Tomasz Rendalen/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tomasz Rendalen |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1924 |
Druk | Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T. A. |
Miejsce wyd. | Lwów; Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Det flager i byen og på havnen |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tomasyna była chrzestną matką własnego syna i nadała mu swe imię, Tomasz. Kołyskę niemowlęcia postawiono przy jej łóżku, a sypialnia została jednocześnie czytelnią i pracownią. Reszta komnat paradnych opustoszała.
Tomasynie przysłały przyjaciółki z Anglji, Francji i Niemiec książki, traktujące o wychowaniu, w trzech językach. Ale odłożyła je niebawem nabok, gdyż były zbyt ogólne, lub też stronnicze. Zaczęła rozszerzać swe wiadomości, chcąc sama być nauczycielką dziecka.
Gdy Tomcio skończył pół roku, nastąpił okres trudności wychowawczych. Lekarz wydał opinję, że, o ile wie, chłopiec jest zupełnie zdrów i nie krzyczy z bólu. Ile razy jednak w chwili, gdy otwarł oczy, nie było karmicielki, wybuchał krzykiem, który nietylko nie cichł w chwili jej przyjścia (co byłoby uzasadnione) ale trwał dalej, mimo że mu mleko spływało po brodzie. Pociągnął parę razy, a potem darł się dalej, widocznie znieść nie mogąc, że go zaniedbano.
Siniał od krzyku, gdy mu coś było nie po myśli, prężył się i sztywniał, a Tomasynie wydawało się nieraz, że nie wydała na świat ludzkiej istoty.
Po dziewięciu miesiącach musiała go odłączyć, gdyż wzburzenie i strach, w jakich ciągle żyła, oddziaływały przez pokarm na dziecko.
Toczyła straszny bój przez trzy dni i trzy noce z rzędu. Przez cały ten czas dziecko nie chciało dobrowolnie przyjąć kropli mleka, ni innej pożywki. Tomasyna chodziła cicho po kurytarzu, czy pokoju i, słysząc ten ochrypły wrzask, niepodobny do głosu dziecka, a nie mogąc wejść, ni pomóc, doznawała wstydu na wspomnienie tego, co myślała i co postanowiła, zanim powiła syna. Chłopiec płakał w sypialni, a matka poza jej obrębem.
Ta pierwsza wielka walka o pokarm matczyny nie wypadła korzystnie, bo krzyki wzmogły się jeszcze bardziej. Tomasyna była silna i cierpliwa, ale chłopak doprowadził do tego, że schudła i stała się nerwową. Sądząc, że to minie, doczekała roku i czekała dalej, ale Tomcio, w miarę nabierania sił, wrzeszczał coraz to wytrwalej.
Trzeba się było jąć jakiejś metody zaradczej. Uczone dzieła nie dawały wskazówek, a może ich nie zrozumiała. Tomasyna zasięgła rady doświadczonych ludzi, a ci powiedzieli, by dostarczała dziecku rozrywek. Przez czas jakiś szło dobrze, Tomcio milkł na widok nowości, ale nie chciał patrzeć dwa razy na jedno. Jeśli o tem zapomniała, wówczas nawet nowy przedmiot nie mógł go uspokoić. Ktoś jej poradził, by dała mu krzyczeć, jak długo chce. I krzyczał też straszliwie! Nie mógłby się wywiązać lepiej z zadania, gdyby był przedstawicielem całej nędzy miasta i wszystkich jego utrapień. Przekonana, że w ten sposób zadręczy ją i siebie samego na śmierć, Tomasyna jęła się odmiennej metody. Uprzedzała wszystkie jego pragnienia, odgadywała je i była we wszystkiem posłuszną.
To poskutkowało, ale jeśli uczyniła pomyłkę, nie była jej w stanie niczem naprawić. Matka-niewolnica doszła do tego, co wiele innych przed nią, mianowicie, pod wpływem rozpaczy umyśliła się zbuntować. Mały despota musiał zostać zdetronizowany.
