Trzy twarze Józefa Światły/Demolka i zemsta
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzy twarze Józefa Światły |
Podtytuł | Przyczynek do historii komunizmu w Polsce |
Rozdział | Demolka i zemsta |
Wydawca | Prószyński Media Sp. z o.o. |
Data wyd. | 2009 |
Druk | Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
i zemsta
Pierwszy szyfrogram z wiadomością o publicznym pojawieniu się Światły, wysłany przez nowojorskiego rezydenta wywiadu, wpłynął do biura szyfrów bezpieki w Warszawie 29 września o godz. 00.35, czyli mniej więcej cztery godziny po konferencji prasowej. Minęło parę godzin zanim szyfranci się z nim uporali, ale kierownictwa PZPR i MBP zapewne dowiedziały się o wydarzeniu nieco wcześniej dzięki informacjom z nasłuchu rozgłośni zagranicznych, który był prowadzony non stop zarówno przez Dział Odbioru Audycji Zagranicznych Polskiego Radia, jak i przez specjalną komórkę MBP Wolna Europa zaczęła nadawać audycję o podpułkowniku 28 września około 23.00 czasu wschodnioeuropejskiego, a Głos Ameryki o 23.15. Można jednak z całą pewnością powiedzieć, że zanim Minc, Ochab, Radkiewicz czy Romkowski otrzymali wiadomość od odpowiednich służb, co najmniej kilkadziesiąt, a może kilkaset tysięcy, Polaków wiedziało już o sensacyjnym wystąpieniu ubeckiego bonzy. Po prostu — słuchali RWE, Głosu Ameryki lub BBC, czego nie robili partyjni notable. 29 września zebrało się — w składzie okrojonym z powodu wyjazdu delegacji do Chin — Biuro Polityczne. W oficjalnym protokole, znajdującym się w Archiwum Akt Nowych, ślad po debacie na temat Światły jest wysoce enigmatyczny: „Pkt. 1. Informacja tow. Mazura (...) w dyskusji wypowiedzieli się tow.tow. Zambrowski, Minc, Witold [czyli Franciszek Jdźwiak], Dworakowski, Ochab”. I tyle. Jednak w archiwum MSZ zachowały się teksty depesz wymienianych w tych dniach między Bierutem a pozostającymi w Warszawie członkami najwyższego partyjnego gremium.
W depeszy podpisanej przez Ochaba i Minca, która została przekazana do szyfrowania o godz. 1.50 w nocy z 29 na 30 września, z zaleceniem dla ambasadora, aby „przekazać natychmiast tow. Bierutowi”, zawarto informację o złożeniu przez Amerykanów noty w sprawie Fielda, wiadomość, że „radio nadaje wywiady Światły (...) i zapowiada dalsze rewelacje i oszczerstwa” i konkludowano: „cala afera idzie na największy bęben” [sic]. Nadawcy zwrócili się z prośbą „abyście się naradzili i zasięgnęli opinii” w sprawie ogłoszenia specjalnego komunikatu. Sformułowanie „zasięgnęli opinii” miało zapewne oznaczać przeprowadzenie konsultacji z obecnymi w Pekinie przywódcami sowieckimi. Projekt komunikatu zaczynał się od słów: „Do aparatu bezpieczeństwa zdołał się zakraść prowokator i agent wywiadów imperialistycznych niejaki Józef Światło”. Dalej pisano m.in. o „rozwijaniu [przez niego] zamaskowanej, zbrodniczej akcji, mającej na celu za pomocą gromadzenia fałszywych dowodów rzekomej winy, podrabiania dokumentów i innych przestępczych machinacji, oczernianie i uwikłanie szeregu uczciwych obywateli, w tym również członków PZPR”. Tekst kończył się wezwaniem: „Sprawa prowokatora Światło świadczy, że należy wzmóc czujność władz bezpieczeństwa oraz wszystkich władz i obywateli polskich”. Warszawskie grono proponowało, aby odpowiedzieć na notę amerykańską dopiero po poznaniu reakcji Waszyngtonu na komunikat, ale z góry przyjęto założenie „chcemy notę odrzucić”.
Podpisana przez „Tomasza” (czyli Bieruta; „Tomasz” był pseudonimem okupacyjnym, znaleźć go można nawet w niektórych formalnych protokołach) i „Jakuba” (czyli Bermana) odpowiedź była negatywna. Nadawcy nie napisali, czy przeprowadzili konsultacje z sowieckimi przyjaciółmi, ale wydaje się pewne, że to zrobili, a mieli na miejscu m.in. samego Chruszczowa, a także wicepremiera, gen. Bułganina, który znał trochę Polskę, gdyż w 1944 r. był oficjalnym przedstawicielem Związku Sowieckiego przy PKWN, Mikojana i Szepiłowa, a więc grono jak najbardziej reprezentatywne i kompetentne. W każdym razie po konsultacji, czy może bez pytania sowieckich towarzyszy, Bierut i Berman stwierdzili, iż „nie widzimy korzyści opublikowania czegokolwiek w obecnym momencie” i zapowiedzieli, że „odpowiedź na notę omówimy po naszym powrocie”. Depesza została nadana 1 października, tak więc odłożyli podjęcie decyzji oprawie dwa tygodnie, powrót zaplanowany był bowiem na 13 października. Jednak nikt ani w Warszawie, ani w Pekinie nie zająknął się o możliwości skrócenia pobytu. Zapewne uznano, że byłby to gest zbytnio podnoszący rangę sprawy, a wobec rangi wizyty i pozycji gospodarzy wysoce niestosowny.
