Ho! ho! Coś się niepóźnią — Widzę jak starosta,
Zapomniawszy o siwéj oddawna czuprynie,
Nieszczęśliwą swą szkapę raz po razu chłosta,
Myśląc, że taki młodszych od siebie wyminie,
Próżno! próżno Mosanie! nie nasze to lata,
Niechaj młodzież swawoli, nam patrzeć w dłoń klasnącklasnąć.
Dziwować sięsię, pogderać, poziewać i zasnąć.
Patrz Jejmość starościny toczy się landara — O! będzie gości do kata,
Waćpani do gawędki, a mnie do puhara,
Gotuj jéjmość przyjęcie — Ja prędzéj pospieszę
Bo na ganku ich muszę powitać perorą,
Z ich łaski dla mnie niezmiernie się cieszę,
Patrz Aśćka inwitacyą, jak do serca biorą.
Ho! ho!
(Pan Cześnik, w ganku).
Otóż i oni!
Goście.
Witamy Cześnika!
Cześnik.
Do nóg upadam, pod nóżki się ścielę, Ich fawor serce przenika.
Nie w stanie jestem, za łaski tak wiele, Całém się życiem wypłacić!
Lecz wdzięczną będę całe moje życie. I chatkę moją pokocham ubogą, Która po takich splendorów zaszczycie, Nad pałace będzie drogą.
Panie Starosto! prosimy do środka,
Wszak to niegodzi witać się u progu —
Mówią że zwada lub nieszczęście spotka,
A dotąd dzięki najwyższemu Bogu,
Pokój tylko mieszkał z nami.
Panie Hilary! Wy księże plebanie,
Prosimy bardzo — nie spernuj prośbami,
Przyjmcie wdzięcznie, na co stanie Bo dobre, stare przysłowie powiada;
Czem chata może, tém rada.
Panie Chorąży? A godna rodzina?
Czy prosperują? dziateczki i żona?
Chorąży.
Dość Bogu dzięki! Wziąłem z sobą syna,
Zaraz tu będzie. Gdzież głowa szalona
Zbiwszy się z drogi na plebańskiéj łące
Poszczuł chartami razem dwa zające.
Zające w krzaki, psy za zającami,
A pan Stanisław poleciał za psami.
Ktoś drugi.
Pewna nadzieja, że będzie zwierzyna,
Bo psy pańskiego syna,
Nie wiem czy wiatrem przegonić się dadzą.
Chorąży.
Łaska to pańska! I w saméj istocie,
Darmo ich nigdy w pole nie wprowadzą —
Lecz Waćpan nie wiesz o mych gończych cnocie,
Wczoraj jak ich na lisa spuścili ze sfory To jak zaczęły gonić — gonią do téj pory.
Gdzie, gdzie, już tu przy moich nie staną niczyje, Zagraj pana Starosty, ani się umyje.
Starosta.
Co? mój Zagraj. Wiedz waszmość, że waści na gończe,
Wilczym tropem zapewne niepójdą daleko —
Nie sztuka że z zającem dotrwałe i rącze,
Ale przed wilkiem do domu ucieką.
Chorąży.
Moje psy. Jestto affront całéj psiarni mojéj,
Ale niechcę się kłócić, każdy z swemi stanie —
I zobaczym na ówczas kto placu dostoi —
Panie Starosto — mnie jutro polowanie.
Wiecie przykład rzadki.
Moja gryka z któréj się sąsiedzi naśmieli,
Żem ją posiał podobno nadzwyczaj rano.
Teraz niechaj zobaczą jak się ślicznie bieli,
A u Waszmościom ziemia łysa jak kalano,
I mróz mi jéj niezmroził, wody nie wybiły —
I chwalić Pana Boga, będę siał jak sieję —
Sąsiad.
Prawda! prawda, że naszą susze wypaliły.
A u Waszmości jakby z za rękawa leje,
Gdy u nas ani kropli —
Trzeci.
Zboże z ceny spada.
Kupiec Dawid Szmujłowicz był u mnie dziś rano,
Bogaty żyd i głowę wcale ma nie lada
Mówił że transport w Gdańsku tanio mu przedano,
Ale przyczyn niewiecie?? (Boć nie bez przyczyny),
Sułtan turecki zaczął protegować zboże —
I posyła okręta na wszystkie krainy —
Tak że od jego żagli lasem stoi morze,
Ale czemu posyła? Znowu jest przyczyna,
Chce naszym handlom niewierny zaszkodzić,
I przysiągł choćby miał Turcyą ogłodzić
Że się nasza i jedna nie sprzeda wicina.
Nawet! Co to za wykręt! Kazał sadzić lasy —
Żeby nam odjąć handel. Potaż z słomy pali — I płyną słyszą tureckie dubasy
A nasze panie stoją! Co to będzie daléj?
Ktoś.
A cóż? Jak nam zaleje za skórę Mosanie.
Będzie wojna.
Trzeci.
O! nie wiesz! ma przygotowanie!
W Stambule słyszę armat moc leją niezmierną —
I zewsząd jenerałów już posprowadzali.
Kto to panie zwycięży tę trzodę niewierną —
Wiele już lat wojujem! Co to będzie daléj.
Ktoś.
Ach! zapomniałem ważną powiedzieć nowinę!
Pan Podczasyc się żeni.
Dziewczę jak malinę,
A razem dobry worek do kieszeni.
Wszyscy.
Jakże to? kto to? I jak się to stało?
I któż ta Panna?
Ktoś.
O! panna nie lada!
Znacie tych Szołdrów córkę?
Wszyscy.
Kasię małą?
Co to patrzy jak anioł, a jak djabeł gada?