Rewolucja rozpoczęła się od tego, że Jego Królewska Mość dostał sześć klapsów. Zaraz objawiła się cała groza wojny, ale padło znowu sześć, ośm, a nawet dwanaście uderzeń. Trudną jest rzeczą, nawet dwuletniemu satrapie zrzec się władzy swojej, to też walka trwała kilka godzin, zanim został pokonany... Nie poddał się wcale, tylko zasnął ze znużenia.
Wyczerpana kilkomiesięcznym niepokojem, obawą, czuwaniem po nocach i walką, drżała na calem ciele. Mimo to czuwała nad snem pokonanego, zdjęta litością dla powalonego władcy. Wpatrywała się weń, jak łkał bezsilny, jak łzy osychały mu na policzkach, jak drgały mu kurczowo rączęta i głowina. Tęskniła za chwilą przebudzenia, przyrzekając, że go powita najsłodszym wyrazem twarzy, że klęknie i zacznie wyprawiać wszystkie małe sztuczki, stanowiące nieopisany zachwyt matek. Głównie zaś pragnęła, by złożył dziobek do pocałunku, co czynił niezrównanie.
Wreszcie poruszał się, zaczynał trzeć nos, ona zaś, nie mogąc dłużej wytrzymać, podsuwała podeń ręce i przykładała twarz, wdychając świeżość tej maleńkiej istotki.
Nagłe wykrzywiał buzię, w oczach błyskała krańcowa rozpacz, a potem rozlegał się krzyk, krzyk straszliwy. Malec bił wokoło rękami, kręcił się i wił, tak że musiała go czem prędzej kłaść i wołać siostry. Do niej wyciągał rączyny i tulił się, by być bezpieczny przed matką.
Opuszczona matka patrzyła na to, rozmyślając, że czas minął długi, a ona stoi tam, gdzie była przed całemi miesiącami. Zrazu doznawała uczucia strasznej bezsilności, potem zaś wstydu. Zdecydowanym gestem odbierała siostrze malca i ubierała go sama, mimo oporu. Krzyczał przez cały czas, a kiedy ubrany już, nie chciał od niej wziąć jedzenia, biła go i burczała, nie przestając, aż ucichł, łkając tylko jeszcze i jęcząc żałośnie. Walka tedy kończyła się cichemi odgłosami, jakby poprzez drzwi.
Nakoniec uczynił pod wpływem strachu wysiłek i złożył usta do pocałunku, ale nie przestał wydawać pomruków buntu i ronić łez, dla okazania, że czyni to wbrew woli. Komiczne i wzruszające były te próby, po których zwyciężony musiał jeść, kłaść się i wreszcie zasypiał, łkając jeszcze chwilami.
Odbyła przechadzkę, wróciła potem i jak zawsze usiadła, czekając, aż się przebudzi. Po jakimś czasie roztwierał oczy, krzywił znowu buzię, ale nagle przerażony porzucał zamiar, wyciągał nawet rączki i nie bronił ich matce, pochylonej nad nim i uśmiechniętej. Niejedną rozegrano walną bitwę, zanim Tomasyna Rendalen strąciła z tronu syna i siadła na nim sama. Czyniła sobie wyrzuty, że nie zaczęła wcześniej, ale rada była odniesionemu zwycięstwu, jakby jakiś generał. Dnia tego położyła się znużona, ale spokojna, jakby zdobyła nieprzyjacielską twierdzę.
Tomcio miał w tym czasie rok i trzy ćwierci. Wiedziała dobrze, że nie na tem koniec wojowania, ale czuła jednocześnie, że malec odkrył pośród nieskoordynowanych odruchów kaprysu matkę, która mu odtąd będzie czemś w rodzaju stałego lądu.
Niedługo czekała na dowód, że tak jest. Pewnego dnia włożyła czepek. Niewiadomo, czy stało się to na zasadzie dawno ułożonego planu ukrycia włosów, czy też było symptomem upojenia zwycięzcy, dość, że tak uczyniła. Otóż Tomcio nie uznał faktu i chciał go unicestwić natychmiast. Poświęciła mu już swego czasu okulary, ale czepka postanowiła bronić do upadłego.