Minc i Ochab byli niezadowoleni z odpowiedzi obu panów B. i oddepeszowali w tonie nawet dosyć szorstkim: „Motywy Waszego stanowiska są dla nas niezrozumiałe (...). Wszyscy obecni w Warszawie członkowie Biura, omówili jeszcze raz sprawę i są jednomyślni, że winno nastąpić nasze publiczne oświadczenie”. Zwracali nadto uwagę, iż „sprawa nabrała wielkiego rozgłosu i nasze milczenie wywiera ujemny wpływ na nastrój społeczeństwa, aparatu partyjnego i państwowego. Wszyscy oczekują na nasze stanowisko, a przeciąganie sprawy będzie wykorzystywane przez wroga”. I na koniec: „Prosimy o bezzwłoczną odpowiedź”. Nie natrafiłem na dalszy ciąg tej korespondencji (poza szyfrogramami do Pekinu z informacjami o kolejnych wypowiedziach Światły), a więc nie wiem czy polscy goście Mao Tse-Tunga wchodzili jeszcze w jakieś polemiki z towarzyszami w Warszawie. Żaden komunikat jednak się nie ukazał, a średniego szczebla urzędnik polskiego MSZ odpowiadał Amerykanom, że „sprawa została przekazana do właściwej instancji”. Projekt komunikatu odpowiadał „hipotezie Makarow-Mielke”, która była najwygodniejsza, co najmniej częściowo zdejmowała odpowiedzialność z kierownictwa MBP wskazywała — antycypując Operation Sprinter Factor Stevena — na CIA jako promotora, a więc prawdziwego sprawcę nadużyć i zbrodni, które działy się w bezpiece. Zgodna też była z bolszewickim czy stalinowskim widzeniem świata przez pryzmat zdrady i spisku.
Myślę, że polska delegacja do Chin, a przynajmniej jej kierownictwo, musiała sporo czasu poświęcić na narady nad znalezieniem wyjścia z sytuacji, ale nie znalazłem żadnych informacji na ten temat. Pobyt w Chinach był intensywny, odwiedzono m.in. Nankin, Szanghaj i Mukden. Później delegacja bawiła trzy dni w Ułan Bator, ale chyba znaleziono czas, aby podumać nad kłopotem, który tak niespodziewanie się pojawił. Dokumentacja najwyższych władz partyjnych z pierwszych dni po powrocie Bieruta i Bermana do stolicy też jest, niestety, bardzo skąpa. Z zachowanych protokołów wynika, iż 13 października, na pierwszym posiedzeniu Biura Politycznego wysłuchano tylko sprawozdania z podróży. Pewien jednak jestem, że musieli wówczas, choćby krótko, rozmawiać na temat Światły, choć posiedzenie odbyło się niemal tuż po przylocie na Okęcie i uroczystym powitaniu, w trakcie którego Bierut wygłosił przemówienie. Dwa dni później na posiedzeniu Sekretariatu KC, po wstępnym omówieniu problemu, postanowiono poświęcić mu najbliższe posiedzenie Biura Politycznego. Niewątpliwie odbywały się liczne narady i dyskusje w wąskim, nieformalnym kręgu najbliższego otoczenia Bieruta i z udziałem niektórych osób z kierownictwa resortu (zapewne Radkiewicza). Najpewniej dostarczano do tego grona pierwsze raporty i opracowania sporządzane w MBP. Niewątpliwie po gmachu KC krążyły niezliczone plotki i pogłoski o tym, co się wydarzyło i co może się jeszcze wydarzyć.
Porządek dzienny kolejnego posiedzenia Biura Politycznego, które odbyło się 19 października, przewidywał tylko jeden punkt: „Rozpatrzenie całokształtu pracy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i wnioski organizacyjne”.
Na zebranie zaproszono — a raczej wezwano na dywanik — wszystkich czterech wiceministrów, Radkiewicz zaś był obecny z urzędu, jako członek Biura. Z protokołu można wnosić, że niektóre decyzje były już uprzednio omówione i przygotowane, ale wciąż miały charakter cząstkowy. Po wysłuchaniu daleko posuniętej samokrytyki złożonej przez Romkowskiego, postanowiono odwołać go ze stanowiska i w ogóle z pracy w bezpiece. Zalecono wprowadzenie do kolegium ministerstwa dwóch dyrektorów departamentów, gdyż do tej pory kolegium składało się z ministra i jego zastępców, a w praktyce zbierało się nieregularnie i to dopiero od jesieni 1953 r. Powołano też komisję (pod przewodnictwem Franciszka Jóźwiaka) „do rozpatrzenia spraw ttow. Różańskiego i Fejgina” oraz polecono Radkiewiczowi przygotowanie w ciągu 2-3 tygodni projektu reorganizacji MBP przez utworzenie odrębnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Prawdopodobnie podczas tego samego posiedzenia zadecydowano o ogłoszeniu oficjalnego komunikatu o „zdradzie Światły” i wyznaczono datę jego ukazania się (25 października).
Przed następnym zebraniem Biura Politycznego, na którym szerzej omawiano sprawy bezpieki, Bierut telefonicznie konsultował planowane zmiany z sowieckim premierem Gieorgijem Malenkowem. Być może w wyniku tej konwersacji i innych debat, które odbywały się zapewne z udziałem nowego „głównego doradcy” sowieckiego, płk Jewdokimienki, postanowiono pójść o krok dalej niż poprzednio zamierzano. Zarówno sam komunikat z 25 października, jak i przebieg przeprowadzonej tego samego dnia narady „aktywu centralnego” — czyli około 200 osób zajmujących kluczowe stanowiska w aparacie partyjnym, państwowym, prokuraturze, organizacjach społecznych, wojsku i bezpiece — koncentrowały się na osobie Światły, jako tym, który świadomie i w interesie wrogów prowadził „krecią robotę” i sprowadził cały aparat bezpieczeństwa na złe drogi. Pozostali byli winni raczej tylko niedopilnowania i nadmiernego zaufania do niego. Następne zebranie Biura odbyło się 4 listopada. Przyjęto wówczas projekt reorganizacji przedstawiony przez Radkiewicza i powołano kolejną komisję (pod przewodnictwem premiera Cyrankiewicza) „dla przygotowania Uchwały Rządu” powołującej MSW oraz odrębny Komitet ds. Bezpieczeństwa Publicznego przy Radzie Ministrów. Zapewne na tym posiedzeniu zapadła lub została podana do wiadomości gremium decyzja o aresztowaniu Różańskiego, co nastąpiło dzień później. Ostateczne decyzje podjęto jednak dopiero podczas posiedzenia w dniach 24-25 listopada, poświęconego nie tylko sprawom bezpieki, ale także przygotowaniu kolejnej narady „aktywu centralnego”, na której Bierut — w imieniu Biura Politycznego — miał przeprowadzić samokrytykę, ogłosić wprowadzenie zasady „kolegialnego kierownictwa” w partii oraz przedstawić zmiany w aparacie bezpieczeństwa. Biuro Polityczne przyjęło projekty aktów urzędowych w sprawie utworzenia dwóch nowych resortów i wyznaczyło obsadę kierowniczych stanowisk w MSW (ministrem został Władysław Wicha) oraz skład Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego, który miał działać na zasadzie kolegialnej: przewodniczącym został Władysław Dworakowski, I zastępcą Antoni Alster, zastępcami Jan Ptasiński i Witold Sienkiewicz, a sekretarzem Zbigniew Paszkowski. Min. Radkiewicz został przesunięty na trzeciorzędne stanowisko ministra Państwowych Gospodarstw Rolnych, z KC postanowiono wykluczyć Romkowskiego, a z partii — Fejgina. Przedłużono też mandat „komisji Jóźwiaka”.
