwa dziewczyna miała serce, obdarzone czułością właściwą kobietom, znalazłaby zapewne więcej powabu w rozmowie i poufnych zwierzeniach panienek, które jej były powierzone. Żadnej z nich nie zasmucił wyjazd Rebeki, pomimo dwuletniego jej na pensji pobytu. Jedna tylko Amelja potrafiła rozbudzić w niej tkliwsze i więcej przyjazne uczucie; ale któżby mógł nie kochać Amelji?
Szczęście i powodzenie młodych jej towarzyszek, korzyści jakie im zapewniało położenie towarzyskie ich rodziców, były dla Rebeki dostatecznym powodem do gniewu i budziły w niej najczarniejszą zazdrość. „Patrzcie, mówiła nieraz, jak ta mała głowę podnosi, dla tego że wnuczką hrabiego! Jak te panienki schlebiają kreolce dla jej stu tysięcy funtów sterlingów! Czy ja nie jestem tysiąc razy przyjemniejszą od tej nieznośnej istoty, pomimo jej złota? Czyż moje urodzenie nie dorównywa blaskiem i świetnością urodzeniu hrabianki? Nikt jednakże nie zważa tu na mnie, gdy przeciwnie, przyjaciele mego ojca nieraz opuszczali bale i zabawy dla tego tylko żeby ze mną wieczór przepędzić!“
Wówczas to Rebeka postanowiła, bądź co bądź, wyrwać się z niewoli, która jej wielce ciężyła, i w tym celu zaczęła układać swoje plany na przyszłość.
Wszystkie usiłowania zwróciła Rebeka głównie do tego, żeby się kształcić i nabywać choćby powierzchownie wiadomości, wymaganych w owym czasie od kobiet wyższego towarzystwa. Położenie jej dawało już środki odpowiednie temu celowi, który w dosyć krótkim czasie osiągnęła. Dawniej już posiadając gruntowną znajomość języka francuskiego, zaczęła wiele pracować nad muzyką i zrobiła znaczne postępy. Jednego dnia, kiedy wszystkie panienki były na spacerze, Rebeka umyślnie została; usiadła do fortepianu i zagrała jakąś fantazję dosyć trudnego układu z taką dokładnością i z takim pojęciem, że miss Pinkerton, słysząc z daleka była zdziwioną tak doskonałem wykonaniem. Przyszło jej zaraz na myśl że mogła sobie zaoszczędzić wydatków na opłacanie metra muzyki dla małych panienek. Nie tracąc więc czasu, oznajmiła Rebece że odtąd będzie dawać lekcje muzyki początkującym uczennicom.
Ku wielkiemu zdziwieniu miss Pinkerton, Rebeka odmówiła otwarcie.
— Jestem tu, odpowiedziała żywo miss Sharp, dla mówienia z dziećmi po francusku, ale nie dla uczenia ich muzyki i dla zmniejszenia wydatków pani. Proszę mi płacić, to będę im dawać lekcje.
Szanowna miss Pinkerton musiała ustąpić, ale od tej chwili czuła zawsze wielką niechęć do Rebeki.
— Od trzydziestu pięciu lat, rzekła z oburzeniem, nikt nie ośmielił się podnieść buntu w moim własnym domu i przeciw mojej władzy. Żywiłam w zanadrzu gadzinę.
— Gadzinę! Pani sobie żartuje, odpowiedziała Rebeka, bledniejąc z gniewu. Przyjęłaś mnie pani, bo byłam ci potrzebną; ale o wdzięczności nie może być mowy między nami. Nienawidzę tego domu, pragnę go jak najprędzej opuścić, i nic nie chcę tu robić więcej nad to, do czego jestem obowiązaną.
Napróżno przełożona zapytywała groźnym tonem Rebekę, czy wie dobrze o tem, że mówi do miss Pinkerton; młoda dziewczyna odpowiadała szatańskim śmiechem, a w jej spojrzeniu było tyle bezczelności, że zacna nasza matrona o mało co nie dostała nerwowego napadu.
— Zapłać mi pani, mówiła znowu Rebeka, albo wyszukaj mi korzystne miejsce nauczycielki w dobrym domu, to będzie jeszcze lepiej; nie sądzę żeby to dla pani trudnem było.