Nieraz zdarza się, że ten i ów zmuszony do abdykacji, nie chce jednak za nic zrezygnować z symbolów władzy. Tomcio miał do dyspozycji włosy i głowę matki, były to przywileje, świadczące o jego władzy, nie chciał ich w żaden sposób złożyć i z tego powodu przyszło do bitwy.
Poddał się jednakże przed rozstrzygnięciem. Tomasyna uderzała coraz to silniej po rączynach, podnoszących się do czepka. Zrazu Tomcio krzyczał, potem jednak rzucił się matce na piersi i wszystko wzięło pomyślny obrót.
W okresie dwuletniej rocznicy narodzin Tomcia mogła sobie powiedzieć, że jest szczęśliwą matką. Pewna przyjaciółka z Anglji, z którą w osamotnieniu swem korespondowała, przysłała jej zachwycającą wszystkich wówczas książkę, to jest „Dawida Copperfielda“ Dickensa. Nadeszła ona w przeddzień urodzin Tomcia, który miał wystąpić z tej racji w całkiem nowym kostjumie, a Tomasyna przeczytała niezwłocznie duży ustęp, marząc o małym Jipie i małym Tomciu jednocześnie.
W dniu uroczystym zbudziła się nieco później od niego, ale sprawiał się cicho. Także nie niepokoił jej nocą, a w ciągu ostatnich dwu miesięcy niemal całkiem pokojowe przybrał manjery. Powitała go szczęśliwa i dumna.
Pierwsze godziny dnia upłynęły wśród radości i spokoju. Około dziewiątej siedział już na podłodze w nowej sukience, otoczony mnóstwem zabawek, otrzymanych od matki i krewnych, Tomasyna zaś, przybrana w pełną galę, czytała przy oknie Copperfielda.Spróbowała odświeżyć powietrze, ale wnet zamknęła okno, bo chłodno jeszcze było.
Nagle wezwano ją do kuchni. Tomcio nie lubił zostawać sam, ale dziś zajęty tak był nowemi zabawkami, że się ośmieliła odejść, z ostrożności tylko obierając drogę przez sypialnię i otwierając drzwi kuchenne, by słyszeć jego wołanie. Ale zachowywał się cicho i mogła wszystko załatwić.
Cisza wielka, zgoła podejrzana, panowała w pokoju. Tomcio zauważył książkę, którą czytała matka. Pociągnęła go ona, albowiem angielskim obyczajem miała barwną okładkę z obrazkiem. Spostrzegł, że leży na stole, i powziął chętkę poczytania trochę, o ileby się to dało uskutecznić bez wielkich trudności.
Gdy matka wyszła, wstał, przeszedł chwiejnym krokiem pokój, przystawił podnóżek do stołu, a nie mogąc ująć książki, strącił ją na ziemię, poczem zajął poprzednią pozycję wśród zabawek. Przez chwilę musiał sobie przypominać doświadczenia poczynione już z innemi książkami, a ciągle zapominane na nowo, mianowicie, że trudno jest czytać kilkanaście kartek naraz. Z jedną, lub dwoma sprawa szła łatwiej. Doszedłszy do tego, jął je wyrywać z zapałem i w chwili powrotu matki nagromadził ze dwadzieścia koło siebie.
Ta metoda czytania poróżniła ich zaraz. Toma syna wyrwała książkę Tomciowi i zburczała go ostro, przypominając zakaz brania książek do ręki.
Zrazu przeraził się, potem jednak rzekł, wyciągając ku niej rączki:
— Książka Tomciowi, mamo!
Oczywiście nie zwróciła nań uwagi, on zaś przystąpił do matki i powtórzył nader przymilnie:
— Książka Tomciowi, mamo!
— Nie, — odparła ostro, bo właśnie w miejscu, które czytać zamierzała, książka została niemiłosiernie poszarpana.