Pozostawały do rozwiązania sprawy techniczne (m.in. podział budynków, kolumny samochodowej czy majątku) i formalne, ale przede wszystkim skomplikowany politycznie i psychologicznie problem więźniów X Departamentu. W tej sprawie o decyzje było najtrudniej, większość „bierutowskiego” kierownictwa była zbyt przywiązana do poprzednich koncepcji, w tym do planu przeprowadzenia wielkiego procesu (co najmniej Spychalskiego), aby móc wycofać się na całej linii. Dopiero pod wrażeniem narady „aktywu centralnego” PZPR, która odbyła się 29-30 listopada, kiedy to padły głosy krytyczne nie tylko pod adresem MBP, ale także kierownictwa partii, uznano za konieczne zwolnienie Gomułki. Wypuszczono też Komara i wszystkie osoby uznane za należące do jego „grupy” oraz pozostałych jeszcze więźniów z „grupy Fielda”. Nie oznaczało to jednak zakończenia sprawy, gdyż w więzieniu nadal siedzieli zarówno Spychalski, jak i pierwsze ofiary „aparatu Romkowskiego”, w tym Jaroszewicz i Lechowicz. Pozostały też setki innych aresztowanych — a nawet już skazanych — w związku ze „sprawą Spychalskiego”, wśród których większość stanowili oficerowie AK i urzędnicy Polskiego Państwa Podziemnego. Nie mówiąc o dziesiątkach tysięcy innych więźniów. Niemniej jedna z osób zwalnianych wówczas z więzienia na Rakowieckiej stwierdziła z satysfakcją, że „na jej miejsce” przyszedł Różański.
Pod tym względem „efekt Światły” był raczej skromny, gdyż wolność odzyskała tylko część uwięzionych komunistów. Dobre jednak było i to, tym bardziej, że już wcześniej zaczął się powolny proces poprawy warunków w więzieniach (np. dostarczanie prasy), a niektórych skazanych — np. większość działaczy PSL — zwalniano „dla podratowania zdrowia” na dłuższe, nawet wielomiesięczne, przepustki. Pewnym ewenementem było wypuszczenie więźnia „Spaceru”, Stanisława Mierzeńskiego, co było wynikiem żądania Hermanna Fielda, jego towarzysza z celi. Podczas jednej z konferencji prasowych Światło podał dokładną lokalizację miejsca internowania prymasa Wyszyńskiego i dla uniknięcia pielgrzymek lub innego rodzaju niepożądanych zbiegowisk, trzeba było je zmienić, a więc bezpośrednim skutkiem ujawnienia się Światły była poprawa warunków internowania głowy polskiego Kościoła: 6 października 1954 r. ksiądz prymas — czyli obiekt o kryptonimie „123” — został przeniesiony z zimnego, niewygodnego klasztoru w Stoczku Warmińskim, położonym w wilgotnym, a nawet — jak wspominał przydzielony przez bezpiekę do „obsługi” prymasa, ks. Stanisław Skorodecki — wręcz malarycznym klimacie. Nowym miejscem uwięzienia był klasztor w Prudniku Śląskim, leżący na terenie wojskowym, a więc z punktu widzenia nadzoru nad prymasem było to miejsce bezpieczne, zaś „warunki mieszkaniowe były bez porównania lepsze” niż poprzednio.
Tak więc w ciągu dwóch miesięcy od pierwszego wystąpienia Światły przeprowadzono poważną reorganizację struktury i „czystkę” wśród najwyższych władz bezpieki. Być może rozważana była koncepcja, aby podpułkownika uczynić kozłem ofiarnym, za czym na pewno opowiadaliby się, ratując własną skórę, Romkowski, Mietkowski czy Radkiewicz. Trudno wykluczyć, iż przenosząc tak szybko Fielda ze „Spaceru” do eleganckiej willi koło Otwocka, nie rozważano możliwości użycia go jako narzędzia do oskarżenia Światły. Można by wówczas uczynić podpułkownika jedynym odpowiedzialnym za „błędy i wypaczenia”, jak zaczęto — na wzór sowiecki — określać zbrodnie stanowiące w rzeczywistości nieodrodną część systemu. Sformułowania użyte w projekcie komunikatu ułożonym 29 września też zdawały się wskazywać na podobny zamysł. Było to możliwe tym bardziej, że sam Field w rozmowach, które toczył z „mówiącą biegle po niemiecku” Brystygierową, domagał się ukarania odpowiedzialnych, a jedynym winowajcą, którego wskazywał imiennie był właśnie Światło (nazywał go „Papierosem”, a nazwisko ciemiężyciela poznał dopiero z okazanego mu wycinka „The New York Times” z relacją z konferencji prasowej Światły). Jeśli taki pomysł był rzeczywiście rozpatrywany, zapewne uznano, że byłoby to odczytane jako oczywisty wybieg i próba ucieczki przed jakąkolwiek odpowiedzialnością. Ponadto Światły nie można było ani wsadzić do więzienia, ani zwolnić ze stanowiska, gdyż swoim czynem sam się zdymisjonował z pracy w aparacie bezpieczeństwa i sam się wyrzucił z partii komunistycznej.