Byłto zwykły argument Rebeki we wszystkich zajściach z miss Pinkerton: „Znajdź mi pani odpowiednie stanowisko; nie możemy znosić się wzajemnie, jestem w każdej chwili gotową opuścić dom pani.“
Pomimo turbanu na głowie, rzymskiego nosa i postawy prawdziwie grenadjerskiej, miss Pinkerton ani energją, ani siłą woli, nie mogła sprostać przeciwniczce. Wszystkie więc zabiegi żeby tę ostatnią zastraszyć, okazały się zupełnie bezskuteczne. Kiedy po niejakim czasie podobna scena zaszła znowu w obecności panienek, Rebeka zaczęła odpowiadać po francuzku. Biedna miss Pinkerton nie wiedziała co ma począć. W tym razie uczuła jednak to dobrze, że dla zachowania powagi i porządku należało pozbyć się tej potwornej gadziny, tej iskry buntowniczej. Dowiedziawszy się że w rodzinie p. Pitt Crawley potrzebowano nauczycielki, miss Pinkerton pośpieszyła polecić tę jak nazywała gadzinę.
— Wyjąwszy postępowania miss Sharp względem mnie, nie mogę jej nic zarzucić; myślała sobie — tem mniej mogłabym odmówić jej talentu i pewnego naukowego wykształcenia. Jeżeli z tego stanowiska sądzić ją będą, to bez wątpienia miss Sharp przyniesie zaszczyt memu domowi.
Tym sposobem rozumując, nasza przełożona potrafiła pogodzić sumienie z interesem, który jej nakazywał polecać usilnie Rebekę rodzinie Crawley i nakoniec wywiązała się z przyjętych przez siebie względem tej dziewczyny obowiązków. Miss Sharp ostatecznie uwolniła się przecie od krępujących ją więzów. Walka ta po krótce tu opisana, trwała prawie kilka miesięcy.
Miss Sedley kończyła również siedmnaście lat i miała opuścić pensję. Powodowana przyjaźnią dla miss Sharp, Amelja, której miss Pinkerton nic więcej nad tę słabość nie miała do zarzucenia, zaprosiła Rebekę na cały tydzień do domu swoich rodziców. Miss Sharp przyjęła zaprosiny i miała ztamtąd odjechać po tygodniu, dla objęcia nowo-przyjętych obowiązków.
Tak więc dla obu tych młodych dziewcząt świat jednocześnie miał się otworzyć. Świeża wyobraźnia Amelji zdobiła barwami tęczy cały świat dotąd jej nieznany, wszystko było dla niej otoczone jakimś czarownym urokiem. Nierównie mniej nowych wrażeń czekało Rebekę, bo jeżeli mamy wierzyć przekupce z jabłkami, to w owej sprawie, w której imiona miss Sharp i wielebnego wikarego Crisp były zamięszane, nie wszystko podobno miało być wiadomem publiczności. Gadatliwa przekupka powiedziała komuś a ten ktoś znowu komuś itd. że pomiędzy wikarym i Rebeką było coś więcej jak jeden list, że ów bilecik przejęty był już odpowiedzią na inny. etc. etc. Ale któżby tam doszedł prawdy?
W miarę jak powóz się oddalał łzy Amelji osychały powoli. Nie należy jednak wnosić żeby miała zapomnieć tak prędko swoich towarzyszek. Spoczywa to w naturze ludzkiej, nie wyłączając nawet serc najtkliwszych, że najżywsze wrażenia przemijają, ustępując miejsca nowym. Otóż w tej chwili młody wojskowy przejeżdżał konno obok powozu, spojrzał na Amelję i powiedział: — Na honor! cóż to za piękna dziewczyna! — Wyraz zadowolenia rozpromienił twarz Amelji, pokrytą rumieńcem. Kiedy nasze podróżne zbliżały się do Russel Square, rozmowa toczyła się o modach i o strojach damskich; Amelja wiedziała już że rodzice mieli ją zawieść na bal do lorda majora, z zajęciem więc wypytywała się przyjaciółki, czy młode panienki używają pudru do włosów, czy noszą lub nie bawety i rogówki w spódnicach i t. p. Powóz zatrzymał się przed domem. Miss Sedley, opierając się na ramieniu murzyna, wyskoczyła z powozu wesoła i szczęśliwa. Wszyscy domownicy i słudzy zebrali się w dziedzińcu na powitanie przyszłej pani.