Bo ani słowa po polsku nie powie.
To ona??
Ktoś.
Ona! któżby się spodziewał,
Że jemu taki projekt urodzi się w głowie —
On całe życie tych Niemców wyśmiewał. Ale jak zwąchał niemieckie dukaty
Wszystko na bok! A nawet i portrety z sali, Poszli na strych antenaty — Słudzy się wszyscy w pończoszki przebrali.
I pan Podczaszyc już w trzewiczkach chodzi,
Trzęsie harcapem, tabaczkę zażywa —
Tak to kobiéta jedna za nos wodzi.
Inny.
Mospanie — Jestto nowina fałszywa, Ja i Podczaszyc oddawna się znamy, Kto przeciw niemu, ten przeciw mnie stoi.
Więc wnet z Waszmością w szabelki zagramy.
Ktoś.
Ho! myśli Waszmość, że się go kto boi —
Do szabel — zgoda — Rozprawim się w sieni.
Dajcie puhara, dla gniewu ochłody —
W ręce wasze — puhar zgody!
Panowie bracia — niechaj zgoda żyje!
Nie nasz, kto tego ze mną nie wychyli — Kto odmówi niech się bije!
Wszyscy.
Uściśnijmy się pospołu,
Będziem pili, bedziem pili!
Cześnikowa.
A teraz prosim do stołu —
(Po obiedzie).
Ktoś.
Zacnéj Cześnika konsolacyi zdrowie.
Toast na wyjezdne wnoszę —
Szczęśliwéj drogi — Spełnijmy panowie,
W ręce wasze — przyjąć proszę —
Teraz przystąpcie dzieci — daję wam na drogę
Konia, błogosławieństwo — tyle ile mogę —
Jeżeli boś wam i szczęście się skrzywi,
Wrócicie ubodzy, lecz wróćcie poczciwi —
I mnie tak ojciec za młodu wyprawił,
A Bóg dla niego mnie pobłogosławił,
Sciśnij mnie chłopcze, wypijem za zdrowie —
I daléj na koń i w świat Mspanowie!
Matka.
O dzieci moje, kiedyż was zobaczę —
Jedźcie mi zdrowi, gdy tego potrzeba —
Ja jedna może za wami popłaczę,
I będę zawsze modlić się do nieba,
Naści Wacławie ten krzyżyk święcony,
Módl się do niego wieczorem i z rana,
Niech ci on wspomni twe rodzinne strony.
I ojców twoich przedwiecznego pana.
Na tobie młodszy obraz z Częstochowy —
Noś go na szyi — I u mnie na ścianie
Taki sam wisi. Uchyl przed nim głowy.
Gdy ci nieszczęście w poprzek drogi stanie.
Wstyd może płakać — Lecz nie wstyd się modlić. A łza do Nieba nie może upodlić.
O! bądźcie zdrowi, pomnijcie przestrogę,
Błogosławię wam w imię Chrystusa na drogę.
Pleban.
Dzieci, bo tak was od kolebki zwałem,
I ja was w imię Boga błogosławię —
Niech was powitam, jak dzisiaj żegnałem,
Niepokalanych w światowéj kurzawie.
Krótkie roskosze świata i świata cierpienia,
Wszystko się kończy ze zgonem.
Ale tam w niebie nic się nieodmienia.
Wieczna świeci pogoda, przed Chrystusa tronem
Jeśli was świat i ciało zechcą wkuć do ziemi
Jeśli was rozpacz piekielna odurzy,
Wy jak sternik z oczyma w niebo wlepionemi,
Za krzyżem Chrystusowym wynijdziecie z burzy.
Tę wam radę przyjaciel na pamiątkę daje —
Nieście ją w duszy piastując niezłomnie —
Pójdę modłami memi z wami w obce kraje
A i wy czasem — przypomnijcie o mnie.
Hanna.
Ach! siostrę samą rzucacie!
Wysyłam wam dwie chustki — święcone w kościele,
Weźcie je na pamiątkę. Uściśnij mnie bracie.
No! no — dość żegnania.
Po męzku — chłopcy — Jeszcze raz za zdrowie,
Vivant przyszłe sukcessa.
Wszyscy.
Zdrowie wasze! zdrowie.
Szczęśliwéj doli!
Cześnik.
Niech wam Bóg prędzéj powrócić dozwoli —
I SwięciŚwięci Pańscy od przygód was strzegą. Z domu jedźcie powoli —
A nazad konie czwałem niechaj biegą —
(Rozstajne drogi).
Zegota.
Pamiętasz! ten krzyż do ziemi się chyli,
Była to meta naszych przechadzek dziecinnych,
Tuśmy nieraz wieczorne godzinki nucili —
A Bóg wdzięcznie przyjmował modły serc niewinnych,
Niedawno Hanno biegnąc z przechadzki do domu,
Tutaj wianek bławatków porzuciła świeży.
Nie podobał się biedny, jak widać nikomu
Bo zwiędły pod krzyżem leży.
Dziś przed tym odkupienia, pamiętnym obrazem,
Rozbiegniemy się bracie, każdy w swoją stronę,
I nieprędko znów tutaj przywędrujem razem —
Nim ztąd pójdziemy — modły połączone Szlijmy raz jeszcze do Boga.
Zmówmy pacierz dziecinnym zwyczajem,
Ja za twą podróż, ty za mnie nawzajem,
Niech od modlitwy rozpocznie się droga.
Bracie! — Pod twoją obronę.
(modląc się u krzyża).
Zegota.
Bądźże zdrów bracie — na długo, na długo —
Wacław.
Patrzaj, ja się rozpłakałem!
Bądź mi zdrów bracie — bądź zdrów wierny sługo!