Ujawnienie, że Światło był zbiegiem, a więc z pewnością przekazał Amerykanom setki informacji personalnych i operacyjnych oraz fakt, że zaczął bezpardonowo atakować swoich niedawnych kolegów, opisując zarówno zbrodnicze metody, jakimi się posługiwali, jak i pospolite malwersacje, których się dopuszczali, czy wystawny tryb życia, jaki prowadzili, spowodowały poważne perturbacje w pracy aparatu bezpieczeństwa. Już sama reorganizacja i przesunięcia personalne na najwyższych stanowiskach wywołały zamieszanie, które obniżało możliwości operacyjne. Z dokumentów relacjonujących spotkania funkcjonariuszy z ich tajnymi współpracownikami na terenie całej Polski wynika, że ci ostatni dosyć często wyrażali niepokój o możliwość zdekonspirowania ich przez jakiegoś kolejnego zbiega, a nawet — pod tym pretekstem — odmawiali dalszej współpracy. Wielokrotnie wystąpiła krępująca dla ubeków sytuacja, gdy po raz pierwszy o wydarzeniu z 28 września dowiadywali się od swoich TW, co niewątpliwie obniżało ich autorytet, który jest przecież jedną z podstaw „trzymania na smyczy” agenta. W całym resorcie, a zwłaszcza w centrali, zapanowała atmosfera podniecenia i niepewności. Aczkolwiek — jak pisano w raporcie omawiającym „nastroje w Ministerstwie”, który sporządzono w resortowym komitecie PZPR — „wyczuwa się atmosferę zdrowego, partyjnego potępienia prowokatora”, pracownicy b. X Departamentu „często zbierają się razem podczas pracy i, dyskutując tę sprawę, podają niektóre brednie podawane prawdopodobnie przez wrogie szczekaczki”. Takie np. jak wypowiedź Światły, iż w departamencie „60% są [stanowią] ludzie jego pokroju, którzy wyczekują okazji do ucieczki, pozostali zaś to pracownicy otumanieni i chwiejni”. Słuchanie zachodnich rozgłośni stało się niemal powszechne wśród ubeków z Centrali. Zgodnie z pewnym donosem jeden z dyrektorów departamentu, tuż po powrocie do swojego gabinetu z odprawy u ministra w sprawie zbiega, „nastawił [radio] na BBC” i zrezygnował z słuchania tylko „na skutek trzasków w odbiorniku”. Wedle wspomnianego raportu ci, którzy nie znali Światły, potępiali go wprawdzie, ale „wyczuwa się w ich wypowiedziach jak gdyby pewną obojętność, [mówią] że to nie ich sprawa, lecz kierownictwa”. Tu i ówdzie wśród pracowników resortu pojawiały się wypowiedzi antysemickie („Żydzi to ludzie interesu i często zdradzają” — mówił pewien kursant z Centrum Wyszkolenia MBP w Legionowie). Ośmielali się także ci, którzy mieli stosunek krytyczny do przełożonych. Języki rozwiązały się jeszcze bardziej, gdy rozeszła się wiadomość o planowanym pozbawieniu stanowisk ministrów i o aresztowaniu Różańskiego. Niektóre zebrania ubeckich POP, jak wynika z ich protokołów, zaczęły się przekształcać w wiece, podczas których nie szczędzono przełożonym słów krytyki, choć z reguły kierowano je przeciwko tym, którzy już zostali potępieni przez szefostwo lub osobom uważanym za ich „popleczników”. Toteż uczestnicy zebrań najczęściej mówili o nadużyciach popełnianych przez Światłę czy Różańskiego lub o błędach Fejgina czy Romkowskiego, ale na ogół nie wypowiadali się na temat swoich aktualnych zwierzchników.
Kierownictwo resortu od razu zresztą podjęło próby wspomożenia funkcjonariuszy w zamortyzowaniu wstrząsu wywołanego tym, co stało się 28 września. Już 29 września odbyła się odprawa szefów WUBP, a 1 października wytyczne i informacje zaczęto „przenosić w teren”: we wszystkich WUBP odbyły się odprawy dla naczelników wydziałów, sekretarzy POR szefów PUBP, ich zastępców oraz sekretarzy POP przy urzędach powiatowych. Dzień później „przeniesiono sprawę” na zebrania kierowników sekcji (w wydziałach WUBP) oraz sekretarzy OOP, a ci z kolei „przenosili” ją do szeregowych pracowników czy to na zwołanych ad hoc zebraniach partyjnych, czy na zebraniach pracowniczych (co w gruncie rzeczy na jedno wychodziło). Jak wynika z różnych sprawozdań napływających do Warszawy „towarzysze w Aparacie wiadomość przyjęli z pełnym oburzeniem”. Z Wrocławia np. meldowano: „Wiadomość ta wpłynęła na aktyw kierowniczy (...) trochę „przygniatająco”, w związku z czym zaszła wszędzie konieczność pokazywać, że rzeczywiście niedobrze jest, że do tego mogło dojść, ale że jednocześnie nie można tej sprawy traktować na jakąś miarę międzynarodową, jak to próbują rozdmuchać kapitaliści. Zaszła wszędzie konieczność pokazania szeregu osiągnięć obozu pokoju.”.
Zwłaszcza ta ostatnia informacja musiała napawać niepokojem kierownictwo resortu, gdyż dowodziła niskiego poziomu uświadomienia ideowego, mimo trwającej od lat intensywnej indoktrynacji. Na pewno sensacja o zdradzie Światły zbulwersowała ogół funkcjonariuszy i siłą rzeczy wpływała destrukcyjnie — a co najmniej dysfunkcjonalnie — na cały aparat i jego bieżące działania. Jakkolwiek z dokumentów i publikacji to nie wynika, wydaje się jednak, że uroczyście obchodzony Dzień Milicjanta — w mniej publiczny sposób świętowany także przez bezpiekę — który przypadał na 7 października, przebiegał w minorowym nastroju. Stosowną liczbę medali i odznaczeń zapewne jednak wręczono, a i na premie chyba nie zabrakło grosiwa. Tym bardziej, że była to okrągłą, dziesiąta rocznica.