Po pierwszych przywitaniach Amelja oprowadzała już Rebekę po całym domu, pokazywała jej bibljoteczkę, fortepian, suknie, koronki, broszki i naszyjniki. Zmusiła prawie Rebekę do przyjęcia pierścionka z kornaliną i turkusami, dała jej szarfę i uprosiła u matki pozwolenie podarowania Rebece białego, kaszmirowego szala, który nie był już potrzebny teraz gdy brat jej przywiózł dwa nowe szale z Indji.
Rebeka zobaczywszy piękne wyroby indyjskie, powiedziała z wyrazem głębokiego przekonania: „Jak to dobrze mieć brata!“ Te słowa wywołały w sercu Amelji żywą litość dla Rebeki. — Biedna dziewczyna, myślała w duchu Amelja, sama jedna na świecie, biedna sierota, bez rodziców i przyjaciół!
— Nie, Rebeko, nie będziesz opuszczona, rzekła Amelja, ja będę twoją przyjaciółką i będę cię kochać jak siostrę!
— Tak, zapewne; ale gdzież znajdę takich jak ty masz rodziców, dobrych, bogatych, kochających, dających ci wszystko o co poprosisz, a co więcej, mających dla ciebie silne i prawdziwe przywiązanie? Mój biedny ojciec nic mi nie dawał; zaledwie miałam dwie sukienki, ty masz brata i tak dobrego brata! O! jakże ty musisz go kochać!
Amelja zaczęła się śmiać.
— Jakto? czyżbyś ty go nie kochała? ty co mówisz że kochasz wszystkich na świecie?
— Owszem, nie ma wątpliwości... ale...
— Ale cóż?
— Ale Józef zdaje się mało troszczyć o to czy go kocham lub nie. Po dziesięcioletniem niewidzeniu podał mi końce palców do uściśnienia. Jest on bardzo dobry, gotów nawet do poświęceń ale rzadko kiedy mówi do mnie i zdaje mi się, że więcej kocha swoją fajkę aniżeli swoją...
Amelja nagle zamilkła. Bo i pocóż mówić źle o bracie?
— Był bardzo dobry dla mnie kiedy byłam jeszcze dzieckiem, mówiła dalej, miałam zaledwie pięć lat gdy odjechał.
— Musi być bardzo bogaty, dodała Rebeka, mówią że w Indjach wszyscy są niezmiernie bogaci.
— Tak, jego dochody są podobno bardzo znaczne.
— A twoja bratowa, czy miła i dobra osoba?
— Co też mówisz! Józef nie jest żonaty, odpowiedziała Amelja, śmiejąc się.
Rebeka słyszała już podobno o tem od Amelji, ale udawała że nie przypomina sobie tego zupełnie. Kilka razy nawet powtórzyła, jakby umyślnie, że spodziewała się zastać całą gromadę bratanków i siostrzenic, bardzo żałowała że pan Józef Sedley nie żonaty; tak namiętnie lubiła dzieci.
— Ależ zdaje mi się, że widziałaś ich dosyć w Chiswicku — powiedziała Amelja zdziwiona taką nagłą czułością przyjaciółki.
Wszystkie te niezręcznie naciągane zapytania Rebeki były wywołane następującem rozumowaniem:
— Jeżeli pan Józef Sedley bogaty i kawaler, dlaczegoż nie mógłby się ze mną ożenić? Mam wprawdzie tydzień tylko czasu przed sobą, ale czemuż nie mam próbować szczęścia. Nic na tem nie stracę.
Cały plan postępowania był już w umyśle Rebeki nakreślony. Co chwila obsypywała Amelję pieszczotami, całowała pierścionek z turkusem, mówiąc że się z nim nigdy nie rozstanie.
Dzwonek oznajmił że godzina objadowa nadeszła. Rebeka obejmując jedną ręką przyjaciółkę zeszła ze schodów, ale uczuła się nagle tak wzruszoną, że nie miała odwagi wejść do salonu.
— Przyłóż rękę do mego serca, droga Ameljo, i obacz jak gwałtownie bije, rzekła do przyjaciółki.
— Zupełnie tego nie widzę, odpowiedziała Amelja, chodźmy, nie obawiaj się niczego: mój ojciec nic ci złego nie zrobi.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.