Zaczekał chwilę, poczem rzekł znowu:
— Książka Tomciowi, mamo!
Wspomniała, że to jego urodziny, przemówiła doń tedy łagodniej, pokazując, ile narobił złego.
Wysłuchał spokojnie i powiedział:
— Książka Tomciowi, mamo!
Na stole były ciastka z cukrem, więc dała jedno chłopcu. Zjadł je ze smakiem, a potem oświadczył stanowczo:
— Książka Tomciowi, mamo!
Odłożyła książkę, wzięła go pod rączki, przetańczyła z nim przez pokój i posadziła pośród zabawek, sama zaś wróciła do stołu i zaczęła układać powydzierane kartki. Za chwilę jednak był już przy niej i, trzymając się stołu jedną rączyną, drugą sięgał po książkę, powtarzając:
— Książka Tomciowi, mamo!
Znowu odłożyła książkę i zaczęła go ubierać do wyjścia na przechadzkę. Nie chciał się z tem pogodzić, robił się sztywny, jak patyk, ale zmusiła go do posłuchu. Godzinę zabawili w ogrodzie i Tomcio bawił się wspaniale. Po powrocie, nim go jeszcze rozebrała z płaszczyka, wyciągnął rączki do stołu i zawołał:
— Książka Tomciowi, mamo!
Wyrzekł to głosem tak słodkim, na jaki się tylko mógł zdobyć.
Uznała, że najlepiej udać głuchą, jęła wycinać paski papieru i naklejać je na potargane kartki książki. Praca szła wolno, on tymczasem stał przy niej, prosił, błagał, to znów tupał uparcie i powtarzał raz po raz:
— Książka Tomciowi, mamo!
Musi kiedyś nareszcie przestać, pomyślała.
Ale skończyła naprawianie szkody, a Tomcio prosił ciągle.
Zatęskniła do postaci z książki, które były znacznie bardziej zajmujące, niż nudny synalek, ale nie chciała się nań gniewać, przeto jęła udawać, że gra na flecie.
Przebierała palcami przy ustach i gwizdała z wielką wprawą.
Targał ją za suknię,... odpowiedziała na flecie. Poweselała, a radość jej wzrosła jeszcze, gdy się rozgniewał za tę grę.
— Nie! Nie! — wołał, popłakiwał i bił ją, ona zaś tem żarliwiej przebierała palcami po rzekomym flecie. Ale Tomcio nie dawał za wygranę i tak szli z sobą w zawody. Duchy Kurtów zazierały przez wszystkie szpary i szczeliny.
Wkońcu Tomcio rzucił się nawznak, zaczął bić obcasami w podłogę i wrzeszczeć. Tomasyna grała dalej na flecie, ale coraz słabiej, wolniej. Czuła, że Tomcio wygrywa. Zrobiło jej się smutno i chociaż mogłaby była wznowić dawną walkę, zaczęła nagle płakać gorzko. Chłopak nie spuszczał z matki oka przez cały ciąg awanturowania, teraz zdumiał się wielce i przestał krzyczeć. Tomasyna, pogrążona w dawnych obawach, przysłoniła twarz dłonią i zapomniała o wszystkiem innem. Nagle uczuła coś ciepłego na drugiej, zwieszonej bezwładnie z fotela ręce.
Spojrzała i zobaczyła twarzyczkę Tomcia, zalaną łzami. Gdy tylko spostrzegł, że nań patrzy, złożył dziobek do pocałunku i wyciągnął rączyny. Podniosła go do siebie, zasypała mnóstwem słodkich słów, ucałowała, upieściła, chłopiec zaś objął ją za szyję.
Nie wzięła już do rąk książki, woląc trzymać w objęciach syna, Tomcio zaś nie spojrzał nawet na stół, gdzie leżał upragniony przedmiot.
Była to ich ostatnia walna bitwa. Zdarzały się jeszcze, oczywiście, drobne potyczki, ale nie trwały dłużej nad kilka minut.