W odróżnieniu od kierownictwa PZPR, którego reakcje zostały spowolnione przez nieobecność w kraju dwóch najważniejszych osobistości, szefostwo MBP podjęło energiczne i szybkie działania. Już 29 września minister powołał specjalną komisję, której celem było „zbadanie okoliczności towarzyszących zdradzie i ucieczce Światły J.” oraz podjęcie działań dla „zabezpieczenia aparatu bezpieczeństwa publicznego i innych ogniw aparatu państwowego przed następstwami prowokacyjnej jego działalności”. W skład komisji weszła trójka funkcjonariuszy, którzy byli członkami komisji z grudnia 1953 r. (Tracz, Kratko i Leśniewski), a ponadto wicedyrektor VII Departamentu Józef Czaplicki i dyrektorka III Departamentu Brystygierowa, która została przewodniczącą tego zespołu. Komisja została zobowiązana do informowania ministra „na bieżąco co dzień” i do składania raz na trzy dni pisemnego raportu. Pierwszy raport, złożony zgodnie z wymogiem 2 października, był jednak spisem zadań, które stały przed komisją, a nie sprawozdaniem z podjętych już działań. W raporcie tym wyrażono się krytycznie o pasywnej postawie kierownictwa od czasu zniknięcia wicedyrektora i niewykonaniu proponowanych wówczas działań. Komisja stwierdzała jednoznacznie, że „podstawowe czynności ochronne wobec niebezpieczeństwa dywersyjnej działalności Światła [sic] nie zostały przedsięwzięte”. Za główne zadania uznano np. dokonanie zmian w obsadzie i rozmieszczeniu niektórych ogniw MBP, ochronę osób zajmujących ważne stanowiska w życiu politycznym i gospodarczym, które mogłyby stać się przedmiotem szantażu „ze strony wroga”. To samo miało dotyczyć agentury znanej podpułkownikowi. Zakładano także „pogłębienie badania” przeszłości Światły i stwierdzenie, czy „nie zostawił wtyczki”. Planowano „zorganizować aktywne rozpracowanie krewnych i przyjaciół Światła [sic] za granicą” oraz „opracować przedsięwzięcia celem unieszkodliwienia dywersyjnej działalności Światło [sic] za granicą”, czym miał się zająć VII Departament. Komisja miała dosyć rozległe uprawnienia, m.in. kontroli spraw agenturalnych b. X Departamentu, angażowania do pomocy „pracowników wyspecjalizowanych w danych dziedzinach” oraz prawo do „odbierania wyjaśnień” od funkcjonariuszy, w tym przesłuchiwania Fejgina.
Parę dni później przedstawiono projekty pierwszych posunięć: zmianę zasad oznaczania poszczególnych pionów (departamenty operacyjne miały mieć oznaczenia literowe, zaś piony kadrowo-polityczne i zaplecza logistycznego numery rzymskie), wymianę całego składu osobowego ochrony osobistej „towarzyszy z kierownictwa” PZPR i zmianę ich „miejsc odpoczynkowych”, zmianę lokalizacji Szkoły Wydziału „A” (czyli inwigilacji) oraz lokali konspiracyjnych tego pionu, odwołanie z zagranicy oraz wymianę przebywających w kraju pracowników operacyjnych wywiadu znanych Światle, a nawet przeniesienie VII Departamentu do innych pomieszczeń. Jak się wydaje, części tych zaleceń nie zrealizowano (np. zmiana oznaczania departamentów), co do wykonania niektórych nie znalazłem żadnych jednoznacznych dokumentów (np. zmiany w ochronie VIP-ów). Niemniej zarówno komisja, jak i poszczególne agendy MBP wykonały sporą pracę, co także zapewne wpływało na zakłócenia w bieżącej działalności operacyjnej. Np. VII Departament, nie licząc tych funkcjonariuszy z centrali, których Światło znał, a których przeniesiono do innych pionów, odwołał z placówek zagranicznych osiem osób. Przynajmniej w paru przypadkach wiązało się to z koniecznością podjęcia kłopotliwych czynności, niektórzy z wracających pracowali „pod przykryciem” (np. w biurze PAP w Nowym Jorku) i należało ich powrót uzgodnić z oficjalnymi pracodawcami. W jednym przypadku zdecydowano się nawet na „przywiezienie do kraju, przy pomocy Przyjaciół” (tj. Sowietów) pewnego agenta z Austrii. Wywiad zaczął także przygotowywać „plan przedsięwzięć w celu operacyjnego dotarcia” do Światły, któremu nadano kryptonim brzmiący dosyć bojowo — „Kogut”. Jeden z funkcjonariuszy (niejaki ppor. Mikołajewski) zgłosił się do swego przełożonego, „wyrażając chęć operacyjnego przygotowania go w celu dotarcia do «Koguta» i zrobienia z nim «mokrej roboty»”. O ile wiem, z oferty tej nie skorzystano, być może obawiając się, że wolontariusz ów po prostu sam kombinuje jak uciec. Jest to pewien paradoks, a może nawet chichot historii, że jeszcze przez tydzień od pierwszej konferencji prasowej zdrajcy figurował on wciąż w rejestrach MBP jako wicedyrektor nieistniejącego już departamentu. Rozkaz usuwający go — z dniem 30 września — ze służby został wydany przez ministra dopiero 5 października.
Tymczasem departament za departamentem i WUBP za WUBP robiły analizy mające na celu ustalenie sieci agenturalnej, lokali kontaktowych i konspiracyjnych, rozpracowań, które w całości lub częściowo były znane Światłe, dokumentów, które przekazywano do X Departamentu, funkcjonariuszy, którzy pozostawali z nim w lepszych stosunkach. Kilkudziesięciu funkcjonariuszy złożyło komisji raporty lub oświadczenia na temat Światły, raz jeszcze podobne oświadczenia składali jego znajomi sprzed wojny i członkowie rodziny. Wiele uwagi poświęcono zbadaniu przedwojennej przeszłości zdrajcy, w czym stałym konsultantem był Piasecki, szczerze go nienawidzący. Na marginesie głównego zadania dwoje członków Komisji, którzy odgrywali w niej najważniejsze role — Brystygierowa i Czaplicki — przekazało na ręce Mazura i Jóźwiaka opinie nt. Różańskiego, Fejgina i Romkowskiego. Być może miały to być tylko „podkładki” dla decyzji podjętych już przez Bieruta, ale niewykluczone, że w ten sposób zwracano uwagę na konieczność zajęcia się przez instancje partyjne tymi właśnie ubekami. Pierwsza wersja raportu była przygotowana 13 października, czyli w dniu powrotu Bieruta do kraju, ale obszerny, liczący prawie 19 stron tekst ostateczny podpisany został dopiero 4 listopada, a więc ponad miesiąc od powołania komisji.
Pierwszą część poświęcono sylwetce Światły przed podjęciem pracy w bezpiece, przy czym stwierdzono brak „konkretnych danych” mogących dotyczyć jego związków z policją polityczną II RP, których usilnie poszukiwano. Następna część obejmowała okres działalności w resorcie, przy czym wyraźnie akcentowano negatywne cechy i zachowania Światły. Zarzucano mu bicie więźniów, aresztowania bez uzasadnionych powodów, stwarzanie niezwykle trudnych warunków dla więzionych w Miedzeszynie. Raport rysował obraz bezwzględnego oprawcy tęskniącego do tych metod śledztwa, które stosowano zanim partia nie zażądała przestrzegania praworządności, pragnącego powrotu do czasów, w których „zarzucało się aresztowanej suknię i biło w obnażony organ gumą, a gdy pokazywała się krew polewano zimną wodą”. Była to też sylwetka osobnika, który „głosi ciągle i na każdym kroku swe oddanie partii [a] każde posunięcie najbardziej podle — przykrywa koniecznością działania dla dobra partii”. Nawet charakterystyczne dla niego „wyjątkowe bałaganiarstwo” mogło, wedle komisji, być „celowe”. Szczególnie w ostatnim okresie miały cechować Światłę „cynizm, hipokryzja, dwulicowość”, po zwróceniu przez kierownictwo uwagi na naganność dotychczasowych metod śledztwa „momentalnie (...) przewekslowuje się, krzyczy i głosi konieczność obiektywizmu”, podczas gdy „po cichu proponuje cały szereg prowokacji”. Swym zachowaniem „terroryzuje partyjną organizację, hamuje krytykę”, zaś „w wypowiedziach, a nawet [w] czynach uwidacznia się jego głęboki nacjonalizm”. Oczywiście żydowski.
Jeśli chodzi o samą ucieczkę Komisja stwierdziła, iż „wydaje się prawie pewnym, że Światło przygotowuje się [do niej] metodycznie i skrupulatnie”, a jej przebieg „wypracował w szczegółach”, takich np. jak udział Fejgina w przekraczaniu granicy sektorów, co miało „dać [mu] alibi w razie przypadkowego zatrzymania”. Następnie w raporcie przedstawiono „czynności dokonane celem zabezpieczenia agentury i niektórych spraw przed dywersyjną działalnością Światło [sic]”, w tym decyzje co do agentury i lokali konspiracyjnych, oraz zabezpieczenia rozpracowań prowadzonych w kilku departamentach i w dwunastu WUPB. W wyniku dokonanego przeglądu kadr komisja wystąpiła do kierownictwa resortu o zwolnienie z aparatu bezpieczeństwa 5 osób, a wobec 3 innych o przeniesienie do jednostek nieoperacyjnych: „do zwolnienia i przeniesienia wytypowano w pierwszym rzędzie pracowników, którzy byli faworyzowani przez Światło [sic]”. Proponowano też, aby „kontynuować prace nad pełnym wyjaśnieniem przeszłości prowokatora”. Wnioskowano wreszcie o powołanie „kompetentnej komisji z udziałem czynnika partyjnego” do przeanalizowania prowadzonych rozpracowań i zniszczenia dokumentów dotyczących tych, które były wszczęte „bez uzasadnionych podstaw”.
Przy okazji komisja Brystygierowej poddała ostrej krytyce całą działalność X Departamentu i jego wojewódzkich placówek, ale w negatywnym kontekście wymieniano właściwie tylko Fejgina i Światłę. Nie wspomniano, oczywiście, o inicjatorskiej roli Bieruta i Bermana ani o istnieniu przez kilka lat Komisji Biura Politycznego ds. Bezpieczeństwa, która nie tylko dawała sankcje na prowadzenie forsownych śledztw mających na celu znalezienie dowodów tj. wymuszanie zeznań — niezbędnych dla planowanych procesów, ale wręcz wskazywała kandydatów do aresztowania czy rozpracowywania. Z osób należących do kierownictwa resortu ujemnie wyrażano się jedynie o Romkowskim, który był napiętnowany nie tyle za to, co robił, co raczej za poparcie, którego udzielał swemu totumfackiemu i za wytrwałe lansowanie tezy o porwaniu Światły. W krytykach pominięto zarówno samego ministra, jak i pozostałych wiceministrów (Mietkowski, Świetlik, Lewikowski), którzy w pewnych okresach nadzorowali przecież czy to śledztwa, czy X Departament. Nie wspomniano też, rzecz jasna, o istnieniu sowieckich doradców, nie będących przecież biernymi obserwatorami prac operacyjnych i śledczych, aczkolwiek od końca lat 40. sami właściwie nie prowadzili już przesłuchań. Krytyczne sformułowania, które znalazły się w raporcie były więc ukierunkowane personalnie na niewielką grupę wysokich funkcjonariuszy, natomiast nie dotyczyły ścisłego kierownictwa PZPR i nie kwestionowały zasadności innych obszarów działania resortu niż szukanie „wroga wewnętrznego”, co pod względem ilościowym było bardzo małym wycinkiem działalności bezpieki. W zasadzie ani komisja Brystygierowej, ani nikt z kierownictwa MBP — i oczywiście nikt z bierutowskiej elity — nie zadawał sobie pytań o działalność całego resortu, o masowy terror, o dziesiątki tysięcy ludzi siedzących w więzieniach, o tysiące toczących się rozpracowań i śledztw, które prowadziły do następnych aresztowań i wyroków. Tak więc „sprawa Światły”, która zmusiła ekipę Bieruta do przyjrzenia się niektórym aspektom funkcjonowania bezpieki, nie spowodowała jesienią 1954 r. rzeczywiście gruntownej rewizji obecności aparatu bezpieczeństwa w państwie, jego kompetencji i zasięgu oddziaływania. Publiczne rewelacje głoszone przez podpułkownika doprowadziły do zakłóceń w funkcjonowaniu bezpieki, ale przecież nie były w stanie doprowadzić do zmian fundamentalnych. W istocie nawet dalszy ciąg „odwilży”, w tym wydarzenia z 1956 r. — XX Zjazd KPZR, śmierć Bieruta i powrót Gomułki na fotel I Sekretarza — do tak daleko idących zmian nie doprowadziły. Aparat bezpieczeństwa był bowiem zbyt potrzebny dla trzymania w ryzach społeczeństwa, aby móc pozwolić sobie na luksus jego likwidacji lub doprowadzenie do form obowiązujących w demokratycznym państwie. Aż do 1989 r. jego rozmiary i sposoby działania stanowiły widomy znak, że mechanizmy władzy stworzone w latach stalinowskich wciąż są trwałym i niezbędnym składnikiem systemu.
Zastanawiające, iż wśród decyzji, które zostały przez kierownictwo MBP najszybciej podjęte, znalazły się te, które dotyczyły rodziny zbiega. Zapewne można znaleźć dla nich uzasadnienie w trosce o bezpieczeństwo samej bezpieki, gdyż należało liczyć się z tym, że „wrogie wywiady” będą chciały wykorzystać najbliższych Światły do sobie tylko znanych celów i knuć jakieś kolejne prowokacje. Jednak, licząc nawet od stycznia czy lutego 1954 r., miały na to mnóstwo czasu, którego — jak wykazało dochodzenie komisji Brystygierowej — nie wykorzystały. Sądzę przeto, iż głównym motywem tych działań była po prostu zemsta: nie mogąc dopaść zdrajcy, który znajdował się pod szczelną ochroną służb amerykańskich, wyżyto się na jego rodzinie. Zemsta objęła nie tylko żonę i dzieci, ale także siostry i ich rodziny oraz szwagierkę i szwagra z rodziną. Nie posunięto się wprawdzie do tego, aby dorosłych wsadzić do więzienia, a dzieci ulokować w sierocińcach — czasy były już nie te — ale czekały ich trudne i poniżające chwile. Działania podjęte przez MBP polegały na wysiedleniu wszystkich z Warszawy, co wiązało się zarówno z utratą mieszkań, jak i dotychczasowej pracy. Z wrocławskiego WUBP zwolniono nawet siostrę Frydy, pierwszej żony Fleischfarba. Zakres i charakter tych represji ustalono już 29 września.
Żonę Światły wraz z dziećmi i z siostrą, „w godzinach rannych” 1 października, wywieziono do leśniczówki koło Olecka w woj. białostockim, gdzie miała być ich tymczasowa kwatera. Towarzystwo Leokadii było — jak pisano — konieczne „z uwagi na stan zdrowia Justyny, która przeszła chorobę umysłową i obecnie jest w stanie silnego podrażnienia nerwowego”, a więc musiała mieć pomoc choćby dla opieki nad 9-letnią córką i 5-letnim synem. Całej czwórce od razu zmieniono nazwiska, a wkrótce opracowano „legendy” oraz przygotowano stosowne dokumenty, z czym było trochę zachodu, gdyż trzeba było np. sfałszować świadectwa szkolne córki i inne, różnego rodzaju zaświadczenia. Wedle nowych dokumentów Justyna Stankiewicz była rozwódką, jej były mąż nazywał się Jan Wiśniewski, oboje urodzeni byli w Mołodecznie, gdzie też wzięli w 1942 r. ślub. Wygnańcom zapewniono oczywiście „ochronę osobistą”, składającą się z paru funkcjonariuszy, a w mieszkaniu zainstalowano podsłuch. Z raportów wynika, że szczególnie Justyna (nadano jej pseudonim „Lena”) mocno to wszystko przeżywała. Po kilku tygodniach zostali przewiezieni do Sokółki, gdzie obie niewiasty mogły podjąć pracę, a córka wznowić naukę w szkole.
Maria Obozowicz-Maksymkin wraz z mężem zostali wysiedleni do Pińczowa, Róża Obozowicz-Dornfest z mężem i dzieckiem do Biłgoraja, Krystyna Obozowicz-Sztatler wraz z mężem i dziećmi trafiła do Iwonicza-Zdroju. Sztatlerowie Warszawę opuścili dopiero 3 listopada, ponieważ 2 października Krystyna urodziła drugie dziecko. „Rozsiedlenie” Sztatlerów odbyło się jednak lege artis, gdyż stosowna komisja lekarska uznała, iż dzieci — także to miesięczne — są w dobrym zdrowiu i „stałej opieki lekarskiej nie wymagają”. Siostry Izaka Fleischfarba nie musiały zmieniać nazwisk. Do zmiany zmuszono jednak brata Justyny, Włodzimierza Światłę, którego wraz żoną i dwójką dzieci (4 i 7 lat) wysiedlono do Sępólna. Nadano mu nazwisko panieńskie matki: Radzyński. Biorąc pod uwagę raczej chłodne stosunki wewnątrz rodziny, czy fakt, że szwagrowie zupełnie nie utrzymywali kontaktu z uciekinierem, a Maksymkin w ogóle widział go chyba tylko raz, wszystko to było złośliwą szykaną. Właściwie nawet represją.
O powodach wysiedleń powiadomiono szefów odpowiednich WUBP i PUBP, których zobowiązano do udzielenia pomocy w znalezieniu pracy oraz „do agenturalnego zabezpieczenia tak miejsca zamieszkania, jak miejsca pracy”. W mieszkaniach Maksymkinów i Dornfestów zostały zainstalowane podsłuchy. Wszystkim zablokowano korespondencję z zagranicą, a krajowa musiała przechodzić przez ręce funkcjonariuszy, przy czym adres nadawcy był adresem jednej z komórek bezpieki. Obok Justyny i Leokadii (oraz dzieci Światły) najbardziej pieczołowitej „opiece” poddany został chyba Włodzimierz, co być może wynikało po prostu z gorliwości szefa PUBP, który wszczął rozpracowanie pod znaczącym kryptonimem „Prowokator”. Do jego obsługi wytypował trzech TW i jeden „kontakt obywatelski”. Początkowo wszyscy, poza Włodzimierzem Światłą — notabene jedynym bezpartyjnym w rodzinie — który od razu zajął bardzo negatywne stanowisko wobec tego, co go spotkało, przyjęli bieg wydarzeń „w zasadzie spokojnie i jak wynika z ich wypowiedzi ze zrozumieniem”. Wnet jednak zaczęli wyrażać niezadowolenie i odwoływać się: Sztatler wysłał 8 listopada list do Bieruta, a Maksymkinowie przekazali 8 grudnia skargę na ręce Prokuratora Generalnego. W styczniu 1955 r. list do Bieruta napisał Włodzimierz: „Żyję pod innym nazwiskiem posiadając inne doręczone mi dokumenty, nie wiem właściwie kim jestem, z kim mi wolno rozmawiać z dawnych znajomych”. W wyniku tych wystąpień Bierut osobiście zarządził, aby przyznać im — poza Justyną z dziećmi — prawo wyboru miejsca zamieszkania, byle nie była to Warszawa. Jednak nad wszystkimi nadal utrzymywano ścisłą kontrolę, a np. w związku z Targami Poznańskimi w 1955 r. szefowie odpowiednich WUBP otrzymali nawet specjalne instrukcje.
Niewątpliwie w najtrudniejszej sytuacji, zarówno psychicznej, jak i materialnej, znalazły się Justyna z dziećmi i Leokadia, która mimo zachęt ze strony ubeków, pozostała z siostrą. Leokadia właściwie nie miała zawodu. Justyna była chora i nerwowo wykończona. Po roku zostały przeniesione do Kościana w woj. poznańskim, ale formalnie dopiero z dniem 30 października 1956 r. cofnięto wobec nich takie środki represyjne, jak ogólny zakaz korespondencji, nawet z najbliższą rodziną, i zakaz opuszczania miejscowości, w których je lokowano. Podsłuch wyłączono im dopiero 6 listopada 1956 r. Poinformowano je wówczas, że mogą ubiegać się o wyjazd do Izraela, skąd ich matka pisała rozpaczliwe listy do władz, poszukując kontaktu z dziećmi. Zgody na wyjazd jednak nie dostały, nie miały się też gdzie podziać: zrazu zamieszkały u Sztatlerów w Łodzi, później u Radzyńskich w Toruniu. W rezultacie, jak pisała Leokadia w skardze do MSW dzieci 5-krotnie zmieniały szkołę. Dopiero w marcu 1957 r. cała rodzina została „zrehabilitowana” i wszyscy otrzymali zgodę na powrót do Warszawy, a ci którym zmieniono nazwiska mogli powrócić do poprzednich (z czego, o ile wiem, żadne nie skorzystało). Justyna z dziećmi nie wróciła, oczywiście, do mieszkania przy alei Przyjaciół. Pracowała w Wielobranżowej Spółdzielni Pracy „Odrodzenie” związanej z Towarzystwem Społeczno-Kulturalnym Żydów, dzieci podjęły naukę, a córka z czasem rozpoczęła studia. W sposób mniej lub bardziej dyskretny SB czuwało nad cała rodziną, kontrolowana była korespondencja, przeprowadzono „wywiady lokalne” wśród sąsiadów i znajomych z pracy, ale, o ile wiem, aż do 1968 r. nie podjęto formalnych rozpracowań z użyciem agentury. Nikomu z rodziny nie wydano zgody na emigrację ani, rzecz jasna, w ogóle na wyjazd na Zachód, żadne też nie odzyskało pozycji zawodowej sprzed października 1954 r. Wszyscy wyjechali dopiero w wyniku fali antysemickiej z 1968 r., choć co najmniej część rodziny — w tym żona, jej siostra i brat — podejmowała wcześniej próby emigracji do Izraela. Starsza pani Światło, która wyemigrowała w 1950 r., zwracała się nawet wprost do Gomułki o zezwolenie na wyjazd córki z dziećmi. Ten jednak zadekretował list sucho „a/a”. Światło nie miał informacji o losie najbliższych i całej rodziny pozostawionej w kraju, nie wiedział kogo i w jakim zakresie objęły szykany. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę, jak poważnie ich naraził swoją ucieczką. Z książki Błażyńskiego można wnosić, iż nie wyrażał o nich specjalnej troski, choć znając swoich towarzyszy z bezpieki, których tak bezpardonowo atakował, i bezwzględność Bieruta, musiał liczyć się z tym, że zostawił rodzinę w rękach złych ludzi i w trybach morderczej machiny. W rezultacie kilkanaście osób, Bogu ducha winnych, można właściwie uznać za kolejne ofiary Józefa Światły. Myślę jednak, że w tym przypadku winowajcą był nie tylko system jako taki, ale przede wszystkim ci, którzy mieli w nim „moce decyzyjne”: wzięli oni odwet za zdradę towarzysza, tak zasłużonego we wspólnych bojach toczonych przez bezpiekę przeciwko narodowi.